Re: Dzikie tereny

46
Ciało poległej bestii jeszcze emanowało resztkami ciepła, gdy rzucona w nie klątwa rozległa się po powierzchni niczym srebrny pył wróżki. Bijąca z ostrza wskrzeszenia szarawa mgła pokrywała centymetr po centymetrze śnieżnego kolosa. Przypominało to poranny obłoczek wilgoci nad krokusami wczesną zimą. Ciemnica dobrą chwilę bujała nad niedźwiedziem, wypełniając luki po uderzeniach ostrza. Ubytki na skórze stawały się jasne, uzupełnione mglistą łuną, tętniącą jakoby serce, które w bestii bić dawno przestało. Otworzył wtem swe pełne jak u rusałki oczyska, bijące chłodem zakazanej nekromancji. Zaparł zaczarowane łapska w taplaninie śniegu z błotem i wstał. Potulny niczym baranek, powoli poczłapał pod Maeglina, by ten w trudzie mógł wspiąć się na jego grzbiet.

Wyglądał majestatycznie, choć skromnie bez części nogi. Zmiażdżona, rozszarpana w boju kończyna nie nadawała się do użytku, nawet dla nieumarłego. Musiał czym prędzej odszukać żywiciela, którego siły witalne wyssie, tak jak wysysa życie z tej zapomnianej ziemi odkąd do niej przybył.

Szyszymora wyłoniwszy się zza skały omiotła wzrokiem pobojowisko. Nad niedźwiedzim trupem stał, oparty o gigantyczny topór, Dulin. Zwierzę pozbawione było głowy, z której sączyła się krew. Zabarwiona czerwienią ziemia przypominała skąpaną w deszczu polanę. Karminowe wężyki wiły się we wszystkich kierunkach. Szyszymora widząc nadjeżdżającego czempiona, wartko przemknęła między drzewami.

- Już po wszystkim, mój panie - odparła, wychodząc na przeciw.

Za nią podążał małomówny sługa Maeglina. Wyprawa do pradawnego grobowca dobiegła końca.

Spoiler:

Re: Dzikie tereny

47
Twarde kręgi bestii przeszkadzały przy wygodnym dosiadaniu, problem ten bladł jednak w obliczu majestatu potwora. Jeździec pieszczotliwie podrapał czaszkę wierzchowca, krytycznym spojrzeniem oceniając leżące przed nim zwłoki. Pozbawione głowy cielsko leżało spokojnie, czekając na jego decyzję. - Siad. - Krótka komenda rozeszła się echem po lodowym pustkowiu. Niedźwiedź zaległ, pozwalając, by Maeglin zsunął się z jego grzbietu. Raniona noga nie pozwalała na dziarski zeskok. Nieumarły runął na ziemię, by po chwili zebrać się i wbić lodowe ostrze, głęboko w truchło pokonanego wroga. Nie martwił się upadkiem. Spętani chłodem ożywieńcy nie wybuchli śmiechem. Nie wykpili niezdarności swego pana i chociaż nieumarły przywódca traktował ich jak ludzi, ostatecznie stanowili jedynie narzędzia. Podporządkowane obcej magii przedmioty różnorodnego zastosowania.

Mocne szarpnięcie oswobodziło przemarzniętą klingę, wyrywając ją z trzewi stwora. - Po powrocie zrobicie im siodła. Wykorzystajcie armię. - Dowodzenie poprzez cele. Maeglina nie interesował proces, jaki doprowadzi do powstania sprzętu. Nie wnikał, który trup go wykona. Wydał rozkaz i oczekiwał wyników. Utykając na uszkodzoną kończynę, dowlókł się do swojego wierzchowca. Wdrapywanie się na grzbiet tego olbrzyma na pewno nie robiło piorunującego wrażenia. Nie musiało. Nie miało przed kim. - Na południe. - Mruknął, wpatrując się w horyzont. Gdzieś tam jego wojsko zaopatrywało się właśnie w zasoby żywieniowe. Być może grabili jakąś wioskę. Pora sprawdzić, jak Akolita wywiązał się ze swojego zadania. Uldred, powtórzył w myślach. Imię, które co rusz próbowało wyślizgnąć się z jego pamięci.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

48
Upiornego zbrodniarza nie protegował już nikt. Maeglin sam został kowalem własnego losu. Dotąd wypełniając wolę pradawnego demona, nie szukał celu. Teraz z cząstką tegoż bytu w mroźnej stali obrał swoją ścieżkę, niosąc zniszczenie i łamiąc odwieczne prawa życia i śmierci.
Wojna stała się sensem jego jestestwa. Pragnął armii zdolnej zalać Keron, która niczym zaraza dopłynie do brzegów kontynentu. I nic nie stało na przeszkodzie, by tego dokonał. Okryty wieczną zawieją, wysoko w górach północy, przegrupowywał rzeszę ożywieńców z pokracznymi plugastwami.
Obrazek
Po kilku dniach Maeglin dociera do obozu nieumarłych.

- Ach, płaczki. Są wyjątkowe. Nie ma nic bardziej eleganckiego niż to połączenie bólu, piękna, śmierci i absolutnego przerażenia - rzekł Uldred, widząc jak zebrane wieśniaczki opłakują swe dzieci. Bestialsko pożarte na ich oczach przez wygłodniałe opisthory. W żalu, przeraźliwym wrzasku nieświadome zmieniały się w wychudzone, blade, wykrzywione w wiecznym grymasie cierpienia szyszymory.

Nekromanta odwrócił się na pięcie, zostawiwszy spopielałą osadę za plecami.

- Osady nie stawiały oporu, mój panie - raportował na widok nadjeżdżającego na białym niedźwiedziu czempiona truposzy. - Widzę, że legenda okazała się prawdziwa - zmierzył Dulina wzorkiem, a następnie szyszmorę, w której intencje powątpiewał.

Wioska, do której dotarli była już pusta. Gdzieniegdzie dogorywały krzyki ostatnich żywych. Po polach wlekli się nieumarli, a gigantyczne nietoperze latały nad chatami. Ten straszliwy marsz trupów zbierał żniwo. Tej nocy zmarli przebudzili się i swobodnie chodzili po ziemi, siejąc strach i zamęt pośród żywych. A był to dopiero początek. Nim nastanie świt, kolejne wioski i osady zostaną wybite co do głowy.

- Przynieście jedzenie - rozkazał pozostałym akolitom, zaś jego spojrzenie zawisło na urwanej nodze władcy. Odziani w czarne togi mężczyźni na barkach dodźwigali drewniane skrzynki. Kiedy zerwano deski z jednej ze skrzynek wypadło dziecko. Kilkuletni chłopiec przykuł uwagę szwendających się dookoła nieumarłych. Wygłodniałe potwory chętne zatopić szczęki w świeżym mięsie musiały ustąpić. Słuchały magii nekromantów oraz potęgi Kriegsmesser'a. Byli jak groźne psy na smyczy.

Nadszedł czas wyleczyć stare rany.
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

49
Spoglądając z wysokości wierzchowca, podziwiał pracę Uldreda. - Dobra robota. Mam dla Ciebie następną. - Potężny głos rozniósł się po okolicy, odbijając od ścian zdobytych domostw. - Poznaj Dulina. To silny wojownik. Takiemu jak on, potrzebni są silni podwładni. Ożyw coś dużego. Pozszywaj trupy. Nakarm je czymś. Eksperymentuj. Baw się. Chcę zobaczyć szybką i wytrzymałą grupę ciężkiej jazdy, pod jego dowództwem. - Podano do stołu. Nagłe szarpnięcie głodu całkowicie rozproszyło myśli wodza. Dzieciak był młody. Zapewne w innych okolicznościach czekałoby go jeszcze wiele lat strachu, zimna i głodu. Nieumarła kompania w zasadzie wyświadczała mu przysługę, chodź zapewne, nie zdawał sobie z tego sprawy. - Dulin. Podaj to. - Blady palec wskazał posiłek, przypieczętowując los chłopaka. - Druga sprawa. Armia rośnie. Jesteś moją prawą ręką Uldredzie, ale nie możesz zajmować się wszystkim sam. Potrzebujemy więcej nekromantów. Grupy wywiadu, najlepiej z ludzkimi szpiegami. Niech zbierają plotki o takich ruinach. Plotki o nas. O tych, którzy ruszą naszym śladem. Potrzebujemy grupy logistycznej, zajmującą się transportem sprzętu i jedzenia.

Ostatnie słowo wypowiedział, patrząc chłopcu głęboko w oczy. W jego źrenicach dostrzegał skryty potencjał. Gdyby tylko nie był aż tak głodny. Chwyciwszy bezbronne dziecko, wgryzł się w kark. Ciepła krew zwilżyła usta. Zęby wyrwały solidny kawał mięsa, a nieszczęśnik konał, stając się siłą Maeglina. Zjadał go żywcem, rozmyślając nad kolejnymi słowami. - Dla tych formacji będę potrzebował dwóch kolejnych dowódców. Na razie nie są niezbędne, ale musimy patrzeć w przyszłość. - Mówił, w przerwach pomiędzy kolejnymi gryzami. - Dlatego nie zabijaj wszystkich. Zabijaj większość. Werbuj tych, w których zobaczysz potencjał. Najzdolniejszych wysyłaj do mnie. - Następny kawałek chłopca zniknął w gardle Zbrodniarza. - Kolejne zadanie. Stwórz sztandar. Trop tego miśka. Czarny, na niebieskim materiale. - Nie potrzebowali symbolu. To nie była taktyczna decyzja. Elensar po prostu chciał go mieć. - Ostatnia sprawa. Zachowaj przy życiu kilka pięknych kobiet. Będą mi służyć i stanowić nagrody, dla opętanych chucią żyjących. - Nie odczuwał popędu, ale zamierzał wkroczyć na tereny Keronu. Bardzo możliwe, że nie zdadzą tam sobie rady, bez sprzymierzeńców. To oznaczało politykę. Stanie się władcą. Sztandar, prestiż, służba. Może nie stawiało go to na równi z królami, ale pozwalało przynajmniej mieć ku temu aspiracje.
Spoiler:
- Ah. Uldredzie. Coś jeszcze. Szerząc przerażenie, ból i smutek w moim imieniu... baw się dobrze. - Dbanie o morale wojska stanowiło istotny element bycia dowódcą. Nekromanta i jego grupka akolitów zdawała się obecnie jedynym elementem zgrupowania, posiadającym coś na ich kształt.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

50
Zatopiwszy szczęki w ludzkim mięsie, nieumarły nie mógł zaprzestać konsumpcji chłopaka. Z każdym kolejnym kęsem rana poniżej kolana zdawała się zrastać, a następnie wypiętrzać. Wyrosła kość pokryta powięzią, mięśnie i na koniec skóra zaopatrzona w pokłady tłuszczu. Nim bestia przeszła zeżarła połowę ciała, już spostrzeżono zalążek formującej się stopy. Skóra na twarzy Maeglina podciągnęła się. Zapadnięte kości policzkowe wypełniły blade płaty, a mętne i przesuszone dotąd oczy nabrały złowieszczego blasku. Przeklęta magia sprawiła, że potwór mógł żyć wiecznie. Odradzać się jak feniks z popiołów. Zyskiwał życie płacąc cudzym jestestwem, bo tylko śmierć, czyli akt zbrodni na naturze, zdolny jest przywrócić nieumarłego do życia.

Jak nakazujesz, panie — pokornie pochylił głowę nekromanta, znikając we mgle.

***

Niedźwiedzi sztandar powiał na kilkunastu pikach niesionych przez nekromantów oraz truposzy. Umarlaki zajęły okoliczne lasy, żywiąc się żyjącą tam dotąd zwierzyną. Ocalałe resztki nadawały się do wskrzeszeń. Akolici ożywiali wilki i lisy, a nawet gruboskórne łosie. Nieliczne posłużyły szwendaczom za wierzchowce. Szykowali się do wymarszu ku południu.

***
[img]https://i.imgur.com/DXgrqVE.jpg[/img] Kruki nieumarłych nadleciały nad maszerującą armię trupów. Zwiadowcy Uldreda donosiły mu o wszystkim, co upatrzyły przemierzając przestworza. Osada, do której zmierzali była inna niż te najechane dotychczas. Stary obóz o grubych wysokich murach, do którego prowadziły tylko dwie bramy chronione broną i zwodzonym mostem. Wewnątrz osady znajdował się fort o równie grubych murach co zewnętrzne z jedną bramą warowną. Siedzibę zamieszkiwali w pełni uzbrojeni wojownicy patrolujący mury, a także prostaczkowie. W przypadku zagrożenia w każdej chwili mogli spuścić brony, by żadna siła nie sięgnęła mieszkańców fortu.

Uldred podjechał na koniu do dosiadającego niedźwiedzia Maeglina.

Uderzymy o świecie od południa, mój panie. Twoi poddani są głodni. — objaśnił, przedstawiając dowódcy wizję kruków.
[img]https://vignette.wikia.nocookie.net/wog ... 0227080355[/img]
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

51
Zebrana przez kruki wizja okazała się niezwykle pomocna, przy planowaniu przyszłego ataku. - Dwóch nekromantów weźmie ze sobą czterdziestu ożywieńców i obejdzie zamek. Niech ulokują się w okolicach północnej bramy. Po ataku głównych sił mają narobić zamieszania. Odciągnąć część wojsk przeciwnika. Niech zaatakują, jeżeli dostrzegą okazję. Nieumarli są nieistotni, ale Nekromanci mają skupić się na własnym bezpieczeństwie. - Przez pewien czas rozważał użycie grupy jako wabika, ale utrata elementu zaskoczenia nie była tego warta. - Przed rozpoczęciem ataku nieumarli nazbierają kupę głazów, twardszych brył lodu i innych ciężkich przedmiotów o wielkości zbliżonej, do mojej głowy. - Przygotowania stanowiły ważny element każdej bitwy.

- O świcie opisthory wezmą w pazury dwóch nekromantów, 12 nieumarłych i Dulina. Jeżeli żaden z nich nie dźwignie syna Vartaga, niech to będzie 13 nieumarłych. Niech lecą nisko i zrzucą ich z niewielkiej wysokości za murem. Ta grupa uderzeniowa ma za zadanie opuścić most i otworzyć bramę. Opisthory, które przeżyją, wrócą tu i zaczną zrzucać zebrane kamienie na twierdzę ze swojego maksymalnego pułapu. - Tyle w kwestii planu. - Co do reszty, nieumarli ruszają chwilę po Opisthorach. Szturmują twierdzę. Jeżeli plan nie wypali? Szkoda. Trupy biegną. Niech próbują wspiąć się na ścianę. W razie konieczności niech rzucają się w fosę na krótkim odcinku, aż powstanie most i rampa na mur osady. Za nimi szyszymory i reszta akolitów. Bombardują magią bramę i obrońców na murach. Ty Uldredzie i Pani zostajecie ze mną. Obserwujemy z dystansu. - Tyle. Co prawda Maeglin uwielbiał walczyć, ale ciężko nazwać walką proces, w którym jedna strona biegnie i ginie, a druga strzela do nich z łuków, lub kusz. Wysyłając armię, spodziewał się poważnych strat. Potencjalnie całkowitych. Cóż. Szkoda opisthorów.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Dzikie tereny

52
Po tym, jak Maeglin wskrzesił syna Dulina, mógł dokonać przewrotu. Z ożywionym krasnoludem u boku i wraz z wiernymi mu wojskami nieumarłych, mości książę śmierci ruszył na fort bez imienia. Gdy lada chwila przyjdzie iść do boju na czele grupy szyszymor, pierw specjalna grupa niesiona przez gigantyczne nietoperze miała wkraść się za mury. Nim nastał świt, pierwsze nietoperze wzniosły się w przestworza, a nieumarli otoczyli obiekt.

Jeśli tylko uda nam się przedostać do środka, nieumarli zaleją ich, ot co. I żadne zbroje nie uchronią ludzi przed szczękami wygłodniałych truposzy. — wtrącił Uldred, ściągając oburącz kaptur z głowy, żeby poszerzyć zakres widoczności.

Obrany punkt dowodzenia znajdował się na wzgórzu, skąd doskonale widzieli swoje wojska. Oczy nieumarłych przyzwyczajone były to szarówki i porannej mgły bardziej niżeli do słońca dnia. Maeglin obrzucił spojrzeniem znikające za murem nietoperze, porośnięte długą brązową sierścią ginęły za szarą skałą.

Pozostało czekać.

Nim przyćmione chmurami słońce stanęło w zenicie, stara brona podniosła się, a po okolicy rozbrzmiał brzęk ciągniętych łańcuchów. Wybiegli pierwsi nieumarli, podobni jak bracia, gryzący jakieś nierozpoznawalne, zaplamione krwią pożywienie. Ktoś podniósł alarm. Na wiecach zapłonął ogień, między ognikami przebiegali zaopatrujący się w łuki i kusze ludzie. Dzwon z wewnętrznego ogrodu dudnił do oporu, dezorientując latające opisthory. Pierwszy runął pod nogi napierających nieumarłych, gdzieś w okolicach mostu. Kolejny z bełtem w brzuchu tracił wysokość. Inny ściągnął łucznika z murów, po czym zapłonął od nasączonej smołą strzały.
[img]https://i.imgur.com/MMaR1SR.jpg[/img]Przedarli się — wskazał palcem na nieumarłych Uldred, podczas gdy przekroczyli granicę bramy.

Strach — wycedziła przez zaciśnięte szczęki przywódczyni szyszymor. — Czuję ich strach. Cały fort cuchnie strachem.

Opisthory nurkowały między fortyfikacjami. Zewsząd unosił się swąd palonego mięsa. Grad płonących strzał przeniósł się zza murów do wnętrza twierdzy, gdzie wzrok generałów nie sięgał. Odgłosy bitwy cichły i podnosiły się naprzemiennie za pierwszą bramą warowną.
Spoiler:

Re: Dzikie tereny

53
Szturm przebiegał wzorowo, a straty własne mieściły się w przyjętych granicach. Fala ożywieńców zalała fort, pokonując pierwsze umocnienia i otwierając ścieżkę reszcie sił. Podczas kiedy losy posłanego pod przeciwną bramę oddziału pozostawały nieznane, sytuacja głównego kierunku natarcia rokowała rychłe zwycięstwo. Większość obserwującej bitwę kadry nie kryła ekscytacji. Maeglin nie podzielał ich nastroju. Spojrzenie nieumarłego wwiercało się w mury, a usta poruszały w rytm cichego mamrotania. - Opisthory... Moje Opisthory... Moje Opisthory!!! SKURWYSYNYYYYYYY!!!!! - Dziki wrzask wyrwał się z wysuszonego gardła. Dłoń zacisnęła się na rękojeści. Oczy zapłonęły niebezpiecznym blaskiem, a wojownik ruszył ku otwartej bramie.

- Wycofać nietoperze! Atakować! Atakować! NA PIER DALAAAAĆ!!!!!! - Latające stwory stanowiły trzon jego armii, a ich utrata bolała bardziej, niż odgryziona noga. Pchany plątaniną sprzecznych emocji szarżował ku otwartej bramie. Był wściekły z powodu straty. Cieszył się z nadciągającej rzezi. Był podekscytowany zbliżającą się walką. Po chwili zupełnie odciął się od tych uczuć. Odciął się od emocji. Był martwy. Nadciągał. Ostateczny i niezaprzeczalny jak sama śmierć. Jak żywioł.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Dzikie tereny

54
POST POSTACI
Thusnel
Prawdę mówiąc Thusnel nie miała wiele czasu do protestowania. Co prawda zaznaczyła swoje niezadowolenie i powiedziała, że ona nie chce byle gdzie tylko z powrotem! Prawdę mówiąc wręcz krzyknęła na starego szamana, choć wyglądało na to, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenie i tak jak kilka chwil wcześniej stała w pobliżu swego obozowiska i chwilę wcześniej w dziwnej komnacie, tak teraz znów znalazła się w zupełnie innym miejscu. Dziewczyna zaczęła dotykać się po twarzy, ramionach i nogach, sprawdzając czy wszystkie części ciała znajdowały się na miejscu, potem zaczęła się rozglądać gdzie się właściwie znalazła, gdy wzrok zaczął się przyzwyczajać do nowego otoczenia.
Nim jednak zobaczyła okolicę to ją poczuła. Znajome poczucie wszechobecnego chłodu, charakterystyczny zapach zimna i lasu, a gdy wzrok przyzwyczaił się do jasności, dostrzegła i śnieg i drzewa. Wyglądało na to, że jednak wróciła na miejsce, ale coś było nie tak. Dziewczyna zaczęła się rozglądać to w jedną to w drugą stronę i poczęła ciągać nosem, niby drapieżnik węszący zwierzynę. Nie czuła dymu z ogniska. Nie czuła też jej śmierdzącego towarzysza. Nie rozpoznawała też tego fragmentu lasu... To znaczy - nie był to fragment lasu bezpośrednio przy jej obozowisku! Thusnel zaczęła się kręcić niezdecydowanie to w jedną, to w drugą stronę, zataczając coraz szersze kręgi i szukając swoich śladów, ale żadnych jej śladów nie było. Powiedzieć gdzie była było niemożliwym.
Dziewczę przysiadła na piętach pośród śniegu, westchnęła głęboko i pociągnęła nosem. Nie tak miała wyglądać jej Próba. Czemu się to działo? Czemu nie mogła wrócić do swojego bezpiecznego, ciepłego obozu, pełnego jedzenia? Już następnego dnia miała iść dalej na zachód i zacząć tropić Yeti, a teraz? Teraz była w punkcie wyjścia. Nie! Gorzej! Była zgubiona!
- Dosyć tego! - W końcu wzięła się w garść po chwilowym załamaniu i zaczęła oklepywać się po ciele i sprawdzać co ze sobą miała. Dziwne, szamanistyczne sprawki były chyba za nią, a teraz należało na powrót przetrwać w srogim, zimnym klimacie. Co ją tu mogło spotkać? Dzikie zwierzę? Człowiek? Wrogi członek klanu? Demon? Musiała wiedzieć co ze sobą miała nim podejmie jakieś dalsze kroki, kroki, które najpewniej będą kazały jej ruszyć w bliżej niesprecyzowanym kierunku na chybił trafił. Bo w końcu nawet nie wiedziała gdzie jest oprócz tego, że w lesie.

Dzikie tereny

55
POST BARDA
Kobiecie pozostała jedynie jej broń, sakwa z ziołami i bukłak z piwem, czyli wszystko to, co miała normalnie przy sobie. Wszelkie obozowe akcesoria pozostały na miejscu, nie miała przy sobie żadnego jedzenia, co nie było tragedią pod warunkiem, że znajdzie je w ciągu kilku dni, zanim opadnie z sił.

Jej obecne umiejscowienie nie dawało zbyt wielu możliwości. Na szczęście w tym miejscu ciężko było o bujne korony drzew, dzięki czemu wciąż wiedziała słońce i niebo. Przez wiele, wiele drzew, w oddali wiedziała szczyty gór. Jeden ze szczytów znajdował się na północy, a drugi na południu. Oczywiście podróż w ich stronę trwałaby wiele dni, a na to nie miała czasu, ekwipunku i żywności. Niemniej, w najbliższej okolicy nic nie przykuło jej uwagi, ani widok czy dźwięk zwierząt, ani sztucznych zabudowań. Była w szczerym lesie. Na podstawie tak niewielu informacji, mogła jedynie zgadywać w którym miejscu się znajduje, ale i tak musiała podjąć decyzję o tym co dalej. Obrać kierunek na jedną z gór? A może ryzykować wędrówkę na wschód lub zachód? Mogła też pokusić się o znalezienie schronienia i żywności. Teraz najważniejsze było przetrwanie.

Dzikie tereny

56
POST POSTACI
Thusnel
Chyba jedyną dobrą wiadomością było, że rozsądnie nie rozstała się ze swoją bronią i ziołami leczniczymi. Poza tym dobrych wiadomości nie było. Była w niezbyt gęstym lesie z którego widziała tylko dwa szczyty górskie - jeden na południe, a drugi na północ od niej. Jednakże niewiele jej to mówiło. Poza tym brak było jakichkolwiek punktów charakterystycznych. W okolicy, w której była wcześniej góry były, na południe od jej obozowiska, ale z całą pewnością nie było żadnych na północy. Poza tym las był o wiele bardziej gęsty. Pytaniem było więc co należało zrobić.
Cóż, tu dużego wyjścia tak naprawdę nie było. Musiała zacząć wszystko od początku - przede wszystkim potrzebowała schronienia i ognia, a w następnej kolejności znajdzie się poszukiwanie jedzenia. Nie popełni już wcześniejszego błędu wędrówki bowiem wiedziała jak ciężko i długotrwałe mogło być rozpalanie ognia na zimnie. Dzisiaj zajmie się stawianiem obozu, a przez następne kilka dni zbada teren i spróbuje znaleźć jedzenie i zrobić niewielkie zapasy, gdy to już będzie za nią będzie musiała podjąć wędrówkę.
Tak więc, jak kiedyś, zaczęła szykować miejsce na ognisko. Przy pomocy siekiery i rąk wykopała nieduże zagłębienie, które później ubiła nogami. Wykopała trochę kamieni, które położyła na warstwie ubitego śniegu, a następnie zaczęła gromadzić opał. Mniejsze i większe gałązki była wstanie łamać i wyrywać rękami, większe kawałki szły pod topór. Zdzierała też przy jego pomocy korę z drzew, którą będzie o wiele łatwiej zająć ogniem niż gałązki. Od razu też zaczęła gromadzić większe kawałki drewna - gdy już ogień zapłonie trzeba było go podsycać i mieć gotowy, chociaż nieduży, zapas. Szczególnie, że potem zajmie się stawianiem schronienia.
W każdym razie wreszcie zajęła się rozpalaniem ognia. Dziewczyna pomacała się po kieszeniach sprawdzając czy ma krzesiwo, którym będzie wstanie skrzesać iskry na przygotowany, nieduży stosik kory ułożonej na niedużym kawałku drwa. Jeśli nie... Oj, będzie z całą pewnością zła, ze zgubiła tak ważny element ekwipunku do przetrwania w dziczy. Co prawda zawsze była możliwość rozniecenia ognia od drewna, ale gdy stworzenie ognia przy pomocy krzesiwa było trudne w zimowych warunkach, to przy pomocy drewna niemal niemożliwie. Niezależnie jednak od tego co miała, ogień zapłonąć musiał. Byłaby to tylko kwestia czasu i wielkości sił jakie musiałaby poświęcić.
Potem zaś, jeśli udało się jej wreszcie rozpalić ogień i się chwilę przy nim ogrzać, przyszła pora na schronienie. Znowu też zdecydowała się na prostą konstrukcję, jak na początku swej podróży. Dwie gałęzie wbite w śnieg pomiędzy którymi umocuje kolejną tyczkę służącą za rusztowanie na stawianie liściastych i iglistych gałęzi mających tworzyć zadaszenie i wypełnienia wnętrza by odizolować się od zimnej ziemi. Wątpiła, że tego dnia na więcej starczy jej czasu, a jeśli nawet by się z tym szybko uporała, to na polowanie szans nie było - co najwyżej na przygotowanie więcej ilości drwa do opału i może zbadanie najbliższej okolicy.

Dzikie tereny

57
POST BARDA
W nieubłaganej ciszy, przerywanej jedynie od czasu do czasu szumem drzew, wzbudzonym przez lodowany powiew wiatru, Thusnel próbowała przetrwać. Białe przekleństwo północy nie stanowiło dla niej wyzwania. Choć zimny i mokry, nie przeszkadzał w wykopaniu miejsca pod ogień. Gorzej już było przy samym gruncie. Ta wymarznięta stawiała jej opór, jak matka, która nie chce oddawać swoich dzieci. Być może inna osoba zostałaby pokonana przez niesprzyjające okoliczności, lecz nie potomkini ludów północy. Ta, wychowana w tych krainach doskonale wiedziała, co trzeba było czynić i ile siły włożyć, by zachować je na później. I to była ta prostsza część zadania, którego się podjęła. Ziemia pod ognisko jest mokra.
Znalazła krzesiwo i mogła przystąpić do podpalania kory. Ta była z odpowiedniego drzewa, które dało się podpalić, nawet jak było mokre. I zapaliła, aczkolwiek tutaj już pojawiły się pierwsze trudności. Ziemia niezbyt chciała pomagać i ogień zwyczajnie był słaby, by mogła wrzucać coś większego na ten moment. Rozpalała je znacznie dłużej, niż powinna. Bardzo wiele uderzeń serca później, które wydawały się trwać w nieskończoność, mogła dokładać większe kawałki i cieszyć się płomieniem, który niczym samotny wojownik, walczył ze wszystkimi przeciwnościami. Kąśliwy, gęsty, szary dym, który unosił się nad ogniem, powstawał przez duża ilość wody w drewnie. Musiała co chwile zmieniać pozycje przy ognisku, gdyż nawet wiatr nie ułatwiał jej zadania. Choć nie miała wyboru to dym i ogień będą widoczne z daleka w tej nieprzystępnej krainie.
O wiele łatwiej poszło z budową schronienia dla siebie. Prostota konstrukcji zdecydowanie ułatwiała jej to zadanie, a i tak zgodnie z przewidywaniami, skończyła, jak słońce już prawie zaszło. Pomarańczowa łuna na niebie gasła nieubłaganie, zapowiadała nadejście ciemności. I wraz z nią kończyła się cisza. Dźwięk wiatru wydawał się głośniejszy, pojawiły się pierwsze zniekształcone ryki i niezbyt zidentyfikowane odgłosy. Nie należały one do głośnych.


Muzyka pod nastrój
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

58
POST POSTACI
Thusnel
Tego dnia nie mogła zrobić nic więcej ponad to co zaplanowała. Słońce pomału zachodziło za horyzontem, ostatnie jego promienie oświetlały czerwonymi blaskami ziemię, a już za kilka chwil jedynym jasnym miejscem w ciemnościach pozostanie jej nieduże ognisko. Thusnel spędziła ostatnie kilka chwil jasności które miała by pozbierać kilka dodatkowych kawałków drewna które mogła dorzucać do ognia w nocy, a potem przysiadła przy nim ogrzewając zmarznięte ciało. Ogień, jedyna bezpieczna przystań pośrodku morza ciemności, chłodu i nieznanych dźwięków, które dochodziły do niej z daleka. Chwilowo się nimi nie przejmowała. Zwierzęta winny bać się ognia, a jeśli przyjdzie jej walczyć z czymś co ognia się nie bało... Cóż. Wtedy była duża szansa, że zginie. Zginęłaby także i bez ognia.
W końcu jednak się zagrzała i wszelkie wątpliwości czy strachy schodziły na dalszy plan. Trzeba było wstać skoro świt, nazbierać więcej drwa, zbadać teren i zdobyć cokolwiek do jedzenia - od łodyg Merfińcji czy Lodowej Trawy zaczynając, ot choćby by coś przerzuć, ale potrzebowała złapać jakiegoś królika. Miała też nadzieję, że tym razem nie przyjdzie jej ponownie polować na niedźwiedzia... Z takimi myślami zaczęła zasypiać...

Dzikie tereny

59
POST BARDA
Sen przyszedł nadspodziewanie szybko. Zmęczenie? Odpowiedź na to pytanie była tak naprawdę bez znaczenia. Prowizoryczny szałas zapewniam iluzjonistyczne schronienie. Śniła o rzeczach, które podyktował jej umysł. Nieskładne obrazy, niewyraźne twarze, wymieszane z pragnieniami. Senne mary, które rwały w najlepsze i dawały nadzieje, że kolejny dzień będzie lepszy. Sen miała twardy i nawet wiatr nie mógł jej zbudzić.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA...! - Usłyszała krzyk. Ludzki, jakby rozległ się bezpośrednio przy jej uchu. To wystarczyło, by się zbudziła. Widziała swój szałas, który zbudowała, ale coś się zmieniło. Choć była noc, bo ciemność na niebie nie ustępowała, widziała poprzez liście oraz gałęzie, jakieś jasne punkty. Nie sposób, teraz mogła ocenić, jak daleko, czy blisko one są. Po prostu świeciła. Do jej nosa dotarł zaraz zapach. Spalenizny. Tak pachniało palone drewno. Po chwili wyczuwała coś innego. Nieprzyjemny odór, odpychający. Poczuła dziwny chłód. I to nie na zewnątrz, a wewnątrz siebie.
- Córo Ognia...- Usłyszała rozlegający się wokół niej szept wiatru. Głos, który to wypowiadał, wydawał się jej znajomy, ale był zbyt zniekształcony, by mogła go rozpoznać. Poczuła ból, ukłucie w klatce piersiowej. Nie była to rana fizyczna. Powodem tego, co czuła był głęboki żal. Smutek tak wielki, że nie sposób było stwierdzić, co jest jego przyczyną. Wydawało się jej, że po chwili usłyszała coś jeszcze. Kolejny krzyk.
- Zabiję! - I ten głos także wydawał się znajomy. I to wręcz niepokojąco. Jednocześnie tak bliski i tak daleki. Mimo tych silnych wrażeń nie nie potrafiła przypisać go do znajomej sobie osoby.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

60
POST POSTACI
Thusnel
Sen nie zdawał się jej ostatnimi czasy przynosić ukojenia. Od kiedy spróbowała Ognia podczas rytuału z szamanem i ten znalazł się w jej wnętrzu, rozpalając jej ciało i myśli. Choć ciemność nocy opadła na nią szybko i odpłynęła w krainę mar i bajań, tak szybko się i obudziła przebudzona nagłym, ludzkim krzykiem, który rozległ się tuż obok niej. W pierwszym odruchu Thusnel sięgnęła ręką po miecz i wyszarpnęła ostrze z pochwy spodziewając się, że ktoś ją zaatakował. Nikogo tu jednak nie było, była w szałasie, ale czy nic się nie zmieniło? Coś było nie tak, coś było głęboko nie na miejscu.
Widziała przebijające się świetlne majaki w ciemności, czuła okropne zapachy, a także zdający się ją przygniatać zewsząd chłód, który znajdował się w niej samej. Jak gdyby zgasił połknięty przez nią magiczny płomień. Potem usłyszała swoje miano głosem znajomym, ale odległym i zniekształconym. Jednakże tylko jedna osoba do niej się tak zwracała - ich wioskowy szaman Harsfald. A potem poczuła jak pierś rozdziera ją niczym ktoś dotknął ją rozgrzaną żagwią, które pchnęły ją z powrotem na prowizoryczne posłanie z którego się zerwała chwilę wcześniej do siadu. Ból, żal i rozdzierający smutek i kolejne krzyki... A potem nic. Cisza.
Thusnel leżała chwilę, nasłuchując nim ostrożnie poczęła wyczołgiwać się z szałasu, zastanawiając się co miało właśnie miejsce. Czy była to wizja od duchów i przodków? Wezwania od Harsfalda? A może ostrzeżenie, że oto zbliżało się do niej niebezpieczeństwo? Niezależnie od tego która z tych trzech możliwości była prawdziwa, to najłatwiej było sprawdzić ostatnią z nich, tak więc kobieta wyczołgała się ze schronienia na śnieg i lód i oddaliła się od obozowiska na kilkanaście kroków, cicho niczym duch lasu i zaczęła obserwować i nasłuchiwać.

Wróć do „Salu”