Re: Dzikie tereny

31
Konieczność stłamszenia szyszymory była... przykra. Co prawda Maeglin nie planował dzielić się swoją mocą ze służącymi, ale mówił z serca, zwracając się do ducha. Terror i bezwarunkowa dominacja, wynikająca z zaklętej w mieczu mocy były oczywiście nieopisanie przydatne, ale konieczność polegania na nich martwiła wojownika. Co, jeśli? Niezależnie od tego, jak powalająco potężna była moc, którą dysponował, ostatecznie nie należała do niego. Była pożyczona. Jeżeli demon zdoła ją kiedyś odzyskać, cała armia może odwrócić się przeciwko niemu. Ciężar tej myśli spoczywał na jego ramionach. - Korona nie jest lekka. - Mruknął pod nosem zerkając na szyszymorę. Cóż. Na razie wystarczy nie odwracać się do niej plecami. Lojalność nie jest za darmo. Trzeba na nią zapracować. Pod tym kątem nekromanci i opisthory wydawali się bardziej praktyczni. Nietoperze, chodź niewątpliwie inteligętne, były zwierzętami. Zwierzęta można ujarzmić. Wyszkolić. Oswoić. Ludzi zmotywować, zainspirować i zdobyć ich szacunek. Ewentualnie zmanipulować. Tak czy inaczej, tą częścią armii mógłby dowodzić nawet bez miecza. Kiedyś. W przyszłości. Szyszymory mogły nie podlegać tego typu działaniom, ale warto spróbować.

- Spokojny, kojący chłód dla tych, którzy mi służą. Mordercze zimno dla mych wrogów. Ostrze mrozu to prawdziwie sprawiedliwe narzędzie, nie sądzisz Pani? Nie lękaj się. Przyszedłem dać wam przyszłość. Przyszedłem dać wam szansę. Oczekuję bezgranicznego, lecz świadomego posłuszeństwa. Możesz odejść, lecz staniesz się wtedy moim wrogiem. - Duchy były mu potrzebne. Ich strata mocno ograniczyłaby opcje, jakimi dysponował, ale jak rzadko, akurat tutaj argument siły nie był dobrym rozwiązaniem. Władza oparta na terrorze nie zawsze działała i potrafiła obrócić się przeciwko władcy. Nieumarły uśmiechnął się do wspomnień, rozmyślając nad jednym z buntów. Wtedy też była zima. Dobrze pamiętał minę dowódcy, kiedy przeszył go mieczem. Ahh stare dobre czasy. Stare dobre wojny. Kiedyś to wszystko było prostsze. Znany wróg. Znany dowódca. Znani podwładni a wszystko za pieniądze. Wszystko dla zabawy.

- Ostrze mrozu jest głodne. - Mruknął niesiony nostalgią. - Chodźmy kogoś zabić.

Kierowany przez akolitę, ruszył w stronę wybrzeża. Szeroki, złowrogi uśmiech wpełzł mu na twarz, a wypowiedziane słowa, pomknęły w przestrzeń. Szukał olbrzyma do zwerbowania. Ludzi do wybicia. Łodzi do zrabowania, a mroźnie powietrze, smakowało słodką wojną.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

32
Naiwność jest błogosławieństwem głupich, mawiał pewien erudyta.

Chociaż Maeglin zajął inne ciało, w którym serce poprzestało bić, krew nie tłoczyła się przez duże naczynia, lecz skrzepła i cały blask połyskujący w oczach przepadł, odruchy jak za życia pozostały te same. Człowiek czy elf, żywy lub martwy, przeklęty bądź wyniesiony do boskiego panteonu. Nic nie uległo zmianie. Wszystkich, jak jeden, wiążą prawa tegoż świata. Wszyscy pragną wyzwolić się spod woli okupanta. Wszyscy knują, jak przebrzydłe goblińskie ścierwa. Wszyscy wypatrują okazji, która z pokornego sługi nobilituje do miana pana. Nawet pośród umarłych czy wyklętych zjaw, ożywiony wojownik winien mieć się na baczności. Słusznie zatem punktował sojuszników i patrzył na ich sękate, zakrwawione łapska.

Akolita dotąd oddany jak żaden inny sługa z tego czy też poprzedniego żywota, prowadził ożywieńca ku - jak mniemał - potędze. Był wierny, a może sprytny? Posłuszny woli Maeglina czy wręcz przeciwnie - kierował nim wedle własnych pobudek? Z całą pewnością rodził mniej wątpliwości niż nowy nabytek szeregów armii zmarłych - szyszymora. Czempionka wiecznie wyjących zjaw o krwisto czerwonych oczach poprzysięgła lojalność. Sam Elesenar łamał dane słowo, czy więc mógł wierzyć w obietnice potępionej duszy?

Ruszyli na przód, ku południu, ku wybrzeżu, o którym rozprawiał sam akolita.

Jak z bicza strzelił przemierzyli las i zasypane trakty. Żadnej żywej duszy. Ani jednej, choćby malutkiego zająca kicającego po białym puchu. Widzieli zaś czarne kruki wirujące nad ich głowami. Wygłodniałe, równie jak zastępy umarłych, ptaki wyczekiwały aż resztki truposzy rozpadną się. Marzyły o tym, słyszał to w ich krakaniu w nerwowym trzepocie kruczoczarnych skrzydeł. Prawdziwa uczta dla wron, pomyślał.

- Panie mój - zawyła za plecami szyszymora. Odwrócił twarz i spostrzegł ją wtem jak przez mgłę, bo słońce ledwo chyliło się ku upadkowi. - Kazałeś mi sobie służyć - pochyliła przed nim głowę, lecz ujrzał wyłącznie ruch czerwonych ślepi, niewielkich rubinków na wietrze. - Tułacze, którzy trafiali na me cmentarzysko powiadali, że za tą skałą znajduje się krypta pradawnego krasnoludzkiego bohatera. Nieznany światu, po potyczce ze smokiem udał się w góry i skonał, a wdzięczni mu za bohaterski czyn mieszkańcy okolic wznieśli grobowiec na jego cześć. Wszyscy, którzy o nim pamiętali nie żyją, legenda zaś głosi, że tam z nim - w grobie - leży potężna zbroja, której nie spopielił smoczy ogień.

- Gdybyś zechciał się udać do przełęczy, poprowadzę umarłych dalej na południe - zaproponowała perorując szponiastymi rękoma. W czasie opowieści ognisty olbrzym znikł, a niebo znów stało się czarne. Szyszymory pojawiły się pośród umarłych.

- Nie możemy czekać, mój panie. Umarli są głodni. Jeszcze trochę i napotkamy osady. Wieśniacy będą stawiać opór, dlatego potrzebujemy możliwie wszystkich szczęk, szponów oraz ostrzy. - wtrącił akolita.

- Bohaterski artefakt może przysłużyć się naszemu panu. - przekonywała białowłosa zjawa.

- Nie za taką cenę. - akolita nie zamierzał ustąpić.

Przepychali się słownie, próbując przeforsować własne zdanie. Padło wiele rozwiązań, lecz tylko wybrane z nich zapadły w pamięci Maeglina.

Szyszymora proponowała, żeby pan ostrza udał się wraz z akolitą do zapomnianego grobowca. Wtenczas ona z siostrami oraz resztą nieumarłych podbije okoliczne wioski. Akolita nie zgadzał się na odstąpienie od nieumarłych, za wszelką cenę objawiał wolę pozostania z zastępem trupów i krwiożerczych nietoperzy. W jego zamyśle to szyszymora winna towarzyszyć Maeglinowi. Pewnym było, że czas działał na ich niekorzyść. Pozostało wybierać.
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

33
Rozłam pośród podwładnych stanowił typową sytuację problemową. Sama decyzja, z kim udać się do zapomnianego grobowca, była dosyć prosta. - Nieumarłymi dowodzi Akolita. - Krótka, zdecydowana odpowiedź, rozwiewała wszelkie wątpliwości. Spośród tej dwójki, pewniej czuł się, puszczając luzem czarodzieja, a zjawę trzymając za mordę. Oczywiście w sensie metaforycznym. - Pójdziesz ze mną Pani. Znasz drogę i będziesz mi potrzebna na miejscu. Wyznacz spośród sióstr swoją zastępczynię. - Część problemów rozwiązana. Dowódca nieumarłych i zastępczyni Szyszymor będą pilnować się nawzajem. Teraz należało tylko doprecyzować pewne szczegóły.

- Akolito... Masz w ogóle jakieś imię? Tak czy inaczej, znajoma jest Ci koncepcja dowodzenia przez cele? Szyszymory nie są bezrozumnym tłumem jak Twoi nieumarli. Nie trzeba mówić im, co dokładnie mają robić. Wesprą Cię w boju, więc wyznaczaj im ogólne zadania. To zastępczyni postanowi jak je zrealizować. Będzie wiedziała lepiej od Ciebie. - Ta sytuacja stanowiła niezłą okazję do sprawdzenia zdolności przywódczych Akolity i współdziałania tworzonej armii. Oczywiście najlepiej byłoby taki eksperyment kontrolować, ale nie można mieć wszystkiego. - Na wypadek problemów możecie kontaktować się z nami za pośrednictwem Opisthorów. Sam biorę ze sobą dwa spośród nich. - Nie ma dowodzenia, bez łączności. Na szczęście ten, jak i wiele innych problemów rozwiązywała obecność gigantycznych nietoperzy. - Zanim odejdę, pozbądźcie się tych przeklętych kruków. Wolałbym nie odkryć nagle, że jakiś demon, czarodziej czy inny śmieć obserwował mnie za ich pośrednictwem. Są zresztą elementem demaskującym. Niech służą za przekąskę, dla Opisthorów. Na przyszłość sami dbajcie o takie szczegóły. Nie będę zajmował się wszystkim osobiście.

Pewien wielki strateg mawiał kiedyś "bądź mądry, mądrością swoich podwładnych". Wspominał także, że rolą dowódcy nie jest robienie wszystkiego za swoich ludzi. Jego zadaniem jest przydzielanie im swojej pracy tak, aby pracowali za niego. Maeglin nie mógł przypomnieć sobie okoliczności śmierci tego wielkiego człowieka. Mgliście kojarzył, że padł w jednej z bitew, ale w której z wojen? Cóż. Nieważne. Tak czy inaczej, metodyka "wyszkól swoich podwładnych, by móc zrzucić na nich całą robotę" na razie sprawdzała mu się wyśmienicie. Przygotowanie wojska przypominało trochę oliwienie skomplikowanego ustrojstwa. Etap wprowadzania podziałów tak, by mogli konkurować o jego względy i wzajemnie się pilnować, w zasadzie wykonał się sam. Teraz wystarczyło tylko odpowiednio ich wyszkolić, a maszyna wojenna ruszy pełną parą, wymagając jedynie niewielkich ingerencji strategicznych.
Spoiler:
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

34
Nocne niebo, bezchmurne, jasne od księżyca i gwiazd.

Maeglin zaciągnął języka, a wierny akolita wyszeptał swe imię. Uldred, wypełzło dźwięcznie z wnętrza gardzieli i przez ostre pożółkłe nieco zielone zębiska. Mimo iż pilno im było, wszedł w dyskusję z dowódcą legionu nieumarłych. Chwilę po tym wezwał dwa opisthory, które kolejno odbiły z traktu wraz z Maeglinem i szyszymorą. Prosto do tajemniczego gaju.

Droga nagle utonęła w nieprzebytym i gęstym jak melasa mroku. Ośnieżone korony drzew okryły całe niebo nad nimi, a kurhan śnieżny zdawał się nie przepuszczać choćby blasku księżyca. Zlewające się ku szczytach drzewa uniemożliwiały gigantycznym nietoperzom lot, dlatego te pierwotnie próbowały czołgać się za panem lodowego ostrza. Gibko i z rześkim rytmem szurały skrzydłami po śniegu, jakoby szukający pod ziemią kreta ogar. Szyszymora jęknęła. Coś ją przeraziło. Szponiastą łapą chwyciła się za gardło naznaczywszy szramę od pazura.

- Tam - wskazała palcem - tam pochowany jest ten, który zabił smoka.

Była to jaskinia, o tym Maeglin był przekonany. Skryta między gęstwiną, przykryta śniegiem i gałęziami. Siwowłosy truposz podszedł, ostrym cięciem rozmiótł resztki gałązek, a wtem jego oczom objawił się idealnie do znudzenia wyszlifowany w kamieniu tunel. Zszedł po schodach z korzeni, głęboko, głęboko w dół. Idąc ciemnymi korytarzami, rozjaśniała je szyszymora, co
jakiś czas rozgrzewając osadzone w oczodołach czerwone oczyska. Blask rubinków upiornymi cieniami tańczył po ścianach i sklepieniach. Korytarze, schody, znowu korytarze. Loch, duża krypta, pod ścianami beczki. Gruzowisko, sterty dzbanów. Potem korytarz, który się rozwidla. W obu rozwidleniach ciemność. Maeglin waha się, którym rozwidleniem iść. Wreszcie decyduje się, skręca w lewo. Zszedł w dół, znowu korytarz. Loch i krypta w kształcie kopuły. Po bokach tkwiące w żelaznych uchwytach łuczywa. Szyszymora zapala je magicznie, wtem Maeglin spostrzega, że opisthory zostały na powierzchni. Dzieci nocy nie przemogły zejścia pod ziemię. To jednak nie zajmuje zżartego przez robale mózgowia truposza. Jego oczom objawia się bowiem widok kamiennego grobowca. Niedługo się zastanawiając, silnym pchnięciem zrzuca nawierzchniową pokrywę. W środku leży z dłoniami złożonymi jak do modlitwy szkielet krasnoluda. Na sobie ma piękną platynową zbroję, która odbija rzucany przez rozpalone łuczywa blask. Niestety jest zbyt ciasna dla ducha, który zajął ludzkie ciało. Uwagę władcy zimowego ostrza przykuwa piękny majestatyczny hełm z rogami. W sam raz dla przyszłego dowódcy legionu potępionych. Prawie nienaruszony, lekko okurzony. Wystawiwszy ku niemu dłoń, Maeglin czuje jaka moc bije z tego okrycia. Z drugiej strony ograbić bohatera to wielka zbrodnia, a jeśli udałoby się go powołać za sprawą ostrza mrozu. Szyszymora jęknęła.
Spoiler:
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

35
Starożytna krypta krasnoludzkiego bohatera okazała się całkiem przytulnym miejscem. Skąpana w mdłym blasku łuczyw, komnata sprawiała wrażenie dawno zapomnianej. Brak pułapek i kosztowności początkowo martwił nieumarłego. Złupiony grobowiec nie przedstawiał sobą zbyt wielkiej wartości, choć Maeglin nie przybył tu przecież po skarby. Szukał generała i ten, szczęśliwe nadal był na miejscu. Po krótkich oględzinach stwierdził, że ekwipunek poległego bohatera nie uległ korozji i nadal nadawał się do użytku. Doskonale. Kłopotliwym okazał się sam krasnolud. Na białych kościach nie została nawet odrobina mięsa. Wskrzeszanie za pomocą lodowego ostrza uwzględniało dotychczas wbicie go w cel. Mimo wszystko nie zaszkodzi spróbować.

- Cofnij się Pani. Pora obudzić smokobójcę. - Mruknął, dobywając miecza. Przez chwilę przyglądał się przyszłemu podwładnemu. - Hmmm. Na wszelki wypadek. - Mamrocząc pod nosem, jeszcze raz sprawdził grobowiec. Sprawdzał, czy nie ma w nim żadnej broni. Wyjątkowo niezręcznie byłoby, gdyby ożywiony szkielet w akcie bezmyślnego gniewu chwycił za sztylet i poderżnął mu gardło. Co prawda tego typu obrażenia, mogły okazać się mało istotne w obecnym stanie Maeglina, ale po co ryzykować. Strzeżonego Sakir strzeże. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, stanął przy szkielecie i płazem ostrza dotknął jego ramienia. - Wstań. Mianuję Cię Rycerzem Mrozu.

Wypowiedziana we wspólnym formułka miała zabrzmieć wzniośle i poważnie. Spoczywający tu mężczyzna prawdopodobnie nie był zwyczajnym wieśniakiem, więc budzenie go w ten sposób wydawało się zasadne. Oczywiście nie oznaczało to, że Maeglin miałby jakiekolwiek opory przed wrzuceniem szkieletu do jakiegoś worka, czy skrzyni i zatargania do swojego obozu. Wysypania tam na skutą lodem ziemię i przywołania za pomocą magii akolity. To też była jakaś opcja. Po prostu mniej dostojna. Mniej satysfakcjonująca. Zdecydowanie mniej praktyczna. Nieumarły przywódca zamierzał zbadać także prawą odnogę grobowca i nie chciało mu się później przemierzać znaczących dystansów z trupem na plecach.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

36
Maeglin przez chwilę stał bez ruchu, w ciszy, w której słychać było kapanie wody z sopli nad nimi. Potem wolno, nie spiesząc się, poziomo i delikatnie położył miecz miecz na rozpadlinie zwanej ciałem - szczątkami - bohatera, który zabił smoka. I przemówił do klingi głośnym wołaniem. Ostrze mrozu błysnęło jasno, aż ten blask oślepił szyszymorę. Jęknęła i echo jej wycia rozniosło się po kryptach i korytarzach.

Coś zabrzęczało, jakoby pusta blacha ze stali czy innego stopu. Kości poszły w ruch zrywając z siebie pajęczyny. Krasnolud otworzył wtenczas oczy. Patrzył na Maeglina z błękitnym ostrzem w dłoni, jakby niczego nie rozumiejąc. Potem wystawił zęby, wybałuszył oczy i zaryczał. Sapał i trzeszczał, a długą brodę miał obrzydliwie posklejaną. Ostrze migotało nad nim w nieznanym Maeglinowi rytmie. Niczym serce tętni, ostrze mrozu rozświetlało okresowo coraz bardziej poległego bohatera. Jego kości okryła od stóp kleista tkanka. Na żółtej mazi rosły czerwone fibryla, zlewające się potem w długie pęki i grube wrzeciona. Gdzieniegdzie wyrosła na nich sina, prawie czarna, skóra. Postrzępione wargi zakryły białe zęby, a siwe brwi obrosły wał nadoczodołowy.

Bohater leżał niewiarygodnie ciężko rozstając się z wiecznym spoczynkiem, jaki obiecano mu w tej skrytej przed światem krypcie. Objął na wpół okrytą mięśniami, powięziami i skórą dłonią trumnę, podciągnął się żwawym ruchem, by po chwili niezgrabnie opuścić grób. Maeglin ustąpił dwa kroki w tył wciąż mierząc w krasnoluda lazurowym ostrzem. Ten zajrzał ponownie do kamiennej mogiły, w której jeszcze przed tą mroczną nocą spoczywał i sięgnął po coś. Błyskawicznie podniósł obustronnie zakończony ostrzami topór. Zatańczył na pięcie, gdy nogi - chodź pokryte wierzchnimi tkankami - skrzypiały przyprawiając o dreszcze. Zwróciwszy wzrok na pana lazurowego ostrza ugiął kolano przed jego obliczem.

- Dulin syn Vartaga. Obudziłeś mnie, by służyć. Żyję, by wypełniać twą wolę, wielki.
Spoiler:
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

37
- No. I fajnie. - Ten jakże prosty, a przy tym znaczący komentarz domknął epicką scenę w dość rujnujący nastrój sposób. - Maeglin Elensar. Witam w mojej armii Dulinie. Zapraszam za mną, porozmawiamy po drodze. - Zakończywszy powitanie, nieumarły wojownik wykonał w tył zwrot i ruszył ku rozdrożu. - Jeżeli ma tu Pan coś, co według Pana może się przydać... cóż. Proszę czuć się, jak u siebie. - Rzucił przez ramię, zbliżając się do miejsca, w którym obrał drogę w lewo. Sukces ekspedycji okazał się mieć zbawczy wpływ na nastrój Maega. Wcześniejsza obojętność przerodziła się w satysfakcję i samozadowolenie, a zauważalna niepewność z jaką eksplorował miejsce spoczynku, rozwiała się, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.

- Minęło kilka stuleci, więc Pańskie informacje mogą być odrobinę nieaktualne, ale czy w tym korytarzu znajduje się coś, po co warto iść? Albo coś, co mogłoby nam zaszkodzić? - Mądrzy ludzie mawiali, że przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę. Nie zaszkodzi też zapytać o radę właściciela tejże krypty. - Swoją drogą trochę to przykre, że okoliczna ludność zapomniała o bohaterze. Prawdziwy smokobójca! A jednak to miejsce popadło w ruinę. Szkoda. - Pełen werwy i pozytywnego nastroju wojownik kontynuował beztrosko, obserwując obraną przez siebie ścieżkę. Co prawda nie chciał tracić tu zbyt wiele czasu. Pozostawione bez jego osobistego nadzoru wojsko prawdopodobnie posuwało się do przodu. Kontrola najwyższą formą zaufania, a Maeglin umierał z ciekawości... Hmmm. W każdym razie bardzo chciał wiedzieć, jak Najwyższy Akolita Uldred radził sobie z powierzoną mu funkcją. - Uldred. Uldred. Taaaa... Uldred. - Nieumarły jeszcze przez chwilę powtarzał pod nosem imię podwładnego. Słowo, jakimś magicznym sposobem usiłowało umknąć mu z pamięci, a trochę nie wypadało go zapomnieć. Nie po tym, jak wyróżnił maga prawem, do posiadania takowego.

Rozmyślania nad imieniem przerwała mu nagła realizacja. Tracił czas, na stanie w miejscu. Przywołując na spękane usta pokrzywiony, makabryczny uśmiech dobył miecza. Jego paskudny grymas wyrażał radość w sposób, do jakiego zdolne były wyłącznie potwory. Dzierżony w ręku miecz mógł nie okazać się potrzebny przy eksploracji tej części grobu, ale czasem biła od niego mroźna poświata. Chyba jeszcze nikt przed nim nie zwiedzał podziemi z równie potężną, cenną i mało skuteczną w rozświetlaniu wnętrz pochodnią. Zanim wyruszył, sięgnął jeszcze w mrok, przyzywając do siebie mroźne ogary. Od kiedy odkrył w sobie ich moc, jeszcze ani razu z nimi nie pracował. Puścił pieski przodem, niech się wybiegają i spokojnie ruszył za nimi.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

38
Wysłuchawszy słów pana, który powołał go do życia, krasnolud potaknął głową. Zakryty masywnym hełmem czerep trzeszczał w szyi z każdym potaknięciem. Tak jakby wyczarowane przez ostrze mrozu drobne mięśnie z więzadłami nie okryły kręgów z całości. Ruszał się koślawo, chwiał na nogach. Ciężki topór przeciągał ciało w swoją stronę. Kiedy jednak władca ostrza pokusił się o zasięgnięcie języka w sprawie rzekomych skarbów w krypcie, trupi Dulin spionizował posturę. Błyskawicznymi ruchami pokręcił głową w niemalże każdym kierunku, tak jak czynią to za nocy sowy. Wzrok truposza skierowany został na pusty plac. Porośniętą mchem ziemię. Przyglądał się niej dobrą chwilę, aż nagle opuścił topór. Nim stykające się z podłożem ostrze zabrzęczało, Dulin rozkopywał ziemię pod stopami. W ułamku sekundy zjawił się we wcześniej badanym miejscu. Jeszcze szybciej przebierał wpół kościstymi łapami, rozrzucając czarnoziem na boki.

Rozkopawszy głęboką dziurę zanurkował do środka, że przynajmniej jedna trzecia tułowia skryta została pod ziemią. Meglin nie zdążył odetchnąć, gdy trup na ugiętym kolanie prezentował przed swym panem stary brązowy kuferek. Z środka światło odbijały złote monety bez wybitych nominałów. Zapewne dzieło krasnoludów. Spostrzegł także dwa kielichy, talerz oraz pierścionek z tego samego kruszcu.

Zabrawszy podarek i zostawiwszy za sobą pusty jak mniemał grobowiec, czym prędzej pospieszył z dwoma sługusami ku górze. Jeszcze raz minął korytarz, zakręt, korytarz. Kryptę, korytarz i schody. Naturalne z grubych korzeni drzew znad powierzchni. Za ich sprawą trzeszczące stawy umarlaków podołały wspinaczce, choć nie było to łatwe. Udało się, wyjście.

Śnieg łagodnie godził w stopy. Maeglin zaciągnął się świeżym powietrzem, które tak często przesiąkało go na wylot. Wicher przeczesywał bebechy, resztki płuc i serce przez dziury w tułowiu. Z tym że tym razem poczuł coś innego. Zmysły oszalały, czuł niewyobrażalny głód. Krew, pomyślał. Wyczuł krew żywej istoty. Nim doszło do niego, że szyszymora wymachuje przed twarzą szponiastą dłonią chcąc zwrócić uwagę, sam skumał, że jucha należy do opisthorów, zaś ich ciała leżą rozszarpane kilka metrów od groty grobowca.

Z ciemności wyłoniła się para brązowych wielkich oczu. W miarę skracania dystansu, blask bijący od szyszymory odkrywał obliczę napastnika. Gigantyczny na dwa metry niedźwiedź o białym umaszczeniu. Grubymi łapami gniótł nie tylko śnieg, ale również wszelkie badyle pod sobą. Zaryczał raz, a ziemia zatrzęsła się dookoła. Był coraz bliżej i przyspieszał kroku. Żeby tego było mało, zza białego kolosa wychylała się następna para ślepi. Jeszcze żwawiej gonił ile sił w łapach, aż w pewnym momencie przegonił pierwszą z bestii. Dobiegł z lewego skrzydła, gdzie czym prędzej uskoczył Dulin, a z nim szyszymora. Nieumarli odciągnęli niedźwiedzia od Maeglina. Został sam na sam z pokaźniejszym z dwójki.
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

39
Złoto. Kiedyś tak ważne. Walczył i zabijał dla cennego kruszcu, a teraz wydało mu się niczym innym, jak tylko zbędnym balastem. Jego słudzy nie wymagali żołdu. Tutaj, na północy porządne futro i kawał pieczonego mięsa warte były więcej, niż kamienie szlachetne. Mimo wszystko zachował krasnoludzkie monety. Może się jeszcze przydadzą. Myśl o jedzeniu przepełniła wojownika głodem. Przez chwilę zastanowiło go skąd ta niespodziewana potrzeba. Nie musiał długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Zapach krwi wstrząsnął nim, aktywując najbardziej podstawowe instynkty. 'JEŚĆ' wrzasnęła podświadomość. Żądza okazała się na tyle przytłaczająca, że dwa martwe opisthory nie zrobiły na nim większego wrażenia. Nietoperze sprawdziły się całkiem nieźle i zamierzał uczynić z nich swoją świtę. Teraz leżały w zimnym śniegu. Zmasakrowane ciała były dość przykrym widokiem. Głód kierował wojownikiem do tego stopnia, że nie uznał go za powód do niepokoju. Nie chciał zmarnować mięsa i mentalnie już zabierał się za jedzenie.

Widok potężnych niedźwiedzi zrujnował nastrój nieśmiertelnego. Nikt nie lubił, kiedy przerywa mu się posiłek. Kiedy robią to dwie gigantyczne bestie, głód doprowadza cię do szaleństwa, a ty nie należysz do najcierpliwszych z istot... Cóż. Promieniujący gniewem wrzask wydarł się ze spękanego gardła trupa. Martwe oczy zapłonęły gniewem a Maeglin skupił negatywne emocje, by wraz z krzykiem wyrzucić z siebie chmurę szarozielonych oparów. Był wściekły. Odskakując po skosie w tył na lewo, chwycił za broń. Prawica zacisnęła się na lodowym ostrzu. Starał się pozostać za zasłoną i wypatrywać przeciwnika. Powinien dostrzec go jako pierwszy, ale kto wie? Może bestia kierowała się węchem? Albo słuchem? Tak czy inaczej, wbiegnięcie w toksyczną chmurę nie powinno być najprzyjemniejszym z doświadczeń.

Zacisnął obie ręce na mieczu. Kriegsmesserem dało się walczyć jednorącz, ale przy przeciwniku takich gabarytów? Rozpędzona kupa mięsa prawdopodobnie przemknie obok niego z impetem taranu. O ile zdoła uskoczyć. Frontalne starcie z niedźwiedziem byłoby samobójstwem, co biorąc pod uwagę obecny stan wojownika, mogłoby skończyć się różnie. Już nie żył. Wolał nie sprawdzać, co czeka go po kolejnej śmierci. Zamierzał odskoczyć w bok i wykorzystać pęd wroga, by zadać mu dewastujące, poziome cięcie wznoszące. Dobrze byłoby uciąć wysuniętą do ataku łapę. Wątpił, by głowa bestii znalazła się w bezpiecznym zasięgu. Cóż. Wszystko okaże się, gdy przeciwnik już do niego dotrze.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

40
Zielona chmura toksyn wysączyła się przez pożółkłe zębiska truposza.

Złowrogi i paskudny był to czar. Wokół unosił się kwaśny, żrący, gęsty i kleisty smród, swąd duszący i okropny, nie dający się określić, nie przypominający niczego, co biały niedźwiedź kiedykolwiek wąchał. Był to niewątpliwie smród rozkładu,trupi cuch ostatecznej degradacji i degeneracji, odór rozpadu i niszczenia. Rozpędzone zwierze wpadło z impetem w oliwkowy obłok, nie mogło nad tym zapanować. Zjadliwy opar zakuł w oczy, podrażnił nozdrza. Niedźwiedź ryknął, trząsł łbem machając na oślep masywnymi łapami, które zaopatrzone były w szpony o połowę krótsze od lodowego ostrza.

Błękitną stal objął oburącz truposz, podczas gdy niedźwiedź na ułamek sekundy utracił koncentrację. A Maeglinowi ten ułamek wystarczył. Ciął z wypadu, mocno na pełną długość ramienia i klingi. Nawet nie drgnął, gdy ostrze z sykiem przeleciało przez lewe ramię z fragmentem szyi. Bestia wyła z wściekłości. Potem runęła na ziemię pyskiem kuląc lewą łapę. Trwało to tylko chwilkę. Bardzo krótką chwilę, bowiem śnieżny ssak powstawał z ziemi. Jeszcze groźniejszy, jeszcze bardziej gniewny.

W tej samej chwili zerwał się mroźny wicher, który rozpędził zieloną truciznę.

Re: Dzikie tereny

41
Ciężkie, niedźwiedzie łapsko upadło na glebę. Poważna rana i obfite krwawienie nie powstrzymały, a wręcz przeciwnie — rozsierdziły bestię. Dla równie, jeżeli nie nawet bardziej wściekłego wojownika nie stanowiło to większego problemu. Mieszanina gniewu i głodu pulsowała w nim, a lodowe ostrze łaknęło śmierci. Utrata jednej z kończyn znacząco osłabiała przeciwnika. Niezależnie od tego, jak dzika, groźna i ogromna była zwierzyna, jej zakres ruchów pozostawał bez zmian. Maeglin nigdy nie był specjalistą w dziedzinie łowów, ale nawet on wiedział, że niedźwiedzie nie specjalnie są w stanie kopać. Możliwości ataku i obrony potwora ograniczały się do masy i przedniej części tułowia.

Brak łapy czynił całą tylną, a także większość lewej strony potwora względnie bezpieczną przestrzenią. Nie oznaczało to, że zwierz nie morze się nagle obrócić, capnąć paszczą czy po prostu rzucić cielsko, wgniatając nieumarłego w śnieg. Należało zachować ostrożność, ale ustawiając się po lewicy potwora i unikając na tę stronę, powinien pozostawać poza zasięgiem prawych szponów. Zamierzał skakać wokół przeciwnika, wykonując pchnięcia i cięcia na odsłonięty bok. Przewaga zasięgu ostrza powinna pozwolić mu to zrobić, bez narażania się na potężne szczęki czy pazury. Zapewniany przez miecz dystans, powinien pozwolić mu obserwować całego niedźwiedzia, ale swoją uwagę skupiał na głowie, gotów w każdym momencie uniknąć, lub uderzyć przy nadarzającej się okazji.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

42
Gwar walki ścichł. Zrobiło się ciszej. Niedźwiedź stąpał, podnosząc łapy jak baletnica. Tylko rozcięta gdzieś między łopatką a kością ramienną kończyna była z lekka podkulona. Z rany sączyła się krew zalewając całą łapę.
Bestia spojrzała mu prosto w oczy. Gdy Maeglin począł kroczyć od boku niedźwiedź ryknął. Podniósł znienacka zranioną łapę, zupełnie niespodziewanie wymierzając nią w truposza. Sięgnął! Uderzył tylko raz, tylko jednym, krótkim ciosem podkulonej kończyny.
Maeglin zaskowyczał po psiemu, zatoczył się, brzękiem i hukiem wyciął głową o stojącą w oddali sosnę, osunął się po jej pniu, rozmazując trupi cuch na korze.

Biały niedźwiedź skoczył jak pchnięty sprężyną, machnął jeszcze raz łapą godząc w okutą w metal nogę nieumarłego. Rozbity leżąc pod drzewem spostrzegł wtem, że w locie ostrze mrozu wysunęło mu się z ręki. Lazurowy miecz spoczywał wbity w śnieżną zaspę kilka metrów przed nim, ale było już za późno...
Niedźwiedź otworzył paszczę. Bijąca z wyciągniętych szczęk para zaślepiła chwilowo Maeglina. Trup starł z twarzy skroploną mgiełkę. Skrzypnęło tak, że zakuło w uszach. Dźwięk przetoczył się echem po okolicy, gdy bestia capnęła między zębiska lewe podudzie. Okute w metal było nie do sforsowania, lecz z każdym szarpnięciem tkanki nad kolanem pękały w szwach. Skóra rozchodziła się, a staw lada chwila miało pęknąć.
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

43
Potężna paszcza bestii zacisnęła się na kończynie półprzytomnego nieumarłego. Zdezorientowany ciosem trup poczuł ból w szybko poddającym się kolanie. Jego reakcja musiała być szybka. Nie mając czasu, na planowanie kolejnych ruchów chwycił się, za przytroczone do pasa noże. Jeszcze nietestowane ostrza były na szczęście przymocowane z podziwu godnym profesjonalizmem i nie zgubiły się w walce. Ich wymiary wydawały się śmieszne w perspektywie masywu białego niedźwiedzia, ale do tego, co planował zrobić, nadawały się doskonale.

Mocnym spięciem mięśni brzucha szarpnął tułowiem i zgiął się w pół. Musiał błyskawicznie i precyzyjnie wykonać wszystkie czynności. Zaskoczenie przeciwnika grało tu kluczową rolę. Jeżeli potwór użyje łap i przygwoździ go nimi do podłoża, będzie po walce. Zwijając się w kulkę, próbował dosięgnąć nożami wielkiej, białej głowy. Prawym ostrzem celował w oczy bestii. Przy chaosie walki o przetrwanie, zadanie to okazywało się niezwykle trudnym. Druga broń poszybowała w szyję. Mniej priorytetowy, aczkolwiek nadal potencjalnie śmiertelny cios miał za zadanie zadać ból. Być może nie uśmierci od razu, ale trafienie w taki cel było o niebo łatwiejsze niż wcelowanie się w wąskie oko. Jeżeli niedźwiedź zaryczy z cierpienia, prawdopodobnie uwolni nogę wojownika, dając mu większe pole do manewru. Poza tym trzymanie się wbitego w mięso noża zdecydowanie ustabilizuje walkę i umożliwi zadawanie kolejnych ciosów prawicą.

Zerwał się do ataku, jak gdyby walczył o życie. Nawet jeżeli ów koncept był mu od pewnego czasu daleki i obcy.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

44
Truposz wzniósł korpus, przez moment prezentując się gigantycznemu niedźwiedziowi w całej niemiłej dla oka okazałości. Poderwany z sykiem wydobył ostrza z pochew, obracając żelazem nad podziw zręcznie. Trwało to chwilę, ale na ten ułamek sekundy bestia rwała trupią goleń w zębiskach.

Wywinął się, a wyciągniętą w górę prawą ręką zdołał dźgnąć z wypadu, mocno, na pełną długość ramienia i ostrza. Metal przeleciał na długość oka i fragment oczodołu tak strasznie, że pysk zalał się deseniem karminowych wężyków. Zobaczył błysk w jego zdrowym oku. Potwór zaryczał ile sił. Wem znienacka, z szybkością atakującej żmii przeszedł do drugiego ciosu. Zderzając się z napiętą gałką oczną rozwścieczonego zwierza, wywołał eksplozję, której pozostałość splamiła całą trupią mordę. Mieszanka krwi, wewnętrznych śluzów i galaretowata rogówka bryznęły prosto w Maeglina. Skomlenie niedźwiedzia poprzestało przypominać władcze ryki, od teraz brzmiał ponuro, gorzko i smutno, niczym lament tonącego szczeniaka, którego wrzucono do jeziora w worku.

Wyjął ostrze. I ciął znowu. Jak piorun. Co rusz trafiał i chybiał o włos, aż siła ciosu chwiała trupem na boki. Dźgnął mocno i pewnie. Ostrze przeszło przez pusty oczodół, trafiwszy w głębiej położone struktury. Zajęczał znowu, jego wielgachne szczęki rozszerzyły się ze strachu. Padł obok. Miękko jak kot. Wielki wojownik, obrońca lasu. Zarżnięty bez oczu jak prosie, leżał u stup żywej abominacji. Tego, którego podudzie odwarstwiło się od kolana.
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

45
Zwycięski, chociaż poważnie ranny wojownik padł na plecy, dysząc ciężko. Ranione podudzie wyraźnie dawało się we znaki, a zalepiająca oczy krew utrudniała postrzeganie. Mimo tego był szczęśliwy. Niczym niewinne dziecko, po otrzymaniu nowej zabawki parsknął radosnym śmiechem. Taki przynajmniej był, z jego perspektywy. Wysuszone, spękane usta martwego rozwarły się, a z gardła uciekł paskudny, przerywany skrzek. Wiedział, że to nie czas na radość. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale już dawno nie przeżył tak satysfakcjonującej walki. Dosłownie. Dopiero po krótkiej chwili napawania się zwycięstwem postanowił wstać i dokuśtykać, do swojego ostrza. Lodowy oręż nie poleciał na szczęście daleko.

Zajęty przeciwnikiem, nie miał nawet czasu sprawdzić, jak radzą sobie jego sprzymierzeńcy. Legendarny Smokobójca i potężna Pani Dusz, wydawały się zdecydowanie przesadzoną siłą. Przeciwko jednemu niedźwiedziowi? Powinni skończyć szybciej, od niego! Mimo wszystko jeszcze nie miał okazji przetestować siły swoich generałów, a tym bardziej ich koordynacji. Postanowił najpierw ożywić niedźwiedzia. Na wszelki wypadek, gdyby jednak potrzebowali pomocy. Poza tym chodzenie z oderwanym podudziem było wyjątkowo niewygodne. Misiek nada się, na wierzchowca. To jest, jeżeli uda się na niego wdrapać i nie spaść na ryj. Z bronią w ręku, zwierzem pod sobą i z szerokim uśmiechem, na nieumarłej mordzie, mógł śmiało ruszyć, w stronę pozostałej trójki.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Wróć do „Salu”