POST POSTACI
Vera Umberto
z tematu: Wyspa Harlen
Pasiaste żagle nad głową były jak miód na jej zbolałą duszę. Mogła darzyć Harlen ogromną nostalgią, tak samo jak Archipelag, ale to Siódma Siostra była jej domem. Ten zniszczony, zdecydowanie wymagający napraw i pozbawiony połowy załogi statek. Jej nieadekwatnie bogato przystrojona kajuta i sylwetka siedzącej wysoko Iriny na tle nieba. Brodata gęba Osmara i piosenki Tripa. Przynieśli ją tutaj, tak jak chciała, choć nie była w stanie wyrazić tej potrzeby werbalnie, zbyt wykończona po walce. Nie miała nawet siły opieprzyć kuka za jego głupie łzy. Nie miała jak policzyć strat i zająć się kwestią pogrzebów dla tych, które straciły dziś życie. Czy zginęły z jej winy? Czy gdyby Tamara nie posłuchała rozkazu, ranę po jej harpunie dałoby się wyleczyć i przeżyliby z Corinem oboje, czy wiązało się to z wyborem miedzy jednym a drugim? Brakowało ciała Dafne, która wpadła do wody jeszcze zanim dotarły na pokład Szkarłatu. Musiała to komuś powiedzieć. Musiała im przypomnieć.
Nie zdążyła zrobić niczego, zanim jej świadomość odpłynęła w przyjemniejsze miejsce, z dala od bólu i chaosu wokół.
Gdy obudziła się później, była rozebrana z pancerza i butów, jej ramię zostało opatrzone, koszula zmieniona na czystą i niezakrwawioną, a noga usztywniona praktycznie do kolana. Nie wiedziała, kto się nią zajął, ale nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia, tak samo jak pora dnia. Grunt, że nie straciła stopy. Byłby to strasznie złośliwy chichot losu, gdyby przyszło jej zamienić ją na drewniany kikut. Brakowałoby jej wtedy tylko opaski zasłaniającej pusty oczodół, by idealnie wpasować się w odwieczne stereotypy.
Wciąż trochę kręciło się jej w głowie i miała mroczki przed oczami, głównie od gorączki, która musiała trawić jej ciało, ale nie mogła leżeć bezczynnie w koi, gdy nie wiedziała, jak wygląda sytuacja na statku i ogólnie w porcie Harlen. Podniesienie się do pozycji pionowej zajęło jej zdecydowanie zbyt wiele czasu, tak samo jak szukanie w kajucie czegoś, na czym mogłaby się podeprzeć, kuśtykając na zewnątrz. Niczego nie znalazła, wyszła więc podpierając się o ścianę, a potem o pierwszego lepszego załoganta, jaki się jej napatoczył. Musiała zlecić skonstruowanie dla siebie jakiejś podpory na najbliższe tygodnie. Wyglądało na to, że spędzą na Harlen więcej, niż te planowane kilka dni.
Vera nigdy się nad sobą nie użalała i nie inaczej było tym razem. Po jakimś czasie względnie doszła do siebie, na tyle, by móc poruszać się samodzielnie i by nie kręciło się jej już nieustannie w głowie. Siódma Siostra wypłynęła z zatoki na otwarte morze na kilka godzin, by odpowiednio pożegnać Tamarę, Serratię i Dafne, które poświęciły życie, by uratować nie tylko Corina, ale i całą wyspę. Pół-syrenie zwłoki Anny Caldwell, jakie zawisły na wejściu do portu jak makabryczny drogowskaz, razem z całą resztą dowodów na prawdziwość historii opowiadanej przez kobiety i tych, których magia potworów nie dosięgnęła, zapewniły kapitan Umberto respekt, jakiego dotąd tutaj nikt względem niej do tego stopnia nie okazywał. Nie narzekała. Przynajmniej to się jej należało, po wszystkim, co przeszła.
Dobre kilka tygodni zajął im wszystkim powrót do codzienności. Tripowi do wyśpiewywania mniej lub bardziej zbereźnych piosenek na głównym pokładzie, a Osmarowi do podsumowywania wszystkiego wokół wyjątkowo kwiecistymi wiązankami przekleństw. Sama Vera też w końcu zaczęła ponownie się uśmiechać, choć ciężar, jaki nosiła w sercu, potrafił wybudzić ją w środku nocy i uniemożliwić ponowne zaśnięcie. Do tych, którzy zginęli, zaliczała także Erinela, bo choć nie znalazła nigdzie czerwonowłosego, elfiego ciała, tak jego zniknięcie dość jasno wiązało się dla niej z zaistniałymi wydarzeniami. Zostało jej po nim wspomnienie jednej wspólnej nocy, srebrna figurka z narkotykiem wewnątrz i przemoczony, posklejany dziennik Steffena, zniszczony w momencie, w którym Corin wepchnął ją w płaszczu do wody.
Z czasem przyszła do niej także niewygodna świadomość czegoś nowego, co zauważała za każdym razem, gdy wspominała swoją wściekłość na widok rozcinającej gardło Corina Anny. Emocja, która ogarniała ją na myśl o stracie tego człowieka, była zbyt silna, by dało się ją wytłumaczyć wyłącznie przywiązaniem, będącym skutkiem długoletniej współpracy. Tłumaczyła to sobie słabością i roztrzęsieniem po walce z syrenami, które z jakiegoś powodu nie przechodziły bardzo długo. Bo przecież co innego mogło być przyczyną? Grunt, że Yett przeżył, choć od śmierci dzielił go wówczas jeden oddech. Vera była przekonana, że jej nietypowa emocjonalność względem niego z czasem zwyczajnie minie.
Przez kilka tygodni obserwowała statki zawijające do portu i te, które go opuszczały. Pożegnała Szkarłat Taj'cah, gdy ten wybrał nowego kapitana i wypłynął z Harlen. Przejęła kilku mężczyzn pod swoje dowodzenie, tych, którzy bardzo chcieli się przenieść, ale nikogo do tego nie namawiała i nie zamierzała bardziej uszczuplać i tak już szkieletowej załogi. Z nowym kapitanem rozstali się w dobrych stosunkach, bo co by nie mówić, uratowała jego ludzi przed nieuchronną śmiercią. Dobrze było wiedzieć, że w przeciwieństwie do Anny Caldwell ten mógł w przyszłości stanowić osobę do lukratywnej współpracy - jak już oboje nadrobią braki kadrowe i zaczną z powrotem działać na otwartym morzu.
Tym też zajęła się od razu, jak tylko ozdrowiała na tyle, by poruszać się bez kuli i o własnych siłach przemieszczać się po pokładzie. Siódma Siostra opuściła Harlen, kierując się na Archipelag, z piracką banderą póki co zwiniętą i schowaną głęboko w skrzyni. Wszystkim należał się odpoczynek w cywilizacji, a statkowi - porządna naprawa. W Porcie Erola Umberto wydała sporo, a właściwie prawie wszystko, co miała, by doprowadzić Siostrę do stanu, w jakim była zanim syreny zaatakowały po raz pierwszy, a także po to, żeby wynagrodzić pozostałym w załodze kobietom ich wysiłek i poświęcenie. Ostatnim kilku zamówiła dopasowane w końcu napierśniki (ku wielkiemu rozżaleniu mężczyzn) i nową broń, z czego to drugie również dla samej siebie: nowy sejmitar, lśniący i ostry, wykuty na wzór poprzedniego. Poza tym, naturalnie, uzupełniła zapasy i kupiła wszystko, co potrzebne im było na kolejny długi rejs. Odwiedziła też maga-uzdrowiciela, by ten przyspieszył gojenie jej nogi, choć wizyta u takiego okazała się zaskakująco drogim przedsięwzięciem. Trudno. Tak czy inaczej wiedziała, że czeka ich co najmniej kilka rabunków w najbliższym czasie. Z czegoś trzeba było żyć, a i jej ludzie rwali się już do akcji, zmęczeni faktem, że ostatnimi czasy przy poważnych starciach okazywali się bezużyteczni, bo syreny odbierały im zdolność logicznego myślenia.
Po spędzeniu kilku tygodni w Porcie Erola, gdzie poza rozsądnymi działaniami Vera też zatonęła na jakiś czas w swojej ulubionej tawernie, tracąc poczucie czasu i kolejny ciężki mieszek złota, a na chwilę także głowę w objęciach jednego z wyspiarskich marynarzy (z którym znali się już od lat i co jakiś czas zdarzały im się niezobowiązujące, bliższe spotkania, gdy akurat znaleźli się w tym samym miejscu, w tym samym czasie) trzeba było ruszyć dalej. Marda przy okazji została uraczona krótkim przypomnieniem dotyczącym hierarchii na statku i reprymendą dotyczącą jej permanentnego stanu upojenia, wraz z groźbą wywalenia z załogi, jeśli to się nie zmieni, niezależnie od tego, w ilu atakach syren skutecznie uczestniczyła. Wcześniej czy później nawet wstrząśnięta wydarzeniami kapitan Umberto musiała wrócić do normalnego stanu rzeczy, do zarządzania załogą w standardowy sposób i takiego działania na otwartym morzu, do jakiego byli stworzeni, a stale najebana Marda i zbyt szybko uszczuplające się zapasy rumu normalnym stanem rzeczy dla Siódmej Siostry nie były.
Do rabunków jednak wciąż mieli zbyt mało ludzi. Z Archipelagu popłynęli więc do Ujścia, gdzie w związku z ostatnimi wydarzeniami mogli w odpowiednich miejscach otwarcie ogłosić, kogo i po co szukają. Miasto było wielkie, więc i udało im się znaleźć wystarczająco wielu chętnych, by zapełnić Siostrę załogą do stanu sprzed pierwszych strat. Wraz z Corinem prowadzili rozmowy z chętnymi, przyjmując nieco więcej kobiet, niż zwykle, co miało podłoże w wydarzeniach dość oczywistych. Wciąż nie tyle, by stanowiły połowę załogi, ale Siódma Siostra stała się chyba jedynym pirackim statkiem, w którym nie odrzucało się kobiet ze względu na ich mniejszą siłę, dopóki miały one inne umiejętności, jakie mogły się przydać.
Dopiero wtedy ruszyli na otwarte morze, by przypuścić kilka ataków na bogom ducha winne statki kupieckie. Popłynęli na północ, od zachodniej strony kontynentu, bo ich długa nieobecność w tamtych okolicach pozytywnie wpływała na skuteczność ich działań. Nie zbliżali się do Qerel, wiedząc, że gdyby tam zostali schwytani, nie wystarczyłoby dla nich stryczków, ale okoliczne morza i znane szlaki handlowe nieco ucierpiały po powrocie Siódmej Siostry w stare rejony. Udane rabunki podnosiły morale i zapewniały wystarczający przychód złota i wartościowych dóbr, by odkuli się po ostatnich, dość makabrycznych przejściach. Kilka miesięcy zajęło im powrócenie do dawnej chwały, ale gdy tego w końcu dokonali, mogli żyć w przeświadczeniu, że nie istniało nic, z czym załoga Very Umberto by sobie nie poradziła - nieważne jak dalekie te założenia były od prawdy. Rozsądne planowanie i nierzucanie się z motyką na słońce pozwalały im jednak zachować poczucie bycia niepokonanymi, nawet jeśli dowództwo wiedziało, że to tak nie działa. Kapitan pozwalała im tak myśleć. Dopóki wszystko szło sprawnie i skutecznie, dopóty morale mogło wyskakiwać ponad najwyższe maszty. To była mile widziana odmiana.
Polowanie na Levanta póki co odeszło na dalszy plan, choć permanentna paranoja, do jakiej Vera się nie przyznawała, zmuszała ją czasem do wystawania nocami przy relingu i wpatrywania się w powierzchnię wody, w oczekiwaniu na znajomy widok marszczących się nienaturalnie fal i na pieśń, nuconą przez niczego nieświadomych mężczyzn. Sen też nie przychodził łatwo, a gdy już się pojawiał, często przynosił wspomnienie wydarzeń na Harlen. Nie była w stanie zliczyć, ile razy już śniła o tym, jak Corin pada martwy, ze skuteczniej tym razem poderżniętym gardłem, jak ją samą rozrywają szczęki potwora, lub o rzędach przykrytych płótnem martwych ciał. Jedynym, co pozwalało jej odepchnąć te myśli, było spędzanie czasu z załogą, z ludźmi, którzy doskonale radzili sobie z odwracaniem jej uwagi od nieprzyjemnych myśli. Znacznie więcej czasu, niż przedtem, spędzała więc poza własną kajutą, choć nie potrafiła stwierdzić, kiedy przestało to być sposobem na ataki stresu pourazowego, a kiedy zaczęło stanowić nową tradycję.
Ostatni miesiąc zaprowadził ich z powrotem na południe. Zrabowane na zachodzie dobra gdzieś trzeba było sprzedać, a w Ujściu nikt nie martwił się faktem, jak zostały one zdobyte. Tam też się udali, po tak długim czasie na morzu postanawiając zatrzymać się na jakiś czas w mieście, zanim znów, po długiej, bo ponad półrocznej nieobecności, zdecydują się powrócić na Harlen. Póki co jednak każdy z załogantów chciał na coś wydać swoje zdobyte ciężką "pracą" złoto, czy to był alkohol i dziwki, czy też bardziej rozsądne zakupy. Niektórzy, choć nie było takich wielu, odwiedzali rodziny. Sama Vera natomiast zleciła komu trzeba uzupełnienie zapasów, zajęła się wymianą i handlem ze sprawdzonymi przedstawicielami, by potem zająć się niezobowiązującym plątaniem się po Ujściu, które chciała poznać nieco lepiej.