[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

91
-> Z wybrzeża nieopodal Everam

Byli bezpieczni. Pokrwawieni, ranni, zmęczeni - ale żywi. Vera dopiero po chwili mogła odetchnąć, gdy ocucony wcześniej Ighnys z użyciem magii pchał statek Złotym Morzem, na wschód, byle dalej od Everam i zasadzki, którą na nich zastawiono.

Nie wszyscy wrócili na pokład. Siódma Siostra oberwała najbardziej, druga w kolejce była załoga Białego Kruka. Leobarius znalazł się między swoimi ludźmi, żywy, choć ciężko ranny, leżący na deskach tak, jak nigdyś leżała nieszczęsna piątka z budowy w Ujściu. Brakowało kilku jego najbardziej zaufanych ludzi, najlepszych wojowników, którzy oddali życie w walce z Kompanią, filarów załogi Białego Kruka. Wszyscy najważniejsi oficerowie Siostry zdołali wrócić na statek, choć prawa dłoń Pogad została niemal rozcięta na pół i mimo grubego opatrunku obficie krwawiła, Osmar zyskał cięcie przez łysy czerep, za to Irina przejęła się losem Eldara, który wciąż nie odzyskał przytomności, choć Mute'lakk zajął się nim tak szybko, jak tylko mógł.

Corinowi wystarczyło emocji - wcześniej już wymęczony Yett nie podnosił się z miejsca na beczce, na której usadził go Labrus. Sam lekarz skakał między rannymi, rzucając Olenie, Mute'lakkowi i ledwie żywemu z przerażenia Weswaldowi polecenia. Jego głos niósł się na statku, gdy pozostali postanowili rozmawiać między sobą niemal szeptem.

W pewnym oddaleniu od powstałych grupek osób, które nawzajem opatrywały swoje rany, wyróżniała się samotna dwójka, która przycupnęła pod relingiem na rufie, jakby nie chcieli zwracać na siebie uwagi. Samael przyciskał do siebie Zygmunta. Z ust chłopca ciekła gruba stróżka ciemnej krwi, a jego ciałem raz po raz wstrząsał bezproduktywny kaszel, gdy dusił się własną posoką. Jelonek nie szukał dla niego pomocy, wiedząc, że było już za późno, bo choć zdołali dotrzeć na statek, zapełniające się krwią płuca nie pozwolą na ratunek. Pozostało mu towarzyszyć młodemu przyjacielowi, gdy ten z trudem czerpał swoje ostatnie oddechy. Nie było z nimi Agnogga. Nie udało mu się dostrać na Siostrę.

Nikt jej nie zaczepiał, gdy przechodziła między załogantami. Nikt nie doradzał, nie pytał, nie zaczynał rozmowy. Mogła chwilę odpocząć i zebrać myśli. Była ich podporą. Nie mogła się załamać, gdy w takiej sytuacji potrzebowali dobrego słowa.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

92
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie miała czasu ani nastroju, by odpoczywać po dotarciu na statek. Chodziła po pokładzie i oceniała straty, usiłując zorientować się, kto jest z powrotem, a komu nie udało się wrócić. Straty były przeogromne; porównywalne do tych, jakich doświadczyli po ataku syren. Jej załoga była w opłakanym stanie, ranna, zmęczona i podłamana psychicznie. Patrzyła na pochyloną nad Eldarem Irinę, po której po raz pierwszy od bardzo dawna było widać jakiekolwiek emocje. Patrzyła na Zigiego, krztuszącego się własną krwią w ramionach Samaela, wiedząc, że jej obecność w żaden sposób im nie pomoże. Może Agnogg dotarł na Białego Kruka? Tylko gdzie był ten statek? Mieli płynąć za nimi. Widziała leżącego na deskach swojego statku Leobariusa, wiedziała więc, że zajmą się nim medycy. Mieli ich czterech, z czego dwóch magów w powijakach, było to prawdziwe szczęście w nieszczęściu. Ona sama ciasno owinęła sobie ramię czystym kawałkiem materiału, nie chcąc kłopotać żadnego uzdrowiciela. Mieli teraz ważniejsze rzeczy do roboty, większe problemy, niż Umberto i jej ręka. Jak już będzie po wszystkim, jak niczyje życie nie będzie stało na szali, wtedy poprosi, by ktoś się nią zajął.
W końcu jej spojrzenie zatrzymało się na Corinie, zmęczonym, siedzącym na jednej z beczek. Mimo wszystkiego, co się działo, w jej oczach nie było smutku. Płonęła w nich furia.
Ktoś wykorzystał ich beztroskę i nieuwagę do tego, by się ich pozbyć, a ona nie miała absolutnie żadnego pojęcia, kto to mógł być. Czy ktokolwiek z obecnych w willi mógłby to zrobić, wiedząc, że sam ryzykuje swoim własnym życiem? Jeśli dogadał się z Kompanią, że mu je darują w zamian za informacje, to jak najbardziej, co stawiało Verę w beznadziejnej sytuacji, w której nie wiedziała niczego. Komu mogła ufać, komu nie, na kim powinna się mścić. Aspy nie było z nimi, ale to nie było jednoznaczne. Wciąż przecież zostawił w rezydencji swoich ludzi, zresztą musiałby być idiotą, gdyby chciał spalić miejsce takie, jak to. Ale czy to znaczyło, że nie poszedł na współpracę z niebieskimi? Nie. Niestety nie. Nic jednoznacznie nie wskazywało na nikogo.
Nie chciała plątać się medykom pod nogami, więc pozwoliła im zająć się rannymi, podczas gdy sama skierowała się w stronę orka, którego kazała związać przed zejściem na ląd. Pochyliła się, by sprawdzić czy jeszcze żyje, czy jest przytomny, a jeśli było trzeba, ocuciła go w jakiś mało delikatny sposób. Potrzebowała kogoś, kogo mogła przepytać. Kto udzieli jej choćby namiastki odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie kłębiły się w jej głowie.
- Pozbyliście się ciał pozostałych strażników - zauważyła, zaczepiając jednego z tych załogantów, których zostawiła na pokładzie. - Przeszukaliście ich? Mieli coś przy sobie? Jakieś listy? Cokolwiek?
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

93
POST BARDA


Białego Kruka nie było. Może spowodował to magiczny wiatr Ignhysa, a może dostali się w niewolę? Na pokładzie było ich ledwie kilku, jeśli spotkali na drodze straż, nie było sposobu, by uciec. Również orkowie, którzy ich wcześniej zaatakowali, nie dali jasnych odpowiedzi.

- To nie strażnicy tylko banda oprychów.- Mówił jeden z mężczyzn, których oddelegowano do pilnowania statków. - Na slupie mieli tylko ogólne rozkazy patrolu. Nic, co wskazywałoby na Kompanię. - Również ork, którego Vera wcześniej planowała przesłuchać, wylądował za burtą, gdy wyzionął ducha od ran.

Corin wydawał się zamyślony, jakby nie docierało do niego nic, co działo się na łajbie. Był niepomny na uwijających się uzdrowicieli i pomagających im ochotników, jęczących rannych, pojedynczych ukrywanych szlochów ani na wzbudzone głosy, które zaczynały rozbrzmiewać wśród lepiej trzymających się piratów.

Ich nienaturalnie szybka podróż dobiegła końca, gdy mag odmówił posłuszeństwa. Ignhys opuścił ręce, opadł na kolana, a następnie powoli, jakby gramolił się na posłaniu, położył się na boku.

- Jestem zmęczony, Vero Umberto. - Poskarżył się kapitan, choć nawet z nią nie rozmawiał. - Boli mnie głowa. Gdzie jest mój synek?

Do słyszącej mamrotanie maga Very dotarło, że odkąd znaleźli się na Siostrze, nie widziała Ilithara.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

94
POST POSTACI
Vera Umberto
Od wejścia na pokład Siódmej Siostry Vera klęła już praktycznie bez przerwy. Każda informacja, jaką otrzymywała, każdy kolejny zauważony ranny, wyciągał z niej potok przekleństw, którego nie powstydziłby się Osmar. Ale jakoś musiała wyrzucić z siebie emocje, prawda? Nie miała już kogo zabić, zresztą chyba nie znalazłaby w sobie siły po walce, a potem ucieczce. Z tego wszystkiego zapomniała o bólu nogi, a teraz zastanawiała się, czy nie nadwyrężyła jej przez to dodatkowo.
Do tego się okazywało, że ani nie miała nikogo, kogo mogłaby przesłuchać, ani niczego, co warto by było przeszukać. Zostali z tą niewiadomą, która zmuszała ją do oglądania się teraz przez ramię do momentu, w którym jakimś cudem dowie się, kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Wróciła spojrzeniem do Corina. Czy to ten narkotyk, jaki w celach przeciwbólowych przyjmował przez ostatnie dni, otępiał go tak bardzo? Jego organizm będzie po tym wszystkim wymagał oczyszczenia, które prawdopodobnie nie będzie należało do przyjemnych. Musiała zaprowadzić go do kajuty, do łóżka, żeby odpoczął, ale to za chwilę.
Teraz jej uwagę przyciągnął Ignhys. Rozejrzała się, wśród zebranych na głównym pokładzie szukając Ilithara, ale nigdzie go nie widziała. Czy zginął podczas walk i mag nigdy już nie zobaczy swojego syna? Potarła brwi palcami, zaciskając powieki na moment. Nie miała siły na rodzinne dramaty. Wiedziała jednak, że rodzice nie powinni przeżywać własnych dzieci i jeśli półelf faktycznie był martwy, a nie został z tyłu, razem z Białym Krukiem, mogło to stanowić ostateczny cios dla i tak już nadwyrężonego umysłu starego elfa.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Może został w jaskini. Na drugim statku.
Nie widziała go tam. Nie widziała go też nigdzie w rezydencji, bo była noc i panował tam absolutny chaos. Wyciągnęła do Ignhysa rękę, by jednak nie szedł spać na środku statku, na twardych deskach, wszystkim pod nogami. Właśnie zwolniło się przynajmniej kilkanaście hamaków pod pokładem. Z tą makabryczną myślą pomogła magowi wstać.
- Chodź. Musisz odpocząć. Znajdę kogoś, kto zaprowadzi cię gdzieś, gdzie będziesz mógł się położyć - ruszyła w stronę któregoś z załogantów, który nie był chwilowo niczym zajęty, a jeśli takiego nie znalazła, sama ruszyła z magiem pod pokład. Po drodze zaczepiła Labrusa, pochylonego nad jakimś rannym.
- Potrzebujecie czegoś? - spytała. - Mogę coś zrobić? Przydzielić wam więcej ludzi?
Musiała odstawić Ignhysa, potem Corina, a potem powiedzieć coś do swojej załogi. Coś, co pomoże im znaleźć siłę w tej sytuacji. Tylko nie miała w sobie żadnej innej emocji, poza czystą wściekłością, a wątpiła, by była ona w stanie poprawić czyjeś samopoczucie. Musiała trochę ochłonąć.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

95
POST BARDA
Przekleństwa Very nie były w stanie pomóc rannym, a tym bardziej tym, którzy zdążyli już wyzionąć ducha. Uzdrowiciele i medycy uwijali się wśród najciężej rannych, dlatego na samej Siostrze nie powinni mieć już wielu strat. Mimo to, pojedynczy piraci byli zbyt w zbyt ciężkim stanie. Szykowały się kolejne pogrzeby na morzu.

Załoga nie zyskała źródła informacji, ale w obecnym położeniu, należało być szczęśliwym z możliwości ucieczki. Ighnys był ocalały, ale co działo się z jego synem?

Stary mag powiódł spojrzeniem po okolicy, zatrzymując wzrok na Verze tylko na chwilę. Był zmęczony, rozkojarzony, a do tego nie widział Ilithara. Kapitan Umberto była jakąś stałą, ale nie taką, jak Ilithar.

- Vero Umberto... - Zaczął mag, ale nie skończył. Bez zbędnej dyskusji ujął dłoń kapitan i podniósł się, a następnie posłusznie poszedł z Gerdą pod pokład. Dziewczyna wiedziała, jak zadbać o starego elfa, choć tak naprawdę musiała go jedynie uspokoić i ułożyć w hamaku.

Corina znalazła uzbrojonego w długą fajkę, wciśniętą między zęby. Lekki obłok dymu unosił się z jego ust. Vera będzie musiała przywyknąć do tego, że jej mężczyzna zaczął palić. Gdy wskazała mu drogę do kajuty, sam, bez kłopotania kogokolwiek, udał się do łóżka, by tam odpocząć. Siedząc na beczce i tak nie potrafił pomóc.

Labrus mógł robić, to, co potrafił - badać i diagnozować, wydawać polecenia pomocnikom, a kiedy skończyli się ci, których stan musiał być oceniony, a decyzje podjęte, sam złapał za igłę, by zaszywać większe rany, jak i za rozgrzany metal, by zamykać te, które zamknąć się dało. Połamani musieli poczekać na swoją kolej.

- Pilnuj, żeby magowie dobrze zajęli się Leobariusem. - Powiedział Verze, gdy ta przyszła pytać o potrzebną pomoc. - Uratowanie go to teraz nasz priorytet. O ile nie chcesz pozwolić mu umrzeć w spokoju i przejąć resztki załogi Kruka. - Dodał ciszej.

Everamczyk, któremu zaszywał ranę na ramieniu, spojrzał na Verę, jakby sam był ciekawy jej decyzji. Załogant należał do Siódmej Siostry.

- Wtedy bylibyśmy w stanie w pełni obsadzić statek, kapitanie. - Ocenił, choć nikt nie pytał go o zdanie. Decyzja byłaby niemoralna, ale z pewnością korzystna, patrząc na zysk, jaki mogła przynieść.

- W każdym razie. - Labrus znów wtracił się do rozmowy. - Zadbaj najpierw o ich morale. Słyszałem rozmowy, że przez ciebie zadarli z Kompanią i to twoja wina. Musisz być silna, Vero, nim Siódmej Siostrze zostanie przypisana łatka przeklętego statku. Ostatnie, czego teraz możesz chcieć, to bunt.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

96
POST POSTACI
Vera Umberto
Bardzo chciała zapewnić Ignhysa, że z jego synem jest wszystko w porządku. Jakkolwiek irytującą by nie był osobą, nie życzyła Ilitharowi śmierci, a tym bardziej nie życzyła staremu elfowi utraty syna. Oddała go Gerdzie, nie znajdując już dla maga więcej słów wsparcia niż te, które wyrzuciła z siebie wcześniej. Z jakiegoś powodu czuła, że żadne z nich już Ilithara nie zobaczy.
Skierowanie Corina do kajuty też nie poprawiło jej nastroju, choć czekała na ten moment przez ostatnie dwa tygodnie - gdy oboje z powrotem znajdą się na statku i będą mogli cieszyć się spokojnym rejsem. Tymczasem ani nie było tu spokoju, ani powodów do radości. Fajka jej nie przeszkadzała, zapach palonych przez niego ziół był nawet przyjemny, a w chwili takiej jak ta zastanawiała się, czy sama nie powinna się nimi otępić, by zaraz tu nie zwariować.
Propozycja Labrusa sprawiła tylko, że w Verze zagotowało się jeszcze bardziej. Ostatnim, o czym teraz myślała, to przejmowanie czyjejś załogi, w szczególności kapitana, który leżał na deskach jej pokładu i dogorywał.
- Beze mnie zajmą się nim źle? - warknęła do lekarza, być może całkiem niepotrzebnie kierując złość w jego stronę. Przeniosła wściekłe spojrzenie na Everamczyka. - Twoim największym zmartwieniem w tym momencie jest obsadzenie statku? Na twoim miejscu bym się zamknęła, jeśli nie chcesz, żebym na twoje miejsce też kogoś szukała.
Podniosła wzrok i rozejrzała się po pokładzie. Stan załogi był opłakany. Po dwóch wspaniałych tygodniach, wypełnionych rumem, śpiewem i zapachem ukwieconych drzew, brutalnie dopadła ich rzeczywistość, na którą żaden z nich nie był gotowy. Ale to nie była wina Very, nie tym razem. To nie były konsekwencje jej dotyczących Kompanii decyzji, ani tego, że spędziła ostatni czas w rezydencji Aspy wraz ze swoimi ludźmi. To była wina zdrajcy, którego zamierzała znaleźć, za wszelką cenę.
- Przeklęta jestem ja, nie mój statek - mruknęła pod nosem, zastanawiając się, czy przypadkiem faktycznie tak nie jest. To by wyjaśniało wszystko, co w jej życiu szło nie tak. - Dogadalibyście się z Leobariusem. On też wiecznie spodziewał się najgorszego. Szkoda, że nie przewidział tego.

Ruszyła w stronę podwyższenia na rufie, pod którym kryły się kwatery oficerskie. Chcieli, żeby coś powiedziała? Dobrze. Miała bardzo dużo do powiedzenia, oj tak. Buzowała w niej wściekłość, jakiej nie potrafiła stłumić, więc może w ten sposób znajdzie dla niej ujście. Kulejąc odrobinę, weszła po schodach i stanęła przy zaokrąglonej barierce przed kołem sterowym, spoglądając z góry na główny pokład swojego przeklętego statku.
- Nie zrobiliśmy niczego źle - rzuciła głośno, z pewnością, przekrzykując szum fal i wiatr. Zamknięty w kajucie Corin też musiał ją słyszeć. - Ze wszystkich możliwych chwil akurat ta nie była taką, w której moglibyśmy zarzucać cokolwiek sobie samym. Dwa tygodnie temu postanowiliście udowodnić, że nie jesteśmy zgrają nastawionych przeciwko sobie nawzajem dupków. Że stoimy wszyscy ramię w ramię, nawet jeśli służycie pod różnymi kapitanami. Wiele może nas różnić, ale ostatecznie każdy z nas ma braci i przyjaciół wśród tych, co przeżyli i miał ich wśród tych, którzy właśnie zginęli, nie robiąc niczego, za co zasługiwaliby na śmierć.
Zacisnęła dłonie na relingu, aż zbielały jej kostki.
- Ale jakaś zdradziecka kurwa postanowiła nas wydać - syknęła wściekle. - Ktoś tak, jak wcześniej Speke, uznał, że lepiej wyjdzie na dogadaniu się z Kompanią. Ktoś, kogo zapewne niektórzy z was uważali za przyjaciela i brata, za kim niektórzy skoczyliby w ogień, sprzedał własny honor i ściągnął śmierć na tych, z którymi unosił kubki w toaście, z którymi śpiewał przy ogniskach Harlen. Za co? Za gówniane obietnice niebieskich płaszczy?
Odpięła ostrze Eldara od pasa i zrzuciła je na główny pokład. Stal zabrzęczała, gdy broń odbiła się kilka razy i wylądowała nieruchomo, ubrudzona krwią, niewidoczną w nikłym świetle księżyców, gwiazd i pokładowych latarni.
- Ktokolwiek to był, znajdę go i dopilnuję, żeby zawisł na wlocie do zatoki obok pierwszego zdrajcy. A jeśli nie wszystko poszło po jego myśli i ukrywa się na tym statku, licząc na to, że uniknie konsekwencji, udając jedną z ofiar, zawiśnięcie będzie najmniejszym z jego problemów. Jest wiele rzeczy, którymi gardzę, ale zdrada jest najgorszą z nich. Przynosi śmierci, z którymi nie zamierzam się godzić i wy też nie powinniście. Ale musimy teraz oglądać się przez ramię. A jeśli ktoś wie coś, co pozwoli odkryć osobę odpowiedzialną za cały ten syf, wiecie, gdzie mnie znaleźć.
Wbiła spojrzenie w Leobariusa. Podczas walk w rezydencji zabiła wielu, ale to wciąż wydawało się zbyt mało, by załagodzić jej głód krwi i potrzebę zemsty.
- Płyniemy na Harlen - poinformowała tych, którzy jej słuchali. - Miejmy nadzieję, że wyspa jeszcze na nas czeka i nie przywita nas spalone truchło osady, razem z patrolem karlgardzkiej straży.
Odepchnęła się od barierki i ruszyła w stronę drugiego kapitana, by zgodnie z sugestią Labrusa upewnić się, że uzdrowiciele dbają o niego jak należy. Chociaż co mogła zrobić? Nie znała się na tym. Oni lepiej będą wiedzieć, jak go leczyć. Tak czy inaczej szła do niego, chcąc przynajmniej zobaczyć, w jakim jest stanie.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

97
POST BARDA
Nikt nie mógł przewidzieć ataku na pozycję piratów w domku na obrzeżach Everam. Mężczyźni i kobiety zostali wzięci z zaskoczenia, a stanowiący straż wartownicy byli w zbyt małej liczbie, by mogli odeprzeć dobrze zorganizowany atak. Klęska na polu bitwy odbiła się na liczebności i nastrojach. Zmęczony, poszukujący syna Ighnys odszedł z Gerdą, w której oczach błyszczały łzy, gdy nie mogła poradzić sobie ze stratą takiej ilości współzałogantów, a Everamczyk z załogi kapitan Umberto mógł tylko zamknąć usta, gdy po jego minie Vera oceniła, że nie do końca podobały mu się te groźby. Morale były niskie, a z tego typu odzywkami, spadały jeszcze niżej. Labrus jedynie pokiwał głową, na nowo skupiając się na szyciu.

Nikt nie zatrzymywał Very, gdy wspinała się na rufę, zajęci cichymi rozmowami lub pomaganiem sobie nawzajem przy drobniejszych ranach, które nie wymagały uwagi Labrusa czy uzdrowicieli. Dopiero po pierwszych słowach kapitan wiele par oczu uniosło się w jej stronę. Nie było wiwatów. Nie było okrzyków, ani odgrażania się. Kiedy wspomniała o przyjaciołach i śmierci, do jej uszu dobiegł zduszony jęk Jelonka, wciąż obejmującego nieruchomego już Zygmunta i była to jedyna prawdziwie emocjonalna reakcja, jaką udało jej się uzyskać przemową. Piraci stracili ducha walki. Teraz, gdy ledwie udało im się ujść z życiem, mieli patrzeć na ręce jeszcze sobie? Zdradziecki załogant mógł kryć się między nimi, ale równie dobrze mógł umrzeć razem z pozostałymi w Everam lub już bezpiecznie siedzieć na statku Kompanii. Ktokolwiek to był, jego tożsamość została nieznana. Obietnica Harlen w ogniu tylko pogorszyła sprawę.

Kiedy kapitan szła w kierunku dzioba, gdzie leżał Leobarius, nie zaszycało jej ani jedno spojrzenie, ani jeden odważny głos. Leobarius siedział, oparty o skrzynię, z dłonią Mute'lakka przyciśniętą do wciąż krawawiącego ramienia. Rana była paskudnie poszarpana i mimo magii, opierała się zamknięciu. Kapitan uniósł na Verę jasne oczy.

- Dobrze widzieć cię w jednym kawałku, Vero. - Pozdrowił ją drżącym głosem. Był blady i słaby, musiał stracić zbyt dużo krwi. - Jestem ci winien przeprosiny. Wzięli nas z zaskoczenia, wielu z nas nie miało przy sobie broni. - Zaczął od tłumaczeń. Gdy Umberto poszła po statek, to on był przywódcą grupy w Everam. - Słońce i alkohol uśpiły naszą czujność.

- Statek na prawej burcie! - Wrzask przerwał ciszę, jaka zapadła po słowach Gregora.

Ktoś szybko podał Verze lunetę. Po stronie sterburty w mroku majaczyła jeszcze ciemniejsza sylwetka statku. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że jednostka była niemal tak nadszarpnięta, jak stan załogi Very - na pokładzie paliła się jedna, pojedyncza lampa, maszty były połamane, a żagle smętnie zwisały w strzępach. Statek-widmo zdawał się dryfować.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

98
POST POSTACI
Vera Umberto
Nigdy nie była przesadnie czuła, a jej załoga powinna wiedzieć, że gdy była wściekła, na sugerowanie jej rozwiązań mogą sobie pozwolić co najwyżej oficerowie i Osmar. Pozostałych nie miała ochoty w tej chwili słuchać, bo ilu ludzi, tyle opinii. Czy zepsuła tym morale Everamczyka? Być może. Jej przemowa nie była podnosząca na duchu, ale Vera nie miała w sobie w tej chwili chyba ani jednej innej emocji, niż wściekłość. A usprawiedliwiona wściekłość też mogła być napędem do działania, prawda? Inaczej nie była w stanie pomóc.
Gdy dotarła do Leobariusa, zaczęła też czuć zmęczenie. Usiadła na pokładzie obok niego, wbijając spojrzenie w ranę, która nie chciała się zasklepić. Nie rozumiała tego. Magia powinna radzić sobie ze wszystkim, a obrażenia od zwykłej broni tym bardziej nie powinny stanowić dla niej problemu. To nie była babrząca się dziura w brzuchu, tylko rozcięte ramię. Co było w tym takiego trudnego? Rzuciła w stronę Mute'lakka zirytowane spojrzenie, ale na szczęście był zbyt skupiony na leczeniu, by to zauważyć.
- Gdzie jest Weswald? - spytała go. - Powinien ci pomagać. Oleny też nie widzę.
Słabe przeprosiny drugiego kapitana sprawiły tylko, że Umberto pokręciła przecząco głową, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie zamierzała zgodzić się na to, żeby tu umarł, nie chciała przejmować jego załogi - nie kiedy jeszcze dało się go uratować. Wyprowadzili Corina z dużo gorszego stanu, a gdy umierał Erinel, nie mieli Labrusa. Poradzą sobie, tylko trzeba było uczynić go priorytetem. Uniosła wzrok i rozejrzała się za rudym.
- Gdybym tam była zamiast ciebie, też bym nie była na to przygotowana - odparła z frustracją. - Chcę tylko wiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny i wyciągnąć konsekwencje. Nie chcę rzucać oskarżeń na wiatr, ale...
Potrząsnęła głową i przetarła twarz mokrym rękawem, by zetrzeć z niej zasychającą krew. Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, padły słowa o statku. Wyprostowała się i przyjęła podaną lunetę, by zorientować się, kto mógł za nimi płynąć. Czy też pchani byli sztormem Ignhysa, czy przypłynęli z innej strony? Nie rozpoznawała sylwetki drugiej jednostki z takiej odległości, ale jednego była pewna - nie była ona w najlepszym stanie.
- Kurs na przechwycenie - zadecydowała i uśmiechnęła się słabo do Leobariusa. Chociaż nie, chyba się nie uśmiechnęła, chyba ją to przerosło. Po prostu w jej głosie zabrzmiało trochę mniej złości, niż do tej pory, gdy powiedziała: - Może to Kruk z resztą twojej załogi. Niedługo się dowiemy. Pójdę znaleźć kogoś, kto pomoże Mute'lakkowi, żebyś nie leżał tu tak bezużytecznie.
Po tych słowach oparła dłoń na zdrowym ramieniu Gregora i faktycznie na moment uniosła kąciki ust w uśmiechu, nawet jeśli mało był on wiarygodny, po czym ruszyła w poszukiwaniach kolejnego medyka. Musieli się też przygotować do przejęcia drugiego statku, nieważne jak ograniczone mieli możliwości załogowe. Ale patrząc na jego stan, nie powinno to być problemem.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

99
POST BARDA


Mute'lakk wydawał się robić wszystko, co w jego mocy, by rana się zasklepiła. Nieznająca się na magii Vera nie powinna oceniać jego działań, z drugiej strony dostrzegała trzęsące się dłonie, zagryzioną wargę, błądzące spojrzenie... Na młodym orku atak i możliwość utraty Weswalda wywarł zbyt duże wrażenie, a sam fakt, iż przyczynił się do śmierci najeźdźcy w tak brutalny sposób, gdy rozbił jego głowę o fontannę, musiał nie dawać mu spokoju. Był jeszcze chłopcem, który miał przed sobą karierę uzdrowiciela. Zaczął ją jednak od odebrania życia nawet nim zdołał uzyskać dyplom. Nie było dla niego powrotu. Na emocjach Mute'lakka cierpiał też Leobarius, bo choć tkanki łączyły się ze sobą i tkały odpowiednią sieć, każda chwila zawahania orka powodowała, że krew na nowo ciekła z rany, a nowopowstałe filamenty pękały.

- Odesłałem Weswalda, i Olenę. Pomaga innym. - Za orka sprawę wyjaśnił Leobarius. - Mute'lakk świetnie sobie radzi. Możesz to zrobić, przyjacielu. - Zwrócił się do uzdrowiciela, który tylko kwinął głową. Słowa wsparcia były na wagę złota, ale czy mogły przynieść jakikolwiek skutek? - Vero, dowiemy się, kto to zrobił. Ale nie dzisiaj. Odpocznij. Pozwól swoim ludziom ochłonąć.

Dobroduszne słowa Gregora nie miały znaczenia, gdy na horyzoncie pojawił się, wydawałoby się, łatwy łup. Leobarius tylko kwinął głową. W tej potyczce nie mógł jej pomóc, ale nie zamierzał też jej zatrzymywać. Okazja była zbyt kusząca.

Verze udało się znaleźć Olenę, która popędziła do pomocy przy ranach kapitana Białego Kruka. Marynarze nie przyjęli entuzjastycznie wieści o zbliżającym się abordażu, jednak wszystko zmieniło się, gdy podpłynęli bliżej. Statek rzeczywiście dryfował, co więcej, miał w kadłubie uszkodzenia, które mogłyby sugerować rychłe pójście na dno przy nieodpowiedniej pogodzie i wyższych falach, które mogły wezbrać w każdej chwili. Gdy znaleźli się na tyle blisko, że Siostrę mogło dosięgnąć nieuzbrojone oko, ktoś z pokładu drugiego statku zaczął wymachiwać ogniem, jeszcze bardziej starając się zwrócić uwagę na siebie i dryfujący wrak. Po wodzie niosły się głosy, dziękujące wszystkim bogom za ratunek. Powiewające na resztkach masztów flagi, które z oddali wydawały się szare, dopiero po rozgonieniu mroku potężniejszymi lampami okazały się błękitne lecz z garstki zalogantów, tylko trzech miało na sobie równie niebieskie płaszcze.

- Drwimirowi niech będą dzięki! - Wolali, ucieszeni, gdy opuszczano trap. - Baliśmy się, że zadryfowaliśmy na wody, gdzie nikt nie pływa! Sam Ul was nam zesłał! - Mówił brodaty jegomość, który wyszedł na prowadzenie grupy. Vera mogła dostrzec, że twarze ocalałych są blade, a ich oczy zapadnięte strachem. Żaden nie wyglądał na arystokratę, czy nawet wyższego stopniem załoganta. Proste łachy sugerowały niższych szczeblem majtków. Również błękitne płaszcze odcinały się od ich ubrań, jak róże w pokrzywach. - Zaatakowały nas morskie diabły na smokach! Ul nas uratował! - Tłumaczyli schodzącym na ich pokład piratom. Żaden nie wydawał się uzbrojony, nie w głowie była im bitka.

Dopiero z bliska dało się dostrzec, że podziurawiony pokład statku zasłany był ciałami. Wielu marynarzy w klasycznych ubraniach, paru dostojników w płaszczach zdradzających przynależność do Kompanii. Parę ciał było innych. W ciemnych, ciężkich szatach leżeli porozrzucani między Kompanią, a ich twarze pociemniały do tego stopnia, że nie rozświetlał ich nawet ogień.

- Diabły! - Zawył któryś z ocalałych majtków. - Nie zbliżajcie się do nich!

Wbrew ostrzeżeniom, przed szereg wyszedł Osmar. Nachylił się nad ciałem, oceniał je dłuższą chwilę, cmokając przy tym z niezadowoleniem, mrucząc coś o pierdolonych odszczepieńcach. Jego mamrotanie przerwał nagły ruch. Szybciej niż krasnolud zdążył zareagować, leżący chwycił go za kostkę. Osmar, choć nieprzygotowany, wiedział, jak zareagować. Złapał ledwie żywego atakującego za szarawe włosy i uderzył jego głową w deski pokładu.

- Ty pomerdańcu zasrany! - Skomentował, a gdy dłoń opadła bez sił, puszczając go, poprawił butem. - Będzie mnie tu łapać, chuj!
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

100
POST POSTACI
Vera Umberto
- Odpoczywałam przez ostatnie dwa tygodnie i zobacz, jak to się skończyło - mruknęła w odpowiedzi na sugestię Leobariusa. Miała idealny dowód na to, że nie mogła tracić czujności i pozwalać sobie na beztroskę. To było dla pozostałych, dla jej załogantów, może dla innych kapitanów, ale nie dla niej. Powinna była lepiej zabezpieczyć rezydencję, wiedząc, że ją opuszcza. Powinna była też dopilnować, by każdy cały czas nosił przy sobie broń. Pokręciła głową, marszcząc brwi, ale nie powiedziała na ten temat już nic więcej. Przeniosła wzrok na młodego orka i wpatrywała się w niego przez chwilę w milczeniu, zanim odezwała się do niego.
- Ratowanie życia nie zawsze wiąże się tylko z leczeniem. Żeby pomóc teraz kapitanowi Leobariusowi i innym, musiałeś najpierw ocalić siebie. Dobrze sobie poradziłeś tam, podczas walk - powiedziała cicho. - I dobrze radzisz sobie teraz, ale przyślę ci kogoś do pomocy, bo widzę, że nie możesz się skupić.
Przynajmniej znalazła w sobie siłę, by jemu rzucić jakieś motywujące słowo, nawet jeśli nie potrafiła wykrzesać ich z siebie jeszcze chwilę temu w kierunku całej załogi. Może to obecność Gregora wpływała na nią tak uspokajająco, kto wie? Tak czy inaczej lepiej się czuła mając świadomość, że Olena też zajmie się drugim kapitanem i dopilnuje, by przeżył.

Statek, który z chwili na chwilę widzieli coraz lepiej, budził w Verze mieszane uczucia. Najpierw błękitne flagi i niebieskie płaszcze sprawiły, że zapałała ponowną wściekłością, którą na moment wyciszyła rozmowa z Leobariusem. Potem dostrzegła stan, w jakim była resztka załogantów i poczuła politowanie, może wręcz odrobinę pogardy pomieszanej z satysfakcją. Cóż za ironia losu, pierdolona Kompania ratowana przez piratów. Po tym, co wydarzyło się na brzegu, miała ogromną ochotę wyrżnąć ich wszystkich co do jednego w ramach zemsty, ale dobrze wiedziała, że nie mściłaby się konkretnie na tych, którzy na to zasługiwali. Ci tutaj właśnie przeżyli jakiś koszmar. Mogła kazać ich zabić później; ciekawość zwyciężyła.
- Jesteście z Kompanii Błogosławieństwa Ula? - spytała, schodząc po trapie na dogorywający stateczek. Nie miała broni przy biodrze, ale obok niej szedł Osmar, a oni wyglądali, jakby właśnie zajrzeli do czeluści piekieł, czuła się więc w miarę bezpiecznie. Na maszcie Siódmej Siostry nie powiewała piracka bandera, więc nie obawiała się, że zbyt wcześnie wyda się, z kim ocalała garstka miała do czynienia. Zrobiła kilka kroków po pokładzie, przesuwając spojrzeniem po trupach, jakimi był zasłany. Tyle niebieskich płaszczy. Nie mogły się zmarnować! Będzie musiała przysłać tu kogoś, kto je zbierze; może się okazać, że przydadzą się im w przyszłości. Błękitne flagi też mogli ściągnąć, dla własnego użytku. Na te rozkazy przyjdzie jednak czas później.
Zatrzymała się zaraz za bosmanem i prawie podskoczyła w miejscu, zaskoczona nagłym ruchem. W mrokach nocy nie do końca potrafiła określić, dlaczego twarze napastników są tak ciemne. Może był to pewnego rodzaju kamuflaż?
- Czekaj - powstrzymała krasnoluda i zerknęła przez ramię na najbliżej stojącego ocalałego. - Morskie diabły na smokach? Gdzie te smoki? I czemu nie wybili was wszystkich? Wy żyjecie. Pokonaliście wszystkich?
Ktoś, kto stał przeciwko Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula, mógł bardzo szybko stać się jej najlepszym przyjacielem. Jeśli któryś z tu leżących jeszcze dychał, mogła zabrać go na Siostrę, zaoferować mu podstawowe wygody i sobie z nim uprzejmie porozmawiać. Miała tylko nadzieję, że inni z tej grupy nie czekają tu gdzieś w okolicy i nie uznają ich za wsparcie, jakie Kompania sobie znalazła. Ostatnim, czego w tej chwili potrzebowali, była kolejna walka.
Zbliżyła się do tego, którego właśnie kopniakiem potraktował Osmar i odsuwając krasnoluda, sama pochyliła się ostrożnie, by z bezpiecznej odległości przyjrzeć się nieznajomemu, słuchając jednocześnie wyjaśnień ocalałych.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

101
POST BARDA
Statek Kompanii nigdzie już nie popłynie. Zerwane liny i połamane maszty jasno mówiły o tragedii, która musiała się tu rozegrać. Ocaleni nie byli gotowi do dalszych walk, co więcej patrzyli na Verę i jej ludzi jak na wybawców w trudnej chwili. Jeśli którykolwiek ropoznał ich z portretów pamięciowych, nie zdradzili tego w żaden sposób.

Vera nie była sama. Towarzyszył jej nie tylko Osmar, ale też zaufani ludzie, z Oharem i Ashtonem na przedzie.

- Tak! - Brodaty zareagował entuzjastycznie, gdy Umberto bez pudła rozpoznała, do kogo należały ich barwy. - To znaczy, my tylko zaciągnęliśmy się, ale statek należy do Kompanii Błogosławieństwa Ula. - Wyjaśnił, podchodząc bliżej Very, jakby ciągnął do światła niczym ćma. - Kiedy zaatakowały diabły, kazali złapać za szable, ale te pod pokładem... - Niebezpośrednio przyznał się do tchórzostwa. - Widzieliśmy przez bulaje te czarne diabły, smoki... nie udało się dorwać ani jednego. - Mówił, nieco potykając się w zeznaniach, gdy wciąż był w zbyt dużym szoku. Żaden ocalały nie zbliżał się do trupów. - Oni zabijali, strącali do wody...

- Porwali ich! - W słowo wszedł mu młodszy marynarz. Nie miał zębów na przedzie, ale to nie przekonywało go do zamknięcia ust. W emocjach prezentował wybrakowaną szczękę. - Widziałem! Porywali ich na smoki, a potem do wody!

- Udało nam się paru dorwać. Tych, którzy tu są. - Dodał kolejny, nieco spokojniej. - Ale ich było za wielu. Nie wiem... nie wiem, czemu nas zostawili.

- Bośmy się schowali! - Dodał uczynnie poprzedni.

- Kapitanie, wrzućmy do ścierwo do morza. - Zaproponował Osmar, który gotów był butować leżącego, choć ten dawno stracił już werwę i nie zamierzał po raz kolejny łapać krasnoludzkich łydek. Z nowopowstałej rany na skroni zaczynała cieknąć niemal czarna w ciemności nocy krew. Choć przypomniał elfa, jego skóra była popielata, a włosy szarawe. Ubrany był w ciemną, zwiewną szatę, utkaną z ciężkiego materiału, wciąż wilgotnego od morskiej wody, który ukrył w pierwszej chwili niedostrzegalny bełt wbity tuż pod obojczykiem, jak i kolejny, który utknął w udzie dziwacznego elfa.

Był przytomny. Spod uchylonych powiek zerkały na Verę szafirowe ślepia. Ciężki oddech unosił klatkę piersiową.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

102
POST POSTACI
Vera Umberto
Uśmiechnęła się do brodatego nieprzyjemnie, gdy z tak wielką ekscytacją przyznał się do kogo należy rozpadający się statek. W milczeniu słuchała, jak opowiada o swojej przynależności i o własnym tchórzostwie, jakby pierwsze nie było wystarczające, by Vera z góry widziała go jako najgorsze ścierwo. Nie widziała powodów, by ich ratować. By zabierać ich na pokład Siódmej Siostry i pozwalać im kontynuować swoje żałosne życia dzięki ich ratunkowi. Może gdyby był z nią Corin, przekonałby ją do innej decyzji. Może gdyby nie przeżyli właśnie tego, co przeżyli, zastanowiłaby się, czy nie zrobić wyjątku i czy tych tutaj nie wysadzić na jakiejś pierwszej lepszej zamieszkałej wyspie, skąd zgarnie ich ktoś inny. Nie był to Biały Kruk i nie przyprowadzi Leobariusowi reszty jego załogantów, więc po co miała się przejmować tymi tutaj?
Wpatrywała się za to później w nieznajomego z nieukrywanym zainteresowaniem, a gdy dotarło do niej, że nie ma do czynienia z żadnym kamuflażem, także z odrobiną niepokoju. Nigdy nie widziała elfa takiego, jak ten, ale słyszała o nich już kiedyś. Tylko że były to opowieści, legendy, w które nie wierzył nikt. Z drugiej strony, nie wierzyła też dotąd w syreny, a życie już Verze udowodniło, że legendy potrafią ożyć w najmniej odpowiednim momencie.
- Statek Kompanii zaatakowały morskie diabły na smokach - powiedziała w końcu cicho, do swoich ludzi, nie odrywając spojrzenia od elfa o popielatej skórze, który to spojrzenie w milczeniu odwzajemniał. - Strasznie pechowo się złożyło, że nikt z załogi nie przeżył.
Wyprostowała się i zerknęła przez ramię na swoich ludzi, by znacząco skinąć głową. Nie miała ochoty słuchać niemających sensu wyjaśnień grupy tchórzy w niebieskich płaszczach. Ci, których nie pozabijały podczas ataku mroczne elfy, zostaną dobici przez piratów. Nie potrzebowała użerać się ze szczerbatym narwańcem i jego towarzystwem. Za to wyjątkowo mocno zainteresowana była tajemniczym rannym o szafirowych oczach, zwłaszcza, że był w stanie, w jakim nie stanowił dla niej zagrożenia. Zostawiając kwestię resztek Kompanii pozostałym swoim ludziom, przykucnęła przy nieznajomym o popielatej skórze, znów odwzajemniając jego spojrzenie.
- Zabierzemy cię ze sobą - poinformowała go. - Jeśli nie będziesz robić problemów. W innym przypadku skończysz tak, jak oni. Rozumiesz mnie?
Czy oni w ogóle mówili w tym samym języku? Jeśli nie, chyba nie było sensu, by brała go na pokład Siódmej Siostry, bo ani nie zaspokoi on jej ciekawości, ani nie będzie w żaden sposób pomocny w kontekście Kompanii i całej reszty jej problemów.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

103
POST BARDA
Nieszczęśliwie dla załogi statku Kompanii, Corin został w kajucie, racząc się dymem spreparowanych dla niego ziół. Nic na świecie nie musiało go obchodzić, gdy myśli zasnuwała chmura obłoków z fajki. Z pewnością nie musieli go obchodzić ci, którzy sprzedali swoje usługi Kompanii.

- Nie, nie! My żyjemy, my... - Dopiero po chwili do marynarzy dotarło, co zasugerowała Vera, a pojawiające się w dłoniach piratów ostrza tylko dopełniły obrazu. Pierwszy rzucił się do relingu, a następnie do morza, z pewnością ku swojej zgubie, choć nie tak rychłej, jak ta, która dosięgła pozostałych. Ohar, Ashton, Osmar, pozostali - rozprawili się z majtkami, którzy nie stanowili żadnego oporu i w gruncie rzeczy nawet się nie bronili.

- Kapitanie, dobij diabła! - Warczał krasnolud, wycierając swoją szabelkę w niebieski płaszcz, nie wiedząc, że Umberto miała jakieś plany z nimi związane.

- Diabła. - Powtórzył po Osmarze ciemnoskóry niezajomy. Sposób, w jaki formułował słowa, jak układał usta i jak te tworzyły się na języku, mogły sugerować, że przywykł do używania innej mowy. Jego spojrzenie nie opuszczało Very. Zamrugał powoli. Nawet rzęsy miał szarawe. - Jaki problemy może robić diabeł. - Odparł nie do końca poprawnie, choć jednocześnie dowiódł, że zrozumiał przekaz. - Kapitanie. - Dodał, podpłapując jej tytuł.
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

104
POST POSTACI
Vera Umberto
Trudno było powiedzieć, że nie czuła satysfakcji, gdy słyszała krzyki umierających. Każdemu, kto choćby pierdnął w kierunku Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula, życzyła w tej chwili śmierci. Ta grupka do tego wszystkiego była żałosna i niewarta poświęcania zasobów, jakie mieli na Siódmej Siostrze.
- Nie - odpowiedziała Osmarowi krótko. - To elf, nie żaden diabeł. I właśnie z kolegami rozjebał statek Kompanii. Zamierzam go przesłuchać. Popłynie z nami, przynajmniej do momentu, w którym dostanę od niego satysfakcjonujące mnie odpowiedzi.
Rzuciła krasnoludowi krótkie spojrzenie przez ramię. Wcześniej czy później będą mogli zabić więźnia, gdy zacznie się naprzykrzać, przestanie być przydatny, albo okaże się większym problemem, niż to warte. Tymczasem jednak mogli go zamknąć w celi, a Vera będzie miała zajęcie, które może pozwoli jej skupić się na czymś innym, niż strata połowy ludzi. Często zdarzało się im brać więźniów na podobnych warunkach; ten różnił się od nich wyłącznie niezwykłym kolorem skóry i faktem, że... cóż, nie powinien istnieć.
- Sprawdzić, co jest pod pokładem. Zabrać wszystko, co cenne - poleciła swoim ludziom. - Zebrać wszystkie niebieskie płaszcze, które jeszcze nadają się do użytku i wsadzić je do skrzyni u nas, mogą się przydać. Te bandery też - uniosła wzrok w stronę niebieskich flag na czubkach masztów. - Jak nie możemy poradzić sobie z Kompanią w jeden sposób, wcześniej czy później spróbujemy w inny. Czy tego chcemy, czy nie.
Wróciła do rozmowy z elfem, całkiem zadowolona z faktu, że są w stanie się porozumieć. Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę w nikłym świetle nocy, ale wiedziała, że za chwilę będzie mogła obejrzeć go dokładnie pod pokładem Siódmej Siostry. I jakoś nie pamiętała o tym drobnym fakcie, że sama jest mokra, pokrwawiona i ranna, a po uderzeniu głowicą miecza na jej kości policzkowej rośnie tęczowy krwiak.
- Takie, jakie widzę tutaj - odpowiedziała na jego pytanie, wskazując otaczające ich zwłoki. - Jeśli zrobisz cokolwiek komuś z mojej załogi, sama cię zabiję. Jeśli zrobisz coś mi, rozszarpią cię moi ludzie. Współpraca jest teraz twoją jedyną szansą na przeżycie. Podnieście go, upewnijcie się, że nie ma broni - poleciła komuś, kto akurat napatoczył się jej pod rękę. - I do celi. Ja zaraz przyjdę.
Podniosła się i ruszyła w stronę zejścia pod pokład. Chciała sprawdzić, co jeszcze znajdowało się na rozpadającym się statku i co cennego mogła zyskać na tym przypadkowym spotkaniu na otwartym morzu. Zamierzała też zajrzeć standardowo do kajuty kapitańskiej. W tych często czekały na nią najlepsze gratki, które doceniała jej kolekcjonerska strona. A mroczne elfy? Te chciała policzyć i obejrzeć pozostałych, sprawdzając, w jaki sposób zginęła załoga Kompanii. Czy zabiły ich miecze, strzały, czy może szpony bestii, jakich Vera nie miała okazji zobaczyć?
Obrazek

[Złote Morze] Pokład "Siódmej Siostry"

105
POST BARDA


Z pozoru niewinni marynarze zostali zarżnięci jak świnie, gdy znaleźli zatrudnienie na złym statku, pod złymi kolorami. Mogli nie wiedzieć, czym była Kompania, ani czym się zajmowała, gdy byli potrzebni tylko do utrzymania statku na wodzie. Mimo to, ich poparcie dla organizacji przywiodło ich ku śmierci.

- Takiego żem, kurwa, elfa w życiu nie widział. - Podpowiadał Verze Osmar, nieprzekonany, gdy jego nie uwiodło to szafirowe spojrzenie. Wciąż wyglądał, jakby chętnie zasadził elfowi kolejnego kopa. - Mówię ci, będzie z tego chędożony problem...

Mimo zapewnień o braku skłonności do sprowadzania kłopotów, elf wyglądał na takiego, który mógł przynosić jedynie złe wieści. Nie tylko Osmar nie wiedział, co też kapitan dojrzała w dziwacznym mężczyźnie, ale piraci nie zamierzali protestować. Łatwe przejęcie statku było powrotem do rutyny, tak potrzebnym po tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce ledwie parę godzin wcześniej.

- To się mistrz Ighnys ucieszy. - Skomentował Ohar, który szorstko dźwignął ciemnego z desek, łapiąc go za kark jak niesfornego psa. Sprawdził go, a znalazwszy krótki sztylet, postanowił go zarekwirować, tymczasowo wsuwając za własny pasek. - Jak będziesz skakał, to nasz profesorek cię pokroi.

Elf nic nie robił sobie z gróźb, ani tych, które padały z ust pani kapitan, ani tych Oharowych. Pozwolił im manewrować sobą, jak chcieli, choć skrzywił się nieznacznie, gdy podczas przeszukania naruszono bełt wciąż sterczący z jego uda. Mimo odmiennego wyglądu, ból musiał odczuwać tak samo. W porównaniu do Ohara każdy był drobny, ale czarny prezentował typowo elfią, smukłą sylwetkę, wydającą się jeszcze bardziej mizerną przez posturę towarzyszącego mu osiłka.

Nie tylko Ohar zabrał się do pracy, choć w jego przypadku misja polegała tylko na zaciągnięciu elfa do celi na Siódmej Siostrze. Załoganci Very i Gregora rozeszli się po wraku, szukając przydatnego ładunku. Wkrótce okazało się, że w ładowni wciąż uchowało się kilka skrzyń z dobrami łatwymi do sprzedania, był też zapas sucharów, świeżej wody i rumu. Jak raz Kompania Handlowa miała zajmować się tym, czym powinna: handlem. Nie było ni śladu niewolników. Kajuta kapitańska rozczarowała. Była dość prymitywnie wystrojona, nie było w niej niczego, co wpadłoby Verze w oko. Co więcej, w rufie ziała dziura i większość tego, co mogłoby ją zainteresować, zdążyło przesunąć się ku krawędzi i spaść w odmęty morza. Dziennik i wykaz pokaładowy przepadły na zawsze.

Zwłoki nosiły na sobie ślady walki mieczami i pałkami, wiele elfów zginęło od strzał lub bełtów. Inaczej sprawa miała się z członkami Kompanii. Ich ciała były kąsane, rozrywane, miażdżone. Czymkolwiek były smoki, o których mówili majtkowie, były zdecydowanie śmiercionośne.

***

Przed celą zebrała się mała grupka gapiów. Ci, którzy byli w stanie i nie wymagali dalszej opieki medycznej stłoczyli się w małej przestrzeni tuż przed kratami, za którymi zasiadł elf. Na sprasowanym sianie zasiadł jak na tronie, pozornie zupełnie nie robiąc sobie nic z ilości gapiów, którzy przyszli oceniać jego niecodzienny wygląd. Niewybredne komentarze również zdawały się nie robić na nim wrażenia. Ranną nogę, wciąż z tkwiącym w niej bełtem, rozprostował i wyciągnął przed siebie, zaś ramię przycisnął do piersi, by pocisk pod obojczykiem pozostał nieruchomy. Przezornie nie wyciągał ciał obcych z ran, woląc poczekać na medyków, o ile tacy zechcą się nim zająć.

Przymknął powieki, strając się wytrzymać ból i zmęczenie do czasu, aż zainteresuje się nim kapitan. W świetle pochodni objawiły się jego cechy w pełni okazałości - miał zapadnięte policzki, a oczy wąskie jak szparki i długi nos, zaś usta całkiem wydatne. Ciemna skóra była ni to szara, ni wpadająca w odcienie fioletu, natomiast włosy jasne, pozbawione pigmentu. Mokra fryzura nie układała się w nic sensownego, gdy długie kosmyki stanowiły chaos w porównaniu z krótszymi bokami i tyłem. Jego luźne ubranie nie było przystosowane do walki wręcz.
Spoiler:
Obrazek

Wróć do „Baronia Varulae”