Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

46
Stała wśród opadającego pyłu, jak niewinne, nierozumne dziecko, które doznawszy cudu nie uchwyciło jego niezwykłości. Uniosła obie dłonie przed twarz, obejrzała je. Czy coś się zmieniło? Otarła policzek niepewnym, delikatnym ruchem, jak gdyby bała się, że przyłożywszy więcej siły doprowadzi do rozpadu ciała. Czy ja umarłam? Pytanie dudniło jej pod czaszką. Czuła się inna, odmieniona, odrodzona, jak feniks, który powstał z własnych popiołów. Nie jestem tą samą osobą, uświadomiła sobie. Kim jestem?

Otoczenie odkrywało się przed Miranną wraz z powoli opadającymi ziarnami pyłu. Zmieniło się. Tajemniczy posąg o ludzkiej formie stał w centrum kamiennej platformy pośród spowitej burzą nicości. Czarodziejka przymrużyła łzawiące, podrażnione oczy. Zrobiła krok. Jej nogi były słabe. Zdecydowała się pozostać w miejscu.

Głos przemówił, a ona odparła mu prędko. Wiedziała dlaczego tu jest, wiedziała po co, po kogo przybyła.

Powstrzymanie katastrofy. Wymierzenie sprawiedliwości — rzekła w eter beznamiętnym głosem.

Kiedy jeszcze chwilę temu biała kula ognia sięgała jej ciała, w gniewie wyobrażała sobie koniec swojej rywalki, której schwytanie postawiła sobie za cel nadrzędny tej onirycznej wyprawy. Nic nie mogło stanąć jej na drodze. Słodka niczym miód zemsta wypełniała myśli blondwłosej półelfki. Pragnęła się nią nasycić, kiedy nadejdzie pora. A sposobów na ukaranie Nysy Hitlerbrand znała już wystarczająco wiele, by móc karmić się jej cierpieniem przez wiele, wiele dni. I nawet samo to gdybanie przynosiło na jej twarz zawistny uśmieszek.

Czy wskażesz mi dalszą drogę? — zadała pytanie pospiesznie. Czuła presję czasu. Musiała podążać dalej.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

47
Nie była pewna nawet tego, czy potrafiła jeszcze uchwycić samą siebie.
Ujrzała dłonie (jej własne?) czerwone i straszliwie pokancerowane. Rękawy jej nocnej koszuli były w strzępach, ona sama była w strzępach. Oddalające się wrażenie obmywającego ją niedawno żaru było wrażeniem, które tłumiło wszelkie pozostałe. Biały płomień palił, ale i oczyszczał.
Jedyne jałowe runo tej krainy — pył i popiół, rozwiewały się pod jej nogami, w ostatnim podmuchu po minionej eksplozji. Ona sama nie rozwiała wraz z nimi. Wiedziała, dlaczego tu jest.
TAK — usłyszała jeszcze nie odpowiedź, lecz już aprobatę. — TO DOBRY POWÓD.
Figura, a razem z nią cała sfera milczała. Ciszą odwiecznej i niemej burzy, toczącej się za bardzo małym i bliskim skrawkiem horyzontu.
WSKAŻĘ. — Posąg trwał i nie zapowiadało się, by zamierzał przestać w najbliższym czasie. — TUTAJ ICH NIE ZNAJDZIESZ.
Nie wiedziała, czy była to już obiecana wskazówka, czy poprzedzające ją stwierdzenie. Wiedziała natomiast, że kolejne słowa widziadła nie były pytaniem.
OTWARTO BRAMĘ.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

48
Zignorowała zniszczone ogniem dłonie. Spalona skóra nie miała teraz znaczenia. To ciało nie należało do niej. Ona nie należała do niego. Zerwała postrzępione rękawy.

Zaprawdę dziwnymi prawami rządziła się ta kraina. Czy ktoś czuwał nad Miranną i prowadził ją niewidzialną ręką? Selari? Uwodzicielski demon, który od lat towarzyszył czarodziejce, mógł mieć większą władzę w tym świecie, aniżeli całkiem obca Miranna, intruz. A może to cel, który przyświecał młodej półelfce zakotwiczył świadomość i pozwolił jej przetrwać spotkanie z żywiołem ognia? Mogła nigdy się tego nie dowiedzieć. I wbrew pozorom koiło to jej umysł. Niektórych spraw nie było sensu roztrząsać, tracić na nie energię i czas. Sensownym natomiast było wyruszyć dalej. Opustoszałe pobojowisko nie oferowało już nic, poza możliwością jego opuszczenia. Brama została otwarta. Zagadką natomiast pozostawała jej lokalizacja.

Prowadzona intuicją czarodziejka zbliżyła się do kamiennego posągu. Obejrzała jego szczegóły, jakby każdy centymetr twardej skorupy był godny spojrzenia i docenienia. Skupiła wzrok na ułamanym ramieniu, z niby współczuciem — takim, jakim mogłaby obdarzyć żywą istotę. Ale on był tylko posągiem, niewzruszonym pomimo ubytku, cierpliwym. Cierpliwszym niż żebrak, niż pokutujący mnisi i kapłani. Cierpliwszym niż śmierć.

Później podeszła bliżej, niemal stykając się twarzą w twarz z rzeźbą. Spojrzała w puste oczy. Wejrzała w nie, bardzo głęboko, jakby chciała się zatracić. Jakby chciała wypłynąć na bezgraniczną, spokojną pustkę, którą w nich dostrzegła.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

49
Zajrzała w Pustkę, a ona w nią.
Pod przytkniętym do posągu czołem czuła dojmujący chłód zimnego kamienia. Dopiero po chwili zorientowała się, że zimno spowodowane było otaczającym ją kobiercem śniegu, na który wykrwawiała się, urągając rozciągającemu się nad nią niebu. Była ofiarą własnej pychy, obietnicą złożoną milczącym górskim szczytom.
Górska osada. Otaczający ją tłum ludzi w grubych skórach. Proste, szczere twarze wpatrujące się w nią z ciekawością, czasem niepewnością. Kurz sypie się ze starych kart, odkrywając spisaną wyblakłym tuszem wiedzę, objawioną plemieniu w minionych erach. Była proroctwem, wytrawionym na rycinie człowiekiem z ciała i stali.
Ostrze przebija ciało, zatapiający się w cherlawej piersi metal wydobywa z niej ostatnie tchnienie. Jej ofiara pada na posadzkę, bluzgając krwią z wciąż otwartych ust. Była wcielonym gniewem, pokutą za nieprawość.
Była szaleńczym biegiem, dziką pogonią, ostatnią przytomną myślą w sennej rzece zmierzającej nad urwisko. Była koniecznością i przeznaczeniem, wędrowcem u kresu podróży, dla której się narodziła i dla której przyjdzie jej dokonać żywota.
W końcu, była Kluczem i Bramą.
Żywot później, kiedy odnalazła się przed posągiem, dokładnie w tym samym miejscu, w którym stała. Nie od razu i nie bez trudności. Ulotna mgła wspomnień obejrzanych właśnie obrazów i emocji wietrzała jej z głowy niby szczegóły sennego majaku na krótko po przebudzeniu. Choć było ich mnóstwo, zapamiętała zaledwie kilka z nich, być może jeszcze mniej zrozumiała. Czuła jednak, że pozostałe z nich, nawet te, które nie odcisnęły się w jej pamięci choćby echem, w jakiś sposób pozostają bezpieczne w jej głowie.
Naraz pojęła również, którą Bramę miał na myśli. Nie chodziło o niego, on nią nie był. Już nie. Mówiąc o otwarciu, chodziło mu o tę aktywowaną przez Hitlerbrand.
Było coś jeszcze. Jej dłonie — na powrót białe, niepokaleczone. W natłoku wrażeń prawie nie zwróciła na nie uwagi.
OTWARTO BRAMĘ — powtórzył głos, zwracając jej uwagę. — KOLEJNĄ NA PADOLE. ILE W SUMIE? TRÓJCA? WIĘCEJ NIŻ DWIE? LICZBA CZŁOWIECZA? MIRIADA MIRIAD? — Na jej oczach, jedyne całe ramię figury wraz z jej barkiem, rozpadło się i rozsypało w pył, mieszając z resztą zalegającego na placu prochu, który jak piasek w popsutej klepsydrze, pofrunął w górę, formując w powietrzu kształt uniesionego ramienia z dwoma wyciągniętymi palcami. Całość trwała ledwie kilka sekund, gdy dobiegła końca, nowe ramię było litą skałą. Posąg, jeśli nie liczyć nowej pozycji, nie zmienił się wcale.
GŁĘBIEJ. — Tym razem sama dłoń wraz z kawałkiem przedramienia skruszyły się na skalisty miał. Gdy odrodziła się z gęstniejącego pyłu, była odwrócona. Dwa palce, tym razem najkrótszy i wskazujący były jedynymi wyciągniętymi i wskazującymi ziemię. Odwrócona rogata dłoń, w folklorze wielu kultur — pospolity gest odczyniania Złego lub wyrażania porażki, utrwalony w kamiennej ręce posągu i poprzedzony jego słowami nabywał nader czytelnej złowrogości. Niemal wyczuwała ukryte w nim ostrzeżenie. W nim oraz w kolejnych słowach nieznajomego bytu. — ZNALAZŁAŚ SIĘ TU NIE TYLKO PRZEZ SPRAWIEDLIWOŚĆ. TWA PODRÓŻ NIE WYPADA PRZEZ TĘ DZIERŻAWĘ.
Niektórych spraw nie było sensu roztrząsać, tracić na nie energii i czasu. Myliła się w jednej. W tej, że pobojowisko nie oferowało jej już nic poza możliwością jego opuszczenia.
PYTAJ. ODPOWIEM.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

50
To nie moje wspomnienia. To nie moje moje ciało. To nie moja krew — wypierała myśli, które pulsowały w jej głowie po ujrzeniu obrazu uformowanego z pustki. Zrobiła krok w tył. Dłonie białe i zdrowe. Wysłuchała słów płynących zewsząd i znikąd. Z trwogą przyjęła ostrzegawczy ton głosu i gest kamiennej dłoni. Rozwarła usta, zbierając myśli.

Jak się stąd wydostać? Gdzie znajdę Nysę Hitlerbrand? — nerwowo wypowiedziała dręczące ją pytania, patrząc na twarz posągu, jakby wyczekiwała jej poruszenia wraz z odpowiedzią.

Klucz i Brama. Miranna naraz przypomniała sobie rozmowę z Orselem w wieczór przed krwawym rytuałem Nysy Hitlerbrand. W wieczór przed wtargnięciem do innego świata. Tajemniczy list z Thirongradu mówił o pojawieniu się podobizny bohatera z legend, wyrastającej z czarnej skały, którą dwójka przyjaciół z Kościanej Wierzy podejrzewała o bycie Bramą, łącznikiem światów. Selari natomiast wspominał o Kluczu.

Κυριάκου. Czy to ty? Objęła wzrokiem kamienny posąg. Zerknęła jeszcze raz na ułamane ramię. Jeśli tak, to gdzie twoje ostrze? Nie mogła wytrzymać napięcia. Musiała zapytać.

Kim jesteś? Kim ja jestem? — niemal krzyknęła, wzburzona niezrozumieniem i konfliktem myśli, które nie dawały jej spokoju. — Czuję, że coś nas łączy.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

51
Twarz człowieka z kamienia pozostała martwa i nieporuszona niczym świat przed stworzeniem.
ZAWRÓCIĆ — brzmiała jego odpowiedź. Na kolejną przyszło jej zaczekać. Subiektywnie — mgnienie. Ludzką miarą — któż wie? — NIE PYTAJ O IMIONA ŚMIERTELNYCH. ROZBRZMIEWAJĄ ECHEM W SALACH WIECZNOŚCI.
TAKIM NIEGDYŚ BYŁEM, JAKĄ TY DZIŚ JESTEŚ. CO KIEDYŚ MNIE, JUTRO TOBIE. — potwierdził jej przypuszczenia, a być może także i swoje własne. — WSPOMNISZ ME SŁOWA.
Cisza, symfonia entropii była przedłużającą się kodą w akompanianemncie dla jego słów.
MÓW. POMOGĘ.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

52
Wystarczy — wtargnęła słowem w wibrujące jeszcze w przestrzeni ostatnie dźwięki głosu rozmówcy. Jej twarz wyrażała zniecierpliwienie.

Ile czasu już minęło? Nie tutaj, a w świecie, z którego pochodziła. Ile kolejnych dusz wyrwała z ciał ta, którą Miranna Drongfort przeklęła na wieki? Ile biesów przeprowadziła przez naruszoną osłonę pomiędzy światami? Lekkomyślność Nysy prędzej czy później by ją zgubiła, wszak igranie z potęgami nieznajomego świata zawsze obarczone było równie potężnym ryzykiem, ale sama świadomość jej beztroskiego stąpania po herbiańskim padole przyprawiała czarodziejkę o gniew i obrzydzenie. Chciała to jak najprędzej zakończyć.

Być może jeszcze kiedyś się spotkamy, odnajdziemy w powtórzonej przeszłości, tak jak powiadasz — wypowiedziała ostatnie słowa i odwróciła się na pięcie. — Żegnaj.

Jestem Kluczem i Bramą, powtarzała w myślach wspomnienie, którego doświadczyła. Jak mogła zrozumieć tę metaforę? Czyżby sama była w stanie otworzyć wyrwę między światami? Jak mogła inaczej zawrócić? Rozejrzała się po pustkowiu, poszukując bramy za mostem, którą przekroczyła by wejść do leża byczego demona. Może właśnie tam miała się udać.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

53
Za zaklętą urokiem harmonii ziemią usłyszała gwizd. Groźny, szeleszczący, huczący jak sztormowa fala, jak pomruk zbliżającej się burzy. Wichry za równiną, gdzie toczyła bój z piekielnym biesem zdawały się potęgować. Wicher grzmiał mocną i gromką, lecz dziwnie ponurą, złą nutą.

Kobieta przez moment zastanawiała się, co jest przyczyną owego zamieszania za maneżem. Nazad odwróciła głowę, jej pełnym blasku oczom zamanifestował się obraz skalnej degradacji. Bezręki posąg utracił fragment twarzy, który runął pod stopy. Pękła pierś, gdzieś osunęła się broda. Z impetem spadła ręka, a za nią sypał się pył z kolejnych kawałeczków. Drobnych kamyczków, jak szara chmara opadających pod nogi elfki. I znowu objęła ją czarna i mięciutka nicość.

Delikatny wiatr przepędził mgłę, w miejscach, gdzie było jej najwięcej. Szarobury pył falował nad ziemią niczym woda na spokojnym morzu. Jedne sfery przerzedzały się, inne w tym samym czasie gęstniały w szarości. Pył, w który obrócił się posąg począł wirować. Dotąd chmura bez formy zlewała się w coraz to większe i gęstsze aglomeraty. Miranna spostrzegła jak z najbliższych jej sfer wyłaniają się pierwsze lite fragmenty. Czarne płatki przypominające wypolerowany, połyskujący węgiel układały się jeden obok drugiego. Te fragmenty o różnych kształtach oraz wymiarach, powoli ustawiane w eterze, zdawałoby się dobierane były losowo. Jednakowoż w tym całym geometrycznym zawirowaniu, elfka doszukiwała się sztywno wyznaczonych trajektorii. Przed jej nosem przeleciał pierwszy wykończony element. Cienka jak skrzydło ważki płytka, przypominająca bardziej stanowiącą wykończenie okiennicy drewnianej chatki deskę, niżeli solidny materiał budulcowy kamiennych zamków. Metaliczno-czarne egalitarne kompakty, jakoby za pstryknięciem palców układały się jeden za drugim w długi łańcuch. Z wszechobecnego pod stopami pyłu tkano nowe płytki, a te, jak tylko nabrały kanciastego formatu, dołączały rzędem do reszty. Tak gigantyczny wąż wykręcił lewoskrętną spiralę. Było to ucieleśnienie przejścia jednowymiarowego świata sekwencji do trójwymiarowego świata drabinkowego. Koherentny twór zawijał się coraz bardziej, tym samym pnąc się do góry niczym winna latorośl. Rósł tak wysoko, że Miranna przestała dostrzegać jego apikalną część. Płytek, a raczej schodów przybywało. Helisa czerpała z podłoża. Jej specyficzność wynikała z przyczyny interakcji między poszczególnymi płytkami, które z kolei były rezultatem oddziaływania pyłu i pozostałości po posągu. A wszystkiemu rytm narzucała dziwna, nieznana magia. Ją - tego była pewna - elfka czuła nawet na ustach. Skłębiony dookoła pył raził magiczne sensory. Czuła się dziwnie, nieswojo.

Coś zadrżało pod stopą. Jakaś płytka zmaterializowała się pod samą Miranną. To wibrowała, to trzepotała próbując się oswobodzić. Elfka była kobietą o dość łagodnym usposobieniu, nic dziwnego zatem, że ustąpiła magicznego tworowi schodząc z niego. Nim się jednak spostrzegła, stanęła na innej czarnej tafli. A za nią były kolejne. Ponownie obróciła głowę - przed nią tysiące desek z czarnego jakby szkła. Przed i za, dookoła przestrzeń. Wznosiła się coraz wyżej, tak jak dobudowywane były kolejne elementy spiralnej układanki. Nie musiała stawiać kroków, bo wąż sam z siebie wzrastał, kręcąc się w przestworzach. Czuła, że niebo ściąga na dół, ziemia w powietrzu zawisa. Opuściła skalistą arenę. Przechodziła przez różne poziomy, na których topiły się góry, gasły gwiazdy, a sama ciemność rozświetlała się.

Były też chmury, różowe jak podczas wschodu czerwonego słońca. Część z nich układała się w bramę, do której prowadziły czarne schody lewoskrętnej spirali. Już u tych bram usłyszała przecudny śpiew ptaków i trzepot ich skrzydeł. Za obłokiem...

Jasność, jasność i puste pola. Miranna wstąpiła tam, gdzie wstąpić mogli wyłącznie bogowie, patroni i ich uniżone sługi. Najwyższy z wymiarów boskiego świata. Astral nad astralami. Tego strzegł strażnik, do tego prowadziły bramy, pomyślała zapewne.

Było to coś, do opisu czego brakło jej słów. Mieszanka wszystkiego. Tak jakby wszyscy bogowie i cała ich spuścizna przeplatała się wzajemnie. Były tu upalne wrzosowiska. Brzeg morza o stromym urwisku, z którego widziała lodowe fale rozbijające się na zielonych skałach o dziwacznych kształtach. Pachniało morskim wiatrem. Z innej strony osypisko kończące się w czarnej tafli jeziora, wypełniającego dno kotła. Powierzchnia jeziora był martwa i błyszcząca, jakby to nie była woda, lecz smoła. Nad nim szare niebo znaczyły smugi jaskrawych dymów. Za dymami padał deszcz, prawdziwe oberwanie chmury. Deszcz ten niósł ciepło i aromat, pachniał latem, zielskiem, błotem i kompostem. Niósł ożywczy podmuch, który mógł zmyć wszystkie troski czy zmartwienia.

- Kraina bogów - rzucił niespodziewanie Selari. Stał obok Miranny.

Ale jak? Skąd? Kiedy?

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

54
Zafascynowana prawami tego świata patrzyła jak posąg się rozpada, a potem kształtuje w nowej formie i ku odmiennemu przeznaczeniu. Pozwoliła czarnym płytom nieść się ku górze, ku sferom jeszcze przed chwilą nieosiągalnym z kamienistego padołu. Obserwowała zmieniające się otoczenie. Burzliwa i ciemna przestrzeń rozmywała się z czasem, a ponad nią odsłaniał się upragniony spokój i jasność.

Niesamowite — mówiły jej ciekawskie oczy, eksplorujące w szaleńczej fascynacji widoczny dla czarodziejki krajobraz. Wkroczyła do Krainy Bogów. Dostąpiła tego zaszczytu, czy też wtargnęła tu niczym nikczemny intruz? Potomkowie Hyurina musieli już wiedzieć o jej obecności. Nie dopuściliby jej do swego domu, gdyby tylko jej myśli lub czyny zdradzały złe intencje. A tak przynajmniej się wydawało młodej czarodziejce.

Selari! — krzyknęła z radości na widok swojego towarzysza. — Jak tu pięknie!

Zatrzymała dłużej wzrok na skalistym morskim wybrzeżu. Cząstka domeny Turoniona i jego potomstwa, pomyślała. Czarne jezioro — Drwimir wraz ze swoją mroczną, zwodniczą progeniturą. A tam, ciepłe deszcze i wspaniały, ożywczy zapach, to musi być Sulon i jego dzieci. Jak oni wyglądają? Czy w ogóle posiadają jakąś formę? A może przenikają przestrzeń, tak jak magiczna energia wypełniająca znany nam świat? Być może nadejdzie chwila, by mogła poznać te tajemnice.

Wzięła głęboki oddech i poczuła jak pełne walorów powietrze wypełnia ją od środka. Malowniczy krajobraz przypominał jej obrazy ojca, pełne kunsztu, przepełnione ukrytymi znaczeniami i metaforami. Może i Kraina Bogów była pewną metaforą, manifestacją znanych jej motywów, dźwięków i zapachów, odpowiadających posiadanemu zbiorowi zmysłów. Zupełnie jak we śnie, błądziła po nieznanym świecie kreowanym na podobieństwo swojego.

Co teraz, drogi Selari? Przeszłam już wszystkie próby i stanęłam u progu najwyższego z Planów. Gdzie powinnam postawić kolejny krok? Co powinnam uczynić? — pytała uwodzicielskiego demona. — Zaszłam już tak daleko, a mój cel wciąż wydaje się tak odległy i niedostępny.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

55
Objął ją równie wątłym ramieniem jak jej samo. Nie puszczając pary z ust wsłuchał się uważnie w słowa kobiety o złocistych kręconych lokach. Delikatnie pchnął ją, wymuszając ruch w przód. I tak przechadzali się po boskim wymiarze, a on pokazywał jej przeróżne sfery. Piękne i ohydne, zdrowie i chore, jasne i ciemne, gorące i zimne...

Spójrz - podniósł wolną rękę, a lekko przydługim paznokciem serdecznego palca wskazał na cmentarzysko. Czarodziejka nie mogła dokładnie określić kiedy oraz w jaki sposób się tutaj dostali. Po prostu stali na wysuszonej ziemi. Suchym żółtym piasku pokrytym stertą kości. Nie należały one do żadnego humanoida - tego mogła być pewna. Rozsypane od rozmiarów małej róży, aż po mleczne maczugi wielkości rosłego drzewa. Po powierzchownym rozeznaniu spoczywały w nieładzie, lecz głębszy wgląd w usytuowanie fragmentów kości zdawał się kreować swego rodzaju układankę.

Krok za krokiem, prowadzona przez Selariego, mijała kolejne elementy układanki. W pewne chwili demon przestał napierać - stanął. Byli pośród wszystkich kości, dokładnie w centrum. I wtedy właśnie, Miranna spostrzegła pierwszą czaszkę. Mowa o podłużnej, smukłej oraz groźnej gębie, wielkiej jak utyta rogacizna z pól Wschodniej Prowincji. Ten kostny twór na kształt rozwścieczonego psa naszpikowany był ostrymi kłami. Szare, delikatnie popielate zwisały z górnej szczęki. Tak samo jak o wiele grubsze i dłuższe rogi, wyrastająca z szczytowej części czaszki. Wszystko stało się wtem oczywiste. Tak proste, że mogła gniewać się na siebie, iż wcześniej nie odgadła istot, do których należały kości.

- Smoki - przerwał głuchą ciszę Selari. - Zabawki bogów, które niegdyś przemierzały przestworza Herbii na swych masywnych skrzydłach, dziś leżą tutaj. Zapomniane, skryte przed wszystkimi. Takie piękne - demon pochylił się nad czaszką największego z przedstawicieli potężnych gadów.

- Głuptaska! - Miranna usłyszała skrzeczący pisk za plecami. Nie musiała się odwracać, ażeby określić właścicielkę głosu. Była to oczywiście Hitlerbrand. Jak się kolejno okazało; cała spocona, prawie czerwona. Głęboko wciągała powietrze przez szeroko rozwarte nozdrza. Krople spływały po wielkim czubku nosa. Jej toga była nieco poszarpana, z kilkoma rozcięciami na bokach oraz jedną większą dziurą, przez którą widoczne było krwawiące kolano. Górne partie okrycia pokrył kurz lub piasek albo jedno z drugim.

- Jesteś zakałą, głuptasko! - krzyknęła tym razem słabiutko, a wymachiwana kosturem groźba nikogo nie wzruszyła. Selari odstąpił od szkieletu smoka, skrył się za plecami Miranny.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

56
Są piękne — odparła z zachwytem czarodziejka, przejeżdżając delikatnie dłonią po szorstkiej kości pradawnego stwora. — Choć są już martwe, nic im nie dorówna majestatem — dodała, zapatrzona w puste oczodoły czaszki.

Głos o irytującej barwie wyrwał ją z zadumy. Krew zabuzowała jej w żyłach. Przymknęła powieki, uśmiechnęła się niecnie i dopiero wtedy odwróciła, by skonfrontować się ze swoją oponentką. W jej oczach szalała burza, dziesiątki emocji od skrajnej nienawiści po błogie zaspokojenie. Doczekała się, w końcu stanęła z Nysą twarzą w twarz. Z trudem powstrzymała się od wymierzenia jej siarczystego pioruna w twarz na powitanie.

Jeszcze żyjesz? — zapytała kpiąco.

Skryła za swoim ciałem Selariego i chwyciła go mocno za rękę. Drugą wyciągnęła przed siebie, z dłonią otwartą ku górze. Za czubkiem wskazującego palca widziała Nysę Hitlerbrand machającą kosturem.

Żałosna istoto — podjęła z wibrującym w głosie gniewem — perfidna zdrajczyni. Będziesz cierpieć — zapowiedziała i rozpoczęła inkantację zaklęcia, ze skupieniem zamykając dłoń. — Fi voluntas mea patieri ipos interi.

Jej głos drżał od emocji i z każdym kolejnym słowem był jeszcze donośniejszy. W zamkniętej pięści paznokcie wbijały się jej w skórę, a zaciśnięte zęby zgrzytały. Nysa Hitlerbrand była świadkiem najwyższego, wręcz szaleńczego gniewu.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

57
Hitlerbrand błyskawicznie padła na ziemię. Fala porażającej energii dopadła jej wątłe ciało, mając na celu wywołanie bólu gorszego od tysiąca rozżarzonych noży i ponad stopień bólu, jaki większość ludzi w całości swojego życia kiedykolwiek doświadczy. Uczucie klątwy było tak intensywne, że poddana jej czarodziejka z Kościanej Wieży, pragnęła stracić czucie lub nawet umrzeć. Cierpienie zadawane przez klątwę Fi voluntas mea patieri ipos interi zdawało się, że odbiera i zmysły. Im dłużej cierpiała, tym bardziej karykaturalne pozy przybierała. Wydawane przez nią dźwięki imitowały zarzynane prosie, wycie wilka a nawet pierwszy krzyk urodzonego dziecka. Miranna zdawała sobie sprawę, że dłuższe poddawanie działaniu klątwy może wywołać trwałe obrażenia na psychice ofiary. Jednak przeszłe wydarzenia zrodziły w elfim ciele tak ogromny gniew, że żadne miłosierdzie nie miało prawa zagościć. Nie dla Hitlerbrand.

W tejże chwili dłoń Selariego wyślizgnęła się z kobiecego uścisku. Nie musiała odwracać głowy, żeby wiedzieć, że stary przyjaciel odchodzi. Przestała czuć jego oddech na plecach, ten słodki zapach ambry i piżma, który rozprzestrzeniał dookoła jak tylko pojawiał się w jej głowie czy rzeczywistości.

- Okłamał cię - wykrzyczała ostatkiem sił Hitlerbrand, po czym pisnęła i padła na ziemię jak martwa.

- Jestem ci wdzięczny, kochana, że doprowadziłaś mnie tutaj. W astralu ten poziom - patronów - jest dla nas, pomniejszych duchów, nieosiągalny. Tylko najzacniejsze istoty, czy jak wy nas nazywacie - demony - mogą tutaj przebywać. Stąd oni wraz z patronami pociągają za sznurki. Drwią z żywych, wypowiadają wam wojny, a potem chronią przed klęską, gdy znudzi im się zadawanie bólu - teatralnie nawiązał do reakcji Miranny sprzed chwili.

- Ale nie tylko wy odczuwacie ich gniew. My, istoty z niższych pięter tego świata, jesteśmy niczym robactwo. Niechciane dzieci, które próbują wyeliminować na zawsze.

Selari prychnął przykuwając uwagę Miranny. Zaczepił jej wzrok prosto na sobie. Uczynił to, bo wiedział jak nią manipulować lub za sprawą bardzo sprytnej magii. Sama nie wiedziała dlaczego obróciła twarz w jego stronę. Czuła zakłopotanie spoglądając na kroczącego w oddali blondwłosego "przyjaciela". Szurał skórzanym obuwiem w piasku, a tumany pyłu wznosiły się dookoła niego i kości wielkich skrzydlatych gadów. Kiedy kurz opadł, spostrzegła, że demon w ciele mężczyzny trzyma w dłoni blade pomarańczowe jajo.

- Zabili smoki, lecz zapomnieli o ich potomkach - rzekł mentorskim tonem Selari, podnosząc jajo na wysokość głowy, tak aby Miranna mogła je podziwiać. Było stare, bardzo stare, ale wciąż piękne. Raptem inne jaja zaczęły wznosić się w powietrze. Wyciągane nieznaną elfce siłą, wyskakiwały spod piasku, jakoby ciągnięte w górę magicznym sznurem. Niebieskie, różowe, fioletowe. Gładkie eliptyczne, ale i pokryte kryształami. Kanciaste z naroślą. Różnokolorowe odbijające światło. Jedno przypominało kroplę wody. Kolejne zamkniętą w szklanej kuli błyskawicę. Wszystkie, jak jeden, dryfowały przed Selarim niczym zawieszona w powietrzu chmura.

- To niesprawiedliwe - mruknął pod nosem, że ledwo usłyszała wypowiadane słowa. Cmentarzysko wyglądało teraz niczym pobojowisko. Rozkopane z pustymi dziurami, z rozwalonymi kościami pradawnych smoków. Klimat dookoła zmieniał się, jak wszystko na poziomie bogów. Do tego już się przyzwyczaiła. Cmentarz ogarnęła dziwna fala nicości. Pustka błękitu bez końca z lewitującymi dookoła fragmentami skał. Na każdej z nich widniało coś na wzór pękniętego lustra, wyrwy w półkole. Jajo trzymane przez Selariego poruszyło się. Pancerz jakby zgęstniał i przybrał gwieździsty z grubsza kształt. Kawał skorupy spadł pod stopy demona, zaś z reszty jaja wyłoniło się szare jak popiół skrzydło. Potem odpadały kolejne fragmenty, aż całe jajko rozpadło się na drobne kawałeczki. Smocze pisklę było malutkie, nie większe niż przeciętny pies. Pokryte grubą łuską zakończoną szponami na kończynach. Z skrzydeł wyrastały kolce, a z czaszki rogi.

- Erescere - wypowiedział krótką inkantację Selari, po czym zabrał rękę spod smoczęcia. Młody gad opadł lekko, dalej korzystając ze skrzydeł. - Erescere - powtórzył Selari, a mała dotąd istota poczęła zwiększać swój rozmiar kilkakroć. Z każdym kolejnym powieleniem słów zaklęcia smok rósł. Po czwartym, może piątym powtórzeniu był większy od rozrzuconych wszędzie kości. Mógł zmiażdżyć Mirannę jednym palcem. A kiedy ostatecznie osiągnął pożądany rozmiar, wzniósł się w powietrze. Zdawało się, ani przez chwilkę nie zostawał w tej samej pozycji i miejscu, zmieniał je za pomocą szybkich, nerwowych, rozmigotanych ruchów. Latał dookoła.

Z jaj, bezszelestnie jak duchy, wyłoniły się trzy kolejne stwory. One również zwiększały wymiar, lecz nie tak jak pierwszy z nich. Były mniejsze. Po nich wykluło się kilkanaście o rozmiarach rosłego niedźwiedzia. Nie zabrakło tych najmniejszych, ledwo unoszących się nad ziemią, niezdolnych jeszcze wzniecić ogień.

- Wybacz mi kochana - powiedział głośno z uniesionymi wysoko w górze rękoma. Złoty pył tryskał z rękawów koszuli, co rychlej docierając do kamiennych półkoli. Bliski kontakt budził zapomniane okręgi do życia. W każdym materializowała się niezmącona tafla wody. I każda skrywała w sobie coś innego. Miranna ujrzała kolorowy i dziki las pełen dziwnych elfów o zielonym odcieniu skóry. W innym lustrze spostrzegła jakby składowisko magicznych przedmiotów w zbudowanej z białego drzewa piwnicy. Były też lustra ukazujące błękitne wody, białe śniegi czy wyschnięte pustynie.

Smoki podnosiły się. Posłuszne woli Selariego mknęły do magicznych portali jak zaczarowane. Z każdą chwilą było ich coraz mniej, aż zostało tylko kilka. Nawet największy, szary smok, który nerwowo przemierzał przestrzeń nad Miranną, znikł w lustrze z gorącym piaskiem w tle. Selari podniósł twarz i uśmiechnął się jak do starej przyjaciółki. Jasność oślepiła elkę, a gdy ponownie odzyskała widzenie, demona już nie było pośród nich. Zniknęły także smoki, pozostawiając po sobie wyłącznie rozsypane fragmenty skorup. Portale wciąż tętniły życiem, buchając co rusz charakterystyczną dla nich poświatą. Kilkanaście ułożonych koncentrycznie dookoła cmentarzyska, gdzie stała Miranna w towarzystwie ledwo żywej Hitlerbrand.

Podsumowanie
Spoiler:

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

58
Ciężko byłoby opisać przyjemność, jaką Miranna odczuwała zadając Nysie niewyobrażalny ból. Jej mimika była zmienna jak burzowy wiatr. Raz uśmiechała się złowieszczo, szczerząc swoje białe zęby, by zaraz potem zacisnąć szczęki i syknąć jak agresywna kocica. Była ucieleśnieniem piękna i furii.

Odsunięcie się Selariego zadziałało jak odcięcie od mocy. Miranna momentalnie odpuściła i przerwała swoje zaklęcie. Przez chwilę jeszcze patrzyła jak zdrajczyni opada na ziemię. Ostatnie słowa jej nemezis zaskoczyły ją nad wyraz. Wszystko co się wydarzyło chwilę później było dla niej tak niespodziewane, że przez dłuższy czas wątpiła w realność tego co widzi, słyszy i czuje.

Wykorzystałeś mnie — rzekła beznamiętnie. Jej oczy już nie płonęły gniewem. Były puste jak otaczająca ich błękitna otchłań. — A ja dałam ci się omamić — dodała po chwili z pokorą. — Wygrałeś. Bierzesz co twoje.

Potomkowie pradawnych smoków pojawiały się wokoło w tak szybkim tempie, że czarodziejka nie nadążała z ich zliczaniem. Nie reagowała. Ze spokojem i poszanowaniem dla tych przepięknych stworzeń, obserwowała jak opuszczają skorupy jaj, jak rosną i wzbijają się w przestworza. Była świadkiem wielu narodzin. Narodzin, które zwiastować mogły wiele przyszłych śmierci. Coś pękło w zszarganym emocjami sercu Miranny. Perłowa łza spłynęła po jej bladym licu.

Wielka szkoda, że tak się to kończy — stwierdziła, ocierając policzek. — A więc żegnaj, mój miły. Może kiedyś nasze drogi ponownie się skrzyżują.

Błysk oślepił ją na krótką chwilę. Została sama, wraz z obezwładnioną Nysą Hitlerbrand. Stała długo w milczeniu i zadumie, próbując pozbierać myśli i zadecydować o swoich kolejnych krokach. Rozejrzała się po otwartych portalach, tak różnorodnych i jednakowo przyciągających ciekawską półelfkę. Wybrała. Śnieżny puch niejako ją pokusił. Przypominał jej mroźną, niemal wieczną zimę na Północy — jej utęskniony dom. Ciekawe co przez ten czas wydarzyło się w Wieży, zastanowiło ją na krótką chwilę.

Ale zanim wkroczyła w eteryczne zwierciadło prowadzące ku ośnieżonemu krajobrazowi, podeszła bliżej pokonanej rywalki. Wyciągnęła ku niej dłoń i subtelnym gestem palców i siłą woli uniosła magiczny kostur Nysy. Widziała już tę różdżkę w działaniu. Zabrała ją jako łup, należącą się jej nagrodę za pokonane trudy. Nie zastanawiała się też długo co począć z półżywym cielskiem swojej oponentki. Uniosła ją i oparła o swoje ramię, podtrzymując w pionie magicznym uchwytem telekinezy.

Ciebie też zabieram, szkaradna małpo — rzekła z pogardą. — Twoja historia się tutaj nie kończy. Oj nie. Dla ciebie mam całkiem inne zakończenie. Zupełnie ci się nie spodoba.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

59
Za bramą.

Nagle zrobiło się chłodno. Czarodziejka owinęła twarz z lekka urwanym fragmentem nocnej koszuli, w której przemierzała boski wymiar. We mgle i zamieci podniosła wzrok. Białe zimno szczypało w oczy. Zamieć wzmagała się, a prószący śnieg, zadawało się szumiał i huczał coraz głośniej. Ta jednak szła zdeterminowana przed siebie wcierając zasiniałe dłonie w ramiona. Szła. Miała w sobie wolę życia, tak silną, że nie mógł zgasić jej nawet czas mrozu.

Czuła, jak lód drży pod stopami i nagle upadła rozgarniając kolanem śnieg! Biały puch odkładał się na plecach, jakby ktoś kazał dźwigać nań wielką belę. Wiedziała, że lada chwila a zniknie pod wieczną zmarzliną i śniegiem. Ten przestał kłuć w policzki, było tak źle, że przyzwyczaiła się do bólu.

Przed nią, w zamieci, na koniu, niewyraźna sylwetka. Na głowie ma futrzaną czapę, a twarz owiniętą wełnianym szalem. Tak grubo okutany, że nie sposób rozeznać, co to za jeden.

Wiatr wyje i gwiżdże. Miranna widzi już tylko śnieg. Powoli zbliża się do niego, a gdy upada, biały puch wita ją mięciutko jak pierzyna w komnacie na drugim piętrze Kościanej Wieży.

***

Tonęła w nieprzebytym i gęstym jak melasa mroku. Był to sen, taki niejasny, rozwiewał się, znikał wśród innych snów, jak niteczka wątku znika i gubi się wśród desenia kolorowej tkaniny. Sen, który znika z pamięci, mimo tego uporczywie w niej trwając.

Mrok rozjaśniła igła księżycowego blasku, wciskająca się między szpary karminowych zasłon. Ziewnęła i przeciągnęła się. Wtedy poczuła jak silna dłoń obejmuje jej smukłą rączkę.

- Miranna, kochanie - usłyszała żałobny męski płacz.

Ciężkie jakby z ołowiu powieki nie chciały dać się podnieść. Walczyła z nimi, wkładając w to tyle siły, że znów poczuła się zmęczona. Gdy otworzyła w końcu oczy ujrzała swą izbę. Czuła znajomy zapach pościeli. Ciepło bijące od zamkniętego w słoiku pioruna, który leżał na półce przy łóżku. Jej dłoń ściskał pogrążony w smutku Orsel. Krótko ostrzyżony brunet o piwnych oczach i szerokim uśmiechu nie podnosił głowy. Chciała coś powiedzieć, ale suchość drapnęła w gardło.
W nogach leżał zwinięty w kłębek rudy szczeniaczek. Miał lisi nosek i wielkie pełne ciepła oczęta. Okryty był pięcioma puszystymi ogonami, których płomiennoczerwony kolor kontrastował z blednącą w mroku rudą sierścią. Ziewnął i zamknął oczy, a jego ciepło ogrzało stopy.
Orsel podniósł ogorzałą twarz. Ta jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozpromieniała. Na polikach zagościły wypieki. Czoło miał zmarszczone, a usta i oczy szeroko otwarte.

- Mirannka! - krzyknął ile sił w płucach.

Półelfka przełknęła ślinę i poczuła, że ból ustąpił, że może mówić.
Spoiler:

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

60
Orsel! — wypowiedziała imię przyjaciela, choć chciałaby je wykrzyczeć. Rzuciła się mu w ramiona i z całą siłą, na jaką było ją w tamtej chwili stać, ścisnęła go i nie puszczała długo, bardzo długo, w milczeniu ciesząc się bliskością i ciepłem jego ciała. — Tyle się wydarzyło. Mam tyle do opowiedzenia! Na bogów, widziałam rzeczy, o których by ci się nawet nie śniło! — mówiła z fascynacją. Jednak słowa ją męczyły.

Osunęła się z powrotem na poduszkę i wzięła głęboki oddech. Rozejrzała się uważnie po izbie. Poczuła przyjemne ciepło w nogach. Spojrzała na lezącego u jej stóp zwierzaka, a kiedy spotkali się wzrokiem, jej twarz rozpromieniła się.

A co to za uroczy szczeniak? — zapytała, wyciągając ku niemu rękę. — Jest dla mnie? Samiec czy samiczka? Mogę go nazwać? — pytała i pytała, i nie otrzymując jeszcze odpowiedzi, wyprzedzała Orsela słowami: — Nazwę cię Notre. Albo Notra. — Uśmiechnęła się, patrząc na lśniące futerko i przemiły pyszczek rudego szkraba.

Czarownica podniosła się i oparła na wyprostowanych rękach. Powoli obróciła się i zrzuciła nogi z łoża. Napotkała na coś ciepłego i przyjemnego w dotyku. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek nosiła podobne bambosze. Wsunęła w nie stopy i poobracała nimi, przyglądając się obuwiu z każdej strony. Całkiem ładne, pomyślała.

Orsel... — podjęła, kiedy w jej myślach zaświtała niepokojąca myśl. — Ile czasu minęło? Jak długo mnie nie było? — zapytała, chwytając przyjaciela za dłoń. — Czy znaleziono przy mnie Nysę?

Kiedy Miranna wypowiedziała imię pokonanej rywalki, w oczach półelfki aż zapłonęło. Zbudziła swój wewnętrzny, głęboko zakorzeniony gniew. Ostudził go jednak widok zatroskanego przyjaciela. Przytuliła go raz jeszcze i ucałowała w oba policzki niezliczenie wiele razy.

Wiesz, że widziałam smoka? — Oderwała się od Orsela i spojrzała mu w oczy z powagą. — Ba, nie jednego! Najprawdziwsze smoki! Niedługo ujrzy je i cały świat. Nie wiem, na ile mogą być niebezpieczne. Trzeba zawiadomić wszystkie kolektywy magiczne na kontynencie. Trzeba postulować o ich ochronę. Te piękne stworzenia nie mogą znowu paść pod mieczami naszej cywilizacji. Roześlę anonimowe wiadomości. Zacznę od Crucios Turinn, Książę Emperel z pewnością zainteresuje się tematem. Później Oros, Karlgard, Nowe Hollar i Saran Dun. Pomożesz mi, prawda?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”