POST POSTACI
Vera Umberto
Vera pokręciła tylko przecząco głową w odpowiedzi na samobiczowanie się Oleny, nie podnosząc na nią nawet wzroku. Obie wiedziały, że nie da się uratować wszystkich, tak samo jak obie wiedziały, że Erinel nie bez powodu znalazł się w grupie tych sześciu najbardziej rannych. Kapitan tylko nie rozumiała dlaczego. Może przez fakt, że nie widziała większości tych obrażeń i nie zdawała sobie do końca sprawy z ich powagi. Jeszcze dwa dni temu rozmawiali normalnie, a teraz stała nad jego nieruchomym ciałem, nie spodziewając się, że kiedykolwiek się to wydarzy. Jego wychudzone ciało, jakie opuściła już dusza, w niczym nie przypominało elfa, który dowodził Pocałunkiem Krinn. Który pół roku temu zachłannie badał ustami każdy centymetr jej ciała. Który powiedział jej wtedy, że mógłby się w niej zakochać. Czy ona mogłaby zakochać się w nim? Może kiedyś... gdyby zmienili się oboje, gdyby on nauczył się nieco kontrolować swoje emocje, a ona pozwoliła się wciągnąć trochę w głębiny jego szaleństwa. Teraz pozostawało to wyłącznie w sferze domysłów i przypuszczeń, których nie mieli już jak sprawdzić i zostawiało bolesną, ziejącą pustkę w miejscu, w którym i tak przecież nigdy niczego nie było. Verze pisana była samotność i patrzenie na śmierć, tańczącą nonszalancko dookoła, jak te dwa kościotrupy, które wytatuowane miała między łopatkami. Vera Umberto
Pochyliła się, by złapać brzegi płótna i owinąć nim mężczyznę od stóp do głów, ostatni raz już zamykając mu widok na niebo i łopoczące nad nim żagle. Zanim zakryła jego twarz, przez chwilę spoglądała na nią jeszcze w żalu. Może gdyby nie patrzyło na nią teraz pół załogi, pozwoliłaby sobie na jakiś czuły gest, ale była zbyt przyzwyczajona do zostawiania jakichkolwiek silniejszych emocji na czas, gdy będzie sama w swojej kajucie. Dokończyła więc powoli owijanie ciała, a potem zabrała się za szycie. Miała wrażenie, że robi to strasznie nieporadnie; jej dłonie nie pamiętały tych ruchów, zwykle zajmowali się tym inni. Może Erinel miałby lepszy pochówek, gdyby przed śmiercią zlecił to zadanie komuś innemu... albo gdyby ręce Very tak nie drżały. Uratowali prawie dwudziestkę, zakładając, że pozostali wrócą do zdrowia, a jednak strata elfa sprawiała, że kobieta czuła jedynie poczucie winy i wrażenie, że zawiedli.
Zajęło jej to dobre kilka minut, które zdawały się trwać wieczność. Gdy skończyła w milczeniu szyć, podniosła się z kolan i przeniosła puste spojrzenie na gładką powierzchnię morza i błękitne niebo, zlewające się gdzieś w jedność na granicy horyzontu. Miała wrażenie, że jest cieniem zwykłej siebie. Że będąc przekonaną o własnej niezwyciężoności, zawiodła wszystkich. Skinęła głową, pozwalając im podnieść ciało na desce z pokładu i przełożyć przez barierkę. Chciała nawet powiedzieć kilka słów na pożegnanie, ale głos zamarł jej w gardle, więc jedynym, co pożegnało Erinela, był szum fal. Może to i lepiej. Umberto tak naprawdę wcale go nie znała, może właśnie nie powinna mówić już nic.
Nie miała nawet siły pytać Oleny o stan pozostałych ludzi; długo stała przy burcie Mżawki, wpatrując się tępo w wodę i nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że ktokolwiek coś do niej mówi, o ile faktycznie mówił. Chcieli zniszczyć Kompanię, wielką organizację rozlokowaną po kilku miastach kontynentu, a nie byli w stanie uratować nawet jednego elfa. Co za absurd.
W końcu odepchnęła się od barierki i odwróciła, by przejść z powrotem na Siódmą Siostrę, kierując się bezpośrednio do własnej kajuty. Zupełnie bezmyślnie weszła do środka, nie zwracając nawet uwagi na to, że nie domknęła za sobą drzwi, ani na to, że ramieniem zrzuciła niedokładnie odwieszony płaszcz na podłogę. Opadła na brzeg łóżka i ukryła twarz w dłoniach, starając się uspokoić oddech. Nie była niezwyciężoną Verą Umberto; była tylko słabą, ludzką kobietą, której z jakiegoś powodu wydawało się, że może więcej, niż wszyscy inni. Tak jak powiedział Speke, zanim nadziała go na sejmitar. Sądziła błędnie, że jest wyjęta spod prawa. I nawet jeśli spod tego ludzkiego prawa mogła być, tak los nie zamierzał jej oszczędzać.