Port i okolice miasta

31
POST BARDA
Mistrz Cenr nie wyglądał na takiego, co chciałby leczyć na wpół umarłych piratów. Jego gabient był jasny i czysty, półki zastawione ingrediencjami, gdzieś tam kręciła się goblinka w białym stroju, sprzątając po poprzednim pacjencie. Gnom miał jednak na tyle przyzwoitości, że zmarszczył czoło i wyglądał na strapionego, gdy wysłuchiwał opowieści Umberto.

- Jestem jedynym uzdrowicielem w klinice do powrotu mistrza Khidra. - Wyjaśnił. - Nie mogę zostawić moich pacjentów. Nie opuszczę Tsu'rasate, nie mam dwóch tygodni, które mógłbym wam oddać. - Wyjaśnił powoli, choć nie wydawało mu się, by Vera zrozumiała jego argumenty. - Przyjmuję jedynie w mieście. Może mógłbym znaleźć czas dzisiaj wieczorem na obejrzenie chorych, ale to jednorazowa konsultacja, bez gwarancji uleczenia. Byłaby też w czasie nadgodzin, więc zapłata, niestety, musiałaby być adekwatna. - Tłumaczył powoli, jak dzieciom. - Dla mnie i mojej asystentki.

Osmar wyglądał, jakby złość niedługo miała się przelać, Corin, za to, zrezygnował całkowicie i już nawet nie dyskutował, spuszczając wzrok na własne dłonie.

Pukanie zaskoczyło całą czwórkę.

- Mistrzu, byłem następny. - To ork stanął w drzwiach.

- Ach, pan Dursh'lakk! Proszę, proszę siadać. Właśnie skończyliśmy. - Cenr rozłożył ręce. - Nie mogę państwu pomóc. Możecie poszukać w szkółce uzdrowicielskiej przy Alei Baronowej, lub w miejskiej lecznicy.
Obrazek

Port i okolice miasta

32
POST POSTACI
Vera Umberto
Już gdy mówiła, po co tu przyszli, Vera spodziewała się, jaką otrzyma odpowiedź. Oczywiście, że gnom nie mógł zostawić całej kliniki i wszystkich swoich pacjentów. Choć mogło się nie wydawać, Umberto doskonale rozumiała poczucie zobowiązania, nawet jeśli miało ono nieco inny kontekst w jej przypadku. Nie znaczyło to jednak, że nie była niezadowolona. Złapała sakiewkę i przywiązała ją z powrotem do paska, przyglądając się Cenrowi spod swoich zmarszczonych, ciemnych brwi.
Musiała pogodzić się z jego decyzją, bo nawet gdyby postanowili porwać go po godzinach jego pracy i siłą zawlec na Siódmą Siostrę, mógłby odmówić leczenia, a może nawet w ramach zemsty zaszkodzić tym, którzy potrzebowali jego pomocy. Wyjątkowo Vera potrzebowała kogoś, kto popłynie z nimi dobrowolnie, przekonany argumentami i błyskiem złota. I nawet jeśli Osmar mógł mieć inne zdanie na ten temat, kapitan doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że muszą to załatwić w pełni pokojowo. Może dlatego rzuciła mu karcące, uspokajające spojrzenie, zanim westchnęła ciężko i wstała.
- Rozumiem - odparła. - Dziękuję za... sugestie.
Nie zamierzała go przekonywać. Daleka była od wściekłości krasnoluda, tak samo jak od rezygnacji Corina. Nie miała czasu ani na jedno, ani na drugie, musieli próbować dalej, aż do skutku. Czas im się kurczył, ale wciąż mieli kilka godzin.
Wyminęła orka w drzwiach i zupełnie zapominając o wręczeniu goblince pieniężnej rekompensaty za jej nieocenioną pomoc, bez żalu zostawiła Klinikę Uzdrowicielską Mistrza Khidra za plecami. Mrużąc oczy, uniosła wzrok na rażące, popołudniowe słońce.
- To dopiero pierwsze miejsce. Mamy jeszcze dwa następne. Spróbujmy w szkółce uzdrowicielskiej, cokolwiek to jest - rozejrzała się za planem miasta, albo kimś, kto mógłby ich pokierować we właściwe miejsce. Jeśli uzyskała jakiekolwiek wskazówki, ruszyła w stronę Alei Baronowej. - Miejską lecznicę zostawiłabym na koniec. Miejsca finansowane przez miasto zwykle są gównem, podejrzewam, że w Tsu'rasate nie jest inaczej. W szkółce pewnie będą jacyś stażyści, nie? Studenci. Może będą bardziej skłonni do współpracy. Siłą nikogo zaciągnąć na statek nie możemy, bo chuja nam to da, więc uspokój się, Osmar, zanim wyjdziesz z siebie.
Obrazek

Port i okolice miasta

33
POST BARDA
I choć musieli przyznać, że przegrali, to Osmar nie wydawał się dawać za wygraną.

- Vera, widziałaś, jakie miał wielkie okna? Zaczajmy się, zaczekajmy, jak skończy z pacjentami, to haps!, weźmiem chuja do wora, i na statek! - Zaplanował krasnolud, zaciskając pięści, gdy maszerowali już Aleją. - Jak komuś zaszkodzi, to tak mu mordę przemagluję, że go właśni pacjenci nie poznają. - Warczał pod nosem, tak cicho, by tylko Vera i Corin, idący po obu jego stronach, mogli go słyszeć.

- W Varulae jeszcze nas nie znają. Mogliby poznać. - Dodał Corin, zerkając na sporo od siebie niższego bosmana. - Nic nie stracimy, nawet jeśli będziemy poszukiwani. - Spróbował słabych argumentów. - Zresztą, nie wydaje mi się, żeby umyślnie komukolwiek szkodził.

- Właśnie, właśnie! - Zgadzdał się Osmar. - A jak nie jego, to weźmy jakiegoś studenciaka. Zawczasu się takiemu mordę przetrzepie, to...

- Osmar. - Zwrócił mu uwagę Corin, gdyż bosman się zapędzał.

Krasnolud, wbrew oczekiwaniom, uspokoił się. Kopnął jakiś mniejszy kamyk na drodze.

- Żeście nie ryzykowali po to, żeby oni teraz pomarli. - Podsumował krótko. - Trzeba by było zrobić wszystko, co potrzeba, bo inaczej... inaczej to jak to tak. Naszym pozwolić umrzeć?

Wkrótce grupa stanęła przed budynkiem. Murowany, jednak nawet w procencie nie tak wystawny, jak Klinika, znajdował się przy głównej alei. Przed budynkiem, na specjalnie przygotowanych do tego kamiennych stolikach, siedzieli studenci. Łatwo było poznać ich po rozłożonych przed nimi kartach z rozrysowaną anatomią. Większość z nich była goblinami lub gnomami. Jedynie dwaj należeli do rasy orków, a czterech - do ludzi.
Obrazek

Port i okolice miasta

34
POST POSTACI
Vera Umberto
- To też prawda - mruknęła pod nosem. Skoro nawet Corin uważał, że nie ma co się tu ograniczać, może Vera faktycznie niepotrzebnie próbowała załatwić wszystko sensownie i rozsądnie? Może tak byłoby najszybciej, zgarnąć gnoma, z asystentką czy też nie, ogłuszyć i w jakimś worku przetransportować na statek. Małe to było, wpakowanie Cenra do wora i wyniesienie na Siódmą Siostrę nie stanowiłoby najmniejszego problemu.
- Nie pozwalamy - warknęła z nagłą złością, zdenerwowana sugestią, że nie porywając gnoma, pozwala swoim umrzeć. Nie robiła tego, do cholery! Nie po to pędziła na złamanie karku do Tsu'rasate i plątała się teraz po pieprzonym goblińskim mieście, żeby pozwolić na jakiekolwiek śmierci. Mżawka i tak nie dopłynie na tę wysokość szybciej, niż za kilka godzin. - Zobaczymy jak będzie z tymi gówniarzami i najwyżej tam wrócimy.
Zatrzymała się przed budynkiem. Ten wyglądał już bardziej obiecująco; patrząc na niego nie czuła się, jakby zapędziła się w niewłaściwą dzielnicę. I nawet jeśli grupka siedząca przy stołach przed wejściem była od niej prawie dwa razy młodsza, to wciąż posiadali większą wiedzę na temat medycyny, niż ona kiedykolwiek będzie mieć. Przesunęła spojrzeniem po zebranych, z ulgą zauważając wśród nich przedstawicieli swojej własnej rasy.
- Próba numer dwa - mruknęła pod nosem. - W szkole oficerskiej zdarzało mi się marzyć o tym, żeby ktoś mnie stamtąd zabrał w cholerę. Mam nadzieję, że to wszędzie działa tak samo.
Ruszyła w stronę czwórki ludzi, a jeśli nie siedzieli oni razem, to do któregokolwiek z nich, pierwszego z brzegu. Przysiadła się do stołu, zajmując miejsce naprzeciw niego - przepychając się nieco, jeśli musiała - i splotła przed sobą dłonie na stole.
- Trafiłam do szkoły uzdrowicielskiej, prawda? - opuściła wzrok na księgę, by zaraz po tym unieść go z powrotem na swojego przymusowego rozmówcę. - Macie tutaj jakichś magów, czy uczycie się tylko medycyny tradycyjnej?
Proste pytanie na początek; przynajmniej będzie wiedzieć, czy marnuje tu swój czas, czy nie. Z drugiej strony, Olenie przydałaby się każda pomoc. Jeśli ktokolwiek stąd będzie chciał udać się z nią na Siostrę, Vera przyjmie go na pokładzie z szeroko otwartymi ramionami. Pod warunkiem, że nie będzie gnomem, czy innym goblinem. Wtedy jej entuzjazm będzie znacznie mniejszy.
Obrazek

Port i okolice miasta

35
POST BARDA
Osmar zrozumiał, że odrobinę przesadził, gdy Vera nawarczała w jego kierunku. Speszył się i ostatecznie zamknął usta, choć spojrzenia, które rzucał uczniakom, sugerowały, że chciałby wyżyć się na którymś, choćby dla spuszczenia pary.

- Ja się tu rozejrzę. - Mruknął Osmar dalej i puścił Verę i Corina samych, domyślając się, że jego obecność może onieśmielać potencjalny cel.

Siedzący w odosobnieniu piegowaty chłopaczek o jasnych, rudawych włosach, był najłatwiej osiągalny. Podniósł na Verę jasne oczy, a ta mogła ocenić, że nie miał więcej, jak siedemnaście lat. W pierwszej chwili wyglądał, jakby nie wiedział, jak reagować. Rozejrzał się, spojrzał za siebie, na swoje plansze, wtem znów na Verę.

- T-tak. - Zawahał się. - Przepraszam, ja się uczę. - Wskazał na swoje papiery. Na jednym rysunku był, jak się Verze wydawało, troll wpisany w koło. Na kolejnym zaś anatomiczny szkic ramienia, z wyszczególnieniem mięśni i największych naczyń. - Niektórzy mają zajęcia z magii. Dlaczego pani pyta?

Spojrzenie chłopaka przeniosło się na Corina, który stał za Verą. Oficer, rozumiejąc, że może wprowadzać napiętą atmosferę, gdy górował nad stołem, usiadł w końcu obok Very.

- Ty masz zajęcia z magii? - Dopytał Yett.

- Tak, proszę pana. - W głosie chłopca była jakaś dziwna, obca maniera, która sprawaiała, że chciało mu się od razu zamknąć usta. Niecodzienny akcent musiał być naleciałością zdobytą podczas mieszkania między goblinami.

Czyż nie o to im chodziło? Pucułowaty dzieciak wydawał się łatwy do zastraszenia, a więc i do zaciągnięcia na statek.

- Przepraszam, mamy egzaminy, muszę się uczyć.
Obrazek

Port i okolice miasta

36
POST POSTACI
Vera Umberto
Wreszcie jakieś dobre informacje! Niektórzy mieli tu zajęcia z magii. Niektórzy mieli umiejętności, po które tu przypłynęła. Studenta łatwiej będzie zaciągnąć na statek, niż kogoś, kto był już zatrudniony i miał zobowiązania. Może i Cenr był bardziej doświadczony, ale czy miało to takie znaczenie? Obrażenia, jakie mieli wyswobodzeni niewolnicy nie były niczym skomplikowanym. To nie były ciężkie, przewlekłe schorzenia, nieznane choroby. Byli zwyczajnie skatowani. Głodni, wycieńczeni, z ranami po biczowaniu pod pręgierzem, pozbawieni uszu, oczu i kończyn. Może mieli coś w płucach, może coś z żołądkiem... Vera nie wiedziała, nie znała się na tym.
Sięgnęła do jego książki i oparła na niej dłonie, zasłaniając mu to, co czytał.
- Widzę, że się uczysz. Posłuchaj mnie chwilę.
Wzięła głęboki wdech, szykując się do tej samej argumentacji, jaką zaprezentowała wcześniej gnomowi. Może i chłopak był młodszy niż chyba wszyscy w jej załodze, może nie miał jeszcze doświadczenia, ale skoro uczył się na uzdrowiciela, to musiał mieć potrzebę pomagania potrzebującym, prawda? Załoga Very była bardzo potrzebująca.
I nawet nie zwróciła uwagi na to, że myślała już o nich jako o swoich ludziach, choć przecież po przypłynięciu na Harlen zapewne rozejdą się we własne strony. Może niektórzy wrócą na swoje statki, jeśli będą mieli taką możliwość. Może inni zabiorą się z jakimś transportem z powrotem na kontynent.
- Potrzebujemy pilnej pomocy. Potrzebujemy uzdrowicieli ze zdolnościami magicznymi. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Zostaliśmy przysłani tutaj z kliniki mistrza Khidra, z informacją, tu ponoć znajdziemy osoby zdolne na tyle, żeby nam pomóc - posłodziła trochę. - Jestem kapitanem statku. Mamy dwudziestkę poważnie rannych ludzi, na granicy życia i śmierci, i tylko jednego medyka, który nie jest magiem. Szukam kogoś, kto mógłby udzielić im pomocy i wypłynąć ze mną jeszcze dzisiaj. Oferuję zapłatę w złocie, własną kajutę na te dwa, czy trzy tygodnie i dostarczenie z powrotem do Tsu'rasate, jak leczenie dobiegnie końca.
Zabrała dłonie z książki i zacisnęła je. Nie sądziła, że będzie namawiać do popłynięcia z nią takiego gówniarza. Naprawdę była zdesperowana.
- Nie mówię, że potrzebuję, żebyś to był ty. Nawet nie wiem, jak masz na imię. Ja jestem Vera, to Corin - przedstawiła ich dwójkę. - Potrzebuję kogoś, kto realnie będzie w stanie mi pomóc. Przy okazji w praktyce przetestować te wasze książkowe umiejętności. Rysunki was chu... niczego nie nauczą, nie tak jak kontakt z żywym pacjentem. Macie teraz jakiś... egzamin? - uniosła pytająco brwi. - Jesteś młody. Może masz jakichś starszych, bardziej doświadczonych znajomych, którzy szukają praktyki.
Obrazek

Port i okolice miasta

37
POST BARDA
Chłopiec wydawał się przede wszystkim zdenerwowany widokiem dwójki nieznajomych i wyglądał, jakb miał chęć uciec w każdej chwili. Inni studenci również zwrócili uwagę na przybyłych i przysłuchiwali się ciekawsko.

- Nie interesuje mnie przynależność do wyznań! - Wymamrotał. Nie mógł mieć pojęcia, co go czeka. Przełknął ciężko, jakby miał paść na niego wyrok, aniżeli propozycja, która mogłaby zmienić jego życie. W pzeciągu paru kolejnych chwil, z każdym słowem Very, oczy studenta rozszerzały się, jakby nie dowierzał w to, co mówiła ta dziwna kobieta.

- Mistrz Khidr was przysłał? - To była najważniejsza informacja, jaką wyłowił z potoku słów pani kapitan. Klinika gnoma miała najwyraźniej nad wyraz dobrą renomę w szkółce. - Po mnie? - Dodał, bo do kogo dosiadła się ta dziwna dwójka, jeśli nie do niego? Zresztą, łatwo było go opisać, bo na tle rówieśników wyróżniał się płomienną grzywą. Nikt inny nie był tak charakterystyczny, więc jeśli mistrz mówił "rudy", to był tylko jeden. - To w ramach płatnych praktyk, tak? Mistrz Khidr podstempluje?

Chłopaczek nie wydawał się zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji, bardziej interesowały go możliwości, jakie się przed nim rozciągały.

- Wszystko załatwione z Khidrem. Z Mistrzem. - Wtrącił się Corin, kłamiąc tak gładko, że nawet nie zadrgała mu powieka. W takich chwilach nie stracił zimnej krwi. Skrzyżował ręce na piersi i rozsiadł się nonszalancko. - Jeśli nam pomożesz, twoja sesja egzaminacyjna - wskazał pobródkiem na książki - będzie przesunięta, żebyś mógł wszystko pozaliczać. I tak jak, khm, Vera mówi. - Ciągnął dalej. - To nie musisz być ty, ale Mistrz Khidr polecał ciebie. - Umberto nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy Corin puścił młodemu oczko.

- Ja pojadę! - Wtrącił się goblin z sąsiedniego stolika. - Umiem więcej niż Weswald!

- Ja jestem najlepszy z naszego rocznika! - Dołączył znów gnom. - Proszę wybrać mnie!

- Ale... mistrz Khidr wybrał mnie. - Rudy, którego nazywano Weswaldem, próbował walczyć o swoje. - Ja bym bardzo chciał! Tylko muszę powiedzieć mamie. Kiedy zaczną się te praktyki?
Obrazek

Port i okolice miasta

38
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera odchyliła się i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, by pokiwać twierdząco głową. Nie sądziła, że pójdzie to w tę stronę, ale hej, działało! Zwłaszcza, gdy Corin dołączył do jej argumentacji, podchwytując okazję w mgnieniu oka. Rudzielec wydawał się być bardziej podekscytowany faktem, że mistrz Khidr go polecił, niż przejęty dużą grupą ludzi, czekającą na jego magię jak na dosłowne zbawienie. Całkiem możliwe, że oszukując go, w tej chwili niszczyli jego karierę. Cóż, pechowo się składało.
- Weswald, tak? - powtórzyła. - Tak. Płatne praktyki. Mistrz Khidr podstempluje.
Jeden chłopak bez egzaminów mógł jednak nie wystarczyć. Może Umberto poczuła się nieco zbyt pewna siebie, ale dobrze by było zabrać ich więcej. Nie powinno to być trudne, biorąc pod uwagę, jak garnęli się do wypłynięcia razem z nimi, gdy tylko padło imię, czy tam nazwisko gnoma.
- Ranni są w większości ludźmi, niektórzy to elfy. Nie potrzebuję kogoś, kto specjalizuje się w gnomach i goblinach, bo nie mam takich na pokładzie. Potrzebuję kogoś, kto wie jak działa ludzkie i elfie ciało. Znasz się na tym, Weswald? - pochyliła się do niego, zerkając jednocześnie na gnoma przy stole obok. - Myślę, że nie byłoby problemem, żeby popłynęły z nami dwie osoby, jeśli miałabym pewność, że nie zabieramy ich bez sensu. Że będą skuteczni.
Choć kusiło ją, by powiedzieć więcej, zamilkła, by nie powiedzieć zbyt wiele. Nie chciała ich zniechęcić, ale miała szczerą nadzieję, że jednak zabierze ze sobą dwóch ludzkich studentów; może któregoś z orków. Czy ich wiek bardzo przeszkadzał? Verze wydawało się, że nieszczególnie. Przyjmowała młodych ludzi na pokład, co prawda nie aż tak, ale czym więcej mogła poszczycić się Gerda, gdy zaokrętowała się na Siódmą Siostrę? Rudy, choć był jeszcze praktycznie dzieciakiem, był też uzdrowicielem, a przynajmniej na takiego się szkolił. Może łatwiej będzie Olenie zarządzać kimś tak nieopierzonym, jak on.
Muszę powiedzieć mamie. Umberto ledwie powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
- Wypływam dzisiaj. Najpóźniej za trzy godziny - odpowiedziała na jego pytanie. - Byłeś kiedykolwiek na statku?
Obrazek

Port i okolice miasta

39
POST BARDA
Ktoś, kto nigdy nie widział umierającej osoby, a choroby widniały dla niego tylko na papierze, nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, czym jest prawdziwy ból. Ważniejszy był podpis, stempel, wypisana opinia - tak ważna w zawodzie, który obrał sobie młody Weswald.

- Potrzebujemy wyłącznie magów. - Dodał Corin, patrząc po tych, którzy wyrywali się przed szereg. Zarówno goblin, jak i gnom, wydali się nieco rozczarowani. - To elitarne praktyki dla magów-uzdrowicieli. - Dodał, głosem poważnym i oficjalnym.

Na ustach rudzielca wykwitł uśmiech.

- Bardzo dziękuję! - Ucieszył się, jakby służba pod Verą była nagrodą życia, aniżeli podstępem, w który chciała wciągnąć go piratka. Dzieciak był na tyle naiwny, że nie pomyślał nawet, aby potwierdzić to z przełożonymi. - Mute'lakk! To też dla ciebie szansa! - Zawołał chłopak w kierunku orka, który również studiował księgi. - Moglibyśmy płynąć razem?

Mute'lakk rozjaśnił się jak małe, zielone słoneczko. Nie mógł być starszy, niż Weswald.

- Znamy anatomię i wiemy, jak leczyć! Jesteśmy na przedostatnim roku! - Chwalił się chłopiec. - Skoro Mistrz o nas wie, nasi nauczyciele musieli powiedzieć. My pani nie zawiedziemy! Za trzy godziny będziemy na statku! Nigdy nie płynąłem, ale to nic, nauczę się. Jaki to statek?

Vera zeszła na ląd w poszukiwaniu uzdrowiciela, ale zamiast tego zdobyła dwóch uczniaków. To i tak było lepsze, niż nic, a w zestawieniu z ziołami, po które posłała Olena, mogło przynieść skutek i wyleczyć więźniów.
Obrazek

Port i okolice miasta

40
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera po chwili udawanego zastanowienia skinęła twierdząco głową. Ork i człowiek, choć młodzi, przynajmniej nie byli goblinami. Z jakiegoś powodu rudy kojarzył się jej odrobinę z Tripem, choć tamten był jeszcze młodszy, gdy się do nich w desperacji zaokrętował. Nie miała swoich dzieci i nie zamierzała ich mieć, ale poczucie odpowiedzialności za taką gówniarzerię pojawiało się samo. Zresztą ona naprawdę zamierzała odwieźć ich tutaj z powrotem, nawet jeśli Tsu'rasate nie byłoby im po drodze, dokądkolwiek planowaliby się udać po Harlen. Planowała też zapewnić im bezpieczeństwo - dopóki nie będą atakować innych statków i nie będą ruszać się z wyspy, nic im nie groziło. I kwestia płatnych praktyk się zgadzała, bo czy Umberto zamierzała im zapłacić? Jak najbardziej! Czy będą mieli możliwość sprawdzenia swoich umiejętności w realnym życiu? Oczywiście że tak. Pozostawała tylko kwestia Khidra, ale może z nim będzie mogła rozmówić się, gdy tu wrócą... a najlepiej dać chłopakom listy polecające, w których napisze trochę pierdół oficjalnym językiem i będzie liczyć na to, że gnom zlituje się nad dwoma, ewidentnie wykorzystanymi przez piratów chłopakami.
- Siódma Siostra. Rozpoznacie po trzech masztach i żaglach w pionowe pasy - uśmiechnęła się do Weswalda. Fakt, że nigdy nie był na statku, działał wyłącznie na ich korzyść. Może w swojej naiwności przez te dwa, trzy tygodnie nie zorientuje się w ogóle, że pracuje dla kapitan piratów; Vera w końcu ciężko pracowała na pewną jakość życia na Siostrze, na to by statek nie wyglądał jak rozpadająca się łajba, a jej ludzie nie zachowywali się jak chociażby załoga Pocałunku Krinn.
- Weźcie wszystko, czego potrzebujecie na trzy tygodnie, chociaż może wrócicie wcześniej. Jeśli jest coś, co jest wam niezbędne do waszej... sztuki lekarskiej, to też. Książki, czy cokolwiek. Na pokładzie nie mamy nic.
Podniosła się z miejsca, spoglądając na chłopaka z góry.
- Kompania Handlowa Błogosławieństwa Ula, jaką reprezentujemy, nie ma jeszcze swojej placówki w Tsu'rasate, ale cieszy się poważaniem w wielu innych miastach Keronu i nie tylko. Będziecie mieli świetne referencje.
Równie dobrze mogła wykorzystać tę organizację tak, jak ona wykorzystywała takich, jak Vera. Przynajmniej gówniarz będzie mógł dać matce jakieś konkrety, nieważne, że nie mogły one mieć mniej wspólnego z prawdą.
- Za trzy godziny w porcie - przypomniała, po czym pożegnała się i zostawiła szkołę uzdrowicielską za sobą.
Wychodząc z powrotem na Aleję Baronową i ruszając w stronę nabrzeża, Umberto rozejrzała się za Osmarem. Obawiała się, że w ciągu ostatnich dwudziestu minut zdążył już narobić jakichś problemów. Skąd się jej brał ten strach przed zostawianiem go bez kontroli? Cholera, nie wiadomo.
- Myślisz, że to wystarczy? - zagadnęła Corina.
Obrazek

Port i okolice miasta

41
POST BARDA
Vera mogła poczuć na sobie wzrok Corina, gdy nawiązała do Kompanii Ula. Plan nie był zły, ale szastanie nazwą znienawidzonej organizacji wydawało mu się odrobinę przesadzone. Na szczęście żaden z chłopców nie zauważył wahania Yetta.

- Będziemy tam tak szybko, jak to możliwe! - Ucieszyli się, zebrali swoje przybory i ruszyli w swoje strony, do domów, by spakować się na wilką podróż.

- Następnym razem proszę pamiętać też o nas, dobrze? - Poprosił goblin, który wcześniej rwał się do pomocy. - Nie jesteśmy uzdolnieni magicznie, ale wiemy więcej, niż tamtych dwóch razem wziętych!

Szarganie opinii kolegów nie było może grzeczne, jednak w wyścigu szczurów, jaki odbywał się w szkole, musiał przysłonić im zasady dobrego wychowania. Tym bardziej, gdy w grę wchodziły referencje od Mistrza Khidra.

Yett znów trzymał się blisko Very, gdy zostawili już dzieciaki i ruszyli w stronę portu.

- Chciałbym, żeby dwóch uczniów wystarczyło. Na pewno poradzą sobie z większymi ranami, martwią mnie ci najsłabsi. - Mruknął oficer. Vera mogła domyślić się, że mówił o Erinelu. W momencie, gdy mieli szansę usiąść razem, w spokoju, po raz ostatni, pili przecież jak dwaj przyjaciele. - Nie wiem, czy nie byłoby lepiej... pozwolić im odejść. - Wydusił w końcu. - Erinel nie chce żyć. Jest oszpecony, praktycznie nie może chodzić. To nie jest życie dla pirackiego kapitana. Kto chciałby tak żyć? To nie tak, że weźmiemy go na Siostrę i będziemy się nim zajmować.

Ponure słowa Corina przerwał okrzyk Osmara, który gonił ich aleją. Biegnąć środkiem, toczył się między goblinami i gnomami jak kula bilardowa, jedynie omijając trolle.

- Mam coś dla was! - Oświadczył kransolud, z trudem łapiąc oddech, a następnie zza pazuchy wyciągnął przysmaki. Nabite na długie patyki żaby najwyraźniej były ususzone, może opieczone. Wyglądały chrupko i tak żabio, jak to tylko możliwe. - Miejscowe przysmaki! Hej, co takie miny? Toż mamy uzdrowicieli!
Obrazek

Port i okolice miasta

42
POST POSTACI
Vera Umberto
Corin ostatnio nabrał niezwykłego talentu do niszczenia tej namiastki zadowolenia, jaka sporadycznie pojawiała się w głowie Very. Nie miała mu tego za złe; stan uratowanych więźniów źle się na nim odbił. I na niej w sumie też, chociaż uparcie zabijała te myśli znajdowaniem sobie czegoś absorbującego do roboty, jak chociażby szukaniem teraz uzdrowicieli. Uniosła wzrok na oficera, przez długą chwilę nie wiedząc, co ma mu na to odpowiedzieć. Czy faktycznie powinna pozwolić elfowi odejść? Pogodzić się z tym, że w ten sposób skończy się jego życie? Że nigdy już nie wróci na swój statek?
- Po walce z Caldwell też myślałam, że żegnam się z życiem - wydusiła w końcu, głucho. - Zanim straciłam przytomność, zobaczyłam nasze żagle. Tylko tego wtedy potrzebowałam. Wrócić na Siostrę, pomiędzy swoich. Do domu.
Opuściła wzrok pod nogi.
- Nie wiem, czy Pocałunek Krinn jest teraz na Harlen. Prawdopodobnie nie, ale... wiem, że chciałby wrócić. Zanim... wiesz.
Erinel był oszpecony, ale co z tego? Zdarzali się ludzie bez oka, bez ucha, poparzeni, bez kończyn. Żyli dalej, choć może było to życie nieco trudniejsze, niż do tej pory. Jeśli jednak faktycznie elf nie chciał i nie był w stanie tak funkcjonować, czy Vera wyobrażała sobie przygarnięcie go na Siostrę i opiekowanie się zniedołężniałym mężczyzną? No nie. Zdecydowanie nie. Zresztą potrafiła zrozumieć, że Erinel mógł nie chcieć takiego życia.
- Nie zamierzam nikogo zmuszać do leczenia - zdążyła powiedzieć jeszcze, zanim przyturlał się do nich Osmar.
Przyjęła od niego patyk z nabitą na niego żabą, przyglądając się jej z niesmakiem, choć nie była pewna z czego wynika jej niechęć. Chyba miała zbyt zaciśnięty żołądek, żeby teraz jeść. Albo po prostu nie miała ochoty na żabę, choć żabich udek w jakiejś panierce kiedyś gdzieś próbowała i nie były takie najgorsze, jak można by się tego było spodziewać.
- Dzięki... Mamy też trzy godziny na zbyciu. Możemy przejść się do miejskiej lecznicy i spróbować znaleźć jeszcze kogoś, tylko obawiam się, że fundusze z towarów z Mżawki i moje własne nie wystarczą na tylu specjalistów. Chyba, że ktoś zechce się zaokrętować do nas na stałe, ale nie chcę mieć goblinów na statku, a tych jest tu najwięcej.
Uniosła tutejszy przysmak wyżej i powąchała go niepewnie.
- Najlepiej będzie chyba wrócić na Siostrę i przeczekać. Nie pałętać się po tym mieście więcej, niż to konieczne.
Obrazek

Port i okolice miasta

43
POST BARDA
Corin posłał Verze wiele znaczące spojrzenie.

- Po walce z Caldwell nie pozwolilibyśmy ci umrzeć. - Mruknął. - Zaleźlibyśmy szamana, który z powrotem uwiązałby twoją duszę do ciała. Ale z Erinelem może być inaczej. Wiesz... Pocałunek Krinn ma nowego kapitana. Brun wyprawił Erinelowi pogrzeb pół roku temu i wątpię, że oddałby mu łajbę, nawet jeśli byłby na Harlen. Wielu już o nim zapomniało.

Erinel zniknął, ale świat się dalej kręcił. Pocałunek był dobrym statkiem, z dobrą załogą, jednak nie na tyle czułą w stosunku do swojego kapitana, co ci z Siódmej Siostry. Jeśli ktoś pokazał słabość, nie miał możlwiości przeżycia na pirackim statku. Erinel stracił życie sześć miesięcy wcześniej, gdy Speke pojmał go i uwięził na Mżawce. Reszta czasu była tylko agonią.

Corin pokręcił głową, poczekał na Osmara, wziął od niego żabę i bez cienia wahania odgryzł jej nóżkę. Chrupała między jego zębami.

- Poczekajmy na uzdrowicieli i towary i obijajmy jak najszybciej. - Zaprponował Corin. Kolejnym gryzem pozbawił żabę główki.

Nim dotarli na statek, cały przysmak zdążył zniknąć w żołądku Corina. Parę minut później dostarczono pierwszą partię medycznych ingrediencji. W ciągu kolejnych dwóch godzin na statek przybyli dwaj wynajęci chłopcy. I choć niektórzy załoganci nie wydawali się zbyt zachwyceni obecnością dzieci na pokładzie, młodzi nie tracili ekscytacji.

- Na twój rozkaz, kapitanie, wrócimy na otwarte wody. - Powiedział Corin.

-> na pokład Siódmej Siostry
Obrazek

Port i okolice miasta

44
POST BARDA


-> Z Wyspy Harlen

Wypłynęli bladym świtem, wcześniej odbierając Sovrana z rąk Labrusa. Gdy rozmawiali z lekarzem, który wydawał się nie zmrużyć oka tej nocy, dużyna Heweliona i Aspy jeszcze nie wróciła, wciąż szukając zbiega na wyspie. Od Very zależało, czy pośle za nimi część swoich ludzi, czy zabierze wszystkich do Tsu'rasate. Jej zatruty elf został przetransportowany na Siódmą Siostrę. Poruszał się o własnych siłach, ale drżenie mięśni powróciło, nie pozwalając mu dobrze skoordynować ruchów. Kolejna dawka serum miała pomóc mu w dotrzymaniu do spotkania z uzdrowicielem, bo nie było już wątpliwości, że będzie musiał zostać przez takiego obejrzany. Tymczasowo oko na niego miała Olena, choć jej łzy jasno dawały znać, że nie czuje się na siłach, by mu pomóc. Nie tylko ona nie była zadowolona ze zmiany planów i wczesnego opuszczania Harlen. Wielu wciąż nie tolerowało Mrocznego na pokładzie, więc pojawiały się ciche głosy sprzeciwu, nikt jednak nie miał na tyle odwagi, by przyjść z nimi prosto do Very.

Poranek był zaskakująco chłodny. Siódma Siostra dzielnie pruła wodę, wyciągając z wiatru tyle, ile tylko mogła, w rezultacie zawijając do portu goblińskiego miasta wczesnym popołudniem. Również tam nie było ciepło, niebo zasnuły chmury, a bez palącego słońca, powietrze stało się ciężkie, wilgotne, zapowiadające deszcz. Po nabrzeżu kręciło się parę osób, przenosząc towary, handlując dobrami czy też po prostu przechadzając się, rozprostowując nogi.

- Zaczynamy od szkoły? - Zaproponował Corin. Przespał się podczas rejsu i był w dużo lepszej kondycji. - Ja pójdę do szkoły. Ty zabierz kogoś i idz pod jego adres. - Zmienił zdanie. - Musimy go tu sprowadzić jak najszybciej, obawiam się, że Sovran... Gaśnie.
Obrazek

Port i okolice miasta

45
POST POSTACI
Vera Umberto
Chwilę zajęło jej doprowadzenie się do stanu, w którym mogła wejść do łóżka. Yett już zasypiał, gdy ona dopiero zmywała z siebie krew. Zadrapania, jakich nabawiła się na swoje własne życzenie, nie były poważne, więc przynajmniej to była dobra informacja - że nie skończyła tego wyjątkowego dnia z rozoranym brzuchem, na przykład. Powyciągała ostatnie kwiatki z poplątanych włosów i rozczesała je, a potem przebrała się w koszulę do spania. Ładna bielizna na specjalną okazję, kopnięta, powędrowała w kąt.
Podróż do Tsu'rasate była na szczęście krótka. Nie tak bardzo, jak gdyby płynęli do Karlgardu, ale to miasto było już dla nich kompletnie spalone, więc nie wchodziło w grę. Vera na wszelkie otwarte wyrazy niezadowolenia reagowała bardzo agresywnie, nic dziwnego więc, że nikt nie śmiał jasno mówić, że nie podobały mu się podjęte przez dowództwo decyzje. Bo czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach sądził, że Umberto świetnie się bawiła, płynąc do miasta zielonych, gdy mogła siedzieć na wyspie i kontynuować świętowanie, tak, jak początkowo planowali? Wiedzieli, co się wydarzyło w nocy. Widzieli podbite oko Yetta, zniszczoną suknię Very, gdy wrócili, sytuacja została im przedstawiona dość konkretnie. I naprawdę nikt nie wpadł na to, żeby wyrazić odrobinę współczucia, zaniepokojenia, tylko jeszcze, do cholery, narzekali? Cierpliwość kapitan wisiała już na cienkim włosku. Może dlatego na wszelki wypadek zajęła się żaglami i pokrzykiwaniem na tych, którzy mieli tego pecha i zostali do nich przydzieleni tym razem.
Do zejścia na ląd przygotowała się tak samo, jak zwykle - miękkie, zamszowe spodnie, elegancka koszula i haftowany gorset, biżuteria i kapelusz, a na to wszystko znoszony płaszcz. Zarówno pierzasty prezent od Aspy, jak i suknia ślubna leżały wciąż na fotelu, bo Vera jakoś nie mogła zebrać się do tego, by je schować. Przypięła nowy miecz do biodra, wsunęła sztylet do cholewy buta i tak uzbrojona, mogła iść na poszukiwania rudego.
- Wezmę Pogad. Z nią przynajmniej nie będę tu tak odstawać - zadecydowała, a jej spojrzenie pociemniało. Zerknęła w stronę zamkniętych drzwi do kajuty elfa. - Jeśli znajdziesz go w szkole, nie mów mu, że chcemy go do załogi, żeby nie marnował czasu na przygotowania. Niech przyjdzie tylko na godzinę, dwie, nie wiem, tyle ile będzie trzeba. Potem będzie mógł wrócić. Powiedz, że mu zapłacimy. Jeśli nie ma pojęcia o truciznach, o tym, jak sobie z nimi radzić, niech zorganizuje kogoś, kto się na tym zna.
Po tych instrukcjach pożegnała się z Yettem krótko, nieszczególnie wylewnie i poszła po orczycę, by z nią ruszyć na poszukiwania domu Weswalda. Wspomnienia z Ujścia wracały uparcie, budząc w Verze dodatkowe obawy. Bo co, jeśli i tym razem zawiedzie?
Obrazek

Wróć do „Tsu`rasate”