Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

61
Żerca zamrugał oczami, niepewny tego co właśnie zobaczył. Jakieś skrzaty, jakieś koniki, co?! Nie, to musiało mu się przywidzieć. Jednak dwie identyczne fiolki były bardzo realne. Przez chwilę wpatrywał się w nie otępiałym wzorkiem a potem podniósł je do oczu, by się im lepiej przyjrzeć. Nie myśl, akceptuj – tak podpowiedziała mu podświadomość i tak też zrobił, chowając fiolki do torby na eliksiry. Może to prezent na drogę od boga jaskiń? Coś w rodzaju zadatku, czy inne takie? Prawda była taka, że Adbert nie miał sił nad tym myśleć. Nie takie rzeczy widział.

- Wstać wstanę, ale o noszeniu nie ma mowy. Już czuję jak będzie mnie łupać w plecach po dzisiejszych wojażach, mam nadzieję, że ta wasza medyczka ma jakieś cudowne leki, bo mogę się nie pozbierać – dodał odrobinę z przekąsem, nie dając po sobie znać, że jeśli plecy faktycznie będą go łupać to nie będzie mu do śmiechu. Po chwili jednak spoważniał – nie mylisz się synku, niżej leży coś znacznie ważniejszego niż ja czy ty. To stare miejsce, bardzo stare. Będę musiał tam zejść jeszcze tej nocy, nim wrócą niedobitki tarantalli.
Nie czuł się na siłach by samemu gdziekolwiek schodzić, zapewne będzie musiał poprosić o pomoc któregoś z wojowników. To miejsce po prostu musiało zostać oczyszczone z plugastwa. Musiało i basta!

Zastanawiał się co wyprawia się u ich towarzyszy, czy wszystko u nich w porządku. Chciałby być tam teraz z nimi, jednak ranny nie stanowił podpory, a w dodatku ciasne korytarze nie pomagały w walce długim mieczem. W ostatecznym rozrachunku dobrze, że z nimi nie poszedł, pewnie znów przyczyniłby się do czyjejś śmierci. Biedny młodzieniec zginął by go bronić, wierząc do ostatka, że wyprowadzi ich wszystkich z jaskiń. Adbert niepokonany, król północy, tak? Te słowa były dla niego teraz pełne goryczy. Cieszył się, że Kedar w jakiś sposób odwraca jego uwagę od tych ponurych myśli, kierując jego uwagę na tematy nieco bardziej przyjazne i pozytywne.
- Mam dwójkę dzieci, syna i córkę. Oboje opuścili już rodzinne gniazdko i wiodą życie tak jak im się podoba. Czasami jeszcze mnie odwiedzają, ale wyjechałem nagle i nie zdążyłem się nawet pożegnać. Zostawiłem tylko kartkę mej córce. Mam nadzieję, że jej pracodawca jej ją przekazał – Adbert wsparł brodę na podkurczonych kolanach, zatracając się w wyobraźni. Czy jego córka ma się dobrze, czy jego syn wciąż żyje? Tyle pytań – teraz nie wiem czy wyjazd był dobrym pomysłem. Jadę do Srebrnego Fortu, tam zaginął słuch o moim startym przyjacielu. Mam nadzieję, że Zakon nie ma z tym nic wspólnego. Inaczej mogę nigdy nie wrócić z tej wyprawy.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

62
- Nie dasz rady zejść w głąb jaskini, tym bardziej że nadal jest niebezpieczna. Tarantalle nie odpuszczą tak łatwo. Nie sądzę również, że fort ma duże szanse, aby odeprzeć ten atak. Chyba że tutaj znajduje się ich serce, a my byśmy byli w stanie je przebić – słowa wypowiedział na bezdechu i na tyle cicho, że szmer ledwo przypominał słowa.

Wstał i miał zająć się właśnie rannymi. Jeden z nich, który był przytomny, zaczął poważnie kasłać, a echo rozniosło się po korytarzu. Nie wróciło jednak samo. Dochodził do nich dźwięk kroków. Na szczęście nie był to stukot pajęczych odnóży, które wbijały się wrogo w kamienną posadzkę jaskini. Ich towarzysze w świetle latarni i pochodni wracali, niosąc dobre wieści. Prócz nich znajdował się krasnolud. Był wysoki i szczupły jak na krasnoluda. Adbert już niejednego brodatego mieszkańca gór widział, a więc potrafił dostrzegać u nich charakterystyczne cechu. Miał dość ciemną karnację. W świetle tańczącego ognia błyszczały się piwne oczy. Miał czarną brodę splecioną w idealny warkocz. Nosił na sobie szatę kapłańską, a przy pasie miał przytroczony młod dwuręczny o kamiennym bijaku.

- Tarantalle zostały zabite i w tym momencie mamy trochę wolnej przestrzeni. Trzeba wyprowadzić naszych ludzi, póki nie wracają. Dobrze byłoby ich ukryć w jednej z niedostępnych grot i pozwolić im wrócić trochę do sił. Nie damy rady sprowadzić ich wszystkich z gór do fortu. – zarządził szlachcic, który znów wrócił do pełni sił.

- Selak i Hunmar obiecali nam pomóc, a później my ruszymy w głąb jaskini, aby oczyścić dawną świątynie – dodał po chwili Nedar, który nie wrócił do nich w pełni. Gdzieś w jego oczach Żerca dostrzegał smutek po stracie przyjaciela.

- Selik – poprawił go gnom – Nasi bracia są głębiej. Zeszli innym tunelem. Powinniśmy się śpieszyć. Czuję, że mają kłopoty.

- Dasz radę Adbercie? – spojrzał Alabaster z widoczną obawą na zmarnowanego przez spożywanie eliksirów towarzysza.

- W pobliżu powinna być grota ze źródłem borowinki, która spływa w dół i zlewa się do rzeki Pieściów. Wejście do niej jest niewielkie, ale pomieści w środku naszych ludzi. Trzeba będzie tylko czymś ich przykryć. Jest tutaj zbyt chłodno. – wtrącił Kedar, który podniósł jedynego przytomnego z żołdaków. Stanął na nogi, choć widocznie sprawiało mu to trudność. Trzymał się jednak oparty całym ciałem o kusznika i starał się postawić krok przed siebie.

- Jaaa… one… damy radę – wypluł z widocznym wysiłkiem o zaczerwieniałej twarzy żołnierz, który najwyraźniej widział szansę przetrwania. Jakby na rozkaz każdy ruszył ku jednemu z nich. Niektórzy dali się ocucić. Innych będzie trzeba przetransportować na jakiś prowizorycznych noszach.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

63
– W takim razie będę kogoś potrzebował, to miejscu musi zostać zbadane – nalegał Żerca – ta świątynia może być ważniejsza niż wam się wydaje, często są to miejsca mocy.
Adbert spojrzał ze współczuciem na kaszlającego. Wszyscy Ci bogu ducha winni ludzie byli o krok od śmierci, nie było nawet pewności czy przeżyją "wizytę" niechcianego "płodu". Martwił się o nich, tak samo jak martwił się o fort, który mógł nie przetrwać oblężenia. Cała ta historia zaliczyła zakręt w złą stronę. Trzeba było odwiedzić starego znajomego.

Rozpędził on jednak te natrętne myśli, niczym chmarę muszek, kiedy do groty weszli ich kompani, razem z gnomami i krasnoludem. Za dowodzenie wziął się szlachcic, dobrze, bardzo dobrze – to wszak jego ludzie i on powinien być dla nich autorytetem.
– Dobrze mówisz Alabastrze, zniesienie ich teraz na sam dół byłoby zbyt ryzykowne – przytaknął Żerca – pójdę z wami Seliku, trzeba koniecznie zbadać tę świątynię, nim wróci więcej pająków. Mną się nie martw Alabastrze, może wyglądam źle, ale nie widziałeś mnie jeszcze w na prawdę złym stanie.

Żerca podniósł się i stanął o własnych siłach, na początku chwiejąc się lekko, potem pewnie stawiając kroki. Potrząsnął głową i opanował odruchy wymiotne. Musiał być w najlepszym stanie, jakim było to możliwe, nie mógł sobie pozwolić na słabości. Poprawił chwyt na ostrzu miecza i oparł go sobie o ramię, by tam spoczywał gotowy do ciosu z góry i jednocześnie nie zawadzał.
– Jeśli trzeba ich będzie nieść, sugeruję zrobić nosze z peleryn, ja swoją mogę użyczyć – wskazał swoją podbijaną białym futrem pelerynę – odstąpię im ją też kiedy będę odpoczywać w tej grocie, a my w tym czasie zajmiemy się świątynią.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

64
Drużyna dość szybko się zorganizowała przygotowując prowizoryczne nosze za radą Żercy i przeprowadzając ewakuację swoich towarzyszy z niebezpiecznej jaskini. Wszystkim zarządzał Alabaster, ale nie był tutaj nieproduktywnym przywódcą. Ustalił zadania, ale sam również niósł rannych. Niektórzy z nich zaczynali budzić się z letargu, wywołanego substancjami szkodliwymi, krążącymi w ich organizmie. Choć wśród nich kilku nawet próbowało się niezdarnie komunikować, nie mając jeszcze pełni kontroli nad ciałem, więc języki mieli jak kołki, to paru zostało zupełnie nieprzytomnych. Każdy jednak miał puls i lekko rozgrzane ciała. Oddech mieli wyrównany, ale każdy miał duże szanse na przeżycie. Oczywiście, jeżeli nie spotkają na swojej drodze kolejnych demonów.

Grota, do której zmierzali, była położona trochę niżej na prawym zboczu góry. Nie było to bardzo blisko, a więc Tarantalle nie będą od razu ich tam szukały. Z drugiej strony cała akcja przetransportowania ofiar była sprawna i nie trwała tak długo, jak mogłoby się początkowo zdawać. W ciągu godziny wszyscy znaleźli się w niewielkim tunelu, który miał niezwykle wąskie przejście. Nawet żadna pajęcza kończyna nie sięgnęła by tutaj po ich braci. Wewnątrz nie było zbytnio dużo przestrzeni. Ranni zostali poukładani dookoła niewielkiego źródełka, które wypływało przez jedyne przejście, w postaci niewielkiego strumyka. Jego woda była chłodna i czysta. Nic nie zbezcześciło jej świętości. Oni mogli tutaj spokojnie odpocząć, gdy pozostała grupa ruszy ku legowisku wroga za radą starego przeszukiwacza, ale również zgodnie z intuicją każdego z nich.

- Ktoś musi pozostać z rannymi. Jedna osoba nie poradzi sobie teraz z żadną z Tarantall, ale zapewni im poczucie bezpieczeństwa. Oni mają w oczach przerażenie. Wraz z naszym przybyciem pojawiła się w nich nadzieja. Jeżeli wszyscy ruszymy, a każdy z nas umrze, kto przekaże w forcie informacje o ich położeniu? No właśnie. Adbercie ty koniecznie chcesz z nami wyruszyć do środka jaskini? Obiecaliśmy krasnoludowi i gnomowi, że im pomożemy. Ich towarzysze za długo i tak już czekają. Poza tym tam kryje się poważniejsza tajemnica. Trzeba rozwikłać to. – po chwili zasugerował, czekając na opinię bohatera północy – Jeżeli chcesz z nami ruszyć Adbercie, pozostawił bym tutaj Kedara.

- Jak jest taka potrzeba, mogę tutaj zostać, choć wolałbym zobaczyć co kryje się głębiej.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

65
Adbert bardzo chciał im pomoc w noszeniu, jednak sił mu nie starczyło, a plecy już nie te co kiedyś. Bardzo szybko zaczęły go boleć i musiał oddać nosze komuś młodszemu. Zacisnął usta tak, że mu zbielały i wbił spojrzenie w swoje stopy. Dlatego właśnie kiedy przynieśli pierwszą partię rannych do zimnej groty, w której bił krystalicznie czysty strumień, został z rannymi by ich doglądać. Uspakajał ich, pokrzepiająco klepał po ramieniu i upewniał się, że zimna skała nie wyssie z nich całego ciepła.
– Spokojnie, zaraz przyniesiemy tu resztę twoich towarzyszy, a nim się obejrzysz przetransportujemy was do fortu – uspokajał jednego z rannych Adbert – musimy tylko pozbyć się reszty tych potworów, aby nie nękały was więcej.

Starzec opadł ciężko obok rannego, a schowany w pochwie miecz oparł sobie o ramię. Chwilę tak przesiadywał, wpatrując się w przeciwległą ścianę, pozwalając by jego wiekowe mięśnie odpoczęły chociaż odrobinę, niedługo znów będą musiały się napracować. Po dłuższej chwili sięgnął do torby na piersi i wydobył z niej dwie tajemnicze fiolki, w których połyskiwała płynna zawartość. Wywar młodości – mruknął pod nosem – niesamowite, to musi być boska łaska, jak inaczej.... Resztę zdania zachował dla siebie. Nie ulegało wątpliwości, że sposób pojawienia się tajemniczych fiolek owiany był tajemnicą, bo cóż mogłoby je tu przenieść? Jedynie siła boska... albo demoniczna. Żaden czarodziej nie posiadał zdolności teleportacji, jedynie starodawne artefakty, a nikt raczej nie marnowałby ich na staruszka.

Żerca nachylił się, nabrał wody między dłonie i wlał ją sobie do gardła, przełykając głośno. Pozostali będą tu lada moment, musiał być gotowy by z nimi ruszyć. Przykląkł i oddał się bezgłośnej medytacji. Dłonie oparł o uda, wyprostował plecy, zamknął oczy. Oddał się przemyśleniom nad ich sytuacją, zastanawiał się czy dzielny wojownik mógł uniknąć tego losu. Oczywiście, że mógł, to twoja wina starcze – pomyślał Adbert a na jego twarzy wykwitł grymas gniewu – to i wiele innych rzeczy. Jesteś winien tak wielu porażek, że przestałeś je już liczyć. Jednak błędy zdarzają się najlepszym, a walka w której nikt nie ginie, najpewniej była pozorowana. Nie można ocalić wszystkich, już dawno się tego nauczyłem. Żerca wyrzucił z wyobraźni obraz martwego wojaka, młodego i dzielnego mężczyzny, który pewnie nie zakosztował jeszcze życia. Jak to się dzieje, że umierają młodzi, a ich rodzice i starzy zostają by ich grzebać? Słysząc zbliżające się kroki wstał, przypiął pas na swoje miejsce i w końcu poczuł się gotowy. Chociaż ranne ramię bolało jak cholera, jednak na to nic już nie poradzi.

Na słowa swoich kamratów Żerca pokiwał tylko głową i oparł dłoń na rękojeści miecza.
– Tak, muszę się tam udać – odparł, nie tłumacząc im nic więcej – jeśli myślicie, że będę was spowalniał powiedźcie, ale zapewniam was, że tak nie będzie. Miałem wystarczająco dużo czasu by odsapnąć.
Adbert poprawił pasy mocujące swojej skórzanej zbroi, sprawdził czy miecz nie domarzł do pochwy. Był gotowy. Nie tylko tak wyglądał, ale też tak się czuł.
– Zostawmy tu Nedara, on sam dziś nawojował się, a będzie nam potrzebny bystrooki zwiadowca, przynajmniej tak uważam – odparła Alabastrowi Żerca, rezygnując z dowodzącego tonu – jednak sam zdecyduj, znacznie lepiej znasz swoich ludzi.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

66
Przez czas przenosin, aż do momentu wyruszenia z jaskini Adbert zdążył zauważyć, że ofiary Tarantalli zaczęły dochodzić do siebie. Niektórzy po prostu oprzytomnieli i leżeli osłabieni na obłożonej materiałem kamiennej posadzce źródlanej groty. Inni zaś zaczynali już mówić. Z ich opowieści wynika, że nie stracili świadomości w czasie ataku i pamiętali całe porwanie. Niektórzy jednak wypierali z siebie jakiekolwiek wspomnienia, które rzutowały jedynie przebłyskami. Cudowny lek od Kaishy okazał się działać sprawniej, niż przypuszczał sam dawny przeszukiwacz. Nie spodziewał się, że wrócą do zdrowia. Wiedział jednak, że to nie jest koniec leczenia. W ich wnętrzu nadal znajdował się, teraz już martwy, zarodek demonicznego pajęczaka. Trzeba będzie go usunąć, zanim jego rozkładające zwłoki zaszkodzą żołnierzom.

Wśród ocalałych znalazł się również zastępca fortu, który nie mówił zbyt dużo. Wydawał się zmęczony, ale zdrowy. Gdy pierwszy raz go odnalazł Alabaster, zobaczyć można było w jego oczach prawdziwą radość. Ulgę z odnalezienia przyjaciela. Ucałował wtedy go w czoło i obiecał uratować fort za wszelką cenę. Ścisnęli sobie ręce. Jeden zrobił to niezdarnie i bez sił. Nic dziwnego. Jeszcze przed chwilą był inkubatorem dla małego demona. Teraz zaś dopiero wracała mu witalność.

Los im sprzyjał, mimo jednej ofiary w jej grupie. Jak na pięcioosobową zgraję świetnie sobie dali radę. Śmierć miecznika nadal pozostawała w ich głowach. Belan ochronił Żercę przed śmiercią. To starzec mógł zostać nadziany na trujący kolec. Poświęcił się dla większej sprawy. Nie tylko dla weterana północnych wojen, ale przede wszystkim dla fortu i wszystkich rodzin zamieszkujących ziemie przylegające do regionu Salu. Był bohaterem.

Nedar pozostał w jaskini, jak zasugerował Adbert. Alabaster liczył się z jego zdaniem, a więc po dłuższej chwili zastanowienia zgodził się. Zresztą widział, że brodacz nadal był otumaniony przez żal i mógłby uczynić coś lekkomyślnego. Pozostawiając ich z ocalałymi, wiedział o jego lojalności i oddaniu. Bez słowa sprzeciwu więc podjął obowiązek ochrony źródlanej jaskini, gdy pozostali ruszyli z powrotem do legowiska bestii z innego wymiaru. To jest Żerca, szlachcic, zwiadowca oraz dwójka nowych towarzyszy- krasnolud i gnom.

Najstarszy mężczyzna w całym gronie czuł się o wiele lepiej, niż było to w chwili, gdy przestały działać magiczne specyfiki. Nadal jednak odczuwał efekty walki. W tym wieku mimo domieszki elfickiej krwi w żyłach, nie mógł liczyć na gibkość i zwinność bez objawów reumatycznych (nie mogłem się powstrzymać). Dziwne buteleczki mogłyby okazać się całkiem sprawnym rozwiązaniem tych wszystkich starczych bolączek. On jednak wyczekiwał zażycia ich. Ktoś inny bez namysłów wyżłopałby zawartość obu fiolek.

***
Powrócili do jaskini Liz-gurun, która przyjęła ich znów wnętrzem wyłożoną przędzą z gruczołów demonów. Gospodarzy jednak jeszcze nie było widać. Najwyraźniej nie pozostało ich tutaj tak wielu, jak mogłoby się zdawać początkowo. Większość już stoczyła z nimi walkę, a pozostałe z pewnością były zajęte pozostałymi gnomami, które były gdzieś w samym centrum góry. Adbert zastanawiałby się jeszcze trochę, którą drogę wybrać, aby dotrzeć do serca jaskini. Przewodnictwo nad grupą jednak objęła dwójka niewielkich towarzyszy. Gnom i krasnolud pomknęli ostrożnie lecz pewnie przed siebie penetrując stare korytarze w kierunku, skąd przybyli. Następnie zaś podążając za zmysłem orientacji i logiką, zabrali ich w stronę, gdzie powinni być ich bracia.

Minęli znajome przejście, w którym ukryte były kokony z żołdakami. Pozostawili je za sobą, penetrując dalszą część groty. Wtedy też natrafili na ślady zabitej Tarantalli. Niewysocy kapłani najwyraźniej nie próżnowali w czasie, gdy oni przenosili się. Później jeszcze natrafili na dwa truchła pajęczaków. Radzili sobie o wiele lepiej, niż można byłoby spodziewać się po trójcę gnomów. Nawet Hunmar, krasnoludzki kapłan Sulona, wydawał się zaskoczony takim przebiegiem spraw.

W końcu jednak wkroczyli do głównej sali, która zamknięta była gęstą pajęczyną. Teraz jednak rozerwaną i pozwalającą przekroczyć próg. Tam z pewnością znajdowali się kapłani. W końcu przeszli przygotowani do walki. To co ujrzeli jednak na chwilę zaparło im dech w piersiach.

Była to obszerna komnata, niegdyś poświęcona Kiriemu- bogowi kopalni. Na ścianach znajdowały się płaskorzeźby, gdzieniegdzie zaś ozdobione stalagnaty- przypominające kolumny. Wszystko jednak oblekała gruba warstwa pajęczyny, która oddzielała gniazdo od chłodu kamienia. Strop znajdował się tu bardzo wysoko. Ze środka odchodził drugi korytarz i prowadził w głąb góry. Prawdopodobnie znajdowała się tam kopalnia. Był teraz jednak szczelnie zamknięty pajęczą wydzieliną.

Nie to jednak było szczególnie ważne dla gości. Żerca nie dlatego czuł się zdezorientowany. Wewnątrz stały trzy gnomy. Nad ich głowami zaś latał nienaturalnie duży nietoperz. Mierzył gdzieś dwa metry wysokości. Otoczeni byli zaś przez osiem pająkopodobnych demonów. Gdyby dłużej się gramolili z pewnością spotkałaby ich już śmierć. Pojawiła się jednak grupa wybawców, która rozproszyła ich uwagę. Taranatalle zwróciły się ku nowym gościom. Pięć z nich ruszyło ku wyjściu, gdzie się znajdowali, a pozostałe postanowiły zająć się gnomami.

I nawet wtedy nie zeszło z twarzy weterana zaskoczenie. Nie tylko miał przed sobą trójkę wytrwałych śmiałków i kilka bardzo groźnych demonów. Coś jeszcze bardziej zwracało jego uwagę. Coś znajdującego się na końcu pomieszczenia wiszącego nad ołtarzem. Było to dziwne stworzenie przypominające jaszczurkę. Przywieszone do sufitu, a od niego odchodziło wiele pajęczyn. Innych niż te dookoła nich. Przypominały kolce przebijające jego ciało i pobierające z niego siłę. Ich druga część zaś dochodziła do niewielkich skórzastych jaj. Pierwsze stadium Tarantalli. Nie potrafią się rozmnażać bez potężnej mocy. Potrzebowały więc do tego jakiegoś źródła energii. Nim zaś był Liz-gurun. Patron zesłany na świat przez Kiriego, aby strzegł jaskini i jego wyznawców. Teraz stał się przyczyną potęgi jednego z gatunku demonów. Nie poruszał się jednak. Był wykończony. To on był najważniejszym elementem dla pająkopodobnych istot. Muszą go zabić, albo uwolnić.

- Co to jest do licha?! - zakrzyknął Alabaster zszokowany tym widokiem

- Seliku uwolnij Liz-Guru – zawołał jeden z gnomów, którzy byli otoczeni przez demony.

- Szybkie decyzje, Adbercie co teraz? - powiedział trochę zdezorientowany żołdak, trzymając w dłoni wyciągniętą kuszę i wycelowaną w jednego stwora z innego wymiaru, który się właśnie do nich zbliżał.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

67
Najwyraźniej gnom i krasnolud znacznie lepiej orientowali się w topogorafii sieci jaskiń, bo poprowadzili oni całą grupę na miejsce szybko i bez gubienia się. Idąc na miejsce minęli oni korytarz prowadzący na niedawne miejsce przetrzymania ich towarzyszy. Umysł Żercy odświeżył scenę utraty młodego wojownika, jednego z ich drużyny. Nie chciał o tym myśleć. Ktoś mógłby pomyśleć, że wysoki rangą oficer powinien być przyzwyczajony do tracenia ludzi, ale w drużynie gdzie każdy każdego znał, strata nawet jednej osoby była bolesna. Co prawda załoga fortu nie była tak blisko sercu Adberta, jak jego byli towarzysze broni, ale mimo wszystko. Pociągnął nosem i kroczył dalej, nie mógł sobie pozwolić na zatrzymywanie się i rozmyślania.

Kiedy wkroczyli do ogromnej jaskini, która musiała być sanktuarium Liz-Guru, Żercę zamurowało. Nie dość, że było tu mrowie przeciwników, to jeszcze dodatkowo sama legendarna jaszczurka, wykorzystana jako źródło energii do tworzenia demonów. Plecy Żercy przeszył dreszcz. Sytuacja wymagała szybkiego działania i trudnych decyzji. Od stadka demonów oddzieliło się pięć sztuk i pognało w ich stronę. Może gdyby był parę lat młodszy, dotarłby sprintem do jaszczurki i ją uwolnił, niestety wiek już nie ten i organizm nieco niedomaga. Przez chwilę pomyślał o dwóch fiolkach, które miał wciąż pod ręką, jednak nie było na to czasu. To nie jest miejsce na niespodzianki.
– Seliku, teraz nie dojdziemy do Liz-Guru – zawtórował gnomowi Adbert – Musimy przebić się do twoich towarzyszy i uformować wspólny front!

Żerca wyszarpnął miecz z pochwy i poczuł jak adrenalina dodaje mu sił. Jego prawica zacisnęła się silniej na rękojeści, a lewą ręką wskazywał po kolei cele swojej drużynie.
– Słyszeliście! Formujemy wklęsły łuk, z krasnoludem w środku, mną i Alabastrem na bokach. Kusza i gnom idą trochę za nami i osłaniają. Musimy dotrzeć do pozostałej trójki, starajmy się nie wchodzić w zwarcie. Przy odrobinie szczęścia zajdziemy tarantalle od tyłu, zabijemy zanim się zorientują i połączymy siły. Do dzieła!
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

68
Drużyna automatycznie przystąpiła do poleceń starego przeszukiwacza, co było dość nadzwyczajnym działaniem. Nie spodziewał się, że wszyscy zareagują tak sprawnie na jego rozkazy. Czuł się trochę jak za dawnych czasów, gdy działał wraz ze swoją wierną grupą. Tylko niewysocy niepewnie ustawili się według zaleceń. Krasnolud jednak doskonale wyglądał na przedzie dzierżąc w dłoniach swój młot, a w dłoniach szykując jakieś zaklęcie. Tarantalle jednak dopasowały się to ich linii tworząc odwrotny łuk.

Nie mieli czasu na zareagowanie jako pierwsi. Jeden z demonów rzucił się na krasnoluda uderzając swoim potężnym odnóżem. Ten jednak wyciągnął przed siebie rękę powtarzając szeptem jakąś modlitwę. Otoczyła go bariera z mocy i ochroniła przed otrzymaniem ciosu. Co nie przeszkodziło rozłoszczonej istocie z innego wymiaru spróbować jeszcze kilkoma ciosami przerwać jego koncentrację. Na szczęście brodacz był wystarczająco wypoczęty i potężny, aby utrzymać zaklęcie. Nawet weteran północy poczuł ciepły wiosenny wiatr Sulona, który otaczał kapłana swoją opatrznością. Nie tylko on zapewnił mu dobrą sytuację. Jego niski towarzysz, który prowadził ich przez tunele przodem, właśnie dokonał imponującego zaklęcia. Kamienne cholernie ostre stalagmity wystrzeliły z podłoża przeszywając stworzenie stojące przed krasnoludem. Magia ziemi dokonała swojego- zabiła jednego z demonów.

Sprawy jednak miały się gorzej niż mógłby się spodziewać na samym początku Żerca. W jego stronę wędrował jadowity kolec, ale zupełnie nie mógł się skupić nad własnym losem, gdy widział padającego na ziemię szlachcica. Pierwsza z Tarantalli wytrąciła go z równowagi i przewróciła. Kusznik próbował powstrzymać je za pomocą swojego bełtu, ale zbyt pochopnie wystrzelona strzała nawet nie drasnęła demona. W tym czasie jedno z ostrzy wbiło się w brzuch potężnego mężczyzny. Jęknął przeraźliwie.

Czuł porażkę, ale musiał działać. Nie było czasu, aby się poddawać. Powinien walczyć dla pozostałych, dla poległych, a przede wszystkim dla siebie i swojej rodziny. Nie przybył tutaj przecież dlatego, aby zemrzeć w jednej ze starych świątyń opanowanych przez istoty z innego wymiaru. Nie będzie to pierwsza i ostatnia Tarantalla, która umrze z jego ręki.


Kątem oka Adbert dostrzegał sytuacja, rozgrywającą się dookoła niskich sprzymierzeńców, których jeszcze nie miał przyjemności poznać. Działał jednak zgodnie z zasadą, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Nie znał może intencji gnomów i krasnoluda, ale zakładał, że nie stanowią większego zła dla Północy i jego przyjaciół, niż wygłodniałe demony. Mógł nawet snuć przypuszczenia, że łączy ich nie tylko wspólny przeciwnik, ale również podobny cel. Oczyszczenie świątyni. Tym bardziej, że przynajmniej jeden z nich był kapłanem Kiriego, czyli prawowitego gospodarza tej świątyni.

Trujące ostrze pomknęło w stronę jednego z niewysokich sojuszników. Ten jednak równie sprawnie odskoczył, jak uniknął ciosu pająkopodobny stwór z jego strony. Zdobiony sztylet jedynie musnął twardą skorupę jego kończyny. Już nie tak bystre, bez odpowiednich wspomagaczy, oczy Żercy dostrzegły na piersi owego gnoma amulet, na którym znajdowały się trzy rubiny. Jeden z nich ustawiony centralnie błyszczał delikatnym światłem. Najwyraźniej drużyna eksplorująca groty okazała się nie tylko wyposażona w mapy i sprzęt do wspinaczki, ale również magiczne przedmioty.

Sytuacja miała się podobnie w wypadku dwóch pozostałych niskich kapłanów. Żaden z nich nie został raniony, ale również nie udało im się wystosować skutecznego kontrataku. Zaś nienaturalnie duży nietoperz zaczął krążyć nad głowami demonów, próbując podlecieć wystarczająco blisko, aby wykonać ataku. Najwyraźniej ten latający szczur był po ich stronie.
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

69
Adbert stęknął, wykonując kolejne nieudane cięcie mieczem. Dużo ich. Zbyt dużo, ale to już prawie koniec, nie można się poddawać w tak krytycznym momencie. A moment był tym bardziej trudny, że ich szlachetny towarzysz został powalony i znajdywał się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
– Skupcie się na lewej flance – powiedział do drużyny, a sam skoczył do Alabastra. Wylądował nisko na nogach, stękając cicho, kiedy kolana zaprotestowały i przypomniały mu ile właściwie ma lat. Szeroki młyniec wykonany prawą ręką miał odstraszyć demony, ot, zwykły odruch. "Nagłe, niespodziewane zagrożenie, cofnę się trochę" Następnie musiał poderwać zapuszkowanego szlachcica, który w tym żelastwie ważył pewnie dwa razy tyle co Adbert. Trzymając go za ramię pociągnął spowrotem do szeregu. Musieli połączyć fronty.

Starzyk miał nadzieję, że skupiony atak pozostałej części drużyny zmusi tarantalle do odwrotu, lub chociaż przegrupowania. W tym czasie, on i Alabaster musieli trzymać na dystans resztę potworów. W wypadku Adberta nie było, to trudne. Szerokie cięcia długim mieczem miały obłędny zasięg i siłę, żaden przeciwnik nie mógł tego lekceważyć.
Płuca pracowały głośno niczym miechy, serce łomotało jakby miało wyskoczyć z piersi. Starość nie radość. Jednak ostatni zryw musiał zostać wykonany, to ostatnia walka – obiecywał sobie Adbert – potem zalegniesz na miękkim wyrku i bedziesz spał do południa, otulony w pierzyny. Jeśli fort przetrwa, to jest.

Ostrze pokonało swój łukowaty tor, świszcząc przy tym groźnie. Ostrze, które spiło krew setek demonów po raz kolejny łaknęło ich krwii. Adbert czasami się zastanawiał, czy od takiej ilości krwii magicznych istot, miecz nie powinien nabrać jakiś magicznych właściwości.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

70
Adbert był zbyt zajęty, aby obserwować poczynania ich niewielkich sprzymierzeńców. Nie miał pojęcia jak się nazywają, skąd pochodzą i co dokładnie ich tutaj sprowadziło. Nawet nie widział w tych półciemnościach dobrze ich twarzy. Nie podali sobie nigdy dłoni. Byli jednak przeciwnikami demonów. Walczyli ramię w ramię przeciwko największemu złu Północy. Pozwolił więc sobie nazwać ich sprzymierzeńcami. Każdy stający naprzeciw tej plugawej zarazie zesłanej przez bezmyślnych bogów zasługiwał na szacunek. Nie wielu było takich, którzy odważyliby wejść do jaskini pełnej demonów. Oni zaś teraz dzielnie radzili sobie z walką. I dopiero przez moment, wyciągając utytego szlachcica spomiędzy dwóch tarantalli, zerknął na sytuację w centrum gniazda. Nie spodziewałby się, że radzą sobie lepiej niż nie jeden patrol przepatrywaczy. Dwie pająkopodobne bestie leżały martwe na ziemi. Jednej ktoś zmasakrował twarz, a nad drugą stał niziołek z rękojeścią sztyletu grubo zabarwioną posoką stworzenia. Trzeci z nich zaś był zajęty monstrualnym nietoperzem, którego pochwycił w swoje ogromne odnóża, przytrzymywał i próbował rozerwać na strzępy. Przerośnięta latająca mysz jednak nie dawała za wygraną i wierzgała się niespokojnie.

Ważniejsze jednak było tu i teraz. Ze szczególnym uwzględnieniem tu. Ledwo wyciągnął szlachcica z ramion tarantalli, odstraszając je wymachami miecza, a jego towarzysz nagle wstał z ziemi. Wydawał się zupełnie nietknięty przez mordercze żądło pajęczaka. Jego niezwykła kolczuga z dwóch metali, nie była jedynie estetyczna, ale również sprawdzała się w boju. Kunsztownie wykonane ogniwa wytrzymały napór ostro zaostrzonej kończyny stworzenia, ale również przeniosło napór na większą powierzchnię. Jedynie musiał złapać oddech po tak potężnym ciosie.

Świst bełtu przelatującego nad ich głowami nie zdezorientował dwóch wprawionych wojowników, na które napierały teraz dwie bestie. Na ich nieszczęście kusznik chybił, a nawet nie odwrócił ugagi rzucającego się w nich potwora. Ten zamachnął się jedną z kończyn, aby zwalić z nóg Alabastra. Ten jednak nie dał się drugi raz oszukać i przemknął obok niej, omijając potężnego uderzenia. Dzięki temu nie tylko stał na dwóch nogach, ale okrążył stworzenie. Druga z nich zaś szykowała się, aby wykonać w odpowiednim momencie atak swoim jadowym kolcem, ale z racji ciągłych męczących wymachów mieczem Adberta, nie próbował nawet się do niego zbliżyć.

I reszta grupy nie próżnowała. Krasnolud sparaliżował na minutę Tarantallę, która znajdowała się po ich stronie, a następnie ruszył naprzeciw niej. W ostatniej sekundzie wykonał potężny zamach młotem, który zdruzgotał zupełnie jedną kończynę bestii. Ta spróbowała unieść się, ale przechyliła swoje cielsko i padła. Hunmar więc wycofał się do pozostałych, zaraz za ich nowym niskim towarzyszem. Selik stworzył niezwykle wysoki mur przed nimi, który pajęczaki będą musiały obejść za nim do nich dotrą. Dało to im chwilę na przemyślenie działania i ruszenie do kolejnego ataku.
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

71
Między jednym a drugim cięciem miecza, Żerca uśmiechnął się do siebie. Jego drużyna ratunkowa zgrywała się, coraz lepiej współpracowała. Współpraca i walka wspólnymi siłami była kluczem do przetrwania, zwłaszcza z oponentem z którym walka jeden na jeden nie była równa. W dodatku mniejsza grupa po ich lewej też sobie radziła i to zaskakująco dobrze! Być może bliskość ich patrona dodawała im sił i zwiększała motywację. Tarantale też mają jednak znaczącą motywację. Na szali stoi ich przetrwanie, źródło mocy i gniazdo. Adbert bał się myśleć ile ich tu było przed atakiem na zamek!

Ostrze miecza właśnie zakończyło swój tor lotu na jego ramieniu, gotowe by wyprowadzić miażdżące uderzenie z góry, kiedy między nimi a pająkami wyrósł mur. Przydatne, teraz mogą skupić się na dwójce przed nimi, a dopiero potem wysłać z powrotem do piekła pozostałe demony. Musiał tylko stworzyć odpowiednią sytuację dla Alabastra by dopadł od tyłu swojego adwersarza. Korzystając z tego, że jego (Żercy) przeciwnik trzymał dystans, staruszek skoczył w bok i próbował ciąć we wciąż wyciągnięte żądło. Gdyby nie trafił to na pewno odwróci uwagę, a jeśli trafi to urąbie cholerny gruczoł i oślepi pajęczaka bólem. Tak czy tak, Alabaster dostanie chwilę na wymierzenie zabójczego ciosu.
– Osłaniajcie mnie – rzucił do drużyny za nim i skoczył by zrealizować swój plan. Miał nadzieję, że nie pozwolą faktycznie by coś go trafiło, w razie czego po ataku planował przejść do pełnej defensywy.

Nie martwił się gnomią drużyną, Ci poradzą sobie z pająkiem próbującym dorwać nietoperza. Ponadto nie mieli mu jak pomóc, strzał kuszą był zbyt ryzykowny bo mogli trafić to co chcieli ratować, a podbiec tez nie było jak.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

72
Plan był prosty. Szybko wyskoczyć w bok, aby wykonać precyzyjne cięcie w gotowy do ataku w morderczą kończynę bestii. Musiał opóźnić wykonanie cięcia, gdyż żądło leciało wprost na niego, a priorytetem było przeżycie. Ten moment dał już chwilę, aby zareagował szlachcic. Żerca jednak dał mu o wiele więcej czasu, niż mogliby się spodziewać. Ostrze naznaczone krwią wielu bestii teraz kolejny raz sprawdziło się w boju, oddzielając zwieńczenie gruczołu jadowego od jego reszty. Gęsta posoka zmieszana z trucizną ściekała gęsto po klindze. Stary weteran wojen był tutaj górą. Tarantalla z przerażającym piskiem cofnęła się wierzgając z bólu, ale jego cierpienia zostały prędko zakończone przez pewien cios Alabastra, który ściął jej głowę. Truchło padło na ziemię w chwili, gdy jego brat zastygł w bezruchu z bełtem wbitym w krtań. W ciągu kilku sekund zyskali kontrolę nad sytuacją, ale nie mogli zacząć wiwatować, gdy pozostałe potwory jeszcze żyły.

Było jednak im blisko wiwatów, gdy Adbert odwrócił się plecami do zarżniętych pająkopodobnych istot z innego wymiaru, aby dołączyć do boju, który toczył się za nim. Jeden z demonów próbował przeforsować sztucznie stworzony mur za pomocą magii przez gnoma, ale ten w chwili wstąpienia na jego najwyższy punkt, przemienił się w pułapkę. Kamienne kolce wystrzeliły z niego pod sam sufit, rozrywając go na strzępy. Ten niewielki towarzysz, który dołączył się do nich w tunelach, okazał się niezwykle potężnym magiem. On sam najwyraźniej był zaskoczony, że potrafił z siebie wykrzesać tak wiele potężnych zaklęć. Z pewnością wiele pomagał mu strach przed przeciwnikiem. I on bywał niezwykle potrzebny w starciu. Tylko głupiec nie boi się wroga i lekceważy go. Na jego czerwonym od zmęczenia czole widać było liczne krople potu, a szatę kapłańską przystosowaną do podróży w górach, miał mokrą na plecach. Lekko drżały mu dłonie od wykonywanych czarów, a pierś niespokojnie się poruszała, aby dotlenić krew pompowaną dynamicznie przez jego dzielne serce. Nie wydawał się jednak wycofać i poddać. Stał ramię w ramię z ludzkimi towarzyszami. Nawet dla doświadczonego przepatrywacza było to godne podziwu. Mężczyzna wspominał swoich przyjaciół władających potężnymi zaklęciami ochronnymi, którzy po godzinie wspierania towarzyszy magią, potrafili być jeszcze bardziej wymęczeni niż Ci, którzy wymachiwali mieczem bez ustanku.

Pozostała im jedynie jedna Tarantalla, która właśnie okrążyła nieszczęsną przeszkodę, która okazała się grobem dla jej brata. Zdążyła wypleść ze swojej nadzwyczajnej pajęczyny pikę, która właśnie pognała w stronę krasnoluda. I ten niewysoki towarzysz władał czarami, które posiadały potężne korzenie. Znów Żerca poczuł ciepło wiatru, które otoczyło kapłana niczym oprzęd poczwarkę. Sulon czuwał nad swoim dzieckiem. Uderzenie broni wyraźnie wpłynęło na brodacza, który zacisnął w tym momencie boleśnie szczękę, aż zbielały mu niewielkie usta, ale ostrze nie oszczepu nie przedarło się przez barierę. Z głuchym łomotem uderzyło o posadzkę. Demon był świadomy swojej przegranej.

Nie było tutaj innego stworzenia, które mogłoby zagrozić ich życiu. Wyrośnięty chowaniec w postaci nietoperza leżał poważnie ranny na posadzce, opatrywany przez jednego z gnomów. Pozostali zaś sami opatrywali swoje rany. Pokonali przedostatniego demona. Miejsce prawie było oczyszczone. Musieli jeszcze teraz uwolnić Liz-gurun, który był spętany nadal nićmi, wysysającymi z niego powoli energię. Pozostałe Tarantalle nie zginęły, ale pozbycie się ich źródła życia, stanie się dla nich jak przerwanie linii, utrzymującej więź z pozostałymi. Wygrana była w zasięgu ich dłoni, a Żerca czuł dziwne podniecenie, choć jeszcze przed nimi znajdował się zdesperowany potwór z innego wymiaru.

- Jeszcze jeden - powiedział z pewną morderczą satysfakcją zastępca dowódcy fortu, który właśnie szykował się do ataku. Nie bezmyślnego ataku. Dzisiaj ich umysł był spleciony przez polecenia Żercy i każdy się mu podporządkowywał. Miał autorytet.

- Będzie mój - zaśmiał się przed wcześnie zadowolone Kerdal z przyszykowaną kuszą do wystrzału. Nawet zaczął już mierzyć do stwora.
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

73
– Jest cały wasz – powiedział Adbert, przyklękając i opierając się na mieczu, by uspokoić drżące ciało – ale uważajcie, wróg zapędzony w "ślepą uliczkę" walczy najzacieklej.
Przycupnięty w bezpiecznej odległości od walczących, stary wojownik pozwolił sobie na krótką chwilę odpoczynku. Krótki moment odpłynięcia. Ciało domagało się odpoczynku, ale on musiał pchnąć je ponad ten limit. Całe życie przekraczał pewne granice wytrzymałości i nawet na emeryturę będzie musiał zmuszać swoje stare ciało do takich rozpaczliwych zrywów. Chociaż teraz to był raczej bieg jałowy, niż zryw, bo musiał tylko dojść do zamku i nie paść ze zmęczenia pod drodze – jeśli w ogóle będzie do czego wracać. Drobnostka.

Nie leniuchował tak niedługo, bo po chwili wstał ociężale i schował miecz do pochwy i ruszył do awatara boga jaskiń, czy cokolwiek to było. Przyklęknął zaraz obok i z troską w głosie zapytał co z nim i czy może jakoś pomóc. Najważniejsze było to, by Tarantalle pozbawić idealnego gniazdka, źródła mocy, ale nie chciał by stało się to kosztem tego, bądź co bądź, wyjątkowego stworzenia. Zwłaszcza, że dla gnomów była to sprawa najwyższej wagi, powiązana z ich bóstwem.

Chciał odwrócić się i powiedzieć coś swojej drużynie, pochwalić ją lub ostatnim słowem dodać otuchy po stracie przyjaciela, ale nie potrafił. Czuł, że to nie jest ten moment. Miał ich poprowadzić do zwycięstwa, pomścić ludzi, którzy zginęli podczas walk i ocalić tych, których pająki porwały. Udało się, mimo to zwycięstwo przyszło z pewnym kosztem. Kosztem niewielkim, jeśli liczyć miarą Żercy, ale tego przecież im nie powie. Niemniej, poświęcenie młodego woja nie poszło na marne. Z drugiej strony, czy musiał tracić życie w obronie starego dziadka, który pewnie nie dotrze do domu, a jeśli nawet to się uda to przekręci się w przeciągu kilku najbliższych lat? Cóż, może. Równie dobrze mógłby sobie gdybać, czy jego życiowa podróż nie powinna się skończyć wraz ze służbą. Takie rozmyślania nigdy nie prowadziły do niczego dobrego. Bogowie nad nimi czuwają i mimo, że nie decydują o tym kto kiedy ginie, to czasami w górze słychać toczące się kości, albo ma się wrażenie, że ktoś z zainteresowaniem obserwuje czyny ludzkości. Kiedy przyjdzie czas by umrzeć – umrze. Nie mniej, nie więcej. Póki co trzeba się skupić na przeżyciu i zadaniu.
– Co z nim zrobimy – zapytał Żerca, wskazując przerośniętego nietoperza.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

74
Słowa wypowiedziane przez zmęczonego weterana wojen zadziałały na najmłodszego z żołnierzy, jak mechanizm odbezpieczający. Dosłownie w sekundzie nacisnął spust, uwalniający cięciwę i posłał bełt wprost w pierś bestii. Miał czas, aby wycelować. Tarantalla zaś była w sytuacji, w której nie było odwrotu. Nie miała szans, aby zastosować jakieś specjalnej taktyki, ani wycofać się. Rzuciła się więc zaciekle w ich kierunku, tak jak sugerował Żerca. Było w jej zachowaniu jednak więcej rozpaczy niż nienawiści. Jej ruchy wskazywały, że demon się poddał, świadomy tego co się zaraz stanie. Nie chodziło tutaj jedynie o zbliżającą się jej śmierć, ale odcięcie od źródła ich jaj. To był koniec. Tak samo, gdy napierała dalej ku przeciwnikom z raną ze sterczącą strzałą. Wraz z krasnoludem dokończyli jej cierpienia. Najpierw drasną ją szlachcic, aby zaraz brodacz wykonał potężny zamach młotem, aby rozłupać jej kręgosłup. Ostatni pomiot znajdujący się w podziemiach padł.

Adbert zaś stał naprzeciw związanego patrona. Legenda głosiła, że bogowie niegdyś potrafili tchnąć w żywą tkankę swoją moc i stworzyć potężną istotę, która miała chronić swoich wyznawców. Ten jaszczur zaś był niegdyś zwykłą salamandrą zamieszkującą jedną z sadzawek jaskiń. W geście swojej miłości Kiri, pan górnictwa, przemienił ją w potężnego strażnika mrocznych tuneli. Wysoka prawie trzy metrowa bestia o dwóch parach potężnych rąk zakończonych błoniastymi łapami z ostrymi czarnymi pazurami. Jej wielkie umięśnione odnóża dolne pozwalały jej nie tylko stabilnie utrzymać się na ziemi, ale przede wszystkim wykonywać dalekie skoki. Jej łeb zaś był dopiero imponujący. Z licznymi zdobnymi płetwami, niewielkim lecz niezwykle wrażliwym nosem i ogromnymi złocistymi oczami, które pozwalały jej widzieć w ciemnościach. Nie można tutaj nie wspomnieć o paszczy wypełnionej ostrymi jak igły zębami, które z łatwością mogłyby rozszarpać ciało ofiary. Całe ciało zaś miała pokryte ciemno-zielonymi łuskami, które w ciemności potrafiły stopić się z otaczającym je mrokiem. Idealny zabójca, a jeszcze lepszy strażnik.

Gnomy właśnie zaczęły bez żadnych ustaleń z nowymi gośćmi, w których towarzystwie znaleźli się ich towarzysze, uwalniać patrona. Jeden zaś ślęczał nad nietoperzem, którego właśnie opatrywał. Wydawał się prawdziwie zmartwiony stanem przerośniętego latającego szczura. Na słowa mężczyzny zaraz wydał się zdezorientowany.

- Co z nim? – powtórzył po czym odpowiedział oburzony – to jest chowaniec, a nie to coś. Na tym polega mój talent magiczny, że potrafię rozmawiać ze stworzeniami, a te z jaskiń szczególnie się mnie słuchają. To Rudawka Olbrzymia z krasnoludzkich gór, która towarzyszy mi od kilku lat. Wierny towarzysz broni. Wszystko w porządku? – zapytał się nietoperza, który jedynie poruszył się niespokojnie, jakby w ten sposób chciał coś przekazać.

- Jak się macie bracia? Któż to? – zaraz zareagował jeden z obcych gnomów, który wydawał się poważnie ranny, choć nieśmiertelnie.

- Żołnierze z fortu. Pomogli nam tutaj dotrzeć. Nie dali byśmy sobie bez nich rady – odrzekł niewysoki mag władający czarami kamienia, które doskonale zdały swoją funkcję w grotach.

Na ziemię nagle runął jaszczur, wywołując przy tym ogromny huk. Wydawał się zmęczony, a więc opierał swój ciężar na kolanach i wydawał się składać pokłon przed zgromadzonymi w głównej sali. Wszyscy kapłani, którymi okazały się zarówno gnomy jak i krasnolud, ukłoniły się przed istotą pochodzącą od samego boga.

- Witaj Potężny Liz-gurun. – zabrzmiał zgodny chórek.

- Czym jesteś? – wtrącił się w końcu szlachcic, który do tej pory siedział cicho, ponieważ wycierał swój oręż z krwi demonów.

- Jam jest Patron Kiriego, Pana kopalni, syna Turoniona. Zwą mnie Liz-Gurun i niegdyś strzegłem tego miejsca przed nieszczęściami, ale zawiodłem. Uwolniliście mnie i jestem wam dozgonnie wdzięczny. Przed wami znajduje się dawna świątynia Kiriego oraz groty, bogate w rudę żelaza.

- Ja jestem Alabaster, obecny dowódca Fortu II Kompanii Wyzwolenia Północy. Przybyłem tutaj, żeby zabić demony i dać przewagę swoim ludziom w obronie twierdzy. Nie spodziewaliśmy się spotkać tutaj żadnego Patrona.

- Musimy oddać cześć naszemu Bogu i jego Patronowi. Powinniśmy odbudować dawną świątynię. – wtrącił się jeden z gnomów

- Wybaczcie moi mali towarzysze, ale rozumiem waszą chwalebną idee. Wasz Patron powiedział właśnie, że tutaj znajdują się pokłady rudy żelaza. Dla naszego fortu jest to możliwość, aby zreperować nasze zbrojownie. Północ nie potrzebuje modlitw, ale silnej armii.

- Oszalałeś? Właśnie tutaj możemy odnowić nadzieję! – warknął najstarszy z niskich braci

- Co sądzisz o tym Adbercie?

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

75
Prawdziwie unikalny chowaniec – pomyślał Żerca, lustrując wzrokiem Rudawkę jakąśtam. Bez wątpienia pomocny zwierz w jaskini, taki nietoperz.
– Wybacz, nie wiedziałem, że to twój chowaniec. Dobrze, że był z nami. Żerca poklepał małego człowieczka po ramieniu i wyprostował się, kierując swoje spojrzenie na Liz-Gurun. Jego obecność tutaj była przekleństwem, a tera zmoże stać się błogosławieństwem. Bogowie stworzyli demony, więc bogowie mogą się ich pozbyć. Patronat takiej istoty, nawet jeśli wycieńczonej mógł wiele znaczyć dla żołnierzy kompanii. Starzec zrobił kilka kroków w kierunku jaszczura i stanął przed nim, wyprostowany i dumny. To chyba znajome, aczkolwiek dawno niezaznane uczucie zwycięstwa pozwoliło mu stanąć prosto, jak za czasów kiedy dowodził Przeszukiwaczami. Nie odezwał się kiedy gnom ich przedstawiał, nie było potrzeby wymieniać uprzejmości. Za to trzeba było porozumieć się z Liz-Gurun.

Widząc zachowanie gnomów i krasnoluda, Adbert również zgiął kark. Nie było powodu by nie oddać patronowi należnej czci. Nieważne, że przez niewiadomo ile zasilał leże demonów. To należał odo przeszłości, teraz ważne było by relacje z nim były jak najlepsze. Pozwolił na początku mówić innym, czego bardzo pożałował, bo bardzo szybko mianowali go mediatorem w swojej dyskusji. On, stary, emerytowany przeszukiwacz miał decydować co stanie się z grotą patrona? Ta decyzja odbije się echem po górach, być może jego imię znów będzie powtarzane w plotkach – czy na pewno tego chciał? Dlaczego miałby przyjmować ciężar odpowiedzialności za tę decyzję na swoje przygarbione barki? Ehh, jak zwykle.

Długo stał, myśląc nad tym co powiedzieć, czując na sobie spojrzenia zebranych. Ta decyzja miała wiele aspektów, które wymagały przemyślenia bądź wzięcia pod uwagę. Starzec przygryzł wargę i spoglądał raz to na gnomy, raz na swoich towarzyszy. Jego lojalność powinna leżeć po stronie Kompanii i jej interesów, ale coś mówiło mu, że powinien przystać na opcję gnomów. W końcu odchrząkną i wydał werdykt.
– Ja, gdybym miał wybierać, pozwoliłbym gnomom na odbudowę świątynie – oznajmił, wbijając wzrok w szlachcica – to może wiele zmienić, począwszy od napływu wyznawców chcących odbudować świątynie (co za tym idzie jej strażników, siły roboczej i tak dalej), przez rozsławienie was: wyzwolicieli, na przychylności patrona kończąc. Nie można tego bagatelizować. Odbudowa może przynieść liczne pozytywne, dalekosiężne efekty. Powiedziałem swoje. Decyzję możecie podjąć podczas drogi powrotnej, musimy zobaczyć jak się trzyma fort i czy nikt tam nie potrzebuje pomocy.
Obrócił się na pięcie i skierował powolnym krokiem w stronę wyjścia. Nie potrzebował błogosławieństwa jaszczura, swoje zrobił, uwolnił go i to było ważne. Jeśli przy okazji bóg obdaruje go mniejszym bólem pleców czy czymś takim nie obrazi się, ale nie będzie prosił się o nagrodę za swój obowiązek.

Mijając Kedara zatrzymał się na chwilę obok niego i spojrzał mu w oczy, kiwając głową z aprobatą.
– Dobry strzał młody, byłbyś dobrym przeszukiwaczem.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”