Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

31
Twoja podróż do domu nie należała do wybitnie ciekawych ale to było chyba w obecnej sytuacji czymś bardzo pozytywnym. Taszcząca ciężki wór łupów Irina starała się pomóc Ci nieco z taszczeniem nieprzytomnego łaciatego skurwysyna który w tym momencie w pełni zasługiwał na takie miano. Jak się okazało zataszczenie tego ponad stukilogramowego kloca gdziekolwiek wymagało od Ciebie sporego nakładu pracy. Niestety ścierwo leżało sobie nieprzytomne mając wszystko w pompie. Sam byś pewnie nie dał rady albo zamęczył się jak diabli więc jak się okazuje taka żona czasem bywa jednak przydatna. Do domu dotarliście w rekordowo długim czasie zmęczeni i zziajani. Że też nikt nie przewidział potrzeby budowy dróg do transportowania nieprzytomnych tygrysów. Wasze szczęście, że się wam wózek nigdzie nie zakopał bo było by po zabawie.

Już na miejscu Ty wziąłeś się za pracę a nowa gospodyni ruszyła na krótki spacer po obejściu.
bardzo krótki. Zachwycona to ona nie była ale też nie narzekała bo dom miałeś niezły. Nie przeszkadzając Ci w ratowaniu zwierzaka poszła rozgościć się w kuchni i rozpakować worek z zakupa... aaa tak. Ze zdobyczą. Krzątała się tam szukając jakiegoś jedzenia i możliwości przygotowania go.

Względem Twoich czynności mających na celu uratowanie łaciatego to jak na profesjonalnego fleczera przystało zrobiłeś z niego mumię. Aż dziw, że sam się po drodze nie wplątałeś w te wszystkie prowizoryczne bandaże przytwierdzając do zwierzaka. Czas minął Ci raczej szybko i nim się obejrzałeś na stole stała miska jedzenia z kategorii "mieszanka tego co było pod ręką". Wyglądało to to średniawo ale za to pachniało świetnie. Gdzieś tam po drodze zwierzak Ci się obudził i zaczął miauczeć coś tam ale po chwili nieskutecznego szarpania się z linami i siatką dał sobie spokój. Byłbyś tak skatowany też by Ci się nie chciało. Tak oto doszliście do kompromisu w którym Ty nie okładasz bestii kamieniami a ona nie próbuje Cię zeżreć. Idealnie.

Taka oto atmosfera towarzyszyła waszej trójce aż do nastania świtu kiedy to na drzwi Twojego domu spadła pięść. Ktoś ewidentnie starał się brzmieć groźnie i dominująco z tym pukaniem.
- Otwieraj kurwa! Koniec czasu!
Usłyszałeś znajomy głos tego samego kurdupla, który przyszedł złożyć u Ciebie zamówienie na pupilka.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Terth'ratean - Miejscowość na skraju dżungli

32
Starałem się możliwie szybko iść do domu, co nie było łatwe, gdy trzeba było taszczyć na taczce klatkę z łaciatym skurwysynem. Na szczęście żo… nie żona, to słowo dalej nie mogło by przejść przesz usta, nawet gdy tylko o tym myślałem. Więc na szczęcie orczyca pomagała mi w transporcie, jednocześnie taszcząc cały wór „pożyczonych” przedmiotów. Powinienem być jej wdzięczny? Może tak. Ale nie zmieniało to faktu, że mimo wszystko wolałbym aby jej tutaj nie było. Dziwnie się czułem, gdy musiałem o niej pomyśleć… no jako o mojej żonie. To wszystko działo się stanowczo zbyt szybko, bym był w stanie za tym nadążyć. To znaczy ożenienie się stało się stanowczo zbyt szybko, bo sama podróż do domu… no, ona z kolei trwała stanowczo zbyt długo. Gdy dotarłem do chatki byłem kompletnie wykończony. Najchętniej bym po prostu poszedł spać, ale niestety miałem świadomość, że nie mogę tego zrobić. Musiałem zająć się pierdolonym skurwysynem, bo klienci mogliby nie być zadowoleni, gdybym zamiast zamówionego kociaka dostarczył zmasakrowaną kupę futra. Ledwo się z nim uporałem, wróciłem do domu a… jedzenie pojawiło się na stole. Nie powiem, zaskoczyło mnie to. Niby słyszałem, że inni mogą liczyć na podanie jedzenia, ale dla mnie było to jakieś takie… dziwne, niespodziewane.
- Ehmm, no… tak – próbowałem sobie przypomnieć co się mówi, jak się coś dostanie, ale nie byłem w stanie. Kultura goblińska nie zwracało na to zbytniej uwagi. A ja… ja byłem na tyle głodny po całej nocy użerania się z przeciwnościami losu, że rzuciłem się na jedzenie, niczym jakiś łaciaty skurwysyn na mięso, sprawnie je pochłaniając. Po chwili zacząłem przysypiać… ale w tym momencie głośne pukanie mnie gwałtowne poderwało.
- Już, już kurwa! – warknąłem, po czym szybko ucichnąłem, gdy sobie przypomniałem, w jakim stanie jest towar. Jakbym teraz spróbował uciec? Chyba by mnie dogonili. Ciężko westchnąłem i chcąc nie chcąc skierowałem się do drzwi.
- Tak, tak, mam jebanego łaciatego. Kurwa, piękny okaz. Kurwa, zajebisty – zacząłem zachwalać schwytaną sztukę, odrobinę mijając się z prawdą – Jest, jest z tyłu domu, w części gospodarczej – oznajmiłem im, próbując ich tam prowadzić – Możecie go zabrać. Już teraz. Z klatką – szybko ich poinformowałem. Miałem nadzieję, że wydobrzeje… ale nie mogłem wykluczyć, ze za kilka dni padnie – za słabo się znałem na felczerstwie. A w takiej sytuacji wolałem go szybko upchnąć, zainkasować za niego tyle, ile mi obiecali no i najwyżej się tłumaczyć, że źle się nim zajmowali, skoro zdechnął.
Obrazek
TBD
ODPOWIEDZ

Wróć do „Baronia Varulae”