Re: Równina Srebrnotraw

16
Ug zdawał się zawieszony między snem a jawą. Świadomy swego otoczenia ale jednocześnie nie będący w stanie nic z tym zrobić. Jego język plątał się z każdym słowem, jego próby chwycenia czegoś lub powstania spełzały na niczym. Bełkot o wsi i cieple ciągnął się więc dalej nie dając jasnej odpowiedzi ile było w tym prawdy a ile upartej wiary we własne przekonania. Cokolwiek jednak to nie było stało się najpewniej ostatnią rzeczą utrzymującą go przy zmysłach. Kiedy zaś wycieńczone diable skończyło w objęciach ojca z jego piersi wydobył się jeno cichy szloch i ledwo słyszalny, senny pomruk.

- Ciepło... cieplej....

Po czym głos urwał się zostawiając w ramionach czarownika zmożone zmęczeniem diabelstwo. Iksan stał nad nimi w ciszy jak gdyby próbując nie wtrącać się ten intymny moment. Czas jednak gonił i jak Emperel zauważył Uga należało jakoś przetransportować. W chatce nie było jednak nic nadzwyczajnego. Nic co wyglądałoby na oczywiste narzędzie mordu czy sanie. Było w niej za to kilka potrzaskanych krzeseł, półek i chyba stolików. Do tego na podłodze wlało się kilka szmat, a ścianę zdobiło poobdzierane runo owcze przybite kilkoma pordzewiałymi ćwiekami do ściany. W kącie walały się za to dwa dziurawe koszyki. Jeśli coś miało być wskazówką, to chyba mówiąca diabelstwą, że nie mają zbyt dużo opcji.
Spoiler:

Re: Równina Srebrnotraw

17
Wpakujemy go na sanie, zbierzemy opał, potem zbierzemy wszystkich — wyliczył na palcach Książę, wpatrując się w Uga z konsternacją.

Poirytowany wpatrywał się w Drugiego Syna, przypominając sobie, że jego Pierwszy również już śpi. Jeśli tak dalej pójdzie, nikt z nich nie pozostanie świadomy i przebudzony. Cała kompania lunatykujących diabelstw, zagubionych w północnych pustkowiach. Spojrzał na Iksana, nie podnosząc podbródka, a w jego oczach pojawiło się zmartwienie.

Spróbuj coś wykaraskać z tej skóry i kija. Jeśli położymy go na niej, może da się go ciągnąć — wskazał bladym, długim palcem na runo, po czym ostrożnie położył Uga na ziemi, starając się położyć go z dala od szkła i groźnych drobin.

Sam zaś chwycił za koszyki i przeniósł je niedaleko ogniska, zaczynając zbierać doń połamane meble i drewniane kawałki, które skutecznie posłużą im za opał. Nie oszczędził nawet szmat. Ułożył przedmioty tak, by nie wysypały się po drodze przez dziury, blokując je najpierw większymi obiektami, drobnicę wrzucając dopiero na szmaty. Wyładował obydwa koszyki suchym opałem. Ognia im nie potrzeba, póki czarownik dycha. A coś z jego tchu jeszcze zostało. Jeśli Iksan nie podołał zadaniu, Emperel spróbował z runa owczego wykonać prowizoryczne sanie, bądź nosze, wzorem tych rozpowszechnionych w niektórych rejonach Północy. Runo przyłączone do solidnego kija tworzyło bowiem środek transportu - położony na nim ranny bądź nieprzytomny mógł być ciągnięty po śniegu bez ryzyka zapadnięcia się w śnieg. Tak przygotowanych, Emperel wysłał z sobą na czele w kierunku obozowiska, po którym być może został jeszcze jakiś ślad, trop - cokolwiek.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Równina Srebrnotraw

18
Zbieranie opału do koszy poszło Księciu zdecydowanie łatwiej niż zadanie, które przypadło Iksanowi. Zwłaszcza, iż ten uparł się na wydzierganie dziur na kij w runie z użyciem swojego ramienia. Całość wyglądała równie komicznie co przerażająco gdy masywny mężczyzna możliwie jak najdelikatniej starał się przebić skórę dawno już najpewniej zmarłego zwierzęcia. Efektem końcowym tych zmagań było coś co z daleka uszło by za wyjątkowo puchowy sztandar z wyjątkowo krótkim drzewcem. Nie był to najlepszy środek transportu ale po zwinięciu Uga w kłębek umożliwiał sunięcie go po po podłożu za Iksanem. Oczywiście do momentu w którym nieprofesjonalnie podziurawione runo się niechybnie zerwie lub kij trzaśnie z powodu nierównomiernego rozłożenia ciężaru... do niektórych zadań dwie dłonie naprawdę bywały przydatne. Niemniej jednak "próbna jazda" którą mieczoręki syn zaprezentował Ojcu ciągając nieprzytomnego Uga jedną ręką po chatce napawała nadzieją, że konstrukcja przez jakiś czas wytrzyma. No i że Iksan da rade dotaszczyć ich towarzysza do obozu.

Niestety owa drobina nadziei jaka roziskrzyła się w sercu diabelstw po udanym stworzeniu "sań" i pozyskaniu opału na co najmniej dzień czy dwa dla obozu szybko prysła. Po wyjściu bowiem z chaty byli w stanie dostrzec tylko resztki swych śladów do niej wiodących. Zamieć nie ustawała i po zatoczeniu jednego czy dwóch kręgów Czarownik pojął, że nijak nie mogą odnaleźć zwłok które odnaleźli przecież tak blisko od drzwi chaty... a co dopiero we wszechobecnej bieli precyzyjnie określić skąd przybyli. Jedyne co im pozostało to zdać się na swe poczucie kierunku i próbując ustawić się tak by widzieć chatkę pod identycznym kontem jak ujrzeli ją za pierwszym razem i liczyć, że idąc na azymut dotrą do obozu... lub liczyć, że przetrwają resztę zamieci w rozszczelnionej chacie.Ryzyko w obu przypadkach było wielkie a konsekwencja porażki równie zatrważająca. Zaś ciężar decyzji jak zwykle spoczął na barkach Księcia.
Spoiler:

Równina Srebrnotraw

19
Emperel nie poddawał się. Był coraz bardziej zmęczony. Ciężarem swoich czynów, ich rezultatów, planów, odpowiedzialności. Ciężarem tego wszystkiego, co spoczywało na jego barkach. Ciężarem korony, którą sam się ukoronował. Był po prostu zmęczony. Wiedział jednak, że nie może się poddawać, dopóki nie wywalczy dla swoich dzieci miejsca, które mogliby nazwać domem. Bezpiecznym azylem. Przecież to było jego marzeniem. Stworzyć bezpieczną ostoję dla diabelstw i wszystkich niechcianych, gdzie mogliby żyć bez codziennego strachu. Bez ucieczek. Bez grozy. Bez ludzi ich prześladujących. Stawiał stopę za stopą brnąc po azymucie przez śnieg, odwracając się co jakiś czas by upewnić się, że to właśnie odpowiedni kierunek i w miarę prosta linia. Ciężar każdego kroku przepełniał go. Niemniej, wola walki nadal w nim trwała. Książę arogancko mógłby stwierdzić, że żadna magiczna anomalia, demoniczne wpływy czy najzwyklejsze zimno nie złamią jego ducha, póki walczy dla Rodziny. Jego serce mogłoby i pęknąć, płuca wysuszone wydusić z siebie ostatnie tchnienia. On jednak brnął dalej. Krok za krokiem. Nie ciałem przecież był silny, a duchem.

Emperel nie poddawał się. Spoglądając jednak na zaśnieżone połacie zaczął się zastanawiać i przypominać sobie po raz kolejny. Przypominał sobie tortury, zdrady, ucieczki, życie jak zwierzę w mroźnych lasach, co przetrwał, gdy był jeszcze młody i silny. Rozglądał się mimowolnie po zamieci. Co miał zrobić? Nie wiedział. Nie miał pojęcia. Nie zostało mu już żadne narzędzie, pomysł, zaklęcie, które by mu pomogło. Na co mu umysł niedościgniony nawet przez mędrców. Na co mu duch niepokonany, niemożliwy do złamania. Na co mu oczy pomarańczą płonące, tak przenikliwe i rozumne.

Emperel podniósł smutne spojrzenie na niewidoczne już, ale będące tam nadal górskie szczyty Północy. Mój dom. Od tylu lat Północ była moim domem. Czy ich także? Książę w końcu zwątpił. Nie w swoje marzenie, nie w swoją rodzinę. Zwątpił w to, co tak naprawdę chciał osiągnąć. Czy to na Północy był ich prawdziwy dom? Czy może gdzie indziej? Emperel szedł dalej. Co innego mógł zrobić.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Równina Srebrnotraw

20
Marsz przez śnieżną zawieje zdecydowanie nie stawał się przyjemniejszy za drugim czy trzecim razem. Mróz, chłód i tnące kawałki śniegu i lodu przeszywały powietrze i odzież diabelstw. Zaś brak tropu i punktu odniesieniu sprawiał, że i tak ciągnąca się w nieskończoność biel zdawała się faktycznie nie mieć końca... albo nie być powiązana ze śmiertelnym światem jako takim. Momentami można było wręcz przysiąc, że wędrowcy utknęli w pierwotnej furii żywiołu. Ich ciała, odzież i siła woli spotykały nowe wyzwanie z niemal każdym kolejnym krokiem i tylko kwestią czasu było aż któryś z nich się podda. Nim jednak to nastało... sanie postanowiły poddać się jako pierwsze.

Coś trzasnęło, szarpnęło wielkoludem do tyłu i po chwili w ręce Iksana był połamany kij z kawałkami poszarpanego runa. Prowizoryczne sanie musiały widać zaczepić się o jakiś skryty pod śniegiem korzeń lub kamień zaś ciężar nieprzytomnego diabelstw i brak jakiegokolwiek "szkieletu" wspierającego konstrukcje zrobił resztę. Nie było jednak czasu na rozpacz czy próby naprawy. Jak Książe sam zauważył pozostawało jeno parcie naprzód. Toteż Iksan przerzucił jeno swego brata przez ramie niczym bezwładny worek kartofli i wznowił marsz niemal momentalnie. Jednak to wielkie dodatkowe obciążenie poczynało wyczerpywać jego energię równie szybko jeśli nie szybciej niż starcze ciało Emperela traciło własne zapasy sił. A biel ciągnęła się i ciągnęła. Trwała i trwała. Żadnych skalnych formacji, żadnych zwłok czy osamotnionych chat. Tylko biała pustka.

I kiedy oczy Czarnoksiężnika poczynały już łzawić od bólu i zwątpienia płynącego od ciągłego patrzenia na samą biel... jasnoszara plama zamigotała gdzieś na horyzoncie. W miarę zaś jak szli przed siebie plama rozciągała się i rosła. Rosła, rosła aż poczęła malować się w ich oczach niczym kolorowa łuna. Z każdy zaś kolejnym rokiem jaskrawiała i nabierała barw. Kiedy zaś barwy te poczęły przybierać konkretne kształty Emperel zrozumiał na co patrzył. Śnieżyca zanikała. Nie jednak wkoło niego. Wkoło owego jednego punktu do którego zmierzał. Im zaś bliżej do niego podchodził tym więcej widział. Nikłe światła z wnętrza chat, podupadłe domostwa, ziemia lekko jeno przyprószona śniegiem i leżąca nieopodal wsi pokaźna sterta głazów obok wzgórza w którym coraz wyraźniej było widać oświetlone jaskinie... lub tunele. Widział niewielką wioskę z równie niewielką kopalnią. Leżącą na równinie Srebrnotraw. Nie było niemal żadnych wątpliwości. Zbłądziwszy dotarł do swojego celu. Rozpościerało się przed nim Palladium w całej swej okazałości.

Mimo jednak euforii płynącej z ustania śnieżycy oraz odnalezienia celu swej podróży nie sposób było spocząć na laurach. Wieś miała wszak być w łapskach wrażych czortów. Coś jednak było zdecydowanie nie tak i z tym. Brakowało... ruchu. Dźwięku. Wieś wyglądała na opuszczoną mimo, że tu i ówdzie z chaty wydobywał się dym czy światło rozświetlające ciemne wnętrze. Podobnie zresztą kopalnia. Żadnych ludzi... ani tym bardziej demonów. Wciąż było co prawda chłodno ale nie dość by nie wychodzić na powietrze. Tymczasem nikt nie doglądał przydomowych zagród, nikt nie charował przy pryzmach kopalni nikt nawet nie fatygował się przy stojącym na uboczu magazynie. Wszytko po prostu... leżało i zdawało chwiać się w posadach. Podobnie zresztą jak Iksan który dyszał ciężko pod ciężarem Uga.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”