Port i okolice miasta

16
Jesień, Rok 90
Działo się - oj działo się. Wydarzeń co niemiara, a jednak Nurkh nie czuł tego pośpiechu. Nie czuł tej delikatnej presji, która zaciskała swoje dłonie na jego ramionach. Ktoś odpowie za wszystko, co tutaj zaszło, bez dwóch zdań ktoś poniesie konsekwencje tego bezczelnego mordu, kradzieży i niszczenia mienia. Były istoty odpowiednie, które można, a wręcz należało pociągnąć do odpowiedzialności. Było coś znacznie gorszego niż to, co się wydarzyło. Ta pasywność biesiadników. Słusznie zauważyłeś, ich też należało ukarać za bierność w sprawach honoru i kultury.

No właśnie.

Kultura wszędzie była inna, co dozwolone tu, na pewno nie było dozwolone gdzie indziej. Złodziejstwo jednak? Na pewno było karane wszędzie tak samo. Lecz czy drobna zabawa i droczenie się z przyjezdnym to już kradzież? Ciężko będzie to teraz udowodnić, bo jedynym co każdy zapamiętał, to mord, rzeź niewiniątek, jak można to określić. No bo w końcu dwa goblinie łotry, mogły być czyimiś braćmi, którym nie miano nic do zarzucenia. A teraz? Teraz można ich było winić za śmierć z czyjejś reki. Heh, każdy, kto to zobaczy, na pewno nie będzie się zastanawiał czy ktoś kradł, czy w inny sposób się naprzykrzał. Doszło tutaj do czegoś znacznie gorszego - morderstwa, zabójstwa, zarżnięcia. Nazywając sprawy po imieniu, przejmować się będą tym, co zastaną, a zastaną... Niezbyt miły widok, mówiąc w skrócie...

Do tego jeszcze na szczęście nie doszło, bo wciąż minęła ledwie chwila, a burdy i harce w takich tawernach nie były niczym nowym i nim ktoś na poważnie weźmie słowa pijaków, to zejdzie chwila. Trollica nie odezwała się ponownie. Wciąż stukała, gdy zbliżyłeś się to przestała, przyglądając ci się swoim zaskakująco tępo-mądrym spojrzeniem. – Koniec picia. Koniec przerwy — Odpowiedziała gdy zaczynałeś zalążki rozmowy, a raczej - informowałeś, że wrócisz i kto wie, o czym będziecie gawędzić. Oczywiste było, że taki orkowy dżentelmen jak ty, chciał skraść niewieście serce pocałunkiem, niczym keroński rycerz, zahipnotyzować swoją odwagą i męstwem. Nic bardziej mylnego. Żaden z ciebie rycerz. Żaden z ciebie męski wojownik. Ot, głupi morderca, barbarzyńca i wyrzutek. Sama Trollica poczekała, aż się zbliżysz, niemalże dopiąłeś swego. W tej chwili poczułeś uderzenie w policzek. Mocne, naprawdę mocne, aczkolwiek zdawałeś sobie doskonale sprawę, że cios wyprowadzony tymi dłońmi mógł być znacznie silniejszy, a odgłos tego "klaśnięcia" rozniósł się po całej, obecnie już pustej budowli.

Chciałeś ruszyć, by odnaleźć Adriana, jednak to Adrian odnalazł ciebie...

Obróciwszy się w kierunku wyjścia, dostrzegłeś fragment szaty, a wraz z nią mężczyznę, który z dozą ostrożności, ale wciąż gwałtownie wpadł przez drzwi tawerny. To był Adrian, a zaraz za nim pojawił się jego krasnoludzki towarzysz. Mówili bardzo podniesionymi głosami, wyraźnie przejęci sytuacją, jaką dostrzegli w środku. Ba! Brzmieli już na poruszonych, nim weszli, bo przez krótki moment słyszałeś ich głosy na zewnątrz.
– Nurkh. Statek. Już — Zwrócił się z wyraźnym gniewem na twarzy czarodziej. Obserwował twoje ruchy uważnie, choć bardziej niż ciebie, patrzył na trollicę i na pobojowisko które stworzyłeś. Gestów przy tym mu nie brakowało, choć, nie były niekontrolowane, klasy niższej, a wyraźnie należące do kogoś jego statusu, czarodzieja, dumne i wyniosłe. Momentalnie po wypowiedzianych słowach odezwał się do krasnoludzkiego towarzysza, który wyglądał na zmieszanego. Z jednej strony był rozbawiony, a z drugiej zniesmaczony widokiem, trollicą w sumie też. Skinął głową po westchnięciu na słowa Adriana i wybiegł z tawerny. Od razu usłyszałeś jego głos. Krzyknął coś głośno, najpewniej do załogi, albo rozbijających się po alejkach "ludzi tudzież innych rozumnych istot".

Trollica wstała...

– Ratunek. Czarodziej troskliwy — Odkopała nogą jedno z krzeseł i zaśmiała się. Sprawiała wyraźne wrażenie jakby doskonale rozumiała to co działo się w koło i każde słowo, które padło.

Co teraz Nurkhu? Czas... Chyba wybił.


Port i okolice miasta

17
POST BARDA
-> Z Siódmej Siostry

Dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie był w Tsu'rasate, port i jego okolicy mogły być nazwane miastem bardziej, aniżeli konkretne zabudowania swoistego centrum. To dzielnica portowa pyszniła się mnogością sklepików i straganów, to tam roiło się od goblinów, gnomów, ale również trolli i orków, którzy wystawali nad tłum niczym olbrzymy, to tam Vera mogła znaleźć to, czego potrzebowała.

Corin obudził ją, gdy odpoczywała w swojej kajucie. Siniak na boku dawał się we znaki, jednak nie na tyle, by utrudniać jej funkcjonowanie. Bardziej ciążyła jej sprawa więźniów. Każda zmarnowana chwila mogła kosztować kolejne życie i kiedy Siódma Siostra przybiła do brzegu, zacumowawszy do doku w delcie rzeki Maddog, kapitan zabrała swojego pierwszego oficera i być może bosmana, o ile przeszła jej na niego złość, i zeszła na brzeg.

I choć myśl o tym, że musi działać szybko, pchała ją do działania, nie było łatwo stwierdzić, od czego powinna zacząć. Przedstawiciele wielu ras przechadzali się w obie strony, trolle pchały wózki wypełnione towarami, gobliny trajkotały między sobą. Gnomy siedziały przy niedalekim budynku, rozprawiając nad kartką papieru, która mogła być jakąś mapą lub planem. Każdy zajęty był swoimi sprawami, a żaden z budynków nie wyglądał, jak lecznica. Sprzedawcy płótna i lin, zakład szkutniczy oferujący natychmiastowe naprawy, jadłodajnia, kilka innych mniejszych lub większych zakładów... Vera musiała od czegoś zacząć.
Obrazek

Port i okolice miasta

18
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera nigdy nie sądziła, że los zaprowadzi ją do miasta takiego, jak Tsu'rasate. Nie lubiła goblinów. No, może nie tyle nie lubiła, co nie kojarzyło się jej z nimi nic dobrego. Czy wśród nich byli w stanie znaleźć maga-uzdrowiciela, czy wszyscy zajmowali się wyłącznie handlem i byciem małym, zielonym i wkurwiającym? Pozostało jej liczyć na to, że przebywali tu też przedstawiciele innych ras. Tsu'rasate ewidentnie było portem typowo handlowym, statki przybijały i odbijały, może któryś z nich będzie miał na pokładzie medyka, którego będą mogli za jakiś czas tu odwieźć z powrotem?
Nie było co gdybać. Zabrała ze sobą zarówno Corina, jak i Osmara, zakładając, że gadanina tego drugiego może być bardziej skuteczna w przypadku ewentualnych ustaleń z goblinami - krasnolud po prostu umiał porozumieć się z każdym, co było rzadko spotykanym talentem. Generalnie zarówno obecność jego, jak i Corina nadrabiała to, czego brakowało samej Verze. Kilku innym osobom poleciła sprzedanie dóbr zabranych z Mżawki i dostarczenie zarobionego na nich złota do jej kajuty, w celu przeznaczenia zarobku na wynajęcie odpowiedniej osoby; dała też sporządzoną przez Olenę listę komuś, kto potrafił czytać, by zdobył wszystkie niezbędne zioła, podczas gdy ich trójka będzie szukać czarodzieja. Jeśli chcieli załatwić wszystko możliwie najszybciej, musiała rozdzielić obowiązki, bo gdyby wszystko zostawiła na własnej głowie, z pewnością zorganizowanie czego trzeba zajęłoby jej więcej, niż kilka godzin - a kilka godzin to było najwięcej, ile chciała tu spędzić. Najlepiej, gdyby wyrobili się w dwie, trzy. Gdzieś z tyłu jej głowy wciąż tkwiła myśl, że na Mżawce mogło do tej pory wydarzyć się wszystko. Że gdy statki znów się spotkają, piątka najbardziej rannych byłych więźniów będzie już tylko bolesnym wspomnieniem.
Po zejściu na ląd rozejrzała się za karczmą, lub chociaż jakąś tablicą ogłoszeniową. Nie miała pojęcia, gdzie szukać tu lecznicy i dokąd powinna udać się najpierw, ale była przekonana, że odpowiednia osoba będzie w stanie ją tam pokierować.
- Nie wiem, czy szukanie szpitala ma jakikolwiek sens - rzuciła do towarzyszących jej mężczyzn. - Może jakaś prywatna praktyka medyczna...?
Uniosła wzrok ponad tłumek na ulicy, spoglądając gdzieś w dal.
- Któryś z was tu kiedyś był? Jest tu jakieś... górne miasto, główna dzielnica? Jak mamy szukać maga, to raczej nie w porcie.
Niezależnie od odpowiedzi, zależało jej na znalezieniu tawerny i podpytanie kogoś tam o miejsca, do których mogła się skierować.
Obrazek

Port i okolice miasta

19
POST BARDA
Jak raz, w załodze przydawał się krasnolud.

- Poczekajcie. - Osmar obejrzał się na Corina i Verę. - Wypytam tych tamtych. - Wskazał pobródkiem w stronę gnomów, które ślęczały nad mapami. - Bo wy, wy wyglądacie jak dzieci we mgle i nikt wam nic nie powie.

Problemem mógł nie być sam wygląd Very i Corina, a raczej ich wzrost. Wyróżniali się wśród niskorosłych, ale też w żaden sposób nie przypominali trolli i orków.

Corin nie wyglądał na pocieszonego jego słowami. Na nim również mocne piętno odbiła sytuacja więźniów. W przeciwieństwie do ich dwójki, krasnolud nie widział najgorszych scen, skatowanych zwłok i śmierci już na pokładzie. Zresztą, w ogóle nie schodził na Mżawkę.

- Trzymaj się blisko mnie. - Yett poprosił cicho, zupełnie, jakby Vera nie mogła bronić się sama. - Nie ufam zielonym. Ani gnomom. Nikomu w tym mieście. - Dwoje ludzi przy galeonie nie zwracało może dużej uwagi, ale niektórzy patrzyli na nich nie tyle spod byka, co jak na szansę na zarobek. Niektórzy uśmiechali się, niektórzy kręcili głowami, nic nie wskazywało na to, że będą traktować oficerstwo jak równych sobie. - Może lepiej byłoby płynąć od razu na Harlen i szukać uzdrowicieli wśród innych załóg. - Zastanowił się Corin, stając tak blisko Very, że kapitan mogła poczuć materiał jego koszuli na własnej skórze ramienia.

Nie musieli czekać długo na bosmana.

- Khidr! - Osmarowi zdobycie informacji zajęło ledwie chwilę i wrócił zwycięski. - To nasz człowiek. Gnom. - Poprawił się, chowając sakiewkę za pas. Informacje kosztowały. - Niedaleko, w górę rzeki, a potem najwyższy budynek przy placu Świątyni Xanda. To znaczy, drugi najwyższy po świątyni.

Z tymi słowy, krasnolud ruszył przed siebie jako przewodnik.
Obrazek

Port i okolice miasta

20
POST POSTACI
Vera Umberto
Wydęła usta w niezadowoleniu, ale nie zaprotestowała, bo Osmar mógł mieć rację. Gdy się rozglądała, nie widziała zbyt wielu ludzi czy elfów; prawie wszyscy mieli tu zielony kolor skóry. Albo była od innych dwukrotnie wyższa, albo dwa razy mniejsza i wcale się jej to nie podobało. Zatrzymała się więc obok Corina, wyjątkowo postanawiając posłuchać się polecenia swojego podwładnego. Ewidentnie bardziej niż ona, bosman wiedział, co robi.
- Ja też nie - zgodziła się.
Nie bez powodu zeszła na brzeg może nie ubrana w pancerz, ale uzbrojona. Zresztą, ostatnio wszędzie chodziła uzbrojona. Nie pamiętała już, jak to jest przemieszczać się po mieście bez znajomego ciężaru sejmitara na biodrze.
- Z jednej strony tak... z drugiej co byśmy pomogli na Mżawce? Tyle co nic. A tak, korzystając z tego, jak Siostra jest szybka, równie dobrze możemy rozejrzeć się tutaj i ich dogonić. Kiedy dopłyną na naszą wysokość? Za trzy, cztery godziny? Może akurat...
Jej słowa pozbawione były optymizmu. To nie był czysty i bogaty port Archipelagu, ani uporządkowane ludzkie miasto, w którym potrafiłaby się odnaleźć. Daleka była od trzymania się Yetta kurczowo w obawie przed tym, co może im się tu stać, ale zdecydowanie zamierzała spełnić jego prośbę. Uniosła na niego wzrok, przez chwilę szukając w głowie słów, które mogłyby mu choć odrobinę poprawić nastrój, ale jak zwykle nic takiego nie przychodziło jej na myśl. Westchnęła więc tylko i oparła się o niego ramieniem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
W końcu Osmar wrócił i to nie sam, ale w towarzystwie dobrych informacji. Vera odetchnęła z ulgą.
- Gnom. Dobrze, przynajmniej nie jebany goblin - mruknęła i ruszyła za krasnoludem, który wyraźnie wiedział dokąd idzie. - Kim jest ten Khidr? To czarodziej? Mag o specjalizacji... ee... lekarskiej?
Nigdy z usług takiego nie korzystała i wątpiła, by korzystał z nich ktokolwiek z jej załogi, poza Oleną, która jako jedyna wiedziała, czego można się po kimś takim spodziewać.
Obrazek

Port i okolice miasta

21
POST BARDA
Kiedy obok nich przechodził wyjątkowo wielki i paskudny troll, ciągnąć za sobą wózek pełen skrzyń, Vera przez moment mogła poczuć dłoń Yetta na swojej talii, jakby mężczyzna za wszelką cenę chciał trzymać ją przy sobie i obronić przed niebezepieczeństwem Tsu'rasate.

- Nie wiem, co jeszcze możemy zrobić. - Przyznał Corin. - Poza znalezieniem lekarza i zniszczeniem Kompanii, w żaden sposób nie możemy już im pomóc. Ale wiesz, rozmawiałem z Oleną. - Corinowi mówienie nie przychodziło tak lekko, jak zazwyczaj. - Kilkoro nie dawała wielu szans. W tym Erinelowi. On... wydawał się z tym pogodzony.

Wspominanie elfa w takim momencie nie mogło pomóc, dlatego Yett nie ciągnął tematu. Westchnął ciężko, ale zaraz wyprostował się, próbując wziąć w garść. Miał być oparciem dla Very - nie odwrotnie.

Osmar taktownie nie komentował ich paskudnych nastrojów. Poprowadził ich tak, jak mu polecono, w górę rzeki.

- Powiedzieli, że ten cholerny Khidr to uzdrowiciel dla takich jak wy. - Poinformował ich bosman. - Ludzi, znaczy. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. - Zastanowił się przez chwilę. - Ale w sumie dobrze, że cokolwiek powiedzieli. Kurwa, nie cierpię gnomów. - Krasnolud splunął w strone rzeki.

Nie wędrowali nawet przez pięć minut, gdy ich oczom ukazał się placyk. Główne miejsce zajmowała świątynia, a wykonany z zielonego szkła wąż, który piął się po froncie budynku, sugerował, iż przybytek poświęcony był Xandowi. Tuż przy świątyni, po jej prawej stronie, znajdował się kolejny budynek, wyróżniający na tle pozostałych. Murowany, nie sklecony z drewna, z przeszklonymi oknami i ozdobami niespotykanymi w tej części świata. Mosiężne elementy ładnie kontrastowały ze ścianami z piaskowca, a cały przybytek krzyczał: przepych! Do wejścia do środka zachęcał szyldem: Klinika Uzdrowicielska Mistrza Khidra.

- Trafiliśmy. - Mruknął Corin, niezachwycony wyglądem miejsca.
Obrazek

Port i okolice miasta

22
POST POSTACI
Vera Umberto
Jakkolwiek dłoń opierająca się na jej talii była tam mile widziana, Vera nie sądziła, by Yett robił to z jakiegokolwiek innego powodu, niż troska. Zwłaszcza, że wspominał elfa, który od dłuższego czasu był już przez niektórych traktowany jako jej wielka utracona, a teraz odzyskana miłość. Ona sama... nie wiedziała już co o tym myśleć. Świadomość, że może wrócić na Mżawkę i zastać Erinela martwego, z jakiegoś powodu wywoływała prawie fizyczny ból w jej klatce piersiowej. Nie tak silny, jak ten, który czuła widząc Corina w szponach Caldwell, ale wciąż.. westchnęła bezgłośnie. Nie umiała uporządkować tych myśli, zresztą nie miała na to ani czasu, ani możliwości. Tak czy inaczej nie wnosiły one absolutnie niczego w jej życie.
- Najwyżej po prostu dostarczymy zioła - odparła cicho po dłuższej chwili milczenia.
Jakoś łatwiej było radzić sobie z parszywym humorem, gdy miało się - dosłownie i w przenośni - oparcie w kimś bliskim. Ta myśl pociągnęła za sobą jednak następną, będącą przypomnieniem, że wcześniej czy później będzie musiała Corinowi pozwolić pójść w swoją stronę, więc samopoczucie kapitan wylądowało w jakichś absolutnych, mrocznych czeluściach. Całkiem możliwe, że straci ich obu, jednego teraz, drugiego za jakiś czas.
- To chyba dobrze, co? - zagadnęła krasnoluda, widząc jego niechęć do owego Khidra. - Większość uwolnionych to tacy, jak my.
Gdy znaleźli się na miejscu, przesunęła niekoniecznie zadowolonym spojrzeniem po budynku, po elegancko przeszklonych oknach, freskach i miedzianych ozdobach. Nie pasowali tutaj; nawet standardowo obwieszona biżuterią Vera wiedziała, że to będzie ciężka przeprawa. Wciąż byli piratami i to był przecież główny problem. Kimkolwiek nie był Mistrz Khidr, patrząc na jasną fasadę jego budynku nie sądziła, że będzie łatwo go namówić do współpracy.
- Cóż, od czegoś trzeba zacząć - stwierdziła i zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie, w stronę eleganckich drzwi. Popchnęła je, wchodząc do środka i od razu rozglądając się w poszukiwaniu gnoma, który mógłby wpasowywać się w jej wyobrażenie maga-uzdrowiciela.
Obrazek

Port i okolice miasta

23
POST BARDA
Troski Very nie pozwalały jej skupić się na jej głównym celu: zdobyciu uzdrowiciela. Bliskość Corina mogła szybko przeminąć, tak jak obecność Osmara. Któż wiedział, kiedy i krasnolud zacznie snuć plany o odejściu z Siostry? To, co zostawiła na Mżawce, również spędzało jej sen z powiek i powodowało, że serce drżało w przestrachu. Zostawiła dwudziestu jeden ocalałych, lecz w każdej chwili ta liczba mogła zmaleć.

- Coś mi tu śmierdzi. I to nie ten cholerny muł. - Mówił Osmar, nawiązując do brudu, który rzeka niosła z serca Varulae. Mulista Maddog nie pachniała zbyt dobrze.

Budynek kliniki Mistrza Khidra był wystawny z zewnątrz, jednak nie było to nic w porównaniu z tym, co zastali w środku. Ściany wyłożone były wypolerowanymi na błysk płytami kamienia, podłoga za to wyłożona panelami z zabezpieczonego drewna. Tuż po wejściu do małego holu, drużyna dostrzegła w przyciemnionym, nastrojowym świetle ladę, a za nią goblinicę. Na niskich siedziskach czekało już paru pacjentów: dwóch ludzi i ork.

- Dzień dobry. - Przywitała się goblinica, odstawiając na bok zdobioną kolorami lampkę, tak, by móc lepiej widzieć przybyszów. Wstała z miejsca, by móc również widzieć Osmara. Za swoim stolikiem musiała mieć jakieś podwyższenie. Sama kobieta była zadbana, wokół niej unosił się słodki, mdły zapach kokosów. - Witamy w Klinice Uzdrowicielskiej Mistrza Khidra. Jak możemy państwu pomóc? - Goblinka brzmiała zbyt słodko, zbyt czule. - Mają państwo rezerwację? Do którego specjalisty?
Obrazek

Port i okolice miasta

24
POST POSTACI
Vera Umberto
- Sam załatwiłeś tę informację. Sam nas tam prowadzisz, więc nie narzekaj zawczasu - upomniała krasnoluda.
Ale cóż, trzeba było przyznać, że klinika mistrza Khidra utrzymana była w standardzie, jakiego Vera się nie spodziewała. Dysonans poznawczy na moment zatrzymał kobietę w miejscu, gdy po wejściu rozglądała się po pomieszczeniu. Nawet jako córka oficera, jeszcze w Qerel, nie leczyła się w miejscach takich jak to. Nawet jak ktoś prowadził swoją własną praktykę medyczną, to z reguły pracował tam sam, może z jakimś młodym praktykantem. Ale lada i siedząca za nią osoba, jak w jakimś... urzędzie? Tego się po Tsu'rasate nie spodziewała, może niesłusznie zakładając, że gobliny żyją w chaosie i brudzie.
Tak czy inaczej, nie pozostawało im nic, jak spróbować dogadać się z kimś tutejszym. Choć, gdy w drodze do kontuaru się nad tym zastanawiała, dochodziła do wniosku, że raczej ciężko będzie wyciągnąć kogoś na kilka tygodni z miejsca takiego, jak to. Organizacja pracy, zobowiązania i inne takie gówna.
- Nie mamy rezerwacji. Potrzebuję spotkać się z magiem uzdrowicielem. Jak macie ich więcej, niż jednego, to... wszystko jedno z którym, byle leczył ludzi. I elfy. To pilne. Bardzo pilne.
Nie miała czasu czekać w kolejce, siedząc w poczekalni jak kura na grzędzie. I choć goblinica wyglądała zaskakująco... porządnie, tak Umberto już była zirytowana. Za chwilę pewnie dostanie do wypełnienia jakąś dokumentację i usłyszy odpowiedź, że ze względu na konieczność pilnej wizyty może w drodze wyjątku zostać wpisana już na za dwa dni.
- To zajmie tylko chwilę. To... kwestia życia i śmierci.
Obrazek

Port i okolice miasta

25
POST BARDA
Goblince nie drgnęła nawet brew, gdy Osmar przeklął pod nosem. Corin, zamiast skupiać się na recepcjonistce, rozglądał się po wysokim suficie, podziwiając nie tylko ładnie wkomponowane w rogi płaskorzeźby, ale również strategicznie umiejscowione kwiaty, zwieszające długie pędy akurat na tyle, by nie szorowały wysokim osobom po głowach.

- Mag uzdrowiciel? Proszę dać mi chwileczkę. - Goblinka spuściła wzrok na swoje zapiski. - Do mistrza Khidra mam termin na za miesiąc, piętnastego, dokładnie w południe. Jeśli jesteście państwo zainteresowani kimś innym, to... - Zastanowiła się chwilę. Przerzucając karty przed sobą, postukała się piórem w wydatną wargę. - Mistrz Cenr. To nasz nowy pracownik, jednak, mogę państwa zapewnić, ma doskonałe opinie. - Uśmiech i spojrzenie prosto w Verowe oczy miało zapewnić piratów, że trafili w dobre miejsce. - Za cztery dni. Zapisać?
Obrazek

Port i okolice miasta

26
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Czy słowo "pilne" dla goblinów znaczyło coś innego, niż dla niej? W pełni podzielała nastawienie Osmara, choć powstrzymała się przed rzuceniem mięsem na głos. Zamiast tego oparła się o kontuar i odpowiedziała uśmiechem na uśmiech goblinki, nawet jeśli jej nie był tak uprzejmy. Ale starała się, naprawdę bardzo się starała.
- Mistrz Cenr będzie w porządku, ale nie mam czasu czekać cztery dni. Mam cztery godziny. Nie przyjmujecie nikogo od ręki? Co jak ktoś wykrwawia się wam na progu? Też dostaje propozycję wizyty za cztery dni? To taka sama sytuacja.
Sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła z niej kilka ciężkich, złotych monet - podejrzewała, że łapówka w miejscu takim, jak to, musiała mieć też odpowiednią wysokość, by zadziałała. Przesunęła je po blacie w kierunku kobiety w geście, który rozumiany był chyba na całym świecie. Była wyjątkowo zdeterminowana.
- Czy Cenr pracuje dzisiaj? Może zgodziłby się na chwilę rozmowy pomiędzy swoimi pacjentami - zaproponowała, marszcząc brwi. Kto w ogóle umawiał się do medyka za miesiąc, albo za cztery dni? Masz obwiązać się bandażem i liczyć na to, że może wylewającej się z ciebie krwi wystarczy do wizyty?
- A jeśli nie on, to proszę pokierować mnie do kogoś, kto pomoże nam od ręki. Czy w waszej klinice, czy nie, wszystko mi jedno.
Obrazek

Port i okolice miasta

27
POST BARDA
Osmar wyglądał, jakby chciał zacząć zrobić burdę, ale powstrzymywał się ze wszystkich sił. Corin stanął tuż za Verą, jakby samą swoją obecnością chciał nie tyle dodać jej otuchy, ale podkreślić, że ta nie jest tu sama i goblinka powinna zdawać sobie z tego sprawę.

Kobieta powoli osunęła się na swoje krzesełko. Spojrzała na monety, a zaraz później zzezowała na grzecznie czekających w kolejce pacjentów. Nie mogła działać wprost, gdy miała świadków!

- Proszę mi wybaczyć, to prywatna praktyka. - Wyjaśniała. - Z tak pilnymi przypadkami odsyłamy do miejskiej lecznicy. U nas należy się zapisywać na konkretne dni, konkretne godziny... - Mówiła, ale jej wzrok był bezzmiennie utkwiony w monetach. - Mogłabym zapytać mistrza Cenra, jak tylko skończy z obecnym pacjentem. O ile nie woleliby państwo udać się od razu do miejskiej lecznicy.

Wszystko, co należało do miasta, musiało również mieć strażników. Vera nie zawitała dotąd do Tsu'rasate, a więc nie miała tu wrogów, któż jednak mógł wiedzieć, kogo spotka? Cenr i Khidr przynajmniej byli pewni.
Obrazek

Port i okolice miasta

28
POST POSTACI
Vera Umberto
- Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że w miejskiej lecznicy nie będą mieć magów. Chyba, że się mylę - odparła na propozycję goblinki, sięgając do najgłębszych pokładów swojej cierpliwości. Może motywowało ją ku temu spojrzenie, jakiego recepcjonistka nie potrafiła oderwać od leżących na blacie monet. Sama zerknęła przez ramię, sprawdzając, czy faktycznie czekający pacjenci im się przyglądają. Pewnie tak; wpakowali się tutaj, bezceremonialnie żądając przyjęcia od ręki, podczas gdy tamci czekali na swoje wizyty od tygodni, albo i miesięcy, jak na porządnych klientów kliniki przystało. Szkoda, że Vera miała to absolutnie w głębokim poważaniu.
- Będę wdzięczna - skinęła głową, zabierając swoje monety, skoro i tak goblinka nie mogła ich w tej chwili od niej przyjąć. Może Vera postanowi odwdzięczyć się jej nimi później, jeśli będzie miała ku temu lepsze okoliczności, a jej rozmówczyni okaże się wyjątkowo przydatna.
Kim okaże się Cenr? Goblinem, gnomem? Medykiem-służbistą, który nie opuści swojego stanowiska, czy idealistą, który pobiegnie za nią, gdy tylko usłyszy o całym statku ludzi, potrzebujących jego pomocy? A może ani jednym, ani drugim? Tak czy inaczej, mogli poczekać, aż skończy ze swoim obecnym pacjentem i przyjmie ich, choćby na chwilę. Tak, by Vera mogła dowiedzieć się, czy w ogóle ma na co liczyć, czy ma zacząć szukać gdzieś indziej.
Odepchnęła się od lady i zajęła jedno z niskich siedzisk, opierając łokcie na kolanach i wbijając wzrok w wyłożoną kamiennymi płytami podłogę.
- Jeśli on nam nie pomoże, może przynajmniej pokieruje do kogoś innego - odezwała się cicho, kierując swoje słowa tylko do Corina i Osmara. - Może zna przynajmniej jakiegoś... ucznia. Kogoś, kto potrzebuje praktyki. Ale może też wynagrodzenie go przekona, cholera wie. Zależy ile bierze.
Przetarła twarz dłońmi i zerknęła na oczekującą trójkę.
- A jak nie, to nie wiem, pójdziemy do miejskiej lecznicy.
Obrazek

Port i okolice miasta

29
POST BARDA
Dwaj mężczyźni i ork w poczekalni przyglądali im się, jakby z nieba spadli - w takim przybytku nie godziło się zachowywać w ten sposób, jednak złoto przemówiło do gobliniej sekretarki. Kobieta patrzyła za pieniędzmi, gdy ty nikły w kieszeni Very, z wielkim żalem żegnając się z ich widokiem.

- Idziemy od razu do lecznicy? - Zaproponował Corin, siadając obok Very. Minę miał niepocieszoną, bo i sytuacja nie sprzyjała.

- Musi z nami pójść, nie będzie miał wyjścia. - Burknął Osmar.

- Mistrz Cenr przyjmuje tylko tutaj. - Odezwał się ork, który siedział najbliżej. I nie oferuje wizyt domowych. - [/b]Dodał wykrzywiając twarz w geście niezadowolenia.

Czekali. Czas dłużył się i nawet przyjemna atmosfera lecznicy nie pomagała. Szybko okazało się, że ktoś dobrze przemyślał plan tej budowli i w natrualny sposób powietrze krążyło, tworząc przeciąg, tak potrzebny przy ciepłych temperaturach Tsu'rasate. Goblinica w pewnym momencie zaoferowała im nawet po kubku wody, informując, że mistrz już kończy.

Kończył długo i Osmar zdążył uciąć komara, nim w korytarzu rozbrzmiał dźwięk rozmów. Ktoś dziękował, ktoś odpowiadał, lekki, sympatyczny dialog kończył wizytę.

- Mistrzu! Proszę poczekać!

Recepcjonistka zniknęła na parę minut, zamknąwszy się z uzdrowicielem w gabinecie. Ork mamrotał coś pod nosem, co sugerowało, że jest następny w kolejce, a mistrz już ma opóźnienie. W końcu jednak zawołano Verę i jej oficerów, aniżeli orka.

Mistrz Cenr był jeszcze młodym gnomem. Z pyzatą, gładką twarzą pozbawioną zarostu i rudą grzywą, nie wyglądał na kogoś, kto mógłby parać się medycyną. Na długim nosie miał dwa szkiełka w drucianej oprawie. Jego fartuch był nieskazitelnie białych.

- Zapraszam państwa, proszę, siadajcie. Co państwa sprowadza? Panna Mirabelka poinformwała mnie, że macie państwo pilną sprawę. Słucham. Jeśli jestem w stanie pomóc, możecie państwo zapisać się na najbliższy wolny termin.
Obrazek

Port i okolice miasta

30
POST POSTACI
Vera Umberto
- Mhm - mruknęła w odpowiedzi na nieproszony komentarz orka, rzucając mu nieprzychylne spojrzenie. Całe szczęście, że ich wizyta domowa nie dotyczyła. Potrzebowali medyka na statku. Szczegóły, ale wystarczające, żeby Vera mogła sobie ponarzekać w myślach.
Nie spodziewała się takich temperatur, schodząc dziś z Siostry. Płaszcza, naturalnie, nie zabrała, ale nawet koszula z lekkiego materiału zdawała się lepić do jej skóry nieprzyjemnie. Podwinęła rękawy nad łokcie i odgarnęła włosy z pleców na jedno ramię, by jakoś wytrzymać tkwienie nieruchomo w jednym miejscu. Gdy płynęli, nawet przy gorących dniach było zupełnie inaczej. Silny wiatr ułatwiał funkcjonowanie.
Choć zostali do środka zaproszeni przed orkiem, Umberto nie uraczyła go nawet pojedynczym spojrzeniem. Nie wiedziała, ile dokładnie minęło czasu, ale miała wrażenie, że czekali wieczność. Każda minuta była na wagę złota, a choć tego akurat obecnie Verze nie brakowało, to czas był towarem deficytowym. Od razu zajęła miejsce na stołku naprzeciw gnoma, nawet jeśli ten stał - z grzeczności nie chciała zbyt mocno górować nad nim wzrostem. Z grzeczności, która wynikała z desperacji. Normalnie nie przejmowałaby się takimi pierdołami. Może wychowanie sprzed lat wracało do łask, jakieś podstawowe zasady savoir-vivre, które postanawiała ignorować na co dzień?
- Potrzebujemy medyka, który będzie w stanie poświęcić nam najbliższe... dwa tygodnie - zaczęła bezceremonialnie, prosto z mostu informując młodego Cenra o celu ich wizyty. - Jestem kapitanem statku. Mamy dwudziestkę ludzi i elfów w stanie krytycznym. Potrzebują pomocy, potrzebują leczenia. Mamy felczerkę na pokładzie, ale nie jest w stanie pomóc wszystkim, brakuje jej umiejętności i magii, bo niektórych nie jest w stanie uratować już nic innego.
Odpięła ciężką sakiewkę od pasa i położyła ją na biurku, stole, leżance, czy jakąkolwiek płaską powierzchnię znalazła w okolicy.
- Jestem w stanie zapłacić... prawdopodobnie ile trzeba, ale to zależy od tego, ile faktycznie będzie trzeba. Do tego zapewnić własną kajutę i wyżywienie. Po wszystkim odtransportować z powrotem do Tsu'rasate.
Zerknęła na Corina, jakby chciała uzyskać od niego potwierdzenie swoich słów.
- Zdaję sobie sprawę, że może być ciężko namówić zatrudnionego w takiej klinice medyka do tak długiej współpracy i opuszczenia miasta, ale bez maga ci ludzie poumierają. Są wycieńczeni, na granicy życia i śmierci. Nie mogę pozwolić... - zamilkła na moment, bo zabrakło jej słów. Nie potrafiła przekonywać. Ludzie z reguły robili to, czego od nich oczekiwała, albo mierzyli się z mniej lub bardziej poważnymi konsekwencjami. Ewentualnie zostawiała ich w cholerę i szła w swoją stronę. Tutaj nie mogła tego zrobić. - Jeśli nie ty, Mistrzu, to może mogłabym dostać kontakt do kogoś, z kim mogłabym nawiązać współpracę? To pilne. Potrzebuję wypłynąć z uzdrowicielem jeszcze dziś.
Obrazek

Wróć do „Tsu`rasate”