Opuszczony trakt

1
Trudno właściwie powiedzieć, czemu niegdyś służyła ta droga. Prawdopodobnie zaszła potrzeba transportu sporej ilości pewnego surowca albo kupcy chwilowo upodobali sobie te okolice, by następnie zapomnieć o tym przeklętym miejscu i pozwolić naturze na powolne odbijanie swoich terenów. O ingerencji człowieka (czy może raczej goblina) przypominają wyłącznie ułożone gdzieniegdzie kamienie oraz niecałkowicie zarosłe resztki udeptanej ziemi. Wątpliwym jest, by obecnie ktokolwiek wybrał ten trakt jako drogę swojej podróży z własnej woli.

Chodzą słuchy, że ten trakt znajduje się w pobliżu sieci dzikich, goblińskich osad, co tylko potęguje obawy wędrowców.

Re: Opuszczony trakt

2
"Jeszcze... tylko... kilka... kroków..."

Tan biegł co sił w nogach. Ból odczuwany w całym ciele, zmęczenie i liczne rany sprawiały, że owych sił nie było już zbyt wiele. Zapach krwi - mdlący i nieznośny, nawet mimo szoku, w którym się znajdował - nie pozwalał mu myśleć o niczym innym, jak tylko o ograbionej, sąsiedniej wiosce swoich krewniaków. Uszedł z życiem... lecz czy można to nazwać zwycięstwem, skoro wróci do swojej osady w jeszcze większej hańbie, niż ją opuścił?

...Trudno. Ktoś musiał donieść smutną wiadomość - jego rodzima osada MUSI przygotować się na ewentualny atak. Nawet, jeżeli to będzie oznaczało jego dożywotnie wygnanie. Albo i śmierć.

Nie powinien być daleko. Nieco stracił orientację podczas walki, lecz mógłby przysiąc, że wioska jest już w pobliżu i niedługo ujrzy znajome oznaczenia na konarach drzew.

Wyczuwając stabilniejszy grunt i zdając sobie sprawę, że nie da rady dłużej biec, postanowił się zatrzymać. - Kurwaściejegomać - wysapał pod nosem, by odruchowo paść na glebę i leżeć z wyczerpania. Gorzki uśmiech ozdobił jego twarz, gdy upewnił się, że prawdopodobnie nikt go nie goni - lecz natychmiast ją opuścił, gdy zdał sobie sprawę, że żaden goblin też za nim nie raczył pobiec. Po kilku minutach niepokoju, rozejrzał się po okolicy i przeżył kolejny szok.

- Zaraz - wypowiedział do siebie. - Przecież to... - jak nietrudno się domyślić, okolica starego, "zakazanego" traktu bynajmniej nie była terenem jego wioski. Wręcz przeciwnie - każda cząstka jego ciała kazała mu się stąd ulotnić, ale nawet nie wiedziałby gdzie. Takich dróg było wiele i wiedza, gdzie wstaje słońce, a gdzie zachodzi, nie pomagała mu w najmniejszym stopniu.

Nagle poczuł się samotny. Cholernie samotny i w cholernym niebezpieczeństwie. Chwile jego "triumfu" postanowił uświetnić wiązką ulubionych, goblińskich przekleństw jego autorstwa.

Re: Opuszczony trakt

3
Trakt był pusty, jak okien sięgnąć. Tan mógłby obserwować prerię baronii, wcale piękną zresztą, ale ktoś, kto uciekł śmierci spod kosy, ma raczej inne rzeczy do roboty, niż podziwianie widoków. Poczucie pustki i samotności towarzyszyło mu, wżerając się głęboko w zakamarki duszy. Biegł, choć nie widział celu. Myślał o zabitych, choć nie mógł przywrócić im życia. Okrył się hańbą, zawiódł po raz kolejny, choć starał się z całych sił.

Kiedy tak podróżował na Południe, samemu nie wiedząc czemu, usłyszał bolesny jęk. Zatrzymał się i nasłuchiwał chwilę. Zaraz odgłos powtórzył się, a dołączyło do niego charknięcie. Zaintrygowany, podszedł w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Nie uszedł dziesięciu kroków, kiedy ujrzał wielce niecodzienny widok.

Ork o jasno-zielonej skórze, ubrany w futrzane ubrania, leżał na ziemi, a z brzucha sączyła mu się krew. Było jej już całkiem sporo, bowiem spodnie całkiem przemokły mu od czerwonej juchy. Chyba nie dał rady się podnieść, ale słuch miał niezły. Kiedy tylko Tan się zbliżył, zielonoskóry spojrzał w jego kierunku.

- Goblin. Mogło być gorzej. Mógł to być lampart. No, co się tak gapisz, karle? Zjeżdżaj stąd swoją drogą, nieważne dokąd.

Pod ręką, jak zauważył młodzieniec, Ork trzymał spory topór. Wątpliwym było, aby mógł go unieść, jednak oręż wyglądał bardzo groźnie. Po przyjrzeniu się, Tan dostrzegł dodatkowe rany na dłoniach i ramionach. Nie potrafił ocenić, co je zadało.

- No czego stoisz? Won!

4
Widząc rany orka i wciąż mając przed oczami sceny mordu, Tan nie uznał leżącego za przesadne zagrożenie; mimo to - instynkt kazał mu dyskretnie położyć dłoń na rękojeści sztyletu wystającej z pochwy. Jakby nie patrzeć, czujność była jedyną cechą, która dotąd pozwoliła mu pozostać przy nędznym życiu.

Zastanawiał się kto mógł go tak urządzić. Albo CO. I - przede wszystkim - co robi ork na goblińskiej ziemi, i to tak daleko od większych miast. Nie wyglądał na kupca, co sugerowało łowcę lub najemnika: lecz to też rodzi pytanie - dlaczego leży tu zupełnie sam, zakrwawiony?

...A może wcale nie jest sam? Może to najlepszy moment, żeby się zawrócić?

Rozsądek kazał Tanowi uciekać, jednak brak sił, brak orientacji w terenie i ciekawość wygrały z resztkami rozumu. Postanowił odpowiedzieć na niezbyt sympatyczne "przywitanie" swojego niedoszłego rozmówcy. Trzeba przyznać, że ani wspólny, ani tym bardziej orczy, nie należały do silnych stron goblina. Co prawda, wyłapał sens wypowiedzi - trudno byłoby nie wyłapać! - jednak nie potrafił bez problemów sformułować jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Zamroczony intensywnym myśleniem, po chwili wydał z siebie skrzekliwe zdanie - Twoja potrzebował pomoc. Moja pomógł.

Jego zamaskowana propozycja pomocy wydała mu się jeszcze żałośniejsza, niż brzmiała w jego umyśle. Goblin poczuł lekki wstyd niewiedzy, od razu zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie gdzieś, jakoś poplątał składnię zdania i wplótł goblińskie słówka. Postanowił natychmiast naprawić swoją zniewagę i przełamać pierwsze lody, prędko dodając - Kurwa.

Tan przekrzywił głowę, zastygając w komicznej pozie i wyczekując odpowiedzi. Miejmy nadzieję - wystarczająco pozytywnej, by nie musiał znowu uciekać.

Re: Opuszczony trakt

5
Ork, słysząc wymowę Tana, skrzywił się niemiłosiernie. A może zrobił to z bólu? Ciężko było stwierdzić. Splunął krwawo i znowu przemówił, tym razem w języku ojczystym Tana.

- Przestań łamać sobie język, dzieciaku. Nie dogadamy się w ten sposób. Jak nie masz kawałka czystej szmaty i gorzałki, to nie pomożesz. Cholera, chociaż gorzałę mógłbyś mieć. Spadaj stąd, dobrze ci radzę. Ludzkie wojsko hula sobie po tych terenach u morduje wszystkich, którzy różnią się od nich. To chyba jakieś najemne wojsko, bo znaków nie wiedziałem. No, tak, tak, to oni mnie urządzili tak ładnie. Zdołałem uciec, ale niezbyt daleko ucieka się z flakami na wierzchu.

Zamilkł i złapał głęboki oddech, jakby przemowa go zmęczyła. Potem popatrzył chwilę w niebo, by zaraz ponownie skierować wzrok na Tana.

- No czego tu jeszcze stoisz? Spieprzaj! A najlepiej do najbliższej wioski, ostrzeż swoich pokurczonych pobratymców. Bo Ludzie mogą jeszcze wrócić, a tutaj, na pograniczu, nikt nie pilnuje porządku.

Przesunął się odrobinę i rozkaszlał okrutnie, wypluwając z ust krew. Wyglądało na to, że jego życie zdecydowanie ma się ku końcowi. Skóra mu nawet poszarzała, co u Orków było odpowiednikiem bladnięcia.

Re: Opuszczony trakt

6
Dźwięk znanego języka był prawdziwą ulgą - o ile jeszcze przed chwilą był gotów uciec w las i znów żałować swojej samotności, teraz pojawiła się ta budująca iskierka nadziei na jakikolwiek sensowny dialog z poszkodowanym orkiem. Widział dziś tyle śmierci swoich kuzynów, że potrafił się utożsamić z KAŻDYM, kto ucierpiał przez tych cholernych "najemników". Tylko kto - i PO CO - wynajmowałby ludzkie wojsko, by pozbyć się kilku goblińskich plemion na zapomnianych przez Bogów ziemiach?

- Ja... ja zabłądziłem, gdy atakowali jedną z naszych osad - wydukał goblin w swoim języku. - Nie tylko ciebie poharatali - powiedział, pokazując mu ranę na prawym przedramieniu. W obliczu obrażeń orka, jego skaleczenie nagle wydało się płytkie i tak błahe, że cały gest zdawał się obrócić w żałosny żart, a nie próbę pojednania. Czując przypływ wstydu, delikatnie zakrył ranę lewą dłonią i pochylił głowę ku ziemi - Wiele goblinów straciło dziś życie. Dobrych goblinów - postanowił nie czekać na odpowiedź i natychmiast pomóc poszkodowanemu.

W końcu nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg, prawda?

O ile nie posiadał alkoholu, w swojej podręcznej sakwie nosił kawał koca - jak na goblińskie standardy, wydał mu się całkiem czysty. Koc był na tyle stary i postrzępiony, że bez większego trudu dało się z niego wyrwać niewielką "chustę". Po pobieżnym przetrzepaniu i chwilowym siłowaniu się z materiałem, urwał trójkątny kawałek i rzucił go na rękę leżącego orka. - Dasz radę się przetrzeć? Poszukam zieleniny - powiedział, zdradzając tonem swoją troskę. To zabawne, ale w tym momencie ów umierający ork był mu najbliższą istotą w promieniu kilkunastu kilometrów.

Mimo, że ta istota nie chciała go widzieć na oczy. No cóż.

Tan liczył, że wrodzona spostrzegawczość i podstawowe nauki o roślinności udzielane przez goblińskie Matki pozwolą mu znaleźć jakieś zioła, które chociaż trochę pomogą w opatrzeniu ran niedoszłego towarzysza. Rozpoczął przeszukiwanie najbliższego terenu. Pomyślał, że nawet w razie niepowodzenia mógłby nieco opatrzyć rany orka za pomocą koca, swoich opasek i liny - jednak zdawał sobie sprawę z przewagi używania odpowiednich ziół.

Z nerwów skakały mu powieki.

Re: Opuszczony trakt

7
Ork mierzył go dziwnym spojrzeniem. Ni to obojętnym, ni to złym. Nie skomentował słów Goblina, nie rzekł słowa, co do rany. Wydawał się być mocno podejrzliwy, jednak kiedy podano mu kawał szmaty, powoli obwiązał się nim w pasie, stękając i krzywiąc się z bólu.

Tan tymczasem rzucił się do poszukiwań. Sprawę miał wybitne trudną bowiem dookoła, jak okiem sięgnąć, otaczała go preria. Wysokie trawy, trochę kamieni i pojedyncze drzewa. Młody Goblin nie rozpaczał jednak, przypadł do ziemi i próbował znaleźć coś, co mogłoby pomóc. W końcu się udało, ale tylko w połowie. Przy nasadzie pnia suchego, karłowatego drzewa rosły trzy maciejki świetliste, zwane przez uczonych z Keronu Mattijjah Luxuris, ale tego akurat zielonoskóry wiedzieć nie mógł. Powszechnie uchodziły one za rośliny lecznicze, ale wyłącznie po przyrządzeniu z niej porządnej papki, najlepiej w moździerzu. Szczytem marzeń było dodanie do tejże papki pieprzu erolskiego, ale ten był niesamowicie drogi na kontynencie, bowiem wypalał wszelki brud z ran, oczyszczając ją całkowicie, dzięki czemu cieszył się dużym wzięciem.

Goblin, zerwawszy roślinki, podjął dalsze poszukiwania. Niestety, nie przynosiły większego efektu. Znajdywał albo niepotrzebne, bezużyteczne zioła, albo chwasty, naturalnie rosnące na tych terenach. Minęło już trochę czasu, a on przeczesał sporą część terenu wokół rannego Orka. Nie było sensu dłużej krążyć. W dłoni miał trzy maciejki, teraz musiał coś z nimi zrobić, lub po prostu zostawić swego nowo poznanego towarzysza.

Re: Opuszczony trakt

8
- Trzymaj się - rzucił Tan, pospiesznie zabierając się za przyrządzanie ziół. Przypominając sobie, jak Matki postępowały ze znalezionymi "chwastami", goblin wpadł na pomysł starcia ich za pomocą swojego sztyletu. Wyjął osełkę z torby, po czym położył ją na ziemi, przykrywając maciejkami. Nieco roztrzęsiony, rozpoczął prędkie ugniatanie rośliny rękojeścią wydobytego z pochwy ostrza - zioło nie nadawało się do opatrzenia ran bez wcześniejszej obróbki, więc musiał stracić kolejne cenne minuty na tę czynność.

A może to były sekundy? Czas mu się dłużył.

Goblina dziwiła niesamowita witalność orka; wiele jego krewniaków zmarłoby po odniesieniu takich ran, a on był w stanie jako-tako rozmawiać. Mimo wszystko, Tan obawiał się, że ofiara ludzi niedługo zemdleje i nie będzie już mógł jej nigdy dobudzić. - Co w ogóle tu robisz, skurczybyku? - zapytał pół-żartem, pół-serio, by nie stracić kontaktu z orkiem. Jakby nie patrzeć, od tego mogło zależeć jego życie.

Tana ciekawiło, po co właściwie pomaga poszkodowanemu i czy gdyby byli w odwrotnej sytuacji, to czy mógłby liczyć na COKOLWIEK. Cóż - nienawiść do ludzi i przygnębiający nastrój po masakrze sprawiały, że nie chciał być teraz sam. Co gorsza: rozum mu podpowiadał, że niedługo prawdopodobnie będzie.

Hobgoblin otarł niedbale czoło i przyspieszył młócenie rośliny.
Spoiler:

Re: Opuszczony trakt

9
Orko spojrzał na niego dziwnie, jakby nie do końca rozumiał, o co Goblinowi chodzi.

- Kto? - zapytał. Może to była utrata krwi, a może po prostu nie znał tak dziwacznego słowa. W każdym razie machnął ręką i stęknął z bólu. - Nie ma o czym gadać. Wziąłem się znikąd, przyjmij tą wersję, a będziesz spał spokojniej. O ile w ogóle przeżyjesz.

Tymczasem Tan rozgniatał maciejki na kamieniu, wydobywając z nich sok, który był najbardziej lecznicy. Przez brak odpowiednich warunków spora część soku spłynęła na ziemię, jednak częściowo ostał się również na osełce i płazie sztyletu. Same rośliny spłaszczyły się nieco. Oczywiście, nie przypominało to jednolitej papki, jaką można by uzyskać w moździerzu, ale okoliczności nie pozwalały na zbyt wiele.

- Co ty tam robisz, pokurczu? Czym chcesz mnie nafaszerować? Żadnych goblińskich wynalazków nie wezmę do ust! - zarzekał się ranny Ork.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Baronia Varulae”