Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

46
W tym planie to Żerca był trybikiem, nie egzekutorem. Nie był w stanie walczyć z pełną sprawnością, więc zostawił to tym, którzy mieli do tego siłę i motywację. A plan musiał zakończyć się prędko, by inni mogli zająć się resztą bestii, a on mógł uratować zatrutego młodzieńca. Miał przy sobie mnóstwo antidotum, jednak w trakcie walki nie mógł nim rozporządzać, a co dopiero opatrywać. Modlił się, nie, wręcz błagał w myślach Turoniona, by spojrzał łaskawym okiem na Belana. To nie był jeszcze jego moment.

Nie było sensu parować pędzącego żądła. Był spowolniony, nawet z miksturami niewiele mógł zdziałać. Rana w jego ciele mogła w każdej chwili otworzyć się szerzej, co i tak pewnie się stanie przed końcem tej walki. Niepewny swojego wyboru wybił się do tyłu, lądując na sztywnych plecach. Tylko to mogło wydostać go poza zasięg żądła, jednocześnie ograniczając ruchy do minimum. Nie oszczędzało to jednak jego biednych pleców, które z całą pewnością zaliczą bolesne spotkanie z kamieniem. W locie zdołał jeszcze tylko pomyśleć, że słuszność miał by tu nie iść. Ta jaskinia może stać się jego grobem i po co? W głębi duszy nie dawał zbyt wielkich szans porwanym.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

47
Modlitwa w tej sytuacji na nic się nie zdała. Może i znajdowali się w świątyni jednego z bóstw patronującemu północy, ale ta była opanowana przez demony. Ich grube nici oplątywały wszelkie magiczne źródła, które niegdyś stanowiły fundament łączności z bogami. Teraz zaś te pokłady energii stały się siłą istot z innego wymiaru. Nic dziwnego więc, że wybrały tę grotę na własne legowisko. Tylko Kiri, pan górników, słyszał wołanie biednych gości Gautlandii. Nie zareagował jednak na ich prośby. Ciężko było stwierdzić dlaczego. Ignorował biednych ludzi, czy czuł się zawiedziony, że nikt nie wymawia jego imienia, a może po prostu nie chciał się wtrącać w ludzkie sprawy. Bogowie rzadko interweniowali, a nawet wtedy nie wierzono, że jest to ich sprawka.

Wszystko działo się tak szybko i spontanicznie. Przedarli się przez niebezpieczne góry, dostali się do gniazda Tarantalli i zabili wiele bestii. Nie wszystko jednak toczyło się dalej lekko i swobodnie. W przeciągu chwili stracili nadzieję. Po wielkich sukcesach musi przyjść czas na porażki. To był moment wielkich zawodów. Nikt nie był w stanie powstrzymać kolca jadowego, który mknął w stronę Żercy. Topornik był zbyt daleko, aby zareagować. Z pewnością osłoniłby go swoim ciałem, ale było za późno. Szpikulec przebił przeszywanice i wbił się w pierś mężczyzny. Nie uszkodził żadnego jego narządu, ale wpuścił do organizmu śmiertelna dawkę jadu. Momentalnie ciało zaczęło drętwieć. Przestał czuć swoje kończyny. Opadł na ziemię bezwładnie jak worek mięsa. Nie mógł obrócić głową, poruszać palcami, ani śpiąc choć na moment mięśniami w przejawie walki. Był zupełnie bezbronny i bezużyteczny. Nie mógł nie tylko ich uratować, ale również pomóc samemu sobie. Przegrał. Czuł ciężar na klatce piersiowej. Każdy oddech stawał się coraz bardziej płytki. Nie długo nie będzie w stanie oddychać. Słyszał dudnienie własnego serca, które zwalniało. Ostrzegało właściciela przed zbliżającym się końcem. Śmierć była już bardzo blisko. Przez chwilę nawet był w stanie przysiąść, że poczuł na skroni dotknięcie kościstej dłoni, jakby kostuchy z legend. Czy załatwił wszystkie swoje sprawy na ziemi? Czy pożegnał się z bliskimi? Czy przeprosił za swoje winy i otrzymał rozgrzeszenie?

Jego twarz była skierowana tylko fragmentarycznie na scenę walki. On był już wyeliminowany. Demon przestał się nim interesować. Zaraz i tak umrze. Teraz przyszedł czas, aby prosić o łaskę wobec Boga we własnym imieniu. Belan już nie oddychał. Leżał kilkanaście stóp od niego. Jego puste oczy patrzyły się na wprost niego. Miał wrażenie jakby miecznik chciał powiedzieć: Ty będziesz następny.

Nedara walczył z demonem sam na sam. Dzierżąc w dłoniach swój topór wycofywał się i w odpowiednim momencie wykonywał potężny zamach. W tym jednym momencie polała się krew, a kawałek kończyny tarantalli odpadł. Zresztą było to kolejne odnóże, które zostało jej odrąbane. Nic dziwnego, że stworzenie czuło się zagrożone. Wpierw cios Żercy, później podpalenie przez Belana, a następnie dwa ataki brodacza. Nie trzeba było długo czekać na przesyconą gniewem odpowiedź. Wykonała potężnym ciosem, aż mężczyzna spadł na kilka metrów do tyłu, wypuszczając z dłoni swój oręż. Stworzenie zareagowało w inny sposób niż spodziewał się coraz słabiej oddychający Adbert. Nie rzucił się, aby wykończyć brodacza. Zwróciło się ku przejściu, z którego wychodzili i pomknęło z pędem. Prawie staranowało wiotkie ciało starca. I wtedy usłyszał łomot. Nie umiał określić jego pochodzenia, ale powstało dokładnie za nim. Jakby kamienie runęły na ziemię. Czyżby demon zasypał przejście i na zawsze pochował ich w grocie?

Odpowiedź przyszła dość szybko. Nad ciałem weterana pochylił się młody żołdak. Odwrócił jego twarz ku sobie, szukając w jego źrenicach życia. Dotknął szyi, aby sprawdzić puls. Był ale ledwie wyczuwalny. Sam weteran północy zupełnie nie poczuł jego dotyku. Teraz dopiero sobie zdał sprawę, że nie czuł również żadnego bólu. Stracił zupełny kontakt z własnym ciałem.

- Żyje! - krzyknął z radością przytłumioną żalem i strachem.

- Prędko podaj mu antidotum od Keshii. Jest nasza nadzieją. Nie możemy go stracić. - odezwał się szlachcic, który właśnie biegł z mieczem obok niego. Zmęczony umysł mężczyzny ledwo rejestrował całą tę scenę.

- Belan! - rozchodziło się zawodzenie topornika.

- Odszedł jako dzielny bohater. Teraz mu już nie pomożesz. Musimy się zebrać. Jesteśmy w gnieździe bestii.

- Nie. Demony hedozone. Czarcie pomioty!

- Uspokój się. Zrób to dla niego. Był ci bliski, ale nie chciałby byś spoczął tutaj razem z nim. Przekuj gniew w oręż.

- Tak. Wyrżnę ta plagę co do joty. Ich krew zasili nasze ziemię. - warczał jak wściekły wilk.

- Wspólnymi siłami pokonamy ich. Za naszych braci.

- Za Belana!

- Słyszysz mnie? - usłyszał słowa, które odwróciły jego uwagę od rozmowy Alabastra z Nedarem.

Wracało mu powoli czucie w całym ciele. Mógł swobodnie oddychać. Nadal miał wrażenie, że nie włada nad własnymi częściami ciała. Jakby było obce. Nie mniej jednak lewa dłoń jakby nadal pozostawała pod wpływem jadu. Nie mógł poruszyć tamtymi palcami. Zacisnąć ich w pięść, czy zupełnie wyprostować. Druga dłoń i reszta lewej ręki była sprawna. Tylko ta cholerna dłoń. Zupełnie nie mógł nią poruszyć.

Magiczna mikstury, która została mu podana jednak miała zniewalające działanie. Czuł jednak w sobie dziwny ból w trzewiach jakby gromadziła się w jego brzuchu trucizna. Po chwili poczuł mdłości. Był w paskudnym stanie, ale żył. Bok pulsował tak samo jak rana na piersi. W końcu czuł ból. To bardzo dobry znak. Jak się mówi: póki boli to znaczy, że się żyje.

Nie zauważył nawet, kiedy chłopak obwiązał go bandażami. Wbrew pozorom był w dobrych rękach. Kusznik może i nie był profesjonalnym medykiem, ale znał się na podstawach felczerstwa. Wszystko wracało do normy. Mógł rozejrzeć się w końcu po grocie. Za nim znajdowało się truchlo demona z trzema wbitymi w głowę i pierś bełtami. To Kerdal go powalił celnymi strzałami. Teraz zaś klęczał przed nim i sprawdzał jego stan. Pod jedną ze ścian postawiane były kokony z ofiarami Tarantalli. Mogli już nie żyć, ale demony raczej trzymały ich w stanie śpiączki, aby korzystać z ich ciał jak inkubatorów.

Szlachcic wraz z Nedarem siedzieli na ziemi przy martwym żołnierzu. Zginął ratując weterana. Zginął udając sie w niebezpieczna wyprawę i na zawsze zostanie nieśmiertelny w pamięci ich towarzyszy. Brodacz płakał i wył w złości. Prawdziwy wojownik, który wydawał się przez moment taki bezradny wobec śmierci. Belan leżał na ziemi z zamkniętymi oczami. Nie widział już tych przerażających pustych oczu. Leżał na plecach z dłońmi złożonymi na piersi. Nedara wytarł czarną krew z jego twarzy. Pogodził się z jego śmiercią, ale długo jeszcze będzie przeżywał tę tragedię.

- Ktoś tutaj idzie!- zakrzyknął kusznik odkrywając się od Adberta.

Rzeczywiście ktoś szedł w ich kierunku przez tunel. Nie była to jednak tarantalla. One widziały w ciemnościach i były wielkie. Do nich zaś zbliżało się niewielkie światło latarni, niesionej przez niziolka. Nie widzieli go zbyt dobrze. Był za daleko. Wydawał się ostrożny. Raczej nie będzie stwarzał zagrożenia. W starciu z demonami, każdy może okazać się teraz pomocny. Tylko co on tutaj robił?!

- Kim jesteś?! - powstał Alabaster dzierżąc na nowo miecz w dłoni.

- Kapłanem. Potrzebujemy pomocy. Kim jesteście? - nieznajomy zatrzymał się utrzymując z nimi pewien bezpieczny dystans.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

48
Bogowie. Kimże jesteśmy, by mieli się nami przejmować. Czy na prawdę jesteśmy tylko pionkami w ich beznamiętnej grze, czy gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku i słuchu, toczą się kostki, które decydują o naszym losie? Mniej więcej takie myśli wędrowały po głowie Żercy, kiedy osuwał się na zimną posadzkę, która tak obojętnie przyjęła jego wiotczejące ciało. Wstępując na służbę, Adbert wiedział, że pewnie przyjdzie mu skonać w jakimś ciemny, mrocznym miejscu, jednak zawsze chciał umrzeć w spokoju, w łóżku, nie na mokrej posadzce, z głową pełną niespokojnych myśli o losie jego towarzyszy. Był stary, ale tylu rzeczy jeszcze nie zrobił, tyle czekało miejsc do zwiedzenia. Czy kiedy ostatecznie odejdzie, czy zobaczy w końcu ukochaną żonę? Nie mógł tego potwierdzić, ale był pewny, że po jego policzkach właśnie płyną łzy.

Kiedy tylko odzyskał jako taką kontrolę, starzec chciał podejść do brodacza i jakoś go pocieszyć, zapewnić o niezaprzeczalnym bohaterstwie. Jednak wciąż czuł się słaby i niepewny. Ta niepewność była niedopuszczalna. Walka w takim stanie nie wchodziła w grę! W tej chwili musiał zadbać przedewszystkim o siebie. Przerażała go wizja trwałego paraliżu, jednak musiał się zmierzyć z czymś równie istotnym. Eliksiry nie mogły działać w nieskończoność. W pośpiechu sięgnął do swojej torby na specyfiki i wyjął z niej niewielką fiolkę z antytoksyną. Zębami wyciągnął korek, wypluł go i wychylił zawartość fiolki. Westchnął z ulgą i zamknął oczy, pozwalając się opatrzyć do końca. Nie wiedział jaki był skład jadu, kto wie jak mogło to zadziałać po zmieszaniu z jego eliksirami. W tej chwili mógł tylko liczyć, że antytoksyna przy okazji zniweluje dziwne uczucie żołądku.

Kiedy już siedział opatrzony i oparty o ścianę, otworzył oczy i rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu. Znów widział jak każdy inny człowiek, co nie było powodem do radości na domiar złego... uniósł dłoń do oczu i spróbował zacisnąć i rozprostować drżące palce. Nic z tego. Zacisnął usta w wąską, białą linię, omal nie przegryzając warg. Jak miał walczyć, jak miał zrobić cokolwiek bez sprawnej dłoni.
- Proszę, przynieście mi miecz - odezwał się w końcu - Nedarze, wybacz. Nie mogłem go uratować, nic nie mogłem. Zawiodłem was.
Na wieści o kolejnym gościu Żerca wstał i oparł się ciężko przy ścianie, lewą rękę trzymając przy tułowiu, jakby była poparzona. Cieszył się, że Alabaster przejął inicjatywę, sam w tej chwili niezbyt nadawał się do rozmów, a tym bardziej jako przedstawiciel. Pozwolił mu działać dalej bez przeszkód, a jego spojrzenie poszukiwało jego broni, która była dla niego najważniejszym elementem wyposażenia.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

49
Siedział oparty o jedną ze ścian, czując swoją bezsilność wobec tego wszystkiego co działo się w jaskini. Nie był w stanie zwrócić życia ich przyjaciela i brata broni. Teraz zaś stał się rannym zmęczonym staruszkiem, który powinien siedzieć wraz z dziećmi i ich wnukami przy ciepłe paleniska, zdała od niebezpieczeństw. Zatęsknił za swoją rodziną. Dawno ich nie widział. Zły los zaprowadził go, aż tutaj. Czekała go jeszcze długa podróż do Srebrnego Fortu. Problem jednak znajdował się w jego wnętrzu. On nie był zwykłym ćwierć elfem, któremu pisany jest spokój ducha. Jego życie zostało na zawsze związane z ciągle wiejącym w jego żagle wiatrem, które prowadzi ku nieskończonym walkom. Nie potrafiłby położyć się w łóżku i zapomnieć o tych wszystkich strasznych rzeczach, których był świadkiem. Nie potrafiłby zasnąć ze spokojem, kiedy jest świadomy, że północ jest opanowana przez demony. Zawsze czuł niepokój, że ciemność owładnie w końcu i jego dom. Dlatego nie przerwał nigdy tego faktu. Na zawsze został naznaczony rolą przeszukiwacza i nawet jako weteran na emeryturze, będzie do tego lgnął. Chyba nigdy nie zazna ciszy.

Po zażyciu specyfiku, poczuł ulgę, która owładnęła jego ciało. Błogi stan trwał jednak krótko. Spadek hormonów przetrwania, których produkcja była wzmagana przez eliksir, przyniósł nieprzyjemności. Czuł zmęczenie mięśni. Będzie musiał uzupełnić organizm w witaminy i minerały po całej misji. Doskwierała mu migrena, jakby ktoś młotem chciał rozłupać mu czaszkę, jak orzech archipeladzki. Męczyły go mdłości. W jego wnętrzności wariowały i kręciło mu się lekko w głowie. Na domiar złego przeszywający ból wynikające z odniesionych obrażeń. W końcu zwymiotował obok siebie, ale wraz z opóźnieniem żołądka, poczuł ulgę. Antytoksyna zdążyła się wchłoną. Tylko jej śladowe ilości znajdowały się teraz na posadzce.

Wszystko wróciło do normy. Przestał być taki szybki i nieprzewidywalny jak wcześniej. Jego umysł nie działał już na podwojonych obrotach. Nie rejestrował świata, jak maszyna do zabijania. Ciało znów było wrażliwe. Przestał też widzieć w ciemnościach i tylko światło pochodni pozwalało mu się rozeznać w otoczeniu. We własnych oczach stał się bezużyteczny dla tej misji. Tym bardziej że nadal nie miał kontroli nad jedną z dłoni.

- Nikt nie zawiódł - powiedział na początku cicho Nedara, który nadal klęczał przed miecznikiem, ale po chwili zagrzmiał - On poświęcił się za każdego z nas. Nie możemy teraz tutaj umrzeć, ani zrezygnować z naszego zadania. Cokolwiek by się działo uratujemy porwanych i zniszczymy doszczętnie to gniazdo. Prawda Alabastrze?

- Nie ma innej możliwości. Nie jesteśmy byle jaką zagrają najemników z Ujścia. Zabiliśmy więcej demonów niż niejeden krasnolud, który siedzi przestraszony w swej twierdzy na wschodzie. I jesteś z nami ty Adbercie! - spojrzał się na osłabionego przeszukiwacza - Najdzielniejszy wojownik Północy. Żerca, który zabił jeszcze więcej demonów niż cała nasza Kompania razem wzięta.

Nawet weteran poczuł nadzieję po słowach szlachcica. Dodał każdemu otuchy, choć przed chwilą stali naprzeciw śmierci własnego towarzyszą. Stracili jednego, ale on nadal tu z nimi był. Czuł to. W powietrzu nadal była jego wola walki i odwaga, która stała się siłą dla każdego z nich. Znał to uczucie, kiedy w trójkę przeszukiwaczy bronili ziem przed istotami z innych wymiarów. To było braterstwo. Stali się w ciągu tego krótkiego czasu jedna rodziną, która polegała na sobie. Darzyli się zaufanie. Wierzyli we własne umiejętności i byli w stanie umrzeć za siebie nawzajem. Żerca teraz wiedział, że nie zostawią siebie na pastwę potworów. I właśnie to będzie ich siłą. Jak powiedział szlachcic, przekuli swoją porażkę, śmierć towarzysza, na nowy oręż.

- Nedara będzie stał ramię, ramię z tobą Adbercie. My z Kedarem będziemy własnymi cieniami. Teraz nas nie rusza.

Kusznik zaczął już uwalniać powoli osoby z kokonów. Wcześniej jednak przyniósł miecz weteranowi. Było ich dwanaście. Każdy z nich stanowił niegdyś żołnierza Kompanii. Żerca miał rację. Byli w słabym stanie, ale żyli. Tarantalle nie użyły wobec nich tak silnej trucizny jak wobec niego czy Belana. Blady z sinymi ustami i ledwo wyczuwalnym plusem, ale stabilny. Po podaniu antidotum zadżal, a w jego brzuchu coś się poruszyło, ale prędko znieruchomiało. Ofiara się ocknęła, ale była bardzo osłabiona. Próbował coś powiedzieć ale nie miał sił. Kedar przystawił mu mieszek do spierzchniętych ust. Dodał mu otuchy słowem i dotknął jego czoła, sprawdzając temperaturę. Specyfik akolitki z fortu okazał się bardzo skuteczny. Wtedy też zbliżył się gnom.

- Przybyliśmy tutaj uratować swoich towarzyszy. Co tutaj robicie i z kim jesteś? - rolę mówcy przejął Alabaster.

- Jesteśmy, aby oczyścić to miejsce ze zła. Przywrócić świątyni Kiriego dawna chwałę.- rzucił dumnie niski jegomość.

Wszystko było jasne. Żerca od początku dostrzegał w tym miejscu pewne sakralne znaczenie. Te płaskorzeźby i skrzętnie wykute schody w skale. Taranatalle zaległy się w domu Boga i z pewnością wykorzystywały dawna moc drzemiąca w tej górze. Ona jednak nigdy nie należała do nich.

- Możemy sobie pomoc. Jak się tutaj dostaliście?

- Szybem ze szczytu. Zostawiłem za sobą towarzyszą. On zajął się pomocą porwanym. To pewnie wasi ludzie. Jeden zmarł, ale drugiego uratował. Pozostało jeszcze kilku.

- Cholera. Mamy lek na tą cholerna klątwę demonów. Tutaj jest ślepy zaułek. Nic więc się nie powinno pojawić. Ruszymy więc z tobą. Żerco dasz radę z nami pójść, czy odpoczniesz tutaj i zabierzesz siły?

- Czy ten tunel nie łączy się z tamtym, który zamknęły tarantalle?- zasugerował Nedara, który ochłonął z ciężkich emocji, choć nadal był w nim gniew. Słychać było to w jego głosie.

- Kurwa. Twój przyjaciel jest w niebezpieczeństwie!

- Muszę mu pomóc!- zakrzyknął zaniepokojony gnom i od razu się odwrócił.

- Idziemy z tobą!- warknął Nedara.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

50
A jednak! Jednak duch jego towarzyszy się nie złamał, nadzieja pokładana w młodych okazała się dobrze ulokowana. Kiedy starzy nie widzą już wyjścia, młodsi, pełni determinacji bracia broni potrafią zaskoczyć pomysłami i energią. Uśmiechnął się blado na wspomnienie o "najdzielniejszym wojowniku".
- Póki co zasługuję tylko na miano najstarszego, bo razem ze mną stoją równie dzielni towarzysze - skinął głową parę razy i przyjął z wdzięcznością miecz, chowając go do pochwy, którą odpiął i ułożył sobie dla wygody na kolanach. Nie było mowy o walce w tym stanie. Bez eliksirów, wyczerpany, poraniony, zatruty. Nie ma siły, która wyciągnie go w kolejną potyczkę z demonami. Z uwagą słuchał za to słów małego gościa.

Ha! A jednak miał rację z tym miejscem i jego dziwną energia. To wiele wyjaśniało a zarazem komplikowało. Tego tunelu nie można było już zawalić. Należało go oczyścić i w miarę możliwości zapieczętować. Święte miejsca nie powinny być profanowane. Co do planu ratowania towarzyszy gnoma... liczył całym sercem, że nic im nie jest, jednak nie mógł pozwolić na zbytnie rozproszenie i zostawienie kokonów samych. Samych z nim, bo on też nie miał zamiaru się stąd ruszać.
- Jestem wyczerpany, a trucizna poczyniła okrutne spustoszenie w mym organizmie - odezwał się po przygnębionym głosem - w tej chwili byłbym dla was tylko ciężarem. Niech Kedar ze mną zostanie, nie chcę zostawać sam na sam z kokonami, zwłaszcza, że chcę zbadać ofiary demonów i upewnić się, że nic więcej im nie zagraża - wskazał głową porwanych, którzy wciąż nie pozbierali się na tyle by cokolwiek robić o własnych siłach.

Chciałby z nimi pójść, lecz nie teraz. W dodatku martwiły go ruchy w brzuchach ofiar demonów. Czy to możliwe, że wykorzystywano ich jako swego rodzaju "jaja" na nowe tarantalle? Wizja była przerażająca i Żerca musiał natychmiast ją sprawdzić. Konieczne było badanie poprzez dotyk, osłuchanie. Trzymał nóż w pogotowiu, ale też medykamenty dla ocalałych, gdyby ktoś ich potrzebował. Nie sądził, że cokolwiek zostało w grocie, ale lepiej nie ryzykować.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

51
Nie mógł ich spowalniać. Był za słaby, aby wesprzeć ich w boju. Traciliby przez niego jedynie potrzebną uwagę, którą zwracaliby na starego weterana. Jeszcze przed chwilą był ich nauczycielem, pokazującym w jaki sposób zabijać te parszywe demony. Bez nich oczywiście sam nie dałby rady w tych tunelach, ale oni bez niego również. Teraz opierał się o ścianę i musiał prosić o towarzystwo jednego z nich, ponieważ nie byłby w stanie powstrzymać żadnego kolejnego ataku.


- Dobrze. Zostanę z Tobą, a wy biegnijcie pomóc temu krasnoludowi. Nie ma czasu do stracenia.
– zakrzyknął w odpowiedzi młody żołdak, który oparł swoją kuszę obok Żercy – w razie potrzeby strzelaj, ja zajmę się uwalnianiem kokonów i podawaniem substancji na tą truciznę. Mam nadzieję, że uda nam się wszystkich uratować.


Tamci zniknęli w ciemnościach tunelu i nawet światło ich pochodni i latarenki, niesionej przez gnoma, zniknęły. Naprawdę się śpieszyli i nie można było się dziwić. Według logiki jeden biedny kapłan musiał stanąć naprzeciwko trójki Tarantalli. Sam Adbert był świadomy, że przetrwanie takiej potyczki było wręcz niemożliwe. Jedynym ratunkiem mogłaby być sprytnie wykorzystana magia lub zawalenie jakiegoś tunelu.

W tym czasie Kedar zajął się kolejną ofiarą. Był w identycznym stanie jak jego poprzednik. Osłabiony zupełnie, niedotleniony, sparaliżowany, ale żywy. Całe ciepło jego organizmu kumulowało się w brzuchu, jakby tam znajdowało się coś zawiadujące jego stanem. I to zgadzałoby się z teorią dawnego przeszukiwacza. Wnętrzności biedaka znów się poruszyły, ale po podaniu ostatniej kropli leku, znieruchomiały. Nie potrzeba było jednak bystrego wzroku, ani specjalnych substancji wzmagających zmysły, aby spostrzec zgrubienie w okolicach jamy brzusznej. Coś się tam znajdowało, choć prawdopodobnie już nie żyło. Czyżby demony wykorzystywały ich jak żywe inkubatory, w których składały swoje larwy? Wszystko by tłumaczyło, po co porywały żołnierzy i mieszkańców fortu. Potrzebowali ich, aby się rozmnażać.

- Nie wiem jak ich zabierzemy stąd. Jest nas za mało, aby wyciągnąć z jaskini wszystkich. Miałem nadzieję, że będą w stanie uciec. Ich organizmy są takie wyekslatowane . Będą długo dochodzili do siebie. Wyglądają, jakby coś w nich żyło.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

52
Przełknął głośno ślinę. Jeśli to Tarantalle żyły w ich trzewiach, najprawdopodobniej nie ma sensu ich już ratować. Przez chwilę zastanawiał się, czy by nie otworzyć jednego z ocalałych i nie sprawdzić tej teorii. Skarcił się w myślach. Nikt, nie ważne jak przezorny nie powinien traktować ludzi tak przedmiotowo. Z resztą, pozostali członkowie ekspedycji z całą pewnością nie odebraliby tego dobrze. Mógł mieć teraz tyko nadzieję, że wszystko będzie z nimi dobrze.

- Wyniesiemy tyle ilu zdołamy, zniesiemy na dół a potem wrócicie tutaj liczniejszym gronem - odparł Żerca, starając się zginać i prostować palce lewej dłoni - lepiej uratować część niż nikogo, a wasi żołnierze muszą czym prędzej trafić pod opiekę fachowego cyrulika. Są w okropnym stanie. Może ten gnom będzie w stanie coś zaradzić. Jeśli moje przypuszczenia są prawidłowe, to ta jaskinia łączy się z pradawną świątynią ich boga, być może okaże swoją wdzięczność - starzec położył sobie kuszę na kolanach, tak by nie musieć po nią sięgać, a jedynie unieść do oczu i strzelić.

Miał nadzieję, że ktokolwiek znajduje się w tarapatach, zostanie uratowany przez dzielnych wojowników i wydostanie się wraz z nimi na zewnątrz, do fortu. W skrytości ducha liczył na to, że uda mu się znaleźć jeszcze kogoś do podróży. Ysleen była niemalże niezdarna, jednak nawet jej towarzystwo umilało długa drogę. W pewnej chwili gdzieś z tyłu jego głowy, zaczął się wić robak niepewności. Co jeśli ta wyprawa to zły pomysł, co jeśli zaciągnął za sobą młodą Ysleen tylko po to by zginęła gdzieś na szlaku lub, co gorsza, w forcie. Ostatecznie wypchnął niechciane myśli z głowy i skupił się na obserwowaniu otoczenia.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

53
Kokon po kokonie były rozcinane sprawnie przez najmłodszego z ich eskapady, który następnie poił swoich towarzyszy miksturą przyrządzoną w forcie przez bardzo zdolną akolitkę. Każda kolejna ofiara Tarantalli zachowywała się w podobny sposób. Otwierała posklejane i zmęczony oczy, a następnie próbowała coś powiedzieć. Nie potrafili z osłabienia. Kedar przystąpił do ostatniego z nich. Rozciął białą wylinę otaczającą jego ciało, ale nie przystąpił do tego samego procesu. Ten żołnierz był martwy. Zimny z wytrzeszczonymi w bólach oczami i wybroczynami na skórze. Miał wbitą igłę w dłoń w żyłę odprowadzającą krew do serca. Po stroju można było stwierdzić, że był akolitą. Prawdopodobnie w ostatnim momencie podał sobie truciznę, aby zmniejszyć cierpienia. Kiedy kusznik zamierzał wyciągnąć go z godnością z demonicznej sieci, okazało się, że ma rozerwany brzuch. Na wysokości pachwiny zaś znalazł dziwne stworzenie, które wyrwało się z jego poszatkowanych wnętrzności, nie mogąc poradzić sobie z toksynami podanymi sobie przez cyrulika. To coś mieszkało w jego ciele tak samo jak mieszka u pozostałych żołnierzy.

Niedojrzała forma Tarantalli przypominała pająka pokrytego grubymi czarnymi łuskami od odwłoka po sam szczyt, gdzie tworzyło potężne zgrubienie. Kiedyś tam wyrosłaby część humanoidalna demona. Było pokaźnych rozmiarów. Koło 40 centymetrów wysokości, pełne dziwnych przyssawek, którymi z pewnością wyciągało życie z ludzkich inkubatorów. Żerca znał się trochę na demonach i potrafił stwierdzić, że istota raczej jest ślepa i pozbawiona umiejętności wydawania jakichkolwiek dźwięków.

- Na litość boską… czy w każdym z nich mieszka takie coś? – spojrzał na pozostałych leżących rządkiem mężczyzn o osłabionych organizmach, ale żywych – Nie mogliśmy przybyć tutaj na marne i leczyć trupów. Keshia wiedziała co robi, prawda? Nie zostaliśmy wysłani na śmiertelną i bezsensowną wyprawę…

W głosie Kedara słychać było powątpiewanie w sens misji i jej cel. Odwrócił głowę w stronę martwego miecznika, który przybył tu razem z nimi. Gdyby nie dałoby się uratować żołnierzy, po których tutaj przybyli, jego śmierć byłaby daremna. Zacisnął wargi i odszedł od martwego akolity. Uklęknął przed jednym z ofiar pająkopodobnych stworzeń.

- Będzie dobrze. Wyjdziemy stąd. Jak się czujesz?

Nie poddał się. Taki młody żołdak, który zetknąłby się z okrutnym faktem, mógłby się załamać i poddać. Kusznik taki nie był. Robił to dla Belana i pozostałych towarzyszy. Musiał wierzyć. Nie było innego wyboru. Ranny pokiwał głową wręcz niezauważalnie i coś spróbował wypowiedzieć. Kedar od razu zrozumiał. Podał mu bukłak i resztkę wody, którą miał. Pogłaskał go po głowie, aby zapewnić go o jego bezpieczeństwie.

Wtedy korytarz przeszył niesamowity skrzek, który był podobny do dźwięku wydawanego przez chmarę nietoperzy. Przechodził przez korytarz, który opuścili. Do nich dotarł tylko stłumiony pogłos. Poczuli obawę. Wcześniej nie spotkali tutaj żadnego innego stworzenia niż demony. Stąd zaskoczeniem byłoby natrafienie na nietoperze, które mieszkałyby razem z Tarantallami. Coś tutaj nie pasowało.

- Co to było?!

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

54
Żerca skrzywił się na widok nierozwiniętego jeszcze demona. Co za paskudztwo, jak ci żołnierze mieli to przeżyć z takim czymś w brzuchu? Jak jest szansa, że medyczka ich uratuje? Miał ochotę rzucić kuszę i z wściekłości zacząć krzyczeć i uderzać pięściami o ścianę. Czy nie to właśnie przewidział, czy nie przed tym ich ostrzegał? Najlepiej zostawić to to i wychodzić czym prędzej.

- Obawiam się, że tak - odpowiedział młodemu żołnierzowi Żerca, a w jego głosie dało się wyczuć chłód - za każdym razem przy podaniu odtrutki takie coś się ruszało im w brzuchu. Ale nie obawiaj się, wasza medyczka jest zdolna, na pewno sobie z tym poradzi. Widziałem już ludzi wychodzących z gorszych sytuacji.
Przemilczał jednak, że Ci ludzie często nie nadawali się juz do niczego innego, jak siedzenie w karczmie i opowiadanie historii o czasach, gdy mogli jeszcze chodzić o własnych siłach.
- Widywałem lepsze dni - odparł Żerca, pocierając delikatnie ranne miejsca - ale nic mi nie będzie.

Wtem usłyszeli niepokojący skrzek, który rozdarł ciszę i zniszczył chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Uniósł głowę i spojrzał w głąb tunelu. Żadne zwierze świadomie nie mieszkałoby z demonami, a już zwłaszcza z takimi, które plączą swe sieci i w nie łapią ofiary. Musieli się stąd wynosić.
- Pomóż mi - zwrócił się Żerca do Kedara, łapiąc za miecz i wyciągając w jego kierunku kuszę - musimy doścignąć resztę, inaczej to coś może doścignąć nas. Lepiej, żebyśmy wyszli stąd żywi niż nogami do przodu, a jeśli to demon to nie powinien ruszyć uwolnionych. Ja go nie zatrzymam w tym stanie.
Spoiler:
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

55
Spojrzał na starego mężczyznę z niedowierzaniem. Jego słowa rozchodziły się przez pewien czas w głowie chłopaka, ale ten nie potrafił im uwierzyć. Sławny bohater północy, który zabił setki demonów, chciał zostawić tutaj ich towarzyszy, ponieważ przeraził się skrzeczenia nietoperzy. W każdym z nich wywołało to uczucie niepokoju, ale nie był to powód, aby uciekać. Znajdowali się w ślepym zaułku, w którym jedyną drogą był wąski wyłom w jednej ze ścian. Z pewnością nie zmieścił by się w niej demon. Kusznik więc nie rozumiał intencji Żercy.

- Jesteśmy tutaj bezpieczni. Może i w potrzasku, ale sam mówiłeś, że musisz odpocząć, a my popilnujemy naszych towarzyszy. Odzyskają siły i może uda nam się ich jakoś przetransportować do wyjścia – oponował Kedar, który zupełnie nie zgadzał się z dawnym przeszukiwaczem – ile potrzebujesz czasu, aby wrócić do dawnej sprawości? Potrzebujemy Ciebie w pełni sił! Cały fort liczy na nas, a bez Ciebie nie poradzimy sobie z tym zagrożeniem.

W reakcji na młodego żołdaka jeden z ofiar Tarantalli poruszył się nieznacznie i podniósł rękę, bełkocząc coś pod nosem. Nic go nie rozumieli, ale nie potrzebowali usłyszeć słów, aby zrozumieć jego przekazu. W oczach miał strach, słysząc ich rozmowę. Z pewnością nie chciał zostać w tym tunelu sam, pozostawiony na pastwę ich mieszkańców. Został uratowany, a teraz mieli zostawić ich w ciemności na wielką niewiadomą. Byłoby to jak darowanie życia, a następnie w cyniczny sposób odebranie go.

- Ja mam przy boku ostrze, a ty trzymaj kuszę z bełtami. Potrafisz ją z pewnością obsługiwać. Jak to cholerstwo tutaj się dostanie zabijemy je. Wierzę w nas. Ty w nas uwierzysz? Poczekajmy chwilę, aż nasi towarzysze wrócą. Na pewno wrócą i będą mieli jakiś plan.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

56
Żerca oblizał spierzchnięte usta. Może faktycznie przesadził?
- Masz rację, paranoja mnie dopada na starość - Adbert otarł pot z czoła - eliksiry nie działają, więc mogę być nieco nadmiernie ostrożny. Zostaniemy tu.
Opadł z powrotem na swoje miejsce i oparł miecz o ścianę jaskini, a kuszę na kolanach. Nie chciał ryzykować bardziej niż to konieczne, ale nietoperze nie musiały być złym znakiem. Mogło to znaczyć, że życie wraca do jaskini. Lub, że coś je spłoszyło. Miał nadzieję, że niedobitki Tarantalli nie wracają właśnie spod fortu. Bał się myśleć ile ich tam polazło, skoro aż tyle zostało ich by pilnować gniazda!

- Potrzebuję jakiś dwudziestu lat, ale wstecz - odparł Żerca - niestety nie regeneruję się już tak szybko jak kiedyś. Bez pomocy magicznej będę musiał przesiedzieć u was tydzień-dwa, by mieć pewność, że nie otworzą mi się rany podczas podróży czy prostego treningu.
Martwiło go to ponad wszelką miarę. Takie opóźnienie nie było dopuszczalne. I tak wystarczająco dużo czasu zmarnował pałętając się po zamku i starając doprosić się o rozmowę z młodym baronem.
- Jesteś młody, co tu robisz - zapytał nagle Żerca - życie tyle oferuje a ty spędzasz je w forcie. Jak to się stało?

Adbert sam dosyć szybko zaczął wojować, jednak wtedy sytuacja była inna. Demony były nowym zagrożeniem, przybyły znienancka – niszcząc, paląc i mordując. Głowę wypełniały mu idealistyczne farmazony o chwale ponad śmiercią i tym podobnych. Zupełnie jak głowę jego syna teraz wypełniały podobne myśli. Czy to możliwe, że historia Kedara była równie tragiczna? Zabita rodzina, straceni przyjaciele, życie w strachu przed demonami? Adbert już dawno rzucił wyzwanie demonom, jego stawką był jego dom, godność i wszystko co cenił. Czemu młody kusznik miałby robić to samo?
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

57
Chłopak nachylił się nad przestraszoną ofiarą, która nie chciała, zostać sama w ciemnych korytarzach jaskini. Dotyk chłodniejszej o jego czoła dłoni, uspokoił go, albo to przyjazne spojrzenie Kedara. Żerca w niepokoju opuścić ich teraz i wrócić dopiero później. Kusznik jednak nie potrafiłby ich opuścić w takiej sytuacji. Było w nim coś, czego nie posiadał weteran.

- Nie denerwuj się. Zostajemy i nic wam już nie będzie. Póki który z nas będzie choćby sapał. Jest z nami sławny przeszukiwacz, Adbert zwany Żercą. Pamiętasz jak kiedyś mówiliśmy przy piwie, że przydałby się nam, aby pozbyć tych demonów. Wymodliliście go chyba, bo krótko po ataku przybył do fortu i zebrał się wraz z zastępcą dowódcy do odbicia was z tych demonicznych rąk. – zaczął mówić tonem spokojnym, a oddechy większości z nich zwolnił. Tylko jeden zapadł w sen lub śpiączkę bo nie reagował na żadne słowa.

Zauważył to oczywiście zwiadowca, który wstał i podszedł do niego. Sprawdził temperaturę jego ciała, która była dosyć niepokojąca. Sprawdził puls i oddech. Na pewno żył, ale próba przebudzenia za pomocą szturchnięcia nic nie pomogła. Owiał sen garoński*.

- Adbercie czy masz coś co mogłoby mu pomóc? Nie chce się obudzić. Nie wiem co zrobić – wydawał się zawiedziony swoją bezradnością wobec śmierci, która coraz bardziej roztaczała całun nad całą Gautlandią – eliksiry nie działają? Wspierasz się specyfikami magicznymii? Bez nich będziesz bezradny? Nie możesz w razie potrzeby znów ich przyjąć?

W końcu wstał od pozostałych i usiadł w niedalekiej odległości od starego przeszukiwacza. Pod ręką trzymał swój miecz, gdyby zagrożenie się do nich zbliżyło. Przez chwilę wpatrywał się w ciemność słuchając słów mężczyzny. Miał rację. Jego przeszłość nie należała do lżejszych i to ona połączyła go węzłem z II Kompanią Wyzwolenia Północy. Tutaj były zobowiązania i lojalność.

- Nie mam nic poza braćmi z fortu – powiedział cicho, jakby się nawet trochę wstydził tych słów, ale później kontynuował pewniej – Moi rodzice zostali zabici przez demony, kiedy miałem chyba dwanaście lat. Mój starszy brat Ronel również. Jakimś cudem przeżyłem ja. Uratowany przez Trebora, który był członkiem I Kompanii Wyzwolenia Północy. Mieli fort na najbardziej wysuniętym szczycie na zachodzie gór Ghuz-dun. Wychowałem się na zwiadowcę pod okiem żołnierzy. Oni zastąpili mi rodziców. Niedawno zostałem przydzielony do tej jednostki. Dwa lata temu prawie. I krótko po moim przydziale straciliśmy ich. Trebor zginął wraz ze wszystkimi. – zatrzymał opowieść bo glos nie chciał przejść mu dalej przez gardło, a oczy zaszkliły się. Żerca nie mógł tego zobaczyć, ale nawet bez eliksiru potrafił się domyśleć jego stanu. Bardziej przeżywał śmierć osób z fortu niż własnych rodziców.

- Trebor wiedział, że szykuje się jakiś poważny atak. Tak by nie zasugerował mi przydzielenie do tej jednostki. Na pewno wiedział. Znał zagrożenie i nie pozwolił mi umrzeć ramię w ramię z nimi. Teraz ich nie zostawię. Nie znam innego życia i innej rodziny. Wiadomo, że chciałbym móc spróbować takiego normalnego życia, ale ja tak nie potrafię. Nie poznałem nawet żadnej kobiety i jestem jebanym prawiczkiem. To nie jest śmieszne – ale sam po chwili zaczął się śmiać – siedzimy w grocie obleganej przez demony, a ja marudzę nad tym, że nigdy nie zamoczyłem.
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

58
- Niestety nie mam Kedarze - odparł zrozpaczony Żerca - wyjeżdżając nie dane mi było zabrać całego oporządzenia. Nie mam nic co im się przyda w tej chwili. A co do zażywania eliksirów, to antytoksyna wciąż działa, jeśli wezmę kolejną dawkę to będą działały słabiej lub w cale. Alchemiczne wspomagacze są przydatne, ale bezlitosne dla organizmu, jeśli nie będzie się ich odpowiednio stosowało.
Dotknął swojej torby ze specyfikami, jakby sprawdzał czy wciąż tam są. Był to dorobek wielu lat badań, kupowania przepisów i licznych alchemicznych ksiąg. Każdy z tych eliksirów był mu niezbędny do osiągnięcia wymaganych osiągów w walce. Jednocześnie przy niewłaściwym stosowaniu mogły się okazać trujące dla pijącego.
- Nie będę bezradny, tylko znów stary i zmęczony. Najgorszym z potworów jest czas, który bezlitośnie zabija nas kawałek po kawałku - uniósł drżące lekko dłonie - spójrz, kiedyś było w nich niemniej siły i pewności niż w twoich.

Żerca kiwał tylko głową, słuchając jego historii. Żeby to pierwszy raz ktoś musiał przejść takie piekło, tutaj, na północy, było to już chlebem powszednim. Tragiczne historie, trudy życia, krwiożercze demony i groźna zima. Czy wielu było prawiczków na północy, tego nie wiedział, ale na pewno wielu zaprzysiężonych wojowników, braci miecza w boju i trudach. Byli oni błogosławieństwem i przekleństwem zarazem.
- Nie obawiaj sie, kiedy przyjdzie czas, poznasz smak życia - odpowiedział mu Adbert - bycie przeszukiwaczem też nie zachęcało kobiet do znajomości, ani ja ich nie szukałem, byłem opętany swoją misją. A jednak jestem tu, nie tylko jako stary wojownik, ale jako ojciec, mąż i przyjaciel. Więc jeśli ja dałem radę, to i ty poznasz życie. Jak nie teraz, to niebawem.
Żerca westchnął i wsłuchał się w otoczenie, robiąc marsową minę.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

59
Mieszkańcy całej Herbii właśnie odsypiali wspaniałą zabawę sylwestrową, podczas których lało się wino i tłukło się szkło, a grupka bohaterów Północy spędzała te ostatnie dni w zimnych grotach przeszywających górę Gautlandię. Nie dane było im świętować przybycia nowego roku, które miało przynieść nie tylko dużo trudów, ale jeszcze więcej szczęśliwych dni. Przecież w ich rękach spoczywał cały los, a w nich płynęły wartkie potoki krwi. Nikt nie musiał martwić się o przyszłość. Póki ziemia nosi takich odważnych ludzi, póty koniec świata nie nadejdzie. Koniec roku jednakże niecierpliwie nastał, choć nikt z obecnych w Karelinach nie zauważył tej zmiany.

Kamienne ściany i posadzki, budujące jaskinie nadal pozostały zimne. Ciemność nadal miała ten sam intensywny odcień, przez który wzrok Adberta zwanego Żercą nie był w stanie wypatrzeć niebezpieczeństwa. Pogłos ich rozmów rozchodził się obijając niespokojnie o ściany w tym samym rytmie. I wszystko byłoby tak samo, gdyby nie nastały dziwne kroki. Prędki tupot, który przypominał galop niewielkiego konika. Tak właśnie było! Na grzbiecie kucorożca (niewielkiego białego konika, który na środku czaszki miał potężny róg), pędził przez labirynt korytarzu jakiś niewielki jegomość. Był tak prędki, że nikt nie był w stanie go dostrzec. Do ich uszu dochodziło tylko echo wspomnień. Szalony jeździec przemknął obok legowiska śpiących Tarantalli niezauważony. Ich demoniczne zmysły nawet nie zarejestrowały przybycia nieproszonego gościa. On zawsze przybywał niespodziewany i znikał zanim ktoś zwróci uwagę na jego obecność. Takie właśnie są Skrzaty Noworoczne.

Jego rumak zatrzymał się po prawej od weterana północnych wojen, który zmęczony spoczął przy jednej ze ścian. Jego towarzysz przymknął oczy na moment opowiadając swoją historię. Nikt więc nawet nie zwrócił na niego uwagę. Zaraz za nim do wnętrza ślepego zaułka wleciała wróżka rozsypując wszędzie swój magiczny pyłek, ten sam z którego czarodzieje z Oros wykonują fajerwerki. Ten dotknąwszy ziemi zaiskrzył się rozświetlając trochę chłodną grotę. W swoich niewielkich rączkach trzymała buteleczkę odmładzającą, którą przekazał jej jeden z obywateli Herbii. Ułożyła ją przy jednej z dłoni mężczyzny, że od razu ją poczuje. Pomyślność, bo tak ją nazywają w legendach ludzie, podarowała wielki dar schorowanemu człowiekowi.

Wszystko byłoby pozbawione życia, gdyby cała historia skończyła się na tym. Zupełnie byłoby to nie w stylu sławnego Skrzata Noworocznego. Nie mógł pozwolić, aby było nudno i patetycznie! Oj nie tędy droga. Wyjął zza pazucha swoją butelkę. Był to napój śmiechu. Mikstura, którą dolewał wszystkim smutasom, przy wylewaniu gorzkich żali na rodzinnych imprezach. Aby nie było tak gorzko zawsze nosił przy sobie trochę tego słodkiego specyfiku wykonanego z nektaru kwiatu paproci. W chwili gdy odłożył ją koło daru od Pomyślności, ta przybrała kształt drugiej butelki i nie sposób było je odróżnić. Do obu była przypięta ta sama plakietka z informacją, że w środku znajduje się mikstura odmładzająca. Teraz od przypadku zależy, czy Żerca stanie się znów młodym mężczyzną, czy na kilka godzin przepełni go histeryczny śmiech, którego nawet najgorsza tragedia nie opanuje.

Przez chwilę starzec miał wrażenie, że jakieś widmo krąży po grocie w czasie, kiedy dookoła w zadziwiającym tempie działy się cuda. Jego wzrok jednak nie był w stanie ujrzeć tego. Za to zobaczył wróżkę, która przeleciała obok niego. Posiadała ona jednak potężny urok na sobie, który upodobnił ją do świetlika. Zanim jednak zdążył spróbować pochwycić ją w dłonie- zniknęła. Przy jego prawej dłoni zaś spoczywały dwie butelki. Identyczne. Dwie niepozorne zakorkowane fiolki wypełnione tajemniczymi, mętno białymi substancjami, niezwykle słodkimi i wywołującymi mdłości.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

60
Przed oczami mężczyzn działy się dziwne rzeczy, których nie można było logicznie wytłumaczyć. Nawet legendy o skrzatach noworocznych nie były tak barwne jak to co działo się tu i teraz, we wnętrzu starej góry Gautlandii. Na szczęście nie zdążyli zarejestrować szarżującego konika, ani tańców wróżki. Dwie flaszeczki z magicznymi miksturami znalazły się przy ręce Żercy w przeciągu kilka setnych sekund i można byłoby stwierdzić, że leżą tam od zawsze. W czasie poczynań skrzata noworocznego wszystko wydawało się zatrzymane w czasie i ruszyło na nowo w chwili, kiedy zniknął do swojej pokręconej krainy, szukając z pewnością kolejnej ofiary swoich niemądrych psot.

- Dobrze więc. Damy sobie radę bez twojej siły i ostrych zmysłów, ale twoje rady i mądrość na pewno nas nie opuszczą do końca drogi. Dasz radę wstać? Będziemy musieli stąd wynieść naszych towarzyszy i opuścić jaskinię. Coś jednak mi podpowiada, że w środku kryje się coś bardziej ważnego, niż losy naszych braci – powiedział z pewną melancholią kusznik, który zdążył już unieść się na swoich nogach i wyciągnąć wszystkie kości, aż strzelił gaz, gromadzący się w jego stawach.

Wtedy też dłoń starszego mężczyzny zahaczyła o prezent od mikołaja i skrzata noworocznego. Zadźwięczało stuknięcie szkła. To dwie butelki przesunięte przez potężną dłoń ćwierć elfa uderzyły o sobie, jakby chciały obwieścić, że tutaj są i czekają na wypicie. Nie były to szczególnej jakości fiolki. Butelki były wręcz nie pozorne, ale magia je wypełniająca z pewnością wielokrotnie przewyższała umiejętności niejednego alchemika i maga w jednej osobie. Obie identyczne z takimi samymi etykietami, głoszącymi o swoim niezwykłym efekcie- odmłodzeniu. To było właśnie to co było potrzebne teraz weteranowi północy. Nie wiedział tylko skąd to coś znalazło się właśnie obok niego i dlaczego darowano mu to w tym momencie. Najważniejszym pytaniem było, czy nie jest to jakaś pułapka. Czy substancja w szklanym naczyniu nie jest przypadkiem trucizną? Jeżeli nie spróbuje, nigdy się nie przekona.

- Masz rodzinę przyjacielu? – zapytał się zaciekawiony, choć ludzie w wieku Adberta zazwyczaj mają już żonę i dzieci. Nie raz jednak słychać o wojownikach, którzy nie wiążą się na długo z kobietami, choć płodzą im małe bachory, aby przedłużyć linię swojej krwi. Nie chcą jednak darzyć nikogo uczuciami, gdyż te tylko przeszkadzają w bitwach, mącą umysł i powodują, że martwimy się nie tylko o swoje życie, ale również swoich bliskich. Czy poradzą sobie bez ojca? Czy nic im się teraz nie dzieje? Czy nie wykorzystają mojej rodziny przeciwko mnie?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”