Port i okolice miasta

91
POST POSTACI
Vera Umberto
Zacisnęła usta w wąską kreskę, nie zamierzając kłócić się teraz z Sovranem. Harlen nie było dużą wyspą. Przeczeszą każdy zakątek, każdy wrak statku i kawałek lasu. Znali to miejsce jak własną kieszeń, a mroczny był na obcym terytorium. Choćby Vera miała sama przeszukać wszystko, wytropi tego wesołka i zetrze mu zadowolony uśmiech z jego czarnej gęby.
Widziała też, że jej słowa nie przekonały maga, ale nie miała dla niego niczego więcej poza tym, co już powiedziała. Nigdy nie była dobra w takie rzeczy, w swoje własne relacje, a co dopiero cudze. Nie wiedziała, jakie słowa mogłyby upewnić Sovrana w przekonaniu, że Umberto mówi prawdę. Że choć nadal z niego drwili, to w ich słowach nie było już strachu i nienawiści. Drwili z każdego, gdy tylko mieli ku temu powód i odpowiednie okoliczności, tak to już tutaj działało. Mogli się wzajemnie wyzywać, dawać sobie w pysk i przerzucać przez burtę, kiedy ponosiły już emocje, ale to nie znaczyło, że nie staną ramię w ramię, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Że nie popłyną do Tsu'rasate po uzdrowiciela, żeby ocalić umierającego. Sovran stał się częścią załogi, nawet jeśli tego jeszcze nie czuł. Nawet Pogad przecież zaczęła go już tolerować. Takie rzeczy potrzebowały czasu, wciąż z pochodzenia był przecież wrogiem.
- Spytaj Corina. Spytaj Gerdy. Ja nie potrafię ci tego lepiej wytłumaczyć - westchnęła. Nie miała też do tego głowy w tym momencie. Chciała, żeby elf czuł się dobrze na statku, ale to nie był w tej chwili jej priorytet i niestety prawdopodobnie nigdy nie będzie. Yett powinien się o to martwić bardziej, to on traktował Sovrana jak najbliższego przyjaciela, nawet jeśli z jej perspektywy była to przyjaźń wyłącznie jednostronna.
Przetarła twarz dłońmi i wstała. Czy miała traktować tę odpowiedź jako zapewnienie, że obecność maga na Harlen nie ściągnie tam kolejnych przypadkowo zagubionych zwiadów? Chyba tak. Przez chwilę spoglądała na niego z góry zmęczonym spojrzeniem, ale takim, w którym nietrudno było doszukać się też ulgi. Ulgi, że jemu nic nie było. Że ich wyspa była w mniejszym niebezpieczeństwie, niż zakładała jeszcze kwadrans temu. Nieważne, jak dramatycznie zakończył się dzień ich ślubu, wczorajsza noc mogła mieć dużo gorsze konsekwencje.
- Dobrze, że czujesz się już lepiej, w każdym razie. Teraz... nie wiem. Odpocznij - westchnęła.
Zostawiła mrocznego, pozwalając mu w spokoju dochodzić do siebie, a sama ruszyła w poszukiwaniu Tripa, chcąc zlecić mu wysłanie kogoś po ewentualne zapasy, bo nie wiedziała, kiedy następny raz mieli pojawić się w jakimś mieście. Potem zamierzała wrócić do Yetta, przekazać mu najświeższe rewelacje.
Obrazek

Port i okolice miasta

92
POST BARDA
Sovran nie miał odpowiedzi dla Very. Odprowadził ją spojrzeniem, pozostając na swoim miejscu, ale gdy wychodziła na wyższy pokład, usłyszała za sobą lekkie, szurające ze zmęczenia kroki.

Trip chętnie zgodził się na uzupełnienie zapasów i zaraz zorganizował grupę, która miała zejść na ląd po potrzebne artykuły. Kuk nie ociągał się, wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu. Na górnym pokładzie Verę zaczepiła Pogad, chcąc przeprosić za wcześniejsze śmiechy z jej domniemanej wstydliwej choroby. Corin za to wciąż siedział w kajucie, ale nastrój miał już lepszy. Wieści od Very jeszcze bardziej podniosły go na duchu.

Wkrótce na pokład przyszedł Mute'lakk, przywitać się z załogą, jednak nie dał namówić się na powrót, nawet mimo żarliwych zaproszeń ze strony dawnych pacjentów. Miło było odświeżyć dawną znajomość, ale ork zszedł z pokładu, gdy niebo zaczęło malować się czerwienią. Wrócił za to Weswald.

- Mama kazała przenieść zupy! - Oświadczył na wstępie, a garnek, który niósł, był większy niż dźwigany na plecach tobołek z rzeczami. - I mama dziękuje za pieniądze i poszukiwania taty!

Dopiero po chwili Vera mogła dostrzec, że młody uzdrowiciel nie przyszedł sam. Na nabrzeżu stała cała rzesza goblinów, które niewątpliwie przyszły pożegnać swojego dobrodzieja. Weswald machał im wesoło, gdy już odstawił garnek, choć jego oczy zaszkliły się ze wzruszenia.

- To co, ruszamy?!

Załoga była gotowa. Wystarczyło jedno słowo ich kapitan.
Obrazek

Port i okolice miasta

93
POST POSTACI
Vera Umberto
Sama Vera też po rozmowie z Sovranem czuła się trochę lepiej, nawet jeśli elf niezmiennie sprawiał, że miała wrażenie, iż coś jest... nie tak. Że zrobiła coś złego, powiedziała coś niewłaściwego. Może to była kwestia tego jego milczenia, a może niepełnego zrozumienia, wynikającego z faktu, że wciąż nieidealnie posługiwał się wspólnym. Nie do końca potrafiła określić, w czym tkwił problem, co tak jej przeszkadzało, ale z całą pewnością nie podzielała radości, jaką w towarzystwie elfa odczuwał Yett. Może przyjdzie ona z czasem, a może skazani byli na tę niezręczność już na zawsze.
Posiedziała chwilę z Corinem i zawiązała z powrotem gorset, potem przywitała Mute'lakka i zagadnęła go o to, co u niego słychać, choć bardziej słuchała, jak rozmawiali z nim załoganci, niż sama uczestniczyła w dyskusji. Rozliczyła się z dostawcami zamówionych na szybko przez Tripa towarów, narzekając w myślach na brak Osmara, który zajmował się tym zazwyczaj. Przeprosiny Pogad skwitowała tylko machnięciem ręki i zirytowanym zmarszczeniem brwi, bo naprawdę, był to w tej chwili ostatni z jej problemów. Nie sypiała z nikim innym, nawet z przystojnymi, złotowłosymi demonami, objawiającymi się jej we śnie i Corin też był jej wierny, więc mogli zabrać swoje durne podśmiechujki pod pokład, gdzie Vera nie będzie ich słyszeć.
Zmierzyła później spojrzeniem Weswalda, jego garnek i grupkę zielonoskórych fanów. Ul jeden raczył wiedzieć, jakim cudem powstrzymała ostentacyjne westchnięcie i przewrócenie oczami. Zupę ktoś pewnie zaraz zabierze na dół i rozejdzie się ona wśród załogantów w kilka chwil. Miała nadzieję, że zostanie dla niej chociaż jedna miska.
- Witaj z powrotem w załodze, młody - powiedziała do rudego, klepiąc go lekko w ramię, gdy wymijała go i szła na mostek, do koła sterowego, wyprowadzić statek z portu. - Trochę się pozmieniało, odkąd pływałeś z nami poprzednio. Znajdź sobie pod pokładem wolne miejsce, mamy ich jeszcze trochę.
Zostawiła go z młodszymi stopniem, a sama weszła po schodkach na górę, gestem rozkazując rozwinięcie żagli.
- Wracamy do domu - zawołała, gotowa zostawić błotniste Tsu'rasate za plecami.
Obrazek

Port i okolice miasta

94
POST BARDA
Vera nie potrzebowała sternika - sama dzielnie stanęła za kołem sterowym, by wymanewrować statek spomiędzy innych jednostek w porcie Varulae. Przeprowadzenie okrętu tej wielkości nie było łatwe, lecz dla Very nie stanowiło większego problemu. Doświadczenie na morzu zrobiło swoje i Siódma Siostra już po paru chwilach mogła wypłynąć na pełne morze, bogatsza o uzdrowiciela i garnek z zupą cebulową. Verę ominęła przygoda w dżungli w poszukiwaniu ojca młodego Weswalda, jednak była to niewielka zapłata za szansę, jaką dała mężczyźnie na odnalezienie przez wykwalifikowanych poszukiwaczy. Wracali na Harlen wykonawszy cel - Sovran był wciąż z nimi, żywy, lecz po raz kolejny słaby i chory. Do tego załoga zdążyła się już przyzwyczaić.

-> na wyspę Harlen
Obrazek

Port i okolice miasta

95
POST BARDA


-> Z Wyspy Harlen

Tsu'rasate nie było daleko, a wiatr tym bardziej dopomógł, gdy Siódma Siostra sunęła w stronę gobliniego miasta. Choć nie każdemu na pokładzie podobało się tak szybkie opuszczenie Harlen, nikt nie narzekał głośno. W drodze widzieli parę handlowych statków, parę okrętów marynarki, jednak zbyt daleko, by były jakimkolwiek zagrożeniem lub szansą na łatwy zarobek. W ładowni były przecież figurki, tak te spod ręki Jacoliniego, jak i napakowane prochami. Osmar obiecał spieniężyć je, lecz choć nie miał kontaktów w mieście, z pewnością szybko takie znajdzie. Mniejszą pomocą okazał się Weswald, który nie potrafił pokierować kapitan w stronę zapomnianego terenu, który objawił jej demon.

- Pani kapitan, ja całe życie w mieście spędziłem! - Tłumaczył, nie potrafiąc wskazać nawet, w którą stronę Vera powinna się kierować. - Ale w mieście są myśliwi! Oni pomogą! Albo stara Nanai, ona wie wszystko o wszystkim! Albo mój tata? Mój tata zna dżunglę. Ciekawe, czy mój tata wrócił...

Było kilka tropów, którymi mogła podążyć Vera.
Obrazek

Port i okolice miasta

96
POST POSTACI
Vera Umberto
Wiedza Weswalda ją mocno rozczarowała. Sądziła, że skoro jego ojciec plątał się po dżungli, robił to także on, choć przecież wcale nie musiało tak być. Nie mając więc nawet pewności, czy płyną w odpowiednie miejsce, Vera nie potrafiła się rozluźnić podczas rejsu, choć wcześniej rozważała zatopienie się w rumie wśród załogi. Zamiast tego większość czasu przestała na mostku, oparta o koło sterowe, albo gdzieś obok niego, gdy ktoś zmuszał ją do tego, by pozwoliła się zastąpić chociaż na chwilę. Im bliżejj Tsu'rasate, tym bardziej zestresowana była, a to wiązało się też z tym, że była zdystansowana i opryskliwa, właściwie wobec wszystkich poza Corinem i Sovranem, którzy wiedzieli, co się dzieje. Ostatecznie więc trzymała się od ludzi z daleka, na wszelki wypadek, na większość zaczepek reagując chłodnym spojrzeniem i odejściem w swoją stronę.
Nie chciała mieszać w to ojca Weswalda, bo nie chciała w to mieszać już nikogo znajomego. Wystarczyło, że wyciągnęła młodego z domu i wciągnęła go w niebezpieczne pirackie życie, o czym jego rodzina nie miała pojęcia. Zabieranie teraz jego ojca, żeby zaprowadził ich do demona, byłoby wyjątkowo głupie.
- Kim jest Nanai? - spytała. Potrząsnęła głową. - Nie, myślę, że pójdę do myśliwych w takim razie. Jak oni mnie nie pokierują we właściwą stronę, to będę się zastanawiać, co dalej.
Tyle dobrze, że młody nie dopytywał, skąd Vera ma opis tego miejsca i po co chce tam iść. Może resztki mózgu mu spłynęły między nogi i to było jedyne, o czym myślał, kto wie. Zostawiła go i poszła do Corina, powiedzieć mu to, do czego zbierała się przez ostatnie dni. Domyślała się, że nie będzie zadowolony i że szanse na przekonanie go są nikłe, ale mogła chociaż spróbować.
- Myślę, że bezpieczniej będzie, jak zostaniesz na statku - powiedziała, gdy go znalazła. - Boję się, że jeśli pójdziemy tam oboje, Ferbius wykorzysta nas przeciwko sobie. Jako słabość. Zabiorę Sovrana i spróbuję załatwić to z nim sama.
Obrazek

Port i okolice miasta

97
POST BARDA


Weswald patrzył na Verę tak, jakby pytała go o coś, co należało do podstawowej wiedzy, której ona jednak nie posiadała. Uśmiechnął się nawet półgębkiem, po cichu wyśmiewając jej braki.

- Nie znasz Nanai? To wieszczka. Wszystko wie, tylko trzeba jej zapłacić. - Wyjaśnił. - Ona nigdy nie myli.

Zbierało się na deszcz. Piraci czym prędzej oporządzali statek do zostania w porcie, by nie zmoknąć przy tym. Ruch na pokładzie nie był niczym nadzwyczajnym, tak jak postaci przechadzające się między pracującymi. Sovran nie brał się do wiązania lin, choć podstawowe węzły zostały mu pokazane. Skryty pod kapturem płaszcza czekał na decyzję kapitan, obserwując brzeg. Osmar rozporządzał zebranymi, Gerda spisywała najważniejsze rzeczy w dzienniku, każdy znalazł sobie zajęcie, prócz Corina, który ze zmarszczoną miną stał przy kole sterowym, choć statek dawno już zacumował. Czekał na Verę.

- Nie. - Yett zaprotestował od razu. Złapał Verę za dłonie. - Rozumiem, że nie chcesz zabrać mnie, ale weź ze sobą chociaż Ashtona, Ohara i Pogad. Dżungla to nie tylko demony. - Przypomniał. - Wiem, że jesteś silna... Ale to niebezpieczne. Będę spokojniejszy wiedząc, że jesteś z nimi.
Obrazek

Port i okolice miasta

98
POST POSTACI
Vera Umberto
Nanai nie brzmiała tak najgorzej, choć myśl o udawaniu się do goblińskiej wieszczki sprawiała, że Verze ciemniało przed oczami. Nie dość, że jakieś wróżby na kiju, to jeszcze goblin. Co prawda Weswald tego nie powiedział, ale domyślała się. Bardziej ufała doświadczeniu myśliwych, którzy własnymi oczami mogli widzieć to, co ona widziała jedynie we śnie. I nadal wychodziła z założenia, że Nanai będzie jej planem B, gdy zwykłe, niemistyczne sposoby zawiodą.
Protest Corina był spodziewany, ale inny, niż sądziła. Uniosła brwi w zaskoczeniu.
- Myślałam, że będziesz się upierał, żeby iść - przyznała. Miała już przygotowaną przemowę, przekonującą go do pozostania na statku, a gdyby miała nie zadziałać, planowała zmusić go do wypicia drugiej butelki z mlekiem z północy, zanim ruszą w dżunglę.
Nie zabierała mu swoich rąk, wręcz przeciwnie - zamiast zachować standardowy dystans, jakiego trzymała się, gdy wiedziała, że są obserwowani, po chwili wahania przysunęła się do Yetta i przytuliła do niego, opierając się czołem o jego ramię. Zamknęła oczy, zastanawiając się, czy robi to po raz ostatni i była prawie pewna, że nad tym samym zastanawia się on sam.
Była dobrze przygotowana, na tyle, na ile miała możliwość się przygotować. Ubrana w pancerz, z mieczem u jednego boku i kuszą u drugiego, ze sztyletem wciśniętym w cholewę buta, włosami zwiniętymi w ciasny kok, kościaną rybką wciśniętą do sakiewki i z determinacją, która usiłowała stłumić narastające przerażenie, była względnie gotowa do wyruszenia w drogę. Chociaż ten jeden raz wolałaby, żeby problem rozwiązał się sam. Żeby Ferbius potknął się o coś, uderzył swoją demoniczną potylicą w kamień i umarł, oszczędzając im wszystkim zachodu.
- Powiedziałam im wszystkim, że to moja prywatna sprawa. Że nie będą musieli tu nic robić, a już na pewno iść ze mną w dżunglę. Nikt o niczym nie wie. Mam im teraz kazać zbierać dupy i iść ze mną, walczyć z demonami? - spytała bez przekonania, nie podnosząc głowy. - Sama nie chcę tam iść, a co dopiero brać kogoś ze sobą.
Obrazek

Port i okolice miasta

99
POST BARDA


Corin nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego jej słowami. Przygarnął ją do siebie, opierając policzek o włosy, tak, że z każdym słowem drażnił wargami jej skroń, jakby składał na niej małe całusy.

- Wiesz o demonach więcej ode mnie. Chciałbym z tobą pójść, ale nie mogę narażać cię jeszcze bardziej. - Mruknął z żalem.

Przygotowanie Very do drogi wcale nie poprawiało Yettowi nastroju. Wierzył w swoją kobietę i wiedział, że jest świetną wojowniczką, ale czy mieczem zabije demona? Czy zdąży wystrzelić z kuszy, nim potwór z dziczy złapie ją za gardło? Ramiona oficera na moment zacieśniły się na ciele kapitan.

- Nie musisz im niczego kazać. Możesz ich poprosić. - Corin szeptał przy jej uchu. - Nie muszą znać szczegółów, ale ci ufają. Tym bardziej, że nie chcesz tam iść. Oni pójdą za tobą w ogień.
Obrazek

Port i okolice miasta

100
POST POSTACI
Vera Umberto
Uniosła głowę, tylko po to, żeby przesunąć spojrzeniem po plączących się po pokładzie załogantach. Większość z nich pewnie miała już plany na pobyt w Tsu'rasate i najpewniej zakładały one spicie się do nieprzytomności, czy to na pokładzie, czy w którejś z portowych tawern. Ashtona i Ohara zabrała już ze sobą w Karlgardzie, gdy sama zamierzała iść po Corina, schwytanego przez Kompanię. Prawie wtedy doprowadziła do ich śmierci. Pośrednio, ale byłaby to jej wina. Z drugiej strony, wtedy też sami zaoferowali, że z nią pójdą.
- Nie przywykłam do proszenia o pomoc - przyznała. - Nienawidzę tego robić. Nie powinnam musieć tego robić.
Ale Yett miał rację. Pakowanie się w dżunglę samej, ze wsparciem w postaci Sovrana, który nie w każdej sytuacji bywał przydatny, nie było rozsądnym posunięciem. Powinna mieć ze sobą kogoś jeszcze. Podniosła głowę do góry, odnajdując jasne spojrzenie oficera.
- Spytam... czy ktoś chciałby ze mną pójść. Dla twojego spokoju - zgodziła się niechętnie i przyciągnęła go do siebie, by złożyć na jego ustach pocałunek. Zbyt czuły i tęskny, żeby nie potraktować go jako pożegnanie. - Wrócę do ciebie. Kocham cię.

Chwilę jej zajęło zmuszenie się do tego, by zostawić go za plecami i zejść z mostka, pomiędzy załogantów. Czuła się struta, jakby zjadła coś nieświeżego, albo piła przez ostatni tydzień i dopiero teraz wytrzeźwiała. Dobrze wiedziała, że to tylko stres, próbowała więc nie zwracać na to uwagi.
- Zaraz ruszamy. Przygotuj się - poleciła Sovranowi. - Pamiętaj o kapturze i chuście, żeby nie pokazywać się tutejszym. Ashton, Ohar, Pogad, podejdźcie do mnie na chwilę.
Poczekała, aż wybrana przez Corina zaufana trójka znajdzie się blisko, zanim wydusiła z siebie kolejne słowa.
- Muszę wyruszyć w dżunglę. Zabić... coś, co tam rezyduje. To ogromne ryzyko i nie zawracałabym wam głowy, gdyby Corin nie nalegał. Chciał, żebyście udali się tam ze mną, bo on nie może. Nawet nie walczyć z tym czymś, tylko pomóc mi tam dotrzeć, bo dżungla jest niebezpieczna.
To, jak wyglądała, chyba samo z siebie świadczyło o tym, że nie schodzi ze statku na spotkanie towarzyskie. Oparła dłoń na głowicy miecza.
- To nie jest rozkaz. To... pytanie. Prośba. Czy... któreś z was chciałoby pójść tam ze mną.
Obrazek

Port i okolice miasta

101
POST BARDA
Piratów trzymały się dobre nastroje. Większość z nich żartowała przy pracy, wymieniała się uwagami na temat miasta, jego mieszkańców, swoich planów, a nawet paskudnej pogody. Na niebie piętrzyły się ciemne chmury.

- Idź. - Zachęcił Corin, gdy oddał już pocałunek i zmuszony był wypuścić ją ze swoich ramion. Nie było mu łatwo wysłać ją w podróż ku odzyskaniu własnej wolności. Była to wyprawa, w której nie mógł jej towarzyszyć. - Kocham cię.

Sovran posłał Verze spojrzenie, naciągnął kaptur niżej na twarz, by zakryć jasne włosy, nie zakładał jednak jeszcze chusty. Nie czuł się dobrze, musząc się ukrywać. Ciemny materiał wciąż znajdował się w jego dłoniach.

- Co tam, kapitanie? - Pierwsza odezwała się Pogad, zaplątując końcówkę liny tak, by nie walała się po pokładzie. Wszystko musiało być ładnie ułożone. - Chłopaki, do pani kapitan! - Rozkazała Ashtonowi i Oharowi.

Żadne z nich nie wahało się podejść do Very. Żadne również nie pokazało po sobie rozczarowania zniszczeniem planów w Tsu'rasate, o ile takie rzeczywiście wystapiło.

- Wyprawa do dżungli? I to na polowanie?! - Ucieszył się Ohar.

- Szkoda, że kapitan Hewelion z nami nie popłynął! Ten to poluje! - Dodał Ashton, uśmiechając się szeroko. - Jasne, że idziemy!

- Jeśli dżungla jest niebezpieczna, to nie możesz iść sama, kapitanie. Zaraz skrzykniemy jeszcze paru! - Zaproponowała orczyca, zupełnie nie podzielając obaw Very.
Obrazek

Port i okolice miasta

102
POST POSTACI
Vera Umberto
W pełni rozumiała niechęć Sovrana do zasłaniania twarzy, ale nie mogła teraz mieć na głowie jeszcze straży miejskiej, czy cholera wie kogo, kto będzie go ścigał za kolor skóry. Niestety, taki już był jego los na powierzchni. Niewiele istniało miejsc, w których nie musiał ukrywać tego, kim był. Harlen i Svolvar, póki co. Zastanawiała się czasem, czy istniała możliwość sprawienia, by mógł przejść się po mieście, odwiedzić te wszystkie piękne miejsce, które Vera tak lubiła. Chętnie pokazałaby mu co ciekawsze zakamarki swojego ukochanego miejsca, Portu Erola. Musiała pomyśleć, może znajdzie na to jakiś sposób.
Reakcje załogantów sprawiły, że kąciki ust Very mimowolnie powędrowały w górę; nie bardzo, dla postronnego obserwatora byłoby to niezauważalne, ale oni na pewno znali ją już wystarczająco dobrze, żeby to widzieć. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, przestępując z nogi na nogę.
- Ul mnie pokarał taką bandą narwańców - powiedziała, ale zaraz po tym skinęła nieznacznie głową. - Dziękuję. Nie musicie szukać nikogo więcej. To znaczy, jeśli ktoś będzie chętny, może iść z nami, ale nie jest to konieczne. Mam nadzieję. To zbierzcie się, w takim razie. Przygotujcie się dobrze. Chciałabym wyruszyć jak najszybciej.

Poczekała na dodatkową trójkę, bądź więcej osób, w razie gdyby ktoś uznał, że przebijanie się przez dżunglę będzie ciekawsze, niż bezczynne siedzenie na pokładzie Siódmej Siostry. Oparta o reling, obserwowała plączącą się po nabrzeżu, zielonoskórą zgraję. Z dnia na dzień miała coraz więcej powodów, by nienawidzić tego miasta i jego okolic, nawet jeśli sporym luksusem był brak rozwieszonych po tablicach ogłoszeniowych listów gończych z jej wizerunkiem.
Kiedy już wszyscy byli gotowi do zejścia, Vera spojrzała jeszcze przez ramię na stojącego na mostku Yetta. Dobrze wiedział, że jego żona nie jest fanką rzewnych pożegnań, więc nie zafundował jej takiego. Wystarczyło jedno spojrzenie, mówiące więcej, niż tysiąc słów. Obiecała mu, że zabije demona i do niego wróci i zamierzała zrobić wszystko co w jej mocy, żeby tę obietnicę spełnić.
Do siedziby myśliwych więc, opisać im miejsce i liczyć na to, że będą doskonale wiedzieli, o czym Umberto mówi. Miała nadzieję, że ciężka sakiewka przekona ich do pomocy, nawet jeśli będą nieszczególnie pozytywnie nastawieni wobec nieznajomych.
Obrazek

Port i okolice miasta

103
POST BARDA
Ohar założył ręce na piersi, dumny z tego, jak nazwała ich Vera. Pogad tylko uśmiechnęła się szerzej, a Ashton powiedział:

- No jasne, że tak! Nagrzeszyłaś, kapitanie, ja coś o tym wiem! - Zawołał, zadowolony ze swojego położenia i niby mądrego komentarza. - To idziemy tylko we czterech?

- Pięciu. - Do drużyny dołączył Sovran. Jego chusta ciągle była w rękach, gdy nie wiedział do końca, jak ją zawiązać, by efekt był najlepszy. Miał jeszcze chwilę, by to rozgryźć.

- Ja nie będę niósł Smolucha, jak się zmęczy! - Zawołał od razu Ohar, unosząc dłoń.

- Ani ja! - Zawtórowała Pogad.

- Ja ani wcale! Kapitan będzie go taszczyć! - Ashton przypieczętował sprawę, a Sovran, zrezygnowany, ponownie zostawił grupkę. Nie miał niczego na swoją obronę.

***

Nie zdążyli wyruszyć przed deszczem. O pokład rozbijały się ciężkie krople, gdy w końcu z niego zeszli. Kapitan, mag i trzech osiłków, prowadzonych przez Weswalda, ruszyło błotnistymi ulicami Tsu'rasate, będąc prowadzonymi przez Weswalda. Uzdrowiciel miał swój plan w mieście - doprowadzić Verę do myśliwych, a następnie udać się w odwiedziny do matki i ojca.

- To tam! - Wskazał na pokrytą strzechą większą chatkę, z dala od centrum, gdzie budynki były głównie zbudowane z kamienia. - Zapytajcie o Knoga, on was zaprowadzi, gdzie chcecie!

Grupa czym prędzej popędziła ku domkowi, gdy Weswald udał się w swoją stronę. Nim dotarli do siedziby myśliwych, Vera była już przemoczona, tak jak jej towarzysze. Deszcze w tej części świata były nad wyraz uciążliwe! Dotarli do niskich schodków prowadzących do budynku, gdzie mogli schować się pod strzechą. Drzwi nie było, w przejściu wisiały jedynie drewniane i kościane koraliki ponawlekanena długie sznurki, służąc za granicę między wnętrzem i zewnętrzem.

- Kto idzie!? - Doszedł ich skrzekliwy głos. - Mięsa nie sprzedajemy! - W środku ciemność rozjaśniały świecie, gdy gobliny pracowały przy zdobyczy. Na środku pomieszczenia, na stole, rozciągnięta była tusza jakiegoś dużego stworzenia. Rzędy broni lśniły pod ścianami, akompaniowane przez ostrza służące do obrabiania zwierzyny. Parę ptaków wisiało u sufitu, uwieszonych za nóżki i czekających na swoją kolej.
Obrazek

Port i okolice miasta

104
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie potrafiła określić, czy Sovran jest zadowolony z grupy, jaka się zebrała, czy wręcz przeciwnie, ale na pewno nie był zadowolony z chusty, którą musiał owinąć twarz. Niewiele mogła z tym zrobić. Choć deszcz był nieprzyjemny i zmieniał ziemię w jeszcze większe błoto, niż zwykle, miał swoje plusy: zakapturzony elf nie będzie zwracał niczyjej uwagi, gdy wszyscy kryli się przed wodą lejącą się z nieba. Nie oferowała też, że w razie czego pomoże mu wrócić na statek, tak jak zaoferowała pod Everam. Miała wrażenie, że zapeszyła wtedy i przez tę niezmąconą pewność siebie skończyła potem na taczce.
- Dzięki. Nie zasiedź się w domu za długo. Będę chciała odpływać jak tylko wrócę - rzuciła na pożegnanie do rudego i już miała odejść, gdy pewna myśl zatrzymała ją na moment. - Wes? Jakby znowu u ciebie gotowali tę zupę, co ostatnio, możesz wziąć trochę. Dla Pogad.
Klepnęła orczycę w ramię i ruszyła dalej, chowając się przed deszczem i skupiając się na własnych sprawach.
Idąc pomiędzy budynkami, czuła ponury nastrój tego miejsca. Może i w założeniu wcale taki nie był, ale Tsu'rasate nie sprawiało, że Vera odżywała, tak, jak odżywała na Archipelagu. Może przez fakt, że zawsze, gdy tu przypływali, wisiał jej nad głową jakiś problem.
- To nie jest najbardziej reprezentatywne miasto powierzchni - mruknęła do Sovrana, zrównując się z nim. - Ale trudno liczyć na to, że gobliny wybudują coś ładnego, czystego i przestronnego. Pokażę ci kiedyś Port Erola. Jakoś - zerknęła na niego spod mokrego kaptura. - Czy wy macie miasta? Tam, na dole?
Zacinający deszcz nie ułatwiał pogawędki. To też na pewno było coś, do czego Sovran długo się przyzwyczajał, o ile w ogóle już to zrobił. Byle tylko nie pochorował się znowu, jeszcze bardziej.
Uniosła wzrok na koraliki, gdy do nich dotarli i rozsunęła je dłonią, by bez czekania na zaproszenie wejść do środka.
- Podróżnicy - odpowiedziała na rzucone w ich kierunku pytanie, rozglądając się po pomieszczeniu. - Jestem Vera. Weswald pokierował mnie tu, kazał szukać Knoga. Podobno on jest w stanie zaprowadzić mnie w miejsce, którego szukam. Znam je tylko z... z opisu. Mam dużo złota, zapłacę.
Obrazek

Port i okolice miasta

105
POST BARDA
- Zupka mamy Weswalda tylko dla mnie? - Ucieszyła się Pogad, oglądając się za odchodzącym w ulewę chłopakiem. - Żeby nie było, nie podzielę się z wami! - Postraszyła, a może obiecała. Choć syta, zupa goblinia nie każdemu przypadła do gustu.

Ulice Tsu'rasate spływały wodą i rdzawym w kolorze błotem. Stopy piratów szybko zaczęły zapadać się w grząski grunt. Szczęśliwie wszyscy mieli porządne buty, nawet Sovran, któremu ktoś musiał pożyczyć wiązane oficerki na wyprawę w dzicz. Było niemal pewnym, że buty były dla niego za duże, lepsze jednak były ewentualne otarcia niż kolejne zapalenie płuc.

- Goblin - Sovran wypluł słowo, jakby było obelgą, - Jest dobrym sługą, niczym więcej. Widziałem Archipelag. W nocy. Błyszczy, jak nasze miasta. - Stwierdził z pewną nostalgią w głosie, której nie zagłuszyła nawet chusta i spuszczona głowa. Widok drobnych światełek ciemnoelfich miast musiał robić wrażenie, o ile blask tego, co oświetlało podziemia, był w ogóle dostrzegalny dla mieszkańców powierzchni. - Podobałoby ci się.

Gobliny nie były zbyt przyjemne. Mężczyźni pracowali przy mięsie i nie w smak było im dyskutować z podróżnikami.

- Knoga nie ma! - Rzucił jeden z nich, niższy od pozostałych, zdecydowanie młodszy. Miał nagą pierś, przyozdobioną jedynie kłem dyndającym na rzemyku zawieszonym na szyi. Chłopak miał w rękach zakrzywiony nóż, którym odcinał kolejne kawałki mięsa i wrzucał je do kosza tuż obok stołu. Wiklina przesiąkła krwią.

Nastroje zmieniły się na wspomnienie złota... I Weswalda.

- Ja jestem Knog. Młody Weswald musi mieć do was zaufanie, żeby was tutaj przysyłać. Wejdzie, pomówimy. - Rozkazał.

Ashton i Ohar przeszli przez drzwi bez problemów, tak jak Vera. Pogad musiała się mocno pochylać, by głową nie unieść strzechy, zaś Sovran trzymał się na dystans, ledwie przekraczając próg, lecz zbliżając do ciepła pochodni, zatkniętej przy wejściu.

- Co chcesz wiedzieć?

Odór krwi wisiał w powietrzu.
Obrazek

Wróć do „Tsu`rasate”