Dzikie tereny

61
POST BARDA

Wyczołgała się z namiotu z bronią w gotowości i pierwsze, co rzuciło się w jej oczy to ognisko, które było tym samym, jakie wcześniej rozpaliła. Będąc blisko niego, czuła znajome ciepło. To uczucie było przyjemne, zdawało się dawać siłę. Było jej zdecydowanie bardzo bliskie, znajome, jakby znała ten płomień od lat. Owo źródło światła nie było jednak tym samym, które mogło dawać jasne punkty wokół obozowiska. I to była ostatnia rzecz, którą pamiętała z nocy. Okolica, w której obecnie się znajdowała, nie przypominała żadnego miejsca, które wcześniej odwiedziła. Nie było lasów, a jedynie góry i kurhany. Noc była mocno oświetlona. Z rozmaitych stron otaczały ją źródła światła. Wiatr nawet ucichł. Widziała za sobą jakieś góry, a przed sobą lodową pustynię. Gdzieniegdzie usypane kurhany.
I na tym pustkowiu widziała samotny płomień. W oddali, któremu jeśli się przyglądała, tym zaczął się kurczyć. Tak samo stało się z tym, koło niej.
- Córo ognia. - Rozległ się głos koło niej. I wtedy mogła zobaczyć niewyraźny kształt, znajdujący się blisko niej. Stał idealnie na krańcu światła, jakie wyznaczał płomień. Nie było widać nic szczegółowego, a jedynie zarys.
Spoiler:

- Czekam na ciebie. - I ten sam głos był o wiele mniej milszy. Upiorny, brzmiący w jej ustach, jak niezbyt przyjemna obietnica. Czuła bardziej, jak ogień w oddali słabnie. Ten obok niej również się zmniejsza i nie widziała nic, czym mogła dorzucić do ogniska. Pojawiło się więcej tych zjaw i zbliżały się wraz z tym, jak okrąg utworzony ze światła gasł. W sobie także czuło niespotykane zimno, które z czasem stawało się bardziej odczuwalne.
Nagle, dość niezapowiedziane obydwa płonienie ostatecznie zgasły. Poczuła chłód, który nie był jej znany. Odebrał jej całkowicie siły. Upuściła miecz, nie potrafiła ustać na nogach. Istoty, które widziała, doleciały ku niej. Nie czuła bicia własnego serca, nie potrafiła nawet wziąć jednego oddechu. Chłód zabrał jej wszystko. To, kim i czym była. Przez chwilę jeszcze widziała, jak ciemność ogarnia ją i nic nie może zrobić. Upada...

Budzi się natychmiastowo. Słyszy jedynie szum wiatru. Widzi płonące, choć słabe ognisko i czerń nocy. Słyszy znów nietypowe dźwięki. Te już kojarzy. Świadczą one, że gdzieś coś się przemieszcza. Oddala się, bo słabnie, by po chwili całkowicie zniknąć. Jedynie, co obecnie czuje to chłód w sobie, który stopniowo i powoli znika.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

62
POST POSTACI
Thusnel
Thusnel obudziła się ze snu mając miecz przy sobie. To był tylko sen, długi koszmar. Ale czy teraz się obudziła czy śniła dalej? Uratai dotknęła swojej twarzy, uszczypnęła się kilka razy jak gdyby była małą dziewczynką, która chciała się upewnić, że potwory które czaiły się w ciemnościach i zakamarkach jej podświadomości tam pozostaną. A może śniła dalej i wciąż się nie obudziła? Nawet mimo tego, że próbowała się obudzić? Być może utknęła w pętli snu, w której co chwili myślała, że się budzi?
Czuła jednak pewien niepokój spowodowany snem. Czuła chłód w swoim wnętrzu, które powoli zanikało. Czemu go czuła? Czym były jej sny, które były tak żywe, że niemalże prawdziwe? Kim był ten duch, demon z jej snu, mara senna i straszliwa przewodząca mocą lodu i śniegu w taki sposób, że przeszywała ją ta potęga na wskroś? A te kurhany? Nie było to miejsce które znała lub rozpoznawała z opowieści jej ludu. Czemu we śnie nie mogła zaznać spokoju i odpoczynku, a miast tego nękały ją niepokojące wizje i obrazy, tego pojąć nie mogła. Czy była Córą Ognia i przez Ogień naznaczona czy może raczej przeklęta i skazana na potępienie?
Thusnel wyczołgała się raz jeszcze z szałasu nie czując, że mogłaby teraz zasnąć. Poza tym było jej zimno. Kobieta skuliła się przy niewielkim płomieniu ogniska i dorzuciła doń drwa i grzała się przy niczym rozmyślając o tym co właśnie miało miejsce i czekając świtu w pół-czuwaniu, pół-śnie.

Dzikie tereny

63
POST BARDA

Teren, który widziała zaraz po wyjściu, był tym samym, który kojarzyła. Nieznany teren, bez śladów bytności jakiekolwiek człowieka. Te same drzewa, uszkodzenia w niezmienionych miejscach. Nawet ślady się zgadzały, które zostawiła poprzednio. Wiatr wzmógł się, korony drzew się poruszały, do tego dochodziły trzaski z ogniska. W samotności podczas czuwania wydawać się mogło, że wiatr coś jej szepcze do ucha, niewyraźne ostrzeżenie? Chęć pomocy? Mogły to równie dobrze być zwyczajne omamy słuchowe, wynikające z zerwanego snu. A im bliżej było świtu, tym nocne dźwięki ustawały i z czasem to jedynie wiatr szumiał.

Słońce zaczęło wschodzić. Na początku pojawiła się delikatna łuna, gdzieś na prawo od niej. Jasne pasma przecinające chmury niczym miecz swoje ofiary. Jeszcze później pojawił się pomarańczowy, rozlewający się po nieboskłonie kolor, wypływający, jak krew z ran. I słońce, które pojawiło się i oświetlało delikatne tereny blisko niej. Był świt. I jeśli się rozglądała, zauważyła ślady na śniegu. Małe, wręcz nieznaczne. Nie należały one do królika, czy większego stworzenia. Coś buszowało blisko jej ogniska, a trop urwał się przy jednym z drzew.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

64
POST POSTACI
Thusnel
Thusnel zdołała doczekać świtu, pierwsze promienie słońca przełamały ciemność nocy, a ona sama zaczęła się wreszcie krzątać. Nadszedł czas by zająć się organizacją obozowego życia. Miała prowizoryczne schronienie, miała ogień, miała mały zapas drwa by mieć pewność, że płomienie nie zgasną, a jeśli nawet to rozpali go ponownie z pozostałego żaru. Przygotowała jedynie kilka dodatkowych gałęzi, ot, dla pewności i skoro jeszcze nie było do końca jasno by ruszać głębiej w las, by zwyczajnie nie marnować cennego czasu. Później rozpoczęła się przyglądać bliżej swojej okolicy.
Pierwsze co rzuciło się w oczy, to ślady jakiegoś małego, drobnego zwierzęcia. Prawdopodobnie wiewiórki, tak oceniła. Posiłek z wiewiórki byłby marny, nie było co się oszukiwać. Prędzej wzbudziłoby w niej chęć na więcej. Cóż, nie było tak naprawdę dużego wyjścia. Thusnel wzięła ze sobą co miała i ruszyła w las - poszukując śladów dzikich zwierząt, być może ludzkiej bytności i znanych sobie roślin, które mogła zjeść czy wykorzystać w leczeniu czy nadania odrobiny smaku mięsu. Musiała zrobić zapasy na kilka dni by móc podjąć wędrówkę... cóż, gdziekolwiek. Jeśli każdego dnia miałaby polować, rozbijać obozowisko i rozpalać ogień, to zajęłoby jej to wszystko zbyt wiele czasu i nie posuwałaby się szczególnie szybko.
Tak więc czujna niczym ryś, nasłuchując i spoglądając często na ziemię w poszukiwaniu śladów odbitych na śniegu czy ułamanych gałązek, ruszyła w dzicz.

Dzikie tereny

65
POST BARDA
Z początku teren wokół niej oprócz tego jednego śladu nie wskazywał na obecność innych zwierząt. Dopiero oddalając się w głąb lasu, zdecydowanie bliżej gór odnalazła pierwsze ślady, które prowadziły jeszcze bardziej na północ. Ślady należały ewidentnie do stada zwierząt kopytnych. jedyne w okolicy, więc podążając tym tropem, zauważyła coś jeszcze. Inne ślady, należące do dużego drapieżnika. Nie był to niedźwiedź, nie był y to wilki, gdyż te polują zazwyczaj w stadzie. Ślad przypominał te, jakie zostawiają rysie, ale był większy. Ten idealnie pasował do północnego, białego tygrysa, który rzadko był widziany na żywo. Skrywał się zazwyczaj w okolicy gór, a jego białe futro przez niektóre klany jest bardzo cenione. Tak przynajmniej było w jej okolicach. Podążając dalej, odkryła coś więcej. Ślady w śniegu zdecydowanie sugerowały zamieszanie, po którym nastąpiła pogoń. Zauważyła czerwone plany w jednym miejscu. I tutaj ślady były się wymieszały. Te, należące do tygrysa oddalały się, acz nie było widać ciągnięcia ofiary. Drugie to całe to stado, które podążała w przeciwnym i tam także krople krwi prowadziły.

Dalsza wędrówka zaprowadziła Thusnel do zwierzęcia. Renifer był mocno ranny w tylną, prawą nogę. Była wręcz rozszarpała przez pazury. Płaty futra zwisały nieprzyjaźnie, mięsień był rozszarpany. Zwierze ledwo chodziło. Jego stada nie było widać w okolicy. Każdy krok dla renifera był spory wysiłkiem i cierpieniem jednocześnie. I nie tylko jego zobaczyła. Pod sam wiatr, zakradający się biały tygrys z brązowymi paskami. Swe nogi stawiał delikatnie, nie wydając przy tym żądnego dźwięki. Był niedaleko, kilka jeszcze takich ruchów i będzie mógł pobiec i skoczyć swej ofiarę na zad. Szykował się do ataku na ofiarę. Dla kobiety Uratai wiatr wiał na prawy bok jej twarzy. Ani ofiara, czy drapieżnik nie wywęszą jej obecności. Słońce przez ten czas zdarzyło unieść się ponad ziemie i powoli, acz nieubłaganie pięło się do góry

Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

66
POST POSTACI
Thusnel
Ktoś mógłby powiedzieć, że oto mogła ustrzelić dwie ptaszyny jedną strzałą lub upiec dwa pieczyste na jednym ogniu. Mając oto bowiem odrobiny szczęścia nie tylko natknęła się na ślady zwierząt, ale do tego dużych. Renifery. Jeśli zdołałaby upolować jednego z nich jej przetrwanie byłoby pewne. Miałaby dość zapasów by móc kontynuować wędrówkę przez długie dni, może tygodnie. Jej wzrok przykuły jednakże też drugie ślady, drapieżnika, to było jasne. Doskonale znała już ślady niedźwiedzia, którego przyszło jej pokonać odrobiną sprytu i cierpliwości, ale to nie był niedźwiedź. Na wilka ślady były za małe, podobnie i rysia. Tygrys, tak podejrzewała. Niezależnie od tego czy był to zwykły tygrys śnieżny czy może szablastozębny oba rodzaje zwierząt stanowiły ogromne niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo, ale i możliwość zdobycia cennych łupów i chwały, tyle o ile umknęłaby z życiem. Należało jej postępować ostrożnie...
Ślady krwi i śladów były coraz wyraźniejsze. Zbliżała się. Thusnel zdjęła z ramienia łuk i wzięła do ręki kilka strzał, z czego jedną nasadziła od razu na cięciwę. Jeśli ona zdołała dotrzeć do renifera to musiał tu być i tygrys. I owszem, wychodząc zza kolejnego drzewa i wychylając się zza zaspy była wstanie dostrzec i biedne, utykające zwierzę, które nie miało sił już uciekać i wkrótce miało paść łupem drapieżnika, który się skradał w jego stronę i był już tuż, tuż, lada moment i miał skoczyć.
Thusnel się nie spieszyła, podobnie jak i tygrys. Naszły ją jednak wątpliwości widząc rozmiary zwierzęcia. Na niedźwiedzia zasadziła się w sposób przemyślany, mając przewagę terenu i zastawiając pułapkę. Tu była niemalże na otwartym polu i nie miała gdzie się w razie czego schować czy wycofać. Jakkolwiek zdobycie renifera i pokonanie tygrysa straszliwie kusiło, to jednak ryzyko było według niej zbyt duże. Thusnel wahała się jeszcze przez chwilę nim poczekała aż drapieżnik rzuci się na renifera i poczęła się cicho wycofywać, nie spuszczając tygrysa z oczu i decydując się na ruszenie dalej śladem stada, omijając jednakże króla puszczy.

Dzikie tereny

67
POST BARDA
Świat wymagał ofiar. To był cykl życia, który umożliwiał przeżycie. Czy drapieżcy byli bezpieczni? Nie. Na każdego czyhało zagrożenie i to nie jedno. Dziś jednak w cieniu drzew Renifer nie miał szans. Pozostawało pytanie, czyim łupem padnie. Biały tygrys, zabójca stworzony przez siły przyrody niewielu miał wrogów, którzy mogli mu zaszkodzić. Tak, jak zawsze na tych mroźnych terenach tylko najsilniejszy mógł przetrwać. Drapieżnik zbliżył się do swojej ofiary na tyle, by móc wykonać ruch, jaki instynkt mu podpowiadał. Ruszył do przodu, a jego potężne zbudowane nogi, wystrzeliły jego ciało do przodu z zadziwiającą szybkością. Biała śmierć była dużym osobnikiem, nawet jak na swój gatunek. Nigdy nie zaznał głodu. Długie lata życia w połączeniu z niezwykłym wręcz instynktem, tworzyły zabójcze połączenie. Rzucił się na ofiarę od strony, skąd była rana. Bezbronne zwierze nie mogło uciec, kiedy olbrzymie cielsko skoczyło na niego i wgryzło się w jego szyję. Ucisk był na tyle silny, że renifer nawet nie był w stanie obrócić głową. Nie trwało to długo, aż padł pod naporem ataku, który mógł fascynować swą sprawnością. Kobieta teraz miała bardzo dobry widok na tego drapieżnika. Był na tyle wysoki, że mógłby sięgnąć jej aż do przepony. Grube, silne mięśnie dawały mu siłę i szybkość. Wielkie łapy o długich pazurach są zabójczą bronią, lecz najbardziej groźnym arsenałem były zęby i siła w zgryzie, bo jak raz złapie, już nie puści. Krew wylała się na ziemie, a tygrys zaczął sprawnie je ciągnąć w inne miejsce. Nie za daleko. Po prostu przesunął się sporo do tyłu, by mieć o wiele lepsze baczenie na okolice. Cały czas instynkt kierował zwierzęciem, które nauczone pewnie walką o pokarm pozostawało czujne, gdyż to jedna z niewielu czynności, które to były ryzykowne dla niego.

Thusnel wybrała moment, kiedy zwierze było zajęte swoim posiłkiem i idąc pod wiatr, udało jej się wyminąć niebezpiecznego drapieżnika, podążając tropem stada. Nieubłaganie czas mijał, a trop prowadził ku podnóżu gór. Kobieta odczuwała głód i pragnienie, acz nie było to dla niej jeszcze takie niebezpieczne. Słońce jeszcze wyżej uniosło się na nieboskłonie i oczom, na drobnej polance widziała spomiędzy drzew olbrzymie stado reniferów. Składało się ono z ponad trzydziestu osobników, wliczając to młode. Część posilała się porostami na korze, a niektóre baczyły na zagrożenie, jeszcze inne po prostu odpoczywały lub zajmowały się potomstwem. Parę osobników miało dość imponujące poroża.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

68
POST POSTACI
Thusnel
Ominąwszy tygrysa ruszyła dalej śladami stada, które to były wyraźne na śniegu i wkrótce zdołała skrócić do nich dystans, gdy te zajęły miejsce na niewielkiej polance. Nareszcie. Thusnel zatrzymała się by złapać oddech, chwilę odpocząć i dokładnie przyjrzeć się stadu, podobnie niczym tygrys wyszukując swojej ofiary. Czegoś stosunkowo blisko niej by miała pewność, że trafi z łuku i nie będzie musiała gonić jej zbyt długo jeśli renifer pomknie w las ze strzałą w ciele, ale też coś na tyle niedużego by mogła zarzucić spokojnie zwierzę na plecy i wrócić z nim do obozowiska. Dojście tu zajęło jej bowiem dobry kawałek czasu, choć nie szła tutaj zwyczajową prędkością - błądząc po lesie w poszukiwaniu śladów, skradając się czy omijając tygrysa.
W końcu też wypatrzyła łanię, którą uznała za idealny cel. Kobieta schyliła się do ziemi i wzięła odrobinę śniegu w usta by tym starym, sprawdzonym zwyczajem ukryć biały podmuch dobywający się z jej ust na zimnie. Następnie zdjęła łuk z ramienia, nasadziła jedną strzałę na cięciwę, a dwie trzymając w ręku z łukiem poczęła się skradać. Jej wzrok z celu poszedł na otaczające jej drzewa sprawdzając z której strony wieje wiatr i jak się poruszają gałęzie by móc się poruszać przeciwnie do niego. Potem zaś jej spojrzenie skierowało się na ziemię, wypatrując najlepszej ścieżki pośród śniegu. Powinien on był wyciszać jej chód, ale nigdy nie można było być pewnym. Uratai w swoim języku mieli dziesiątki określeń na śnieg, tak jak i było dziesiątki rodzajów śniegu. Potem przyjrzała się trasie, którą miała iść. Jak bardzo była osłonięta przed wzrokiem zwierząt nim wreszcie ruszyła powoli i ostrożnie, skracając dystans do miejsca, w którym mogła oddać względnie pewny strzał, który mógł dosięgnąć łanię...

Dzikie tereny

69
POST BARDA
Łania, która jest idealnym celem, obecnie odpoczywała na stojąco, od czasu do czasu trącając głową swoje młode. te było prawie dorosłe. Była na skraju stada i wystarczyło jedynie przejść kawałek, by zakraść się w dobre miejsce strzeleckie, skąd miała praktycznie prostą linię strzału i żadne problemy jej nie spotkały. Tutejszy śnieg nie był tak mokry, jak ten przy ognisku. To dawało jej sposobność, by zaskoczyć stado. Wiatr wciąż był jej sprzymierzeńcem i ukrywał zapach kobiety.
Naciągnęła strzałę i wypuściła. Ta wirując wokół własnej osi, poleciała w kierunku łani. Z jej perspektywy wydawać się mogło, że nie trafi, bo odrobinę zboczyła w prawo i w górę. Czyżby zbyt wysoko uniosła łuk? Trzy uderzenia serca później strzała wbiła się w bok łani, tuż przed przednią kończyną. Ten moment był właściwie, kiedy rozpoczął się chaos. Zwierzęta w panice zaczęły uciekać. Zerwały się tak sprawnie, że gdyby cokolwiek było przed nimi, zostałoby stratowane, o ile nie jest oczywiście dużym drapieżnikiem. Hałas, jaki przy tym został wydany podczas tego biegu, był głośny. Słyszalny z daleka. Łania, którą trafiła, próbowała się podnieść. Udało jej się to, acz po chwili się przewróciła. Poruszała kopytami, ale nie była w stanie unieść się i uciekać.
Ostatnio zmieniony 03 maja 2022, 13:58 przez Naf, łącznie zmieniany 1 raz.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

70
POST POSTACI
Thusnel
Gdy pierwsza strzała poszybowała w kierunku łani, Thusnel natychmiast poczęła nasadzać na cięciwę drugą, którą trzymała przygotowaną w ręce. Nawet jeśli trafiła, to było prawdopodobne, że zwierzę wciąż będzie próbowało uciekać i będzie musiała rozpocząć pościg. Jeśli trafiłaby więc ją drugi raz, to tropienie łani okazałoby się o wiele prostsze i krótsze - ślady byłyby wyraźniejsze, a renifer szybciej by się zmęczył. A jeśli okazałoby się, że pierwsza strzała nie dosięgła celu, to zawsze mogła oddać drugi, oby tym razem celny strzał, choć niewątpliwie o wiele trudniejszy.
Okazało się jednak, że jej oko i ręka tym razem jej nie zawiodły, a łania nie przebiegłszy nawet tuzina kroków padła bez sił na ziemię. Musiała ją trafić prosto w serce. Kobieta poczekała aż zamieszanie na polanie ustanie, a renifery pomkną dalej w las, w kolejne, pozornie bezpieczne miejsce i sama wybiegła zza drzew kierując się do swojej zdobyczy. Thusnel schowawszy strzały do kołczanu i zarzuciwszy łuk na ramię wyciągnęła z pochewki nóż i przyklęknęła przy jeszcze żywym zwierzęciu i jednym, szybkim ruchem skróciła jej cierpienia.
- Dzięki wam duchy lasu, bogowie i przodkowie za ten dar... - Powiedziała w niebo nim przyjrzała się zwierzęciu. Czekała ją długa droga powrotna, tak więc nie było na co czekać. Thusnel wyciągnęła strzałę sterczącą jej z piersi i ze stęknięciem zarzuciła ją sobie na ramiona, wstała i ruszyła z powrotem w kierunku swego obozowiska, mając w pamięci by po drodze nie natknąć się na tygrysa. Na miejscu zaś, cóż... Co mogła zrobić na miejscu jak nie zacząć oprawiać swej zdobyczy, porcjować mięsa, oczyszczać skórę i przygotować posiłek? Z pewnością zajmie jej to resztę dzisiejszego dnia, a może i dużą część następnego, ale z takim zapasem mięsa mogła wkrótce opuścić swoje dotychczasowe obozowisko i ruszyć dalej. Biorąc też pod uwagę ilość mięsa jaką zdobyła, to dobrze będzie zrobić ze zdobycznej skóry jakąś prostą torbę, w której będzie mogła je trzymać, by wziąć ze sobą jak najwięcej żywności i nie zamartwiać się chociaż tym, że czeka ją głód.

Dzikie tereny

71
POST BARDA


Po dotarciu na miejsce mogła znacznie lepiej przyjrzeć się miejscu, gdzie trafiła. Domysły, że trafiła w serce, są poprawne, choć niewiele brakowało, by przestrzeliła. Teraz to w sumie nie było tak ważne, bo zwierze wciąż żyło i zapewne cierpiało katusze. Zwierze umierało, a to, co widziała w jej oku, było czymś, co pewnie widziała wielokrotnie, jak polowała. Życie gasło i pojawiała się ciemność. Ciepło zamieniało się w chłód, który tak dobrze znała. Skróciła trwogi rannego zwierzęta, pozbawiając jej ostatniego oddechu. Po chwili przestała się ruszać, opadła całkowicie. Tak właśnie wyglądał cykl życia. Truchło da siłę do walki innym. Strzała wyciągnięta ze zwierzęcia nie została uszkodzona. Mogła być użyta ponownie.
Wypowiedziała te słowa w niebo i odpowiedział jej jedynie ćwierkotanie jakiegoś ptaka na drzewie, który chyba przysiadł i skrył się gdzieś wysoko w gałęziach. Nie trwał on długo, jak umilkł, a Thusnel ruszyła w kierunku obozowiska.


Słońce było praktycznie w zenicie, jak dotarła do swego obozowiska, gdzie ogień zgasł całkowicie. Wróciła bezpiecznie, nie widząc nigdzie drodze tygrysa. Ominęła tamto miejsce. I tak też przez resztę dnia skupiła się na oprawianiu zwierzęcia, zrobienia posiłku, przygotowaniach do podroży, oprawieniu skóry i zrobieniu z tego prowizorycznej torby. Nie wszystko mogła wykorzystać, bo niektóre części łani nie nadawały się do niczego. Nie miała niespodzianek i nikt przez ten czas nawet nie zbliżał się do niej. Noce także były spokojnie. Nie miała koszmarów. Typowe dni na pustkowiu. I trzeciego dnia od momentu pojawia się w tym miejscu, była gotowa do wędrówki.
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

72
POST POSTACI
Thusnel
Oto wreszcie mogła rozpocząć wędrówkę. Ile to już dni minęło odkąd opuściła swoje plemię? Zdaje się, że nieco ponad tydzień, chyba nawet zbliżała się do dwóch tygodni. Mimo to wydawało się jej, że nic do tej pory nie zrobiła. Jej poprzednie obozowisko zniknęło i cała praca rozpoczęła się od nowa, choć musiała przyznać, że tym razem zbieranie zapasów poszło jej o wiele szybciej niż ostatnim razem. Problemem było to, że nie wiedziała gdzie jest ani jak zdobyć uznanie w oczach swojego ludu. Do tej pory miała w planach zapolować na Yeti, które zabiło i poważnie raniło jedną z ich grup myśliwskich, ale teraz było to niemożliwie. Trzeba więc było zmienić plany.
Trzeciego dnia spakowała to co miała, a było tego doprawdy niewiele i opuściła swoje dotychczasowe schronienie wędrując w kierunku północnego szczytu górskiego. Pagórki i wzniesienia jeszcze bardziej ją spowolnią niż sam śnieg, ale potrzebowała zorientować się gdzie była. Co prawda podejrzewała, że nawet jeśli wejdzie na wyżej położoną pozycję, to jak okiem sięgnąć dostrzeże jedynie las. Marne były szanse, że zobaczy coś innego. Ale kto wie? Trzeba było wybrać jakiś kierunek, iść cały czas naprzód i dobrze dysponować czasem by na noc móc przygotować obozowisko by odpocząć i zregenerować siły i wstać z samego rana. Co bogowie i duchy przyniosą okaże się wkrótce...

Dzikie tereny

73
POST BARDA
Kobieta Uratai wyruszyła w drogę na północ w kierunku gór. Przemierzając nieznany jej las, szukała oznak czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Nic jej nie tropiło. Obozowisko, które miała, zostawiła. Tak samo resztki łani, z którymi nie miała co zrobić. Czas pokaże, czy decyzja była dobra.

Kierunek ->Wioska
Licznik pechowych ofiar:
8

Dzikie tereny

74
POST BARDA
Przeskok z - [Zachodnie Ghuz-Dun] Groz Zanen

Powrót na znajomy szlak, kosztował Thusnel dobry tydzień. Odnalezienie właściwej drogi nie było łatwe. Trafiwszy w zupełnie obce obszary, gdzie jedna skała podobna była do drugiej, jedno wzniesienie do tuzina kolejnych, a ciągłe zawieje dodatkowo utrudniały widoczność, był to wciąż całkiem dobry czas. Może i nie znała swojego dokładnego położenia, ale w bardziej spokojne, bezchmurne noce, gwiazdy wciąż potrafiły wyznaczyć dla niej szlak. Wiedziała, że musi kierować się na wschód i gdy wreszcie dotarła do pierwszych drogowskazów przy zasypanych drogach handlowych, była wreszcie w stanie dużo dokładniej zwizualizować w swojej głowie mapę okolic. Wszystko to kosztowało ją sporo wysiłku. Elementy natury nie oszczędzały jej w podróży. Dopiero gdy siódmego dnia słońce chyliło się ku zachodowi, docierając w końcu do podnóży Gór Dzikich i zachodząc między zalesione obszary, Thusnel poczuła, że wreszcie może odetchnąć. Po drodze nie miała wielu okazji do polowań i zdobywania pożywienia. Wiatr zbyt mocno wiał przez ostatnie trzy dni i jej prowiant był na wykończeniu. Jeśli chciała zjeść coś więcej, niż marne resztki, musiała szybko rozbić obóz i spróbować coś dla siebie zdobyć. Mogła też oczywiście wreszcie przyjrzeć się wyniesionym z krasnoludzkiej twierdzy fantom. Do tej pory, tułając się i zmagając z dnia na dzień z wiatrem i śniegiem, nie miała do tego zbytnio głowy.
Foighidneach

Dzikie tereny

75
POST POSTACI
Thusnel
Z całą pewnością nie tak wyobrażała swoje próby. Słyszała historie starszych członków plemienia o tym co miało miejsce, gdy oni wyruszali samotnie w dzikie ostępy, ale to co się jej przydarzyło do tej pory zakrawało o... Sama nie była pewna o co. Nie wiedziała czy powinna się cieszyć czy przeklinać swój los, a może robić to jednocześnie. W każdym razie nic nie szło tak jak sobie zaplanowała. Od pewnego czasu zgubiła też już rachubę czasu i nie była do końca pewna jak długo była poza swoją wioską. Tydzień zajęła jej podróż od krasnoludzkiej twierdzy do jej obecnego miejsca. Pewnie dobrze byłoby doliczyć kolejne dwa tygodnie na podróż z jej wioski i błąkanie się po okolicznych górach, w których nie miała zupełnie rozeznania. W każdym razie czas jaki był wyznaczony na zakończenie rytuału się kończył. Co prawda nie było powiedziane, że musiała zakończyć go w miesiąc. Była to dolna granica, po której mogła ponownie stawić się wśród wspólnoty, ale w dzisiejszych, niebezpiecznych czasach mogliby uznać, że, podobnie jak wielu innych przed nią, zginęła w dzikich ostępach. Pośpiech był wskazany... Z drugiej strony pośpiech mógł doprowadzić ją do faktycznej zguby i śmierci.
Thusnel miała dość dzisiejszego dnia i podróży. Pomału zbliżał się koniec dnia i światła słonecznego i należało szykować się do odpoczynku. Zapasy się jej już niemal wyczerpały i będzie trzeba zostać przez kilka dni w okolicy, odpocząć przez dzień lub dwa i zdobyć prowiant na dalszą wędrówkę, ale dziś nie było już czasu na polowanie... Thusnel udała się w kierunku drzew, ciągnąc za sobą prowizoryczne sanie, by znaleźć dla siebie odpowiedni zagajnik by zatrzymać się w nim na noc - jak to miała w zwyczaju, po znalezieniu osłoniętego od wiatru miejsca, rozpoczęła budowę prowizorycznego schronienia siekając większe i mniejsze gałęzie przy pomocy siekierki by stworzyć dla siebie proste schronienie. Te mogły przybierać różne kształty, w zależności od ukształtowania terenu, ale najbardziej przypodobała sobie wykonywanie go przez wkopanie dwóch gałęzi w kształcie litery Y w śnieg i postawienie poprzecznej gałęzi w ich ramionach, a następnie obłożenie żerdzi gałęziami z dwóch stron i zrobienie sobie posłania z igliwia w środku, na którym mogła się położyć. Poza tym, trzeba było rozpalić ogień i przygotować większą ilość drewna na noc. Dopiero potem mogła zjeść resztki prowiantu, które jej zostały i grzejąc się przy ogniu przyjrzeć się bliżej łupom, które miało przyjść jej zdobyć z podziemi krasnoludzkiej wioski...
Thusnel zaczęła rozpakowywać zdobyczną stal, przyglądając się z uwagą hełmom, które ewidentnie były na nią za duże, ale była wstanie pomyśleć o przynajmniej jednej osobie w jej wiosce, jak nie więcej, na które powinny one pasować i niewątpliwie kupi jej przyjaźń tych ludzi na długi czas. Stal była dla nich cenna. Podobno w Thirongadzie były osoby umiejące obrabiać żelazo, ale to była krasnoludzka stal i nic co Uratai byli wstanie wykonać się z nią nie równało. Poza tym w jej wiosce nie było kowali, tym samym łup był dla niej o wiele cenniejszy... W jej rękach znalazła się też brosza, całkiem ładna, choć nie przedstawiająca większej wartości. Mimo wszystko dziewczyna wpatrywała się w nią jak zauroczona przez długą chwilę i uśmiechając się co jakiś czas, gdy starała się ją przetrzeć kawałkiem szmaty i przywrócić jej dawny blask. Głupotka, ale tak cieszyła. Może powinna ją była sobie gdzieś przypiąć? I faktycznie, przez chwilę zaczęła ją przymierzać do różnych miejsc na swoim ubraniu, zastanawiając się gdzie wyglądałaby najlepiej, a po chwili zachichotała. Gdyby teraz ją zobaczyli ludzie w jej wiosce! Potem przyszła pora na wielki topór i kolejne przedmioty. Jedne lepszej jakości i nadające się wciąż do użytku, czy to od zaraz czy po naostrzeniu, a inne całkowicie zniszczone i być może lepiej byłoby je wyrzucić zamiast je wciąż ciągnąć.

Wróć do „Salu”