Letnia rezydencja Dwugryfów

1
W odległości słusznej od Qerel stał dworek.
Dworek był zgrabny, wcale niemały i otoczony zewsząd pańszczyźnianymi wsiami. Znać było jednak, że został mocno zaniedbany. Po ogrodzie spacerował stary ogrodnik, który miast zapewnić krzewom pielęgnację, sam wymagał opieki. W stajni stały konie, które albo się spasły, albo zostały wychudzone nieregularnymi posiłkami. Majordomus zwykle przebywał poza dworem, zaś większa część służby została oddelegowana do zimowego zamku wiele mil wgłąb Kerony. Strażnicy zwykle spali na warcie, bo im na to pozwalano. Brakowało tu dzieci i psów. Od czasu do czasu jedynie młoda panienka przemykała cichcem po wybiegu z kierunku nieznanego do równie nieznanego celu i z tyleż samo nieznanym motywem. Jeśliby kto pomyślał sobie nieprzyzwoite rzeczy, raczej nie miałby racji.
Wszystkie nieprzyzwoite sprawy załatwiano w salonie.

Na tle sąsiedzkich rezydencji Dwugryfów (a było ich w okolicy sporo), ten konkretny wydawał się tedy najmniej żywym, wręcz sennym. Dworek jednak prosperował, wzbudzał u miejscowych szacunek, a wielokondygnacyjna posiadłość podobno w środku została urządzona z hrabiowskim, czy nawet książęcym przepychem. Dworek był słynny, tak ze swej bogatej przeszłości, jak i tajemniczej teraźniejszości oraz zupełnie nieprzewidywalnej przyszłości.
Bowiem mieszkał w nim czarodziej.




Zgrzyt, skrzyp, zgrzyt.
Złota stalówka kreśliła na papierze ostre litery. Stalówka przyczepiona była do gęsiego pióra. Pióro trzymała smukła dłoń. Dłoń kryła jedwabna, biała rękawiczka.
Cassivellaunus pisał.
Jak wiedzą ci z szanownego collegium, którzy mieli mię sposobność poznać, zawsze byłem nastawiony krytycznie względem jedynej, jak się zdaje, powszechnie praktykowanej przez mistrzów metody szybkiej translokacji, zwanej popularnie teleportacją.

Z przyczyny rzeczonej krótko po opuszczeniu Akademii jąłem zgłębiać temat.

Wielce niepokojącymi (choć przewidzianymi) były wyniki badań terenowych. Bliskość Portalu powiązanego z Wieżą nie tylko wypacza samą teleportacyjną bramę stworzoną przez maga, wpływając na precyzję miejsca lądowania i przebieg podróży, ale może mieć katastrofalne skutki bezpośrednie. Znane są wszak przypadki, gdy czarujący wszedł we własną bramę i nigdy z niej nie wyszedł. O tym, że sąsiedztwo Wieży w promieniu jak dotąd niezmierzonym i być może w ogóle niemierzalnym całkowicie uniemożliwia klasyczną teleportację, wspominać nie trzeba. Tak powstające martwe pola odbierają teleportacji charakter uniwersalny. Jeszcze trochę i koniecznym będzie rysowanie map bezpiecznych szlaków teleportacyjnych, co samo w sobie wydaje się sceną o tyleż komiczną ileż zgodną z prawdą.

Teleportacja niesie ze sobą szereg czynników niekontrolowanych i choć na pozór spełnia swe przeznaczenie, dawno winna być zastąpiona konkretnym, ściśle opracowanym rytuałem. Nawet otwarcie i zamknięcie teleportacyjnej bramy poza martwym polem nie gwarantuje bezpieczeństwa rzucającego czar. O tym, czy podróż przebiegnie bezpiecznie, decydują zarówno umiejętności czarodzieja (co jest zrozumiałe i dopuszczalne) jak i dane efekty magiczne lokacji (zarówno wyjściowej jak i docelowej). Stabilność bramy teleportacyjnej może zostać zaburzona tysiącami zjawisk, na które czarujący nie ma wpływu. Choćby, doprawdy śmiechu warte - pogodą.

Słowem konkluzji, teleportacja taka, jak ją praktykują powszechnie, nie spełnia następujących warunków:
- uniwersalizm
- bezpieczeństwo
- powtarzalność zjawiska
- bezwzględne jakość i precyzja

Traci tym samym wartość z naukowego punktu widzenia teoretyka magii. Fakt, że się po nią chętnie sięga, zwalałbym na lenistwo, przyzwyczajenie (?) i niechęć do niemagicznych metod podróży, w szczególności antypatię magów względem wierzchowców. Dziwi mnie, że najzacniejsi mistrzowie mego rzemiosła wolą ryzykować życiem i posłużyć się niepewną teleportacją, niż wsiąść na konia.

Czuję się zobowiązany podać jeszcze jeden bardzo ważny argument przemawiający na niekorzyść teleportacji.

Jest nieelegancka.
***

Cassivellaunus przerwał, ponieważ piasek w klepsydrze się przesypał. Obrócił ją więc, nie czuł się jeszcze znużony. Spojrzał na kryte arrasami i obrazami ściany, zapalił jeden z kilkunastu znajdujących się w gabinecie świeczników. Zdawać się mogło, że lubił kapiący wszędzie wosk i celowo zapalał więcej świec, niż było to konieczne.
Był biały dzień, a biały mag pisał.
Zgrzyt, skrzyp zgrzyt.
Wychodząc naprzeciw potrzebie opracowałem aż dwie drogi zastępcze do t.

- Pierwszą z nich stosuję od lat. Nie jest tak skuteczna, jak t., ale z całą pewnością bezpieczniejsza. Mowa tu o wykorzystaniu zaburzenia temporalnego w postaci Paradoksu Punktów AB. Szczegółowy opis zamieszczam w załączniku. Jasną niedogodnością tegoż rytuału jest konieczność stosowania komponentów materialnych.

- Druga, zdecydowanie ciekawsza, boć nadal w fazie testowej, bliższa jest idei t., a przy tym spełnia wszystkie warunki dobrze opracowanego rytuału, nie wymaga komponentów i wróży przełom. I to właśnie na niej się skupię na kolejnych stronicach niniejszej rozprawy. Uprzedzam, iż rytuał winien trafić do wglądu wyłącznie mistrzów dwóch lub więcej Żywiołów.

Założeniem poczynionym do sukcesywnego opracowania zamiennika t. było osiągnięcie efektem magicznym tego samego efektu (natychmiastowa transmisja obiektu w przestrzeni) przy jednoczesnym zniwelowaniu wad (przede wszystkim ryzyka uszczerbka na zdrowiu). Z czasem jednak zacząłem zadawać pytanie: dlaczego transmisja ma być natychmiastowa? Wszak warunki bezpieczeństwa łatwiej uzyskać, gdy podróż przestrzenna nie następuje w trybie natychmiastowym. Problemem teleportacji portalowej jest długi czas przygotowania czaru, a zaletą natychmiastowa podróż. Odwróciłem ten model, uzyskując lepsze rozwiązanie. Celem było: krótki czas na przygotowanie efektu, ale nieco dłuższy czas podróży.

Postanowiłem za punkt wyjściowy obrać czary transmutacyjne. Ponieważ teleportacja w typowym wykonaniu polega na stworzeniu prywatnego portalu łączącego dwa miejsca (i to właśnie jest jej ogromna wada), należało dla odmiany skupić się na czarze działającym bezpośrednio na podmiot. Dzięki temu nie byłyby konieczne żadne działania podejmowane po rzuceniu zaklęcia.

W uproszczeniu efekt magiczny miał polegać na transformacji w powłokę umożliwiającą szybką podróż. Zamiana ciała, względnie szybka transmisja, powrót do normalnej struktury. Tak to miało wyglądać.

Możliwych form nie było aż tak wiele. Z początku eksperymentowałem z kolejnymi żywiołami. Zrobiłem to wyłącznie w celach naukowych, od najwcześniejszego etapu doskonale znałem najdogodniejszy nośnik.

- Ogień - został odrzucony podczas wstępnej selekcji.
- Powietrze - najbardziej obiecujące, było też największym rozczarowaniem. Okazało się niestabilne. Być może dałoby się osiągnąć za jego pomocą cel. Mnie się to jednak, mimo doskonałej znajomości tego elementu, nie udało.
- Ziemia - nakłady wysiłków zdały się całkowicie niewartymi efektów.
- Woda - wstępne efekty obiecujące, jednakże żywioł ten niósł zbyt duże ograniczenia w perspektywie transmisji. Poza tym zniechęciły mnie... wyniki.

Zamiana ciała w ognistą powłokę nie miała sensu. Obiekt, który transformowałem w powietrze, wrócił do swej właściwej postaci dopiero po kilku miesiącach (do tego czasu trzymałem go w szczelnym słoiku, aby się nie rozwiał). Poza zasięgiem wydaje się opracowanie rytuału pozwalającego stać się chmurą i ponowną materializację. Operowanie na żywiole Ziemi było zbyt czasochłonne. Co do Wody zaś, pozwolę sobie przybliżyć jedno doświadczenie:

Ponieważ Rada nie zezwala na praktyki nekromanckie, które definiuje jako: jakiekolwiek zabiegi i badania magiczne z udziałem obiektów organicznych, które niegdyś były żywe, w szczególności eksperymenty na zwłokach istot myślących i zwierząt; zostałem zmuszony prowadzić badania na żywych stworzeniach. Czuję się z tego moralnie usprawiedliwiony. W tym przypadku były to: wioskowy złodziej (zwany dalej Ochotnikiem) oraz cielę.

Oba żywe obiekty transmutowałem w ciecz.

Gorzej było z retransmutacją. Cielę odzyskało formę jedynie częściowo. Płyny ustrojowe w znacznym stopniu nie wróciły do właściwego stanu, konieczna była natychmiastowa transfuzja. Podobnie liczne organy wewnętrzne - uległy przemieszczeniu. Niektóre zmaterializowały się na zewnątrz ciała, co stworzyło doprawdy groteskowy obraz cielaka wywróconego na lewą stronę. Niemal połowa tkanki miękkiej zmieniła stan skupienia na galaretowaty. Cielę przeżyło w tym stanie trzy dni dzięki moim sumiennym zabiegom pielęgnacyjnym.

...Ochotnik nieco dłużej.

---------------------------------------------------

Skończywszy eksperymenty z żywiołami wzniosłem poziom pracy na właściwy. Wykluczyłem kolejne ewentualne formy, które mógłby przyjąć podmiot. Wśród nich na szczególna uwagę zasługuje koncept transmutacji w błyskawicę - jakkolwiek była to zdatna myśl (szybka translokacja, w miarę proste wymogi praktyczne), podróżowanie w tej postaci nie gwarantowało bezpieczeństwa, o czym się rychło przekonałem, gdy kolejny Ochotnik z wioski został ozdobą na ścianie mego gabinetu.

Aby nie przedłużać, skupmy się na ostatecznej wersji szybkiej transmisji autorstwa niżej podpisanego.

Otóż rozwiązaniem wszystkie wymienione problemy od samego początku było...
***

Skrzyp, zgrzyt, skrzyp.
Rytm się nie zgadzał. To nie pióro wydało ten dźwięk. Ktoś otworzył drzwi do gabinetu. W całej posiadłości ani jeden zawias nie był naoliwiony. Jej mieszkaniec lubił, by drzwi skrzypiały.
Cassivellaunus zwalczył naturalny odruch, by unieść głowę i spojrzeć, kto przerwał mu pisanie. Czarodziejowi nie wypadało robić takich rzeczy. W ogóle nie wypadało my być zaskoczonym. Dobry mag potrafił rozpoznać intruza, zanim ten się zjawi. Albo chociaż udawać, że się o jego wizycie wiedziało. Pewne niewygodne konwenanse obowiązywały również magów.
Zwłaszcza magów.
Czary nie pomogły, koniecznym więc było puszczenie w ruch potężnej machiny dedukcji. Tylko trzy osoby na dworze Dwugryfów mogły sobie pozwolić na całkowitą swobodę. Jedną był Cassiv. Był jednakże niemal pewny, że to nie on sam wszedł do gabinetu, w którym siedział. Nie na sto procent, ale na wystarczający. Drugą była Gwen. Ale Gwen siedziała w kuchni, na co dowodem był roznoszący się wewnątrz murów zapach grzybowej zupy. Gwen nigdy by nie przerwała gotowania zupy. Była wiedźmą. A wiedźma, która stanęła przy kociołku, musiała przy nim spędzić przynajmniej kilka godzin. Nawet, jeśli chodziło tylko o zupę.
A trzecią osobą była...
- Witaj w domu, Seleno. - Teraz Cassivellaunus pewnie spojrzał na gościa. - Nie wiedziałem, że już wróciłaś. I nie słyszałem twych kroków.
Selena uznała to za komplement. Przeszła kilka kroków po okrągłym dywanie zdobnym w motywy upływającego czasu i usiadła w fotelu pod obrazem przedstawiającym gryfa kąsanego przez węża. Zawsze siadała w tym samym miejscu.
Cassivellaunus wrócił do pisania.
Zgrzyt, skrzyp, zgrzyt.
Otóż rozwiązaniem wszystkich wymienionych problemów od samego początku było...
- Nie zapytałeś mnie jak podróż... - zauważyła Selena.
Cassivellaunus zamknął oczy, co oznaczało sięgającą głęboko do trzewi irytację.
- Istotnie, nie zapytałem - westchnął. - Jeśli zechcesz chwilę poczekać, to zapytam. Muszę dokończyć ważny zapis.
Zgrzyt, skrzyp, zgrzyt.
Otóż rozwiązaniem wszystkich wymienionych problemów od samego początku było...
- Ani, czy dostarczyłam twoje listy - dodała.
Cassiv odłożył pióro, przykrył papiery ołowianym ciężarkiem i odłożył je na bok blatu. Złączył opuszki palców.
- Czy dostarczyłaś moje listy? - zapytał z wymuszonym uśmiechem.
- Tak, dostarczyłam twoje chędożone listy na drugi koniec świata.
- Wydaje mi się, czy jesteś zirytowana?
Selena parsknęła.
- Zaraz, zaraz... - czarodziej sięgnął po kalendarz w postaci liczydła z paciorkami symulującymi dnie i miesiące. Przesunął cztery zaległe dni. Ostatnio pracował intensywnie. - Ach, wszystko jasne. Zbliża się twój Czas, prawda?
- Doprawdy? - Selena zakręciła czarny kosmyk wokół palca. - Nawet nie zauważyłam.
- Tak, to twój miesięczny Czas.
Sięgnął do szuflady i wyjął z niej nieprzezroczysty flakon.
- Mam tu coś, co wprawi Cię w lepszy nastrój. Twój ulubiony nektar i lek przeciwbólowy w jednym.

***

Selena przyjęła eliksir. Cassiv milczał, gdy piła. Lepiej było jej wtedy nie przeszkadzać.
- Znów mnie pognasz po całym królestwie?
- Nie - czarodziej wyjątkowo energicznie pokręcił głową. - Będziesz mi potrzebna tutaj.
- Doprawdy? Coś się stało?
- Po prostu będziemy mieli gości.
- Gości? Jakich gości? Ilu? Kiedy?
- Nie jestem pewny. Ale powiedz Gwen, żeby przygotowała więcej grzybowej zupy.
Ostatnio zmieniony 21 lut 2013, 15:20 przez Cassiv, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

2
Ghardak znowu był przy kasie, kilka zleceń zapewniło mu całkiem spory dochód, z mieszkiem złota mógł się pokusić o znalezienie maga, maga który będzie w stanie przełamać klątwę. Niestety ciężko o magów naukowców, zwłaszcza specjalizujących się w rozpraszaniu magii. Po długich poszukiwaniach udało mu się znaleźć odpowiedniego kandydata...

Zęby mężczyzny wystrzeliły we wszystkich kierunkach po gwałtownym kontakcie z pięścią staruszka. Bandyta upadł na plecy obficie brocząc krwią i przyciskając ręce do twarzy. Jego kompan postanowił bohatersko zaszarżować z mieczem, Niestety krzepki dziadunio okazał się szybszy. Zbir szybko dołączył do kompana wrzeszcząc z bólu i patrząc na wystającą z jego ręki kość, dłoń dzierżąca jeszcze chwilę temu miecz odstawała pod nienaturalnym kątem.
Jak nie umicie się bić to się nie bijcie - podsumował dziadek wracając na wóz na którym siedział osłupiały woźnica. - Jedźcie kumie, wszak już po napadzie.
Woźnica odruchowo cmoknął a konie pociągnęły wóz przed siebie. Staruszek ponownie ułożył się na stercie siana, a pojazd trzeszcząc i posapując pomkną z zawrotną prędkością czterech mil na godzinę. W oddali majaczyły budynki wsi należącej do pewnego ekscentrycznego maga...

Brama dworku była strzeżona przez dwóch strażników, jeden z nich zadał sobie nawet trud otworzenia lewego oka. Staruszek nie wyglądał na demona z wierzy, orka czy barbarzyńcę. Niezwykle czujna powieka opadła a z ust strażnika ponownie wydobyło się radosne chrapanie.
Ghardak przedefilował więc przez bramę, nie zastanawiając się zbytnio nad czujnością strażników. Przekroczył dziedziniec, wypłoszył dwie kaczki i stanął pod drzwiami samego pałacu. Stukanie w drzwi zaowocowało ich samoistnym otwarciem, przyrdzewiały zamek wpuszczał chyba każdego. Umysł barbarzyńcy podpowiadał, że właściciel posiadłości nie posiada zmysłu do gospodarności. W sumie mag nie powinien przyziemnymi sprawami się zajmować.

Korytarz zaprowadził Ghardaka do wnętrza pałacyku. Po drodze na górę minął jakąś kobietę nad kotłem, i kilka kotów. Jeden z nich nawet wyglądał przyjaźnie. Ze ścian spoglądały portrety przodków właściciela, albo jakichś innych maszkaronów których barbarzyńca nie znał. Nikt nie zaczepiał krążącego po niemal wymarłym budynku mężczyzny. W końcu zwabiony odgłosami rozmowy dotarł do pomieszczenia w którym znajdowała się dwójka godnie ubranych ludzi.
Mężczyzna i kobieta pogrążeni byli w rozmowie, jednak pojawienie się mężczyzny nie zaskoczyło ich. Ghardak miał dziwne wrażenie, że mężczyzna spodziewał się gościa. Oczom Cassivellaunusa i Selenny ukazał się wychudzony staruszek, wzrostu nikczemnego, stojący na chudych nóżkach z równie chudymi ramionami i wielkim mieczem u pasa. Długa siwa broda sięgała niemal do ziemi, zaś prawe oko przesłaniała czarna opaska. Mężczyzna wyglądał jak parodia barbarzyńcy emeryta z solidnymi zaburzeniami osobowości. Nie wydawał się jednak groźny.

- Tego ten, Ghardak jestem panie mag, barbarzyńca znaczy - Nie cierpiał rozmawiać z magami, zawsze czuł się głupio i niepewnie - Podobno waszmość naukowcem tego no jest.
Ghardak zdawał się całkowicie ignorować kobietę, nie spuszczał jej jednak z pola widzenia, podobnie jak odzianych w aksamitne rękawiczki rąk maga.
- Ja tej, pomocy w sprawie magicznej potrzebuję, z racji klątwy w sumie co to mnie w ową dziadzią postać przemieniła. - Ghardak zadowolony z braku błyskawic i innych fajerwerków zaczął się rozkręcać - złota dużo mam i dać mogę, jeno klątwę zdjąć trza.
Ghardak cisnął na podłogę jeden z worków z dukatami, wprawny obserwator z łatwością dostrzegłby że dziadek jest pod wpływem jakiejś iluzji, worek wyleciał znikąd za to monety które się z niego wysypały były prawdziwe.
- Pomoże pan panie magu?

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

3
- Spodziewałem się twej wizyty, Ghardaku barbarzyńco - zaczął Cassiv tonem przesyconym mistycyzmem. - Wiatr niósł mi do uszu szepty o twej długiej i krętej drodze, widziałem twą postać w mej... eeee... kryształowej kuli.
Cassivellaunus się zawahał. Selena skrzywiła się z politowaniem i oparła dłonie na bokach.
Czarodziej machnął ręką, odpuścił sobie dalsze męczące czaro-maniery. Ghardak wyglądał na takiego, który ani się ich spodziewał, ani mógł im ulec. Można było gadać po ludzku. Prosty, żołnierski przekaz był bardziej wskazany, niż salonowa mowa.
- Dobra, pal to licho, pluńmy gęstą śliną na pieprzone pozory. Mamy do ubicia interes, niech tak będzie. Ale nie będziemy geszeftować z pustymi brzuchami, nie lza przyjmować gościa prosto z traktu. Czym chata bogata.

***

Pół pacierza później zasiedli we dwóch do stołu z owszem, srebrną zastawą i uginającym się pod ciężarem, ale nie jadła tylko ozdóbek, świeczników i rekwizytów zupełnie zbędnych, takich jak elfie miniaturowe rzeźby oraz kwiaty. W porządku, oprawa była porządna. Do jedzenia jednakże podano tylko zupę. Pojedyncza waza stała na środku stołu i parowała grzybowym zapachem.
Przy stole zdolnym pomieścić tuzin warchołów siedziało jedynie dwóch mężczyzn. Selena stanęła za plecami gospodarza, czujnie śledząc poczynania gościa. Służka, wyglądająca nieco jak połączenie sukkuba z wróżką zębuszką, rozstawiła talerze i zniknęła za drzwiami, by się więcej nie pojawić. To był dziwny dwór. Niekoniecznie nawiedzony, ale dziwny.
Jednym, co trzeba było przyznać, to że ani mag, ani jego asystentka nie dawali Ghardakowi odczuć, iż znalazł się w progach siedziby ziemiańskiej szlachty. Równie dobrze tłem dla biznes-rozmowy mogło być wnętrze chaty rybaków na wyspie Chandi.
Teraz przy stole krzątała się we własnej osobie kucharka, która z matczyną troską nałożyła obfita porcję czarodziejowi i z równą sympatią przelała zawartość chochli na talerz barbarzyńcy.
- Jedz, jedz, panocku. Chudyś że strach. Dam ci nieco więcej makaronu, dźwiganie klątwy wpływa niekorzystnie na metabolizm. Zawsze powtarzałam, że na zły urok nie ma nic lepszego, niż cosik ciepłego.
- Dziękujemy, Gwen - uśmiechnął się gospodarz.
- Wracam do kociołka.
Gwen odmaszerowała, a jej krokom wtórował czarny kot.
O ile ktoś się orientował, wiedźmy generalnie dzieliły się na dwa podstawowe typy. Stare, zgrzybiałe i przy kości, bądź chude jak szczapy, zasuszone i z długimi nosami. Gwen zaliczała się do drugiej grupy. Nie szczędziła jednak sobie eliksirów upiększających i w efekcie wyglądała jak, korzystając z leksyki krasnoludów PKKBP. Podstarzała kurtyzana, którą byś przeleciał.
- Częstuj się - Cassivellanus z lubością wsadził do ust łyżkę zupy. Nie zdejmował rękawiczek także przy stole. - Nie skłamię, jeśli stwierdzę, że masz sposobność spróbowania najlepszej kuchni w prowincji. Grzybowa to specjalność naszej kucharki.
- Myślałam, że jej specjalnością są trucizny... - stwierdziła całkiem poważnie Selena.
Cassiv chrząknął. I spojrzał wyczekująco na młodego starca. Gościna gościną, kto nie spróbowałby kuchni wiedźmy chrzestnej, ten nie był godny zaufania.
Ostatnio zmieniony 21 lut 2013, 15:22 przez Cassiv, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

4
Zajepiście pani Gfotuje - Ghardak z pełnymi ustami skomplementował kucharskie umiejętności Gwen, plując przy okazji niemal na drugi koniec stołu.- Dawno nie jatłem ta Pyfnej zupy. -czwarta dokładka pozwoliła zaspokoić jako tako apetyt barbarzyńcy ktury beknął swojsko i z radością na twarzy rozsiadł się wygodniej.

- Wicie panie magu, że jo żech zwykły barbarzyńca ze północy, jeno nieco przeklęty i z tą brodą do jajców się muszę użerać. A na prawdę jej ni mam. No takiej długiej ni mam bo się nawet łogolić nie mogę. - Ghardak potarł z niecierpliwością twarz. Co wyglądało dość komicznie, po czym sięgnął po pieczony udziec który kucharka postawiła w ramach drugiego dania. Jedyny pieczony udziec...
- Więc jo żech postanowił coby właśnie panie magu was łodwiedzić. No i złota mam nieco to wam dam jeno mnie łodczarujta. A coby weselij było, to po drodze żech się od bandytów dowidział co tu w łokolicy je mały składzik zbójów ukryty, co to jakoweś magiczne przedmioty ukradły. Nie rozumiał ja dobrze co łone mówiły. O dziękować Ci pikna pani. - Gwen podała wodę do obmycia po posiłku. Gul Gul Gul... - Cosik cienkie to wino. W każdym razie jeden mapę mioł, to żech mu zabrał. I przywlekł, warto by może tam zajrzeć, coby cosik magicznego dostać. Jeno czytać nie umim. Ale pan mag to pewno i pisać potrafi, a nie jeno czytać... - ogryziona kość z udźca chlupnęła do sosu rozbryzgując jego resztki po stole, a barbarzyńca najwyraźniej skończył, wycierając tłuste ręce we włosy, a raczej w łysą czaszkę starca. - To jak dogadamy się panie mag? Złoto i przedmioty łod złodzieji, chyba że chceta coby komu mordę obić, w zamian za zdjęcie klątwy, uczciwe nie?

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

5
- Uczciwie - powtórzył Cassiv, kiwając głową.
Od pewnego czasu z paniką w oczach patrzył wyłącznie na stół.
- Seleno - powiedział z kamienną twarzą. - Właśnie zauważyłem, że ten obrus zupełnie nie pasuje nam do wystroju. Czy mogłabyś...?
Asystentka, wyraźnie rozbawiona zachowaniem chlebodawcy, podeszła do krawędzi stołu i zwinnym gestem zdjęła obrus, odkrywając drewniany blat. Ozdoby i nakrycie nawet nie drgnęły.
- Nie lubię go - Cassiv wskazał poplamiony materiał, bardzo przy tym uważając, aby go nie dotknąć. - Każ go spalić.
Po sekundzie namysłu dodał:
- Stół też.

***

- Zatem, Ghardaku, przebyłeś zapewne dość długą drogę, pochwaliłeś naszą kuchnię i złożyłeś, jak sam zauważyłeś, uczciwą, rzeczową ofertę. Dlatego ja również będę wobec ciebie szczery. Nie jestem w stanie zdjąć z ciebie klątwy w tej chwili. Wydaje się bardzo silna. Nie potrafię nawet jej przejrzeć, by dostrzec, jak naprawdę wyglądałeś. Być może to nie jest wcale iluzja, tylko coś bardziej skomplikowanego? Ten, kto ją rzucił, musiał być albo bardzo biegły w przekleństwach, albo kierowany silnymi emocjami. Emanujesz wibracjami, które mogłyby przyprawić o szum w głowie nawet początkującego adepta magii. Potrzebny byłby mi czas na badania. Być może zajęłoby mi to kilka dni. Dni, których nie mam, nawet za tak hojną opłatą, jaką oferujesz. W innych okolicznościach bardzo chętnie skorzystałbym z usług tak zaradnego mężczyzny, jakim się wydajesz.
Cassiv zamyślił się głęboko, bądź też zamyślenie udawał.
- Mam! - klasnął w dłonie, jakby wpadł na świetny pomysł. - Wspomniałeś, że jesteś z północy, tak? Widzisz, ja się właśnie na północ wybieram. Z pewnością znasz tamtejsze rejony. Gdybyś zechciał mi towarzyszyć jako Specjalista od Spraw Bezpieczeństwa, miałbym czas, aby przyjrzeć się dokładnie twojej klątwie. Potrzebne mi są pewne informacje; chociażby dokładny opis, w jakich okolicznościach została rzucona.
Czarodziej wyjął illuminowaną chusteczkę i otarł kołnierz z wyimaginowanego brudu. Dał tym samym czas barbarzyńcy na rozważenie oferty.
- Po drodze moglibyśmy odwiedzić miejsce oznaczone na zdobycznej mapie. Z pewnością to, te rekwizyty o magicznym charakterze, wraz z twoimi usługami... z twoją pomocą podczas wyprawy uregulowałoby rachunek za zdjęcie klątwy. Mógłbyś zatrzymać złoto, nie jestem jednym z tych chciwych magików, którzy wycisną z osób nieznających Sztuki ostatnią monetę. Zważ, że też idę trochę w ciemno, być może niczego nie znajdziemy w kryjówce bandytów. Jak to mawiają, bez ryzyka nie ma zabawy.

Cassiv złączył dłonie i oparł na nich podbródek.
- Jestem pewny, że podczas naszej podróży definitywnie rozwiązałbym twój problem. Pytanie brzmi: czy i ty zechcesz pomóc mnie?
Ostatnio zmieniony 21 lut 2013, 15:25 przez Cassiv, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

6
A co tu panie magu za okoliczności znać. Rzech wlazł do stodoły bo mnie taka jedna cycata czarnula łobiecała ujeżdżanie. Jeno że zamiast sianka i ruchanka to czekało tam mnie czterech chłopa. Jo żech się od razu zorientował że cosik nie gra jeszcze zanim pierwszy raz w ryj wyłapał. Ale jen czterech ich było to jakoś żem se poradził. No ale jak ja żech ich loł to się dziołcha ulotniła i taki mały kurdupel cosik tam mamrotał a łapami machał, I mnie się tak jakoś słabo łod tego machania zrobieło. - Ghardak przysunął się do Maga ziejąc mu w twarz - kaj żech tak koło niego stanął i z dyńki wyjeboł. Aż go zarzuciło, wpadł w te swoje instrumenta, łoblał się jakąś miksturą skwierczeć począł i wrzeszczeć jak łoszalały. No to go chciałem dobić. Jak żech się zamachnął jakąś bańką, jak jebnało tom się dopiro rano obudzieł. I już żech wyglądał tak.
Ghardak oddalił się z klasycznym obrotem podczas którego wprawił w ruch powietrze. Jak wiadomo uczonym magom wprawione w ruch powietrze wszelkie ukryte wonie roznosi, a że barbarzyńca woni ukrytych posiadał wiele więc pełen ich bukiet dotarł do nozdrzy zgromadzonych.

Kaj na północ chcesz iść to ja i z tobą pójdę panie magu, i na zbójów tyż pójdę jeno za udział w łupach, bo to nie przystoi tak za nic chodzić. Jeno kto jest ten Specjalista do spraw Bezpieczeństwa? - Brwi dziadka zmarszczyły się zabawnie - jakiś ludź od dawania w ryj czy co, bo do gadki to ja nie skory. Ale w ryj mogę dać. - Powiedział i podniósł na dowód stół dębowy, ponoć do spalenia przeznaczony, nawet dużo sztućców i talerzy z niego nie spadło przy tym wyczynie. W każdym razie znacznie mniej niż przy odstawianiu. Gospodarz mógł mieć uzasadnione podejrzenia co do solidności podłogi w kuchni. Sam barbarzyńca wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie i gotowego do akcji. W pełnym tego słowa znaczeniu.

To jak panie magu mamy układa, ja bije ty czarujesz a jak klątwe zdejmiesz to z pewnością nie pożałujesz. Tako barbarzyńca Ghardak rzecze - Mężczyzna wyciągnął w kierunku Cassiva rękę. Woń która towarzyszyła ruchowi pozwalała sądzić że ręka nie jest pierwszej czystości, albo Ghardak to zombie a iluzja skrywająca jego oblicze tylko go upiększa...

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

7
- Imponujące - Cassivellaunus odgarnął za uszy włosy i szeroko otworzył oczy. Popis barbarzyńcy naprawdę zrobił na nim wrażenie. Poruszył ustami. Gdyby Ghardak umiał czytać nieme wypowiedzi, zapewne by ją zrozumiał jako "silny sukinsyn". Czarodziej spuścił wzrok i uśmiechnął się. O wiele weselej, niż wymagała tego sytuacja.
Zaraz jednak radość ustąpiło zaciśnięcie ust w wąską kreskę. Ręka Ghardaka czekała na... grabę. Chyba tak to nazywano. Mag opanował się, a widać było, że przyszło mu to z trudem. Potarł nerwowo jedną rękawiczką o drugą.
- Darujcie, Ghardaku, ale mam... chore dłonie. - Wstał i podszedł o krok, by nie urazić swojego gościa i zapewnić o jak najuczciwszych zamiarach. Skierował proszące o pomoc oczy na Selenę. Attaché miała widać wprawę. Zwinnie minęła Cassiva z protokołowej lewej strony, splunęła na dłoń i uścisnęła rękę barbarzyńcy. Uścisk miała diablo silny.
- Mamy "układa"! - Cassivellaunus zaśmiał się jak dziecko. Ale tylko oczami.

***

- Specjalista Do Spraw Bezpieczeństwa to funkcja w sam raz dla ciebie - mówił jeszcze, zbierając się do wyjścia. - Będziesz mógł wykorzystać wszystkie swoje atuty. Zaufaj mi, odnajdziesz się. I owszem, w zakresie twych obowiązków będzie między innymi dawanie w mordę. Mogę dodać, że ci, których to ewentualnie czeka, będą na to zasługiwali.
Cassiv podniósł srebrną paterę z podłogi i rzucił ją na stół.
- Żyjemy tu skromnie, ale zachęcam, byś skorzystał ze wszystkich wygód. Szczególnie zachęcam do spróbowania naszych olejków... po kąpieli. Ściągnęliśmy unikatową wannę aż z Archipelagu. Ograniczamy też służbę do minimum. Jeśli jednak znajdziesz którąś ze służek, proś ją, o co tylko chcesz. Wypełni polecenie co do joty.
Cassivellaunus zatrzymał się w pół kroku. Bardzo niechętnie. Coś go gnało, by opuścić pomieszczenie. I niewykluczone, że miało to coś związek z bogatą kolekcją zapachów barbarzyńcy.
- Wyruszymy skoro świt. Do tego czasu będę niestety niedostępny. Selena oprowadzi cię po progach naszego domi.
Ostatnio zmieniony 21 lut 2013, 15:26 przez Cassiv, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

8
Cassivellaunus zbierał się do wyjścia, gdy dało się usłyszeć stłumione krzyki nielicznej służby od strony głównego wejścia do rezydencji Dwugryfów. Krzyki, zacząwszy od "Nie wolno wam tu być!" po "Co to za hołota mi się tu pałęta?!", oznaczały, że Cassiva czeka jeszcze wizyta gości, którzy nie raczyli zapowiedzieć swojego przybycia wcześniej.
Dwóch chłopów podobnej postury, o niemalże identycznych, tępych i brudnych twarzach wybiegło zza korytarza i gdy tylko zauważyli sylwetkę ich pana, znacznie przyspieszyli swój bieg, jakby chcieli go staranować. W biegu towarzyszył im plusk zabłoconych, poniszczonych butów, które zostawiały wyraźne ślady na posadce. Przy finiszu zwolnili tak rychło, że niemal wpadli na Cassivellaunus, który zmuszony był cofnąć się parę kroków, by uniknąć bliskiego kontaktu z dwójką chłopów, którzy, sądząc po wyglądzie i oddechu, z wodą i mydłem mieli na pieńku już od dłuższego czasu.
- Jaśnie pan najwyższy nasz wybaczy, żeśmy se tak wtargli jak do się. - Zaczął jeden z nich, robiąc krok naprzód. Brakowało mu kilku zębów. - No ale tak nie może być! No tak nie może być jaśnie panie drogi. - Kolejny krok do przodu. - Kurwiemu synu trza łeb łotrzaskać i za dzyndzle powiesić! - Już chciał splunąć prosto przed Cassivellaunusa, jednakże drugi z mężczyzn trzepnął go w tył głowy i również zrobił krok naprzód.
- Kuźwa mac, Stefek! - Zaczął energicznie, wydymając pierś do przodu. - No jak Ty coś powiesz to po prostuuuu.. - Zwrócił wzrok na swojego pana i ukłonił się szybko i niezgrabnie.
- Jaśnie pan wybaczy, ja już wszystko wyjaśniam tak jak trza. - Wypuścił powietrze z płuc i do nozdrzy Cassiva poszybował zapach starej kapusty i wątpliwej jakości piwa.
- Ta jest! Ramis zara panu.. jaśnie panu się znaczy, wszystko wyjaśni i powiesimy drania za jajca.
- Stefek cisza! - Niemal krzyknął drugi z chłopów, po czym odchrząknął lekko i znów wzrok przeniósł na Cassivellaunusa. - Sprawa ma się tak.. żeśmy se pracowali na polach jak to co dzień u nas bywa. Aż tu nagle zza krzaków wyjeżdża nam paniątko w srebrnej zbroi i piszczy, że jaki to on nie ród ma, że jakoby na mocy traktatów starego króla nasze ziemie są jego i my mamy słuchać jego. I wymachuje nam jakimś świstkiem. Od razu widać, że to paniątko.. a nam tu z jaśnie panem dobrze się żyje, to mu Rynko powiedział co sądzi o jego matce i którą żyć może sobie owy papier schować.
- I jak mu jeden z przydupasów tego kurwi syna w łeb maczugą nie przypieprzył. Jeno jucha ciekła!
- Stefek! Ja opowiadam! - Zdenerwował się chłop zwany Ramisem i spojrzał gniewnie na swojego towarzysza. - I jak mu jeden z przydupasów tego kurwi syna w łeb maczugą nie przypieprzył. Jeno jucha ciekła! - Rzekł nadymając się znów jak paw. - Zara wrzawa taka, że głowa boli. Jedni krzyczą, że do jaśnie pana iść trza. Inni po widły i cepy biegły i hajda na wojaków.
- Noo noo! I dlategoż mu tutej są, jaśnie panie drogi.
- Ta no. Trzeba by coś zrobić z tym paniątkiem z koziej dupy jaśnie panie.
- No wiara! Zara jak jaśnie pan powie, ruszamy po widły i jeb im po łbach, kurwich synów, jednego z drugim.
Obaj chłopi patrzyli wyczekująco na Cassivellaunusa.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

9
Obaj chłopi zignorowali niepozotnego dziadka, stojącego nieopodal maga. Widać zażyłość taka tu na dworze panowała. Inna niźli w obejściach w których Ghardakowi zdarzało się bywać. Nie zamierzał rzucać słów na wiatr jednak a uścisk dłoni przypieczętował ugodę. Zwrócił się więc do maga najgrzeczniej jak tylko potrafił.
- Panie Casiveannus, czy życzy pan sobie w morde ich lać? - zerknął tez to na chłopów, to na ławę którą od początku chciał kogoś prasnąć, jednak w żaden sposób okazji do tego czynu znaleźć nie mógł. A wiadomo jak Herbia długa i szeroka że ulubionym hobby barbarzyńców jest okładanie ludzi ławami.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

10
Kilkadziesiąt wsi Dwugryfów, a właśnie tego dnia, właśnie w przypadku jednej z ledwie trzech pod administracją Cassiva, musiało się coś wydarzyć. Właśnie wtedy, gdy był na to zupełnie nieprzygotowanym i miał głowę zaprzątniętą czymś o wiele ważniejszym.
Takie coś mógłby wepchnąć do ballady tylko bardzo złośliwy bard.
- Nie, Ghardaku - odpowiedział czarodziej. - To są dobrzy ludzie. Ciężko pracują i mają prawo domagać się swego. Ale za chwilę będziesz miał okazję, jak to ładnie ująłeś, dać komuś w ryj. I to bardzo mocno.
- Mogę...? - zapytała tajemniczo Selena. - Proszę...
- Nie. - Cassiv spojrzał bardzo surowo. - Leć... biegnij do najbliższej rezydencji ciotek. Powiedz im, że ktoś nastaje na nasze ziemie. Może to jednorazowy incydent, ale niech będą przygotowane. I szykują złoto na zaciężnych. Powiedz też, że przez jakiś czas będą potrzebne patrole konne.
- Nie podoba mi się to, co zrobiliście - młody Dwugryf teraz zwracał się do chłopów. Wykonał gest wskazujący zabłocony korytarz. - Nadużyliście mojego zaufania. Wybaczam wam, bo sprawa jest pilna. W przyszłości jednak nie chcę, by się to powtórzyło. Nie możecie tu po prostu wchodzić ot tak. Gdybyście zrobili to u kogokolwiek innego z mojej rodziny, czekałyby was surowe konsekwencje.
Mówił chłodno i z wydatną dezaprobatą na twarzy. W chwilę później złagodniał. Chłopi wymagali specyficznego podejścia.
- Zapewniam, że nie zostawię sprawy Rynki bez obrony. Jeśli nie przeżyje, jego rodzina może liczyć na zadość. Stefan pobiegnie teraz do wsi i powstrzyma gorące głowy przed linczem. Każ się zebrać do kupy i na nas czekać. Ramis nas natychmiast zaprowadzi do rycerza, który ma roszczenia wobec MOICH ziem.
Cassiv pomasował skroń, trzymając bezpieczny dystans od brudnych mężczyzn. Wszystkich trzech.
- Wiele wskazuje na to, Ghardaku, że musimy po drodze rozwiązać pewien problem. Nie potrwa to długo, mam nadzieję. Powiedz mnie, barbarzyńco, czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak to jest być rycerzem...?
Ostatnio zmieniony 21 lut 2013, 15:27 przez Cassiv, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

11
Barbarzyńca słysząc słowa maga ze smutkiem omiótł wzrokiem ławę. Nijak jej w pole nie zabierze. Lecz jak to mawiają mus to mus. Prędzej czy później okazja do przywalenia ławą się nadarzy. Z lekkiego rozmarzenia nad bojowymi zastosowaniami ławy wyrwało Ghardaka pytanie maga.
- A co się zastanawiać mości magu. Do rzyci z takim życiem, We blachę zakutane toto cały czas łazi, ni się po jajach podrapać ni pochędożyć. A jak już do bitki przyjdzie to nim się łobruci taki pancerny kloc to i oszczać go zdążę. Jeno dobra strona bycia rycerzem to je taka że... - i tu zadumał się barbarzyńca wielce z wysiłkiem intelekt swój wytężał aby plusy jakieś z przynależności do stanu rycerskiego wynaleźć. Trwało to dobrą chwilę i trwało by pewnie jeszcze ze dwa księżyce gdyby nie interwencja maga.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

13
Ramis, pamiętając, że stoi przed swoim panem skłonił się lekko.
- Za mną mości szlachetny panie - pochylił głowę wycofując się pospiesznie. Po drodze klepnął towarzysza w czerep by nie pajacował i zrobił to samo. Obaj żywili nadzieję, że wspaniałomyślny pan Cassivellaunusa rychło przepędzi nieproszonych, i jakże niewychowanych gości.

Nasi zacni i piękni bohaterowie przenoszą się tutaj.


Wybaczcie, że z dupy odpis. Później zrobię temat z włościami, albo sami możecie sobie go kopsnąć i tam chwilę pospamować. Na pocieszenie, mam dla Was wierszyk. Kto zgadnie, cóż to takiego?
Chyda, blada, szlothe lycze,
lsczysza yako myethnycza;
vpathl czy gyey konyecz nosza,
Szczv plymye krvaua rosza.
Ostatnio zmieniony 22 lut 2013, 15:22 przez Amarylis, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Letnia rezydencja Dwugryfów

14
Gdy Mag założył opaskę na łapę barbarzyńcy, ten ostatni zamierzał zaprotestować, w sumie jednak co mu szkodzi. Przez pewien czas opaska zawisła jakoby w powietrzu nad wychudzoną ręką starca, po czym zaczęła pomału znikać aż rozpłynęła się całkowicie. Ghardak potarł głowę ręką
- cosik słaba ta magia...
Jednak Cassivellaunus ruszył już za prowadzącym go chłopem. Ghardak nie widział powodu by zostawać z tyłu, z nadzieją na jakieś większe mordobicie ruszył za swoim nowym zleceniodawcą. Nie chciał przecież żeby mag przedwcześnie żywot skończył.

<papug> Wierszyk stary zdaje się, że negatywny obraz pani Śmierci pokazujący.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”