Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

31
– Wygląda to na dosyć skomplikowany węzeł magiczny – pomyślała głośno Miranna. – Jeżeli dobrze to rozumiem... – Wyciągnęła smukłą dłoń ponad głowę i skierowała w stronę tablicy. – Jest to swojego rodzaju zamek, a klucz stanowi czysta energia.

Miranna tchnęła porcję swojej magicznej siły w jedną z dziur w czarnej tablicy, później do sąsiedniej i następnej, starając się odtworzyć wzór widoczny ponad głową, zachowując zasadę ciągłości wiązań. Każdy kolejny ruch poprzedzony był chwilą zastanowienia. Musiała wykonać to perfekcyjnie. Jedna pomyłka mogła pogrzebać jej szansę na przejście dalej.
Spoiler:

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

32
W całej swej trzydziestoczteroletniej przygodzie zwanej żywotem, Miranna Drongfort nie podjęła jednej z najważniejszych nauk. Wpajana rozpieszczanym panienkom ze stanu szlacheckiego, polującym paniczom i parającym się szemranymi interesami politykom. Nieroztropność! Powolne, dokładne podejście do problemu. Dogłębna analiza. Odtwarzanie wraz z modyfikacją utartych schematów i wykorzystywanie ich do rozbrajania tego, co zostało uzbrojone.

Ładowany najczystszą magią kamień w wyryte w skale wpuklenia zadrżał z lekka. Energia wpuszczana do każdego z dołków wchłaniana była in situ. Pojawiała się i znikała, a zapalony dół gasł nim zdążył zapłonąć jego następca.

Nim odprowadziła dłoń z ostatniego punktu, poczuła chłodne mrowienie. Uczucie mroźnej wibracji przeszło od paliczków aż po bark i dalej szyję, pierś oraz brzuch. Rozdarła się w bólu, miotając głową, usiłowała uniknąć następstwa nieprawidłowo przeprowadzonego rytuału! Nie mogła odciągnąć ręki, by po chwili - niczym martwa kukła - wznieść się na wysokość mniej więcej trzydziestu stóp. Skumulowana w głazie siła wybuchła, zaś wyniesione w eter ciałko Miranny bezwiednie leciało w dół. Spadała, a lotu nie godziła nawet rozproszona na wietrze koszula nocna. Z impetem trzasnęła o skaliste podłoże. Z kieszeni wysypały się zielone kryształy, które wcześniej zebrała. Twarz miała posiniaczoną, zaś z nosa buchnęła rozrzedzona jucha. Zalała cały tors i dłonie. Odczuwała piekący ból z okolic brzucha. Jak się później okazało, spadła nim na eliptyczną skałę. W dodatku kilka dziur w szacie oraz zadrapane kolana. Czuła, że głowa zaraz eksploduje albo przynajmniej zesra się z bólu. Cud, że zwieracze wytrzymały, podczas gdy bebechy nadziewały się na wystający kamulec.

Dolina nie z tego świata była pełna zielonych ogni. Zwodzących światełek. Licznych pułapek. Podstępne demony zasadziły nie jedną z nich. Czy to przed obcymi, czy przed własnymi pobratymcami. Każda zagwozdka, jak i każde wyzwanie. Wszystko bazowało na magii, a ta - szczęśliwie lub nie - nie znosiła sprzeciwu. Raz zaprojektowany szyfr powtarzał się cyklicznie, nawet przez wieczność. Wystarczyło drobne odchylenie od mormy, maleńki błąd, by np. wylecieć w powietrze... Coś poszło nie tak. Czarodziejka pół-elfiej krwi nie złamała diabelskiego szyfru albo... Nieodpowiednio go wprowadziła.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

33
Jęknęła głośno, obracając się na plecy. Krew, mnóstwo krwi brudziło jej szatę i ciało. Podniosła się z wolna i uklęknęła, skulając obolałą głowę, chwytając ją rękami, przeklinając swoją nieroztropność, zarówno w ojczystym i w demonicznym języku. Podniosłą wzrok i rozejrzała się po otoczeniu. Rozsypane kamienie nasunęły jej pewną myśl. Zrozumiała dopiero teraz działanie tablicy. Zaśmiała się krótko, ale skurcze przepony tylko wzmagały ból brzucha. Jak mogłam być tak głupia?

Otarła nos o przedramię i zaczęła zbierać minerały, które rozsypały się po okolicy. Ponownie stanęła przed tablicą. Przypomniwszy sobie kolejność układanki, zaczęła wkładać zebrane zielone kamyki w żłobienia skały i łączyć je wiązaniami czystej energii. Trochę jej to zajęło. Poturbowane ciało było słabsze niż wcześniej. Pomagała sobie czarem telekinezy tam, gdzie dostać nie mogła.

– Teraz to musi zadziałać... – mruknęła pod nosem, łącząc ostatnie dwa elementy układanki. Niech się teraz dzieje co chce, pomyślała i zamknęła oczy.
Spoiler:

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

34
Brama zapłonęła łuną płomieni. Zielonkawe języki ognia spowiły okolicę, gdy wyniszczona magiczną eksplozją elfka odetchnęła z ulgą. Już nic jej nie tknęło. Nic nie zadało bólu. Wręcz przeciwnie, wrota nawoływały, kusząc przyjemnym ciepłem. Mistyczną energią. Wtem pojawił się obok przyjaciel.

- Pierwsze wrota zostały otwarte - dodał otuchy odkładając rękę na jej ramieniu.

Po przekroczeniu bramy szmaragdowa otchłań zawirowała nad głowami. Była w pałacu, a w jego końcu komnata, o której istnieniu nie wiedział nikt. Ani mieszkańcy tegoż świata, anie Nysa. Ani gruntownie przerabiający księgi erudyci alternatywnych krain. To zrodziło się z niczego. Dla Miranny, jako kolejna próba w drodze na szczyt. Korytarz ten i komnata zamaskowane były silną iluzją.

Szybko i bezszelestnie przeszła korytarzami. Nikt jej nie widział ani nie słyszał. Ani demony, leniwie żerujące na warcie, ani drzemiące biesy, ani podstępne duchy. Przeszedłszy więc eterycznym korytarzem, Miranna zatrzymała się przed fragmentem ściany pomiędzy dwoma kolumnami zdobionymi liściastym akantem. Cicho wypowiedziane zaklęcie i szybki gest blondwłosego towarzysza sprawiły, że ściana - będąca iluzją - znikła, odsłaniając korytarz pozornie ślepy. W końcu korytarza były zamaskowane jednak cieniem drzwi. A za owymi drzwiami ciemna komnata.

Przekroczywszy jej próg, nie tracąc czasu, powędrowała pod majestatyczne wrota z księżycowego srebra. I wtedy mrok rozprysł się na skutek rozpalonych płomieni świec ulokowanych na kandelabrach przy ścianie. Pod każdym świecznikiem z mosiądzu czy brązu zjawiła się kula światła. Emanujące chłodną poświatą istoty nawoływały pół-elfkę. A było ich osiem. Każda związana z jedną świecą. Długą i krętą, mocno ulokowaną w kandelabrze.

- Strażnicy drugiej próby. Musisz ich przechytrzyć lub pokonać... Inaczej wrota nie otworzą się - wyjaśnił mentorskim tonem elf. Był przy niej cały czas. Widoczny. Na tyle, że przybraną przezeń postać dostrzegli chociażby strażnicy.

Podciągnąwszy koszulę nocną, przemknęła przez komnatę. Prosto do pierwszego ducha. Poruszał ustami, lecz brakowało w tym słów. Elfie uszy zwiodły kobietę, ale nie zwiodła jej dusza. Uruchomiła tedy telekomunikator. Owalna istota, jak zmętniałe zwierciadło, rozbłysła, potem rozjaśniając pomieszczenie, wydobywając z mroku starożytne, ciężkie kipiące magią projekcje. Usłyszała pierwszą zagadkę, potem drugą i kolejno trzecią. Aż dotarła do ósmego strażnika. I wtedy zrozumiała, że musi odpowiedzieć każdemu z nich. Udzielić poprawnej odpowiedzi.

Pierwszy strażnik rzekł.

Włada złamanym mieczem i oddziela prawdziwych władców od tyranów. O czym mówię?

Drugi strażnik rzekł.

Nikt tego nie wiedział, ale znają go wszyscy. Lżejsze od powietrza, ostrzejsze od brzytwy. Pochodzi z niczego, z wnętrza niezapełnionego. Nie wiesz, kiedy nadejdzie. Ale przegonić go potrafisz. Wystarczy sięgnąć po ziarno z farmy. O czym mówię?

Trzeci strażnik rzekł.

Kości tego świata sięgają objęć nieba. Skąpane w bieli, nic im nie potrzeba. Zdobyć je i poznać chcą wszyscy. Robią to tylko nieliczni. Co to?

Czwarty strażnik rzekł.

Oko za oko, ząb za ząb. Dług krwi musi zostać spłacony. O czym mówię?

Piąty strażnik rzekł.

Może to nieść najmniejszy skowronek, a najsilniejszy z ludzi nie udźwignie. Usłyszysz ją w lesie, na dworze i w oceanie. Kto nie chce usłyszeć, nie usłyszy jej wcale. O czym mówię?

Szósty strażnik rzekł.

Ni gościem, ni złoczyńcą zwać mnie nie należy. Należę do tego miejsca, a ono do mnie należy. O czym mówię?

Siódmy strażnik rzekł.

Dziwna siostra myśli mieszka w nocy, znika gdy nadchodzi świt. Kim jest siostra?

Ostatni strażnik rzekł.

Trucizna dla duszy, okrutny odpowiednik pasji. Wyrasta z miłości, aż ta zginie.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

35
Miranna z uwagą wysłuchała wszystkich ośmiu zagadek, powoli analizując ich słowa, które na pierwszy rzut ucha mogły wydawać się najzwyklejszymi frazesami. Pamiętała jednak, że znajduje się w domenie demonów, świecie który rządził się innymi prawami. Kilkukrotnie zastanawiała się przed podaniem ostatecznej odpowiedzi. W końcu rzekła do pierwszego strażnika:

– Mowa o litości. Tyran jej nie zna, prawy władca dysponuje nią mądrze.

Drugiego strażnika zaszczyciła słowami:

– Głód. Niszczyciel cywilizacji. Rzecz tak straszna, a tak pospolita...

Trzeci strażnik usłyszał:

– Kośćmi są skały, bielą śnieg. Nieliczni wędrowcy szukają na szczytach przygód, oświecenia i ukojenia. Chodzi o góry.

Odpowiedź na czwartą zagadkę Miranna udzieliła bardzo szybko:

– Zemsta. Słodka zemsta. Któż nie pragnie jej zaznać w chwili cierpienia?

Do piątego strażnika rzekła po chwili zawahania. Zastanawiała się jak bardzo głęboko może zinterpretować jego słowa. Czy mowa o dźwięku, melodii? Śpiew ptaków, szum lasu i oceanu... Ten, kto jest na nie niewrażliwy, nie dosłyszy ich wcale, zignoruje... A może chodzi o "prawdę"? Prawda pochodzi z natury i jest niezmienna, stała. Nie każdy ją udźwignie, nie każdy usłyszy, myślała.

– Prawda – postawiła na drugą rozważaną opcję.

Szósty strażnik usłyszał:

– Chodzi o dom.

Siódmy strażnik otrzymał krótką odpowiedź:

– Siostra jest snem.

Ostatni ze strażników dostał odpowiedź:

– Mowa o zazdrości. Trucizna, która wyrosła z miłości to zazdrość.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

36
Osiem dusz uskoczyło jak z bicza strzelił, formując to najrozmaitsze pętle czy obłoki w przestworzach. Tańcząc na niebie kreśliły bliże nieznane symbole, aż po powtórnym i następnym odtworzeniu trasy, permanentnie wykreśliły kształt w powietrzu. Runy układały się w taki sposób, iż pierwsza dopasowana była do drugiej. Druga do trzeciej, a trzecia do czwartej. Kwartet wpakował się w symbol numer pięć, ten w sześć. Finalnie całość osadziła się w siódemce, która z ósemką poleciała dalej. Do niewidocznych wrót, jakie po scaleniu ze złożonym kluczem, zabłysły łuną zielonych płomieni. Blask powalił na ziemię strażników, a także oślepił początkowo piękną Mirannę. Światło wpadło przez źrenicę, zaś jej skurcz nie godził doznania, jakie niosło. Błyskało niczym najjaśniejsza gwiazda. Niczym słońce, w które długo wpatrujesz się, nim oślepniesz. Wtem kręcone loki zadrżały, a na policzkach zagościł obojętny siniak. Miranna popatrzyła po raz ostatni po czym upadła.

Posłyszała z oddali ostrzegający głos. I tak nie potrafiąc wyjaśnić, co w tej rozstrzygającej chwili skłoniło ją do powstania, powstała. Głos należał do przyjaciela. Szczupły, średniego wzrostu o chudej szyi zakrytej przez wysoko podciągnięte okrycie. Z gładko wygoloną, chłodną, opanowaną twarzą, nad którą widniały złociste blond włosy. Niezwykle staranie ubrany, staranniej niż ubierali się zazwyczaj dżentelmeni z najlepszych rodzin. Jego obecność i zbliżenie się do Miranny miało w sobie coś uroczystego. Wszystkie jego ruchy i czynności zdawały się być dokładnie obliczone, i to pierwsze wrażenie tuż po ocknięciu było całkiem słuszne, bo - jakkolwiek operował klepsydrą - był mistrzem w dokładnym rozplanowaniu czasu i wrogiem każdej zmarnowanej sekundy. Demonem, który co do minuty pojawiał się tam, gdzie zapowiedział.

Podał elfce swą smukłą dłoń, ażeby z jej udziałem powstała, jak na prawdziwą damę przystało.

- Otworzyłaś drugie wrota - rzekł mentorsko, lecz można było pokusić się o nutę entuzjazmu płynącą z wnętrza gardzieli.
- Ostatni test dotyczy wyboru, jakiego dokonałaś, ukochana - wyjaśniał. - Czeka cię walka ze złowrogim demonem. Istotą iście potężną, co niebezpieczną. I w tym pragnę ci pomóc. Bo przeciwnik nie tylko jest od ciebie, kochana, kilkakroć większy. Nie tylko zaopatrzony w szpony i gadzi język. Skórę pokryta odpornymi na ogień łuskami. Ogon. Lecz zna techniki magii, których ty jeszcze nie poznałaś.

Demon machnął ręką, zaś przed elfką ukazały się trzy hologramy.

Pierwszy przedstawiał kamienną skałę. Było to zaklęcie żywiołu ziemi. Umożliwiało rzucającemu wyciosać z gruntu kawałek ostro zakończonego kamienia i trącić nim w dowolnym kierunku. Ponadto dawało szansę na wzniesienie wolno stojących głazów pokaźnych rozmiarów.

Drugi wyglądał jak kropla, lecz w rezultacie był chmurą. A chmury to ulotne twory, zdolne sprowadzić ciepły deszcz czy złowrogą burzę. Potem znikają. Czar wznosił dookoła elfki mgłę, sprawiającą, że przestawała być widoczna na polu bitwy. By po chwili zmaterializować się na nowo. *

Trzeci obraz przypominał długą rózgę o świetlistym przebiegu. Towarzysz objaśnił, iż ma do czynienia z eterycznym pejczem, którego zakończenie potrafi w niewielkim stopniu traktować ofiarę prądem.*

- Wybierz tylko jeden. Czy jesteś gotowa stawić czoła przeciwnościom tego świata?
Spoiler:

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

37
Świat po drugiej stronie Bramy rządził się własnymi prawami. Poznanie nowego czaru proste, niczym pstryknięcie palcem? Ach, gdyby tylko Miranna dysponowała taką umiejętnością w domenie śmiertelników... Podekscytowana, choć wciąż obolała po nieprzyjemnym upadku, wysłuchała uważnie elfa.

Czarodziejka przyjrzała się trzem iluzorycznym przedmiotom, przedstawiającym zaklęcia, dywagując nad ich możliwym zastosowaniem w nadchodzącej walce. Pierwszy czar wydawał się być pewną odmianą dobrze znanej Mirannie telekinezy, poszerzonej o możliwość łatwego rozrywania powierzchni skalnych. Gdyby tylko teren na to pozwalał, mogłaby zasypać demona falą gruzu i wykończyć go piorunem. Jednak niepewność co do pola walki oraz wyglądu i umiejętności przeciwnika skłoniły ją do rozważań nad kolejnymi zaklęciami. Chmura, spośród wszystkich trzech czarów, najbardziej przemawiała do niestabilnej i burzliwej natury Miranny, szczególnie że ostatnie z zaklęć wydało się jej najmniej przydatne - sama bowiem potrafiła miotać rażącymi ładunkami o zmiennej mocy. Co jednak, gdyby demon pozbawi ją mocy nabytych w świecie śmiertelników? Czy byłby w ogóle do tego zdolny? Ta myśl zwróciła ją do punktu wyjścia. Stwierdziła, że będzie potrzebować zaklęcia zarówno defensywnego jak i ofensywnego. Dlatego właśnie wysunęła dłoń ku magicznej imitacji kamienia, jakby chciała go złapać w swoją smukłą dłoń. Dzięki niemu będzie mogła zarówno atakować jak i osłaniać się przed atakami demona manipulując elementami terenu.

– Tak, Selari. Jestem gotowa. Ale zanim przejdę dalej, uściśnij moją dłoń – poprosiła uwodzicielskiego demona w skórze elfa. Nie wiedziała czy wyjdzie żywo z nadchodzącej potyczki, wszak nigdy nie walczyła z demonem w jego własnej domenie. Jeśli miała być to jej ostatnia walka, chciała chociaż się pożegnać.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

38
Selari, demon, wewnętrzny głos Mirrany, od dawna przedstawiany jako mężny aczkolwiek delikatny elf o długich i złocistych włosach, niecierpliwie objął kobietę silnym ramieniem. W mocnym uścisku zdawał się zamykać cały swój świat. Miał ją na chwilę, lecz ta chwila zdawała się, że trwać będzie wiecznie. On nie wypuszczał jej a ona jego. Aż do momentu, gdy splecione na biodrach Selariego dłonie same zaplotły się w wstęgę. Dobry duch przepadł w eter, pozostawiając po sobie tylko słodki zapach. Ten zapach przypominał Mirrnie, że ma do czego wracać. Że ma o co walczyć.
[img]https://i.imgur.com/8jWTzCM.png[/img] Za kryształowymi drzwiami ujrzała zamieć. Postawiony pierwszy krok pozwolił jej wejść do odrębnego regionu. Jednego z wielu regionów tego świata po drugiej stronie zasłony, w którym jeden krok zmieniał wszystko dookoła. Za Mirraną została kamienna pustynia o grząskim, nieruchomym i niemalże lepkim powietrzu. Tutaj grunt pokryty był popiołem, stale cyrkulującym przez wszechobecne wiatry. Były do wiatry ze wschodu i zachodu. Gorące, ale i mroźne. Stykały się ze sobą. To ocierając, to walcząc. A z ich walk rodziły się większe czy mniejsze huragany. Zakręcone spirale wypełnione tumanem popiołów przypominały mleczny wir w kształcie lejka. Gdzieniegdzie przebijało się zielone światło rozproszonych po skalistym gruncie kryształów. Te same kryształy, które znajdowały się za jej plecami - w poprzednim regionie - tutaj zdawały się jeszcze żwawiej pulsować magiczną energią. Przechodząc obok niemalże czuła emanującą od nich manę. To tak jakby najczystsza forma magii zamknięta została w minerale, ów czas wołając o uwolnienie.
[img]https://dragonageinquisition.wiki.fextr ... m_icon.png[/img] Jak tylko uporała się z pierwszą chmarą pyłów, była już w połowie drogi na moście. Przerażającym tworze, jaki nie odbiegał od wcześniejszego gruntu. Samej elfce niełatwo było pojąć właściwie w jaki sposób się tam znalazła. Była czarna noc, gdy dobiegała do końca przejścia zwieńczonego płonącą bramą z kamienia. Cały most z równiną pełen był ognia. Różnych ogni - nieruchomych ogni biwaków, ruchliwych ogni łuczyw i niemożliwego do podpalenia kamienia. Noc rozbrzmiewała dalekim krzykiem, wyciem, rykiem istot, których choćby przestudiowała wszystkie kroniki świata, nie byłaby w stanie nazwać. Im bliżej płonącej bramy się znajdowała, noc dookoła ożywała urywanymi krzykami i jękami rannych. Błaganiami i westchnieniami umierających. I chociaż dźwięki te padały w rozmaitych językach, cierpienie nie wymagało zdefiniowania słowem. Mirrana rozumiała je w każdym języku tego czy innego świata.

Przeszła pod rozpaloną na szczycie bramą. Burza pyłu nie ustępowała, gdzieś strzelił piorun, lecz w tej mlecznej zawiei nie ujrzała żadnego blasku. Pod nogami żarzyły się szmaragdowe kryształy, pozwalając nie wpaść na inne - niemagiczne - kamienie czy nierówności terenu. Krzyki ucichły. Nie słyszała już tego. Być może szybko przyzwyczaiła się do odgłosów cierpienia i umierania. Dźwięki te były już dla niej zwyczajne, naturalne, tak wkomponowane w tę noc jak rechot żab w mokradłach nad rzeką Sarą, jak granie cykad nad jeziorem Gwiazd we Wschodniej Prowincji.

Noc milczała lirycznie, zaś wichry jak spłoszone rozeszły się na boki, odsłaniając kolejne martwe pustkowie naszpikowane stertą skał i wyrastającymi bezpośrednio z ziemi szarozielonymi minerałami o niebieskiej łunie na powierzchni. Nim postawiła następny krok, coś poczęstowało ją bluźnierstwem odmiennej mowy.

I tak oto potęga trzeciej bramy wylęgła z pyłu i prochu na skaliste pustkowie, gdzie w centrum stała, jak zaginiona w lesie dzieweczka, Mirrana z Kościanej Wieży. I jako lawina, gór tocząca się, która niszczy wszystko na swej drodze, tak twór zza zasłony rozwiewał na boki chmary mlecznej mgły. Rozpraszał jęki czy krzyki. Wszystko od tego uciekało, by dookoła przypatrywać się istocie z najczystszej czerni. Był to ogromny demon - tego była pewna. Poruszał się na czterech kończynach przypominających kopyta, lecz po chwili zrozumiała, iż specjalnie zgięte być może pełnią takową funkcję. Jednakowoż w prawdzie skrywały po dwa paluchy w każdej kończynie. Bipalczaste kończyny zakończone ostrymi jak żądła Sakirowców pazurami. Z piersi zwisały mu cztery lub sześć mniejszych odnóży, nie służących do chodzenia. Imitowały swego rodzaju haki tudzież zgięte w półksiężyc ostrza. Elfka przetarła oczy. Wiedziała, że dobrze dwa razy większy od niej całej łeb patrzy na nią jak na zastawiony stół. Zaopatrzony w dwie pary rogów. Tych krótszych, skierowanych do przodu i tych dłuższych, jakie ciągnęły się aż za plecy. Spod wielkości pieści rosłego chłopa żółtych, gnijących kłów wyrastał najostrzejszy z kolców. Najcieńszy, prawie niezauważalny twarzą w twarz. Okropnie to wygląda - pomyślałby każdy. Lecz żaden myślący nie stanąłby wszakże naprzeciw takowej istoty.

Wiatr i krzyk ustępowały podczas jego wolnego przemarszu, a drobne kamienie trzaskały pod ciężarem zwiniętych kopyt. Okrytych - tak jak całe ciało - twardym, czarnym pancerzem. Zdawało się skałą, kolejnym błyszczącym minerałem. Zbita, czarna skorupa zasłaniała nawet oczy. Demon musiał być ślepy, gdyż Mirrana nie dostrzegła ich w trakcie oględzin. Ciemny niczym węgiel z kopalni w Turonie pancerz osłaniał i gnijące zębiska. Jedyną drogę do wnętrza potwora. Drogę, skąd wystawiał długi, pokryty kleistym a jakże cuchnącym śluzem język.

Wyszedł przed nią. Chciał krzyknąć, ale zdołał tylko zacharczeć, odkrztuszając resztkę kleistego szlamu. Ot co, wyplutego pod stopy czarodziejki.

- Trzymasz się na nogach - ocenił zimno demon. Poruszał szczękami, a Mirrana rozumiała jego ochrypły język.

- Tak zawzięci, że gdyby mogli, że gdyby mieli sił, toby się o to pozabijali. Żaden z nich nie przejdzie do trzeciego królestwa, bo ja go strzegę. Mimo to przysyłają człowieka... - istota zaakcentowała ostatnie słowo. - Nikt nie położy łapska na tym. Nawet ty, ludzka istoto - zaprotestował spokojnie demon, a potem...

Groźny ryk wydarł się z jego zaczerwienionej gardzieli. Cuchnący śluz rozleciał się na boki, gdy kończyny tupały o skaliste podłoże. Stało się - bestia ruszyła. Rozpędzona śmierć nadciągała prosto po Mirrane. Czy zbierze kolejne żniwo?

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

39
Już wstępne oględziny paskudnego demona utwierdziły Mirannę w przekonaniu, że będzie to, do tej pory, jej najtrudniejszy przeciwnik. I był to też jeden z nielicznych momentów w jej życiu, kiedy w kłąb najróżniejszych myśli, wspomnień, planów i rozważań, wdzierała się ta najczarniejsza, manifestująca się pod mętnym obrazem martwego ciała i wydartej z niego duszy.

Nie odpowiadała na zaczepki demona. Analizowała otoczenie, szukała schronień, skalnych elementów do wyrwania, zwalenia, bądź roztrzaskania – wszystkiego, co mogła wykorzystać w potyczce. Demon rozpoczął swoją szarżę. Półelfka wiedziała, że jedynym sposobem na pokonanie przeciwnika będzie uderzenie w jego słaby punkt i zdawało się, że będzie nim paszcza kopytnego biesa. Jak go zmusić do jej otwarcia? Albo jak samodzielnie ją rozewrzeć i władować w nią pełną moc błyskawicy? Musiała myśleć powoli i rozważnie, jednocześnie starając się przeżyć kolejne ataki demona. O ile uda jej się przeżyć ten pierwszy.

Dziewczyna uskoczyła na bok, kilkoma lekkimi susami, lądując na palcach, tak by niepotrzebnie nie zdradzać swojej pozycji głośnymi tąpnięciami. Wyciągnęła rękę ku najbliższej skale usianej gęsto szarozielonym minerałem i zacisnęła pięść, by wyrwać spory głaz z podłoża, a następnie cisnąć nim w demona, gdy ten przebiegnie obok. Jednocześnie, z pewnych pobudek, drugą ręką rzuciła błyskawicę prosto w lecący pocisk. Naprędce wysnuła hipotezę, jakoby ten pospolity minerał w jakiś sposób mógł oddziaływać z energią magiczną, a gdyby okazało się, że miała rację, być może mogłaby to wykorzystać na swoją korzyść.
Obrazek

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

40
Ogień demona zgasł, kiedy zorientował się, że nie trafił elfki. Został tylko obraz wznoszącego się kurzu. Kolosalny bies w pyle na tle czarnego, migoczącego od zielonych płomieni nieba. I wszechobecnej dookoła zawiei, w której niebieskie płomienie już się nie mieniły.

Miranna pozwoliła mu się zbliżyć, po czym wykręciła się w biodrach uskakując w bok susem. W następnej chili już była bezpieczna. Skupiła się i połączyła z ziemią, wyciągnąwszy dłoń animowała jej górzysty fragment. Obfita skała zadrżała dźwięcznie, co w konsekwencji pobudziło potwora. Odwrócił wte swój masywny, okuty wygiętymi w łuki kolcami oraz rogami łeb w kierunku wspomnianej skały. Reagował na dźwięk - tego była pewna. Skurczyła i palce, w samą porę, a skała uniosła się nad ziemią. Nieliczne odłamki oderwały się od konglomeratu jeszcze bardziej dezorientując bestię, która oscylowała diabelskim czerepem między dźwiękami dochodzącymi ze skały oraz tymi cichszymi - ze strony Miranny. Zielone kryształy, tętniące najczystszą formą magii - którą elfka wyczuwała - głęboko osadzone nie zamierzały opuścić lewitującego pocisku z kamienia.

Miranna odepchnęła kamień mocnym ruchem ręki, leciał szybko, świszcząc w powietrzu przed biesem. Stwórz zakrzyczał i gwałtownie wyrzucił do przodu głowę, dziko klapnął zębami tuż przed nadlatującą skałą. Zapewne próbował przyjąć uderzenie, gdyby nie uprzedzające zaklęcie czarodziejki.

Elfka o kręconych włosach skumulowała w dłoni energię, która poczęła przyjmować kształt kuli. Tryskająca drobnymi wyładowaniami forma magii wyczekiwała, tak jak oczekują ogary, ażeby spuścić je ze smyczy. Tak by mogły zatopić kły w swej ofierze. Kulisty piorun opuścił gniazdo. Gonił prędzej niż skała, prędzej niż wiatr i prędzej niż dźwięk. Dookoła rozszedł się wyczuwalny na wargach smak ozonu. Piorun dotknął skały. Część energii przeskoczyła w zatopione szarozielone minerały, zgodnie z przewidywaniami Miranny. Nasycony dodatkową porcją eterycznej mocy kryształ zamigotał tysiącem barw. Przeleciał nad ramieniem potwora i eksplodował tuż przed nim. Dostał w głowę, wybuch błysnął mu w czaszce. Zawirował wskutek zakłóconego środka ciężkości i równowagi. Padając na lewy bok dygotał mocno, zacharczał, zaświszczał i zazgrzytał. Potem ścichł i znieruchomiał.

A po chwili podjął kopyto, próbując powstać na nogi.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

41
Na twarzy Miranny zawitał triumfalny uśmieszek. Jej hipoteza się sprawdziła. Minerał, choć w neutralnym stanie całkiem niepozorny i, zdawałoby się, bezużyteczny, przy naładowaniu energią magiczną eksplodował z siłą na tyle dużą, by powalić ogromnego biesa. Ten pierwszy sukces na samym początku walki zmotywował blondwłosą czarownicę i dodał jej pewności siebie.

Dezorientacja. Tak zamierzała pokonać potwora. Przewagą zwinnej półelfki nad demonem był wzrok. Brak tegoż zmysłu u demona pozwalał Mirannie na lepszą kontrolę otoczenia. Mogła dominować na polu walki wykorzystując defekt przeciwnika. Nim ten stanął na równych kończynach, Miranna zaczęła rzucać zaklęcia tu i tam, trzaskając skały w otoczeniu. Chciała, by nie dosłyszał jej kroków, by nie wiedział, że właśnie zmienia pozycję i staje w bezpiecznej odległości, na przeciw jego paszczy. Kilka odłamków skalnych pokierowała w jego stronę, by obalić powstające cielsko. I wtedy podjęła próbę rozwarcia jego szczęk. Wychyliła przed siebie obie dłonie i ułożyła je w gest, jakby wsuwała je do szczeliny, po czym poczęła je przemieszczać, jedną ku górze, drugą ku dołowi. Spodziewała się, że może być to ciężkie zadanie. Skupiła na nim niemal całą swoją moc. Kropelka potu spłynęła po jej czole.

Odłamki skał usiane magicznym minerałem, które skruszyła wokół demona, leżały już przygotowane, by w odpowiedniej chwili je pochwycić siłą woli i wpakować do rozwartej gęby byczego biesa i przyprawić kulistym piorunem.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

42
Miranna Drongfort, skandując zaklęcie żywiołu ziemi, słała w stronę monstrualnego biesa kamień po kamieniu. Rozmaite skały, kruszące się często już w trakcie lotu, opadały na ziemię z hukiem. Leżąca bestia analizowała dźwięki, mimowolnie kręcąc rogatym łbem we wszystkie strony. Ale i to nie powstrzymało demona od zaparcia się. Kopyta weszły głęboko w grunt a ten zadrżał tak mocno, że elfka ledwo utrzymała się na nogach.

Bies zerwał się, pokonując dezorientację. I wtem spadł na niego grad skał. Żadna nie sięgnęła celu, wszystkie bezsilnie odbijały się od chroniącej potwora z astralu czarnej skorupy. Pokrywający całe ciało pancerz był nie do sforsowania, nawet dla tak uzdolnionej czarodziejki jaką była Drongfort.

Za pomniejszymi odłamkami, z trudem, podążał wielki odłupany ze skały fragment. Głaz trafił demona w bark, zwalając z nóg. Gruchnęło, z hukiem i brzękiem zatrzęsła się powtórnie ziemia. Ale Miranna nie przestawała rozsiewać kamyków. Skałki lewitowały gdzie popadnie - dezorientacja.

Bies prawie zerwał się, ale uprzedziła go Miranna. W kamiennym gradobiciu pojawiła się nie wiadomo skąd. Przemknęła bezszelestnie. Pod postacią eterycznych szczypiec pochwyciła rozwarte w warkocie szczęki. Za sprawą telekinezy poszerzała paszczę, walcząc z przeciwnościami. W jednym momencie przejęła zaklęcie dłonią, by w drugiej zmaterializować kulisty piorun. Demon zmiażdżył telekinetyczny twór, próbując czym prędzej zacisnąć zębiska. Rozpoczął się wyścig z czasem...

Nieprawdopodobnym, błyskawicznym, iście tygrysim ruchem rzuciła błyskawicę. Ta wemknęła do paszczy i chwyciła za gardło. Monstrum zawyło z bólu i zgrozy. Przewróciło się na plecy i przefikołkowało kilkakroć w tył. Przez moment zdawało się, że koniec z nim. Ale to była złuda. Bies raptownie powstał. W arsenale miał oręż na każda okazję. Powiększył swój rozmiar dwukrotnie, chłonąc energię z nicości. Rozjarzył swój czarny pancerz jak rozpalone żelazo. Z paszczy wypalił białym ogniem. A wtedy z hukiem i brzękiem mknęła ognista kula wprost na Mirannę. Skały na jej drodze topiły się. Za nią powstał demon na obu łapach. Pyszny i dumny ze swej siły prężył się na skraju platformy, na której toczyli bój. Za nim otchłań wiecznej burzy. Nicość. Drobny fragment wcześniejszego deszczu kamieni potoczył się pod jedną z tylnych łap. Cały grunt zadrżał. Ziemia zaczęła pękać pod kończynami, a prężąca się bestia straciła równowagę. Z całym podłożem legł w przepaść wiecznej zawiei. Skruszona ćwierć platformy szła śladami poskromionego demona - leciała w dół. Miranna zatriumfowała, lecz za wcześnie było na radość ze zwycięstwa. Chociaż grunt pod stopami elfki był stabilny, wciąż posuwała się w jej kierunku biała kula ognia.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

43
Niewątpliwie, demon był przeciwnikiem godnym sprawdzenia umiejętności młodej półelfki. Miranna lubiła wyzwania, a szczególnie takie, z których mogła wyjść zwycięską ręką. Władająca gromami czarownica nie spieszyła się jednak ze świętowaniem wygranego pojedynku. Zwycięstwem można było nazwać opuszczenie pola bitwy będąc żywym. Choć półelfka jeszcze trzymała oddech w piersi, a jej serce niestrudzenie pompowało krew, ten stan rzeczy mógł się prędko zmienić za sprawą nadciągającej żarzącej kuli białego ognia. Nie była pewna, czy zdoła uskoczyć na tyle daleko, by ją ominąć i nie dać się przypalić. Musiała działać w miejscu, natychmiast, sprawnie i bez zbędnego myślenia.

Rzuciła dwa zaklęcia jednocześnie, najszybciej jak potrafiła. Lewą dłonią wskazała na podłożę, krusząc jego skalną masę i próbując ją unieść w górę tak, by utworzyło mur, który spowodowałby wytracenie chociażby części energii ognistej kuli. W prawej dłoni utkała naprędce barierę magiczną i zaparła się mocno o podłoże. Upadek lub odrzut przy takiej sile uderzenia byłby niechybny, jednak jeśli tylko bariera by zadziałała, Miranna uniknęłaby w najlepszym wypadku poparzenia, a w najgorszym spopielenia. W momencie, gdy pierwsza faza obrony byłaby gotowa, natychmiast przerzuciłaby lewą dłoń do zaklęcia ochronnego, wzmacniając je i koncentrując na nim wszystkie rezerwy magiczne.

Przed oczami wyobraźni widziała Nysę Hitlerbrand. A zwiastunem jej śmierci była gniewna, gromowładna czarownica z Kościanej Wieży.

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

44
Biała kula rozgrzanego ognia toczyła się miażdżąc wszystko, co znalazło się na jej drodze. I chociaż była dość daleko, Miranna czuła nadchodzące ciepło. Bo była ciepła, bardzo ciepła, a ciepło to przenikało jak grot. Była wielka i zdawało się rosła nieustannie.

Elfka wysunęła przed białą gwiazdą skałę. Marna tarcza znikła szybciej niż ją wyczarowano. Na drodze nie zostało już nic, co mogłoby zatrzymać demoniczne zaklęcie śmierci.

Próbowała też wyczarować eteryczną tarczę. Jedno z podstawowych zaklęć obronnych, których uczy się adeptów szkół magicznych. W tym celu wyciągnęła przed siebie dłonie, jedna po drugiej. Ochronny balon objął połowę jej ciała, ale wciąż czuła jak ciepło nadciągającej kuli parzy i drażni jej palce. Kolizja była nieunikniona.

Gwałtowne wydzielenie energii spowodowane zderzeniem dwóch przeciwstawnych sił. Miranna czuła jak temperatura i ciśnienie rosną. Promieniowanie oślepiło oczy i paliło skórę. Czar z hukiem rozerwał eteryczną bariera. Strzępki wyleciały w powietrze, by po chwili opaść jak wióry roztrzaskanej tarczy wojownika.

To był jej koniec. Koniec doczesnego życia. Coś się kończy coś zaczyna. Miranna odeszła...

Nie była tą samą osobą. Choć stała w popalonej na rękawach koszuli nocnej, w której wkroczyła do innego wymiaru. I chociaż nogi dygotały jej jak źrebięciu stawiającemu pierwsze kroki. Stała się kimś innym. Lepszą wersją siebie .

Re: [Rybie Grzbiety] Kościana Wieża

45
Obrazek
Ostatnie języki bezdymnego płomienia rozpłynęły się w rozciągającym się we wszech kierunkach eterze astralu.
Jaka cisza.
Niezmącona nawet biciem jej serca. Chociaż, czy w miejscu takim jak to, nadal winne jest ciału swoją powinność? Tu, w domenie snów i czarów, gdzie organiczość bytu jest jeno kolejną opinią? Trywialną zresztą?
Fosforyzujące resztki wzniesionej w pośpiechu i wysiłku tarczy, ulatywały ku górze, niby sprzeciwiające się grawitacji strupy farby odłażące od starego płotu. Blaknąc na jej oczach, bezpowrotnie wtapiały w okoliczny krajobraz.
Wzniesiony eksplozją pył wirował w powietrzu, lepił do twarzy i resztek odzienia. Opadając, odsłaniał jedyną obleczoną w kamienną stałość, jedyną terra firma tego miejsca zawieszoną w bezkresnej nicości toczonego wieczną burzą niebytu. Nieznanym prawem tej sfery — nienaruszoną pomimo eksplozji.
Nienaruszoną, choć inną niż zapamiętała. Zupełnie jak ona sama, kamienny plac wyszedł z tego starcia odmienionym. Zasadniczą różnicą była wyciosana w kamieniu samotna figura mężczyzny, stojąca pośrodku pobojowiska, jak gdyby uczyniona dłutem niewidzialnego rzeźbiarza, któremu na popełnienie dzieła starczyła chwila niewiele dłuższa od przymknięcia powiek.
Drugie spojrzenie, wolne od łzawiącego oczy pyłu pozwoliło czarodziejce przekonać się, że jednak nie wystarczyła. Dzieło było niekompletne — figurze brakowało prawego ramienia, zwieńczonego dopiero w połowie. Nie, nie zwieńczonego. Ułamanego dokładnie w zgięciu łokcia.
Posąg, raczej postawny w swej całości, miał również idealną twarz. Idealną, jeżeli chodzi o odwzorowanie detalu fizjonomii, niekoniecznie kanonów piękna, chyba że gustowało się w młodych, ludzkich mężczyznach o surowej, północnej urodzie.
Jedynym mankamentem były oczy — wydrążone w łysej czaszce otwory, zapraszające wprost do czarnej pustki, która zdawała się sięgać głębiej niż do wnętrza figury.
CÓŻ PRZYWIODŁO W TĘ KRAINĘ PRZEPADŁĄ?
Głos, ale jak obecność. Zewsząd. Ani posąg, ani jego usta nie poruszają się. Zastygłe w bezruchu, dokładnie tak, jak zwykle miały to w zwyczaju posągi, tam skąd pochodziła.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”