Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

76
Przemykając między przeciwnikami, Wierzba nie myślał nawet o tym, że może dosięgnąć go cios w plecy. Czy strzała była przeznaczona dla niego, czy może zapodziała się na polu bitwy tak nieszczęśliwie, że trafiła akurat jego?
Ukir czy jakikolwiek inny bóg nie był mu dzisiaj przychylny. Wierzba musiał wykorzystać limit szczęścia, którego nadużywał przy Rodzinie. Bo choć uciekł od większego niebezpieczeństwa, a ból zaczął odczuwać dopiero po jakimś czasie, nie dało się ukryć, że jego sytuacja była co najmniej kiepska. Gdyby strzała była w jakimkolwiek innym miejscu, mógłby sam ją wyciągnąć i zaszyć ranę. Ale jak miałby poradzić sobie z grotem w plecach?
Spomiędzy jego zębów wyrwał się jęk, gdy zdał sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znalazł. Zapewne złapałby się za włosy, by pociągnąć je i przez ból próbować uciszyć galopujące złe myśli, ale strzała w barku skutecznie powstrzymywała go przed tego typu ruchami ramion. Kiedy śmierdział krwią, dzikie zwierzęta nie miały problemu z wyczuciem go. Potrzebował pomocy kogoś życzliwego.
Podjął decyzję w jednej chwili - musiał zawrócić. Zobaczyć, czy Rodzina była zwycięską frakcją (w co wątpił) lub ktoś sposród rycerzy będzie na tyle uprzejmy, by mu pomóc (w co wątpił jeszcze bardziej). Jego własne ślady ułatwiły mu zadanie w znalezieniu drogi powrotnej. Nie pchał się z powrotem na pole bitwy, skradając się powoli, by zawczasu ocenić, jak skończyła się bitwa. Miał nadzieję, że w zaroślach być może spotka Rudą. Rodzian nie powinna miec mu za złe, że zwiał - Ojciec sam prosił go, by się schował!
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

77
Spoiler:
Popychany typową herosom mieszanką odwagi i skłonności samobójczych, Wierzba ruszył z powrotem w stronę walczących. Na swoje szczęście był z Niego całkiem przyzwoity łowca. Poprzednia porażka przy próbie podejścia Rodziny nie zachwiała Jego wiarą w swoje umiejętności i tym razem, poszło już znacznie lepiej. Podążając za krwawym tropem, bez większych problemów odnalazł miejsce starcia. Skradając się, stracił mocno na prędkości i powrót zajął Mu trochę czasu. Starania okazały się jednak owocne i niedostrzeżony mógł ocenić wynik starcia.

Zaścielające drogę trupy sugerowały, że ucieczka była słusznym rozwiązaniem. Chociaż część ciał przysypał porozrzucany śnieg, Nie zidentyfikował pośród nich Rudej. Nie oznaczało to wcale, że płomoennowłosa nie leży gdzieś w głębi lasu ze ściętą głową, ale pozwalało mieć nadzieję. Niedaleko martwych wojów, na niewielkim stosie, ułożone były ciała obcych rycerzy. Walka musiała być zaciekła, bo poległo większość z nich, na polu zostawiając tylko siedmiu żywych i cztery konie.

Gdyby przeciwnik nie miał przewagi liczebnej, Rodzina niechybnie odniosłaby zwycięstwo. Gdyby. Obecnie została ich czwórka. Leżącą na wozie Matka nie bardzo nadawała się do walki. Podobnie opierający się o drewniany pokład pojazdu Strzała. Zwisającą bezwładnie lewica i nieprzytomny wyraz twarzy świadczyły o kiepskim stanie mężczyzny. To stawiało Ojca i Miśka w sytuacji dwóch na siedmiu. Napastnicy nie spieszyli się z atakiem. Stali w obnażoną stalą i czekali.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

78
Pozostanie w lesie samemu równało się śmierci. Ucieczka dalej, w którąkolwiek ze stron, nie dawała nadziei na znalezienie na ślepo jakiejkolwiek wioski, czy nawet obozu, nie w sercu Północy, w środku zimy. Powrót wydawał się Wierzbie jedyną opcją, która dawała jakiekolwiek szanse na przetrwanie.
Rozważał wspięcie się na drzewo, by z wysokości obserwować walczących, nie wydawało się jednak, by dał radę podciągnąć się na rękach, gdy jedna była niemal wyłączona z użytku. To samo tyczyło się możliwości użycia łuku - do obsługi broni potrzebował niestety obu dłoni i pełnej siły ramion. Wyciągnięcie strzały z barku mogło skończyć się krwotokiem, dlatego na razie pozostawił drzewiec na miejscu.
Nie wydawało się, by Rodzina wygrywała i Wierzba porzucił myśli o jakiejkowliek pomocy którejkolwiek ze stron, której udzielić i tak nie był w stanie. Trzymajac się blisko ziemi, na dystans od walczących, półelf starał się przemknąć między roślinnością w stronę koni. Powoli i cicho, jak drapieżnik, starając się przezwyciężyć ból, zimno i emocje, Wierzba zacisnął zęby, nie pozwalając, by zdradziło go chociażby ich szczękanie. Rodzina przegra, rycerze nie będa mieć litości dla zbiega - Wierzba nie sądził, by dali mu okazję do choćby wyjaśnienia, że nie należał do zgrupowania podróżników! Musiał uciekać!
Na grzbiecie konia mógł dotrzeć o wiele dalej, niż na własnych nogach. Rycerze musieli skądść wyruszyć - podążając ich śladami, Wierzba miał nadzieję na znalezienie jakiejkolwiek osady. Uznał, że to jego jedyna szansa.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

79
Zajęci przeciwnikiem rycerze zwracali niewielką uwagę na okolicę. Przywiązanych do drzewa koni nie pilnował nikt, dlatego zdobycie wierzchowca okazało się zadziwiająco łatwym celem. Przemykający między listowiem Wierzba, szybko dotarł do koni i z gracją uniknął paszczy próbującego go ugryźć zwierzęcia. Mocno odbiwszy się od ziemi, wskoczył w siodło i docisnął łydkę, tym samym okazując bestii swoje intencje. Koń, nie ruszył.

Pomimo wyraźnych starań, młodzieniec był wierzchowcowi obcy i ten stał po prostu, zerkając na Niego z niezadowoleniem, wyraźnie malującym się na końskim pysku. Szacunku godną była umiejętność zachowania pokerowej twarzy, jaką wykazywała się w tym momencie rodzina. Zwierzęta stały za srebrnymi wojownikami, więc chcąc, czy też nie, stojący naprzeciw nim łowcy mieli przed oczyma widok tak piękny, jak komiczny. Oto teraz właśnie, gdy ich życia stały pod wielkim znakiem zapytania, tuż za grupą ich prześladowców, młody, postrzelony człowiek gibał się w siodle, bezskutecznie usiłując uciec. Raz za razem dociskał łydki i poganiał zwierze ruchem bioder, wyglądając, jak gdyby opętały go duchy. Odprawiany na końskim grzbiecie taniec byłby zapewne powodem do gromkiego śmiechu i późniejszego wypominania Mu tego, przez długie lata. Na szczęście obnażona broń i widmo rychłej śmierci nie sprzyjały spontanicznym napadom radości.
Spoiler:
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

80
Tak! Wierzba wskoczył na grzbiet konia, gotów pogalopować w siną dal... ale koń nie podzielał jego entuzjazmu, co więcej, jedna z bestii próbowała go dziabnąć! Chłopak nie ufał tak wielkim stworzeniom, preferując podróż na własnych, zaufanych nogach, wiedział jednak, jak okiełznać zwierzę. Niejednokrotnie w przeszłości siedział na grzbiecie konia, czy to na oklep, czy w siodle.
Problem leżał w fakcie, że koń nie reagował na jego polecenia. Czyżby rycerski rumak był przyuczony innych komend od tych, które znał młody barbarzyńca? A może wykazywał się niesamowitą wręcz wiernością? Wierzba wyszczerzył kły w kierunku pyska bestii, starając się odpowiedzieć podobnym grymasem niezadowolenia na miny zwierzęcia. Przez myśl przeszło mu, że powinien utrudnić rycerzom życie i chociażby poderżnąć koniom gardła czy wbić toporek w newralgiczne miejsca, rysowały się jednak przed nim dwa poważne problemy - po pierwsze, nie znał anatomii konia na tyle, by trafić odpowiednio szybko i mocno w najważniejsze arterie, po drugie, konie nie były niczemu winne. Nie umiałby tak po prostu pozbawić życia czterech rumaków, które najprawdopodobniej były równie co on zdezorientowane sytuacją. Wierzba nie mógł winić ich za brak współpracy.
Emocje na nowo narosły w Wierzbie. W uszach słyszał szum krwi i równy, acz przyspieszony rytm pulsu. Adrenalina uderzyła w mózg, odcinając uczucie zimna i, niestety, strachu. Chłopiec nie widział innej możliwości, jak tylko wyeliminowanie napastników. Być może było ich siedmiu, ale on miał po swojej stronie Miśka i Ojca! Strzała też mógłby się jeszcze przydać. To stawiało ich w relacji czterech na siedmiu, a jeśli liczyć wielkiego Miśka i Ojca za dwóch, kalkulacja zmieniała się do sześciu na siedmiu.
Wierzba nigdy nie był zbyt dobry w matematyce.
Łapiąc toporek w zdrową rękę, Wierzba wspiął się na siodło. Ocenił odległość, po czym wybił się, starając skoczyć jednemu z wojów na plecy i wbić ostrze broni w delikatny punkt między naramiennikiem a hełmem, atakując zaraz następnego, nie tracąc czasu. Efekt zaskoczenia musiał zadziałać! Oby tylko Misiek i Ojciec rzucili się do dalszej walki! Teraz mieli szansę!
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

81
Podniebne akrobacje młodego mężczyzny przyniosły spektakularny efekt. Napędzane grawitacją ostrze spadło z ogromną siłą, wbijając się pomiędzy płyty, a z ust ranionego zbrojnego wydał się pełen bólu krzyk. Przeciwnik padł, jednak werżnięty w kość toporek zaklinował się pomiędzy segmentami pancerza. Uderzenie wywarło konkretne wrażenie na agresorach. Szok malował się na ich twarzach, gdy tracąc z oczu poprzednich przeciwników, odwrócili się w tył. Również Ojciec zdębiał, widząc chłopaka w locie. Ba! Nawet spłoszone nagłym ruchem konie, zastygły w osłupieniu, obserwując rozwijające się zamieszanie.

Przewagą obrońców było, że widzieli atak, zanim trafił ich oponenta. Wiedząc, że jest to jedyna szansa, wszyscy zdolni do walki chwycili za broń i z głośnym wrzaskiem rzucili na przeciwników. Plan był dobry! Ryzykowny? Szaleńczo. Desperacki? Możliwe. Ale zadziałał! Problem pojawił się dopiero po lądowaniu, bo tutaj przecież się kończył. Ostrza i tarcze poszły w ruch. Walczący zbili się w bezładną kupę śmiercionośnej stali, a Wierzba znalazł się w samym środku tego zamieszania. Gdyby tego było mało, spośród drzew doleciał go bojowy wrzask Rudej, oraz grad strzał. Człowiek strzela, a bogowie strzały niosą. Dziewczyna na razie nie pudłowała, ale posyłane przez Nią pociski dobijały się od ciężkich pancerzy, rykoszetując dookoła. To chyba dobry czas, żeby zacząć się modlić.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

82
Wierzba postawił wszystko na jedną kartę. Atak być może był bezmyślny, ale chłopak wolał wyłączyć myślenie aniżeli przez kolejne minuty zastanawiać się, co jeszcze może pójść nie tak i doprowadzić do jego rychłego zgonu. Wydawało się, że po ostatniej akcji może nie mieć już okazji, by w ogóle rozważać cokolwiek, kiedykolwiek, to również też odsunął na sam tył głowy, by nie przeszkadzało w instynktownych odruchach, które przecież każdemu żywemu stworzeniu służyły głównie po to, by ratować życie.
Nie udało mu się wyszarpnąć topotka spomiędzy blach pancerza, ale zadziałał efekt zaskoczenia! Ha! Wierzba zainicjował akcję i reszta Rodziny rzuciła się do ataku!
Czego Wierzba nie przewidział, to pojawienie się strzał Rudej, jak również morderczych kleszczy ostrzy i tarcz, które nagle go otoczyły. Wierzba nie chciał tracić czasu na modlitwę i oddawać swojego losu w ręce bogów, spodziewając się, że to dość kapryśne, złośliwe byty.
Próbując ocalić życie na własną rękę, rzucił się ku ziemi, susem chcąc uniknąć latających nad głową ostrzy, uciekając między walczącymi. Nóż, który zwykle służył do skórowania zwierzyny, znalazł się w jego dłoni, wyciągnięty ze skórzanej pochwy zwykle przytłoczonej do pasa. Starając się ciąć nisko, pod kolanem, chłopak chciał unieszkodliwić w ten sposób kolejnego napastnika, a następnie uskoczyć na bok, by schować się pod wozem, na którym dotąd leżała matka.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

83
Niczym cień zniknął napastnikom z oczu. Jak wilk mknął przy ziemi, unikając kotłujących się nad Nim ostrzy. Niewielki nóż nie służył do walki, był jednak solidny i ostry jak diabli. Raniony przeciwnik krzyknął. Wielu krzyczało. Zadziwiające jak chaotyczne potrafi być pole walki zaledwie kilkunastu osób. Bitwa nie trwała długo, choć w samy środku tego zamieszania, koncepcja czasu ulegała załamaniu. Czary? Szok? Czy może strach? Tak czy inaczej, ostatecznie dwóch zbrojnych zbiegło na koniach. Ojciec i Strzała polegli. Po ich zmasakrowanych zwłokach próżno było szukać śladów życia. Co ciekawe, część spośród licznych, zdobiących te rozpadające się zwłoki ran nosiła wyraźne znamiona płomieni.

Stosunkowo bezpieczna Matka chyba nie doznała dodatkowych obrażeń, ale bitwa również na niej odcisnęła swoje piętno. Klęcząc przy zwłokach swojej Rodziny, płakała, a z niedawno opatrzonej rany powoli sączyła się krew. Misiek przetrwał, jednak jego stan dzieżko byłoby opisać słowem innym, niż tylko tragiczny. Krew sączyła się z Niego jak ze świni z dziesiątek płytkich i głębszych cięć. Przez zamknięte, prawe oko przebiegała szkarłatna linia, a z biodra sterczał wbity weń sztylet. Rana syczała delikatnie, puszczając parę. Mimo tego Misiek zdawał się bardziej zmartwiony losem swych towarzyszy. Po Rudej nie było śladu.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

84
Wierzba przylgnął do ziemi i zacisnął palce na własnych włosach, jakby ten nikły ból rwanych ze skalpu cebulek miał zagłuszyć strach, który ogarnął młodego półelfa. Po odważnym, ale skrajnie lekkomyślnym zrywie, adrenalina opadła, a on zrozumiał, że jest tylko wątłym, słabym Wierzbą, który w normalnym starciu nie miałby szans ani z Rodziną, ani z rycerzami, którzy postanowili zaatakować wóz podróżników. Chłopak spodziewał się, że atak musiał być czymś sprowokowany, to nie był jednak czas na gdybanie. Liczyło się przeżycie.
Kiedy potyczka dobiegła końcowi, Wierzba wyczołgał się spod wozu. Jęknał przez zaciśnięte zęby, gdy drzewiec strzały, która wciąż tkwiła w jego plecach, zahaczył o belkę wozu, pwodując ból przemieszczającego się w ciele grotu. Chłopak dźwignął się na nogi, by ocenić pobojowisko - niezależnie od tego, ilu padło, wydawało się, że chwilowo jest bezpiecznie. Wierzba miał swoje priorytety: odnalazł rycerza, w łydce którego najprawdopodobniej utknął jego nóż, jak również tego, którego gnaty zakleszczyły toporek. Należało odzyskać broń, a następnie martwić się o resztę.
Ściskając trzonek swojego oręża, gotów uciekać w każdej chwili w razie kolejnego zagrożenia, rozejrzał się po ocalałych. Przypalone rany? Czyżby w najbliższej okolicy ktoś zdążył rozpalić ogień na tyle szybko, by podpalać strzały? Wierzba nie dopuszczał do siebie możliwości, by była to magia. Nigdy dotąd nie spotkał się z czarami w tak czystej postaci, o ile rzeczywiście ktoś posłużył się jakąś nienaturalną mocą.
Zacisnął usta, podchodząc do Matki i na moment kładąc dłoń na jej ramieniu, okazując w ten sposób jedyne wsparcie, jakie mógł. Miśkowi posłał zmartwione spojrzenie, wiedząc, że ten nie dożyje nocy, niezależnie od tego, jak wielu uzdrowicieli zaczęłoby łatać jego rany. Matka też nie rokowała dobrze - otwarta rana na nowo stwarzała zagrożenie. Bez opieki Rodziny, Matka skazana była na śmierć. Wierzba nie mógł z nią zostać, nie było też nikogo, kto mógłby się nią zająć. Chłopak był przekonany, że kobietę prędzej czy później zabierze mróz lub dzikie zwierzęta, o ile nie wcześniej utrata krwi.
Wierzba przeszedł przez pobojowisko, omijając łukiem ciała Strzały i Ojca. Poczuł ukłucie bólu w okolicach serca, ale nie rozpaczał nad towarzyszami. Nie zdążył przywiązać się do nich na tyle, by nosić po nich żałobę. Bardziej zainteresowało go ich wyposażenie, które mógłby odziedziczyć. Nie przejmował się Rudą, która opuściła ich w momencie, gdy Rodzina potrzebowała jej najbardziej, zbierając ostatki nadziei po bitwie. Bez słowa Wierzba rozjerzał się, szukając sprzętu, który mógłby udźwignąć samodzielnie, nawet z ranionym ramieniem. Mógłby również ponownie próbować okiełznać konia... o ile te jeszcze nie zbiegły. Świeży trop rycerzy mógł zaprowadzić go do innych ludzi, a także pomocy.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

85
Poturbowany półelf przeczesywał pole bitwy w poszukiwaniu ewentualnych fantów. Jak okiem sięgnąć, wokół walało się pełno żelastwa, zapaskudzonych czerwoną posoką zbroi oraz nad wyraz lśniących ostrzy pobitych rycerzy, łuków członków Rodziny, gdzie bądź leżących zapasów i innych sprzętów codziennego użytku.

Wraz z ustaniem walk nastała głucha cisza przerywana krakaniem ciekawskich wron, czekających tylko na sposobność by w końcu dorwać się do zalegających zwłok oraz ciche pojękiwanie Matki, mruczącej żałośnie pod nosem lamenty po stracie krewnych.

- Dlaczego nie dadzą nam spokoju? - jęczała, klęcząc przy zwłokach, podczas gdy po jej twarzy spływały słone krople.

Bezustannie bełkocząc zupełnie od rzeczy na temat łowców, klątwy i lekarstwa, zdawała się nie zwracać uwagi na ledwie opatrzoną ranę, która na skutek dramatycznych wydarzeń ponownie się otwarła, dając upust pokaźnej ilości krwi. Widząc ocalałym okiem ból kobieciny, Misiek chciał do niej podejść, ale mnogość ran i znaczny ubytek życiodajnego płynu w żyłach sprawiał, że mógł tylko z cicha pomrukiwać, a jedynymi ruchami jakie zdołał wykonać, były konwulsyjne podrygiwania dłoni dające jednocześnie sygnał, że za parę chwil wybije jego godzina.

Utkwione w jego udzie ostrze sprawiało, że z wnętrza rany unosiły się nienaturalne kłęby białego dymu czy też pary. Najwidoczniej lśniący metal musiał być srogo rozgrzany, że do tego czasu udało zachować mu się temperaturę. Czyżby, któryś z rycerzy posługiwał się magią, tylko przez swoje niedopatrzenie czar obrócił się również i przeciw niemu? Wszakże noszenie nagrzanego do takiej temperatury sztyletu musiało być uciążliwe, a poza tym, niemożebnym by było utrzymanie żaru przez tak długi czas, zwłaszcza jeśli panująca pogoda temu nie sprzyjała. Wierzba odniósł rażenie, że coś było nie tak, że Rodzina skrywała pewną tajemnicę, o której nie zamierzano mu powiedzieć, i którą ostatni strażnicy zabiorą za moment do grobu. Dziwne to wszystko było, iż oddział dobrze wyposażonych wojskowych zaatakował od tak, pojedynczy powóz i to na domiar tego, cywilny. Coś było na rzeczy.

Niemniej jednak, jeśli półelf chciał choćby pomyśleć o dalszej wędrówce, należało pierw pozbyć się sterczącej z barku strzały zanim ta narobi większego spustoszenia, zaś korzystająca ze sposobności gangrena zdoła się wedrzeć i dopełni dzieło.

- Było blisko – wtem, niespodziewanie wybrzmiał zza pagórka znajomy głos. – Prawie mnie złapali - nim ktokolwiek się obejrzał, na szczycie wzniesienia pojawiła się marchewkowa czupryna, a zaraz i reszta zaginionej kobiety, zwanej potocznie Rudą.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

86
Fragmenty uzbrojenia nie były tym, co interesowało Wierzbę. Nigdy nie nawykł do noszenia pancerza cięższego niż skórzany, więc blachy i żelastwo mogły go tylko spowalniać. Wolał przyjrzeć się łukom - może któryś z nich będzie lepszy od tego, który zabrał ze swojej wioski? Powinien też zabrać ze sobą żywność, jeśli chciał przeżyć.
Najbardziej naglącym problemem była jednak strzała w ramieniu i nikogo, kto mógłby ją wyciągnąć.
Chłopak nie odzywał się, rozglądając wokół Matki, której słowa nie miały dla niego większego sensu. Kto miał dać im spokój? Jacy łowcy? Jakie lekarstwa i klątwy? Wierzbę świerzbiła ciekawość, ale nie pytał, jedynie nadstawiając uszu na pozostałe brednie i pozwalając kobiecie w spokoju przejść żałobę i, jak się spodziewał, ostatecznie dołączyć do Rodziny.
Nawet nie zastanowił się, czy etycznym jest czekanie na śmierć Miśka, nim będzie miał szansę przyjrzeć się sztyletowi w jego nodze. Męczenie umierającego nie było tym, co odważyłby się zrobić.
Drgnął i odruchowo zacisnął dłonie mocniej na trzonku toporka, gdy tylko usłyszał nowy głos. Parę chwil zajęło mu zrozumienie, że Ruda nie stanowi zagrożenia. Co więcej, w niej widział nadzieję na pozbycie się drzewca z ciała, więc ruszył w jej kierunku, zawczasu odwieszając toporek, korzystając z pętli przy pasie.
- Pokonani. Umarli.- Poinformował, powstrzymując emocje w głosie, szukając odpowiednich słów na to, co Ruda mogła zastać na pobojowisku. - ...pomóż. - Poprosił w końcu, cicho, jakby nieśmiało. Szansę na przetrwanie, w oczach Wierzby, miała tylko Ruda i on sam, tylko dlatego, że zbiegli w odpowiednim momencie.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

87
Łowczyni zeskoczyła z górki, zgrabnie lądując na zmarzniętą i przesiąkniętą krwią ziemię. Ostrożnie stąpała między zalegającymi trupami, uważając by czasem nie zapaskudzić obuwia krzepnąca posoką. Na jej ustach malowało się jednocześnie zadowolenie jak i wielki smutek. Zignorowała błaganie Wierzby o udzielenie pomocy i czym prędzej pognała ku Miśkowi. Ten wydawał się już martwy, a jednak skromne chmury pary wydostawały się z jego ust, podpowiadając, że nadal tli się w nim blady płomień życia.

Ruda przyklękła na jedno kolano, podczas, gdy ta zbliżajała swoją twarz do jego, brodacz z wielkim trudem coś do niej wyszeptał. W oczach płomiennowłosej pojawiły się łzy. Przytaknęła niemo i wyciągnęła z uda mężczyzny sztylet. Przytuliwszy się do jego kędzierzawych polików, objęła szeroką szyje i patrząc w inną stronę, wbiła sztylet między żebra kolosa. Na twarzy Miśka pojawił się na krótki moment straszny grymas, a chwilę po tym i wielka ulga.

Kobieta uniosła się na drżących nogach. W ręku nadal trzymała sztylet, którym skróciła męki przyjaciela. Pozostała na na ostrzu krew zdawała się skwierczeć.

- Zasrani Obrońcy – rzuciła pogardliwie pod nosem.

Otarłszy rękawem łzy, podeszła do Matki. I tu podobnie jak przed chwilą, przyklękła przy niej, obejmując ją czule i szepcząc coś do ucha. Niestety matka wciąż była pogrążona w żałobie i żadne słowo do niej nie docierało. Ruda spojrzała się na nią z politowaniem. Westchnęła ciężko i dała starszej kobiecie spokój.

- Przynajmniej ty masz się dobrze – wreszcie zdała sobie sprawę z obecności Wierzby – No prawie – spojrzała z ukosa na wystający z półelfa kawałek drewna.

Przewróciwszy oczami urwała gałązkę z pobliskiego drzewa, przełamując ją później jeszcze na pół. Dając mężczyźnie znak, że ma przysiąść, obeszła go dokoła, kładąc ciepłą dłoń tuż przy ranie.

- Postaraj się nie wiercić i nie krzycz za głośno – poprosiła chłodno.

W pierwszej kolejności rozcięła odzienie niepełnej wersji elfa, tym samym dając sobie dostęp do rany bez konieczności rozbierania pacjenta. Rozwarłszy otwór wlotowy palcami, przegięła strzałę na jedną stronę, a następnie wsadziła kawałek gałązki do środka. W kolejnym kroku przechyliła grot w drugą stronę, jeszcze mocniej rozwierając ranę. Ból był zniewalający. Gdyby nie to, że rozkazano mu przysiąść, Wierzba złożyłby się jak ścięty ciosem w twarz pijaczek. Mordęga jednak nie trwała długo. Samozwańcza felczerka włożywszy drugą gałązkę, pewnym ruchem wyciągnęła strzałę w całości.

- Możesz przestać już płakać – docięła na koniec. - Roztop śnieg i przemyj. To powinno wystarczyć – zaleciła.

Pacjent mógł odetchnąć z ulgą. Dokuczająca mu strzała wreszcie opuściła jego ciało. Sposób w jaki ją wyciągnięto był doprawdy imponujący. Ostre końcówki skrzydełek grotu zostały zabezpieczone wbitymi w nie gałązkami, dzięki czemu obyło się bez dodatkowych obrażeń. Gdyby Wierzba pokusiłby się o bezpośrednie jej wyrwanie, najpewniej zaszkodziłby sobie rozrywając warstwę podskórną i prędzej zrąbałby się w gacie niż zdołałby wyciągnąć grot choćby o pół centa.

W tym czasie Ruda snuła się tam i z powrotem po pobojowisku. Westchnęła ciężko widząc, że wóz został uszkodzony. Przebierała w jego wnętrzu, wygrzebując co przydatniejsze przedmioty. Nawet wśród poległych zdołała znaleźć coś dla siebie. Obracając zwłoki to w jedną, to w drugą stronę, przywłaszczała sobie zdatne do użycia strzały, małe sztylety, łasząc się nawet o parę lśniących kling.

- Tobie też radzę mieć kilka w zapasie
- wskazała na krótkie, lśniące ostrza i potężne łuki rycerzy. - Przydatne są w tych okolicach – mówiła tajemniczo. - Jak mniemam Obrońcy pewnie tu wrócą po poległych -snuła domysły. - Przygotuj ekwipunek i zobacz czy dasz radę pomóc Mamie. Ja stanę na czatach – i nim skończyła, robiąc długie susły zniknęła wśród drzew.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

88
Wierzba sam nie wiedział, czego spodziewał się po Rudej. Gdzieś w głębi tliła się naiwna, dziecięca nadzieja, że kobieta, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przywróci Rodzinę do życia i wszyscy zgodnie ruszą w dalszą drogę. Czy tak nie byłoby najbezpieczniej? Mężczyźni pokazali, że byli w stanie walczyć i bronić tych, którzy nie radzili sobie tak dobrze z opancerzonymi przeciwnikami. Niestety, zapłacili najwyższą cenę, a kobieta nie miała mocy, by cofnąć czas. Jedyne, co mogła zrobić, to skrócić cierpienia tych, w których jeszcze tliła się iskierka życia.
Nie pomogła jednak Wierzbie! Półelf nie zamierzał tego tak zostawić, bo Ruda była ostatnią jego nadzieją. Ruszył za kobietą, niczym mała kaczuszka za mamą kaczką, najpierw do Miśka, następnie do Matki, samą swoją obecnością domagając się pomocy. Dość już miał paradowania z drzewcem wystającym z barku.
- Kim są Obrońcy? - Zapytał, cicho, jakby pytanie wcale nie było kierowane do towarzyszki. Chłopak nerwowo zaciskał palce na futrze własnego ubrania, gdy nie potrafił znaleźć ujścia dla nerwów i nadmiernej energii, jaka się z nimi wiązała. Nie czuł się zbyt dobrze przez fakt, że nie potrafi dzielić się tragedią z pozostałymi przy życiu kobietami, ale hej! - przecież poznał je ledwie dzień wcześniej i nic go z nimi nie łączyło.
Zaciskając zęby, Wierzba przygotował się do wyciągnięcia strzały, gdy miał już uwagę Rudej. Spodziewał się, że będzie bolało, bo choć nigdy sam nie miał niczego tej wielkości wbitego w ciało, zdarzało mu się asystować uzdrowicielowi, który pozbywał się różnego rodzaju ostrzy ze swoich pobratymców. Półelf przezornie chwycił między szczęki zwinięte futro z własnego kołnierza.
Żaden materiał nie powstrzymał krzyku, jaki wyrwał się z jego gardła, gdy tylko grot został poruszony. Wierzba chciał uciekać, kryjąc załzawione oczy i własny ból, zmusił się jednak do pozostania w miejscu i przetrwania tej mordęgi. Dłonie wsunął we włosy i zacisnął mocno palce, starając się odwrócić własną uwagę od bólu w ramieniu. Jedyne, co osiągnął, to kilka czarnych kosmyków zaplątnych między palcami, gdy udało mu się wyrwać je z własnego skaplu.
Grot został usunięty, ale ból pozostał, nawet jeśli nie w takim stopniu, jak podczas zabiegu. Wierzba posłuchał rady Rudej i przetarł ranę śniegiem, a następnie docisnął do niej kawałek w miarę czystego, nie zabryzganego krwią materiału, który wydarł z ubrania jednego z poległych.
Przygarnął kilka strzał, nawet nie opierając się przed wyrwaniem ich z ciał zabitych. Klingi Obrońców zostawił w spokoju - nie sądził, by potrzebował czegoś ponad swój toporek i nóż, z drugiej strony, gdyby ktoś złapał go z taką stalą, mógłby nabrać podejrzeń - skąd brudas z lasu miałby mieć taką broń? Już wcześniej uznał, że nie da rady pomóc Matce, a nawet jeśli, to nie chciał przedłużać jej cierpień. Najlepiej byłoby potraktować ją w sposób taki, jak potraktowano Miśka, ale chłopak nie chciał brać tego na siebie. Niech Ruda wyprawi Matkę na tę lub tamtą stronę. Udowodniła, że sama wie coś o felczerstwie, jak i o zabijaniu.
Wierzbie nie pozostawało nic innego, jak tylko ruszyć w dalszą drogę, tym razem ponownie samemu. Spodziewał się, że Ruda znajdzie go, jeśli tylko będzie chciała jego towarzystwa. Chłopak wybrał drogę, którą zbiegli pozostali Obrońcy. Musiała prowadzić do jakiejś ludzkiej osady. Przezornie nie trzymał się głównego szlaku, a szedł w pewnym oddaleniu od drogi, między drzewami. Nie chciał kusić losu.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

89
Wbrew prośbie płomiennowłosej łowczyni, półelf postanowił zostawić na pastwę losu cierpiącą fizycznie jak i psychicznie Matkę. Podejmując trop za ocalałymi rycerzami, pod osłoną drzew ruszył ich śladem. Rana nadal dawała się we znaki, jednak groźba dostania zakażenia została zminimalizowana przez przemycie jej czytym śniegiem, zaś siarczysty mróz zadbał o powstrzymanie krwawienia.

Głucha cisza i samotność otoczyły Wierzbę. Wokół niego znajdowały się tylko pozbawione liści i powykręcane od chłodu drzewa oraz krzewy. Świeża warstwa puszystego śniegu skutecznie wygłuszała każdy jego krok. Na widok zbliżającego się dwunoga, wszelkie leśne zwierzaki czmychały spłoszone w gęstwinę drzew, jakby ten emanował jakąś straszliwą, lecz niewidzialną dla ludzkiego czy elfiego oka aurą. Brak jakiegokolwiek dźwięku wydawał się być w tym momencie dziwny i nienaturalny. Zaledwie kilka godzin temu las rozdzierały krzyki i odgłosy szczęku mieczy, teraz jednak zamilkły nawet hałaśliwe wrony, wabione przyszykowaną dla nich ucztą z ludzkich ścierw.

Dzień zmierzał ku końcowi. Z trudem przebijające się przez grubą warstwę chmur słońce, znikało za linią horyzontu. Drzewa traciły na kolorze i wyraźnym kształcie, a skrzący śnieg zabarwił się na szaro. Wtem, przyzwyczajone do ciszy uszy półelfa drgnęły. Skądś dobiegło go rżenie konia i rytmiczne tętnienie kopyt. Niedługo po tym dołączyły do tego niemrawe odgłosy rozmów. Podążając ku źródle dźwięku, Wierzba zdołał wypatrzeć spośród przerzedzającej się roślinności nienaturalne i ruchome kształty.
[img]https://i.imgur.com/YVnrq3K.jpg[/img] Podchodząc bliżej, jego oczom ukazał jeden, a za chwilę drugi, trzeci i kolejny namiot, wokół których snuły się odziane w długie płaszcze humanoidalne postacie, ciągnące za sobą czteronożne stworzenia. W sumie podglądacz naliczył dwanaście osobników i co najmniej tyle samo czworonogów. Nieznajomi mówili coś do siebie, ale wyjący przeraźliwie wiatr skutecznie zagłuszał ich słowa. Ino drażniące skrzypienie metalu, które każda z postaci generowała, dało się wyraźnie usłyszeć. Wierzba nie miał pojęcia czy właśnie udało mu się odnaleźć obóz tajemniczych Obrońców czy też zdołał natrafić na inną kompanię. Wszakże śnieg zdołał zatrzeć ślady tropionych jeźdźców już przed dobrą godziną, zmuszając wędrowca do błądzenia na oślep. Ale pomimo braku tropu, udało mu się zrealizować swój cel. Bo przecież czy nie tego właśnie chciał, dotrzeć do pierwszej lepszej osady?

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

90
Problemy Rodziny nie były już problemami Wierzby. Większość z jej członków umarła, Matka była jedną nogą w zaświatach, Ruda poszła swoją drogą i nie wydawało się, by miała powody, by zaprzątać sobie głowę chłopakiem - Wierzba znów był sam, ale w odróżnieniu od poprzedniego dnia wypoczęty i najedzony, chociaż ranny. Nie miał pojęcia, czy używanie łuku wchodzi w grę. Spróbował poruszyć ramieniem, sprawdzając, czy ból pozwoli mu funkcjonować na tyle, by w razie potrzeby walczyć.
Las znów był zimny, ale cichy i spokojny. Wierzba zapewne uznałby go za odprężający, gdyby nie poczucie, że coś jest nie tak; wiele było nie tak, jak powinno! Był samotny pośród zamarzniętego lasu, głód wkrótce znów zajrzy mu w oczy, a dzikie zwierzęta zainteresują się jego smrodem. Nadchodząca szarówka nie poprawiała sytuacji chłopaka i ten uznał, że jeśli szybko nie trafi na ludzkie osady, będzie musiał przenocować w dziczy. Nie pierwszy, nie ostatni raz.
Świat jednak okazał się być dla niego łaskawy. Wierzba spróbował podkraść się do obozu, by zidentyfikować nieznajomych. Nie miał pojęcia, czy rozpozna Obrońców, którzy wcześniej zaatakowali Rodzinę, czy wręcz przeciwnie - oni rozpoznają jego. Padając w śnieg starał się podczołgać bliżej, tak, by więcej zobaczyć w świetle ogniska.
Obrazek

Wróć do „Salu”