Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

46
-Kurwa. Teraz gdy żadne z dzieci nie mogło go usłyszeć pozwolił sobie. Sytuacja się... skomplikowała. I to bardzo. Miał kiedyś do czynienia z wiedźmą która lubowała się w czarach iluzji. Nie wspominał tego najlepiej. Tym bardziej sceptyczny był wobec demona zakrzywiającego rzeczywistość. Mało to konkretne. Biorąc pod uwagę że z każdej strony nie zaczęły jeszcze wystawać kolce, stwierdził że moce bestii są jednakowoż niewielkie, niecelnie opisane lub sam demon zbyt pewny siebie. Mimo wszystko, miał mieszane uczucia gdy zobaczył serce w pobliżu. Czy demon mógł wiedzieć że potrzebuje wiedzy od dzieci? Założył że nie, choć skupił się na tym by krew spływała w jego stronę, podczas gdy on poszuka bachora. Na wszelki wypadek. Jeśli jest to ostatni żywy, I demon zaatakował resztę, zakrzywianie rzeczywistości może sprowadzać się do teleportacji, jeśli nie, tym lepiej dla reszty choć zasługiwali biorąc fakt iż chcieli zabić inną sierotę... Jeśli serce które wyczuł będzie należało do dziewczynki, będzie na nią uważniej patrzeć. Prawdę mówiąc na wszelki wypadek złapie posiadacza serca za gardło nie zależnie od płci. Fakt iż widział tylko jedno był zbyt podejrzany. Od dawna Laurent stosował zasadę, mówiącą iż lepiej zabić dziesięć osób w tym dziewięć bogom nic nie winnym niż zostawić dziesiątkę i dać dziesiątemu zabić sto innych. Nawet jeśli były to przypominające mu jego własne dzieciństwo sierotki. Przechodząc przez kuchnie, szybko rozejrzał się po blatach w poszukiwaniu noża. Co prawda nie jego Athane, ale lepiej mieć coś fizycznego do obrony. I ataku.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

47
Na stole leżał chleb w koszu z płóciennym zawiniątkiem. Obok niego krótki acz szeroki nóż. Pewno do odcinania nóżek od drobiu tudzież szatkowania szczypioru. Żaden szpikulec, ot co zwykły siekacz. Na okopconej w rogu kozie leżała patelnia i garnek z jeszcze cieplutkimi ziemniaczkami z kolacji. Dalej na blatach pod ścianą znalazł się i smalec i boczek z serem i kiszone rydze. Blask księżyca rzucał światło na wielki dębowy stół pośrodku kuchni, lecz światło nie docierało już do zaułków. Koza, szafki, blaty i narożniki były skąpane w ciemnym jak melasa mroku.

Kruczowłosy czarownik sięgnął po nóż. Stanąwszy przy stole czerpał z księżycowej kąpieli jasności. Z nagła huknęło! Złote ziemniaki przefikołkowały prosto pod stopy Laurenta. Garnek spadł z kozy, bujając się jeszcze na swych okrągłościach. Lauren podniósł spochmurniały wzrok. Na piecu okrakiem stała Marcelinka. Jej skóra była trupio blada, iście szara. Żółte jak wschodzące słońce oczy świeciły niczym dwa diamenty. Laurent spostrzegł tylko kształty, lecz to wystarczyło, aby rozpoznać opętaną przez demona dziewczynkę.

Jakby zasiadła na nocniku, tak balansowała nad patelnią okrakiem. Jej stopy skwierczały w kontakcie z rozgrzaną płytą paleniska. Po kuchni rozległ się smród palonego mięsa. Ostateczny akt degradacji i degeneracji, przez który czarownik niemalże nie zgiął się w pół w odruchu wymiotnym.

— Blee! — z wnętrza gardzieli wydobył się piekielny ryk. Szturchnięta nogą patelnia również zleciała na ziemię. Dziecko podniosło sukienkę ponad biodra. Roznegliżowana Marcelinka oddała wtem kilka, może kilkanaście kropel uryny na kozę. Cuch zwęglonych dziecięcych stóp spotęgowały ludzkie szczyny. Tym razem Laurent nie wytrzymał - musiał zakryć usta. Opętany byt warknął złowieszczo, zupełnie jak wściekły pies, po czym oddała stolec na własną rękę.

Żryj! — kupa pofrunęła przez pół kuchni. Trajektoria lotu była trudna do opisania, lecz koniec końców kilka kawałków gówna siarczyście chlupnęło na twarzy czarownika, dalej rozbryzgując się na ramiona i włosy.

Głupcze! Nawet nie wiesz z czym masz naprawdę do czynienia. To nie ja jestem tutaj potworem — po wszystkim opętana Marcelinka usmarowała się gównem w akcie solidarności.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

48
Laurent starł brązowe dzieło defekacji ze swojej twarzy po czym przełknął zbierające się mu w gardle wymioty. Wolał być pewien że go nie połknie, choć niektórzy jak on bezdomni których spotkał to praktykowali. Widział już wielu pijaków szczających na ściany budynków jednak nadal brzydził go widok zdeformowanego dziecka nawet się z tym nie kryjącego. Gdy przeminął pierwszy wstrząs obrzydzenia a demon zaczął obsmarowywać ciało dziewczynki fekaliami co było mniej obrzydzające jeśli nie skupiało się na odgłosie czy białych grudkach, odrobinę zluzował pozycję bojową i opuścił nóż przynajmniej na tyle by nie zwracał na siebie uwagi do póki nie będzie trzeba go użyć.

-Z dwóch... istot żywych w tym pomieszczeniu ty się bardziej kwalifikujesz. Od razu rzuciłeś się na tamtego dzieciaka i zachowujesz się jeszcze dziecinniej niż prawowity właściciel ciała które zajmujesz, co jest osiągnięciem. Fuknął bez namysłu, po czym szybko odskoczył i odruchowo spojrzał w tył na wypadek ataku czy kolejnego rzutu brunatnym pociskiem. Nie miał zbytnio okazji rozmawiać z demonami czy wiedźmami. Zwykle albo pitoliły tak że nie dało się ich zamknąć albo trzymały buzię na kłódkę i brały się do roboty. Personalnie był fanem drugiego.

-Obawiam się jednak że coś w tym jest. Mówiły że cię wezwały aby się pozbyć jakiejś dziewczynki, a konie same nie rozpływają się we mgle. Jeśli mam szczęście to duch uczennicy wiedźmy. Mam już dziennik który chciałem mieć i zostaje tu tylko dla pozbycia się prawowitego właściciela oraz konia. Zakładam że wiesz o kogo chodzi? Odpowiedział na słowa demona w ciele dziewczynki już kierowany sensem, nie emocjami. Nie krycie intencji wobec demona manipulatora wydawało się rozsądną taktyką. Jeśli książeczka nie przesadza i nie da się stwierdzić że jest się przez niego manipulowanym tak czy siak zostanie w dupie, bo bogiem ani magiem umysłu nie był, a tak przynajmniej będzie wiedział na czym stoi od początku. Nie chciał też się wywyższać - sam czort wie co potrafi. Nie mógł ufać nikomu, ale tak długo jak jego szanse pozostawały większe lub niejasne w razie walki mógł sobie na trochę pozwolić. Nie miał czego się wstydzić a jak umrze, informacje który nazbierał do tej pory w dzienniku mogą posłużyć co najwyżej do kontynuowania jego poszukiwań babci, lub nauki paru zaklęć magii krwi które mu personalnie wydawały się łatwe. Nic ważnego, zwłaszcza gdy samemu będzie martwy.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

49
Czyli coś dociera do tego zakutego łba — skonstatował demon, wydrapując z włosów resztki kupy. — Wezwali mnie, abym pomógł im przepędzić ją. Głupie, zdesperowane bachory! — utrata kontroli nad ciałem doprowadziła do tego, że z każdym kolejnym słowem głos wydobywany z czeluści czarnej jak melasa mroku gardzieli coraz bardziej ulegał załamaniu. Demon charknął, a potem z ust uleciała podplamiona juchą flegma. Glut ciągnął się po brodzie aż spadł na rozgrzaną kozę. Tss.

Jeśli, jeśli... Jeśli. Chry, chry, chry. Jeśli chcesz — wydukał z trudem — zasięgnąć rady. Uchylę ci rąbka tajemnicy — w tej chwili demon zniknął pod sufitem. Biała sukienka, która miała na sobie Marcelinka przefrunęła nad głową Laurenta, po czy dobiegł go stukot zza pleców. Mag krwi wartko odwrócił się, a gdy obrót na pięcie zbliżał się ku końcowi, spostrzegł, że demon wylądował na stolę za nim. W tym samym rozkroku bujał się tym razem nad pajdą chleba.

Ale najpierw musisz wylizać mi stopy! Ble! — ozorek wyleciał przez szparę między zębami i zamerdał radośnie jak ogon kundelka. Nogi zniewolonej przez mroczną istotę dziewczynki były nie tylko brudne od fekaliów, ale także pokaleczone. Spalona od kozy skóra wciąż trąciła węglem. Po kostkach spływała brązowa masa, dookoła której tańcowały wszelkiej maści muszyska. Demon zamerdał paluszkami radośnie. — Smakowanszi.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

50
Laurent nawet nie komentował tego w myślach. Stracić resztki godności dla demona to żart lub przymus jeśli się jest manipulowanym, a nie opcja. Nie zrobiłby tego nawet zniewolony w jakimś dzikim państwie gdzie taki zwyczaj byłby normalny, nawet pod groźbą śmierci i dla najczystszej kobiety świata która by się nie pociła, I oferowała mu adres jego babci wraz z flotyllą gdyby to zrobił. Skupił się na krwi otaczającej go dookoła. Poczuł śmierć dzieci, zapach nieczystości którym demon emanował i gniew jaki dzierżył wobec jego rodzaju. Dał jej unieść się po czym pokierował ją pędem do swych dłoni w której dzierżył nóż. Gdy zebrała się wystarczająca duża kulka, po kilku sekundach, skoncentrował ją jeszcze bardziej, i bardziej aby po chwili wycelować czubek ostrza w środek klatki piersiowej i utworzyć z krwi piorun. Od razu przygotował się do rzutu tym samym narzędziem kuchennym i odskoku, jeśli mara miałaby znowu skakać.

Nie zamierzał zgadzać się na prośby. Jeśli mieli już współpracować, co go nie cieszyło, to na jego warunkach. Nie chciał od razu zabijać demona, zwłaszcza że nie był pewien czy nie będzie go potem trzeba przez pół dnia przepędzać, ale liczył że jest on na tyle racjonalny, przynajmniej w biznesie jakbym było bycie przywoływanym, iż wybierze czekanie ze swoimi zachciankami do wykonania zadania jeśli przemówi się mu do rozsądku paroma mocnymi uderzeniami. Ta kreatura go obrzydzała. Wolałby żeby przetrawiła zewnętrzną powłokę na coś wystarczająco dziwnego by można było się zdystansować.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

51
Co się dzieje? — demon pisnął cienko i ukrył głowę za umorusanymi rękoma. Marcelinka cała dygotała, wszczepiawszy ręce w skołtunione włosy. Przyzwana przez czarownika magia obudziła wśród murów upiorne echa, tłumione wyjącym na zewnątrz wiatrem i ulewą.

Przestań! — Laurent usłyszał metaliczny głos, brzmiący jak szczekanie psa.

Kontynuował inktantacje zaklęcia mimo próśb obrzydliwego demona. Już miał wezwać pokłady krwi, już wyprzedzał myślą rzucany piorun nieszczęścia, gdy zabrakło krwi... Czarownik winien wiedzieć, że w kuchni poza smrodem palonej skóry, umorusanych gównem mebli, strawy i wszechobecnego burdelu nie ma niczego wartościowego. Tym bardziej krwi — składnika niezbędnego do miotania czarami z tejże potępionej w Keronie domeny magii.

Kiedy nic się nie stało, a zaklęcie sczezło na niczym, demon zarechotał radośnie.

Oferowałem ci pomoc! — jęknął oburzony, subtelnie odgarniając pukiel włosów z osranego czoła. — Ale chuj z tym, ubiję cię na miejscu! — ryk prosto z piersi pociągnął za sobą lepką flegmę. Skomponowana zielenina wraz z śliną powędrowała wprost na Laurenta, a za nią skoczył demon. Dopadł go prędko i trzymał niewyobrażalnie mocno. Szczupłymi acz silnymi udami dziewczynki objął głowę czarnoksiężnika. Szok i niedowierzanie ogarnęły mężczyznę. Był rozbity. Miotał się między blatami z demonem na głowie. Czuł bliskość oszczanych pośladków i fetor zastygających nań fekaliów. Marcelinka wcisnęła rączki w długie włosy czarownika, które uchwyciła kurczowo oburącz. Schyliła nisko głowę, wkrótce potem odgryzając fragment małżowiny usznej.
Spoiler:

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

52
Laurent zapomniał się po raz drugi tego dnia. Za pierwszym raz z ciągnięciem Kruka przez błoto a teraz, z tym że wcześniej zużył krew podpalając chłopaka który wciąż tam leżał I oświetlał pokój czerwienią. Nie powinien się winić za drugie, w końcu zrobił to instynktownie, ale że zużycie nie przyniosło skutku, mocno to teraz robił. Tia, o tym dniu będzie wolał zapomnieć jak już się skończy. Co może być trudne zwłaszcza że właśnie stracił ucho. Mały demoniczny obsrany bachor wgryzł się bestialsko w jego ucho. Oczywistym odruchem było dźgnięcie go między zęby w dziąsła, choć z tej pozycji łatwo można było też uderzyć w oczy co byłoby zapewne skuteczniejsze. Potrzebował jednak wiedzy od tego demona, więc musiał się ograniczać. Podczas dźgania zwykłym nożem, szybkim i wyuczonym ruchem od którego zależało niekiedy życie na ulicy wyciągnął z płaszcza athane - jedyny przedmiot który zabrał z pokoju gościnnego na górze, i na szczęście. Obrócił sztylet ostrzem w tył, i ciął w brzuch chwilę po uderzeniu nożem. Nie była to jego główna ręka więc manewr nie był niesamowicie wykonany, ale musiał liczyć że to wystarczy aby odtrącić demona, i móc od niego odskoczyć.

-Ty jesteś tutaj by wykonać swój kontrakt , ja - w swoim biznesie. Możemy sobie tu nawzajem pomóc, bez haczyków, chyba że mam się udowodnić w dalszej walce, lub cię zabić. Zimno wyjaśnił sytuację, wbijając swoje ostrza. Miał już dziennik tutejszej wiedźmy więc, jeśli zabił by tego demona w teorii wystarczyłoby trzymać go cały czas przy sobie i pilnować sierot do póki się po niego nie zjawi. Pomoc skróciła by jednak sprawę i nie narażała Kruka, gdziekolwiek jest, na dodatkowe sekundy cierpienia.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

53
Krew uderzyła Laurentowi do głowy, Załkał z wstydu, wściekłości i upokorzenia jakie zafundował mu demoniczny byt. Zdecydował jednak grać hardo. Niewzruszenie dobył ostrza trzaskając na oślep w potwora na głowie. A gdy krzyki rozległy się po całej izbie, jakoby łamali kogoś kołem, wtem dobył athane.

Jego usta stały się karminowe, poczuł na nich krew. Krew, wszędzie krew... Cała kuchnia we krwi. Klin athne z impetem wbił się w bebechy. Niczym gigantyczna kopia skruszył wszystko, co broniło dostęp do kiszki spętanej przez mroczne siły dziewczynki. Ale ostrze, choć wbite głęboko, nie dosięgnęło ani kiszki ani żadnych żywotnych narządów. Jasnoczerwona krew trysnęła na głowę Laurenta. Spryskane były włosy, twarz i szata czarownika. Demon z dziurą w brzuchu spadł na podłogę. Z hukiem grzmotnął o twardy drewniany parkiet, dalej pełzając jak niedobity robal pod kuchenną szafkę. Zwycięstwo - pomyślał mag krwi widząc jak potwór próbuje uciec. Wtedy złożył mu propozycję.

Potwór chrząknął, westchnął i znowu chrząknął upiornie. Z ust wyciekła czarna jak melasa mroku jucha opływając całą brodę z podbródkiem. Mikstura śluzowatej śliny z krwią skapywała na podłogę. Kap, kap, kap.

Uchylę ci rąbka tajemnicy — wycedził przez zaciśnięte zęby niechętnie, ciężko wzdychając. — Coś się jazi w sercu tego domu, coś czego nie zauważyłeś. Mroczna istota, przeklęta du-du-du-szaaa. Przeklęli ją za zbrodnie na tych małych potworkach. Spłonęła na stosie. Ale on, on znalazł sposób, by ją sprowadzić z powrotem. Straszny był jej gniew. Zemściła się na mieszkańca - a -a - ch. Chcesz poznać prawdę? Odnajdź go. On za tym stoi. — demon mlaskał głośno smakując krwi —Schweitzer!!!

Oczy dziewczynki sczerniały. Demoniczny but opuścił jej ciało. Umarła...

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

54
Ten huk nie mógł nie obudzić gospodarzy... I dobrze. Akurat miał do nich, a szczególnie pewnego jedno parę pytań. Mógł skorzystać z chwili by zakryć odcięte ucho jakimś kawałem szmaty - nie powinno być trudno znaleźć w kuchni, musiał tylko zawiązać ja odpowiednio by nie przeszkadzała mu w ruchu czy widzeniu. Teraz tylko czekanie, i nie danie się zaskoczyć. Na pewno przynajmniej brat popędzi z jakąś bronią, wychodzenie z kuchni pełnej pewnego rodzaju amunicji nie miało sensu a wyjaśnianie się tym bardziej. W tej chwili musiał znaleźć bliźniaka. A potem sprawić by przywrócił mu konia i wyzwolił cholerną duszę by miała święty spokój. Kontakt okazał się przedawniony, trudno, przynajmniej jeden ze smarkaczy ma dziennik a na małych nóżkach pewnie daleko nie uciekł, o ile żyje. Przetarł Athane wnętrzem płaszcza i schował ostrze tam skąd je wyciągnął. Nóż natomiast... zostawił w ciele wcześniej opętanej dziewczynki. I tak nie zamierzał go używać, a śmiesznie wyglądał między włosami dziewczynki, jak na jego standardy. 2 trupy jeden dzień, stracone ucho, a zapowiadało się tylko więcej... Szykuje się niezły pobyt w karczmie. Następne "misje" powinny być nieco cichsze niż ta. Miał nadzieje.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

55
Zaczęło się od gorzkiego smaku zakazanego owocu, podniecającego wobec surowych reguł współżycia, które praktykowali mieszkańcy Keronu. Morderstwo. Potem przyszła samodzielność, swoboda i szalony promiskuityzm, zakończony, jak to zwykle bywa, goryczą, rozczarowaniem i rezygnacją. Nastąpił długi okres samotności i odkrycie, że willa Schwitzerów ma więcej pokoi i korytarzy niż mógłby podejrzewać widząc posesję po raz pierwszy. Mijał bezszelestnie czarne jak melasa mroku korytarze, gdzieniegdzie rozjaśnione blaskiem księżyca, który przeciskał się usilnie przez szpary karminowych zasłon. Krew przestała sączyć się z nadgryzionej małżowiny, która przypominała teraz tygodniowy ogryzek jabłka. Ściera znaleziona w kuchni cała nasiąknęła posoką. Nie nadawała się już do niczego praktycznego. Chociaż znając błyskotliwość Laurenta można było spodziewać się zgoła innych rozwiązań dla kawałka zużytego materiału.

Szedł przed siebie, dookoła zakłębiło się od cieni. Widział długi szereg niewyraźnych postaci, wolno schodzących po pochyłości. Zjawy? Niczego nie był pewien tej nocy. Duchy wołały go, szukały pomocy. Istoty o człekopodobnych kształtach wskazywały drogę po wiekowych schodach na ostatnią z kondygnacji willi. Chciały mu pomóc, czuł to w wątpiach - zmysłem iście magicznym. Mgliste, niewyraźne postacie wciąż przechodziły obok, nie kończącym się, długim szeregiem. Mijając go, odwracały głowy. Nagle grom z jasnego nieba rozgromił je wszystkie. Piorun trafił w drzewo za oknem wzniecając wysokie języki płomieni, Laurent poczuł się jakby w przedsionku ktoś zapalił pochodnie. Było jasno i robiło się jeszcze jaśniej, a on stał mniej więcej w połowie wysokości skrzypiącego stosu stopni.

Pan Cisław! — dźgnął w ucho wysoki jak na mężczyznę tembr głosu. Stał w progu korytarza na górze, do którego zmierzał powoli po schodach Laurent. Dumnie prężył się w całej swej boskości.
Obrazek
W dłoniach dzierżył ogromną, niedostosowaną do jego smukłych i jakże delikatnych dłoni kuszę. Brązowy gigant opływał w złocie. Wszelkie wykończenia zdobiły drogocenne kruszce, a same groty bełtów miały żółtawy odcień. Widział to w blasku wrzącego za oknem paleniska. Widział to dokładnie. Aleksander tulił kuszę do piersi niczym własne dziecię. Jak zawsze rozpromieniony, marszcząc czoło uśmiechał się szeroko.

Nie śpi pan? Słyszałem krzyki, więc przyszedłem to sprawdzić. Dzieci śpią, burza szaleje za oknem, muszę być czujny. Hi, hi, hi. — zatrzepotał rzęsami, które - tego czarownik był pewien - ociekały czarnym tuszem. Ale to było niemożliwe. Laurent przetarł oczy. Mężczyzna w makijażu? Nie, to nie mogła być prawda.

Grzmotnęło znowuż za oknem. Deszcz bił o szyby. Stuk, stuk.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

56
-Och, szukałem wychodka. Wypowiedział chłodno I teatralnie trzymając przemokłą krwią szmatkę w ręce, drugą trzymając poręczy schodów. Podszedł wyżej, stanowczym i szybkim krokiem do bliźniaka... a w zasadzie jedynaka. Im bliżej podchodził tym pewniejszy był makijażu na jego twarzy. Czegoś co używały tylko kobiety za jaką się podawał podczas kolacji, co wyjaśniało też jego brak na niej. Obraz w holu mógł pochodzić z innej generacji, albo być sfałszowany, był pewien jednak że miał oboje bliźniaków, przyczynę zniknięcia Kruka i osobę która obudziła wiedźmę. Co więcej, wysoce możliwe było że przyczyną dla której zmieniał płeć było opętanie. Widział już kobietę opętaną przez męża-sługę innej wiedźmy, z obciętymi włosami i noszącą ubrania uznawane za męskie. Nic nie stało na przeszkodzie by tak było i tu - jednak fakt szybkiej zmiany wyglądu oznaczał iż żyje z duchem w symbiozie i mu pozwala na wchodzenie w niego, albo nad nim panuje. Co ułatwiało Laurentowi pracę - bez żywego przenośnika, duch zostanie w spokoju.

-Wydaje się jednakże iż zniknął, tak jak mój koń. Dokończył stając przed nim. Po tych słowach z pełnym pędem, użył przygotowany nasączony materiał aby uderzyć oponenta po nadgarstku dłoni którą podtrzymywał kuszę, inkantując zarazem głosem wyuczoną formułkę przemieniając zawartą w niej krew w materię błyskawicę skupiając się na szoku i bólu jaki miała wywołać. Czuł moc przepływającą z jego ciała i własnych żył do krwi znajdującej się w chuście którą dzierżył, kierował jej pulsem, i skupiał jak najbardziej mógł w formę miniaturowego piorunu którego ujście było skierowane w stronę skóry bliźniaka. Jeśli jak się zapowiadało wróg był magiem i tak wiedział że coś śmierdzi i pewnie gotowy był na atak, dla tego liczyła się szybkość. Najpierw jednak musiał rozbroić oponenta, a potem zdobyć lepszą pozycję.

Natychmiast po pierwszym ataku spróbował odsunąć się, podcinając jednocześnie jedynaka, nie zależnie czy udało mu się wytrącić kuszę czy nie, I wszedł w górę by samemu nie móc być skopanym.
-Dzieciaki wdały się w ciebie i przyzwały demona, więc owszem śpią i to się nie zmieni. Wezwali go na twoją "siostrzyczkę" więc szybko gadaj o co chodzi lub do nich dołączysz. Warknął na niego. Dał mu jedną szansę nie więcej. Przygotowywał Athane...

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

57
Aleksander uniósł brew zdziwiony wzmianką o zaginionym wierzchowcu. Dzierżona w dłoniach kusza z leniwego osunięcia na udzie poczęła żwawiej podskakiwać ku górze, zupełnie jakby ktoś szykował się do polowania. W tym samym czasie Laurent ochoczo skracał dzielący go i blondyna dystans. Było to roztropne zważywszy na fakt, iż prawdopodobnie za przewinieniami w willi stał właśnie Aleksander. Mężczyzna spostrzegł śmiałe kroki czarownika bez ucha, w którego miejscu narastał nieforemny strup. Szczeble pod stopami skrzypiały, rzucając na przechadzkę dziwne światło podejrzliwości. Wtem kruczowłosy mąż sięgnął po nasączoną juchą szmatę i z całych sił trącił nią prosto w blondyna. Ten raptownie uskoczył ku tyłowi, unikając nadlatującego skrawka materiału. I uradowanemu chybieniem, a tym samym nie zabrudzeniem krwią fraku, zrzedła szybko mina, jak tylko brudna kupa tkaniny zaskwierczała tańczącymi wyładowaniami elektrycznymi. Prąd przeszedł obok niego, by dalej rozlać się jak mleko po podłodze.

Mogłeś mnie zabić! — pisnął dziewczęco, unosząc kuszę na wysokość piersi. Złoty moloch z nabitym w środku bełtem równo spoglądał na Laurenta. Wystarczył jeden maleńki ruch, odebrany za nieodpowiedni, a gruby grot zatopiłby się w piersi mężczyzny. Z drapieżnika stał się ofiarą. Trzymany na muszce przez elegancika o delikatnych dłoniach, rumianych policzkach oraz skapującym na nie tuszem do rzęs. Dzieliło ich dwadzieścia stóp, nie więcej, nie mniej.

Panie Cisław... Nie mogłeś po prostu zjeść kolacji i pójść spać? — pytał pełnym wzgardy tonem. — Hi-hi-hi! Moja siostrzyczka? O czym ty opowiadasz? Aleksandra jest z nami, tutaj. W tym domu! — szaroniebieskie oczy zapłonęły dozą szaleństwa, która nie umknęła Laurentowi. Dotąd idealna twarz zaczęła dygać niesynchronicznie. Prawa brew drgała, lewy kącik ust opadł ku dołowi. Przerażające tiki rzucały z lekka głową Aleksandra, aż roztrzepał do znudzenia przylizane włosy. Ledwo się kontrolował. Coś było z nim nie tak - tego Laurent był pewien.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

58
-Jeszcze lepiej... Panie Aleksander. Przeprosi pan, ale mam podejrzenie że nie był pan ze mną całkowicie szczery, więc musi pani wybaczyć. Przed chwilą niemal zginąłem z ręki demona, jak może pan zauważyć po moim uchu. Leżałbym martwy gdyby nie kilka artefaktów które udało mi się wytargować z jednym magiem. Jeżeli wasze dzieci przywołały czorta, jak mam uwierzyć że pan sam w sobie nie jest szarlatanem?- próbował bronić się słownie Laurent, roztrzęsiony i z nutą pogardy w głosie. Być może siostrzyczka opętała braciszka, być może wiedźmy dawno już tutaj nie było i zostali tylko potomkowie przeklęci jej dotykiem, być może siostrzyczka zabiła brata i się w niego wdała. Dobrej opcji nie było, a stał na muszce w dystansie z którego trudno byłoby uniknąć śmierci. Kolejna próba wytrącenia kuszy nawet jeśli skuteczna, prawdopodobnie skończyłaby się permanentną stratą choć częściowo pokojowych interakcji. Musiał więc grać rozsądkiem, i, przynajmniej, zbić oponenta z tropu. Jeżeli w ciele stojącym przed nim była odrobina poczytalności nie wypełnionej chęcią mordu chciał ją wydobyć, i jak rudę, wyłuskać z pożytecznej wiedzy, potrzebował bowiem czasu i informacji. Krople krwi ściekające powoli z jego skroni na drewniane schody, dołączając do symfonii z kroplami deszczu na zewnątrz, dawały mu być może przewagę do wykorzystania na później, ale skracały zasoby pierwszego.
Mag krwi przetarł ranę wywołaną odgryzieniem ucha i agresywnie syknął, teatralnie ukazując że jest zdenerwowany i w złym stanie a zarazem dając sobie krótkodystansową formę magicznego ataku, gdyby doszło do potrzeby jego użycia. Liczył również że ten przyziemski akt ochłodzi iskrę szaleństwa która budziła się w osobie przed nim. Jego usta wykrzywiały się w wyrazie realnego bólu i obrzydzenia, dodając sytuacji rzetelności. Nie był to szczyt umiejętności aktorskich Laurenta, nigdy nie był też do wykorzystania takich uczony, ale musiało wystarczyć jeżeli chciał ujść z tej podbramkowej sytuacji z życiem. Wolał nie myśleć o możliwości wystrzelenia przez Aleksandra, bądź Aleksandrę, odbierającego życiodajnego tchu pocisku.

Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

59
Aleksander nie mógł opanować rozdygotanych ust. Zdawało się, że słowa Cisława wyłącznie potęgują napięcie i podniecenie. I zdenerwowanie. Był niemal o krok od zdemaskowania tajemnicy, zapewne jednej z wielu, właściciela ziemskiego. Czarownik już dawno odkrył, że Aleksander oraz Aleksandra to ta sama osoba. Pozostawało jednak pytanie: dlaczego brat przebiera się za siostrę bliźniaczkę? Na rozwiązanie tej zagadki musiał jednak poczekać, bo blondwłosy fircyk najwyraźniej nie zamierzał wyłożyć kawy na ławę.

Sytuacja zgoła zmieniła się, podczas gdy Laurent wspomniał o incydencie, którego był nieszczęśliwym świadkiem. Owe przywołanie demona do posiadłości Schweitzer'ów przez sieroty. Po tych słowach Aleksander zbladł jeszcze bardziej. Dotąd różowiutkie usta zlały się z matowymi policzkami. W niekontrolowany sposób poruszył zesztywniałym ze zdenerwowania karkiem.

Co one najlepszego zrobiły. — nachmurzył się nagle i zmarszczył, najwyraźniej niezadowolony z przemowy Laurenta. — Oj, niedobrze. Niedobrze — powtarzał pod nosem rozdygotany. Trząsł się cały, on i dzierżona w rękach złota kusza. — Nie spodoba jej się to. Aleksandra będzie zła. Oj, bardzo zła! — nie powstrzymał emocji, dał im upust krzycząc jakoby do siebie tym piskliwym rozhisteryzowanym głosikiem, którego Laurent nie mógł zdzierżyć.

Muszę to naprawić! Rozumiesz? — zwrócił się bezpośrednio do Laurenta, a wtem ziemia pod stopami zadrżała. Drżała cała willa. Ściana, pod którą stał Laurent, jak i schody, po których wchodził. — Aaa! — pisnął dziewczęco Aleksander. — Ona nadchodzi!

Raptem obrócił się na pięcie. Ile sił w nogach ruszył, prawie galopem. Kurczowo przyciskając do piersi kuszę, zbiegł daleko w ciemny korytarz. Wystarczyły ułamki sekund, by Aleksander zniknął z pola widzenia. Wnętrze izby rozświetliła całkowicie błyskawica zza okna. Wicher hulał na zewnątrz. Laurent był sam, na razie.

Pozostało podjąć kolejne kroki. Wrócić na dół, infiltrować magazyny oraz podziemia bądź podążyć na Aleksandrem przez mroczny korytarz na piętrze.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”