Zgromadzenie dynamicznie przemieszczało się dookoła serca najniższej z kondygnacji. Prawdą jest, że owa brama ulokowana była we wschodnim skrzydle, głęboko w sali, skąd nie było żadnego ujścia. A pełniło to rolę swego rodzaju zabezpieczenia przed potencjalnie niebezpiecznymi istotami, które zapragnęłyby opuścić wieżę zaraz po wyłonieniu ich z wnętrza wyrwy do innego świata. Po przeciwnej stronie izby, gdzieś nieopodal zejścia z wyższych poziomów ukradkiem czmychnęła Miranna. Była tutaj sama. Nie sprowadzając Orsela zdana została na własne siły.
Spoiler:
Nagle nad jedną z zaplamionych krwią zwłok stanął młodo wyglądający elf o dziewczęcych rysach. Siwobiałe włosy spięte miał w kucyk, a nieliczne kosmki opadały delikatnie, otaczając policzki. Istne bajkowy obraz. Niechętnie przerwany drżącym w gardzieli krzykiem. Rozkazem o tonie dobrze znanym elfiej czarodziejce. Ten sam, którego wolałaby nigdy więcej nie usłyszeć. Głos należał oczywiście do odwiecznej rywalki Miranny - Nysy Hitlerbrand. Kątem oka dostrzegła, jak pastwi się nad młodzieńcem, wyładowując swoje chore frustracje. Oczy miała dzikie, przekrwione, straszne...
- Nie mamy czasu. Uczyń to wreszcie! - nalegała agresywnie, machając przed młodym elfem czarodziejską różdżką.
- Ale ja nie chcę. To jest złe... - powtarzał drżącymi wargami, gdy oczy napełniły łzy.
Jeden z zamaskowanych czarowników szturchnął wypaczoną z ludzkich odruchów magini. W odpowiedzi zwróciła ku niemu wzrok, potem kierując diaboliczne spojrzenie wprost na osamotnioną Mirannę. Zabrakło przyjacielskiego powitania. W zamian mogła usłyszeć chrypliwe wrzaski.
- Zajmijcie się nią! Rytuał musi zostać ukończony.
Dwójka z owiniętych w połowie chustą apostatów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poczęła kroczyć wprost na bezbronną elfkę. Jeden z nich dzierżył kostur z czarnego dębu. Zawinięta laska w kształcie owijających się wzajemnie węży. Z zielonym kryształem na szczycie między rozwartymi paszczami gadów. Prawą dłonią zahaczył kilka drobnych obrotów nadgarstka, przeto w dłoni zjawiła się niewielka kula ciemnoczerwonego płomienia. Ognik jarzył się chybko, buchając od czasu do czasu na boki. Wzniósł rękę na wysokości piersi, a z każdym jej mimowolnym machnięciem część energii ubywała w przestrzeń. Celował w Mirannę. Gorące karminowe wężyki, niczym salwa, leciały jeden za drugim próbując dosięgnąć elfki. Zajęta snuciem zaklęć obronnych nie dostrzegła drugiego z antagonistów. Jednakże doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że czai się gdzieś za plecami czarującego ogniomistrza.