Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

16
Czekałem… czekałem. Dobrze wiedziałem, jakie konsekwencje może mieć brak ostrożności. Zdecydowanie bolesne. A czasami nawet śmiertelne. Na szczęście długo czekać nie musiałem. Łatany skurwysyn nie zamierzał się pierdolić i zdecydowanie wolał brać się za swoją późną kolację. Na północy podobno byli ludzie, którzy przed jedzeniem prosili o namalowanie obrazu przedstawiającego to, co będą jedli, by następnie obwieźć ten obraz po znajomych, co by się wszystkim pochwalić. Na szczęście ów drań nie miał tego typu zapędów, jak przystało na porządnego, chociaż wciąż w zad jebanego lamparta.

Starałem się zorientować, w którym miejscu jest łatany skurwysyn. Bałem się poruszyć, więc gównie korzystałem ze słuchu, którym najłatwiej było rozpoznać reakcję kur, które mogły być wybitnie niezadowolone z wizyty nocnego gościa. Oczywiście zainteresowało mnie również kilka odgłosów świadczących o tym, że drań nie jest w pełni sił. Świetnie, lepiej dla mnie. Gdy więc usłyszałem dźwięk sugerujący, że hultaj postanowił się wziąć za jedzenie, wyszedłem w końcu ze swojej kryjówki, próbując się do niego zbliżyć, zagłuszany przez kury. Krok za krokiem, coraz bliżej, cicho, podstępnie… i gdy drań w końcu miał tego swojego jebanego kuraka, to nie czekając sekundy dłużej, zarzuciłem na niego sieć. Miałem go! Czyżby? Chuj złamany miał lepszy refleks niż się spodziewałem – chyba zmyliło mnie jego kulenie i rany… bo okazało się, że mimo obrażeń był w stanie uskoczyć. Co prawdą złapałem jego łapę, ale ten z zadziwiającą łatwością pozbył się sieci z niej i czmychnął w stronę wyjścia. Szybko chwyciłem sieć, próbując ją wziąć… ale chujostwo się owinęło o jebany kurnik. Kurwa mać! Nici z pogoni… chociaż wciąż miałem nadzieję, że drań albo wpadnie we wnyki, albo się zaklinuje między sztachetami płotu albo na tyle wpadnie w panikę, że będzie się kręcił wzdłuż wyjścia, nie mogąc znaleźć dziury.

Nagły dźwięk szamotaniny uświadomił mi, że miałem szczęście. Schwytałem drania! Przynajmniej póki co, bo jeśli rzeczywiście wpadł we wnyki, to mógł je zerwać. Chociaż jego stan, liczne rany, kulenie sugerowały, że miałem trochę czasu. Pytanie ile? Wystarczająco, by odzyskać sieć? Z nią był taki problem, że nie mogłem przewidzieć, czy dwa szarpnięcia wystarczą, by ją odzyskać, czy też zaplątała się mocniej i być może musiałbym nad tym spędzić dobre kilkanaście minut, przecinając niektóre fragmenty nożem. A na to czasu nie miałem. Chcąc nie chcąc… musiałem wymyślić coś innego. A myślenie nie było czymś, co mi wychodziło dobrze. I miałem dziwne wrażenie, że jeśli poproszę drania, by łaskawie zaczekał, aż coś wymyślę, to moja prośba mogłaby nie spotkać się, że zrozumieniem. Zacząłem robić w myślach szybki przegląd rzeczy, które przy sobie miałem. Łuk czy nóż, który nosiłem przy pasie, nie przydadzą mi się – nie chciałem go zabić. Linki użyłem na wnyki. Klatka… no klatki teraz nie przeniosę. Sieć wymagała czasu. Więc… więc miałem przy sobie tylko kaganiec i obrożę z łańcuchem, które teraz wziąłem, mijając swoją kryjówkę, w szaleńczym biegu od kurnika do płotu. I może jakiś ciężki kamień dojrzałem, jeśli miałem szczęście? Zwykle takimi zabezpieczano ogrodzenia, jeśli się chciało powstrzymać zwierzęta przed robieniem podkopów i wzmacniało wbite ziemię w słupy, aby się nie ruszały.

Mając to wszystko, to co mogłem zrobić? Łatany skurwysyn zapewne się panicznie szarpał, próbując się uwolnić z wnyków. Jego głównym przeciwnikiem były obecnie one, nie ja? Była spora szansa, że na mnie nie zwracał większej uwagi, uznając mnie błędnie za znacznie mniejsze zagrożenie. A ja… ja postanowiłem działać szybko i instynktownie. Skoczyłem na niego, najlepiej od tyłu lub chociażby od boku, próbując mu wskoczyć na grzbiet, jednocześnie starając się go zdzielić kamieniem w łeb. Fakt, że zbyt inteligentny nie byłem, na szczęście odrobinę pomagał mi w podjęciu tego typu decyzji. Potrzebowałem chwili… dosłownie chwili, gdy ten będzie otumaniony lub rozproszony… i jeśli dałem radę, to szybkim ruchem próbowałem mu założyć i zapiąć kaganiec. Nigdy tak nie postępowałem z lampartem, ale co by tu nie mówić, z Szaszarethami robiłem to wielokrotnie, a szczęki tych gadów uchodziły za większe i groźniejsze. A jeślibym dał radę poradzić sobie z kagańcem, to starałem się również założyć chujowi złamanemu obrożę, w ramach możliwości przyczepiając łańcuch od niej do czegoś mocnego – chociażby słupa płotu, by w razie sukcesu… szybko spierdolić, nim łatany skurwysyn zrozumie, co się dzieje. A łańcuch… jeśliby wszystko poszło zgodnie z planem, to łańcuch i obroża mogły mi kupić trochę czasu – akurat tyle, by spróbować odzyskać sieć, co oczywiście w razie sukcesu starałem się zrobić.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

17
Jack postanowił przyprowadzić na bestię atak. Porzucając sieć począł szukać kamienia. Znalazł go we wszechobecnej ciemności dość szybko. Nogą. Konkretnie dużym palcem. Rzucając parę przekleństw podniósł go i ruszył w stronę uwiązanego kota. Ten miotał się dość chaotycznie jednak przygwożdżony do miejsca dawał wiele możliwości do ataku. Goblin wybrał jedną z bardziej brawurowych. Wskoczenie na grzbiet skurwysyna i zdzielenie go kamieniem przez czerep. Jednak o ile plan zdawał się być dobry... to jego wykonanie było niemal niemożliwe. Przynajmniej nie bezboleśnie.

Najsampierw wskoczył na zdezorientowane zwierze i przez dłuższą chwilę rozpaczliwie próbował nie spać. Oberwał przy tym kilkukrotnie gdy zwierz uderzał nim o ogrodzenie próbując zrzucić niedoszłego jeźdźca. Dopiero po paru chwilach udało się Jackowi zdzielić bestię głazem co otumaniło ja na tyle by ten zdążył ostrożnie założyć jej kaganiec. To powinno ją w większości unieszkodliwić. Następnie począł zakładać kotu obroże i o ile i ta sztuka mu się udała to błędem było opuszczenie grzbietu kota dla przywiązania łańcucha do ogrodzenia. Bestia mimo bycia wpół przytomną machnęła łapą w kierunku oddalającego się od niej goblina rozcinając delikatnie jego plecy. Jack poczuł na plecach dziwne ciepło lecz mimo to był w stanie dokończyć swego dzieła przywiązać łańcuch do jednego z dalszych palików, gdyż łatany skurwysyn nie był w stanie rzucić się na neigo będą (przynajmniej na razie) zaplątanym we wnyki.

Jack po skończeniu mocowania łańcucha począł czuć na plecach palący ból gdy zaś jego obite ciało poczynało domagać się swoich praw. Lecz nie był to jeszcze koniec. Lampart był dalej półprzytomny i chociaż ograniczył zasięg jego ruchów do paru metrów mógł niedługo dojść do siebie. Jakby nie dość było problemów gdzieś od strony podwórza począł dobiegać odgłos buciorów i zirytowany głos.

- Co się stało? Czemu na kurniku wisi jebana sieć rybacka? Czemu ktoś zabrał mój kurewsko piękny kamień ozdobny? Co tu się do cholery dzieje wypierdku!? Gdzie jesteś!
Spoiler:

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

18
Porzuciłem sieć uznając, że mi się nie przyda… i szpetnie zakląłem, gdy znalazłem kamień… czy raczej kamień znalazł mnie, uderzając mnie w stopę, gdy biegnąć próbowałem jakiś dojrzeć, zamiast patrzeć pod nogi. No nic, najważniejsze, że miałem kamień a bolący palec… wybity raczej nie był. Pognałem w stronę łatanego skurwysyna, wskakując mu na grzbiet. Drań ewidentnie nie był zadowolony… co mnie zbytnio nie zdziwiło. Nie był pierwszą dziką bestią, na której siedziałem… i w sumie nie był też najgroźniejszą, jaką miałem okazję dosiadać. Uderzył mną o ogrodzenie, ale na szczęście mając przywiązaną nogę, nie mógł zabrać zbyt mocnego zamachu. I w porównaniu do wielu innych stworzeń, siła uderzenia nie robiła na mnie aż takiego wrażenie. Zabrałem zamach kamieniem i za którymś razem trafiłem łatanego skurwysyna centralnie w łeb, otumaniając go na wystarczająco długo, by założyć mu kaganiec i obroże. Zeskoczyłem z jego grzbietu… i zakląłem, gdy pazury tamtego przeorały mi plecy. Kurwa mać! To wcale nie była taka zła koszula! Jebany lampart! Tak, miałem doświadczenia, ale inne stworzenia, które spotykałem, raczej nie atakowały pazurami. Takie Szaszarethy wolały używać szczęki i ogon. Jęknąłem żałośne, ale mimo tego odbiegłem poza zasięg drania i przywiązałem łańcuch do któregoś palika. Teraz dopiero sięgnąłem ręką do pleców, próbując oszacować głębokość ran i prędkość upływu krwi. Szrama, blizna… pewnie będzie, Nie pierwsza i na pewno nie ostatnia. Ważniejsze pytanie, czy upływ krwi wymuszał natychmiastowe opatrzenie rany? Z czego miałem podstawowe umiejętności. Czy też mogłem się tym zająć trochę później? O ile kojarzyłem, na plecach nie było żadnych zbytnio newralgicznych miejsc, żadnych ważnych tętnic, więc jeśli tak zadawany cios nie ruszył kręgosłupa, to nie powinien być zbyt groźny. A gdyby naruszył, to bym to na pewno poczuł… a właściwie nie tyle poczuł, co przestał czuć dajmy na to nogi. Draśnięcie w rękę czy w nogę, które by przecięło tętnice, mogłoby być znacznie bardziej groźne. Czyli w sumie nie było tak źle?

W pewnej chwili usłyszałem głos. Pijany ochlaptus, po rozprawieniu się z wszystkimi piwami, jednak nie spał? A może… może cały czas czuwał, tylko czekając, aż odwalę za niego całą brudną robotę? Może tych piw nie było aż tak wiele? Albo jebany miał mocniejszą głowę nic myślałem? Nie miałem czasu na rozmowę z nim. Zacząłem biec, delikatnie kulejąc w stronę kurnika.
- Liny! Szybko! Jakieś liny kurwa! – krzyknąłem na niego – Liny… albo kurwa pomóż mi z jebaną siecią! – dodałem, samemu dobiegając do kurnika, próbując zdjąć z niego siatkę. Nie wiedziałem, ile czasu miałem, nim łatany skurwysyn odzyska przytomność i się uwolni… ale liczyłem że nim to nastąpi, odzyskam sieć, samodzielnie lub z pomocą gospodarza. Chociaż może lepiej byłoby, gdyby pobiegł po liny? Na razie nie miałem czasu nad tym myśleć, skupiając się na sieci. Sięgnąłem do pasa po nóż, próbując sobie nim pomagać, jeśli jakiś fragment sieci zbyt się zaplątał. Zmniejszało to może wytrzymałość siatki, ale później się naprawi. Teraz ona była mi potrzebna tylko na chwilkę. I jeśli dałem radę odzyskać siatkę, to pobiegłem z nią w stronę lamparta, ją również próbując zarzucić na niego. Przywiązany wnykami za nogę i obrożą za szyję raczej nie mógł uskoczyć. A jeśli zaczynał się zbyt mocno rzucać, to po zarzuceniu sieci, o ile mi się udało, próbowałem go dodatkowo „uspokoić” tym kurewsko pięknym kamieniem ozdobnym.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

19
Jack po przywiązaniu łańcucha próbował oszacować głębokość rany. Nie był to najlepszy pomysł zważywszy na to, że po całym dniu walania się w nawozie nie był czysty nawet wedle standardu hodowli bydła... no ale gobliny lubiły naginać i tak miejscami nieistniejące u nich prawie zasady higieny. Brudnym łapskami stwierdził, iż jego wyświechtana koszula kleiła się do niego jakby był wysmarowany miodem zasklepiając ranę, która okazała się dość płytka. Ot pół paznokcia. Oczywiście wtedy gdy je obgryzał tak by nie wyglądały jak wampirze szpony. Krwawił... ale nie za bardzo. Czuł dyskomfort płynący z faktu, iż tkanina wpychała mu się wręcz miejscami w ciało... ale wyciąganie jej mogło być dość głupim pomysłem. Podobnie jak dalsze macanie okolic rany. Dychał. To było teraz najważniejsze.

Goblin dojrzał w końcu właściciela głosu. Był to Hertz. Robił wrażenie sennego, nerwowego i niezwykle wręcz wkurwionego faktem, że lampart znowu pojawił się na jego ziemi. Zbył całkowicie okrzyki Jacka i chwytając jakiś kamień cisnął nim w łatanego skurwysyna. A potem następny... i następny. Nie przestawał drąc się.

- Ty pierdolony złodzieju! Ty zawszony kocie! Sześćdziesiąt cztery kury, trzy koguty i nierozliczona ilość jaj i piskląt! Czy ty do jasnej cholery rozumiesz, że jestem przez ciebie skończony? Musiałem się zapożyczać jebany gnoju! Najstarszą córkę sprzedałem w Varulae! Najmłodszą jakiemuś chędożonemu zboczeńcowi z Karlgardu! Średnia spieprzyła z matką po zabraniu reszty dobytku! A ten jebany Urt wykupił fermę za bezcen i traktuje mnie jak jebanego psa! KURWAAAAA!

Okrzyk ten mógłby z powodzeniem być głównym monologiem wielkiego goblińskiego dramatopisarza Wijja Szczajnomiła. Jedynego autora, którego znajomością sztuk mógł poszczycić się niemal każdy goblin. Któż wszak nie widział na jakimś ryneczku amatorskich wersji "Omleta" i "Króla Sram"? Ich przepełnione trawiącymi ich do głębi "kurwami" i "chujami" słowa wwiercały się w dusze każdego goblina pozostawiając na niej ową piękną chęć rozwoju własnego języka by móc lepiej wyrazić swe uczucia... czy innej fliozoficzne wdupopierdoły jak to ten jebany gnój z pierdolgardu chędożył w karczmie.

Jack nie miał jednak czasu na robienie notatek. Zerwawszy sieć ruszył na powrót w stronę lamparta. Zarzucił na niego sieć bez większych problemów. Skrępowany i zdenerwowany zwierz był całkowicie bezbronny. Ale farmer jakoś nie zwracał na to uwagi ciskając w niego nadal kamieniami, klnąc i chyba zaczynając z tego wszystkiego płakać. Zwierzak warczał i miotał się pod razami kamienia z każdą chwilą jednak tracił siłę w łapach i coraz to bardziej potulniał... nawet za bardzo.
Spoiler:

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

20
Na szybko zerknąłem na swoje plecy, starając się oszacować głębokość ran. Jakimiś higienami i innymi durnymi rzeczami nie przejmowałem się – miałem ważniejsze sprawy na głowie. Krwawiłem co prawda, ale rana nie wydawała się wymagać natychmiastowego opatrzenia. Nie wyglądała dobrze… ale źle również nie. „Chujowo ale stabilnie”, jak to wykształcone (czyli po trzech latach nauki) gobliny poetyckim językiem odpowiadały na pytanie o samopoczucie. Więc skoro nie musiałem się tym zajmować, mogłem się w pełni skupić na ważniejszych rzeczach. Na przykład na wkurzonym gospodarzu, który zaczął ciskać kamieniami w łatanego skurwysyna. Może to i dobrze – zajmie to drania na jakiś czas, uznałem po chwili. Przez chwilę zakręciło mi się w głowie, gdy próbowałem sobie wyobrazić ogromne liczby wypowiadane przez goblina… ale szybko darowałem sobie dalsze próby. Sześć… dzi… esiąt… to było za dużo, by być w stanie to ogarnąć. Darowałem więc sobie dalszy słowotok jebanego wykształciucha, który myślał, że tymi sześć… i ątami to zrobi na mnie wrażenie. Zdecydowanie bardziej ceniłem soczystą, z namaszczeniem rzuconą Kurwę niż jakieś takie bzdety. Dlatego też, nie tracąc czasu, ruszyłem szybko, aby odzyskać sieć… co w końcu, po paru kurwach i innych wyzwiskach, odnoszących się do profesji matki budowniczego kurnika, mi się udało. Miałem ją! W znaczeniu sieć, nie jego matkę.

Szybko wróciłem do jebanego łaciatego, zarzucając na niego sieć. Po chwili unieruchomiony, spętany, bez szans na ucieczkę był mój. W końcu! Sukces! A w zasadzie… prawie. Bo gospodarz nie przestawał w niego ciskać kamieniami. Kurwa, mógłby przestać! Miałem dość tego, że jeszcze zaczął płakać. Zastanawiałem się, jakimi słowami ukoić jego nerwy, jak go grzecznie poprosić by przestał… i w końcu wybrałem sobie odpowiedni monolog w głowie… czy raczej kamień. Gdy był skupiony na łaciatym skurwysynie… to podszedłem do niego od tyłu… i spróbowałem jebnąć chuja jakimś tym kamieniem w głowę, starając się to zrobić na tyle czule, by go skutecznie oszołomić. To go pewnie uspokoi na jakiś czas. A nawet jeśli go uspokoi na zawsze? To wtedy wrzucenie drania do klatki z lampartem pozwoliłoby oszczędzić na jego wyżywieniu, rozwiązać problem z ciałem i wskazać winnego. Ale… ale póki co nie miałem czasu zajmować się takimi szczegółami. Jeśli udało mi się rozwiązać problem ciskacza kamieni, to poszedłem po klatkę, która znajdowała się na taczce, przyjechałem z nią i z pomocą jakichś lin starałem się wciągnąć skurwysyna do środka. Co prawda dalej był owinięty w siatkę… no ale nikt nie mówił, że nie ma być w nią owinięty. Udało mi się? Jeśli tak a gospodarz żył, to starałem się ruszyć taczką prosto do swojego domostwa, aby gdzieś lamparta ukryć za domem i poczekać na zlecececenio… no tych chujów, co go chcieli.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

21
Cóż... był to dość logiczny ciąg zdarzeń z goblińskeigo punktu widzenia. Gospodarz zachowywał się jak debil kalecząc zwierzynę i nie słuchał młodego łowcy. Dlatego też Jack podniósł ów piękny kamień ozdobny i z niezwykłym wręcz nabożeństwem zdzielił po łbie kamieniem. Coś trzasnęło. Niestety po waleniu w twardy koci łeb goblin za cholerę nie miał wyczucia ile siły włożyć by wstrząsnąć delikatną goblinią czaszką. Coś spierdolił bo z głowy farmera pociekła krew i z całym impetem przyrznął on mordą w trawę. Na domiar złego począł drgać na niej jakoś nienaturalnie. Chyba Jack poprzestawiał co nieco w jego układzie nerwowym. Jednak po paru wstrząsach począł się uspokajać.

Goblin polazł tedy po klatkę. Przytaszczył ją na wózku po dłuższej chwili i zastał dość nieciekawy widok. Wkoło farmera była dość duża kałuża krwi... i się nie ruszał. Wcale. Drgawki zniknęły a pozostało ciche... spokojne... i jak się okazało zimne ciało. Trup. Zapewne goblin postępowałby dalej według planu i nie zważał na zwłoki gdyby nie pewien cholernie niewygodny fakt. Słyszał gdzieś z oddali tupot ciężkich butów i głośne, basowe rozmowy. Orkowie. Czyżby któryś z bogatszych goblinów przysłał tu swoich ochroniarzy słysząc krzyki farmera? A może byli to zwykli podróżni. A może... tylko może... miał naprawdę cholernego pecha i wjebał się na miejscową szajkę bandytów, którzy po nocy rabowali nieostrożnych goblinów? Wszak wszędzie był ktoś taki... więc czemu i nie tu? Tak czy owak gdzieś spomiędzy drzew dżungli poczęły wyłaniać się pochodnie i masywne sylwetki, które za kilka chwil znajdą się w zasięgu wzroki Jacka... z wzajemnością. I cholera wie jak zareagują na widok trupa. Lampart zaś był półprzytomny i ciężko było wymagać od neigo by pożar pokurcza tak od zaraz.
Spoiler:

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

22
Miałem odrobinę dość wysoce nieodpowiedniego zachowania gospodarza… więc delikatnie, subtelnie i z wyczuciem rozkurwiłem mu łeb jego ulubionym kamieniem. Zerknąłem jak upada i odrobinę zaniepokoiłem się stanem chuja widząc, że zaczął drgać. Kurwa, wyglądało na to, że chyba ociupinkę przesadziłem z siłą. Cóż, zdarza się. Nie chciałem go zabić… a przecież liczą się dobre chęci, czy jak mówiło tamte jebane przysłowie. To przecież nie moja wina, że w jebanego łaciatego musiałem wkładać więcej siły, a ten… cóż, nie był taki wytrzymały. Sam sobie winien. Mógł nosić hełm. W każdym razie nie miałem czasu zajmować się jakimiś… przejściowymi problemami. Lampart był ważniejszy.

Po chwili wróciłem z klatką. Miałem pewną sporą wiedzę o medycynie (Felczerstwo 1), więc wniosłem się na wyżyny swojego fachu, i jak wkrótce ustaliłem goblin nie żył. No cóż… sprawca był obok. Owinięty siecią jebany łaciaty musiał go ugryźć. Bo przecież jeszcze przed chwilą chuj żył. Nie moja wina. Jednak… jednak zastygłem w bezruchu. Ktoś się zbliżał. Orkowie. Nie za dobrze. Szybko rozważyłem wszystkie opcje. Nie było ich za dużo. Zerknąłem na lamparta. Raczej nie sprawiał wrażenia skorego do zjedzenia ciała. Mogłem go puścić licząc na to, że odgoni orków… ale równie dobrze mógł zaatakować mnie, uciec, lub w ogóle się nie ruszyć. Mogłem też… wbić zęby w szyję goblina ale… ale chyba nikt by nie uwierzył, że rany spowodował lampart. Chociaż… to orkowie. Którzy na dodatek mogli nie wiedzieć, jak wyglądają kocie szczęki. Doskoczyłem do ciała i szarpnąłem je w stronę lamparta – w końcu daleko nie było. Chuj jebany, jak uszkadzał moje trofeum, zbliżył się na odległość pewnego rzutu kamieniem. I jeśli miałem czas… to spróbowałem położyć się na gospodarzu, wgryzając się w jego szyję, by następnie szybko dopchnąć go obok lamparta i samemu położyć się kawałek dalej. Krwi było pełno: moja, lamparta i jebanego farmera. Nie było chuja we wsi, by Ci kretyni domyślili się, co tutaj się stało! A jeśli miałem szczęście, to mogli w ciemności rozświetlanej pochodniami nawet nie zauważyć drania… albo mogli bać się podejść do łatanego skurwysyna. A ja… ja wstałem powoli, gdy byli bliżej, starając się wyglądając, jakbym sam nie widział, co się stało. Szybkim ruchem ręki starłem krew z twarzy. Zresztą… cały byłem we krwi. Nie tylko swojej. Chyba nie wyglądało to najlepiej. Raczej średni start kariery w nowym miejscu, do którego przypadkiem trafiłem.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

23
// Jack chyba zgubiłeś gdzieś avatar. Zajmij się tym proszę możliwie szybko. Przejmuję tę imprezę.

Wgryzanie się w trupy zazwyczaj nie należy do czynności szczególnie przyjemnych i chociaż w tym wypadku nieboszczyk Hertz był jeszcze ciepły, to jak na goblina przystało za życia nie przesadzał z higieną. Wbijając zęby w brudne, śmierdzące cielsko czułeś jego smak, który nawet najbardziej zaprawionego w ściekobojach menela przyprawiłby o nudności. Co ważniejsze nie do końca wyrobiłeś się ze swoim planem bo dokładnie w tym momencie z głośnym - Przecież Ci kurwa mówię, że to tutaj! - do środka wmaszerowało trzech orków i orczyca. Widząc krew, zwierze, wszechobecny burdel i dwóch leżących na sobie goblinów zatrzymali się z typowo orczymi wyrazami twarzy. - YYYYY... - Skomentował przytomnie jeden z nich wlepiając się w to wszystko. Na szczęście zdążyłeś oderwać szczęki od zwłok i raczej nie zauważyli tego, co robiłeś. Kiedy wstałeś Twoja zaskoczona mina chyba przekonała męską część publiczności, niestety kobieta... - NIEEEEEE!!!!! - Wybuch płaczu i wrzask bólu orczycy to coś, czego nie zrozumie się bez doświadczenia osobiście. Odczucie przy czymś takim jest raczej osobliwe i bardziej skłania słuchacza do popełnienia masowego mordu niż do jakiejkolwiek formy współczucia. Nieznajoma padła na kolana wpatrując się w trupa a stojący wokół niej faceci chyba nie planowali nijak jej w tym przeszkadzać.

Ty natomiast po starciu z twarzy krwawej maski mogłeś uważnie przyjrzeć się przybyszom. Orkowie jak orkowie, tępi, przypakowani, ogromni, łysi i zieloni. Ubrani najwyraźniej w to, co było pod ręką. Topory wiszące przy ich pasach były za to godne uwagi może nie przez kunszt wykonania ale sam fakt, że chyba miałbyś problem, żeby władać takim oburącz. A oni mieli po dwa. Mniejsza jednak z facetami, ważniejsze było to, że kobieta orczycą była nadzwyczajną. Wyjątkowo drobna jak na przedstawicielkę swojej rasy, niewiele tylko wyższa od przeciętnego człowieka sprawiała wrażenie nawet... ładnej? Fakt, że mięśnie miała trochę większe niż sugeruje kanon piękna dowolnej innej rasy ale nie biło to po oczach szczególnie mocno. Biust za to miała niewiele mniejszy od Twojej głowy a przy tym bardzo jędrny i podlegający grawitacji. Delikatne rysy twarzy mogły sugerować, że jednak do końca orczycą nie była. Nawet typowe dla rasy kły miała króciutkie i wśród mało wymagających znaleźli by się tacy, którzy określili by je jako "dodające drapieżnego uroku". Tymczasem jednak potężny bas najwyższego i stojącego w środku mężczyzny wypełnił pomieszczenie więcej niż niezręcznym pytaniem: - CO TU KURWA ZASZŁO?!?
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

24
Wgryzłem się w trupa… co najprzyjemniejsze nie było. Ale… ale było jedyną rzeczą, która mi przyszła do głowy. Kompletnie nie miałem w obecnej sytuacji czasu, aby się zastanawiać nad jakimiś alternatywami. Po prostu zrobiłem to, co na szybko wymyśliłem. A czy było to aż tak nieprzyjemne? Trochę styczności ze zwierzętami miałem. A tradycyjna metoda kastrowania niektórych gatunków… najmilsza nie była. Ludzie z północy sądzą, że do wszystkiego w życiu można się przyzwyczaić… ale jakby zobaczyli gobliny, to by na pewno zmienili zdanie. A my, gobliny, mogliśmy się przyzwyczaić do prawie wszystkiego. Może z wyjątkiem sprzątania, ale są mimo wszystko jakieś granice! Chociaż jak wgryzłem się w śmierdzące ciało gospodarza… to musiałem stwierdzić, że to też jest niebezpiecznie blisko nieprzekraczalnej granicy. Ledwo powstrzymałem odruch wymiotny i szybko wyplułem, co miałem w ustach. W ostatniej chwili dałem radę upaść, bo w tym momencie nadeszły orki. Cztery w tym chyba jedna samica… chociaż w przypadku orków nigdy nie można było być tak do końca pewnym. Zwłaszcza, że w półmroku rozświetlonym pochodnią to za wiele nie było widać, co akurat mogło być dla mnie wygodne.

Wstałem niepewnie, nieprzytomnym wzorkiem zerkając po obecnych, gdy nagle osobnik, które podejrzewałem o bycie samicą, wybuch płaczem. Zerknąłem na niego… ale… ale póki co nie wiedziałem, jak zareagować na taką nagłą zmianę zachowania. Zamiast o tym myśleć, wolałem się przypatrzyć nieznajomym, mając nadzieję, że czegoś się dowiem. W normalnej sytuacji bym rozważał szybkie oddalenie się… ale w obliczu ich przewagi nie byłem pewien, czy dałbym radę wystarczająco szybko uciec, nim zostałbym trafiony rzuconym toporem w plecy. No i mimo wszystko nie chciałem tracić lamparta. Zbyt się namęczyłem, by go zdobić. Przypatrzyłem się ponownie wszystkim przybyszom, zwłaszcza samicy… i zadrżałem, słysząc nagłe pytanie. Skierowane… do mnie? Zamrugałem nerwowo, próbując wzrokiem namierzyć właściciela głosu.
- No… lampart. Atak… i ten… no... kurwa – próbowałem opowiedzieć, nerwowo gestykulując i pokazując ranę na swoich plecach, gardło, martwego gospodarza i obwiązanego sieciami łaciatego skurwysyna. Coś więcej powinienem odpowiedzieć? Ale… ale o nic więcej mnie nie pytano. Tylko o to, co zaszło. No to wyjaśniłem. Chyba… chyba w miarę zrozumiale? Jak na goblina chyba opowieść nie wyszła mi szczególnie źle? Liczyłem, że sobie pójdą a ja będę mógł się skupić na transporcie lamparta prosto do mojej siedziby. Ale jeśli… jeśli pojawią się dodatkowe pytania? Orkowie nie byli zbyt inteligentni, ale czy ta samica była w pełni orkiem? Nie wyglądała. A właściciel głosu kim był? Z każdą chwilą coraz mniej mi się podobała cała ta sytuacja.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

25
Po usłyszeniu tej jakże inteligentnej odpowiedzi największy z orków przyjrzał Ci się uważnie drapiąc po głowie. - Schwytałeś lamparta? - Zapytał nieco zaskoczony. - Na pewno, tamta łajza nie złapała by nawet szczura... odmruknął mu jeden z pozostałych. Na te słowa ogromy łysol odwrócił się do pobratymców i zaczęli szemrać coś między sobą. Wyglądało na to, że o coś się kłócą od czasu do czasu zerkając w Twoją stronę. - Dom masz? - Zapytał jeszcze. Tym razem odpowiedział mu ten trzeci ork. - Ale jaka różnica? Przecież mu... - Z burkliwego szmeru ich rozmowy mogłeś wyłowić tylko pojedyncze frazy takie jak "...nie ciebie...", "...sam se radzi...", "...nada się...", "...Ci kurwa mówię, że się...". Po chwili burzliwej wymiany zdań ten najwyższy chwycił nadal ryczącą orczycę za włosy, jedną ręką poderwał do pionu i wepchnął między wojowników. Rozmowa i taksowanie Cię spojrzeniem trwały sobie w najlepsze a cierpienie i żal nieznajomej powoli przechodził w szok i przerażenie. Wychylając się z grupki raz jeszcze przyjrzała Ci się dokładnie takim wzrokiem, jakim ocenia się kawałek mięsa na obiad i z uśmiechem kiwnęła głową. - Idealny! - Stwierdziła zadowolona zwracając się w Twoim kierunku. Uśmiech, jaki Ci posłała był nieco dziwny i zawierał w sobie nutkę obsesji. Zamierzała chyba coś jeszcze powiedzieć ale potężny zielonoskóry odepchnął ją na bok i jak gdyby nigdy nic wrócił do rozmowy. - MaMY problem. - Stwierdził akcentując fakt, że Ty też go masz. - To ścierwo, na którym leżałeś to myły narzeczony naszej siostry a nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko jest znaleźć faceta dla orczycy niepełnej krwi... - Użalając się nad swoim losem przyciągnął do siebie kobietę. - Za trupa to ją raczej nie wydamy, dlatego potrzebujemy zastępstwa. - Tłumaczył spokojnie z pozbawioną wyrazu miną. Chyba był nieco mądrzejszy niż sugerował to jego wygląd bo kiedy mówił pozostali dwaj zastawili sobą drzwi i okno. Od tak, nawet nie udając, że jest to ruch naturalny i niewymuszony. - Wysoki jesteś jak na goblina. Nie aż taki wątły. Nie aż tak śmierdzący. Złapanie lamparta też można uznać za Oddan. Niby siatka ale on miał zęby więc się liczy. - Końcówkę powiedział tak jakby sam do siebie nieco zamyślony. - Dobra, dawać go! - Zawołał braci, którzy żwawym krokiem ruszyli w Twoją stronę. Nawet nie bardzo miałeś jak się bronić chociaż oczywiście mogłeś podjąć próbę. Koniec końców dobrali się jednak do Ciebie. Dwóch z nich unieruchomiło Ci ręce i nogi a ten największy podszedł z jakimś dziwnym piórem i atramentem. Bolało kiedy wbił Ci to w skórę i to nawet całkiem dotkliwie. Trwało też dłuższą chwilę w czasie której orczyca stała i przyglądała Ci się z zadowoleniem. Kiedy już skończyli główny mówca krytycznie przyjrzał się swojemu dziełu i uśmiechnął. - No! Dobrze wyszło! Witaj w rodzinie! Bierz teraz żonę do domu, płódź potomstwo i pamiętaj o byciu dobrym orkiem, żebyśmy mogli być z Ciebie dumni! - Zawołał, zabrał chłopaków i wyszedł a Ty zostałeś taki obolały sam na sam z orczycą. Oczywiście jeśli nie liczyć masy krwi wymieszanej z Twoją, trupa i lamparta. Ahhh urocze.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

26
Nie podobało mi się, jak jakiś ork mi się przyglądał, drapiąc się po głowie. To mogło wskazywać, że myśli. A przy intelekcje orków mogło trwać kilka tygodni, nim do czegoś logicznego dojdzie… chociaż z drugiej strony… z drugiej strony ja też nie należałem do zbytnio rozgarniętych. Gdybym się zbytnio zastanawiał, co może mi zrobić chwytana zwierzyna, to by mnie to tylko niepotrzebnie rozpraszało. Lepiej unikać tego typu niepotrzebnego myślenia a skupić się na tym, co w danej chwili jest ważne i potrzebne. A w tym wypadku… no właśnie było uniknięcie odpowiedzialności, za troszkę zbyt mocne użycie kamienia. Skinąłem głową orkowi, uważając, że lepiej nie mówić zbyt dużo, zwłaszcza po mojej poprzedniej, bardzo rozbudowanej odpowiedzi. I skinąłem głową kolejny raz, gdy spytali mnie o dom. Chociaż mówienie o „domu” w przypadku mojej skromnej chatki było w dużym stopniu nadużyciem semantycznym. No ale to ciężko odpowiedzieć skinięciem, więc póki co na nim poprzestałem. A skupiłem się na próbach wychwycenia czegoś z orczej rozmowy, ale pojedyncze słowa nie pozwoliły mi zbytnio zrozumieć, o czym w zasadzie rozmawiają. W żaden sposób nie skomentowałem, gdy pociągnęli orczycę za włosy. Byłoby to chyba nie na miejscu. Czułem się coraz bardziej nieswojo, gdy mnie tak taksowali spojrzeniem. Najbardziej za to zaskoczyła mnie sama orczyca, której humor… bardziej niepokojąco się zmienił. Jednam myślenie o tym, gwałtownie przerwał z orków. Nerwowo przełknąłem ślinę, gdy stwierdził, że mamy problem. Czyli… czyli wiedział? Wiedział, co zrobiłem? Rozejrzałem się na boki, ale nie sądziłem, by po tym całym polowaniu, po tych wszystkich ranach, byłbym w stanie im uciec. Zamrugałem zaskoczony, gdy zamiast oskarżeń o zabójstwo usłyszałem… coś o ich siostrze i jej narzeczonym? Ale co to kurwa ma wspólnego ze mną? O co im chodzi? Co pierdolą?
- Ale… – próbowałem oponować. Nie miałem pojęcia, o co im do diaska chodzi, ale wiedziałem jedno. Chciałbym teraz być gdzieś daleko. Jak najdalej od nich. Ponownie rozejrzałem się w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale nie wyglądało, bym miał szansę nawiać. Miejsce, gdzie zmierza rozmowa, nie podobało mi się… nawet bardzo.
- Nie wiem… nie wiem o co chodzi. Ja… – zacząłem mówić, ale po chwili mi przerwano. Miałem dobry refleks, więc uskoczyłem… jednak zmęczone mięśnie i ranne ciało nie odpowiedziało tak szybko, i po dwóch krokach zostałem pochwycony i unieruchomiony.
- Przestańcie! Zostawcie! – darłem się, nie mając pojęcia, co robią. Wiedziałem jedno. Bolało. Jakiś rodzaj tortur? Byłem tak skołowany tą całą sytuacją, że dopiero po chwili do mnie doszło, że to tatuaż.
- Co? Żonę? Orkiem? Ale?! Nie! – próbowałem zaprotestować, ale chyba mój sprzeciw został oddalony, bo po chwili sobie poszli.
- Ale… ja… Ehm? – próbowałem coś powiedzieć do orczycy ale nie miałem pojęcia, od czego zacząć rozmowę. Żona? Jaka żona? – To jakiś… jakiś… żart? Ja? Mąż? Co? Jak? – moja elokwencja nie była na najwyższym poziomie. Zwłaszcza w sytuacji, której nie rozumiałem. Wpatrzyłem się w orczycę, mając nadzieję, że mi wyjaśni o co tutaj chodzi. Po czym przypomniałem się, że lampart może odzyskać przytomność. Więc starałem się zrobić to, co zostało mi przerwane niespodziewaną wizytą orków: wepchnąć jebanego łaciatego, wciąż owiniętego siecią i linami, do klatki, która znajdowała się na taczce.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

27
Jak przystało na prawdziwego mężczyznę czynności bolesne i poniżające, takie jak myślenie odłożyłeś na kiedy indziej zabierając się za pracę. Bardzo słusznie bo szukanie sensu w tym, co właśnie zaszło prawdopodobnie skończyłoby się na dnie butelki a przecież co to za mąż, który upija się przed nocą poślubną? Co ciekawe "dama" Twojego serca postanowiła pomóc Ci z upychaniem łaciatego skurwysyna go klatki.

- Mąż, partner. Wy gobliny też się żenicie prawda? Dom, dzieci... nie martw się. Będę świetną żoną. Upiekę Ci wspaniały obiad z jego mięsa a ze skóry zrobię piękny płaszcz. - Podekscytowana orczyca zaczęła opowiadać Ci o tym jakie to wspaniałe życie będziecie razem prowadzić, jak dobra z niej gospodyni, jak silnych synów Ci urodzi i tego typu głupoty. Oczywiście przy okazji rodzenia wspomniała, że spełni wszystkie obowiązki żony i zaspokoi Cię na każdym froncie. Wprawiała wrażenie zaskakująco pewnej siebie jak na tak młodą osobę.

Kiedy uporaliście się już z pół żywą i na szczęście nadal nieprzytomną zdobyczą orczyca zaczęła rozglądać się po posiadłości nieboszczyka. Trochę szkoda byłoby to wszystko tutaj zostawić, przecież takie meble swoje kosztują. Do-niedawna-kawaler, taki jak Ty zapewne nie miał niezbędnych dla życia rodzinnego podstaw takich jak wiele garnków, ciepłych koców, skrzyń i innych przedmiotów codziennego użytku.

- Bracia na pewno przywiozą jakieś prezenty ślubne ale zazwyczaj trochę zajmuje zanim skończą świętować więc zastanów się dobrze co zabrać ze sobą, żeby później nie chodzić dwa razy. - Zarządziła pewnym głosem odwracając się do Ciebie plecami i szperając po skrzyniach. Można by śmiało założyć, że zabawy z lampartem, gospodarzem i orkami mogły w pewien sposób wzbudzić zainteresowanie sąsiadów więc nie głupim pomysłem byłoby opuszczenie tej okolicy w możliwie najkrótszym czasie.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

28
Nie wiedziałem co zrobić i nie miałem pojęcia, co myśleć o całej sytuacji. Była ona… po prostu dziwna. Myślenie było tym, co zawsze mi wychodziło znacznie gorzej od zajmowania się zwierzętami… więc wziąłem się za upychanie łaciatego do klatki w czym… orczyca mi pomogła. Kurwa, kim ona do diaska była?! Bo przecież nie żoną! Samo to słowo mnie odstraszało. Dotąd… zawsze byłem sam. Skupiony na zwierzętach i pracy. Nie myślałem o czymś takim jak… żona, dom, i dzieci! No kurwa bez przesady! Miałem ochotę jej to wszystko wykrzyczeć w twarz.
- Tak… ehmm… żenimy – stwierdziłem krótko unikając kontaktu wzrokowego, w czym praca przy klatce mi pomagała – On… on jest na sprzedaż… na zamówienie… żywy – burknąłem pod nosem. Bo jeszcze by mi go zabiła. Nie wątpiłem, że byłaby w stanie gołymi rękoma przetrącić mu kark. Może mógłbym ją wepchnąć do klatki? No ale pewnie ona by wyszła z pojedynku zwycięsko, nawet gdyby lampart nie był zmęczony, oszołomiony i owinięty w sieć. Już oczywiście abstrahując od tego, że pewnie nie byłbym jej w stanie wepchnąć do środka!

Zerknąłem, na szperającą w rzeczach orczycę. Chciała… kraść? Nie, nie kraść. Szkoli mieli brać ślub… to była jego prawie żoną. Więc wszystkie jego rzeczy to prawie jej spadek… prawie spadek, prawie wdowy. Więc w zasadzie… w zasadzie można było coś sobie pożyczyć. Zwłaszcza, że przecież wykonałem pracę, jaką było uwolnienie gospodarza od łaciatego… wiec należała mi się zapłata. A to wszystko trupowi… no i tak nie było potrzebne.
- No… można wziąć… coś cennego – stwierdziłem krótko. Bo nie miałem pojęcia co wziąć z tych wszystkich rzeczy. Przez całe życie żyłem bardzo skromnie, więc jeden koc, parę ubrań, niewielki garnek były wszystko, co miałem i co używałem.
- Mam… mam bardzo… bardzo skromną chatę. W zasadzie… w zasadzie bez niczego – burknąłem cicho. Najlepiej byłoby tutaj zamieszkać… no ale to mogłoby wzbudzić zainteresowanie i pytania. No chyba, że jej bracia odstraszają gobliny pozwalając uniknąć podejrzliwości i wtykania nosa w nieswoje sprawy? Jakoś nie byłem tego pewien. No i miałem też wątpliwości, czy duża liczba rzeczy, które znikłaby, nie wzbudziłaby podejrzeń. Może to spalić razem z trupem? No ale to może spowodować jeszcze więcej pytań.
- Jakieś garnki, koce, ubrania, naczynia… wszystko, co się zmieści. Musimy… musimy znikać – rzuciłem, wrzucając jakieś pobliskie przedmioty na taczkę z klatką, co mi się tylko nawinęło. Ona… ona też może coś wrzuciła. I starałem się szybko ruszyć w stronę swojej chatki. Musiałem te przedmioty gdzieś schować. I upchnąć lamparta tym, którzy go zamawiali.
Obrazek
TBD

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

29
No niestety pomimo szczerych chęci ciuchy na Twoją piękną żonkę nijak nie chciały pasować więc tę część "spadku" postanowiła zostawić przy zmarłym. Kobieta jak widać była bardzo obrotna bo migiem znalazła sobie jakiś solidny koc i zostawiając Cię z przetrąconym lampartem tate-a-tate poszła pakować do prowizorycznego worka najbardziej niezbędne w gospodarstwie przedmioty. Chwilę zakręciła się po kuchni rzucając na podłogę jakieś garnki i inne blaszane przedmioty o bliżej nieokreślonym, prawdopodobnie kulinarnym zastosowaniu. Kto by pomyślał, że Twój niedawny zleceniodawca będzie aż tak dobrze zaopatrzony?

Po dłuższej chwili zdobyła chyba wszystko czego mogła potrzebować bo stanęła przed Tobą z zadowoloną miną i sporym koco-workiem na plecach. Chyba zamierzała coś powiedzieć ale nagle zastygła w bezruchu wpatrując się w Ciebie.
- Mężu jest pewna bardzo ważna sprawa, którą musimy poruszyć. Nazywam się Irina z klanu Wyszczerbionego Topora i chyba powinnam wiedzieć... Jak masz na imię?

Nie było to raczej coś o co pytali by się ludzie po ślubie ale wyszło jak wyszło i w efekcie końcowym żadne z was nie miało jeszcze okazji wzajemnie się przedstawić. Zaraz po załatwieniu tej właściwie drugorzędnej formalności rozmowa wróciła na poważne tematy.
- Chciałabym zobaczyć nasz nowy dom, zostawić nowe naczynia i przygotować się na noc poślubną więc jeśli to już wszystko prowadź proszę. Zwierzaka możesz chyba sprzedać później prawda?
Kobieta czeka, dźwiga te ciężary dla dobra przyszłości waszego wspólnego pożycia a ty tylko stoisz i głowisz się nad tym co też robić dalej zamiast podjąć działania. Co z Ciebie za facet?! Niestety Lampart sprawiał wrażenie, że bez odpowiedniej opieki długo już nie pociągnie a zlecenie było przecież na żywego.

Względem jakiś kosztowności to część świeczników sztućców i innych tego typu drobiazgów okazała się być nawet kosztowna. Oczywiście o żadnych metalach szlachetnych nie było tutaj mowy ale kowal, który wytworzył te przedmioty miał fach w ręku i artystyczną smykałkę bo już na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie tak ładnych, jak i porządnych. Niestety prawdziwych skarbów, kosztowności, planów i innych wartych fortunę przedmiotów nie znaleźliście. Pewnie leżały gdzieś dobrze ukryte lub zakopane ale pytanie czy masz czas i możliwości przewracać całe to miejsce do góry nogami kiedy dama się niecierpliwi a zwierz kończy?
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

30
Zerkałem naglącym wzrokiem na szperającą orczycę. Naprawdę lepiej byłoby, gdybyśmy w końcu sobie poszli. To nie było dobre miejsce ani tym bardziej dobry czas na wybrzydzanie. Lada chwila ktoś mógł przyjść… a to mogłoby nie skończyć się dobrze. Zaczynałem się coraz bardziej denerwować. Dziwił mnie jej spokój? Nic nie pojmowała? Nie rozumiała? Nie miała świadomości, że ewentualne zainteresowanie się innych i zbędne pytania mogłyby nie być za dobre dla nas i mieć nader przykre konsekwencje. No tak, nie mogła tego wiedzieć. Z wiadomych powodów niczego jej nie mówiłem. Bo co? Miałem jej powiedzieć, że zabiłem jej niedoszłego męża? Miałem nadzieję, że nikt nigdy o tym się nie dowie a ja nie poniosę kary, która przecież mi się nie należała. Nie chciałem go zabić. Ja tylko próbowałem go odrobinę uspokoić przy użyciu kamienia, który z nie mojej winy okazał się cięższy, niż podejrzewałem. Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu skończyła pakowanie. Świetnie, zwiewamy. Zdziwiłem się, jak utkwiła we mnie wzrok. Przecież się spieszymy! I słysząc pytanie… najpierw się zaczerwieniłem, o ile będąc zielonym goblinem jest to technicznie możliwe. „Mężu”. Jakoś nie mogłem do siebie dopuścić świadomości, ze ktoś mnie może tak nazywać! Wybuchłem kaszlem, gdy w końcu, gdy się uspokoiłem, stwierdzić krótko.
- Jack – bo co miałem więcej dodać? Że nie wiem, kto jest moim ojcem? Że matka umarła przy porodzie? I wychowywałem się w rodzinie, która mnie nienawidziła? Chyba nie mógłbym wymyśleć sobie gorszego miejsca na zwierzenia. Środek kradzieży (czy raczej „pożyczania rzeczy, które właścicielowi się już nie przydadzą”), trup leżących obok… brakuje tylko chyba sąsiadów z pochodniami i widłami – Ale… ale może… może chodźmy – próbowałem nieśmiało zasugerować. Miałem jeszcze coś dodać, ale ponownie zaniosłem się kaszlem, gdy usłyszałem o nocy poślubnej. Teraz? Z nią? Tutaj? Nie, przynajmniej tyle, że u mnie. Jęknąłem żałośnie. A jakbym ją po drodze gdzieś… zepchnął w przepaść? Niestety najbliższa przepaść była pewnie z kilka dni drogi stąd. A przynajmniej na tyle duża przepaść, że wpadnięcie w nią by jej coś zrobiło. Rzucić ją lampartowi na pożarcie? Ten ledwo żył, a coś podejrzewałem, że i ze zdrowym by sobie poradziła. Ogłuszyć ją czymś i zabić? Chyba bym nie dał rady… a jej bracia mogliby coś podejrzewać. Kurwa, nie miałem pojęcia co robić!
- Tak, tak, idziemy – stwierdziłem krótko. Do domu nie miałem daleko. Skoro lampart tyle przetrwał, to powinien i przetrwać drogę do mnie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie miałem czasu tutaj zostawać – w każdej chwili mógł się ktoś pojawić. No i musiałem go opatrzyć. A by go opatrzyć potrzebowałem jakiś bandaży, nici no i unieruchomienia go. A do tego potrzebowałem jakichś lin i sznurów – a te powinienem znaleźć w swojej chatce. A tutaj? W tym bałaganie? Po ciemku? Z nią? Po tylu przeżyciach tej nocy? Nie sądziłem, bym cokolwiek potrzebnego znalazł.
- Musimy… musimy szybko wracać. I muszę… muszę się nim zająć nim… zdechnie – zdecydowałem w końcu – A później… później zajmę się… Tobą – dodałem. Ledwo mi to przeszło przez gardło. No ale musiałem to powiedzieć. Bo zirytowana by mi jeszcze Łaciatego zajebała. Byłem pewien, że dałaby radę i nawet by się nie zawahała. Ruszyłem przodem, pchając taczkę z klatką, możliwie szybko w stronę swojej chatki. Chciałem się jak najszybciej oddalić od miejsca zbrodni i jak najszybciej zająć lampartem. Nie mógł umrzeć… nie mógł umrzeć za wcześnie. Musiał sprawiać wrażenie chociaż odrobinę żywego, jak po niego klienci przyjdą. Bo jeśli umrze chociażby po kilku godzinach? To zawsze mogę mówić, że przecież żył a to oni się nim nieodpowiednio zajmowali! Dlatego spieszyłem się do domu, mając nadzieję, że bez problemu, bez żadnych przeszkód tam dotrę. Prowadziłem – w końcu tylko ja znałem drogę. Orczyca nadążała za mną? Nie sprawdzałem. Ale gdybym ją zgubił, to może mój problem by się rozwiązał?

Jeślibym dotarł do chatki, to momentalnie sprawdziłbym, czy lampart dalej żyje. W miarę możliwości próbowałbym go linami unieruchomić, przede wszystkim obwiązując mu dokładnie pysk, co w przypadku ledwo żywego jebanego łatanego, owiniętego w liny i sieci, nie było jakieś wybitnie trudne. A jeśliby mi się udało, to starałbym się go na szybko opatrzeć, by zatrzymać krwawienie i zmyć krew. Do świtu miałem jeszcze kilka godzin – a wtedy klienci zapewne przyjdą. Musiałem być gotowy.
Obrazek
TBD
ODPOWIEDZ

Wróć do „Baronia Varulae”