Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

31
Czarownik opuścił lokum po tym jak nerwowo pociągany za sznurek dzwoneczek alarmował o nadchodzącej wieczerzy.

W długim korytarzu posesji Schweitzer'ów unosił się zapach będący mieszaniną woni drewna starej boazerii, topiących się świec i wszechobecnej wilgoci, która przesiąkała ściany. Zgodnie z poleceniem Aleksandra, zmyślnie wykreowany Cisław Hajkomir, przemknął chybkim krokiem przez hol i - już wolniej, ostrożniej - zszedł po schodach. Kolejny korytarz, zakręt i...

Czekali na niego przy długim, prostokątnym dębowym stole. Zasiadali na krzesłach z wyszytym puchowym siedziskiem oraz oparciami rzeźbionymi w kształt kuli. Na samym końcu, zajmując naczelne miejsce, spoczywała wysoka, szczupła o nienagannej cerze i posturze kobieta. Jak mniemał blond włosa Aleksandra - siostra Aleksandra. Po bokach rozstawiono po pięć krzeseł, każde w do znudzenia idealnej odległości od poprzedniego. I na każdym siedziało jakieś dziecko. Pewny by, iż żadne z nich nie liczy więcej niż dziesięć wiosen. Schludnie odziane szkraby o roztrzepanych włosach i umorusanych nosach. Wszystkie jak jeden krzyknęły - Dobry wieczór!

Aleksandra jako jedyna podniosła się, dłonią wskazując miejsce spoczynku. Krzesło ustawione naprzeciwko niej, tak, że dzieci znajdowały się pomiędzy nimi.
- Ty musisz być Cisław Hajkomir! - rzekła radośnie, a tembr głosu miała bardzo wysoki. - Spocznij, konsumuj - dodała, sama zasiadając do stołu.

Na nim gościły szklane dzbany z różowym kompotem bez unoszących się na powierzchni owoców. W półmiskach dostrzegł złote pyrki obsypane garścią kopru. Metalowe tace zaś mieściły równo pocięte kawałki mięsa. Było lekko różowe, gdzieniegdzie zaczerwienione bez oznak przypalenia. Nie miało też panierki ani skórki, jakoby uważnie wyczyszczone i obrobione w wysokiej temperaturze płomienia. Aleksandra wzięła pierwszy kęs, za nią poszły dzieci, podejmując nieudolną próbę cięcia mięsiwa na mniejsze fragmenty. Koniec końców dzieliły je widelcem bądź odgryzały zdolny skonsumować fragment.

- Cieszymy się, że możemy Pana gościć, Panie Cisław - wtrąciła krótkie zdanie między ziemniakiem a kompotem.

Wszystko zdawało się być idealne, tylko Aleksandra brakowało.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

32
Laurent ukłonił się gospodarce po czym zasiadł przy stole, powoli, lecz nie za schludnie. Dom ogólnie wyglądał w miarę normalnie, jak na wyżej postawiony ród, nie przeszkadzało mu towarzystwo dzieci - choć były śmieszne w nie do końca dobrym zjaczeniu, a na dodatek bardzo lubił kompoty. Miał jednak powody do zmartwień, grzebał w jedzeniu widelcem rozmyślając, ufając iż nie jest otrute tylko z powodu dzieci, choć to nie powinno wystarczać, wmawiał sobie że tak przez głód. Coś było nie tak. Wiedźma musiała być w tej mieścinie. Konie od tak nie znikają, a sierociniec pełen dzieci po środku pustkowia się nie klei... Tak samo jak bogata zastawa. Dalej zastanawiało go również kogo kobieta z chaty, która kazała mu uciekać w trosce o jego życie nie martwiąc się o własne nazywała matką. I czemu owa matka "nie przyjmuje starych". Miał pytania. Postanowił zacząć od mniej dziwnych

-Stół pokryty jest obficie, a jedzenie smakuje wspaniale! Czy po posiłku mógłbym im osobiście podziękować za starania? Szczególnie że, zważywszy na brak dodatkowego krzesła, zajmuję chyba miejsce nieobecnego gospodarza. - oznajmił otwarcie siostrze gospodarza, próbując wydusić z siebie najbardziej optymistyczny głos jaki potrafił

Jeśli odmówi złożeniu podziękowań, coś będzie śmierdziało, a zwrócenie uwagi na zajęcie miejsca gospodarza, delikatnie sugerowało wyjaśnienie jego pobytu - również wzbudzające podejrzenia, zwłaszcza jeśli pominięte w odpowiedzi. Chciał zająć się jeszcze dziennikiem, ale im szybciej zbierze dowody i pozbędzie się wiedźmy tym lepiej.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

33
- Panie Cisławie, hi hi hi! - zachichotała wprowadziwszy niezręczną ciszę pośród zgromadzonych przy stole dzieci. Ich oczy przepełniło coś, co sprawiło, że chociaż były wygłodniałe, odstawiły na chwilę sztućce. - Podziękujesz mojemu bratu bliźniaku. To Aleksander upichcił dla nas tę pyszną kolację.

Tembr głosu pełen był entuzjazmu, a kobieta najwyraźniej pewna swej racji.

Dzieci wróciły do konsumpcji.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

34
-Rozumiem że osobno je? Gdzie się mi go znaleźć uda?

Oznajmił po przełknięciu kęsa który spożywał gdy kobieta mówiła. Rozglądał się po sali w ekspresji zachwytu jakby był to jego pierwszy raz w środku dworku, w rzeczywistości poza odległym dzieciństwem widział ich już parę choć większość podtrzymywanych w postaci iluzji... co przypomniało mu o pewnej specyficznej wiedźmie. Zaczął przyglądać się również dzieciom, głównie tym obok niego by nie zwracać podejrzeń. Z resztą nawet poza rolą Cisława bawił go sposób ich jedzenia. Znał wiedźmę która pacyfikowała swoje cele znacznie je odmładzając, aby następnie grupowo je wykorzystywać do rytuału który utrzymywał jej urodę i życie. Bywało też że dzienniki prowadziły go do domów wiedźm-uczennic choć te były zazwyczaj w wieku dorastającym. Zniknięcie Kruka zdecydowanie sugerowało że w domu jakiś użytkownik magii się znajduję... Wciąż trudno było mu się pogodzić z utratą wiedzy na temat lokalizacji wierzchowca, dziwiło go że Kruk nie stanął odmawiając dalszej drogi gdy wyczuł niebezpieczny grunt. To był, lub optymistyczniej: jest, dobry, mądry koń.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

35
Odruchowo wetknął do ust kawał cieplej strawy. Pokarm jak pokarm; dosolony, niezbyt suchy, ale nie za mokry, smaczny. Dzieci, którym uważnie się przyglądał były nad wyraz normalne. Ekstremalnie zwyczajne, jakoby nikt i nic nie rzuciło na nich żadnego uroku, choćby nawet najdrobniejszego zaklęcia.

Minęło trochę czasu odkąd Cisław miał okazję przebywać przy tak eleganckim stole. To nic dziwnego, że czuł się nieswojo, snując plany zasadzki, którą rzekomo uknuła niedająca się uchwycić wiedźma. Na nieszczęście bądź szczęście, żadnej wiedźmy nie było. Laurent oskarżycielskim wzrokiem infiltrował dzieci z panią domu włącznie. Patrzył na nich, a oni na niego. Wyglądał wtedy tak, jakby gołąb narobił mu do herbaty.

Zapytał nagle o pana domu.

- Czas spać - klasnęła w dłonie Aleksandra, zaraz po tym chichocząc przerażająco.

Dzieci jak jeden odstawiły talerze, wstały i czym prędzej pognały do swoich komnat.

- Wybaczy pan, Panie Cisław. Muszę położyć dzieci spać. To był długi dzień. Radzę się wyspać. Dobranoc. - rzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Chwilę krzątała się przy stole, zgrabnie zbierając resztki i ustawiając pusty talerz na talerzu. Potem zabrała się ze wszystkim, niknąc gdzieś w lekko oświetlonym holu.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

36
Niezgrabnie ukłonił się, podziękował pani domu i poszedł do swojego pokoju. Może snucie teorii spiskowych gdzie ich nie było mu szkodziło. Miał przynajmniej dwie poszlaki do których można było się podczepić. Obraz bliźniaków z dodatkową kobietą, oraz unikanie tematu lokacji przebywania brata przez Aleksandrę. Jednakże jako iż jedynymi osobami które mogły coś potencjalnie wiedzieć o dodatkowej kobiece były dzieci które mogłyby donieść, albo małomówne bliźniaki, pozostawał jedynie drugi trop. Chodzenie jednak teraz po korytarzach wydawało się zbyt podejrzane, zwłaszcza że nie miał wymówki. W nocy może mieć pecha do dzieci jeśli potajemnie postanowią gawędzić do późna. Jeśli nic się nie stanie przez noc w co wątpił, może postanowić "rozruszać nogi" przed śniadaniem i być może znaleźć jakieś podejrzane miejsce. Podczas nocy położy się z sztyletem bezpiecznie pod kołdrą, nie będzie jednak spał, koszmary o Kruku i tak by mu zapewne nie pozwalały. Zamiast tego chętnie przestudiuje zawartość dziennika którego zostawił w sypialni.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

37
Lampka naftowa rzucała światło na ścianę, którą w połowie zakrywał obraz rodziny Schweitzerów. Knot żarzył się tęgim płomieniem dając i jasność Laurentowi, a ten z kolei zajął się odnalezionym pamiętnikiem. Z obitą w brązową skórę literaturą rzucił się na wygodne łoże i zaczytał. Tomik przepełniony był wierszami, anegdotami oraz opowiadaniami. Mężczyzna czuł jak każdy wers wrzyna mu się w pamięć, że pamięta wszystko mimo braku skupienia się nad treścią. Spisane dowcipy bawią, mimo że bywają leciwe. Przedziwna moc płynęła prosto z wnętrza tegoż pamiętniczka o pożółkłych karteluszach.
Spoiler:
Czerwona kotara bujała przy nieszczelnej okiennicy. Nocne niebo, bezchmurne, jasne od księżyca i gwiazd powoli popychało czarownika w gęsty przyjemny sen. Ledwo zamknął jakoby ołowiane powieki, a już z trudem je otworzył. Źrenice niczym szpilki zwężyły się, a ucho zadrżało nasłuchując odgłosów. Dziwne szmery, chichot - tak, to był chichot, tego był pewien - dobiegały z korytarza. Stuk, stuk - tupot drobnych stópek również niósł się po drewnianej podłodze. Odgłosy zdawały się intensyfikować, a potem ścichły. Dokładnie tak jakby ktoś zbiegł na dół uprzednio przeczesując korytarz.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

38
-Żesz szlag... Pomyślał. Prawie by zasnął. Usiadł na łóżku, upewnił się że ma że sobą sztylet, i spakował czytany dziennik do torby. Ziewnął, zawiesił ją przy drzwiach, rozciągnął się i wyszedł na poszukiwanie kuchni, lub jak zamierzał wmawiać innym: wychodka. Poruszał się powoli niby ospale jednak cicho i przemyślane. Musiał zejść na dół - jak osoba której chcichot przedtem słyszał. Będzie co jakiś czas patrzeć przez okna "licząc że zobaczy wychodek" tymczasem szukając kuchni. Zacznie od pobliża znanej mu sali jadalniej. Miało to sens: i ona i wychodek zazwyczaj znajdowały się gdzieś nie daleko.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

39
Zbiegnąwszy chybko po schodach, trafił do salonu, który jeszcze dobrych parę godzin temu służył za jadalnię. Było dość ciemno, lecz smugi księżycowego blasku przebijając się przez czerwone zasłony rozświetlały izbę wystarczająco. Na tyle, by Laurent spostrzegł nienagannie wypucowaną kanapę z dwiema puchowatymi poduchami. Dywan ze skóry brązowego niedźwiedzia, na którym spoczywał okrągły stół na tęgiej nodze z równie ciemnego co sierść ssaka drewna. Mimo iż pilno mu było do rozwikłania zagadki nocnych hałasów, z lekkością napawał się dozą ciszy, spokoju i samotności w luksusowych włościach.
Podszedł do okna, odsłoniwszy kotarę wyjrzał na podwórze. Deszcz zaprzestał nawiedzać okolicę, a nocne niebo stało się dziwnie bezchmurne i jasne od księżycowego blasku. Wtem, nie wiedzieć czemu, parającego się zakazanymi sztukami męża przeszła niecodzienna myśl. Pomyślał o chochlikach! Ba! Mówi się, że chochliki mają złą sławę konikradów i nocą porywają konie, by ujeżdżać na nich w kółko, mierzwiąc im grzywy i ogony w okropne kudły. Wiele historii mówi również o chochlikach porywających... Gnuśny śmiech wybił chłopa z rozkminy.

Dobiegał z wąskiego korytarza obitego zewsząd boazerią. O ile pamięć Laurenta nie myliła, stamtąd właśnie nadeszła Pani Schweitzer, zaopatrzona w zastawę pełną jadła. Niewiele myśląc machnął czarnym płaszczem i zostawiwszy za sobą nienaturalnie wypucowany salon pospieszył ile sił w nogach wgłąb pomieszczenia, skąd dobiegły niepokojące odgłosy.

Zapuścił się nieco poza znajome tereny rezydencji Schweitzerów. Maleńki hol wyzbyty okien był całkowicie ciemny. Z każdym krokiem Laurent tonął w gęstym jak melasa mroku. Opierając dłoń o zbite dechy ścian, wyczuwał co rusz drzwiczki, ale żadne nie dały się otworzyć. Jakoby były zaryglowane od tyłu. Wartko i z wyuczonym rytmem parł do przodu, aż nie natknął się na światełko w oddali. Mały płomień rozświetlał okolicę, rzucając zarazem cień kilku sylwetek. Usłyszał chichot, a potem szept. Znowu chichot i szuranie po deskach, dokładnie tak, jakby ktoś w nich rył. Nie zdradził się. Okuty cieniem pozostawał niewidoczny dla... Jak się okazało, dla dzieci. Piątka pociech, które spotkał po raz pierwszy przy stole, ryła węglem po podłodze, rysując pięcioramienną gwiazdę. Pośrodku płonęła na wpół wypalona olejowa świeca. Ktoś wyciągnął nóż.

- Ty przetnij!

- Ja się boję.

- Potrzebujemy krwi. Jesteś najstarszy.

Obrazek

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

40
Dzieci przywołujące chochlika. No pięknie. Pomyślał. Zamierzał stać cicho i obserwować z mroku. Świeżo przywołanemu chochlikowi zajmie chwilę by zaznajomić się z sytuacją, chwilę w której dostanie krwawym piorunem przez czoło. Wyczekiwał momentu do ataku. Chciał dzieci żywe, a chochlik temu nie pomoże, jeśli teraz wejdzie mogą zacząć wrzeszczeć i zawalić winę na niego. Najlepsze co może zrobić to poczekać aż istota się pojawi i ją zabić, nikt bowiem nie uwierzy że dzieci byłyby zdolne prawda? Łatwiej za to uwierzyć że ustrojstwo pzywołały. Czekał gotowy do ataku... Musiał tylko uważać na wypadek gdyby chochlik wpadł tutaj z Krukiem, nie chciał go przecież zranić. Gdy tylko zabije przywoływane diabelstwo wypyta o wszystko dzieci. O wszystko łącznie z tym od kogo posiadły wiedzę

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

41
Niewielki nożyk wisiał nad wystawioną ręką chłopca o prostych kasztanowych włosach, które opływały jego pyzowatą twarz.

- Czy to aby na pewno bezpieczne? - spytał pozostałych opuszczając dłoń w dół. Był wystraszony i spięty. Spod włosów wypływały mu ukradkiem drobne kropelki potu. Z nadzieją nie wiedzieć na co przypatrywał się koleżkom z sierocińca.

- Zróbmy to zanim wróci. Nie chcesz przecież skończyć jak Pinczer - rozważny, a jakże chłodny głos odbił się echem od boazerii. Należał do niewyrośniętego jeszcze piegusa z rudą czupryną na głowie, którego ogniste kędziorki przypominały zwinięty na zimnie liść. Z przełożonymi we wstęgę na piersi rękoma wyglądał na najrozsądniejszego z grupy, a przynajmniej tak brzmiał z oddali, z której wszystkiemu przyglądał się czarownik.

- Wezwać demona tylko po to, by ją przepędził - próbował dyskutować najstarszy. Jego silny dotąd głos był już tylko cieniem dawnej pewności. Od teraz cichutki i cienki drżał, jak drżała ręka, w której dzierżył sztylet.

- Zrobiliśmy wszystko zgodnie z opisem w księdze. Okrąg, świece, zaklęcie - wymieniał powoli rudzielec, wskazując na wszystko po kolei palcem, a potem wziął głęboki wdech - brakuje tylko krwi.

- Sam to zrób - ostrze chybko znalazło się w rękach rudego chłopca, mimo że wcale sobie tego nie życzył. Bez chwili zastanowienia próbował oddać sztylet poprzedniemu właścicielowi, lecz daremno.

- Nie skończę jak Pinczer! - do szarpaniny chłopców doskoczyła kruczowłosa dziewczynka. Ile sił w nogach uskoczyła wysoko przejmując ostrze. W locie przejechała apikalną częścią metalu po wewnętrznej stronie ręki, po czym upadła jak szmaciana lalka...

Sztylet runął w koncie. Po deskach ściekała krew, formując cieńsze jak i grubsze karminowe wężyki. Nie wsiąkały w grunt, lecz wszystkie jak jeden zbiegały się do namalowanego czarnym węglem okręgu. Okutego enigmatycznymi symbolami oraz świecami. Te buchnęły. Dotąd maleńkie, chwiejne i drgające płomienie były już wysokie, żywe i nienaturalnie jasne.

- Marysieńka! - rudy młodzieniec pochylił się nad nieprzytomną dziewczynką. Reszta przyglądała się, stojąc bezczynie. Przerażenie sprawiło, że nogi dzieci zmieniły się w dwa wbite w ziemię słupy. Stali w zadumie i milczeniu, pogrążeni w myślach tak głęboko, że z nosów ściekały im luźne smarki.

- Marysieńka! - nie poddawał się. Szarpiąc za ramiona próbował wybudzić przyjaciółkę.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

42
Laurent chwilę wahał się. Okazja była nieprzepuszczalna, choć sporo biorąc w niej udział ryzykował. Jeśli dzieci powiadomią właścicieli może mieć problem... Choć czy to naprawdę miało takie znaczenie tu, na odludziu? Bardziej martwił się że wiedźma wyczuje jego magię i ruch dzieci. Choć to pierwsze miał zagwarantowane z uwagi na runę na ciele. Chyba włączenie się teraz będzie najlepszym wyjściem. Dzieci w szoku zazwyczaj wykonują rozkazy. Szczególnie jak będzie szczery.
-Nie żyje. Odważył się w końcu wypowiedzieć na głos wychodząc z cienia.
-Bądźcie cicho do póki nie powiem. Nie wydam was. Dodał niemal natychmiastowo. Samemu jako dziecko w takiej sytuacji zacząłby uciekać, wrzeszczeć, lub oba.
-Przybyłem do tej mieściny pozbyć się wiedźmy, z księgi innej. Rozumiem że tej tutejszej macie wy. Pomogę wam, jeśli pokażecie gdzie jest. I wyjaśnicie co stało się z Pinczerem. Tymczasem... lepiej się gdzieś schowajcie, nie bierzcie ciała. Przeszedł od razu do sedna, kierując się głównie do najrozsądniejszego, rudzielca. Szansa była niepowtarzalna. Czekał aż pojawi się chochlik, miał dodatkowe źródło krwi w zanadrzu, a jak wszystko dobrze pójdzie to odzyska konia i pozna lokalizacje wiedźmy. Zależnie od rytuału, chochlik mógł być posłuszny do osoby do której należała krew przez co widok jej martwej raczej go nie zadowoli, pierwszej osobie którą zobaczy, miałby wtedy największe szczęście i jeśli ów chochlik pojawiłby się z koniem, mógłby rozkazać mu go oddać, lub być kompletnie dziki, co jest drugą z trzech opcji sprawiającej że będzie musiał go zabić. Przygotowywał się do ataku stojąc twarzą do kręgu. Jeśli dobrze pamiętał, chochliki mogły przybrać formę mgły, więc jak tylko zobaczy chmurkę wyłaniającą się z niego od razu zlokalizuje jego serce jednym czarem, i uderzy w nie piorunem drugim. Musiał uważać by nie zranić Kruka jeśli się pojawi. Tak szybki upływ krwi kierujący się w stronę kręgu może oznaczać próbę przedostania się drugiej istoty przez portal, choć nie jest w stanie stwierdzić dopóki nie pozna rytuału. Nie było na to czasu ale...
-Czy możecie opisać mi szybko ten rytuał?
Powiedział głośnością zależną od tego, czy rzeczywiście dzieci się oddaliły. Miał nadzieję że były blisko bo będzie je musiał potem przepytać oraz dość daleko by nie móc zostać od razu zaatakowanym przez kreaturę.Nie mógł pozwolić by im też stała się krzywda choć mogłoby im to pokazać że nie należy bawić się z demonami.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

43
Na wieść o śmierci Marceliny, rudowłosy chłopiec odsunął się odruchowo i wycierając pełne łez oczy, próbował stanąć na nogi. Pozostali nie ozwali się ani słowem. Jakoby ktoś rzucił na nich przeklęty urok. Miny mięli nietęgie. Nic dziwnego, wszakże zostali nakryci przez obcego na wywoływaniu demonów, co dla dzieci w tym wieku było niecodzienną praktyką.

Laurent szybko zapewnił ich o czystości swych zamiarów. Okazał dzieciom współczucie, czułość i delikatność. Mimo to wyglądały dość smętnie, spoglądały na niego z taką miną, jakby nie do końca mogły mu zaufać.

- Jaka wiedźma? - ozwał się raptem ktoś z nocnego zgromadzenia, lecz Laurent nie zidentyfikował pytającego. Było ich kilku. Pięciu albo siedmiu. Niżsi chowali się za wyższymi, chociaż wszyscy byli tak samo przerażeni.

- Tu nie ma żadnej wiedźmy, psze pana - skonstatował najstarszy z zebranych. Wyszedł przed szereg, tuż-tuż obok pogrążonego w żalu po stracie przyjaciółki rudzielca. - Ona nie jest wiedźmą - wyszeptał cichutko, że Laurent ledwie go usłyszał.

Innych bachor podniósł z kolei księgę z ziemi i wręczył ją Laurentowi, a potem skrył się za chłopcami, jak gdyby nic. Na okładce widniał namalowany chochlik lub chochlikopodobna kreatura. Zapewne domalowana, gdyż nie wkomponowywała się w żadnym wypadku w strukturę obicia. To było z lekka purpurowe, omszałe drobnymi rzęskami z tworzywa nieznanego pochodzenia. Na grzbiecie nań misternie wykończone złotobrązowe nici. Strony były pożółkłe i część z nich wyleciała po otwarciu na podłogę. Z kolei kilku stron brakowało od początku. Laurent zaczytał się we fragmencie wskazanym przez najstarszego chłopca.

Ryfamin - demon stanowiący jedno z najsprytniejszych, najbardziej niebezpiecznych i zwodniczych zagrożeń równoległego świata. Znacznie bardziej inteligentny od krwiożerczych demonów i ambitny od duchów pokusy, które żywią się ludzkimi uczuciami. Do mistrzostwa opanował sztukę kuszenia czytelników purpurowej księgi, a w konsekwencji do ich opętywania. Ryfamin wykorzystuje na swoją korzyść pragnienia ofiar, takie jak namiętność, marzenia o potędze czy bogactwie. Wolność, bezpieczeństwo oraz zlikwidowanie zagrożenia. Ich umiejętności wpływania na umysły pozwalają przybierać różne formy, a nawet zmieniać otoczenie do swoich celów, wskutek czego wiele ich ofiar nigdy nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że zostało zmanipulowane. Czytelnicy wykonują wolę demona uwięzionego po drugiej stronie, a kiedy są już w potrzasku, Ryfamin dobija z nimi targu i zyskuje wstęp do świata żywych...
Rozbujane płomienie powolutku spokorniały. Miejsce podświetlone niewyraźną czerwoną łuną, jak gdyby odległym pożarem poczęło ciemnieć. A wielkie języki ognia były już maleńkie i tak słabe, że ledwie się tliły, ledwie pełgały już to rozbłyskając z trudem, już to gasnąc zupełnie.

- Marcelinka! - krzyknął ktoś z zebranych.

Dziewczynka otworzyła szeroko oczy. Były zamglone, szare, matowe i wyzbyte dziewczęcego blasku.
Obrazek
Laurent widział jak uznane za zmarłe dziecko oblizuje drętwe, nieczułe wargi, ale milczał lirycznie. Ręka oznaczona deseniem karminowych wężyków była już sucha. Jucha skrzepła, a dziewczynka wyglądała na zdrową. Rudy chłopiec pochylił się nad nią, chcąc powitać przyjaciółkę, wyciągnął w jej kierunku dłoń. Delikatnie dotknął przedramienia, odsłaniając ranę. W tym momencie dziewczynka wygięła się w pół. Kręgosłup strzelił jak łamana na kolanie gałąź. Powykręcana w półksiężyc sierota rozwarła czarne zębiska i capnęła chłopaka. Wszyscy odsunęli się na bok, lecz nikt nie pisnął ani słowa. Tylko rudzielec wierzgał, trzepał kończynami i wołał o pomoc. Kąsająca jego nadgarstek istota napawała się dozą przerażenia. I hop runęła mu do gardła, skrzecząc straszliwie. Kilka mlasknięć wystarczyło, by bryzgnęła krew.

- Blee! - burknęło to coś w ciele dziewczyny, osadzone na dwóch rękach i nogach w satanicznym półkolu. Krew uleciała jej z japy, wkrótce potem czmychnęła chyżo po ścianie. Zginęła w mroku, gdzie nie sięgało światło świec.

Chłopiec umarł.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

44
-W takim razie kim jest ta "Ona" o któ... Kurrw... Powiedział, odsuwając się od opętanej dziewczyny i osłaniając dzieci, dopiero po chwili użył zaklęcia by cisnąć kulę krwawego ognia w stronę ciała, niestety, gdy było już za późno. Podpalił tylko plecy drugich, rudzielca. Przynajmniej te raczej się nie poruszą...
-Umiecie w ogóle czytać? Przecież tu jest napisane, że ten demon atakuje przywoływacza. Trudno. Chwyćcie za to ciało i mówcie kim "Ona" jest. Musimy znaleźć tego demona i go pomścić, inaczej to będzie bajka dla niegrzecznych dzieci. Taka w której wszyscy bohaterowie umierają. Oznajmił, a następnie mrugnął wykrywając serca aby upewnić się że nie widzi "Marysi". Pomógł podnieść ciało zmarłego towarzysza trzem pozostałym dzieciom, dwa trzymały je za ręce a chłopiec z tyłu, za nogi, wszystkie w bezpiecznej odległości od ognia który na szczęście nie mógł się rozszerzać - co zagwarantuje maluchom bezpieczeństwo i spowolni spalanie.
-Spokojnie, jest magiczny i się nie rozszerzy. Rzucił słowami wyjaśnienia gdyby ktoś miał wątpliwości. Następnie wskazał kierunek w którym mniej więcej zniknęła opętana, i dał znak by ruszyli za nim, idąc powoli. Miał nadzieje że demon - mogący ponoć zakrzywiać rzeczywistość nie rozszerzył pokoju w nieskończoność, przyciągnąć krew może ekstremalnie szybko ale jedynie z określonej odległości. Zaczął więc teraz choć niemal niezauważalnie i powoli.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

45
- Ona jest jego siostrą... - wycedziło przez zaciśnięte zęby osmarkane i zaszczane dziecko.

Wtem Laurent trącił krwią, która czym prędzej zapłonęła. Ciało chłopca zajęły gorące języki płomieni, które wiły się pośrodku ciemnego korytarza. Jedne były wielkie i jasne, drugie wąskie, malutkie i tak słabe, że ledwo się tliły. W widok węglącego się ciała rudowłosego kolegi, zebrane dzieci popadły w szał. Zaczęły wrzeszczeć jak oszalałe, aż Laurent musiał zakryć uszy. Nim się zorientował, gromadka rozniosła się po pomieszczeniu. Największy z zebranych pognał ile sił w nogach ku dolnym schodom, skąd przybył sam mag krwi. Pozostali, nie wiedzieć czemu, ruszyli na wprost, gdzie chwilę temu zniknęła w ciemnym jak melasa mroku opętana przez demona Marcelinka.

Pach, ciemnowłosy czarownik został sam. Tylko on i trącące spalenizną zwłoki. Rzucone wtenczas zaklęcie wyczuło jedno serce. Biło bardzo szybko, prawie trzepotało. Musiało należeć do jednego z dzieciaków.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”