Równina Srebrnotraw

1
Srebrnotraw to nazwa nadana rozpościerającej się na północ i północny-wschód od Stalowego Klifu równinie. Mimo owej szlachetnej nazwy na pierwszy rzut oka nie zachęca ona jednak podróżnych do pofatygowania się i zwrócenia ku niej drugiej gałki ocznej. Do bólu wręcz płaska, oddalona jest od pachnących lasów, ważniejszych ośrodków miejskich i nawet majestatycznych gór, których to na Północy morwie. Słowem pozbawiona jakichkolwiek urozmaiceń i depresyjnie monotonna. Mając zaś za jedyną naturalną barierę ochronną przeciw napaścią rzekę oddaloną o całe mile... nie powinno dziwić, że od zarania dziejów była łatwym kąskiem dla wrogich lordów, rabusiów czy też obecnie - demonów. Zimą i jesienią jej grunta pokryte lodem i śniegiem, latem i wiosną rozmakają od ciągłego deszczu. Sama gleba nadaje się do upraw jeno naprawdę wytrzymałych roślin i zdolna jest wykarmić chyba tylko wszystkożerne kozy. Ponoć sama nawa obszaru wzięła się z tego, że poranny szron pokrywał czasami ową jałową ziemię swymi iglastymi kształtami dając jej mieszkańcom złudzenie tego, iż na ich rozmokłym gruncie wyrosła przyzwoita trawa. Nie żeby na reszcie Północy bywało dużo lepiej w cięższych porach roku. Jednak niejeden podróżny żyjący choćby i wśród mroźnych szczytów uśmiecha się z politowaniem na widok żyjących w rozsianych po stepie pastuchów szukających mchu i porostów w błocie lub śniegu. Uśmiech ten jednak niknie zazwyczaj na widok wioski zajmującej centrum Srebrnotrawy.

Palladium - tak bowiem zowie się owa miejscowość, jest dla niezaznajomionych z jej historią istną zagadką. Porządna i zadbana wieś ze znaczną ilością domostw? Czemu tutaj? Czemu nie gdzie indziej na Północy? Gdzieś gdzie łatwiej o żywność, rzadki kamień czy dary lasu? Gdzie można liczyć na pomoc natury w obronie domostw? Gdzie powietrze nie cuchnie przez połowę roku mokra kozą? Odpowiedź kryje się pod ziemią jak i w nazwie wioski. Skryte bowiem pod tą ohydną skorupą leżą najprawdziwsze skarby Północy, o których często marzą i krasnoludy. Mowa tu o złożach platyny odkrytych przed latami przez przodków mieszkańców i od tego czasu pieczołowicie przez nich wydobywane oraz zazdrośnie chronione. Z drobną pomocą Margrabiego sprawującego piecze nad Zatoką Karsto. Miejscowi wydobywają, obrabiają i sprzedają towar samodzielnie zdając się od zawsze unikać pośredników i darząc nieufnością nieznajomych kupców. Zdaje się to tłumaczyć rozmiar siedliszcza jak i gęstość jego zabudowy. Zupełnie jakby żaden z mieszkańców nie chciał oddalać się za bardzo od kopalni i składu rudy. Nie ma się tu jednak czemu dziwić. Nie zawsze wszak znajduje się perłę w beczce fekaliów.
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

2
Podróż diabelstw mimo porządnej organizacji i dobrych koni ciągnęła się niemiłosiernie. Po opuszczeniu bowiem zielonej łąki na nowo poczęli brodzić w śniegu i lodzie skuwającym Północ przez lwią część roku. Końskie kopyta grzęzły, ślizgały się i zahaczały o przeszkody tak często, że nie dawało się nawet liczyć na drzemkę w siodle. Jedyną rozrywką prócz rozmów pozostawało więc spoglądanie na krajobraz. I to jak się zmieniał. Opuszczając bowiem znajome góry, lasy i wzgórza Stalowego Klifu Emperel wkraczał na zgoła odmienne ziemie. Z minięciem każdego wzgórza, każdego drzewa i każdego lasu odkrywał się przed nim widok na rozległą równinę jak i na to co leżało za nią. Niebo było bowiem dziś czyste i wytężając wzrok w trakcie zstępowania ze wzniesień półwyspu można było ujrzeć... Ją.

Północ. Piękna i okrutna Północ. A raczej jej sporawa wschodnia część rozpościerała się we wspaniałym krajobrazie przed oczyma diabelstw. Odległe rzeki, odleglejsze wzgórza i ludzkie domostwa. Na zachodzie prężyły się Rybie Grzbiety, a na północy spokojnie sterczały Kareliny. Jednak oba te pasma zdawały się kulić jeno w śniegu wobec widzianego teraz w pełnej krasie masywu Ghuz Dun. Trzy masywy górskie zdawały się niczym trójka prastarych strażników patrzeć niemo na wszystko pod nimi. I kiedy Książę zstępował coraz niżej na rozległą równinę nie mógł wyzbyć się uczucia bycia obserwowanym. Nie przez istotę myślącą, a przez sam świat.

Równina powitała diabelstwa chłodno swoim łysym i zaśnieżonym pustkowiem. Gdy bowiem wiatr jął szargać ich przyodziewek brak gór i wzgórz począł od razu dawać się im we znaki. Co gorsza mimo opuszczenia swego wyizolowanego półwyspu podróżni nie mieli wcale łatwiej ze znalezieniem choćby i z rzadka używanej trasy. Trakty i drogi na Północy utrzymywane były porządnie w trakcie mrozów tylko blisko większych miast... tych zaś próżno było tu szukać. Podobnie zresztą jak ludzkich osiedli. Wypatrzenie przyprószonej śniegiem pasterskiej chaty stanowiącej tu przeciętne domostwo graniczyło z cudem. No i czorty jedne wiedziały ile takowych zostało w okolicy... dosłownie. Na domiar złego dobra pogoda towarzysząca im po opuszczeniu półwyspu niemal natychmiast się załamała. Śnieg, wicher i ograniczona widoczność szybko stały się istnym koszmarem, zaś sama równina - lodowym piekłem. Diabelstwa zmuszone były poruszać się wolno, ostrożnie i szukać schronienia w każdym zagajniku, załomie czy formacji skalnej na jaką trafiły. Wszystko to w celu dania koniom czasu na wypoczynek, zaś ich przemarzniętym członkom na ogrzanie. Jedyną zaletą spotykających ich przeszkód było to, że w zamieci nie napotkali jak dotąd żadnego demona. I to by było na tyle.

Kiedy dotarli wreszcie pewnego wieczoru w okolice tego co w ich mglistej opinii mogło być środkiem równiny wszyscy byli w znamienitej większości zziębnięci, pozbawienie zapasów drewna i chrustu oraz w zdecydowanie gorszym humorze niż po opuszczaniu Wieży czy zielonych wzgórz. Srebrnotraw odbił na nich swoje piętno i Książe mógł przysiąc, że niektóre z diabelstw pod nosem poczęły kwestionować sens ratowania tej złośliwej ziemi. Może chcieli nawet zawrócić. Jednak umysłu diabelstw dość szybko odbiegły od planów odwrotu. Zapadał zmrok a z nim nadchodził jeszcze większy mróz. Połowa skostniałych dzieci czarownika ostrożnie rozproszyła się na koniach szukając w zamieci opału i chrustu zaś reszta wraz z samym Emperelem poczęła zdejmować z rumaków juki i gromadzić je pod wystającą z ziemi - niczym złamana kość ze skóry - formacji skalnej. Kolejne prowizoryczne obozowisko powstawało szybciej od poprzednich napędzane lękiem przed mrozem. Osłonięci z trzech stron skałami podróżni zapychali czwartą czym się dało. Śniegiem, końmi i tymi bagażami, którym zawieja nie mogła zaszkodzić. Wszystko było na swoim miejscu... poza drewnem na opał.

Skuleni siedzieli tedy w mroku czekając na odrobinę ciepła. Liliana była jakaś bardziej sina i błękitna niż zazwyczaj. Lelo walił nerwowo swoimi zdrewniałymi kończynami w jałową ziemie jak gdyby licząc, że znajdzie w niej choć jeden patyk... jednak tym razem jego więź na naturą nie przynosiła niczego. Walił jednak dalej. Kto wie? Może obawiał się, że jego zdesperowani bracia mogliby znaleźć "kreatywny" sposób na pozyskanie drewna? Zaś ostatnią wśród skał osobą prócz Emperela był Telano. Od opuszczenia zielonych wzgórz nie wyzdrowiał jeszcze całkowicie, zaś warunki ich podróży zdecydowanie w tym nie pomagały. Mimo tego on jeden zdawał się nie być zaszczuty przez mróz tak bardzo jak reszta rodzeństwa. Jego ciepły oddech uciekał miarowo z pomarszczonych ust równie swobodnie co w trakcie spaceru. Lecz co z tego, że on jeden miał lepszy humor. Ich czwórka siedziała odcięta od wiatru lecz i od ciepła oraz świadomości co ich otacza. Nastrój był okropny a Liliana i Lelo zdawali się być u skraju swych możliwości. Fizycznych i psychicznych. Jasnym było, że zebrane wśród skał diabelstwa potrzebowali czegoś co odwróci ich uwagę od mrozu. Tylko czego? I czy uciekanie od rzeczywistości jest aby na pewno dobrym rozwiązaniem?
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

3
Emperel trząsł się jak i każda inna osoba z jego kompanii. Trząsł się i odczuwał zimno. Był zahartowany mrozem. Był dzieckiem demona, zrodzonym na Północy, wygnanym i tułającym się. Żył w śniegu, smagał go wiatr, który nijak dorastał do bólu długich biczy. Był synem Północy. W Petram jednak rozleniwił się - przyzwyczaił do wygodnych komnat, ciepłego kominka, wina, dywanów, służby. Teraz zaś, rzucony w wyprawę, zmarkotniał delikatnie. Nie użalał się nad sobą, to na pewno nie. Uważał nawet, że było mu to potrzebne. Rdza z jego zmęczonego życiem ciała może i odpadała, ale niezwykle boleśnie. Starał oddychać spokojnie i głęboko. Wdech, wydech. Nie chciał też nabierać zbyt łapczywych wdechów, by mroźne powietrze nie podrażniało jego płuc.

Gdzieżeśmy się, kurwa, wpakowali. Marzniemy za ludzi. Za ich platynę. Czy naprawdę warto? Książę zaczął się zastanawiać, czy nie używano go jedynie jako jakiegoś pachołka, żeby pozbył się demona, a Margrabia znów wyśle tu ludzi, by pozyskiwali kruszec. Na pewno tak jest. Czuł się okropnie. Nienawidził niewiedzy i domyślań. Zastanowił się, czy aby na pewno nie lepiej byłoby już teraz ruszyć do wioski i tam schować się przed zimnem, ale skoro był tam jeden demon, to mogło ich i być więcej.

Rosła w nim agresja, frustracja, gniew, zawiść. Do samego siebie. Odczuwając nadal chłód Emperel wciągnął nosem powietrze wyraźnie sapiąc, jak rozeźlony byk. Magia jest odpowiedzią na wszystko. Wstał ze swojego obecnego ukrycia i ruszył ku koniom, przytulając się swoimi rękoma, skrzyżowanymi na piersiach, by osłaniać skórę nad sercem.

Kamień Milowego Podniesienia — powiedział drżącym głosem, aby samemu dodać sobie otuchy i użył niezbyt wymagającego zaklęcia. Stanął na linii z końmi i podniósł ośnieżony kawał ziemi przypominający plaster. Nie unosząc go w powietrze po prostu postawił go w formie muru odgradzającego ich dodatkowo od zimna. Musiał zacząć działać. Zawierucha mu się nie podobała. Nie wiedział, co z dziećmi. Żeby nauczyć się przetrwać, musiały to zrobić na własną rękę. Uczyć się na własnych błędach. Jednakowoż nie mógł im pozwolić zamarznąć. Co nie wyczerpie jego energii a się przyda? Magnetica Orbis podpowiedziały mu myśli.
Książę wrócił kilka kroków do obozowiska, rozglądając się przed tym za swój mały mur, próbując wypatrzeć w zawierusze jakieś postaci bądź ogniki. Dajcie jakieś pojemniki które się nie spalą i napełnijcie je śniegiem jeśli chcecie się napić czegoś ciepłego — wydał rozkaz głośnym i donośnym głosem, by przebił się przez zawieruchę. Nieopodal zimnego kamienia, przy którym siedzieli przystanął, zasłaniając samym sobą dwójkę diabelstw. Uniósł dłoń nad ziemię i wyciągnął z niej kamienną kulę, twardą i zbitą od ciągłego zimna, wraz z odpadającym z niej śniegiem. Następnie odłożył ją niemalże na to samo miejsce, unosząc tuż nad powstałą dziurą i trzymając ją nadal dłonią wykrzesał ogień. Płomień wypłynął jakby z wewnątrz skały i w chwilę ją pokrył. Dając światło, ciepło i nadzieję ogień równocześnie syczał wytapiając śnieg i lód z kuli.

Podejdźcie do ognia. Spróbujcie nagrzać jakoś jakiś pojemnik, jeśli chcecie. Gdy odpowiednio się podgrzeje, będziecie mieli niemal wrzątek. Tylko nie oparzcie się, bo z zewnątrz będzie jeszcze gorętszy — zaśmiał się na samym końcu, rozumiejąc jak pechowe musiałoby być poparzenie się podczas zamarzania. Przynajmniej tyle mógł na razie dla nich zrobić. Wiedział, co zrobi po podgrzaniu - wystawi się na działanie żywiołu i rozejrzy się po okolicy. Musiał znaleźć resztę. I to niedługo — Jakoś dziwnie nie wracają. Jak tylko się chwilę ogrzejemy, zabieram Wam ciepło i idę się rozejrzeć, poszukać. Martwię się.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Równina Srebrnotraw

4
Mimo rozglądania się za sylwetkami reszty swych dzieci jedyne co Książe mógł dostrzec były powoli niknące ślady kopyt i wyrw w śniegu. Pozostałości po ich niedawnym wymarszu w poszukiwaniu opału. Ich położenie i los był więc niepewne... aczkolwiek bardziej zagrożony od grupy pozostałej w obozie. Trawiony gniewem i niepewnością czarownik sięgnął po jedną z najlepiej sobie znanych driakwi na zmartwienia - magię. I choć odpowiedź na problem okazała się skuteczna jak również prosta to w obu przypadkach zziębnięte diabelstwo dostrzegło coś nietypowego. Czary działały perfekcyjnie, materializowały się tam gdzie miały, wchłaniały się w zimę i w skały... ale gdy przyszło do ich ruszenia lub rozgrzania napotkały dziwny, nienaturalny opór. Jak gdyby sama skorupa ziemska broniła się przed zmianą kształtu i formy. I choć po krótkiej chwili oporu oba zaklęcia przynosiły skutek owo opóźnienie było dość zauważalne by zawisnąć w umyśle Emperela jak również spotkać się z cichą uwagą jego Pierwszego Syna.

— Oszczędzaj siły Ojcze. Nie chce żebyś przez nas poległ w walce z demonami.

Pozostała dwójka mruknęła coś podobnego, jednak mniej pewnie i ze zdecydowanie większą ilością wgapiania się w źródło światła i ciepła. Metalowe kubki, śnieg i zioła szybko ruszyły się z juk i w niespełna pół adoracji do Sakira do nozdrzy i ust diabelstw dotarł zapach oraz smak pokrzepiającego naparu. I choć nad kubkami nie padło ani jedno słowo ponad wcześniejsze ponure deklaracje mdłe uśmiechy jęły powracać na wszystkie trzy twarze. Jedną z nielicznych zalet tak krytycznych sytuacji niezaprzeczalnie wszak był fakty, że naprawdę niewiele było potrzeba by zauważalnie poprawić nastrój. W końcu kiedy nic nie szło po myśli... ciepły napitek zdawał się być boskim objawieniem. Kiedy już policzki zebranych nabrały rumieńców, a Książę udał się do wyjścia z płonącą kulą w poszukiwaniu reszty swych dzieci... usłyszeli krzyk. I to nie rubaszny, raźny czy radosny. Nie. Ten krzyk był pełen przerażenia.

— Puść... sk. . . wiel. .. co.. .. a... ... ...mieć!?

Okrzyk przerodziły się szybko w piski i coś przypominającego wycie oraz piski. Zawieja dawała dalej w znaki, co sprawiło, że Książę dość szybko po usłyszeniu pierwotnego wrzasku dojrzał zbliżającą się po jednej z czterech ledwo już widocznych tras wymarszu diabelstw sylwetkę. Masywną, barczystą i odzianą w znajomo wglądający futrzany płaszcz. Płaszcz do którego stworzenia zszczyć musiano ze sobą elementy dwóch innych i większość lisiego futerka, którego to Hazad do dziś Emperelowi nie wybaczyła. W stronę Księcia niezaprzeczalnie zbliżał się Iksan. I choć jego masywna postać dawno przestała budzić lęk w sercu kochającego ojca to już to w jaki sposób powracał... budziło chęć do przemyślenia owej decyzji. Diable ciągnęło bowiem za sobą coś co na pierwszy, optymistyczny rzut oka czarownik wziął za sanie z drewnem. Teorię tą szybko pokrzyżował szereg okoliczności.
Po pierwsze - nie zabrali ze sobą sań.
Po drugie - sanie nie miotają się na boki.
Po trzecie - sanie nie krzyczą.
Po czwarte - sanie zazwyczaj nie zostawiają za sobą krwistoczerwonej smugi na śniegu.
I po piąte - sanie nie wyglądają jak jeden z ich niewolników ciągnięty za nogę, piszczący, drgający w konwulsjach i krwawiący z wielkiej rany w okolicach brzucha.
Iksan dojrzał ojca dość późno. Głownie z powodu ciągłego nakazywania niewolnikowi by się zamknął oraz ciągłej walki z jego nieprzerwanymi próbami umknięcia uścisku wojownika. Kiedy jednak dostrzegł ojca pomachał kończyną zakończoną ostrzem i dociągnąwszy siebie i niewolnika dość blisko by nawet w zawiei dało się wyłapać wszystkie sylaby konwersacji rzekł krótko.

— Ojcze pilne wieści. Wybuchł bunt niewolników.

Następnie cisnął krwawiącego człeka między siebie a Emperela. Niewolnik syknął z bólu i rozpaczliwie chwytając się za brzuch zdawał się próbować utrzymać swoje wnętrzności po przedziurawionym przyodziewkiem. W tym samym czasie diabelstwo sięgnęło po coś za pazuchę by następnie wyciągnąć przed siebie zaciśniętą dłoń i otwierając ją radośnie obwieścić.

— Ojcze. Pilniejsze wieści. Bunt został stłumiony.

W otwartej dłoni Iksana spoczywał niepokojąco gładko ucięty ludzki nos. I choć wijący się w śniegu niewolnik zdawał się być w opłakanym stanie to jedno można było mu przyznać. Miał nozdrza na swoim miejscu. W oczach zaś absolutne przerażenie, rozpacz i iskierkę nadziei. Ta ostatnia rozjarzała najbardziej gdy odrywając krwawiącą dłoń od brzucha wyciągnął ją ku Księciu charcząc jeszcze nim krew i silna całkowicie uniemożliwiły mu mowę.

— Lito... ści. Mój... Pa... khg
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

5
Emperel przez chwilę zastanawiał się, jakie zaklęcie może ciążyć nad tą przeklętą krainą. Północ roiła się od lokacji przesiąkniętych magią i demonologią. Niczym wielka, ogromna wręcz szachownica setek różnych sił i stron, frakcji. Pole poszatkowane demonami, wszelkiego rodzaju lordami i anomaliami. Przeklęty świat. Co jednak trzymało tutaj magię? Coś musiało. Coś spod ziemi? Ciemnoskrzydł?

Słysząc krzyk ruszył na starczych nogach przez śnieg, pchając kulę ognia jakby przed sobą, tuż nad ziemią, by równocześnie wytyczała małą koleinę, po której mogliby wrócić do obozowiska niczym za tropem. Spodziewał się najgorszego - potyczki w momencie, gdzie wszyscy byli rozsiani po tej równinie, zapaćkanej zawieją.

Iksan! Wszystko w porządku? — zakrzyknął widząc swojego brutalnego syna.

Spojrzał niechętnie na zakrwawiony nos i leżącego teraz u jego stóp niewolnika. Bunt brzmiał sensownie, ale i całkowicie nielogicznie wobec niego. Niewolnicy mieli szansę stać się normalną służbą która w każdej chwili mogła opuścić Petram. Zamiast tego zdecydowali się zbuntować teraz? W tej zawierusze? Nie wiedział, czy w to wierzyć i nęciło go, żeby sprawdzić. Niemniej, Iksan szedł ku niemu.

Dobra robota, synu. Wszyscy bezpieczni? Co się stało? — zapytał pospiesznie przyglądając się twarzy leżącego z konsternacją.

Jeśli zawierzać jego doświadczeniom i księgom poprzednich Włodarzy, jego najcenniejszy skarb powinien regenerować się ponad wydatki podczas takiej wyprawy. Obejrzał swój czerwony kamień naprędce. Energia i demoniczna moc szkarad zasiliła go potężnie, ale jakoś brudno, jakby była to magia przeznaczona tylko do zabijania. Z drugiej jednak strony, Emperel nie znał zbyt wielu zaklęć, które do zabijania nie służyły.

Czemu żeś postanowił zdradzić Petram, śmiertelniku... Czy nie dałem Ci ochrony przed demonami? Czy nie dałem dachu przed zawieją? Eh... Wy, ludzie... Iksanie, przytrzymaj go proszę. No już, sługo, spokojnie, cichutko — na sam koniec skierował swoje słowa do niewolnika, pochylając się obok niego.

Co było bodźcem zapalnym buntu? Stało się coś, o czym nie wiedział? Przez chwilę się zawahał przed zaklęciem, ale potem przypomniał mu się pierścień. Nie zużyje na tyle mocy, by cokolwiek poczuć. A gdy człowiek skona, pożywi się z ochotą. Ostatnim razem zapukał do Bram szkarady. Było to ciekawe doświadczenie.

Oczywiście wysłuchał słów Iksana, faktycznie martwiąc się o ten cały bunt. Brzmiało to tak, jakby któremuś z diabląt stała się krzywda, a on na to pozwolić nie mógł. A przynajmniej musiał to zapobiegać. Złapał nieszczęśnika za głowę i wbił palce w skórę opuszkami. Aknologia otwierała wszystkie drzwi, nawet te bez zamków i kluczy. Wszedł do środka i namalował przed sobą obrazy ostatniego wspomnienia, szukając równocześnie momentu decyzji o podjęciu buntu. Przypominały mu się słowa Osureli, a przynajmniej tak mu się wydawało, by okazywać miłosierdzie. Dla niego jednak miłosierdzie dotyczyło Petram. Nie zdrajców księstwa.

Jeśli potwierdziły się słowa Iksana i dowiedział się to, czego chciał, sprawił najpierw niewolnikowi ból a następnie zabrał wszystko, co pozostało, oddając je Krwawemu Oku na jego palcu.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Równina Srebrnotraw

6
Barczyste diabelstwo na pytania ojca odpowiedziało dość raźno. Wesoło wręcz. W tonie głosu wojownika można było zauważyć poprawę względem jazdy przez śnieżycę. Jakby zdarzenia, które opisywał miast niepokoju lub złości wzbudziły w nim przeciwne uczucia. Jakby poprawiły mu humor.

— Inni? Tego nie wiem Ojcze. Rozeszliśmy się w cztery strony szukać drwa na opał. Reszta braci pchnęła tą dwójkę w moją stronę. Nie wiem czemu. Mówili coś, że "tak będzie wydajniej" i że "inaczej mój talent się zmarnuje". Nie wiem o co im chodziło... wcześniej nigdy nie posiadałem niewolników. — mruknął skonfundowany mieszaniec gestykulując swoim dłonio-mieczem

— Co się stało? Szliśmy sobie na południowy-wschód, znaleźliśmy jakieś ciemne kształty wystające ze śniegu i zaczęliśmy je odkopywać. Tyle że miast drewna odkopaliśmy jakieś wpół-zeżarte zwłoki. Męskie chyba, odziane w szmaty i bez nóg. No i paskuda rana na głowie, jakby ją kto o głaz rozwalił. Ale kiedy je dokładnie obejrzałem i rozmyślałem czy ten... nie zabrać ich zamiast drewna jako... jak to się nazywa. Poszlaki? To ten tutaj pokurcz spróbował mnie dźgnąć w plecy. Potem była szamotanina, pogoń za tymi zdradzieckimi gnojami... a potem cudem znalazłem potem czyjeś ślady i po nich wróciłem. To chyba tyle.

Tu po krótkiej i bardzo ogólnej relacji diable kopnęło dogorywającego w śniegu człowieka. Ten charknął, splunął krwią i zajęczał - tym samym dowodząc, że znów wydawać dźwięki inne niż dławienia. Łkanie i jęki trwały dłuższa chwilę. Następnie jednak krwawiąca kupa mięsiwa rozluźniła się jak gdyby nie mają już sił do okazywania bólu. Kiedy więc dłoń czarownika zbliżała się do jego twarzy tylko oczy zdrajcy okazywały absolutne przerażenie. Reszta ciała leżała bezwładnie na śniegu powoli barwiąc go szkarłatem.
*** Zagłębiając się w jego umysł Emperel czuł jak lęk i osłabienie same kruszą przed nim wszystkie bariery. Jak strzaskana wolna do życia niewolnika nie jest w stanie podtrzymać już nawet funkcji niektórych jego organów... a co dopiero prywatności jego wspomnień. W tym jednak ewidentnie obumierającym umyśle jedna myśl powtarzana była jak mantra. I im bardziej czarownik brnął w stronę odpowiedzi na swoje pytania tym głośniejsza, nieprzerwana i uporczywa się stawała Jak gdyby działała na przekór wszystkiemu co diabelstwo chciało osiągnąć... jednocześnie dając mu informacje które pragnął. Miast jednak oglądać wspomnienia człowieka czuł się jakby te były siłą wciskane do jego czerepu.

To co zrobiłem było słuszne.

Przed oczyma księcia wyrosła niewielka rybacka wioska. Spokojna, cicha, oddalona od reszty świata. Ludzie żyli swoim rytmem. Wolnym, ponurym i ogółem nudnym.

To co zrobiłem było słuszne.

Osada została napadnięta. Kilka anormalnie wyglądających bestii porwało kilkunastu jej mieszkańców. Właściciel wspomnienia patrzył na to z przerażeniem skryty w jakiś krzakach. Szeptał coś rozpaczliwie. Czyjeś imię. Imię porwane przez wiatr, wrzaski innych porwanych i warkot potworów.

To co zrobiłem było słuszne.

Podróż. Długa, mecząca podróż w poszukiwaniu domu. Odrzucenia przez innych. Samotność.

To co zrobiłem było słuszne.

Wieża. Wieża i banda pokrak, które ją zamieszkiwały. Miłych pokrak.

To co zrobiłem było słuszne.

Równina. Ponure, pokryte śniegiem ziemie. Smutek i niepokój. Zimno przeszywające do kości. Niepewność zmieszana ze strachem. Więcej.

To co zrobiłem było słuszne.

Zamieć szargająca przyodziewkiem. Dłonie i nos zamarzają. Nie dość siły. Słabość. Więcej. Musi dać z siebie więcej.

To co zrobiłem było słuszne.

Brak drewna. Brak ciepła. Brak sił. Brak miłości. Więcej. Daje więcej. Więcej. Chce więcej.

To co zrobiłem było słuszne.

Więcej śniegu. Więcej marszu. Więcej mrozu. Więcej bólu. Więcej gniewu. Drewno!

To co zrobiłem było słuszne.

Zwłoki... więcej zawodu. Więcej furii. Więcej złości. Towarzysz też rozumie. Więcej... więcej dla ziemi.

To co zrobiłem było słuszne.

Więcej... więcej. Więcej dać, więcej otrzymać. Więcej. Więcej pchnięć. Więcej krwi. Mojej krwi? Więcej bólu... mojego bólu. Więcej... czego? Czego więcej? Po co więcej? Czego chciałem? Czy to ja chciałem?
*** — To co zrobiłem było słuszne... — wyrwało się monotonnym i nienaturalnym głosem z piersi człeka. Tym razem jednak zdanie rozszerzone zostało o dodatkowe słowo. Wydobyte z płuc i pełne bólu. Nijak nie przypominające wcześniejszego tonu głosu — ... czhemu?

Były to ostatnie słowa padające z ust człowieka nim oczy dosłownie wywróciły mu się tył na przód, z ust polała się posoka i świeżo wyrwany z transu czarownik mógł poszczycić się paroma nowymi plamami na przyodziewku. Gdy zaś przyszło do wydobycia ze zwłok resztek energii... coś ponownie było nie na miejscu. Ciało było, w najprostszym tego słowa znaczeniu - puste. Wyssane ze wszystkiego. I nie była to pustka pośmiertna. Nie było w nim nawet echa dawnej energii życiowej. Świeże, krwawiące jeszcze zwłoki leżące miedzy dwoma diabelstwami emanowały aurą jakby leżały martwe od wielu dni. Iksan jednak najwyraźniej nie zauważył tej części zajścia i szczerząc się rzekł do swego Księcia.

— Pokazał mu Ojciec gdzie raki zimują. Ten wyraz twarzy. Czyste przerażenie. Wiedziałem, że przytarganie go tutaj było dobrym pomysłem.
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

7
Kurwa! No żeż kurwa! — wystrzelił od martwego niewolnika niczym poparzony, łapiąc się za głowę we frustracji.

Synu, to nie Ci śmiertelni debile. To ta ziemia. To demon. Mąci w głowach, wysysa energię. Bitwa już się zaczęła. Zostaw go obok obozu, ewentualnie go spalimy. Musimy znaleźć resztę. Wszyscy są w niebezpieczeństwie — wydał szybkie polecenie i zaczął chodzić w kółko wokół płonącej grudy ziemi.

Nosz kurwa — przeklinał swój los z gniewem i pretensjami do samego siebie. Wcześniej myślał, że być może po prostu szukali okazji do zdrady.

To miejsce, ta przeklęta równina była cmentarzyskiem, gdzie istoty śmiertelne deptały po suficie tego przeklętego Ciemnoskrzydła. W jakiś sposób demon był w stanie oddziaływać na tą ziemię, albo to ona oddziaływała na niego. Z całej równiny spływała do niego moc o której mówił kapitan Alaster Vander. Pod płaszczykiem wgryzających się w ciało mroźnych płatków to miejsce wysysało z nich energię. To nie było zwyczajne zimno. To nie było zwyczajne zmęczenie. To był atak. Atak na niego i jego dzieci.

Gdzie, do kurwy, jest Kompania Wyzwolenia Północy. Chyba, że już tu są... Pod nami... Jeśli faktycznie Alaster mógłby przybyć tu przed nimi, Emperel nie zdziwiłby się, gdyby to jego ludzie leżeli poukrywani pod śniegiem, zabici przez chłód i gniew sztucznie wywołany. Książę przeklinał Równinę Srebrnotraw. Trzeba było znaleźć resztę dzieci. Pieprzyć drewno i opał. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrym pomysłem byłoby stąd uciec przez zamieć, bądź skierować się w kierunku Palladium. Oba scenariusze nie wyglądały zbyt dobrze. Oddałby dużo, żeby podarować swoim dzieciom choć trochę tego ciepła, którego doświadczyli jeszcze niedawno, otoczeni gigantyczną trawą i kwiatami.

Teraz zaś jedyne, co mu zostało, to skamieniała maź w jego kieszeni. Może gdyby ją rozpalił. Może wtedy pojawiłoby się życie? Nie chciał tego jeszcze próbować. Odwrócił się i ruszył w kierunku obozu.

Iksanie, trzeba ich znaleźć — powiedział do swojego syna kierując się za mur z ziemi — Telano! Telano, ta równina, to Krwawe Oko. Rozumiesz? To Krwawe Oko. Idę szukać reszty. Rozmawiajcie ze sobą, bo to mąci w głowach.

Książę pełny determinacji ruszył na śnieżycę opatuliwszy się szczelnie i zakrywając twarz swoją kościaną maską. Musiał uchronić ciało przed wiatrem. Czuł ironię i frustrację wypisaną w powietrzu, okalającym go niczym całun. Jak bogowie mogli go tak potraktować. Rzucić przed niego jego własne zaklęcie i kazać mu z nim walczyć. Musiał znaleźć swoje dzieci, zanim i one stracą umysły. Musiał zebrać wszystkich razem i powstrzymać równinę przed zrobieniem im krzywdy. Gdzie jesteś, Alaster.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Równina Srebrnotraw

8
Gdy czarowni dzielił się swymi spostrzeżeniami z Iksanem wojak zdecydowanie nie wyglądał na zszokowanego czy zaniepokojonego. Możliwe, że nie dotarła do niego waga domniemanego magicznego zagrożenia. Równie jednak prawdopodobne było, że w jego odczuciu przeklęta ziemia i opętani ludzie nie zmieniali w żaden sposób jego poglądu na sytuację. Zamieć i zdrada brzmiały wszak równie groźnie. Dlatego też bez większego pośpiechu, który to przy takim poziomie śniegu mógł skończyć się łacnym potknięciem, zaciągnął powoli krewiące zwłoki pod prowizoryczny murek stworzony niedawno przez Księcia. I choć zwłoki zdecydowanie wdzięku ich schronieniu nie nadawały to przynajmniej stanowiły chwilową szmaciano-szkarłatną ozdobę pozwalającą odpocząć oczom od oślepiającej bieli. Oczywiście do czasu, aż i je przykryje biały puch.

Zdecydowanie żywiej od Iksana i truposza zareagowały diabelstwa wewnątrz schronienia. Telano próbował niemal rzucić się w stronę ojca tylko po to by po chwili skończyć w ramionach pozostałej dwójki. Jego osłabione ciało dało się mu we znaki i nogi ugięły się pod nim nim zrobił choćby krok. Stres zaś i waga wiadomości jaką przyniósł Emperel uderzyły go nie tylko fizycznie. Pobladły następca Petram przerwał jednak po chwili swe próby podążenia za ojcem na koszt skinięcia głową i zadeklarowania ponurym głosem.

— Będziemy rozmawiać... i życzyć wam szczęścia.

Po udaniu się w kierunku wymarszu swoich dzieci czarnoksiężnik skończył ponownie na rozwidleniu. Jeden z czterech szlaków po których przybył Iksan widniał jeszcze wyraźnie wyryty w śniegu. Pozostałe zaś trzy stawały się powoli płytsze niż pół stopy. Gdyby nie wiedzieć na co patrzeć można by je było uznać za nieznaczne pofalowanie terenu przebijające się przez warstwę śniegu. Zamieć zaś nie zdawała się mieć zamiaru sprawić by z biegiem czasu ślady diabelstw były bardziej czytelne. Cenny czas upływał i trzeba było podjąć decyzje. Decyzję w której podjęciu miał pomóc księciu Iksan, który to począł wymieniać do kogo należały które tropy.

— Ug udał się chyba tędy... tą trasą odbijającą odrobinę na północ. Twierdził, że ciągle podświadomie odbijaliśmy na południe licząc na to, że ujrzymy zatokę... czy jakoś tak i zarzekał się, że miniemy wioskę jeśli nie zmienimy trasy. Gadał o tym i gadał. A potem powiedział, że nam pokaże i pierwszy polazł mówiąc, że wróci albo z drewnem albo z lokalizacją demona. Tanataris twierdził, że nie mogłeś się pomylić ojcze i poszedł prosto na wschód. Mówił, że szukanie wioski do durnota, a tak zbierze i drewno i informacje o przeszkodach przed nami. Shuashen z kolei gadał coś o tym, że chce odbić na południe bo może odrobinę bliżej zatoki coś łatwiej się znajdzie. Ja żem polazł z niewolnikami prosto na Północ bo wydawało mi się, że coś mijaliśmy. No ale to się okazało urojeniem. Może reszta coś znalazła... ale wątpię.

Śnieg targał przyodziewkiem dwójki diabli stojących pośród morza bieli. Wył, syczał i jakby śmiał się z otaczającego go świata. Śnieg zaś niczym niesforny bachor powoli zakopywał i niszczył to co zostawiły po sobie dzieci Emperela. Niedługo mogło nie pozostać już po ich śladach nic.
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

9
Nic to. Kłody pod nogi, od początku, od wejścia. Petram również chciało wejść, ale jak zwykle nie ma miejsca. Nic to, że śnieg smagał ich plecy, nic to. Gorsze bicze padały na nich od wieku dziecięcego. Bicze nienawiści cięższej czasami niźli stal. Śnieg wgryzał się w ubrania i tykał ich tak jak wszyscy inni wytykają ich palcami. Nic to. Nie jedną zamieć i zawieję przyszło im przeżyć. Emperel wychowywał się w lesie, do licha, walcząc o przetrwanie. Chociaż ziąb srogi to i gorsze mrozy uderzały w Crucios Turinn. Przyzwyczajeni są do bólu. Do bólu i chłodu. Gorsze ich spotykały przeszkody. Pokonali każdą. To oni byli prawdziwymi dziećmi Północy. Nikt inny jak oni nie miał do tego takiego prawa. To oni, zrodzeni w Północy, doświadczeni bólem po nadejściu Wieży mieli do tego największe prawo. To oni przecież żyli w tej zimie pozbawionej ciepła. Nic to.

Pewien jesteś, że tylko Ci się przywidziało? — rzucił do Iksana wpatrując się w ślady.

Nie znał się na tropieniu. Nie znał się na myślistwie i śladach. Przyjrzał się śnieżnym koleinom w zamyśleniu. Nie dawało to zbyt dużo informacji. Emperel znał się na innych umiejętnościach i arkanach. Nie wiedział więc, co robić.

Pójdziemy za Ugiem. To dobry tropiciel. Pomoże nam odnaleźć resztę — równocześnie Książę miał też inny powód ku temu.

Ug jak i Shuashen mogliby pomóc im odnaleźć drogę powrotną w tej zawiei, a równocześnie obaj znali się na tym jak poruszać się w głuszy. Nie trzeba przecież przypominać, że brat Uga, Filas, został podczas jednej z takich wypraw pozbawiony życia przez Tygrysa Śnieżnego. Dodatkowo, Ugowi Emperel bardzo ufał, był w końcu Drugim Synem. Dodatkowo, na jego rzecz przemawiała faktycznie jakaś argumentacja.

Tak więc i zrobił, Emperel, Włodarz na Crucios Turinn, szczelnie schowany za masami materiału, idąc śladem wydrążonym domniemanie przez Uga.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Równina Srebrnotraw

10
I tak Książę podjął decyzję o mocnym odbiciu na północ. Z dala od zatoki i z dala od ich dotychczasowej trasy. Śnieżyca jak gdyby chcąc wyrazić swe niezadowolenia prawie całą drogę wiała im prosto w oczy. Momentami tylko wiatr zmieniał kierunki jak gdyby próbując uderzać maszerujących z lewej i prawej by przewrócić ich i wrzucić w śnieg. Trudno było jednak czuć o to zawiść, gdyż mroźny puch i tak dostawał się pod szczelne ubrania maszerujących. Nie ważne czy stojąc, czy siedząc czy potykając się, wdzierał się przez otwory na oczy, szpary między rękawicami a rękawami i do butów szczypiąc i uświadamiając ich coraz zmęczonym ciało, że owszem może być jeszcze zimniej.

Ślady z biegiem czasu poczynały powoli całkowicie niknąć. Nim jednak całkowicie się rozprysły wędrujący poczęli zauważać co kilkanaście metrów nieregularne dziury w puchowej osnowie. Widać z nasilaniem się zawiej Ug począł co jakiś czas zatrzymywać się w celu wydeptania niewielkiego krateru. Może dla siebie? Może sam się zgubił i liczył, że ktoś go znajdzie? Nie wiadomo. Pewne było, że dwójka diabelstw mogła liczyć na odnalezienie zagubionego tropiciela przez jeszcze pewien czas. Po zaś przemaszerowaniu zdecydowanie dalej niż Ug powinien dla własnego bezpieczeństwa... mięli przez chwilę wrażenie, że go odnaleźli. trasa śladów odbiła nagle odrobinę na zachód i na jej kresie ujrzeli szeroką wyrwę w śniegu. O promieniu jakiś dwóch metrów i z prowizorycznie uklepanymi ścianami. Podchodząc zaś do owego kręgu ujrzeli bezwładnie leżące w nim ciało. Z dziwnie wygiętymi kończynami i leżące z twarzą we śniegu. Obok zaś niego widniała niewielka plama świeżej krwi.

Iksan nerwowo wyrwał się przed Emperela jak gdyby w obawie przed ewentualnym atakiem. Następnie energicznie pokonał kilka pozostałych kroków, szturchnął zwłoki ostrzem po czym bezceremonialnie je przewrócił pozwalając obu diabelstwom ujrzeć twarz nieboszczyka. To co ujrzeli nie napawało optymizmem. Był to mężczyzna. W sile wieku i z krótką brodą. Pozbawiona krwi skóra zdawała się być naznaczona licznymi otarciami i bliznami, nos zaś ewidentnie był przynajmniej raz złamany. Musiał skonać stosunkowo niedawno lub naprawdę dobrze zakonserwować się w mrozie bo rozkład ciała dopiero co się zaczynał. Ubranie na piersi miał rozchełstane lub wręcz rozprute jakimś ostrym narzędziem pod zaś samym ciałem leżał porozrzucane drobne przedmioty najpewniej do niego należące. Drewniana fajka, niewielka i pusta saszetka oraz złamany sztylet pokryty krwią jeszcze, przeciwieństwie do truchła, niedokończanie zakrzepłą. Znajdowały się tam również jego znoszone buty i Emperlowi potrzebna była dłuższa chwila by zauważyć, że zwłoki założone miały na siebie jeno onuce. Słowem... nie był to typowy stan w którym zastawało się nieboszczyków.

Prócz jednak tajemniczych zwłok pozostawała również tajemnica obecnego stanu i miejsca pobytu Uga. Ślady urywały się w "kręgu nieboszczyka". A raczej.. .rozchodziły się we wszystkie strony po trochu. Zawieja zaś jakby na złość przybierała na sile powoli pozbawiając diabelstwa sił w kolanach i zachęcając ich do osunięcia się w wykopany krater. Mogło być już za późno na powrót do ich pierwszego obozu jak i za późno na odnalezienie ich cennego członka rodziny. Kto wie? Może i za późno na uratowanie samych siebie. Iksan zdawała się jednak nie dawać za wygraną, jak na prawdziwego człeka Północy przystało. Łaził wkoło zwłok jak dziki zwierz wypatrując we wszystkich kierunkach kolejnych dziur lub znaków. W pewnym momencie wiatr powiał tak mocno, że nawet sam drab zachwiał się, Czarownika zaś upadł na kolana. Olbrzym jednak momentalnie wyprostował się i powiódł dzikim wzrokiem we wszystkie kierunki jak gdyby chcąc wykorzystać przerwę w wichurze po owym uderzeniu... i po chwili do uszu Emperela dobiegł okrzyk.

- Ojcze! Tam coś odstaje!

Po wstaniu z kolan diabelstwo faktycznie mogło przez ułamek sekundy dojrzeć szpiczasty kształt sterczący ponad śniegami. Za mały na dom, za duży na zwykłą nieregularność terenu. Pozbawieni opcji i zamarzający poszukiwacze podeszli ostrożnie do kształtu odkrywając dach czegoś co wyglądało na połączenie szałasu z chatką pasterską. Budowla była tak niska, że można było w niej chyba przebywać tylko w pozycji siedzącej, ściany zaś kompletnie przykrywał śnieżny puch. Jedne drzwi były odrobinę bardziej odsłonięte sugerując, że niedawno były używane. I nie tylko drzwi ale i chyba coś ostrego bowiem w okolicach jedynego wejścia diabelstwa dostrzegły kilka świeżych szkarłatnych smug. Chatkę otaczał śnieg i krew, zaś z jej wnętrza nie dobiegały żadne odgłosy i nie dobywał się żaden blask. Iksan zdawał się bardziej nerwowy niż zazwyczaj i patrząc na ojca zapytał.

- Wchodzimy?
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

11
Widząc kratery Emperel zmartwił się nie na żarty. Różne mogły być tego powody. Z różnych powodów różne istoty mogły je wykonać. Najbardziej prawdopodobnym było to, że zrobił to Ug. Kto inny bowiem by w takiej zawiei dreptał przez to pozbawione bogów pustkowie? No, właśnie, tego obawiał się Emperel. Jego chłodna nie tylko od otaczającego ich białego huraganu głowa kreśliła inne znaki. Książę bowiem uznawał, że to nie Ug wdeptywał śnieg swoimi racicami w dół, ku ziemi. Uważał, że to coś innego. Coś, co wyrzucało śnieg do góry, z dala od ziemi, z niej się wyczołgując.

Potyczka była nieunikniona, prędzej czy później. Jedynie co do potyczki z Ciemnoskrzydłem wiązał nadzieje na rychłe przybycie Kompanii Wyzwolenia Północy. Teraz jednak nie był pewien, z kim im przyjdzie walczyć najpierw. I to w pojedynkę, bez wsparcia. Niewidzącymi oczami tyłu swojej głowy widział demony gramolące się powolnie spod śniegu, całkowicie odporne na chłód. Cała równina będąca jedną wielką pułapką. Jak gdyby żywioł był niewystarczający.

Dłuższą chwilę przyglądał się ciału w milczeniu. Kucnął nad nim i ostrożnie, czujnie, schował sztylet. Zmarszczył brwi, rozglądając się za nadchodzącym zagrożeniem, po czym dotknął czoła nieboszczyka. Szukał odpowiedzi. Głównie na to jedno, martwiące go pytanie, które od dłuższego czasu naznaczało go przerażeniem i nutą obrzydzenia. Spróbował Aknologią wyczytać zapach, chociaż dawno tego nie robił. Czy czuć było zapach śmierci? To z pewnością. Emperela na pewno interesował konkretny zapach. Zapach, który wyczuwał od tych jebanych czaromiotów Usala, którzy zabrali mu Igora, a Telano o mały włos. Nie pomyślał wtedy o tym, by spróbować wedrzeć się do myśli mężczyzny. Nigdy tego nie próbował, wbić się w martwą głowę bez obaw o uszkodzenia cennych nici i drzwi. Czy byłby w stanie? To się jeszcze okaże.

Nie miał jednak dużo czasu na rozmyślania. Zamieć była zbyt silna. Dużo by mógł w swojej głowie rozwodzić się nad tym, jak to będąc z Północy był w stanie walczyć z zimnem. W tym samym czasie bowiem, będąc z Północy wiedział doskonale, jak mordercza potrafi być poważna zamieć, bez dachu nad sobą, chroniącymi przed opadami z nieba, ścianami oddzielającymi od wiatru i ogniska dającego nadzieję i zbawienne ciepło.

Wchodzimy — kiwnął głową Iksanowi, lekko go obchodząc.

Na końcówkach jego palców mignęły delikatne płomyki, gdy szykował się do rzucenia zaklęcia. Przepuścił Iksana przodem, nie chcąc pchać się z płomieniami i chorym, niemal starczym według niektórych kryteriów ciałem przed szereg.

Ug! Wchodzimy! — krzyknął przez zamieć w ścianę chatki i od razu wyostrzył swoje zmysły tak bardzo, jak tylko potrafił, by zareagować w porę.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Równina Srebrnotraw

12
Widok jaki powitał diabelstwa po wparowaniu do chaty w towarzyskie śnieżnej czapy był co najmniej niepokojący. Ciasną przestrzeń zapełniał pogruchotane przybory codziennego użytku. Ich poskręcane, potrzaskane i czasami ostre krawędzie wypełniały podłogę chatki. Gdzieś błyskało szkłem, gdzieś żelaziwem. Jedynym zaś źródłem światła było drobne palenisko w jej rogu nad którym kuliła znajoma im postać. Światło padające na lico Uga ukazywało zmęczoną twarz, zmoczone futro i oziębłe usta. Zdawał się nawet nie zauważyć przybycia Ojca i jego okrzyków. Jego mętne oczy wpatrzone były w miotający płomyk otoczony krążkiem kamieni i ledwo dało się słyszeć że oddycha. Przez chwilę zdawać się mogło, że diable straciło całkowicie zmysły. Z każdą jednak sekundą spędzoną w chatce Emperel poczynał rozumieć jak do tego doszło.

Powietrze w chatce było obrzydliwe. Smród rozkładu, fekaliów i zgniłego jadła mieszał się znajomą i upragnioną od jak dawna przez księcia... fermentacją. Ta jednak miast wybornego wina sprawiała, że czarownik musiał samą siłą swej woli zmuszać się by nie zwymiotować. Do całości dochodził zaś dym z paleniska, który nie miał którędy i jak uciec. Chatka musiała albo być tylko letnim siedliskiem, albo źródło jej wentylacji zostało odcięte na skutek śnieżycy. W efekcie ciepławe i kojące powietrze stało się jednocześnie odurzającym i usypiającym eliksirem. Narkotykiem regenerującym skostniałe członki powoli obrabowując przesiadujących w chatce z możności myślenia. Zamarznąć na śmierć lub zatracić się w ciężkim powietrzu, zasnąć i się udusić? Trudno było podjąć którąkolwiek z decyzji. Jednak w kącie chatki przeciwnym do tego gdzie kulił się Ug leżał dowód na to, że ktoś wybrał ową drugą opcję. Niezdarnie owinięte w zakrwawione szmaty ludzkie ciało. Kolejny ponury towarzysz ich podróży i ofiara okrutnej równiny. Równiny, która od dłuższego czasu zdawała się chcieć ich zabić chłodem... teraz zaś postanowiła skusić ich ciepłem.
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

13
Emperel dychał ciężko, wpatrując się w Uga. Niemalże poczuł, jak zmarznięte mroźnymi warkoczami i kryształkami włosy rozpuszczają się w cuchnącej parze. Nie było to uczucie zwyczajnego, przyjemnego ciepła. Jakby jego chłód rozpuszczał się w kwasie, nie w gorącu kominka jego salonu. Z początku nie rozumiał. Potem zrozumiał i nie chciał zrozumieć. Czuł niesamowitą frustrację, zżerającą go od środka, trzymaną w ryzach żelaznymi kajdanami obowiązku i determinacji. Wpatrywał się w Uga, po czym niemalże zawył, zaciskając zęby.

Kurrrrrwa! — chwycił się za głowę jakby próbując powstrzymać nadchodzącą złość — Ta przeklęta równina! Ty kurwo!

Przez chwilę chciał niemalże zaatakować ziemię pod sobą, jakby była faktycznym przeciwnikiem, ale jedynie podniósł stopę i ponownie ją odłożył posłusznie, bojąc się ostrych odłamków i tego, że mogą przebić mu podeszwy. Chuchając niczym rozwścieczony pies od razu ocieplił się nawet i bez tego ogniska. Wierzył, że jego nienawiść do tego, co próbuje zabić jego i dzieci jest na tyle gorąca, że jest w stanie roztopić wszechogarniające zimno nawet poprzez śnieżycę. Może gdyby nie to, zastanowiłby się - A może faktycznie tu zostać?

Przez chwilę chciał złapać Uga za rogaty łeb i wbić mu do głowy swoimi pulsacjami, że czas się zbierać. Nie chciał jednak marnować energii magicznej. Choć miał jej pod dostatkiem, nie wiedział, na ile starczy mu ona w tej zapomnianej przez bogów krainie, oddanej we władanie pomiotów czeluści diabelnych. Opamiętał się więc i wyjmując swój sztylet chwycił go w bojowym nastroju. Nadszedł czas jego użycia. Poprzez magię Emperel widział świat - wobec niej ustawiał swoje priorytety i punkty widzenia. Niemniej pamiętał nauki i zabawy z ukochanym Igorem, którego zastąpił teraz Ug. Igor chętniej pokazywał ojcu, jak faktycznie machać mieczem tak, by usiec wroga, a nie siebie. Był z siebie taki dumny, nieśmiało ciesząc się z pochwał ojca z zakłopotaniem. Teraz ten nóż mógł się przydać. Właśnie w tej chatce. Chwycił za nóż i wycelował pomiędzy drewno, by zrobić dziurę między gałęziami i kijami w śniegu.

Otwórz chociaż lekko drzwi. Sprawdź, czy się nic nie czai. Zrobimy przeciąg — powiedział rzeczowo Iksanowi.

Podszedł bliżej Uga, schylając się i wpatrując w jego twarz. Nie wypuszczając z ręki zakrzywionego noża towarzyszącego mu od wielu lat, uśmiechnął się nieśmiało, ciepło i zachęcająco.

Ug, słyszysz mnie? To ja, tata. Słyszysz mnie? Jesteś ranny? To ja i Iksan. Przyszliśmy Cię szukać — ostudził swój gniew mdlącymi wręcz słowami przepełnionymi miodem.

On jednak chętnie wolałby porzygać się od słodkich słówek, niż ogarniającego ich schronienie zapachu. Porzyganie się z takiego powodu wcale mu nie przeszkadzało. Emperel kochał wszystkie swoje dzieci.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Równina Srebrnotraw

14
Trudne sytuacje, wymagają często trudnych... a czasami radykalnych decyzji. Jednak obraz Księcia Petram dłubiącego nożem między drewnianymi balami pasterskiej chatki trudno byłoby zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii "nietypowości". Pleciona, wióry i nawet odrobiny wełny i mchu leciały z prawdopodobnie wielokrotnie reperowanych ścian z zatrważającą szybkością. Już po kilku chwilach chłodny strumyk powietrza tańczył wkoło palców czarownika. Po chwili pokrył całą jego dłoń, a gdy nóż począł ruszać się nie w przód i w tył, a na boki w celu poszerzenia wyrwy do chatki jęły wpadać pojedyncze płatki śniegu wnosząc delikatną chłodną nutę do rozgrzanej i pokrytej gnijącymi odpadami podłogi. Uchylenie drzwi nasiliło ruch powietrza i już po chwili środek chatki stał się zauważalnie chłodniejszy. Choć głównie przez kontrast z ciepłym powietrzem czającym się po kątach i pod sklepieniem. Był to jednak krok w... jakąś stronę. Kolejny zaś został skierowany w stronę Uga.

Diabelstwo powoli odwróciło się w stronę głosu. Twarz miało senną, oczy zmęczone. Ubranie nasiąknąć musiało śniegiem, potem i cholera wie czym jeszcze bo wyglądało bardziej na żebracze szmaty niż przyodziewek wędrowcy. Dłonie i środek klatki piersiowej Uga ochlapane odrobiną czyjejś juchy. Nie wyglądało może jakby było na skraju życia i śmierci, ale i trudno było nazwać to budującym widokiem. Najbardziej pospieszającym faktem było zapewne to, że zmęczony Ug był w stanie chyba rozpoznać ojca. Wyciągnął przed siebie swoje lewe ramie i próbując chwycić czarownika z jego przyodziewek niemal upadł na podłogę jęcząc.

- Blisko... wieś. Coraz bliżej... coraz cieple. Cieplej....

Chłodne powietrze poczęło wypełniać powoli chatkę i jasnym stawało się, że w niedługim czasie nie będzie ona nawet osłoną od wiatru ze względu na przeciąg. Ug jednak nie wyglądał jak ktoś skory... czy nawet mogący ruszyć się z niej o własnych siłach. Zdawał się wyczerpany. Mentalnie i fizycznie. Zaś w tych okrutnych warunkach i niepewności czy i gdzie się idzie trudno było określić czy ma to jakiekolwiek podłoże magiczne... czy po prostu równina jest równie zabójcza co czarodziejska klątwa.
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

15
Wieś? Jaka wieś?! Palladium? — Emperel ostrożnie złapał Uga i przytulił go do siebie w rodzicielskim geście, uważając na zaprzątające podłogę szkło.

Mamy iść do wsi? Synu, czy mamy iść do wsi, czy z daleka od niej? — dopytywał tonem wyrozumiałym, ale nie akceptującym ciszy jako odpowiedzi.

Emperel, chociaż zmęczony nie tylko chłodem, ale ciągłymi rozterkami i kłodami, które los rzucał mu pod nogi również opadał z sił. Metaforyczne łydki jego świadomości już dawno opadły z rdzy. Teraz rozpalały się powolnym bólem. Już niedługo nie będzie mógł przez nie skakać. Brak decyzji jest zawsze gorszy, niż podjęcie jakiejkolwiek decyzji. No, może nie zawsze. Tak ludzie mówio. Mógłby wypchnąć kawałki szkła. Mógłby wyczyścić chatkę. Co jednak z resztą dzieci? Jak ma ich szukać w tej zamieci? On, którego serce bije najwolniej ze wszystkich? A przynajmniej tym też się pocieszał, że biją wszystkie bez wyjątku. Nadal żywe. Każde z nich.

Iksan. Jesteśmy w piździe — powiedział nagle głaszcząc Uga i przytulając go do siebie, by oddać mu również trochę ciepła.

Musimy zabrać stąd Uga. Natychmiast. Wracamy do reszty. Spróbujemy go przenieść, albo przewieźć. Jeśli będą problemy, użyję magii. Muszę ją oszczędzać na walkę z równiną — Emperel wolał się nie zastanawiać nad tym, co się stanie, kiedy do tej walki stanie.

Miał oszczędzać siły do walki z Równiną Srebrnotraw. Kto zatem będzie miał siłę, by walczyć z demonem, który objął ją w posiadanie? Rozglądał się za czymkolwiek, co mogło mu wpaść w oko by posłużyć za prowizoryczne sanie, płachtę. Cokolwiek, czego mogliby użyć do przetransportowania Uga do obozu. Równocześnie rozglądał się i za innymi rzeczami. Być może coś mogło mu podpowiedzieć, jak zginął ten człowiek. Może jest tu wskazówka, cokolwiek, by nie błądził jak zagubione dziecko, wypatrujące światła domowego ogniska gdzieś wśród lasu. Taki był też plan. Zabrać stąd Uga i przegrupować się w obozowisku. Co innego zostało. Co mógł on, Książę Petram. Chyba niewiele. Nie był wszechpotężny, co bolało go za każdym razem, gdy przekonywał się o swojej omylności czy słabościach. Pozostawał śmiertelnikiem.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”