Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

106
Gdyby kogoś interesowało zdanie Wierzby, zapewne gorąco zaprzeczyłby, że kiedykolwiek płakał przed rycerzami. Nie szlochał, nie kwilił - ledwie pociągnał nosem, a łzy same ciekły po policzkach bez udziału woli! Nie miał na nie żadnego wpływu! To pewnie jakaś diabelska siła!
Dla nikogo nie powinno pozostawać tajemnicą, że Wierzba był przerażony. Zaznajomiony ze śmiercią, która zaglądała w oczy, przyzwyczajony był do jej formy mrozu, głodu, czy nawet dzikich zwierząt, tym razem przyjmowała jednak jak najbardziej ludzkie postaci Obrońców, wydających wyrok śmierci tak lekko, jakby było to dla nich codziennością. A co, jeśli naprawdę było? Jeśli zabijali każdego, kto tylko nadepnął im na odcisk lub zabijał dwóch ich członków, bratając się z wrogami?!
Nie odezwał się słowem do kolejnego ranka, zresztą, i tak nikt o nic nie pytał, a on nie miał nic do powiedzenia. Nie widział sensu w protestach, ucieczka również wydawała się beznadziejna. I choć mógł cieszyć się ciepłem i wygodami namiotu, nie udało mu się zmrużyć oczu przez całą noc, za to sracił kilka porządnych garści włosów, gdy we własnych myślach rozprawiał nad swoim losem, ciągnąc kosmyki we frustracji. Przecież nie wiedział kogo zabija! Wcale nie chciał ich zabijać! Wtedy rozrachunek był jasny: Wierzba albo Obrońcy! Gdyby nie zaatakowali, dalej cieszyliby się ciepłem swojego obozu, jadłem i spokojem, a Wierzba poszedłby swoją drogą w nieznane!
Ranek nadszedł zbyt wcześnie. Chłopak ledwie zdołał przyłożyć głowę do posłania i zamknąć oczy, gdy jeden ze strażników nakazł mu wstać. Nie protestował, kiedy zakładano mu kajdany. Opór, jak się domyślił, był daremny, mógł tylko pogorszyć i tak już tragiczną sytuację Wierzby. Wyrwał mu się jęk frustracji, gdy poprowadzono go przed oblicze niejakiego Ogara.
Koniec. Śmierć. Do widzenia, świecie, miło było cię zobaczyć! Wierzba, przekonany, że sąd będzie krótki, a wyrok oczywisty, zacisnął powieki, gotując się na kolejne przykre słowa i obietnice utraty głowy, by... Zostać nazwanym miernotą. W pierwszej chwili poczuł ukłucie wstydu i złości, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że nie jest nawet godny tego, by przeprowadzić nad nim sąd! Zmarszczył czoło i wykrzywił usta, zastanawiając się, czy ten nazywający siebie Ogarem mężczyzna zmieniłby zdanie, gdyby kozik Wierzby wyrzeźbił kolejną bruzdę na jego twarzy! Skute ręce nie pozwalały jednak na tak odważny ruch, a i sam mężczyzna sprawiał takie wrażenie, że chłopak bałby się podnieść na niego rękę w obawie, że zostanie porażony jakąś boską siłą. Ktoś, kto prezentował się w taki sposób, musiał cieszyć się przychylnością bóstw. Wierzba nigdy dotąd nie widział tak misternie wykonanego pancerza ani broni. Oczy Wierzby rozszerzyły się w ekscytacji, gdy w końcu pogodził się z sylwetką mężczyzny i dojrzał miecz Ogara, a dłoń niemal bez udziału woli uniosła się, by spróbować dotknąć dokskonałej stali. Postanowił, że jeśli w jakikolwiek sposób Ogar padnie trupem przed nim, przywłaszczy sobie tę właśnie broń i może jakiś kawałek pancerza, o ile ten będzie pasować na jego wątłą sylwetkę.
- To ona! - Dłoń, która chciała dotknąć miecza, wskazała lisicę, sprzedając ją bez chwili wahania, nie bacząc na to, że kobieta wdzięczyła się przed Obrońcami, zapewne obmyślając plan o wiele lepszy, niż ten Wierzby, skoro ciągle była na wolności. - Ruda!
Obrońcy nie potrzebowali jego podpowiedzi, odkrywając prawdę między sobą. Chłopak odwrócił wzrok, gdy Ogar uderzył kobietę.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

107
Starannie zakutego w kajdany więźnia wprowadzono do wnętrza tymczasowej siedziby przywódcy Obrońców. Niemal przy każdym skrawku ściany mieściły się niewielkie szafeczki, zmyślnie skonstruowane z drewnianego stelaża i naciągniętych na niego skór, służących za zewnętrzne ścianki jak i półeczki. Pośrodku sufitu znajdowała się żelazna obręcz, pełniąca funkcję łącznika między żebrami konstrukcji, a także wywietrznika i dodatkowego źródła światła, bowiem narzuconą na nią płachtę można było za pomocą sznurków łatwo odsuwać i nasuwać, w zależności od potrzeby. Wokół centralnej części namiotu porozstawiano kilkanaście taborecików, z czego ten najważniejszy, umieszczono na podwyższeniu i obito dla wygody aksamitną poduszką. Za tymi krzesełkami mieściło się rozkładane łóżko a na lewo od niego, nie więcej niż trzy kroki dalej, żelazne palenisko. Prócz tego można było dostrzec pełno sprzętów codziennego użytku i typowego wyposażenia każdego wojownika.

Ogar odłożywszy swój miecz i zrzuciwszy zbroję, która swoją drogą wyglądała tak jakby pod wpływem ciała noszącego sama się rozdęła na odpowiednie wymiary, zasiadł na swoim „tronie” i rozkazał zająć miejsca pozostałym. Sędzia, bracia Logan i Ksawier, a także dwóch pozostałych, którzy wrócili wraz z wodzem, zajęli miejsca na taborecikach, tak że cała szóstka zebrana była wokół niewielkiego, według ich miary, półelfa.

- Więc kogo my tu mamy
– zaczął wyraźnie znudzony przywódca. - Że taka kruszyna położyła dwóch łowców? - zaśmiał się niemile, mierząc wzrokiem każdego ze swojej ciżby. - Ale warto by się przedstawić – powstał więc i prężąc dumnie pierś przeszedł do wymiany uprzejmości – Jam jest Ogar Silwater, rycerz, a także i przywódca zakonu Obrońców Świtu, którego członkowie dzielnie stawiają czoła wszelkim piekielnym poczwarom, jakie ośmieliły się postawić swą plugawą stopę na powierzchni ziemi – zakończył.

- A ty, nieznajomy – skierował się bezpośrednio do skazańca – Odważyłeś się podnieść rękę na Zakon i to w obronie tych właśnie bestii, z którymi walczymy, co więcej, uśmiercając dwóch naszych rycerzy – zagrzmiał.

Twarz jego zapłonęła żywym gniewem. I byłby zapewne gotów zaraz wymierzyć karę, gdyby nie przymus przestrzegania zasad jakiegoś rycerskiego kodeksu. Zakończywszy przemowę, ponownie usiadł na taborecie i pogrążając się na pewien moment w wewnętrzną dysputę, zagaił do sędziego.

- Romus – rzekł pełni powagi – Przedstaw mi jeszcze raz raport z przesłuchania i niech ktoś przyprowadzi świadka Andzi… Antoniego – rozkazał.

Rozprawa rozpoczęła się na całego. Romus długo przedstawiał najdrobniejsze szczegóły zeznania. Również naoczni świadkowie, a zarazem uczestnicy feralnego starcia wygłaszali swoje wywody i spostrzeżenia. Co zabawne, wysłuchano nawet stajennego, który po wielokroć musiał powtarzać pojedyncze zdania, gdyż opis spotkania ze słomianym potworem niezwykle rozbawił towarzystwo.

- Musimy zakazać Abramowi czytania ci na dobranoc
– zarechotał Ogar, ocierając oczy mokre od łez.

Przywróciwszy się do porządku, oddelegowano chłopca by po krótkiej naradzie, orzec wyrok.

- Następuje orzeczenie wyroku!
- ogłosił Romus.

Wszyscy zebrani rycerze powstali, przybierając kamienne wyrazy twarzy. Powstał i Ogar.

- Prawo nakazuje karać zbrodniarzy. Szczególnie tych, którzy działają przeciw słabym i uciśnionym – rzekł – A podejmujących z nimi współpracę, nie oszczędzać i traktować na równi z winowajcami – prawił dalej. - Twój występek – spojrzał srogo na Wierzbę. – zalicza się pod tego typu zbrodnię. Z tego powodu jestem zmuszony uznać cię współwinnym, zagładzie całych rodzin i dwóch spośród moich ludzi – oznajmił. - A karą jest śmierć – wypowiedział zdanie, które nie jeden już skazaniec usłyszał na chwilę przed oddzieleniem głowy od ramion.

Nastała cisza. Nikt nie ośmielił się zaprotestować; stanąć w obronie tego, który upierał się z całych sił, że znalazł się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu, i wśród niewłaściwych ludzi, którzy przecież okazali mu tyle dobroci.

- Jednakże – po małej przerwie główny sędzia zaczął na nowo przemowę. - Biorąc pod uwagę fakt, że oskarżony nie wiedział po czyjej stronie stoi i o co przyszło mu walczyć, a także współpracował w potwierdzeniu tożsamości ocalałego wroga, wyrok ten zostaje zamieniony na karę pół roku niewoli w lochach twierdzy i na służbie jej panu - zapadła ostateczna decyzja.

Rozprawa dobiegła końca. Zbrojni opuścili namiot, a któryś z nich szturchnął mu do ucha:

- Ciesz się, że nasz pan jest tak litościwy, bo twój łeb już dawno potoczyłby się do rynsztoku – warknął.

Wierzba został sam na sam z rosłym mężczyzną. Ten powstał ze swego siedziska i przechadzając się po namiocie, usilnie nad czymś myślał.

- Wiesz dlaczego zostałeś ułaskawiony?
- zadał w końcu pytanie skutemu półelfowi. - Powiem ci. W porównaniu do tych śmiesznych sakirowców, którzy uganiają się za heretykami – wyolbrzymił w kpiący sposób ostatnie słowo. - My nie szukamy zwady wśród ludzi, elfów, orków, no chyba, że na to zasłużą – dodał szybko. - My, Obrońcy, skupiamy się na prawdziwym problemie jakim są diabelskie istoty. Wampiry, wilkołaki, strzygi, utopce, stare babska – i znów śmiejąc się przy ostatnim, spojrzał morderczo na Wierzbę. - O właśnie, wilkołaki – zwrócił na nie szczególną uwagę. - Ścigamy… ścigaliśmy pewną zgraję już od pewnego czasu. Domyślasz się jaką? - zapytał kładąc dłoń na ramieniu niższego od niego osobnika. - Te paskudne bestie rozszarpały w ostatnią pełnię niemal wszystkich mieszkańców pewnej wioski - palce zbrojnego dotkliwie się zacisnęły. - Na szczęście już ich nie ma. No prawie – rozluźnił uścisk. - Gdy przyjdzie Hilda z wynikami autopsji, wszystko się wyjaśni. Pewnie domyślasz się co się stanie z rudzielcem, gdy okaże się, że jest jedną z nich lub nosi w sobie ich potomka? - mężczyzna chwycił się za głowę.

Wierzba nie musiał długo myśleć, żeby dojść do poznania odpowiedzi. Było to przecież oczywiste.

- Ale co się tyczy ciebie – łowca piekielnych stworzeń ponownie rzucił przenikliwe spojrzenie w stronę jeńca. - Podobno przy odpieraniu ataku kierowałeś się zwykłą wdzięcznością do ludzi, którzy się tobą zajęli. Szanuję – przyznał. - Co ty na to, pomimo, że od dnia dzisiejszego, przez następne pół roku będziesz włóczył się z nami i czy to się tobie podoba czy nie, chciałbyś może do nas później dołączyć na stałe? - zadał nieoczekiwane pytanie. - Mikrus z ciebie, ale jednak dałeś radę dwóm, w pełni uzbrojonym wojownikom. Nieźle – rzucił – Więc…?

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

108
Wierzba, choć przerażony i wciąż nie pogodzony ze swoim losem, odmawiał kolejnych łez. Zacisnął zęby, zwinął dłonie w pięści, by powstrzymać ich drżenie, a mimo to kajdany dzwoniły niczym poruszane wiatrem. Nie było wątpliwości, że chłopak jest przerażony sądem, jaki miał się nad nim odbyć, a szorstkość, w jaki potraktowano Rudą, tylko podkreśliła, jak kiepski może być jego los.
Z drugiej strony, zdziwił się, że ktokolwiek chciał poświęcić czas i zasoby, by zająć się jego przypadkiem. Był przecież miernotą, przybłędą, a co gorsza, nie do końca człowiekiem. Wierzba przywykł do tego, że dla takich jak on nie ma litości, nie ma uczciwego traktowania. Mogli przeszyć go mieczem i zostawić krukom, nie zwoływać radę i oficjalnie skazywać na śmierć.
Całą rozprawę Wierzba trzymał głowę spuszczoną, nie spodziewając się niczego ponad to, przed czym ostrzegali go wojowie poprzedniego wieczoru. Nie rozbawiły go zeznania stajennego, nie zdziwił wyrok śmierci.
Karą za śmierć była śmierć. Wierzba nie mógł wiedzieć, komu wbija kozik w szyję, rozrachunek był prosty: zabij albo zostań zabitym. Chłopak nigdy nie czerpał przyjemności z zabijania. Nie miał na swoim koncie wielu dusz - mógłby policzyć je na palcach jednej ręki, razem z nieszczęsnymi obrońcami. Nie był mordercą, bo tego chciał. Ale jakie to miało teraz znaczenie?
Podniósł głowę, gdy Ogar przedstawił okoliczności łagodzące i zmienił wyrok. Czy niewola nie była gorsza od śmierci? Tak uczono go przez całe jego dzieciństwo. Klany z gór porywały kobiety i bogowie jedni wiedzieli, co z nimi robili. Wierzba nie miał warunków, by wydać na świat kolejne pokolenie Obrońców, ale dwie zręczne ręce mogły przydać się przy pracy w obozie.
W ogólnym rozrachunku niewola nie brzmiała najgorzej. Miałby schronienie i jadło. Nie do końca wiedział, czym były lochy twierdzy, gdy w życiu nie widział budynku większego niż jurta przywódcy klanu, nie był jednak na pozycji, by przed tym protestować. Spodziewał się, że nie będzie miał łatwo - jeden z wojowników jasno dał mu to do zrozumienia. Wierzba poczuł jednak nić sympatii w stronę Silwatera. Strach mieszał się z szacunkiem, jednak tego ostatniego było najwięcej w kłębiących się w chłopaku emocjach.
- Dziękuję. - Duknął, gdy zostali sami, wiedząc, że to jemu zawdzięcza fakt, że jego głowa wciąż trzymała się karku. Niezaznajomiony z etykietą, patrzył prosto w twarz weterana, słuchając jego słów. Potrzebował chwili, by je przetrawić. Jasne, demony istniały i stanowiły realne zagrożenie, ale strzygi, utopce, wilkołaki? Bystre, ciemne oczy Wierzby utkwione zostały w przywódcy, jakby chłopak spodziewał się, że to wszystko kiepski żart. - Nie wiedziałem, kim byli. - Przyznał. Słowa płynęły swobodniej, gdy nie było nikogo, kto celowałby w niego z kuszy, gdy nie znajdował się na ostrzu piki. Ogar stanowił pewne zabezpieczenie w nieprzyjaznym obozie. - Przyjęli mnie, dali schronienie. - Dodał jeszcze, tłumacząc swoje postępowanie, choć wiedział, że Ogar poznał już tę część historii. Miał mieszane uczucia. Jak ktoś taki, jak Rodzina, mógł byc zły, tylko dlatego, że w pełnię zamieniali się w bestie? Czy nie mogli zapanować nad klątwą? W głowie półelfa kłębiło się wiele pytań, ale nie było czasu, by ich zadać.
Propozycja była niespodziewana. Wierzba spuścił wzrok, jego dłoń chciała niemal odruchowo powędrować ku włosom, by nerwowo je pociągnąć, ale kajdany powstrzymały ruch. Chłopak zamiast tego złapał za materiał swojego ubrania.
- Uczono mnie zabijać demony. - W jego słowach nie było cienia przechwałek czy niepotrzebnej dumy, podzielił się kolejnym kawałkiem swojej historii. Życie na Północy nie było łatwe. - Ale... z Rodziną - w wypowiedź wdarł się niekontrolowany grymas i pomruk - z wilkołakami też miałem zostać.
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Przyszłość pozostawała nieodganiona, a chłopak czuł, że historia się powtarza. W tym jednak przypadku, jego los był przypieczętowany na kolejne pół roku, o ile ktoś nie postanowi zaatakować Zakonu i uwolnić Wierzbę od jażma niewolnictwa. Z drugiej strony, przynależność do jakiejkolwiek drużyny była lepsza niż samotne włóczenie się przez zaśnieżone lasy. Wierzba skinął głową po kolejnych sekundach zastanowienia.
- Zostanę. Będę ci służył.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

109
Ogar ucieszył się z podjętej przez Wierzbę decyzji. Co prawda przez pierwsze pół roku był zmuszony traktować go jak więźnia, ale według złożonej mu obietnicy przymus odbycia wyroku nie zraził przybysza co do Obrońców i chęci późniejszego wstąpienie w ich szeregi.

- Zostałeś przeszkolony do walki z demonami i nic o tym nie wspomniałeś!? - potężne łapska przywódcy ponownie wylądowały na ramionach półelfa. - Czemu żeś nie powiedział tego od razu!? - wypytywał się nie na żarty.

Twarz mu poczerwieniała. Zaraz zaczął przechadzać się niespokojnie po namiocie, aż w końcu wróciwszy na swoje pierwotne miejsce, wezwał znanego już rycerza.

- Romus! - wydarł się.

Nie minęła chwila, a do namiotu wszedł mężczyzna, który jeszcze przed chwilą był gotów ściąć jeńca bez mrugnięcia okiem.

- Na rozkaz! - stanął na baczność.

- Zdjąć więźniowi łańcuchy. Zostaw jedynie obręcze na rękach i nogach - rozkazał.

Łysy wielkolud nie zareagował od razu. W swojej podrapanej głowie musiał przetworzyć usłyszane słowa. Jak to miał rozkuć mordercę swoich kolegów? Skąd akt takiej łaski co do tego jeńca? Niechętnie sięgając po pęk kluczy jaki nosił zawsze przy sobie i zbliżywszy się z niewymownym grymasem na twarzy, odblokował zapadki kajdan, pozwalając by zluzowany łańcuch upadł z brzękiem na ziemię.

- Dobrze
– siwowłosy podrapał się po brodzie – Obręczy nie mogę kazać ściągnąć na znak pozostania więźniem, głupotą też byłoby zwrócić twoją broń, ale przynajmniej tyle mogę ci ulżyć - rzekł.

W międzyczasie do środka zajrzał kolejny rycerz. Przez nikogo niezauważony stanął w kącie i milczał, dopóki proces częściowego oswobodzenia jeńca nie dobiegł końca. Dopiero po tym nieśmiało dał sygnał, że ma coś ważnego do przekazania.

- Mów – bez wszelkich ogródek, Silwater udzielił prawa głosu.

- Kucharka Hilda jest gotowa do złożenia raportu – zameldował.

- Świetnie. Niech wejdzie.

Rycerz wyszedł na chwilę, żeby w przeciągu kilku sekund wejść z powrotem, a za nim otyła kobieta i kolejnych dwóch zbrojnych prowadzących między sobą więźniarkę. Wszyscy nowo przybyli podeszli do przywódcy i oddali mu cześć. Tylko rudzielec nie pochylił głowy. Zresztą zakuta w grube kajdany płomiennowłosa zdawała się nieobecna. Szok wywołany uderzeniem powinien już dawno minąć, więc szło się domyślić, że również i jej przesłuchanie nie mogło należeć do najprzyjemniejszych.

- Mów Hildo – Ogar skinął na pyzatą gosposię.

- Tak panie – przytaknęła schylając lekko głowę. - Ta oto pannica nie nosi na swoim ciele najmniejszego zadrapania po udrapnięciu lub pogryzieniu – rzekła – Nie wykazała też reakcji na specyfiki mogące świadczyć o chorobie likantropi, chociaż jej ramię zdobi znak przynależności do klanu wilców – kontynuowała zeznania – Z kolei jej łono jest bardziej nieskalane niż niejednej siostry Zakonu Sakira. Nie ma obawy, że coś z niego wyjdzie w najbliższym czasie. - zakończyła meldunek.

- Jeśli ten babsztyl jeszcze raz mnie tknie, zabiję, choćbym miała wyrwać jej flaki własnymi pazurami - po raz pierwszy od pojmania ruda przemówiła, a właściwie wymruczała pod nosem straszną przysięgę, robiąc to na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli.

Na te groźby Hilda przymierzała się do skarcenia dziewczyny, ale stojący przy niej zbrojny chwycił ją w porę za rękę, uniemożliwiając wymierzenia policzka. Cóż, kodeks rycerski najwidoczniej nakazywał działać i w takich sytuacjach.

- Wystarczy! - ryknął Ogar. - Hildo, dziękuję Ci za trud jaki włożyłaś w badania. Możesz iść odpocząć – podziękowawszy okazjonalnej felczerce, nakazał jej opuścić zbiorowisko.

Wciąż naburmuszone babsko skłoniło się nieznacznie i wyzywając na czym to świat stoi, wyszła z namiotu udając się załatwiać sprawy tylko sobie wiadome.

- Zawezwać Abrama – herszt wydał kolejne polecenie.

- Jestem! - przywódca ledwie skończył mówić, a do środka wszedł rzeczony zbrojny.

Mąż ten był nie mniej rosły od pozostałych. Obcięty na przysłowiowego jeża, z delikatnym zarostem koloru miedzianego prezentował się wcale źle i strasznie. Wręcz przeciwnie, z oczu biła serdeczność, a wyżłobienia wokół kącików ust wskazywały, że na jego twarzy często gościł uśmiech.

- Jeszcze raz będziesz podsłuchiwał, to każe obciąć ci uszy – zagroził przywódca, ale bez wyraźnej powagi. - Weźcie tego skazańca ze sobą, dobierzcie do pomocy stajennego i wbijcie pal w wolnym miejscu - polecił.

Usłyszawszy wzmiankę o palu, rudobrody wciągnął przez zęby powietrze, grymasząc przy tym strasznie. Spojrzawszy przelotnie najpierw na Wierzbę, później na związaną kobietę, ubolewał nad losem, który jego lub ją czekał.

- Ty, nieznajomy – Silwater skierował się bezpośrednio do przyszłego adepta na łowcę – Jakkolwiek się zwiesz - zdając sobie sprawę, że od samego początku nie miał okazji, usłyszeć imienia jeńca, chciał to szybko naprawić. - Pójdziesz z Abramem. Od teraz to on będzie trzymał straż nad tobą. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, bo jak ten poczciwiec się rozdrażni, to w istocie „zostaniesz wypchany świeżym sianem” - i kończąc tą przestrogą, pozwolił im opuścić salę rozpraw.

Zaraz po wydostaniu się na dwór, przystąpiono do pracy. Mając wciąż na oku więźnia, Abram przyniósł na własnych ramionach całkiem długą kłodę, którą następnie rzuciwszy na ziemię, zaostrzył z jednego końca, aby łatwiej weszła na miejsce. Zadaniem stajennego jak i Wierzby było wykopanie w miarę głębokiego dołka. Grzebanie w zmarzlinie nie było łatwe i zajęło sporo czasu. Andzia, to jest Antoni ledwo dawał sobie radę z ciężkim kilofem, z kolei Wierzba za nic w świecie nie mógł wgryźć się szpadlem na więcej niż kilka centymetrów.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

110
Wierzba nie do końca wiedział, na co się pisze, ale uznawszy, że skoro ma zostać z tymi ludźmi przez pół roku, najlepiej będzie, jeśli określi się na przyszłość tak, by byli zadowoleni. Przekonał się, że to dobry ruch, gdy Ogar postanowił go oswobodzić z kajdanów, dzieląc się swoją ekscytacją w sposób, przez który Wierzba sądził, że za moment dostanie co najmniej w twarz tymi silnymi dłońmi, które opadły na jego ramiona. Pytaniem pozostawało, dlaczego przywódca wierzył w każde Wierzbie słowo. Czyżby tak dobrze z oczu mu patrzyło? A może nie był pierwszym przybłędą, którego znaleźli w sianie, a który sprawdził się w zakonie?
- Dziękuję. - Odezwał się cicho, ni to do Ogara, ni do Łysego. Nie zamierzał narzekać, gdy łańcuchy opadły i znów poczuł swobodę ruchów. Będzie musiał nauczyć się żyć z obręczami kajdan! Jeśli nie będą traktować go wystarczająco dobrze, spróbuje uciec i pozbyć się pozostałości niewoli, nim kolejni, których spotka na szlaku, zrozumieją, że jest zbiegłym więźniem. Póki jednak jego los był znośny, nie musiał uciekać. Nie miał wielkich wymagań - strawa i ciepłe miejsce na sianie było wszystkim, o co prosił.
Naśladując pozostałych, pochylił się przed Silwaterem, zerkając na rycerzy, by podłapać być może jeszcze więcej z ich etykiety. Skoro miał być jednym z nich, musiał się uczyć! Nie spodziewał się takiego przyjęcia, niemal z otwartymi ramionami, gdy zabił dwójkę z nich i zaszył się w stajni. Obrońcy przyjęli go dużo cieplej, niż chociażby wilkołaki! Nie mogli być tacy źli.
Wierzba wycofał się, obserwując kolejny sąd, tym razem nad Rudą. Nie zapomniał jej tego, że trzymała nóż przy jego szyi, ale również nie mógł zignorować faktu, że usunęła strzałę z jego ramienia. Bogom dziękować, że nie od niego będzie zależał jej los.
Chwilę zajęło, nim chłopak zrozumiał, że Ogar w końcu zwrócił się do niego. Przejęty wydarzeniami, na moment zatopił się we własnych myślach.
- Wierzba, panie. - Podpowiedział, naśladując ton i manierę, której używali pozostali. Zaraz skarcił się w myślach: miał szansę na nowy start, nowe imię, które nie niosło za sobą wstydu! Mógł wybrać cokolwiek, dając sobie nową tożsamość. Zmarszczył lekko czoło, zdając sobie sprawę ze swoich błędów. Czy na zawsze będzie się za nim ciągnąć widmo bycia słabszym, gorszym? Imię Wierzby być może nie brzmiało tak niedorzecznie, jak Strączek lub Nasturcja, imiona, które nosiły dziewczęta w jego wiosce, jednak mogło brzmieć silniej: Jawor, Dąb, Jesion, Modrzew, Piołun...! Było tyle lepszych wyborów!
Wierzba mruknął przez zaciśnięte zęby, kiwając głową, zgadzając się z rozkazami Silwatera. Nie zamierzał się opierać, więc gdy Abram doprowadził jego i tego, którego zwali Andzią, do wskazanego miejsca, ochoczo złapał za szpadel. Dałby wiele za kawałek rzemyka, którym mógłby związać rozwichrzone włosy, choć przede wszystkim potrzebował kąpieli i grzebienia.
Nie mógł wiedzieć, że kopanie będzie tak ciężkie. Nie bał się ciężkiej pracy, ale lepiej czuł się przy wyplataniu koszy lub polowaniu na foki niż przy fizycznym wysiłku, do którego nie miał predyspozycji. Co jakiś czas sprawdzał, czy rana na jego ramieniu nie otworzyła się i nie zaczęła krwawić, co byłoby spodziewane przez ból, jaki towarzyszył Wierzbie przy próbach wbicia się szpadlem w zmarzlinę.
- Dlaczego pal? - Odważył się zapytać Antoniego, opierając się na chwilę na narzędziu, by dać szansę odpocząć mięśniom. Nie był zaznajomiony z karą nabijania na takowy, nie widział również nigdy sytuacji, gdy przywiązany do pala nieszczęśnik płonął na stosie usypanym u jego stóp. Pal oznaczał część palisady lub zaczątek budowy domu - jaki sens był w pojedynczym palu pośrodku placu?
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

111
Na pytanie Wierzby chłopaczek nieco się zmieszał. Próbował wypowiedzieć jakieś słowa, ale gdy tylko zdołał coś wydukać, ucinał nagle jakby nie do końca pewien czy mu wolno. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na towarzyszącego im Abrama, stajenny dał jasny sygnał, że oczekuje od niego przejęcia inicjatywy.

Zbrojny odłożył mały toporek, którym bez większego trudu oczyszczał wierzchnią część pala z kory. Westchnąwszy ciężko przerwał robotę i spojrzawszy się z politowaniem na młodego, powiedział:

- Normalnie nie mamy w zwyczaju prowadzić rozpraw przeciwko zwykłym ludziom – zaczął niby nie na temat. - Ale ze względu na sytuację w jakiej każde was znaleźliśmy – przez was miał na myśli zarówno Wierzbę jak i Rudą. - Musieliśmy tak postąpić. Inaczej nie zawracalibyśmy sobie wami głowy – i zamilkł na chwilę, by dokończyć okorowywanie kłody.

Następnie odłożywszy toporek na bok i postawiwszy pal do pionu, przeturlam go ostrym końcem po ziemi, aż ten nie wpadł do wydrążonego z tak wielkim trudem dołka. Potrząsnąwszy nim w każdą stronę, cmoknął z niezadowolenia i polecił młodzikowi przynieść młot.

- Prawdę mówiąc, nawet kajdany, które nosisz teraz na rękach nie są przeznaczone dla ludzi - przyznał. - Przyjrzyj się im – nie mówiąc wprost o co chodzi, dał pewną podpowiedź.

Na pierwszy rzut oka żelastwo nie różniło się niczym od powszechnie używanych modeli. Ot co, kawałek walcowatej stali. Dopiero po bliższym przyjrzeniu dało się zauważyć na całej ich powierzchni porozsiewane i mieniące się z rzadka znaki runiczne.

- Zostały wzmocnione czarami tak, aby żaden zmiennokształtny nie był w stanie ich rozerwać – wyjaśnił. - Prędzej taki sobie łapy poucina niż zdoła się z nich wyrwać – zdradził cichaczem. - A co do pala – wrócił niechętnie do meritum. - Przykra sprawa. Jest on karą, a właściwie narzędziem do wymierzania nieprzyjemnego rodzaju kary, stosowanej zazwyczaj dla tych, co zaleźli przywódcy za skórę, ale nie zasłużyli jeszcze na topór – rzekł.

I pewnie wyjawiłby co więcej, ale właśnie wrócił stajenny z młotem ważącym na oko dobre piętnaście funtów. Rudy odebrał solidny kawał żelastwa z rąk zmachanego chłopca i wykonawszy kilkanaście uderzeń w top pala, zakotwiczył go solidnie w ziemi.

Ledwo skończyli, a z największego namiotu wyszedł korowód zbrojnych, prowadzących między sobą oskarżoną. Na samym końcu szedł zaś Ogar, a wraz z nim i Romus, dzierżący w swych potężnych łapskach coś zawiniętego w szare szmaty. Zaraz jak tylko pochód doszedł do wyznaczonego miejsca, Abram odciągnął pomocników na bok. Wokół momentalnie zebrała się reszta kompani. Nawet rozgniewana Hilda wytknęła nos, żeby móc zobaczyć co się będzie działo.

- Nie często zostaję do tego zmuszony i też nie chętnie wykonuję ten rodzaj powinności. - Ogar rozpoczął przemowę - Ale czy mi się to podoba czy nie, jako przywódcy, do moich obowiązków należy również wyciąganie konsekwencji z nieegzekwowanie prawa! Dziś zostało osądzonych dwoje osób, których zbrodnią było podniesienie ręki na Zakon, ale co gorsza, zbratanie się z poczwarami, odpowiedzialnymi za śmierć wielu istnień - tymi słowami mężczyzna poruszył całe towarzystwo. Wszyscy szemrali między sobą, raz po raz patrząc to na zakutą kobietę, to znów obracając się w stronę półelfa, śląc mu przy tym wrogie spojrzenia.

Uciszywszy towarzystwo Silwater kontynuował kazanie, zdradzając wszelkie powódki podjętych decyzji. I o ile w przypadku kary nałożonej na Wierzbę wielu przytakiwało zgadzając się z wyrokiem, o tyle sprawa Rudej miała się zgoła inaczej. W jej stronę poleciało całe mnóstwo niegrzecznych komentarzy i uwag dotyczących nałożenia zbyt łagodnej kary. Jednocześnie obelgi te zagłuszało parę głosów sprzeciwu i usprawiedliwień dziewczyny.

Sędzia jednak pozostał nieugięty ku uciesze większości. Więźniarkę ściśle przykuto łańcuchami do postawionego przed chwilą pala, po czym obnażono ją z górnej cześci odzienia, zostawiając pod przykryciem tylko okolice piersi. Ta momentalnie zaczęła dygotać z zimna. Chciała coś powiedzieć, ale wetknięty z niewiadomego powodu knebel w jej ustach, tłumił wszelki wydawany dźwięk. W tym czasie Romus odwinął spomiędzy materiałowych chust, trzymany w ręku przedmiot. Jak się okazało, był to rzemienny bicz, zakończony metalowymi kulkami. Na rozkaz Ogara, kulki odpięto, pozostawiając tylko po dwa ogniwa łańcuszka, za pomocą którego przyczepiano je do reszty bata. Pomimo swej surowości, przywódca Obrońców brał pod uwagę na kim przychodzi ziścić mu wyrok, dbając skromnie o to, aby skazanej nie zadziała się zbyt wielka krzywda.

- Sprawiedliwości musi stać się zadość! - tłum poparł jego słowa krótkim okrzykiem. - Tym razem, nie ja, ani nie żaden z was wymierzy karę, a ktoś, kto skruszony za swe występki, przysiągł mi dzisiaj wierną służbę - rycerze popatrzyli po sobie ze zdziwieniem. Szemrania znów zaczęły narastać. Każdy głowił się nad tym, kto to mógł być. Wkrótce jednak wszystkie spojrzenia przeniosły się na Wierzbę. Grupa zbrojnych wytrzeszczała na niego oczy z niedowierzaniem, szemrząc między sobą najróżniejsze uwagi i przemyślenia.

- Podejdź Wierzbo! - nowy pan nakazał, wyciągając w jego stronę bicz. - Udowodnij niedowiarkom, że prawdziwie żałujesz za popełnione zbrodnie, wymierzając piętnaście razy zdrajczyni rasy ludzkiej i każdej innej, której owe bestie przyniosły śmierć i zniszczenie – tłum się rozsunął robiąc półelfowi wąskie przejście. Wszyscy bowiem wyczekiwali jego reakcji. Nawet dotąd tchórzliwy Antoni i skory do żartów Abram stali teraz przy nim zupełnie poważni.

Czy więc dlatego Silwater zezwolił na taką samowolkę jeńcowi wojennemu? Chciał dać mu złudne pole do popisu, żeby i tak sprawdzić go w ten okropny sposób czy, aby rzeczywiście będzie mu wierny? Nieważne jakie były w tym momencie prawdziwe zamiary. Wyrażając zgodę lub nie, na wykonie kary, bieg dalszych losów zbłąkanego półelfa miał rozstrzygnąć się właśnie teraz.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

112
Wierzba spodziewał się jasnej, zwięzłej odpowiedzi, zamiast tego otrzymał konsternację młodego. Zerkając to na Andzię, to na Abrama, wysłuchał słów tego drugiego. I choć woj mówił, nie odpowiedział na pytanie więźnia. Dzikus ściągnął brwi, westchnął lekko, rozumiejąc, że problem nie leży w nim i Rudej, a raczej ich niedawnych towarzyszach. Wierzba rzeczywiście znalazł się w złym miejscu, złym czasie, na dodatek wśród złych osób, które nawet nie okazały się ludźmi!
Z jakiegoś powodu poczuł ulgę, gdy zaostrzony koniec pala znalazł się w dole. Jego uwaga zaraz skupiła się na kajdanach. Z pewnością będzie miał wiele czasu, by przyjrzeć się im dokładnie, jednak nawet pobieżne oględziny ujawniły runy. Chłopak spróbował skrobnąć brudnym paznokciem jeden ze znaków, jakby spodziewał się, że to w jakiś sposób je zmaże, a może uaktywni. Poczuł ekscytację narastającą w jego wnętrzu: nigdy dotąd nie posiadał niczego, co było zaczarowane! Co prawda sam fakt "posiadania" był wątpliwy, ale kajdany miały być mu przeznaczone na kolejne pól roku. Będzie miał czas, by do nich przywyknąć.
Błysk w oku na widok magicznego metalu przyćmiły jednak kolejne słowa Abrama. Wierzba nawet nie szukał słów, by mu odpowiedzieć, skinął lekko głową na znak, że zrozumiał. Zresztą, szybko pojawili się zbrojni, a wraz z nimi Silwater. Wierzbie pozostało słuchać, nie odpowiadał na wrogie spojrzenia, raczej spuszczając głowę i starając się pokazać po sobie pokorę. Nie wiedział, z kim zadziera. Nie chciał nikomu wyrządzać krzywdy. Zdał sobie sprawę, że odnalezienie się w szeregach zakonu może być trudne, jeśli wojowie będą mieli do niego taki stosunek. Nie pierwszy raz był zakałą w grupie, do której przynależał.
Nerwowo pociągnął poły swojego ubrania, gdy zobaczył, jak szorstko potraktowano kobietę. Nie czerpał żadnej radości z obserwowania cierpienia innych. Z początku nie zrozumiał też, że Ogar mówi o nim, gdy wspominał tego, który przyrzekł mu służbę. Dopiero, kiedy padło jego imię, po chwili wahania wystąpił przed szereg, krótko oglądając się na Abrama i Antoniego, jakby prosząc, by uratowali go od tego losu i odpowiedzialności. Owszem, mówił Ogarowi, że zostanie, ale czy nie miał być więźniem? Do jego obowiązków nie należało stawanie się katem!
W drżące dłonie ujął rękojeść ofiarowanego bicza. Poczuł, że w jednej chwili zaschło mu w ustach, rozchylił wargi, by zaczerpnąć powierza, gdy nagle poczuł ucisk w klatce piersiowej. Spojrzenie ciemnych oczu skierował na Ogara.
- Pomogła mi. - Przypomniał przywódcy, jakby to miało usprawiedliwić jego wahanie. Rozważył za i przeciw, rozglądając się po wojach. Nie chciał tego robić. Nie był katem, nie krzywdził, jeśli nie musiał. Ruda mu pomogła, zaprowadziła go do obozu i choć to prawdopodobnie jej strzała go trafiła, pomogła mu poradzić sobie z jej usunięciem. Z drugiej strony, jeśli nie wykona polecenia Ogara, może trafić na miejsce Rudej lub, w mniej przyjemnym scenariuszu, straci głowę w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Kolejne pełne niemej prośby spojrzenie skierowało się ku Ogarowi, by w końcu spocząć na Rudej. Wierzba wziął głębszy oddech i zacisnął dłonie na biczu. Musiał to zrobić, nawet jeśli będzie siebie za to nienawidził. Ludzie i półelfy robili gorsze rzeczy, by przeżyć.
Chłopak wystąpił w stronę pala. Starał się myśleć o tych, których zabiła Rodzina. Cóż znaczył fakt, że byli dla niego mili? Nie pomagali mu bezinteresownie. Nie miał żadnej gwarancji, że nie był dla nich tylko kolejnym posiłkiem, który chcieli ze sobą wozić do następnej pełni. Dlaczego Ruda do nich dołączyła? Pytań było wiele, odpowiedzi żadnych. Jedyne, co Wierzba miał, to narzędzie kary w dłoniach.
Smagnął kobietę biczem. Nigdy wcześniej nie trzymał tego typu broni w dłoniach, nigdy nie próbował zadawać bólu w ten sposób. Ręce, osłabione kopaniem i raną na ramieniu, nie współpracowały jak powinny. Jednego nie dało się jednak wykluczyć: Wierzba wykonał rozkaz.
Ostatnio zmieniony 16 maja 2020, 21:56 przez Wierzba, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

113
Zamach...świst...trzask...krzyk… I znowu, zamach… Drżący na całym ciele i duchu kat, siekł okrutnie skazaną. Pomimo bycia nie w formie i koszmarnie zmęczony, już pierwsze uderzenie zostawiło na ciele kobiety wyraźne ślady. Z jej ust wydobył się jęk, skutecznie wytłumiony przez materiałowy knebel. Otrzymawszy pierwszy cios, wyprężyła się na ile mogła, powstrzymując napływające do oczu łzy. Opór nie trwał długo, bowiem przy drugim razie słone krople pociekły rzewnie po policzkach. Przyglądający się zdarzeniu świadkowie nie krzyczeli, nie wyzywali nieszczęśnika. Każdy przyglądał się w pełnym milczeniu. Po którymś razie chłopiec stajenny nie wytrzymał. Również i po jego licach pociekło kilka kropel, a nie chcąc się pokazywać w takim stanie, pierzchł cichaczem do namiotu zarezerwowanego dla koni. Dotąd rozgniewana Hilda stercząc w progu prowizorycznej kuchni, podgryzała nerwowo paliczki, a na jej twarzy malował się obraz żalu i wstydu za to, jak uprzednio potraktowała niewychowanego rudzielca, teraz z całego serca jej współczując. Tylko Romus i Ogar pozostali niewzruszeni. Przypatrywali się od pierwszego uderzenia, do ostatniego bez żadnych widocznych emocji, podczas gdy co słabsi musieli przymykać co chwilę oczy.

Ostatnie dwa razy. Wierzba był już nieźle zmachany. Na całe szczęście rudej było już wszystko jedno. Biedulka straciła przytomność po siódmym uderzeniu. W miejscach nałożenia się czerwonych linii spływały gęste krople krwi. Zbierając w sobie resztki sił, mężczyzna machnął raz i drugi. Zaraz po tym z jego rąk odebrano narzędzie tortur i wytarłszy lejce o szmatki, ukryto je z powrotem.

- Wykonało się! - ogłosił Ogar. - Dobra robota. Teraz nie będą na ciebie psioczyć – objąwszy Wierzbę ramieniem, wyszeptał mu do ucha kilka słów pocieszenia.

- Zwijajcie obóz, o zmierzchu wracamy do twierdzy! Misja skończona! - rzuciwszy na odchodnym, udał się do swojej kwatery.

Towarzystwo zaczęło się rozchodzić, rozprawiając po cichu o całym zdarzeniu. Mijający nowego kata zbrojni spoglądali na niego z minami budzącymi żal, współczucie, może nawet z małym uśmiech, który połączony wraz z przyjacielskim klepnięciem ramienia, miał za zadanie pocieszyć zdruzgotanego psychicznie półelfa. Cóż, najwidoczniej zaprawieni w boju z siłami ciemności wojowie nie byli zupełnie wypranymi z uczuć oprychami. Walka z demonami to jedno, a widok cierpiącego człowieka drugie.

W tym czasie zajęto się i rudą. Para zbrojnych odczepiła ją od pala, asekurując jednocześnie by nie upadła na śnieg. Nadbiegła i Hilda. Wyraźnie przejęta, narzuciła na dziewczynę lekki płaszcz, osłaniając poranione plecy i częściowo obnażone piersi od ciekawskich spojrzeń. Nieprzytomną następnie ułożono na kawałku płaskiej deski i zaniesiono do jednego z mniejszych namiocików, gdzie miano opatrzeć jej rany.

- Nieprzyjemne uczucie, co nie? Nie chciałbym być na twoim miejscu - kolejne łapsko wylądowało na zbolałym ramieniu Wierzby.

Nie kto inny jak Abram odważył się wypowiedzieć kilka pierwszych słów. Pełen serdeczności i współczucia, poprowadził półelfa w stronę namiotu przywódcy. Wszedłszy doń bez wcześniejszego zapukania, posadził zmarnowanego bruneta na taboreciku, a ktoś inny przystawił mu talerzyk z przekąską.

- Jedz. Zasłużyłeś – zezwolił Silwater.

Chodząc od końca do końca pomieszczenia, wyglądał jakby usilnie nad czymś dumał. Niewymownie skupiony nad wewnętrznymi przemyśleniami, przystanął na moment, by przyjrzeć się osobie, która wyręczyła go w wykonaniu wyroku.

- Pewnie zastanawiasz się dlaczego zastosowałem taką, a nie inną karę w stosunku do niej i praktycznie brak większych konsekwencji co do twojego przypadku - zapytał twierdząco. - Odpowiem ci - i zasiadłszy na swoim miejscu przystąpił do wyjaśnienia – Nasz zakon od wielu pokoleń stoi na straży tych wszystkich, co sami nie mogą się bronić przed wszelkiego rodzaju diabelstwem, rozpanoszonym po całej Północy, zupełnie jakby było u siebie - powiedział mniej więcej to samo co uprzednio Abram – Stając po stronie tych, co zrodzili się, aby tylko siać chaos i zniszczenie, stajemy się niejako współwinni wszelkich dokonanych zbrodni – powtórzył lekcję sprzed wykonania wyroku. - Ta dziewucha – rzucił z pogardą – sama przyznała, do której ze stron pragnie należeć, wyrażając to dosadnie, mówiąc, że miło było patrzeć na śmierć moich ludzi, i że z największą ochotą oddałaby się odmieńcowi, tylko dla okazji oglądania tego codziennie – z każdym następnym słowem Ogar na nowo popadał w coraz to większy gniew. - Głupia myślała, że takimi słowami zdoła wyprowadzić mnie z równowagi. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach by tak nie postąpił! - wbrew temu co powiedział, gniew zapłonął w jego oczach. Stojący nieopodal Romus i Abram popatrzyli po sobie znacząco, starając się zrazu przywrócić Silwater’owi spokój umysłu. Poświęcając mu nie małą chwilę i pół butelki wina, w końcu się im to udało – Z tego też powodu… - zaciągnął potężny haust napoju - … nie mogłem postąpić inaczej jak postąpiłem. Zatkałem jej usta i wydałem rozkaz ubiczowania, chociaż początkowo miała tylko tkwić przykuta do tego durnego słupa przez parę najbliższych godzin! - podpalił się na nowo. – Nie skazałem jej na śmierć tylko dlatego, że nie znam powodu dla, którego to przyznała! Czy tylko tak szczekała czy rzeczywiście była gotów zrobić to co mówiła! Każde życie ludzkie jest ważne i głupotą jest skazywać kogoś na stryczek tylko za bezmyślne gadanie o chędożeniu z wilcami! - butelka wina została opróżniona do ostatniej kropli, ale furia w jaką wpadł Ogar paliła się nadal. W całym tym jego gadaniu Wierzba wyczuł, że coś było na rzeczy. Nawet największy nerwus nie zareagowałby w ten sposób. Czyżby siwowłosego prześladowały bliżej nieokreślone demony przeszłości?

- Lepiej zostawmy go na moment samego - rudzielec szepnął do ucha Wierzby i ukłoniwszy się bez słowa, wyprowadził gościa na zewnątrz, podczas gdy biedny Romus sam starał się załagodzić sprawie.

Rycerz wziąwszy Wierzbę pod ramię, poprowadził go do jednego z namiotów. Wszedłszy do środka wskazał wolną prycz, sam zaś uwalił się beztrosko na drugiej, wzdychając ciężko i szykując się do krótkiej drzemki.

W namiociku stały jeszcze dwa łóżka. Na jednym z nich leżała odzież kogoś niezbyt wysokiego. Jako, że każdy rycerz mierzył mniej więcej tyle samo, szło się więc domyślić, że najpewniej części garderoby należą do stajennego. Drugie łóżko natomiast stało puste. Pościel została zwinięta i zabezpieczona, a w miejscu wezgłowia ktoś ułożył białego chryzantema.

- Prześpij się trochę
– na wpół zaspanym głosem rzekł Abram. - Za kilka godzien ruszamy do domu – i to powiedziawszy, pogrążył się we śnie.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

114
Sountrack do postu

Prosty akt przemocy - tyle było potrzebne, by zaskarbić sobie miejsce w szeregach Zakonu. Wierzba nie czuł się wcale lepiej, gdy zmęczone ręce opadły wzdłuż jego ciała. Sam już nie wiedział, czy nie wolałby być na miejscu kobiety aniżeli dopuścić się tego, co zrobił.
Ulżyło mu, gdy Ruda padła bez przytomności po którymś z cisoów - nie liczył. Nie wiedział, czy byłby w stanie kontynuować słysząc jej jęki i widząc łzy; modlił się do wszystkich bogów, by któryś z Obrońców zabrał mu bicz i samemu ukończył dzieło. Pewnym pocieszeniem było zachowanie mężczyzn - nikt nie wiwatował, nikt nie odliczał razów wymierzanych przez niepozornego półefla, szanując dramat rozgrywający się między namiotami.
Nawet niespodziewany gest sympatii ze strony Ogara nie pocieszył Wierzby. Chłopak czuł się wypruty z emocji, jakby blokował wszystko, co do tej pory wychodziło w postaci tików, pomruków i gestów. Był blady, przerażony tym, do czego został chwilę wcześniej zmuszony, nie myślał nawet o tym, by rzucić się z pomocą Rudej. Nie pomogły mu również rekacje Obrońców, co więcej, wydawały się puste i niepotrzebne. Tego wszystkiego można było uniknąć. Cena za miejsce w ich szeregach była wysoka.
Wierzba pozwolił się prowadzić do komnat przywódcy, nie odzywając się ani słowem. Milczał, gdy podsunięto mu posiłek, jak również w momencie, gdy Ogar tłumaczył swoje postępowanie. Nie chciał słuchać Silwatera i choć wyłapał, że jego niechęć do nadnaturalnych zapewne miała jakieś podłoże, którego dotąd nie było dane Wierzbie poznać. Będzie miał czas, by się nad tym zastanowić.
Nie docierały do niego słowa wojownika. Zapewne ucieszyłby się, mogąc pierwszy raz od długiego czasu odpocząć na pryczy, jednak nie myśląc zbyt długo po prostu położył się, przodem do skórzanej ścianki namiotu. Do domu, zastanowił się nad ostatnimi słowami Abrama. Czym będzie teraz dom? Czyżby obiecane lochy wieży? A być może los oszuka go po raz kolejny i rzuci w kolejne bagno, z którego tym razem się nie wygrzebie? Choć chłopak chciał spać, emocje ostatniego dnia wróciły do niego ze zdwojoną siłą. Zaczął w zupełnie innej grupie, nazywali się Rodziną i nią zapewne byli, choć bez więzów krwi; pamiętał śmiech Strzały i pozostałych podróżników. Chociaż wyśmiewali jego, nie postrzegał tego jako złośliwości, raczej wyrazu przekornej sympatii. Nie miało to jednak znaczenia, gdy teraz wszyscy byli martwi, padli na oczach Wierzby. On sam również pozbawił dwóch ludzi życia, jednego z nich zapewne symbolizował teraz biał kwiat, zdobyty nie wiadomo gdzie w sercu zimy. Ruda mogła podzielić ich los, jeśli jej rany zajątrzą się.
Napięcie przeżytych wydarzeń puściło, znadując ujście we łzach, które bez zahamowań spłynęły z oczu Wierzby. Półelf wcisnął pięść do ust i zagryzł mocno, by spomiędzy warg nie wyrwał się nawet jęk, który mógłby zaalarmować Abrama. Gdy zasypiał, zmorzony płaczem i zmęczeniem, nie mógł mieć pojęcia, co przyniesie kolejny dzień. Bał się, że okaże się jeszcze gorszy niż dwa poprzednie.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

115
Zalany łzami półelf w końcu zdołał zasnąć. Nie wiadomo ile dane mu było odpocząć, ale gdy go zbudzono, panowała już niczym nieprzenikniona ciemność. Z zewnątrz dobiegało nieprzerwane rżenie koni i odgłos toczących się wozów.

- Zbudź się. Pora niebawem ruszać – popędzał stajenny.

Zapaliwszy następnie świecę, postawił ją na przytarganym pieńku, obok, którego ułożono na glinianym talerzyku kilka plasterków szynki i suchara.

- Posil się prędko i pakuj manatki – rzekł. - O ile jakieś masz – dodając po chwili.

Zaraz też wyszedł prędko nawoływany przez zbrojnych. Wierzba pozostał sam ze sobą. W czasie, gdy on spał, z namiotu wyniesiono wszelkie sprzęty, pozostawiając jedynie jego łóżko.

Niedługo po tym zagościł i Abram. Spojrzawszy na podopiecznego kazał mu natychmiast podążyć za nim. Wyściubiwszy nos zza kotary, oczom Wierzby ukazał się rząd ustawionych gęsiego wozów, ściśle wypełnionych przywiezionym przez Obrońców mieniem. W miejscu, gdzie przed chwilą stał namiot Ogara, teraz nie było nic i jedynie nieokryty śniegiem okrąg podpowiadał, że kiedykolwiek, cokolwiek znajdowało się na tym miejscu. Podobnie zresztą było i w przypadku pozostałych namiotów. Z całego obozowiska ostał się jedynie stosik drewna opałowego, wigwan Abrama, który i tak później sprawnie zwinięto oraz sterczący samotnie pal, gdzieniegdzie skropiony krwią skazanej.

- Pojedziesz w tamtym wozie – rudobrody wskazał trzeci pojazd od końca.

Ogólnie cała karawana składała się z siedmiu wozów. Licząc od początku, pierwsze trzy wypełniono zwiniętymi namiotami i zapasami. Następnie ustawiono kryty dachem wóz, na który wsiadł Ogar i najbliżsi mu rycerze, dalej w kolejce była odpowiednio przygotowana więźniarka, za nią zaś jeszcze jedna grupka zbrojnych, a na samiutkim końcu trupiarka.

- Na czas podróży musimy ponownie cię skuć łańcuchami – rzekł niechętnie.

Powiedziawszy to, momentalnie chwycił Wierzbę za ramię, a chwilę później doskoczyło do niego dwóch kolejnych zbrojnych i tak doprowadzono go do rzeczonego wozu. Upewniwszy się, że łańcuchy są odpowiednio założone i nie wypną się przypadkiem, ci sami rycerze zasiedli na siedzisku woźnicy oraz tyle wozu.

Prócz Wierzby i pary strażników, dosiadła się jeszcze Hilda, mająca za zadanie doglądać leżącą u stóp, szczelnie poowijaną wełnianymi kocami i bezustannie pogrążoną w drgawkach rudą. I tylko zgadywać czy wywołało je zimno czy gorączka jaka ogarnęła ją po wymierzeniu batów.

Ruszyli pół godziny później. Wozy nieśpiesznie podążyły jeden za drugim. Wraz z nadejściem nocy temperatura znacząco spadła. Zbrojni narzucili na siebie niebieskie, puchowe kurtki, a na konie narzuty. Nawet Wierzbie dostał się szarawy płaszczyk. Za w czasu rozpalono i pochodnie, aby czasem woźnice nie straciły się wzajem z oczu. *** - Biedna dziewczyna. Dlaczego wspominała o tych wilcach – westchnął siedzący na tyłach rycerz, wpatrując się z troską w twarzyczkę rudej i jednocześnie podejmując tematykę do rozmowy.

- Niemądrze postąpiła – odpowiedziała kucharka – Już lepiej by wyszła, gdyby napluła panu w twarz, niż wygadywała takie brednie – stwierdziła.

- Logan, pani Hildo, ciszej. Mistrz usłyszy – znaglił obojga woźnica.

Jak się okazało, owi zbrojni to Logan i Ksawier. Jedyna ocalała dwójka ze starcia z Rodziną. Wierzba pamiętał, że właśnie, któryś z nich chciał się za to z nim rozprawić, ale najwidoczniej odmieniło mu się przez te kilka godzin lub mając bardziej w poszanowaniu wydany wyrok, niż własne emocje, teraz nie dał po sobie poznać chęci zadośćuczynienia doznanej krzywdy.

- Prawda droga pani. Przynajmniej dobre tyle, że na kata wybrano najsłabszego. Aż strach pomyśleć, co by z nią było, gdyby to Romus czy ktokolwiek inny wymierzył razy – Logan spojrzał ukradkiem na jeńca z dziwnym błyskiem w oku. – Żal mi się jej zrobiło, gdy tak przylegała do tego słupa - ubolewał.

- Żal w istocie napełnił twe serce – Ksawier zabrał głos. - Lecz nie przez samą karę, ale przez to, że pani Hilda nakryła ją płaszczem, gdy spostrzegła, że za bardzo wgapiasz się w okolice obojczyków dziewczyny – zaśmiał się, a wraz z nim i pulchna kobiecina.

- Stul dziób! Zamyśliłem się wtedy nad czymś
- zbrojny próbował się wybronić.

- Ta, my wiemy co wtedy miałeś w głowie. Niech ino się Lilian dowie. Ciekawe jak na to zareaguje – tym razem Hilda mu dogryzła.

- A co mnie ona. Tępa karczmareczka co za często szczerzy zęby
– burknął.

- Ale to zawsze na twój widok pokazuje ząbki i nachyla się więcej niż trzeba przy dolewaniu piwa, ha! - pogrążył go brat.

Śmiechy przybrały na sile do tego stopnia, iż jadący przed nimi popatrzyli na nich znacząco. Widząc gromkie spojrzenie Ogara na sobie, bracia momentalnie spokornieli. Spuściwszy głowy na dół, milczeli przez kilka następnych kwadransów. W tym czasie drgawki chorej przybrały na sile. Hilda prędko się do niej nachyliła i podniósłszy lekko, wlała w jej usta kilka kropel jakiegoś specyfiku o dość aromatycznym zapachu, przy okazji sprawdzając czy rany na nowo się nie otworzyły.

- Co z nią? - zapytał woźnica.

- Ma silny organizm. Powinna wytrzymać zanim nie dotrzemy do twierdzy – rzekła.

Humor pasażerów nagle przygasł. Nie było im odtąd do śmiechu. Każdy bowiem pogrążył się w zamyśleniu, od czasu do czasu podnosząc wzrok i przyglądając się otaczającej ich przyrodzie.

- Słuchaj kolego – Logan niespodziewanie zmienił miejsce i zasiadł tuż obok Wierzby. - Gdy dojedziemy na miejsce - szeptał. – Ani mi się waż wspominać cokolwiek o wilkołakach, wilkach czy nawet psach w obecności siwego. Inaczej możesz podzielić jej los – wskazał na rudą – lub nawet gorzej. Nie wiem dlaczego, ale nasz Mistrz ma bzika na punkcie tych kreatur – przestrzegł.

- Podobno mają związek ze śmiercią poprzedniej Mistrzyni Laurei
– wyrwała nieskromnie kucharka, prędko zakrywając usta jakby wypowiedziała coś czego nie powinna.

W tym momencie wóz przed nimi przystanął. Ogar stanął na równe nogi i przysłuchiwał się czemuś dłuższą chwilę. Zakłopotane kobiecisko wbiło wzrok w deski i udając, że poprawia koce na młodszej dziewczynie, nie ośmieliła się podnieść zaczerwienionej twarzy. Przywódca wkrótce znów usiadł i karawana ruszyła dalej. Słońce już górowało na niebie.

- A ty skąd o tym wiesz? Mistrz nigdy o tym nie wspominał. - zaciekawił się Ksawier, kiedy przejeżdżając obok niewielkiej rzeki, ich głosy został przytłumione przez szmer wody.

- Usłyszałam lata temu jak Solas z Romusem o tym prawili. Ci dwaj znają pana najdłużej. Szczególnie Romus. Podobno poznał Mistrza Ogara jeszcze za czasów pełnienia funkcji straży w Morlis. – tłumaczyła.

- No proszę - Logan wykazał podziw. - Widzę, że nie tylko Abram jest specem w podsłuchiwaniu – prychnął. - Chociaż ciekawość mnie zżera, to lepiej o tym nie mówmy. Jeszcze i nam się oberwie – i to powiedziawszy, urwali dysputę, kierując ja na zupełnie inne tory.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

116
Sen był zbyt krótki, zbyt niespokojny, by dać Wierzbie wytchnienie. Kiedy otworzył oczy, popędzany słowami stajennego, miał wrażenie, że jest zmęczony jeszcze bardziej, niż przed zaśnięciem. Wrażenie podpuchniętych powiek, być może spowodowane niewyspaniem, a może wcześniejszym płaczem, niemal zmusiło go do powrotu w odmęty snu. Śniadanie, choć ledwie przeszło przez jego gardło, zwróciło swoją uwagę na tyle, że Wierzba pozostał przytomny.
Manatki chłopaka stanowiło jedynie jego uzbrojenie i torba, którą zabrali Obrońcy. Miał nadzieję, że zaopiekowali się jego ekwipunkiem i nie zostawią go w śniegu. Byłaby to wielka strata dla półelfa, który wiele nie posiadał, nawet wolności, co dosadnie symbolizował łańcuch, który spiął jego ręce przed wyruszeniem w drogę.
Gdyby był w pełni przytomności, zapewe doceniłby sprawność, z jaką zwinięto obóz. Choćby próbował się wyrywać, zbrojni mieli nad nim przewagę, więc nawet nie próbował. Grzecznie pozwolił doprowadzić się do wozu, planując zasnąć w momencie, gdy tylko usiądzie na zapewne niewygodnej ławeczce.
Jego plany zniweczyła obecność Rudej. Chłopak zbladł momentalnie, widząc, w jakim stanie znajduje się kobieta. Spojrzał na Hildę w niemym pytaniu: czy na pewno dobrze opatrzyła rany? Czy nie powinna zbijać gorączki, jeśli taka wystąpiła? Wierzba mógłby to sprawdzić, ale nie chciał kusić losu. Był więźniem, nie mógł pozwolić sobie na samowolkę. Owinął się darowanym płaszczem, zerkając na Rudą co chwilę. Nadstawił uszu na rozmowy towarzyszy, ale nie czuł się na tyle pewnie, by otworzyć własne usta.
Zdziwiły go słowa zbrojnych. Ci, którzy bez zawahania zabijali członków Rodziny, teraz żałowali Rudej? Ci sami, którzy gotowi byli poderżnąć mu gardło za sam fakt bronienia siebie i tych, którzy go przyjęli! Wierzba pożałował, że najpierw nie trafił na Zakon. Jego los byłby zupełnie inny.
Kiedy zapadła cisza, powieki Wierzby opadły. Nikomu nie powinno wadzić, jeśli zdrzemnie się chwilę. Nie był im do niczego potrzebny.
Zbudziło go kolejne poruszenie, zastał Hildę nachyloną nad Rudą.
- Co się z nią stanie? - Usłyszał własny głos, ochrypły i cichy. Ruda nie mogła wiedzieć, że czekają ją baty za wyzywające stwierdzenia rzucone w kierunku Ogara. Nie dało się jednak nie zauważyć, że była odważna, choć lekkomyślna, jak również krnąbrna. Jeśli trafi do niewoli, podobnie jak Wierzba, ciężko będzie ją złamać i zmusić do posłuszeństwa.
Chłopak podniósł wzrok na Logana. Skinął krótko głową, rozumiejąc ostrzeżenie. Nie zamierzał odzywać się nieproszony, nie wydawało mu się również, by Wielki Mistrz zamierzał poświęcać uwagę komuś takiemu. Był więźniem, niewolnikiem, sługą. Nawet kiedy był wolnym wojownikiem, przywódca jego klanu nigdy nie miał dla niego czasu. Mistrz z pewnością okaże się kimś większym, niż watażka z Północy.
Wierzba chłonął słowa towarzyszy, starając się zapisać w pamięci jak najwięcej informacji.
- Morlis. - Powtórzył nieznane słowo, chyba tylko po to, by sprawdzić, jak układa się na języku. Nigdy nie słyszał o takim miejscu, a przynajmniej nie pamiętał, by któryś z podróżników o nim wspominał. Wśród ludzi, którzy przewijali się przez wioskę Wierzby raz, dwa razy do roku, byli tacy, którzy opowiadali o dalekich krainach ku uciesze gawiedzi. W ich historiach czaiło się wiele nazw, które obecnie przepadły w pamięci półelfa.
- Gdzie jest twierdza? - Zapytał nieśmiało, zerkając na Rudą. - Morlis?
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

117
Para pasażerów popatrzyła pytająco na więźnia. Dziwili się, że i on wykazał zainteresowanie umęczoną dziewczyną, chociaż po części jej aktualny stan był jego zasługą. Hilda nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Wzruszając ramionami, szturchnęła bucikiem siedzącego naprzeciw jej Logana. Ten z kolei odparł krótkie Nie wiem. W końcu Ksawier zdobył się na udzielenie odpowiedzi i obróciwszy lekko głowę rzekł:

- Ciężko powiedzieć. Nie często zdarzają się tego typu sytuacje – odparł wymijająco. - Jak znam Mistrza, to zapewne zadba o to, aby powróciła do zdrowia, a później… - zawahał się na moment – Może ją wypuści, a może postanowi trzymać w lochach i wypytywać do znudzenia o tamtą grupę – gdybał.

- W każdym razie, jeśli nie nosi w sobie przekleństwa lykantropii, wampiryzmu czy czego tam jeszcze, nie trafi pod topór - dodał na koniec Logan.

Tylko tyle zbrojni zdołali z siebie wydusić. Pocieszające jednak w tym było, że najprawdopodobniej dziewczyna nie straci głowy. Trudno zatem stwierdzić jaki los mógł ja czekać za murami twierdzy. Jeśli Obrońców rzeczywiście nie interesowała kwestia ludzi, mogło nie być wcale tak źle. Pytaniem pozostawało do jakiego stopnia zdoła posunąć się Ogar, w celu wyduszenia od niej informacji o grasujących wszędzie wilkołakach.

Karawana parła przed siebie bez wytchnienia. Słońce już dawno temu przekroczyło punkt zenitu i obecnie obniżało swój pułap, bijąc ostrym światłem w oczy podróżnych z jednej strony i barwiące wodę Jeziora Mroźnego na lekki pomarańcz z drugiej.

- Pytałeś o Morlis i twierdze? - zagaił woźnica. - To patrz na lewo – i wyciągnąwszy rękę, wskazał na majaczące w oddali szczyty górskie, które z obecnej pozycji wyglądały jak ledwo widoczne pryszcze na linii horyzontu, z których sączyła się rzeka zasilająca jezioro. - U podnóża tamtych gór leży owe miasto – oznajmił.- Miejsce, do którego zmierzamy jest przed nami, jakieś trzy dni drogi stąd – oszacował na szybko.

Na tym rozmowa się skończyła. Przez kilka następnych godzin nikt specjalnie nie miał ochoty na pogawędkę. Ksawier skupił całą uwagę na prowadzeniu coraz to mniej posłusznych koni, Logan wgapiał się tępo w lustro jeziora jakby szukając w nim zatopionego skarbu lub wyczekując, aż u jego brzegu pojawi się jakaś nimfa, z kolei Hilda bezustannie pielęgnowała pogrążoną w gorączkowej śpiączce rudą.

Postój zarządzono dopiero przed zachodem. Wozy ustawiono w półokrąg, tak aby stanowiły swego rodzaju mur obronny, konie zaś odpięto i zaprowadzono do brzegu zbiornika wodnego, gdzie mogły zaspokoić pragnienie. Namiotów nie rozstawiano, a jedynie ułożono z ich ścianek parawany chroniące przed mroźnym wiatrem.

- Pora oderwać zmrożony tyłek od siedziska – do zapomnianego przez wszystkich Wierzby, odezwał się radosny głos Abrama.

Mężczyzna wskoczywszy na pakę wozu odpiął łańcuchy i prowadząc więźnia jak psa na smyczy, zaprowadził go w pobliże jednego z ognisk. Tam podano mu skromną przekąskę, pozwolono się ogrzać, a także i przysłuchiwać wojackim pogawędką.

- Weź te wiadra i pomóż stajennemu przytargać wody, później zanieś jedno do Hildy. Chciała przemyć rany tej durnej dziewusze – ni stąd ni zowąd nad półelfem stanął Romus, wydając polecenie tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zaraz też rzucił obok niego trzy spore wiaderka i sterczał tak, dopóki tamten nie powstał na nogi.

Przymuszonemu do pracy i wycieńczonemu Wierzbie dźwiganie pustych wiaderek wydawało się już wystarczająco trudne. Dla ułatwienia sprawy nawet nie zdjęto mu długiego łańcucha, który wlókł się za nim, co chwila o coś hacząc. Na całe szczęście do brzegu nie było daleko. Raptem rzut kamieniem. Antoni był już na miejscu i przyklęknąwszy na skraju lodowego molo, nabierał zimnej wody w przyniesione ze sobą wiaderka, które następnie odkładał tuż za siebie.

- Postaw je przy pełnych
– zawołał, gdy spostrzegł, że pomocnik jest już niedaleko.

Chłopiec właśnie kończył napełniać przedostatnie wiaderko. Napełniwszy obydwa, odłożył je jedno przy drugim. Wtem lodowa kładka zatrzeszczała. Nie wiedząc w pierwszej chwili co się dzieje, młodzik przysłuchiwał się trzaską i praską, aż jedno z wiaderek, a za chwilę i kolejne, nie zostały wciągnięte pod ziemię, przy czym towarzyszył temu chlupot wody. Niewielkim skrawkiem lodu, na którym siedział zatrzęsło i bujnęło. Pozostałe wiaderka momentalnie poszły w ślad za pierwszym, odcinając kawałek kry od stałego lądu. Jak się okazało, ostatnie metry lodowej pokrywy nie były wcale tak grube jak te przy pierwszych paru metrach od brzegu, czego nieostrożny chłopaczek nie spostrzegł ze względu na pokrywający lód śnieżny dywan.

- Ratujcie! - wydarł się.

Choć początkowo miał zamiar skoczyć, prędko z tego pomysłu zrezygnował. Kra zbyt mocno się bujała. Ów nieszczęśnik musiałby wykazać się istnie kocią gracją, aby nie pośliznąć się podczas soku i nie wpaść do lodowatej wody. Obecnie mógł sobie pozwolić tylko na wzywanie ratunku i patrzenie jak powoli oddala się od brzegu.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

118
Choć Wierzba wpatrywał się w górskie szczyty i chciał dojrzeć Morlis, jego głowa pochłonięta była myślami o Rudej. Dlaczego sądzili, że życzył jej śmierci? Nie był potworem, a ledwie półelfem. Nie ciągnął tematu, nie wiedząc, czy towarzysze nie oceniają go, każde stosując swoją miarę. Mógł stracić na i tak już poważnie nadszarpniętym wizerunku.
Nie odzywał się przez pozostałą część drogi, to przysypiając, to znów śledząc horyzont. Ciekawiło go, w którą stronę zmierzają i gdzie zostało morze. Dotąd nie opuszczał wioski na tak długo, nie oddalał się od brzegu na taką odległość. Bezpieczne, znane wybrzeże pozostało za nim, a los odkył ośnieżone krajobrazy głębi lądu. Przynajmniej rzeka nieśmiało starała się imitować dobrze mu znany szum fal, kojąc zmysły umęczonego wydarzeniami i drogą Wierzby.
Przy postoju chłopak pokornie czekał na rozkazy. Późny obiad i ogień były mu całkiem miłe; sądził, że mógłby przywyknąć do dwóch posiłków dziennie. Napełnić żołądek regularnie - to prawie rozpusta!
Porzuciwszy wygodne miejsce przy ognisku, Wierzba wysłuchał poleceń Romusa. Sądził, że zadanie będzie łatwe, przez co trudności wydawały się jeszcze gorsze, niż w rzeczywistości były. Gdyby nie pamiętał, że jest na usługach Ogara, zapewne porzuciłby wiadra i poszedł swoją drogą, łańcuch jednak boleśnie przypominał o słowach i czynach, które pozwoliły mu zachować życie.
Wierzba znał lód, wiedział, jak zdradziecki potrafi być. Po tym, jak sam skąpał się w wodach zatoki, uważał, nim wstąpił na kruchą taflę. Powoli stawiał stopy i zapewne ta ostrożność uratowała go przed podzieleniem losu stajennego.
- Pomocy! - Zakrzyknął, wtórując chłopakowi. Odrzucił wiaderka na bok, by nie przeszkadzały w ratunku dla Antoniego. Wierzba starał się myśleć szybko. Skakanie za nim byłoby zupełnie bezcelowe. - Łap! - Krzyknął do chłopaka, starając się zbliżyć, na ile to bezpieczne, zwinąć swój łańcuch, który dotąd plątał mu się przy nogach i z całych sił cisnąć jego końcem w kierunku kry. Jeśli stajenny złapie, przynajmniej kra będzie w jakiś sposób zakotwiczona u brzegu, to znaczy - do Wierzby.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

119
Długość łańcucha ledwie wystarczyła, żeby dotrzeć nad krawędź kry z przerażonym na niej chłopcem. Temu ledwo udało się złapać za ostatnie z ogniw, o mało nie wpadając przy tym do wody i nie wciągając za sobą Wierzby. Zaalarmowani krzykami wojownicy niemal od razu popędzili na ratunek. Zlękli się jednak tuż przed wstąpieniem na lód, z obawy o jego popękanie pod wpływem ich ciężaru, dodatkowo powiększonego o masę zbroi i mieczy. Na szczęście dodatkowa para rąk nie była konieczna. Kawałek lodu, na którym stał Antoni bez problemu dał się podholować.

- Dzięki ci panie słomiany potworze – wymamrotał stajenny przerażonym głosem.

Roztrzęsiony młodzik właśnie robił większy krok, aby ominąć dryfujące wiaderka, które jakimś cudem nie poszły na dno, kiedy stanąwszy niefortunnie na śliskim podłożu, niespodziewanie przechylił się do przodu, skutkiem czego zanurzył jedną nogę i część drugiej w lodowatej wodzie. Z gardła wydarł mu się dziewiczy pisk. Stojący na brzegu rycerze odetchnąwszy ledwie z ulgą, na nowo mieli powody do nerwów. Wpadłszy w panikę, topielec bez namysłu chwycił łydki półelfa, prawie go przy tym podcinając. Wierzbie na szczęście udało się jakoś zachować równowagę i nie rypnąć o ziemię. Robiąc kroczek za kroczkiem z doczepionym do nóg ładunkiem, w końcu znalazł się na stałym lądzie.

Wyczekujący ich z niecierpliwością zbrojni zaraz pochwycili stajennego, czym prędzej pomagając zdjąć mu przemoknięte buty i spodnie, które z każdą chwilą robiły się sztywniejsze. Następnie usadzono go opatulonego kocami przy ognisku i dano gorący napój.

- Gałganie ty jeden – odezwał się Romus, siekąc dłonią pechowego młokosa w ucho. - Zawsze musisz narobić tyle problemów? Dlaczego myśmy cię wzięli?- zdenerwował się nie na żarty. Tamten z kolei pochylił bardziej głowę ku dołowi i przeprosił bliski płaczu.

Później zmontowano z połączonych ze sobą włóczni długi bosak i wyłowiono ocalałe wiaderka.

Wierzbę nie pozostawiono samemu sobie. Gdy tylko sytuacja została opanowana, doprowadzono go, a właściwie sam do niego przyszedł Mistrz Ogar, podziękować publicznie za ocalenie kłopotliwego stajennego. W ramach nagrody zdjęto na jakiś czas bohaterowi dokuczliwe łańcuchy i zezwolono na swobodne poruszanie w obrębie obozu, z tym obostrzeniem, aby przynajmniej dwóch strażników miało go zawsze na widoku.

Znaczny czas później z montowanego na szybko szałasu wyszła Hilda. Nie patrząc na nikogo, od razu popędziła do Silwatera, coś mu szpecąc na ucho. Zamieniwszy parę słów, odesłał ją z powrotem z wyraźną ulgą na twarzy.

- To, który z was bęcwały jedne miał mi przynieść ugrzanej wody, co? - w drodze powrotnej kobieta przystanęła na chwilę i spoglądając na towarzystwo, szukała pierwszego lepszego do wykonania tej robótki.

Jak na krzepkich i zaprawionych w boju chłopów, żaden teraz nie odważył się odpowiedzieć na to pytanie czy choćby zaoferować pomoc w tym jakże ciężkim zadaniu. Było już bowiem późno. Prócz wystawionych na warcie strażników, nikomu nie chciało się ruszyć z wygrzanego posłania. Każdy udawał, że zajęty jest czym innym lub już śpi.

- Wielcy rycerze – wyzywała naburmuszona.

- To Wiercha miał przynieść wody
– odezwał się w końcu któryś, nie mogąc znieść spojrzenia natrętnego babska.

- To niech ten cały Wiercha ruszy się w końcu i przytarga mi pełne wiaderko – rzuciła. - Tylko niech nie waży się wchodzić do środka. Dziewczyna ledwo co się ocknęła i zamroczona jeszcze pomyśli, że jaką krzywdę będzie chciał jej zrobić – i to powiedziawszy polazła z przytupem w swoją stronę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

120
Kolejny dzień, kolejny kryzys - tym razem szczęśliwie zażegnany. Kiedy chłopak stanął na stałym lądzie, nawet po tym, jak zamoczył buta, Wierzba miał ochotę go uściskać. Powstrzymał jednak ręce, za to po raz pierwszy od długiego, długiego czasu, uśmiechnął się, szczerze, szeroko. Nie myślał o tym, że okrzykną go bohaterem, że być może odbił sobie częściowo winy za śmierć Obrońców, ratując życie Antoniego - po prostu cieszył się, że chłopak jest cały i zdrowy, nie odpłynął i nie umarł w odmętach lodowatej wody. Jedno pozytywne wydarzenie w oceanie złych sprawiło, że nastrój półelfa podskoczył znacząco.
Wierzba przyjacielsko klepnął Andzię w ramię, oddając go zbrojnym pod opiekę. Nie spodziewał się pochwał ze strony Ogara, ale przyjął je z zadowoleniem, tak samo jak uwolnienie z łańcuchów.
Kiedy dano mu swobodę ruchów, nie myślał o ucieczce. W lepszym nastroju, postanowił zadbać o siebie, by przestano uważać go za dzikusa, którym, niestety, w istocie był - przeczesał palcami włosy, wyciągając z nich tyle źbeł, ile mógł, po czym zaplótł kosmyki w nieprzeszkadzający warkocz, spinając go nieco dopiero co wyrwanym spomiędzy włosów pasmem słomy. Za pomocą śniegu starł z twarzy smutne resztki ciemnych wzorów, które dotąd świadczyły o jego przynależności do klanu wojowników, obiecując sobie, że nałoży je z powrotem, gdy tylko będzie miał ku temu okazję.
Nie miał czasu zrobić nic więcej, bo usłyszał głos Hildy - czyżby zadowolenie z samego siebie przyćmiło jego zdrowy rozsądek? Romus rozkazał mu przynieść wody. Bez ciepłej, czystej wody rany dziewczyny będą się jątrzyć i umrze - kolejna dusza na sumieniu półefla! Zganił się w myślach za swoją lekkomyślność i pychę. Natychmiast poderwał się z miejsca.
- Wierzba! - Przypomniał wojownikom swoje pełne imię, po czym złapał wiadro i ruszył w stronę rzeki. Jego zadanie było dużo łatwiejsze bez krępujących ruchów łańcuchów. Pilnując, by nie podzielić losu stajennego na krze, nabrał wiadro wody. Nie miał czasu na gotowanie nad ogniem, był pewien, że tym zajmie się kucharka.
Podchodząc do namiotu, tachając ciężkie wiadro, spróbował zwrócić na siebie jej uwagę:
- Pani Hildo? - Zawołał, wbrew zakazom próbując zajrzeć do namiotu. Nie takie rzeczy widział pomagając uzdrowicielowi w wiosce. - Woda. Potrzebna pomoc? Umiem... - Zwahał się, przez jego twarz przebiegł spazm nerwów. Czy na miejscu było oferować swoje umiejętności? A co, jeśli zaszkodzi? Co, jeśli oskarżą go o umyślne zaniedbanie Rudej, prowadzące do jej śmierci? Skoro jednak zaczął mówić, musiał skończyć. - Umiem zadbać. Leczyć.
Obrazek

Wróć do „Salu”