Dworek był zgrabny, wcale niemały i otoczony zewsząd pańszczyźnianymi wsiami. Znać było jednak, że został mocno zaniedbany. Po ogrodzie spacerował stary ogrodnik, który miast zapewnić krzewom pielęgnację, sam wymagał opieki. W stajni stały konie, które albo się spasły, albo zostały wychudzone nieregularnymi posiłkami. Majordomus zwykle przebywał poza dworem, zaś większa część służby została oddelegowana do zimowego zamku wiele mil wgłąb Kerony. Strażnicy zwykle spali na warcie, bo im na to pozwalano. Brakowało tu dzieci i psów. Od czasu do czasu jedynie młoda panienka przemykała cichcem po wybiegu z kierunku nieznanego do równie nieznanego celu i z tyleż samo nieznanym motywem. Jeśliby kto pomyślał sobie nieprzyzwoite rzeczy, raczej nie miałby racji.
Wszystkie nieprzyzwoite sprawy załatwiano w salonie.
Na tle sąsiedzkich rezydencji Dwugryfów (a było ich w okolicy sporo), ten konkretny wydawał się tedy najmniej żywym, wręcz sennym. Dworek jednak prosperował, wzbudzał u miejscowych szacunek, a wielokondygnacyjna posiadłość podobno w środku została urządzona z hrabiowskim, czy nawet książęcym przepychem. Dworek był słynny, tak ze swej bogatej przeszłości, jak i tajemniczej teraźniejszości oraz zupełnie nieprzewidywalnej przyszłości.
Bowiem mieszkał w nim czarodziej.
Zgrzyt, skrzyp, zgrzyt.
Złota stalówka kreśliła na papierze ostre litery. Stalówka przyczepiona była do gęsiego pióra. Pióro trzymała smukła dłoń. Dłoń kryła jedwabna, biała rękawiczka.
Cassivellaunus pisał.
***Jak wiedzą ci z szanownego collegium, którzy mieli mię sposobność poznać, zawsze byłem nastawiony krytycznie względem jedynej, jak się zdaje, powszechnie praktykowanej przez mistrzów metody szybkiej translokacji, zwanej popularnie teleportacją.
Z przyczyny rzeczonej krótko po opuszczeniu Akademii jąłem zgłębiać temat.
Wielce niepokojącymi (choć przewidzianymi) były wyniki badań terenowych. Bliskość Portalu powiązanego z Wieżą nie tylko wypacza samą teleportacyjną bramę stworzoną przez maga, wpływając na precyzję miejsca lądowania i przebieg podróży, ale może mieć katastrofalne skutki bezpośrednie. Znane są wszak przypadki, gdy czarujący wszedł we własną bramę i nigdy z niej nie wyszedł. O tym, że sąsiedztwo Wieży w promieniu jak dotąd niezmierzonym i być może w ogóle niemierzalnym całkowicie uniemożliwia klasyczną teleportację, wspominać nie trzeba. Tak powstające martwe pola odbierają teleportacji charakter uniwersalny. Jeszcze trochę i koniecznym będzie rysowanie map bezpiecznych szlaków teleportacyjnych, co samo w sobie wydaje się sceną o tyleż komiczną ileż zgodną z prawdą.
Teleportacja niesie ze sobą szereg czynników niekontrolowanych i choć na pozór spełnia swe przeznaczenie, dawno winna być zastąpiona konkretnym, ściśle opracowanym rytuałem. Nawet otwarcie i zamknięcie teleportacyjnej bramy poza martwym polem nie gwarantuje bezpieczeństwa rzucającego czar. O tym, czy podróż przebiegnie bezpiecznie, decydują zarówno umiejętności czarodzieja (co jest zrozumiałe i dopuszczalne) jak i dane efekty magiczne lokacji (zarówno wyjściowej jak i docelowej). Stabilność bramy teleportacyjnej może zostać zaburzona tysiącami zjawisk, na które czarujący nie ma wpływu. Choćby, doprawdy śmiechu warte - pogodą.
Słowem konkluzji, teleportacja taka, jak ją praktykują powszechnie, nie spełnia następujących warunków:
- uniwersalizm
- bezpieczeństwo
- powtarzalność zjawiska
- bezwzględne jakość i precyzja
Traci tym samym wartość z naukowego punktu widzenia teoretyka magii. Fakt, że się po nią chętnie sięga, zwalałbym na lenistwo, przyzwyczajenie (?) i niechęć do niemagicznych metod podróży, w szczególności antypatię magów względem wierzchowców. Dziwi mnie, że najzacniejsi mistrzowie mego rzemiosła wolą ryzykować życiem i posłużyć się niepewną teleportacją, niż wsiąść na konia.
Czuję się zobowiązany podać jeszcze jeden bardzo ważny argument przemawiający na niekorzyść teleportacji.
Jest nieelegancka.
Cassivellaunus przerwał, ponieważ piasek w klepsydrze się przesypał. Obrócił ją więc, nie czuł się jeszcze znużony. Spojrzał na kryte arrasami i obrazami ściany, zapalił jeden z kilkunastu znajdujących się w gabinecie świeczników. Zdawać się mogło, że lubił kapiący wszędzie wosk i celowo zapalał więcej świec, niż było to konieczne.
Był biały dzień, a biały mag pisał.
Zgrzyt, skrzyp zgrzyt.
***Wychodząc naprzeciw potrzebie opracowałem aż dwie drogi zastępcze do t.
- Pierwszą z nich stosuję od lat. Nie jest tak skuteczna, jak t., ale z całą pewnością bezpieczniejsza. Mowa tu o wykorzystaniu zaburzenia temporalnego w postaci Paradoksu Punktów AB. Szczegółowy opis zamieszczam w załączniku. Jasną niedogodnością tegoż rytuału jest konieczność stosowania komponentów materialnych.
- Druga, zdecydowanie ciekawsza, boć nadal w fazie testowej, bliższa jest idei t., a przy tym spełnia wszystkie warunki dobrze opracowanego rytuału, nie wymaga komponentów i wróży przełom. I to właśnie na niej się skupię na kolejnych stronicach niniejszej rozprawy. Uprzedzam, iż rytuał winien trafić do wglądu wyłącznie mistrzów dwóch lub więcej Żywiołów.
Założeniem poczynionym do sukcesywnego opracowania zamiennika t. było osiągnięcie efektem magicznym tego samego efektu (natychmiastowa transmisja obiektu w przestrzeni) przy jednoczesnym zniwelowaniu wad (przede wszystkim ryzyka uszczerbka na zdrowiu). Z czasem jednak zacząłem zadawać pytanie: dlaczego transmisja ma być natychmiastowa? Wszak warunki bezpieczeństwa łatwiej uzyskać, gdy podróż przestrzenna nie następuje w trybie natychmiastowym. Problemem teleportacji portalowej jest długi czas przygotowania czaru, a zaletą natychmiastowa podróż. Odwróciłem ten model, uzyskując lepsze rozwiązanie. Celem było: krótki czas na przygotowanie efektu, ale nieco dłuższy czas podróży.
Postanowiłem za punkt wyjściowy obrać czary transmutacyjne. Ponieważ teleportacja w typowym wykonaniu polega na stworzeniu prywatnego portalu łączącego dwa miejsca (i to właśnie jest jej ogromna wada), należało dla odmiany skupić się na czarze działającym bezpośrednio na podmiot. Dzięki temu nie byłyby konieczne żadne działania podejmowane po rzuceniu zaklęcia.
W uproszczeniu efekt magiczny miał polegać na transformacji w powłokę umożliwiającą szybką podróż. Zamiana ciała, względnie szybka transmisja, powrót do normalnej struktury. Tak to miało wyglądać.
Możliwych form nie było aż tak wiele. Z początku eksperymentowałem z kolejnymi żywiołami. Zrobiłem to wyłącznie w celach naukowych, od najwcześniejszego etapu doskonale znałem najdogodniejszy nośnik.
- Ogień - został odrzucony podczas wstępnej selekcji.
- Powietrze - najbardziej obiecujące, było też największym rozczarowaniem. Okazało się niestabilne. Być może dałoby się osiągnąć za jego pomocą cel. Mnie się to jednak, mimo doskonałej znajomości tego elementu, nie udało.
- Ziemia - nakłady wysiłków zdały się całkowicie niewartymi efektów.
- Woda - wstępne efekty obiecujące, jednakże żywioł ten niósł zbyt duże ograniczenia w perspektywie transmisji. Poza tym zniechęciły mnie... wyniki.
Zamiana ciała w ognistą powłokę nie miała sensu. Obiekt, który transformowałem w powietrze, wrócił do swej właściwej postaci dopiero po kilku miesiącach (do tego czasu trzymałem go w szczelnym słoiku, aby się nie rozwiał). Poza zasięgiem wydaje się opracowanie rytuału pozwalającego stać się chmurą i ponowną materializację. Operowanie na żywiole Ziemi było zbyt czasochłonne. Co do Wody zaś, pozwolę sobie przybliżyć jedno doświadczenie:
Ponieważ Rada nie zezwala na praktyki nekromanckie, które definiuje jako: jakiekolwiek zabiegi i badania magiczne z udziałem obiektów organicznych, które niegdyś były żywe, w szczególności eksperymenty na zwłokach istot myślących i zwierząt; zostałem zmuszony prowadzić badania na żywych stworzeniach. Czuję się z tego moralnie usprawiedliwiony. W tym przypadku były to: wioskowy złodziej (zwany dalej Ochotnikiem) oraz cielę.
Oba żywe obiekty transmutowałem w ciecz.
Gorzej było z retransmutacją. Cielę odzyskało formę jedynie częściowo. Płyny ustrojowe w znacznym stopniu nie wróciły do właściwego stanu, konieczna była natychmiastowa transfuzja. Podobnie liczne organy wewnętrzne - uległy przemieszczeniu. Niektóre zmaterializowały się na zewnątrz ciała, co stworzyło doprawdy groteskowy obraz cielaka wywróconego na lewą stronę. Niemal połowa tkanki miękkiej zmieniła stan skupienia na galaretowaty. Cielę przeżyło w tym stanie trzy dni dzięki moim sumiennym zabiegom pielęgnacyjnym.
...Ochotnik nieco dłużej.
---------------------------------------------------
Skończywszy eksperymenty z żywiołami wzniosłem poziom pracy na właściwy. Wykluczyłem kolejne ewentualne formy, które mógłby przyjąć podmiot. Wśród nich na szczególna uwagę zasługuje koncept transmutacji w błyskawicę - jakkolwiek była to zdatna myśl (szybka translokacja, w miarę proste wymogi praktyczne), podróżowanie w tej postaci nie gwarantowało bezpieczeństwa, o czym się rychło przekonałem, gdy kolejny Ochotnik z wioski został ozdobą na ścianie mego gabinetu.
Aby nie przedłużać, skupmy się na ostatecznej wersji szybkiej transmisji autorstwa niżej podpisanego.
Otóż rozwiązaniem wszystkie wymienione problemy od samego początku było...
Skrzyp, zgrzyt, skrzyp.
Rytm się nie zgadzał. To nie pióro wydało ten dźwięk. Ktoś otworzył drzwi do gabinetu. W całej posiadłości ani jeden zawias nie był naoliwiony. Jej mieszkaniec lubił, by drzwi skrzypiały.
Cassivellaunus zwalczył naturalny odruch, by unieść głowę i spojrzeć, kto przerwał mu pisanie. Czarodziejowi nie wypadało robić takich rzeczy. W ogóle nie wypadało my być zaskoczonym. Dobry mag potrafił rozpoznać intruza, zanim ten się zjawi. Albo chociaż udawać, że się o jego wizycie wiedziało. Pewne niewygodne konwenanse obowiązywały również magów.
Zwłaszcza magów.
Czary nie pomogły, koniecznym więc było puszczenie w ruch potężnej machiny dedukcji. Tylko trzy osoby na dworze Dwugryfów mogły sobie pozwolić na całkowitą swobodę. Jedną był Cassiv. Był jednakże niemal pewny, że to nie on sam wszedł do gabinetu, w którym siedział. Nie na sto procent, ale na wystarczający. Drugą była Gwen. Ale Gwen siedziała w kuchni, na co dowodem był roznoszący się wewnątrz murów zapach grzybowej zupy. Gwen nigdy by nie przerwała gotowania zupy. Była wiedźmą. A wiedźma, która stanęła przy kociołku, musiała przy nim spędzić przynajmniej kilka godzin. Nawet, jeśli chodziło tylko o zupę.
A trzecią osobą była...
- Witaj w domu, Seleno. - Teraz Cassivellaunus pewnie spojrzał na gościa. - Nie wiedziałem, że już wróciłaś. I nie słyszałem twych kroków.
Selena uznała to za komplement. Przeszła kilka kroków po okrągłym dywanie zdobnym w motywy upływającego czasu i usiadła w fotelu pod obrazem przedstawiającym gryfa kąsanego przez węża. Zawsze siadała w tym samym miejscu.
Cassivellaunus wrócił do pisania.
Zgrzyt, skrzyp, zgrzyt.
- Nie zapytałeś mnie jak podróż... - zauważyła Selena.Otóż rozwiązaniem wszystkich wymienionych problemów od samego początku było...
Cassivellaunus zamknął oczy, co oznaczało sięgającą głęboko do trzewi irytację.
- Istotnie, nie zapytałem - westchnął. - Jeśli zechcesz chwilę poczekać, to zapytam. Muszę dokończyć ważny zapis.
Zgrzyt, skrzyp, zgrzyt.
- Ani, czy dostarczyłam twoje listy - dodała.Otóż rozwiązaniem wszystkich wymienionych problemów od samego początku było...
Cassiv odłożył pióro, przykrył papiery ołowianym ciężarkiem i odłożył je na bok blatu. Złączył opuszki palców.
- Czy dostarczyłaś moje listy? - zapytał z wymuszonym uśmiechem.
- Tak, dostarczyłam twoje chędożone listy na drugi koniec świata.
- Wydaje mi się, czy jesteś zirytowana?
Selena parsknęła.
- Zaraz, zaraz... - czarodziej sięgnął po kalendarz w postaci liczydła z paciorkami symulującymi dnie i miesiące. Przesunął cztery zaległe dni. Ostatnio pracował intensywnie. - Ach, wszystko jasne. Zbliża się twój Czas, prawda?
- Doprawdy? - Selena zakręciła czarny kosmyk wokół palca. - Nawet nie zauważyłam.
- Tak, to twój miesięczny Czas.
Sięgnął do szuflady i wyjął z niej nieprzezroczysty flakon.
- Mam tu coś, co wprawi Cię w lepszy nastrój. Twój ulubiony nektar i lek przeciwbólowy w jednym.
***
Selena przyjęła eliksir. Cassiv milczał, gdy piła. Lepiej było jej wtedy nie przeszkadzać.
- Znów mnie pognasz po całym królestwie?
- Nie - czarodziej wyjątkowo energicznie pokręcił głową. - Będziesz mi potrzebna tutaj.
- Doprawdy? Coś się stało?
- Po prostu będziemy mieli gości.
- Gości? Jakich gości? Ilu? Kiedy?
- Nie jestem pewny. Ale powiedz Gwen, żeby przygotowała więcej grzybowej zupy.