Trakt łączący Port Salu ze wschodem

1

Podróż Adberta zwanego Żercą

Obrazek
Zza długiego pasma Karelin, okrytych grubym płaszczem śniegu, a które przedzielały północny region Herbii na dwie części, wyłaniało się leniwie słońce, aby przynieść choć jeden zabłąkany promień nadziei mieszkańcom tego regionu. Choć ziemie były to piękne, nikt nie potrafił dostrzec w nich uroku. Mieszkanie na terenach obleganych przez demoniczne siły, było ciągłym walczeniem o przeżycie, a ciężkie warunki atmosferyczne jedynie dokładały problemów w przetrwaniu. Srogie zimy, potężny mroźny wiatr, twarda gleba ciężka w uprawie oraz surowa flora, nie zachęcały ludzi do osiedlania się na tym obszarze. Od trzydziestu lat zaś społeczności tworzą coraz większe i spójne skupiska, pozostawiając po sobie opustoszałe wioski, w których żyje się w ciągłym strachu przed kolejnym atakiem demonów. Nawet za murami Salu i innych większych ośrodków Północy nikt nie czuje się zupełnie beztroski. Strach wpisał się w niezbędny element każdego mieszkańca. Ich dusza była wręcz przesiąknięta obawami.


Po swojej prawej Adbert mijał Górę Gautlandię, na której postawiono jeden z posterunków Salu, a w której stacjonowała II Kompania Wyzwolenia Północy. Choć nazwa brzmiała dumnie i dodawała otuchy w walce z demonami, doszły słuchy mężczyznę, że działo się tam coraz gorzej. Potężne stworzenia ponoć zniszczyły duża część niewielkie kamiennej fortecy, pozostawiając żołnierzy obnażonych przed kolejnym atakiem. Najgorszym był fakt, że nikt nie wysyłał tam posiłków w obawie przed niepotrzebnymi stratami w kolejnych ludziach, materiałach i żywności. Dziwnym był również fakt, że oddziały nekromantów nie ruszyły z odsieczą. Były znane przecie z radzenia sobie w większych opresjach i pokonywaniu gorszych przeciwności losu. Choćby w bitwie nad Mirt, gdzie odnaleziono legowiska demonów, które składały jaja niczym zwyczajne stworzenia. Jednakże to co wyłaniało się ze skórzastych skorup, byłoby w stanie przerazić nawet doświadczonego przepatrywacza. Wtedy wymyślili błyskotliwą taktykę i mimo dużych strat oczyścili tamtejsze tereny z zagrożenia. Teraz zaś jakby na coś czekali. Szczyt dumnie prężył się ponad innymi.
Obrazek
Przez nierówny szlak, którym podążał jeździec, rozlegał się jedynie monotonny dźwięk stukotu kopyt rumaka. Oddanego towarzysza Żercy. I wiatr syczał, zawodził i szeptał niezrozumiałe słowa do jego ucha. Może to Sulon, odwróciwszy swoją uwagę od swoich śmiertelnych dzieci-elfów, postanowił w swojej łasce, zwrócić się ku samotnie podróżującemu mężczyźnie i ostrzec go przed niebezpieczeństwem. Oczywistym jest, że szlak z Salu na wschód ku krasnoludzkiej twierdzy Turon, był miejscem bardzo niebezpiecznym. Choć nie był to trakt poprowadzony jedynie przez doliny, był bardziej odsłonięty i często odwiedzany przez demony. Wskazywało to na wysoką rozumność tych stworzeń, które przybyły do Herbii z innych wymiarów. Wiedziały, którymi drogami transportują towary ludzie, a więc szykowały zasadzki i żerowały w tych rejonach. Stąd ćwierćelf musiał być ostrożny podczas swojej drogi, a jego wyostrzone zmysły doskonale lustrowały otoczenie. Był uważny i gotowy do działania. Nic jednak nie wskazywało, żeby atak miał na niego nastąpić niedługo. Nie widział śladu, żadnej przeklętej istoty. Wiedział jednak, że jest to tylko cisza przed prawdziwą burzą, która rozpęta się w najmniej spodziewanym momencie.

Zbliżał się właśnie ku rzece Pieśców, która źródło miała na szczycie Tymusza w paśmie Gór Błyszczących, a która następnie wpadała w objęcia jeziora mroźnego. Przepływając już przez dolinę była leniwą rzeką, która meandrowała i rozlewała, wciągając w swoje ramiona szeroką połać terenu. Inaczej zaś wyglądała zlewając się z kilku mniejszych strumyków w zupełnej niecierpliwości pod grubą warstwą lodu. Wody jej były zimne lecz zamieszkiwane przez duże kolonie ryb, które złożywszy ikrę, wracały do większego zbiornika. Surowy górzysty obraz, charakteryzującymi się jedynie niskimi kosodrzewinami i nagimi skałami, ustępował tutaj miejsca prawdziwej tajdze. Gęste runo leśne składające się z wrzosów, dzikich traw i ziół, porostów oraz mchów. Wysoko pnące się sosny z wyłamanymi gałęziami w niższych partiach i dostojnie prężące się świerki, które porywają między swe igły szamoczący się wiatr. Gdzieś z jednej konara na drugi przeskoczyła niewielka ruda wiewiórka, szukając w swym uporze nasion dla swojego potomstwa. Nagle poruszyły się niewielkie krzewy, z których wyłoniła się para białych lisów, która równie szybko znikła w kolejnej gęstwinie spłoszona dźwiękiem zbliżającego się konia. Tylko niebo wydawało się jakieś ponure, poszarpane szarymi chmurami, jakby zapowiadające tragedię. Zima skończyła się niedawno, lecz tutaj nadal panował mróz.

***

Sprawy nie miały się dobrze i wszelakie myśli męczyły głowę Żercy. Odwiedził niedawno młodego barona. Syna niegdysiejszego pracodawcy, który zmarł cztery lata temu. Przekraczając bramy jego rezydencji odczuł niepokój i zmiany, które mogły przynieść tylko nieszczęście. Ziemie Północy były wystarczająco splugawione, więc nie trzeba było kolejnych czarnych zaklęć, aby pogłębić kryzys tego regionu. Nowy władca ziem sprowadził do siebie kilku nekromantów, którym nadał tytuły przepatrywaczy, co mogło wywołać duże oburzenie wewnątrz starego wojownika. Szóstka niezbyt doświadczonych ludzi, którzy przybyli z Wysp Umarłych, stały się główną obroną włości Ruthefordów. Zarządzanie tak niebezpiecznym obszarem był z pewnością wielką trudnością dla niedoświadczonego młodzieńca. Jednakże decyzja sprowadzenia mistrzów ożywania zwłok, była coraz bardziej popularna. Zbyt wiele osób ginęło, aby poświęcać kolejnych. Stąd wysyłano na walkę z demonami żywe trupy. Koszt jednak takiego posunięcia było bardzo ryzykowne i kosztowne. Ziemie splądrowane nie były już jednak równie dobrym zarobkiem jak kiedyś. A bój nadal trwał.

Kiedy mężczyzna stanął przed młodym baronem, nie poczuł się zbyt komfortowo. Nie miał w naturze okazywać swoich negatywnych uczuć. Był przecie osobą niezłomną o silnym charakterze. Nie wyraził jawnie swojej dezaprobaty, choć przecie mógł wybuchnąć gniewem. Deral, bo tak miał na imię młodzieniec, był osobą nieufną wobec obcych, a przede wszystkim jeżeli reprezentowali oni poglądy konserwatywne. Nie wydawał się człowiekiem honoru, lecz zastraszonym przez świat dzieckiem, który w celu przetrwania, mógłby wykazać się podstępem i tchórzostwem. Nie szanował również ludzi, gdyż wymagał od nich większej pracy za ochronę. Był małomówny i znerwicowany. Na widok Żercy zupełnie zbladł. Starał się go zbyć i prędko odprawił. Coś go niepokoiło.

Opuszczając twierdzę, w której skrywał się Rutheford zobaczył zbiedniały lud. Nie wiedli oni spokojnego i beztroskiego życia. Nie zmagali się jedynie z okropieństwem przekleństwa wieży. Na ich barkach również musieli unieść trud służby baronowi. Może sam był na skraju bankructwa i nie dawał rady przeciwstawiać się hordom demonów, ale czy mógł się usprawiedliwiać w ten sposób wykorzystując niewinnych ludzi? Jak postąpiłby na jego miejscu ktoś inny?

***

Od wewnętrznej strony swojego płaszcza miał skryty list od swojego przyjaciela, pisany w pośpiechu na kolanie. Nie wiele mógł z niego wywnioskować. Potrzebował pomocy. Nie mógł jednak jasno określić czego oczekiwał od niego Elesar. W ubogiej treści jedynie prosił o przybycie do Srebrnego Fortu. Znajdował się on daleko od ziem barona. Najważniejsza militarna siedziba zakonu Sakira. Z pewnością sprawy związane były z demonami. Co mogło się jednak stać strasznego w centrum cywilizacji. Keron był miejscem niebezpiecznym, lecz w porównaniu z Północą zupełnie beztroski. Może nie mieczem będzie musiał wojować lecz swoim spokojnym językiem? Wszystkiego dowiedzieć się powinien na miejscu. Czekała go jednak długa droga przez tereny zamieszkałe przez parszywe bestie z innych wymiarów. Czy sam był w stanie sobie poradzić przedrzeć się przez kilometry tajgi? Wyruszanie samemu na niebezpieczną wyprawę mogło być złym pomysłem. Mógł wybrać pieniądze i opłacić transport z portu Salu. Byłoby szybciej i bezpieczniej. Z drugiej strony przeczucie kazało mu jechać tędy. A przeczucie jeszcze nigdy go nie zawiodło.

Rumak przemierzał wolnym stępem drogę. Zbliżał się właśnie do roztaju dróg. Według wieszczów wszelkie rozgałęzienia traktów mają dla człowieka dwojakie znaczenie. Fizyczne, ponieważ muszą wybrać kierunek swojej podróży, lecz również duchowy, gdyż ciągle trzeba wytyczać swoją linię życia na nowo. Każdy wybór poprzez swoją tajemnicę skutków, prowadzi nas ku przemianie. Nie zawsze jest ona dobra. Czasem odkrywa najciemniejsze zakamarki duszy. Teraz Adbert stanął przed wyborem. Czy powędruje na południe w stronę fortu, potrzebującej wszelkiej pomocy II Kampanii Wyzwolenia Północy i odłoży na bok osobiste sprawy? Czy skieruje się w kierunku miasteczka barona, w której znajdować się powinien Eder, jego dawny towarzysz broni, aby zaczerpnąć języka na temat całej sytuacji? Czy nie tracąc czasu ruszy wprost do Srebrnego Fortu, wpierw jadąc na wschód, aby traktem dotrzeć na południe?

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

2
Motyw przewodni: W życiu każdego człowieka nadchodzi moment, kiedy wypada ustąpić miejsca ambitnym i młodszym następcom, którzy przejmą od starych ich dzieło, będą dbać o dotychczasowe osiągnięcia, i rozwijać je dalej. Ten czas dla Adberta już dawno temu nastał, opuścił swój posterunek zostawiając go nowemu pokoleniu, które było reprezentowane przez młodego barona i nowych przepatrywaczy. On już był za stary by nieprzerwanie patrolować szlaki, trenować i uczyć nowicjuszy. Jednak miał wrażenie, że ze swoją pozycją rozstał się zbyt pochopnie, pozbawiając się w ten sposób pewnych wpływów na dworze i wśród strażników dróg.
Wiele rzeczy się zmieniło kiedy on wegetował w swojej chacie, nie mając wglądu w szerszy obraz sytuacji na terytoriach barona, nie widząc jak bardzo wszystko się zmieniło, podupadło. Nie chodziło tylko o materialne zmiany, ale też o ludzi, którzy zdawali się bardziej przygarbieni, pochmurni jak zimowe niebo i niezadowoleni. Przejeżdżając obok karczmy stary Żerca snuł refleksje o tym, że nie przyszli oni się tam bawić, tylko zapić trudy minionego dnia. Ich twarze nie zdradzały radości i podchmielenia a przybicie i zaszczucie. Nie chcąc wpatrywać się w nich dalej, Adbert pośpieszył konia i odwrócił wzrok. Mijając starszawych mieszkańców wioski uniósł rękę w geście pozdrowienia, a oni odpowiedzieli mu skinieniem głowy i bladymi uśmiechami. Zaiste prawdą było, że starość jest przekleństwem. Im dłużej żył tym samotniejszy się czuł, lista znajomych i przyjaciół z każdym rokiem kurczyła się a on podwójnie odczuwał osamotnienie. Od kompletnego zatracenia ratowała go tylko dwójka dzieci, jego najwspanialsze dzieła, oczka w głowie i pociechy. Był zmuszony ich opuścić, jednak wyściskał na pożegnanie i obiecał, że powróci kiedy tylko rozwiąże kilka spraw.
Jadąc dalej minął koszary przepatrywaczy i mimowolnie obrzucił chłodnym spojrzeniem basztę nekromantów. Nie unikało wątpliwości, że prędzej czy później napsują mu krwi w ten czy inny sposób. Czekał tylko na wieści o tym, że niekontrolowani ożywieńcy napadają na ludzi albo, że ujawniono jakieś ich mroczne eksperymenta. Z mrocznej magii nigdy nie wyszło nic dobrego i raczej nie wyjdzie. Przekraczając granice miasta Adbert czuł narastający niepokój, coś wisiało w powietrzu. Jakby tajemnica, skryta za siatką kłamstw i wymówek – utkaną przez młodocianego barona i jego doradców. Jego reakcja była jednoznaczna, jednak stary człowiek mógł się tylko domyślać co stało za baronowym niepokojem. Niestety, na chwilę obecną niewiele miał tropów, jednak czuł, że prędzej czy później, w ten czy inny sposób, prawda sama go odnajdzie.


Żerca przemierzał kolejne mile na grzbiecie swojej klaczy, która szła krokiem spokojnym i ostrożnym. Sam przepatrywacz zwracał też wiele uwagi na otoczenie, czujnym wzrokiem lustrując okolicę. Po wielu latach patrolowania nauczył się wyłapywać charakterystyczne znaki zasadzek czy obecności demonów. Szczęśliwie dla niego okolica była całkiem spokojna i cicha. Ale czy nie była to cisza przed burzą?
Z zamyślenia wyrwała go wiewiórka, śmiało przeskakująca między gałęziami, a zaraz po niej przemykające gdzieś białe lisy. Dobry znak, zapowiadał nadchodzący cieplejszy sezon i poprawę klimatu. Starzec uśmiechnął się szczerze obserwując małe zwierzątka, jednak nie dane było mu długo cieszyć się tą chwilą, gdyż podmuch wiatru poniósł płatki śniegu w jego kierunku a ponure chmury przysłoniły niebo, przypominając mu gdzie jest i co musi zrobić. Lodowaty powiew przeszył jego ciało i zmusił do szczelniejszego opatulenia się brudną, wyświechtaną, peleryną podróżną.
Zatrzymał się dopiero przy rozstaju dróg, tutaj czekała go trudna decyzja związana z wyborem ścieżki, którą wybierze.
- Brr Lotna, stój – pociągnął za wodzę zatrzymując konia – masz chwilę na odpoczynek.
Nieśpiesznie zsunął się z konia stając na własnych stopach, następnie rozkazał klaczy zostać w miejscu. Była szkolona, nigdzie się nie oddali bez niego. Założył jej specjalną torbę na żywność i nasypał niewielką porcję owsa wymieszanego z suszonymi jabłkami – lubiła jabłka. Pogłaskał ją po szyi po czym udał się pod słup wskazujący drogę, tylko po to by spojrzeć na niego z niezadowoloną miną. Miał do wyboru trzy różne drogi, każda oferowała zupełnie co innego:
Pierwsza zawiedzie go trasą przez fort, niebezpieczna to droga, pełna niebezpieczeństw ale i ludzi w potrzebie. Nie pomoże im co prawda odbudować fortecy ani nie będzie z nimi stał w pierwszej linii, ale czasami wieści ze świata i słowa otuchy potrafiły czynić cuda. Być może odwiedziny przepatrywacza coś tu zdziała - w końcu ich oddział cieszył się niemałą renomą w tej okolicy. Ostatecznie mógł służyć wiedzą medyczną i kapłańską.
Mógł również udać się do Edera, swojego dawnego znajomego i starego zbereźnika. Już z rok go nie widział, czego bardzo żałował. Ostatnio nawet nie wymieniał z nim listów. Perspektywa zobaczenia znajomej twarzy wydawała się nadzwyczaj zachęcająca, ale wątpił by ten coś wiedział o poczynaniach jego elfiego przyjaciela. Ellesar raczej nie mógł liczyć na pomoc Edera, który w przeciwieństwie do Adberta z wiekiem stracił siłę i płynność ruchów.
Pozostawała też opcja z szybkim przejazdem traktami na wschód a potem na południe. Droga najszybsza i prawdopodobnie ta, na której czekałoby go najmniej niespodzianek.
Wybór był trudny, jednak Żerca nie zastanawiał się długo: następną część drogi pokona trasą przechodzącą obok strażniczego fortu. Nie będzie to trasa najkrótsza, ale być może uda mu się coś zrobić dla ludzi tam stacjonujących. Eder będzie musiał poczekać, jeśli bogowie pozwolą odwiedzi go wracając, razem z Ellesarem. Nie ociągając się oprawił konia, wspiął się na siodło i ponaglił klacz – chciał dostać się do fortecy przed zapadnięciem zmierzchu, niestety nie pamiętał jak daleko do niej jest z tego miejsca, więc lepiej się śpieszyć i być wcześniej niż później.
Ostatnio zmieniony 06 mar 2016, 12:28 przez Żerca, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

3
Mężczyzna stanął naprzeciw drogowskazu, który wytyczał kierunki podróży, ale również moralną ścieżkę reprezentującą Adberta. Nie zostawiał on potrzebujących w potrzebie. Nie stawiał ponad los innych, swoją własną wygodę. Mógł przecież wybrać drogę idącą prosto do celu. Nie miał on w naturze jednak ułatwiać sobie życia. Wiedział dokąd zmierza i wiedział kim jest. Wybrał trudny szlak, który prowadził ku szczytowi Gautlandii.

Pozostawiając za sobą głęboką zieloną dolinę, w której ze snu przebudziły się zwierzęta, wkroczył na kamienisty szlak. Szara skała wynurzała się z wilgotnej i miękkiej pokrywy mchu oraz złocistych porostów, niczym nagi grzbiet wychudłej szkapy. Kręty szlak pokryty nierównymi głazami z każdym kolejnym dźwięcznym krokiem konia, stawał się coraz bardziej obnażony, a jeździec wychodził za ścian sosen. W pewnym momencie stał się zupełnie widocznym celem, ale i on mógł teraz dostrzec z daleka niebezpieczeństwo.

Po jego prawej roztaczała się wznosząca ostro ściana górska. Stara popękana skóra Herbii z wieloma wyrostkami i niesymetrycznymi rysami. Przez chwilę wpatrując się w jej kształty, miał uczucie, że dostrzega twarz swojego elfiego towarzysza. Gra promieni wznoszącego się coraz wyżej słońca i cieni, a do tego myśli krążące przy Elesarze, spłatały mu figiel. Po drugiej zaś stronie znajdowała się bardzo stroma turnia, z której nie byłby w stanie przeżyć upadku. Dłuto bogów pięknie wyrzeźbiło owy krajobraz.

Jego stary choć ćwierćelficki wzrok nie dostrzegał w oddali jeszcze fortu. Oznaczało to, że podczas podróży będzie musiał przygotować się na postój. Będzie musiał wyszukać miejsca, które nada się na obóz, ale jeszcze nie teraz. Miał przed sobą jeszcze cały dzień. Zdąży zmęczyć się podróżą w siodle własnego rumaka. Zdąży wyruszyć myślami do różnych zakątków świata. Odwiedzi z pewnością kilka razy swoich towarzyszy broni, tych żywych i zmarłych. Zajrzy okiem wyobraźni do swojego domu i sprawdzi, czy wszystko dobrze u jego dzieci.
W oddali widział latającą ogromną szarą bestię o skórzastym ciele, niespokojnym ogromnym prostokątnym pysku i zakręconych rogach. W pewnym momencie zaczęła z impetem spadać, aby w ostatniej chwili unieść się nad ziemią, ściskając w swoich łapskach kozicę. Biedne zwierzę nie zdążyło uskoczyć przed wielkim łowcą z innego wymiaru. Na szczęście zaspokoiło się ssakiem i poleciało na szczyt jednej z gór, gdzie za pewne ma swoje gniazdo.

Żerca poczuł dziwny dreszcz na plecach. Przypomniały mu się dawne polowania i walki z demonami. Kiedy w trójkę potrafili powstrzymać nękające wioski potwory. Było wiele trudnych sytuacji, w których musieli stawić czoła niebezpieczeństwu. Kiedy ostrze miecza nie przestawało być czerwone od krwi, a w żyłach nieskończenie krążyła adrenalina. Gdy nie mógł spokojnie zmrużyć oka i każdy szmer stawał się potencjalnym ostrzeżeniem. Do teraz był nazbyt wyczulony, a sen miał równie czujny jak kiedyś. Teraz jednak wiele się zmieniło. Nie był tak sprawny jak za lat młodości i nie miał przy sobie towarzyszy broni. I zdał sobie również sprawę z jednego najbardziej okrutnego faktu. To nie demony pochłonęły najwięcej ofiar, lecz czas.

Lotna nagle stanęła na dwóch kopytach i wycofała się. Drogę przepatrywaczowi przeciął żmija górska. Długi o szarych łuskach z licznymi wypustkami gad, nie posiada zbyt niebezpiecznego jadu. Ukoszenie co najwyżej u człowieka powoduje paraliż i niesamowity ból. W sporadycznych wypadkach dochodzi do śmierci. Nie to jednak było najważniejsze. Okoliczni wierzą, że spotkanie przed swoimi stopami owego węża, wróży przychylność losu i szczęśliwy powrót do domu.
*** Przez całą podróż w stronę fortu II Kompania Wyzwolenia Północy krajobraz otaczający go nie zmienił się znacząco. Stoki chwilami były bardziej strome, a innymi przypominały raczej schody wykute przez bogów dla olbrzymów. Na szczęście nie zamieszkiwały one tych rejonów. Z tej wysokości mógł podziwiać prawdziwe piękno pasma Karelin. Przy turni dostrzegł wąską ścieżkę lekko pochyloną ku dołowi, która mogła zaprowadzić go do jakieś ukrytej groty. Musiałby jednak zostawić swojego konia samego na otwartej przestrzeni. Mógłby skończyć jak kozica pochwycona przez demona, tym bardziej że niedługo zacznie się zmierzchać, a jest to pora najbardziej ulubiona przez bestie. W oddali widział również niewielką jaskinię, w której mógłby przeczekać noc. Wcześniej również minął niewielki zagajniczek, który przypominał oazę na pustyni. Kilka niewysokich drzew, które wyrastały ze skały, a którą swymi niewielkimi korzeniami rozrywały od środka, krusząc ją. W środku zaś zagajnika znajdowało się niewielkie źródełko, z którego sączyła się z wolna woda, znikając w szczelinach gór. Wystarczyły jednak, żeby zwilżyć usta i zaspokoić pragnienie.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

4
Motyw: Poprowadził konia ścieżką ku fortowi. Daleka to droga i niebezpieczna, ale coś mu mówiło, że powinien właśnie tamtędy pojechać. Nie miał wątpliwości iż wybór tej trasy może opóźnić jego przyjazd do Srebrnego Fortu, ale nie potrafił przejechać bezczynnie obok miejsca, w którym ktoś miał poważny problem z demonami. Po prostu nie potrafił. Liczył na to, że przed zachodem słońca dotrze na miejsce, ale szybko zdał sobie sprawę, że tak się nie stanie i konieczny będzie postój. Na tę myśl cmoknął z niesmakiem – spanie na szlaku, zwłaszcza północnym, nie należało do najbezpieczniejszych zajęć. Jednak nie było odwrotu. Przez jakiś czas zastanawiał się czy aby dobrze wybrał ścieżkę, kiedy w oddali pokazała się potworna, wyglądem przypominająca smoka, latająca istota. Najwyraźniej była w trakcie polowania, bo dybała nad górami jakby tylko czekała na nieostrożną zwierzynę bądź wędrowca.
Wstrzymał konia by spojrzeć na tę demoniczną istotę. Obserwował jak poluje, jej szybkie jak na rozmiar ruchy i śmiertelną precyzję z jaką porwała swoją ofiarę. Nie był pewien, czy nawet trio przepatrywaczy daliby jej radę. Do takich potworów ściągało się dwie lub trzy drużyny i układało się szczegółowe plany zasadzek. Jeśli to ten stwór nękał warownię to nie wiedział czy da się im pomóc inaczej niż ściągając specjalny oddział przeznaczony do zabijania takich stworów. Nie była to tania inwestycja, ale zwykle skuteczna. Chyba, że młody baron zgodzi się wesprzeć obrońców. Potrząsnął głową by rozproszyć myśli, które kłębiły się w jego głowie. Nie było czasu na rozważania i kombinowanie, nastał moment by ruszyć.
- Wio maleńka, musimy się spieszyć – powiedział do konia i ruszyli dalej.
Nie chciał wracać do kolejnych wspomnień o martwych towarzyszach i o samym Ellesarze, który i tak już zagościł na stałe w jego myślach. To wszystko sprawiało, że czuł się staro. Niespodziewanie jego klacz zarżała głośno i stanęła na tylnych kopytach o mało nie zrzucając swojego jeźdźca, który przeklinając szpetnie trzymał się kurczowo konia i szukał wzrokiem zagrożeń. Jednak okazało się, że to tylko żmija górska, która przecięła im drogę. Zacisnął zęby i pokręcił głową z niedowierzaniem, jak na znak szczęścia żmij był wyjątkowo problematyczny. Dobrze, że nie ugryzł konia.
Monotonny krajobraz nie umilał mu podróży, góry są majestatyczne i zapierają dech w piersiach, ale dla kogoś kto żył tu od zawsze i widział w nich więcej zła niż piękna – nie był już takie zajmujące i cudowne.
Minęło wiele godzin jazdy, Adberta bolały już uda i łydki od ciągłego ruchu w rytm konia, lekko się garbił a temperatura spadała na łeb, na szyję. Słońce też powoli zbliżało się ku horyzontowi wyznaczonemu przez poszarpane górskie szczyty, cienie się wydłużały a widoczność spadała. Czas na postój. Jadąc wciąż ścieżką stary Żerca analizował możliwości jakie miał.
Piękna i kusząca oaza, ze strumyczkiem, na otwartej przestrzeni i lekko na uboczu. Zbyt piękne i zbyt kuszące. Demony to jak najbardziej inteligentne istoty, nie zdziwiłby się gdyby tylko czekały aż ktoś tam pójdzie spać. W dodatku zastanawiała go płynąca woda na mrozie.
Mijana właśnie jaskinia? Musiałby zostawić konia na otwartej przestrzeni i zniknąć na niewiadomo ile, żeby zbadać grotę i sprawdzić czy jest bezpieczna. W dodatku istniało spore prawdopodobieństwo, że zimowały tam niedźwiedzie które mogły powoli wybudzać się ze snu.
Ostatnią opcją była niewielka jaskinia w oddali, w sumie idealna. Nie musiałby sprawdzać co w niej jest, gdyż na pierwszy rzut oka to widać wszystko jak na dłoni, wejdzie tam koń który będzie go dodatkowo ogrzewał a jeśli zajdzie taka potrzeba to rozpali malutkie ognisko, które będzie w większości osłonięte i widoczne dopiero z bliska. To właśnie tam postanowił się zatrzymać.
Podjechał do groty i przed samym wejściem zsiadł z konia, by uważnie przejrzeć wnętrze. Mimo swoich przypuszczeń, wszystko mogło wyglądać zgoła inaczej i grota mogła mieć mieszkańca. Właśnie dlatego trzymał dłoń na mieczu. Rozejrzał się też za śladami zwierząt, odchody, obgryzione pazury, ślady po drapaniu czy kłęby sierści.
W razie gdyby jednak przypuszczenia się sprawdziły, rozkładał tam posłanie, rozsiodłał konia i kazał mu ułożyć się wewnątrz. Nalał mu też wody z bukłaka i sam zabrał się za przygotowanie obozowiska.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

5
Post dla Adberta zwanego Żercą

Jeździec przemierzał kamienną ścieżkę, która pięła się nierównymi zakrętami ku szczytowi, gdzie w oddali znajdował się fort- jedna z nadziei na uwolnienie Północy od demonów. Był zbyt daleko, aby stary wzrok mężczyzny był w stanie go dostrzec w odcienia szarości zmierzchu. Został on wybudowany z szarego kamienia, który pozwalał mu wtopić się w krajobraz pasma górskiego. Wystawał spomiędzy spiczastych skał niczym największy z głazów, wzniesiony dłońmi ludzi.

Ostatnimi czasy, gdy Żerca odwiedził Port Salu, zaczerpnął języka od jednego z karczmarzy. Był wtedy ino w Karczmie „Pod Trytonem”, która liczyła sobie wiele lat. Nie należała do najbogatszych z zajazdów i ulokowana była w dzielnicy rzemieślniczej między zakładem rymarskim a kramem bednarza, lecz oberżysta był wielce gościnny i posiadał wiele cennych informacji. Wtedy to mężczyzna dowiedział się, że wybudowano w sumie sześć potężnych twierdz, z których prowadzono zawzięte walki z istotami z zaświatów. Jednakże przetrwało jedynie piec z nich. Reszta została zniszczona przez zmasowane ataki bestii. Wpierw padł posterunek I Kompanii Wyzwolenia Północy dowodzonej przez słynnego dowódcę Terdala. Była to druzgocąca porażka dla przeciwstawiających się ludzi. Stworzenia powyrywały głowy żołnierzom i rozrzuciły je w okolicach najczęściej uczęszczanych traktów, jako ostrzeżenie przed zbliżającą się katastrofą. W odpowiedzi powołano dwa nowe fortece, a ich budowy wspierali wszyscy okoliczni baronowie, oddając tak zwaną Wyzwoleńczą Część. Kilka miesięcy po wzniesieniu przedostatniego bastionu, demony przeprowadziły atak, który miał pozbawić wszystkich nadziei. Piąta z kompanii upadła, lecz ich śmierć pozwoliła na rewanż, który choć w części wyrównał rachunki. Od tamtej pory bój był prowadzony krwawy, a ziemia zaczęła przybierać rdzawego koloru w okolicach walk. Wtedy też Adbert dowiedział się o kłopotach, które spotkały posterunek na górze Gautlandii. I wtedy też zaowocowała w nim myśl, że musi im pomóc.

Za swoimi plecami pozostawił spokojną oazę, która wyłaniała się ze zwartych skał. Między wąskimi szczelinami sączył się malutki strumyk, ale nie zwiódł on mężczyzny. Wolał nie ryzykować swojego życia, aby skosztować świeżej i mroźnej wody. Ominął również wąską ścieżkę, która mogłaby prowadzić do ukrytej jaskini. Nie chciał przecie pozostawić swojego konia na pożarcie bestiom, ani kusić los przy gładkiej ścianie góry, mając po jednej ze stron przepaść. Jego wybór padł na oddaloną o kawałek płytką grotę. Miała cztery metry długości i tyle samo szerokości. Nie była wysoka, lecz koń spokojnie zmieścił się w niej. Skała była tu lekko wilgotna i nieprzyjemnie chłodna. Była dość schludna i nie zdradzała żadnych oznak legowiska potwora, ani groźnego zwierza. Żadnych odchodów, ani śladów pazurów. Nie było żadnego gniazda, ani posłania. Miejsce z pewnością niegdyś wydrążył lodowiec lub woda, która zimą zamrażała się i rozsadzała kamień. Miejsce wystarczająco osłaniało przed wzrokiem nieproszonych, chroniło przed wiatrem. Na szczęście nie padało.

Ze znalezionego w okolicy chrustu i kilku niewielkich suchych gałęzi, na których sterczały jeszcze lekko zbrązowiałe igły, przygotował palenisko. Ognisko nie było duże, ale bardzo się dymiło, smoląc szare sklepienie. Kopeć jednak nie był dostrzegalny w nocy. Zrobiło się trochę cieplej i przyjemniej. Roznosił się zapach żywicy. Rozłożył na ziemi posłanie, które w dużym stopniu osłoniło go przed chłodem posadzki. Koń zakrywał go przed wpadającym do środka górskim wiatrem. Okrył się futrem i zasnął.
*** Nie zaznał zbyt długo snu. Całą noc był czujny, a więc każdy szmer mógł go obudzić. Strzelające gałązki w ognisku nie zbudziły go, lecz dziwny szept i dźwięk kroków. Gwałtownie otworzył oczy i obrócił na bok. Płomienie paleniska powoli gasły, pozostawiając w jaskini zupełną ciemność. I wtedy zdał sobie sprawę, że jest w zupełnie innym miejscu niż zasnął. Jeszcze przed chwilą był w płytkiej grocie, a teraz nie było z niej wyjścia. Tam, gdzie kiedyś znajdowała się ściana, był teraz długi tunel. Wyjście zaś pokrywała gładka ściana. Jakby ktoś przygotował na niego pułapkę. Idealną na przepatrywaczy.

Koń spał obok niego. Był pogrążony w głębokim letargu, jakby ktoś rzucił na niego potężne zaklęcie. Wszystkie rzeczy, które rozłożył przed zaśnięciem były na swoim miejscu. Broń miał przy boku. Tylko nie widział wyjścia.

Gdzieś w oddali korytarza świeciła biała poświata, która ledwie przedzierała się przez warstwy ciemności, które niczym czarny woal posępności, otaczał dalsze zakamarki jaskini. Płomienie ogniska gasły i zaraz weteran zostanie w mroku, a blady blask nie sięgnie do niego.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Post dla Yasleen

Przemierzała długie pasma Karelin, których szczyty okrył gruby płaszcz śniegu, a które przedzielały północny region Herbii na dwie części. Choć ziemie były to piękne, nikt nie potrafił dostrzec w nich uroku. Mieszkanie na terenach obleganych przez demoniczne siły, było ciągłym walczeniem o przeżycie, a ciężkie warunki atmosferyczne jedynie dokładały problemów w przetrwaniu. Srogie zimy, potężny mroźny wiatr, twarda gleba ciężka w uprawie oraz surowa flora, nie zachęcały ludzi do osiedlania się na tym obszarze. Od trzydziestu lat zaś społeczności tworzą coraz większe i spójne skupiska, pozostawiając po sobie opustoszałe wioski, w których żyje się w ciągłym strachu przed kolejnym atakiem demonów. Nawet za murami Salu i innych większych ośrodków Północy nikt nie czuje się zupełnie beztroski. Strach wpisał się w niezbędny element każdego mieszkańca. Ich dusza była wręcz przesiąknięta obawami.

Droga wydawała się nie kończyć, jakby w górskich skałach bogowie wydrążyli szlak piękny, lecz prowadzący przed oblicze śmierci- pułapka życia. Zwierzę niosące na grzbiecie młodą dziewczynę, wydawało się zmęczone trudną przeprawą po nierównych i krętych ścieżkach. Samotne wstęgi traktu z Salu przedzielały szare kamienne wzniesienia, niekiedy ustępujące miejsca zmarzniętej glebie i pachnące igliwiem skąpe bory. Wiatr nieprzyjemnie zmagał jej twarz. Zaczynało się robić chłodno, a niebo spowijać całun ciemności. Najpierw błękit został otoczony pierwszą warstwą szarości, która nadała mu smutnego odcieniu. Zapowiadało to niebezpieczeństwo. Podróż przez tereny zamieszkane przez demony późną porą było niebezpieczne. Tym bardziej dla niedoświadczonej wojowniczki. Była niezbyt obfitą przekąską, ale z pewnością satysfakcjonującą dla każdej wygłodniałej mięsożernej istoty. Nawet jeśli ta nie pochodziła z innego wymiaru.

*** Wszystko zaczęło się w forcie szkoleniowym dla przepatrywaczy, który służył baronowi Rutherfordowi. Werbowali oni ludzi, którzy byli najbardziej uzdolnieni w walce i przygotowywali ich do trudnej roli obrońców Północy. Mieli oni przeciwstawiać się demonom, które gnębiły te tereny od wielu lat. Liczba stworzeń z innych wymiarów zmniejszała się, ale razem z nimi spadała populacja ludzi. Brakło już rąk do walki, a przede wszystkim doświadczonych wojowników.

Yasleen była uzdolniona w rzucaniu nożami i toporkami, choć gorzej radziła sobie z mieczem. Wśród wszystkich osób, które startowały na stanowisko przepatrywacza, było wielu lepszych i zdolniejszych. Niektórzy posiadali biegłą wiedzę w magii i alchemii, co czyniło ich wielce przydatnych na niebezpiecznych traktach. Niektórzy sprawnie strzelali z łuku i posługiwali się kuszami. Inni zaś przewyższali umiejętnością walki orężem. Stąd można byłoby się zastanowić, dlaczego półelfka została wybrana na tak wymagające stanowisko? Brakło już osób, które mogłyby chronić włości barona. Ona zaś była sprytna, cicha i przebiegła. Rzucała zaś lepiej niż niejeden z swoich rywali. Postanowiono więc dać jej szanse.

Okazała się jednak zbyt pewna siebie i przechwalała się, jaka jest zdolna i bystra. Nic bardziej mylnego. Udowodnił jej to stary Adbert zwany Żercą. Był emerytowanym weteranem. Nie szkolił przyszłych strażników, ani nie zajmował się już ochroną traktów. Przybył tutaj w osobistych sprawach. Ponoć jego przyjacielowi coś groziło. Zerkał z pewną rezygnacją na sytuację, która miała miejsce w forcie szkoleniowym. Na przechwałki nastoletniej czeladniczki, wyzwał ją na pojedynek i używając jedynie jednej ręki rozgromił w ciągu minuty. Ośmieszył ją, choć tak naprawdę najbardziej upokorzył cały cyrk, który urządzał tutaj baron, kosztem nieprzygotowanych wojowników.

Półelfka zrozumiała, że mało potrafi. Kto zaś mógł jej lepiej przekazać wiedzę, jak stary weteran. Przeżył on ponoć wiele wiosen, a trzymał się lepiej niż nie jeden na jego miejscu. Plotki głoszą, że płynie w nim ta sama krew co w Yasleen. Choć zupełnie przypominał czystego człowieka. Postanowiła więc dołączyć się do niego.

Opuściła fortecę szkoleniową i ruszyła jego śladem. Był on w Porcie Salu, gdzie zaczerpnął języka od karczmarza w oberży Pod Trytonem. Był to mężczyzna spokojny i postawny, który posiadał wiedzę na temat sytuacji, która panowała na całej Północy. Ile było prawdy w jego słowach, a ile ubarwień, trzeba było samemu się przekonać. I dziewczyna postanowiła dowiedzieć się kilku rzeczy od niego. Wobec niej nie był już tak otwarty. Na początku nic nie chciał gadać, a później tylko wodził ją za nos. Ostatecznie stwierdził, oczywiście za niewielką opłatą w srebrnych gryfach, że wie tylko tyle, iż stary Żerca wyruszył traktem na wschód. Nie czekała tylko ruszyła za nim.

*** Wiatr dudnił w dolinie niespokojnie i uderzał z coraz większą siłą w samotnie stojące na szczytach sosny. W pewnym momencie rozległ się nieprzyjemny trzask, a jedno z drzew złamało się w pół, a kilkumetrowy wierzchołek z jeszcze większym hukiem uderzył o ziemię. Kłąb śniegu uniósł się w górę, a skryte w okolicy ptaki, z popłochem odleciały. Czarno-łupkowoszare kawki zatrzepotały kilka razy swymi skrzydłami i znikły na horyzoncie. Widoczność stawała się coraz gorsza, choć wzrok dziewczyny, w którym płynęła krew elficka, pozwalał na dostrzeganie większych szczegółów.

Yasleen nie znała okolicy zbyt dobrze. Kilka razy przejeżdżała tym traktem, ale nigdy nie znalazła się na nim sama bez przewodnika. Nie pochodziła stąd, a los przygnał ją do młodego barona Rutherforda. Mężczyzna nie był przestraszony sytuacją, która panuje wśród jego poddanych, lecz nie przeszkadzało mu to w jeszcze większym wyzyskiwaniu ich. Wydawał się lekkomyślny i wykorzystywał wszystkie środki, aby odeprzeć ataki potworów. Zwerbował kilku nekromantów, a do przepatrywaczy przyłączał wielu młodych. W ten sposób i dziewczyna poszerzyła grono wybrańców, którzy mieli chronić włości Barona za dobrą płacę. Nie przeszła jednak odpowiedniego treningu. Uczyli ją o topografii ziem, kilka podstawowych rad władania mieczem i niewiele wskazówek na temat walki z demonami. Wtedy też Żerca pokazał jej, jak bardzo jest nieprzygotowana do ciężkiej roli obrońcy Północy.

Teraz zaś znajdowała się na drodze, która w odcieniach szarości była zupełnie obcą. Zbliżała się do rozwidlenia dróg. Jedna z nich prowadziła na południe, gdzie znajdował się potężny szczyt. Wyglądał jak jeden z wielu. Przed sobą zaś znajdował się powolnie spadający główny trakt, który prowadził przez obszerną dolinę. W promieniach słońca musiała wyglądać pięknie. Przepływała przez nią szeroka rzeka Pieśców, która wędrowała dalej na wschód, aż wpadała do większego jeziora. Nie mogła przyglądać się przyrodzie w nieskończoność. Musiała odnaleźć Adberta, zanim zupełnie zamarznie razem z Siwkiem. Zupełnie nie przygotowała się na taką pogodę. Było jej coraz bardziej zimno. Będzie musiała się zaopatrzyć w grube futro, które uchroni ją przed nieprzyjemnym klimatem Północy. Teraz jednak trochę zbyt późno na takie postanowienia.

Drogowskaz stojący na rozwidleniu dróg był zniszczony przez czas. Nawet jego nie ominął surowy sędzia. Spróchniałe blade drewno ledwo stało w miejscu. Na prawo wskazywał rysunek fortu, w którym będzie mogła się skryć i odpocząć. Z pewnością znajdował się gdzieś na szczycie góry. Na wprost zaś prowadził do Morlis i Turon, choć to pierwsze miasto raczej nie należało do sympatycznych miejsc od czasu, kiedy oblegają je demony. Intuicja dziewczyny jednak podpowiedziała jej spojrzeć na ziemię. Choć ślady kopyt w większości zostały zatarte, jeszcze dostrzegała lekki zarys drogi, którą musiał przemierzyć weteran. Z pewnością zmierzał do twierdzy znajdującej się na południu.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

6
Grota wydawała się być w miarę bezpiecznym schronieniem, zimnym i wilgotnym, ale bezpiecznym. Aby poprawić nieco sytuację rozpalił niewielki ogień, akurat taki żeby ogrzać sobie ręce i by dawał chociaż odrobinę światła. Potem nakarmił konia, rozsiodłał i kazał leżeć przed wejściem do groty – swoisty parawan, ot co. Poza tym koń miał też inne zastosowanie. Mimo, że od zimnego kamienia oddzielały go warstwa skóry i futra, to wciąż mogło nie wystarczyć by się dobrze ogrzać. Koń w tym wypadku był naturalnym ogrzewaczem. Dlatego właśnie oparł się oń plecami i tak, z mieczem w ręku zasnął snem czujnym i przerywanym. Albowiem każdy głośniejszy szmer wybudzał go w pewnym stopniu, zatem noc minęła pod hasłem serii drzemek.

Nie był pewien co wyrwało go ze snu – czy to szepty i kroki słyszalne gdzieś w oddali na pograniczu świadomości, czy cisza pozbawiona wycia wiatru na zewnątrz. Jedno jest pewne: Wybudzenie było nagłe i wywołało w starym człowieku dreszcz strachu. Co się stało? Magia, pułapka, demony czy wszystko naraz? Leżał krótką chwilę nasłuchując szeptów i sprawdzając czy kroki się nie zbliżają. Jego dłoń powędrowała ku torbie zawieszonej na piersi, jednak cofnął ją niechętnie. Jeśli coś go tu zamknęło, to pewne było że wie o jego obecności. Eliksir podkręcający zmysły nie był trudny w wykonaniu, ale potrzebne były suszone składniki – a na suszenie czasu nie było. Powoli, najciszej jak potrafił Adbert wygrzebał się z posłania, trzymając wciąż schowany miecz w dłoni. Sięgnął prawą ręką ku torbie przytroczonej do siodła by wyjąć z niej pochodnię, którą miał zamiar odpalić od tlącego się ogniska. Była to mała, krótka pochodnia, mająca maksymalnie pół metra długości, nie była więc ona zbyt mocna. Aczkolwiek na tę grotę powinna być w sam raz.
W trakcie wykonywania tych czynności po głowie błąkało mu się wiele myśli. Gdzie jest, czyja to robota, czy będzie musiał z tym walczyć, to klątwa, magia czy demony? Takie myśli nie dawały mu spokoju, kiedy ostrożnym krokiem, zmierzał w kierunku światła. W prawicy ściskał miecz, który dzięki matowej powierzchni nie odbijał światła pochodni, która i tak już zdradzała jego pozycję. Zdawał sobie sprawę, że w takich warunkach walka długim mieczem będzie niesamowicie trudna, i ograniczy się do cięć dźwigniowych oraz pchnięć, które jednak nie wykorzystywały pełnego potencjału miecza.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

7
Yasleen ruszyła za Adbertem zupełnie nieprzygotowana i z każdą chwilą odczuwała to coraz mocniej. Z zimna nie czuła już zupełnie palców. Zapadał zmrok, a dziewczynę ogarniał strach. Każdy odgłos sprawiał, że serce biło jej szybciej.
- Brrr, ale ziąb. Hejże Siwa, przebieraj kopytami, ino prędko, bo zmarzniemy na sopla. - Może półelfce się tylko wydawało, ale mówienie do konia odrobinę ją ogrzewało, a z pewnością dodawało otuchy. Rozmawiała ze swoimi wierzchowcami za każdym razem, gdy się bała, czuła wtedy, że nie jest samotna, a te wydawały się słuchać. - Cóż to? Drogowskaz Siwa, widzisz? Wszak czytać umiem ledwie lepiej od ciebie, jeno zerknijmy... Me...Mo...Morlis, a tu zaś... Taron? Ażebym to ja literki wszystkie spamiętała, mogła żem się bardziej do nauki przykładać. Ale na prawo droga do fortu prowadzi, rycina takowa widnieje. Ach, cóż za pogoda, w oczy śnieg prószy, a zimno jak w psiarni. Te Morlis i Taron jako mieściny mię się widzą, można by po futro jakie zajechać... Ale tedy pewnie dziadka nie znajdziemy. Siwa, czemu to gadać nie umiesz? Parskasz ino i łbem machasz, a jakbyś gadać umiała, to byś mię doradziła, bo tobie mądrze z oczu patrzy. - Yasleen mówiła niewyraźnie, mimowolnie szczękała zębami. Klacz patrzyła na nią jakby wiedziała, o czym półelfka do niej mówi. Zwierzę pogrzebało kopytem w śniegu. Dziewczyna spojrzała w dół. - Świeże ślady... Toż to dziadek-herszt przetrapywaczy musiał tędy jechać. Zimno jak nie wiem, ale wytrzymamy, co nie Siwa? Bywało już źle, razu jednego... A co ja ci opowiadać będę, nie pora na to. No nie ma rady, ruszajmy za dziadkiem, bo nam zwieje i już go nie dogonimy... - Przy ostatnich słowach jakby posmutniała, głos się jej z lekka załamał.

Ruszyła więc ścieżką przykrytą śniegiem. Prowadziła zmęczonego konia starając się skryć za jego ciałem, żeby choć trochę uchronić się od wiatru i ogrzać ciepłem zwierzęcia. Żałowała, że nie wzięła żadnego okrycia, lecz było już za późno. Yasleen przypomniała sobie, jak dawno temu jeden z jej druhów uczył ją oddychać - nie tak od podstaw oczywiście, lecz pokazywał jej specjalne techniki oddechowe, a w tym jedną rozgrzewającą. Dziwny to był chłopak, to i nie wiedziała, czy oddychanie w taki sposób rzeczywiście daje jakiś efekt, ale lepiej żeby chuchała na marne, niż by w ogóle nie spróbowała.

Dziwne uczucie ogarniało młodą półelfkę. Dawno już pogodziła się ze stratą matki, ale czuła się zupełnie tak, jak w dniach po jej śmierci. We wnętrzu czuła dziwną pustkę, tęsknotę i nie wiedziała, czym ma to wypełnić. Zastanawiała się też, czy dobrze zrobiła ruszając za staruszkiem. I dlaczego w ogóle to zrobiła? To pytanie nie dawało jej spokoju. Działała zbyt pochopnie, mimo że starała się wydorośleć, wciąż była okropnie narwana. I gdzieś w głębi duszy czuła, że przedziera się przez to lodowe piekło z jakiegoś ważnego powodu, że to właśnie należy czynić, bo niedługo znajdzie się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

8
Post dla Adberta zwanego Żercą


Wstał ostrożnie, bacznie obserwując każdy ciemny zakamarek groty. Nigdy nie wiadomo co mogło czyhać w jej wilgotnych kątach. Tylko oczami wyobraźni był teraz w stanie dostrzec wszystkie te przerażające stworzenia, mieszkające w jaskini. Był sprawnym wojownikiem, a nawet wyszkolonym łowcą demonów, ale nawet on miałby poważne problemy w walce w tak wąskim korytarzu z otaczającymi go bestiami. Jeżeli tego było mało to nie miał nawet drogi ucieczki. Wyjście z jaskini było zamknięte. Albo raczej- nie było go.

Pochodnia pochwyciła płomienie, które nieśmiało ją otoczyły, aby po chwili dawać jasny blask. Była ratunkiem wobec mizerności ludzkiego wzroku w mroku. Gdyby nie światło ognia, byłby skazany na zupełną ślepotę i miotanie się po niebezpiecznym miejscu po omacku. Teraz jednak mógł pójść w głąb groty, aby odnaleźć rozwiązanie zagadki, w którą wpakował go kapryśny los. Chwilami można byłoby się zastanawiać, czy palców nie maczał w tym jakiś znudzony beztroskim życiem bóg. Nawet nieśmiertelni potrzebują rozrywek. Tym razem może właśnie w dłonie stworzycieli Herbii wpadł właśnie Adbert i miał walczyć o przeżycie ku ich uciesze.

Mężczyzna postawił kilka kroków przed sobą. Były jakby nieme. Nie słyszał nawet swojego oddechu, który parował przed jego twarzą. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, jakby był odurzony, ale wystarczająco świadomy. Im bardziej się zbliżał do światła, tym bardziej miał uczucie, że droga się wydłuża. Nie robiło się jaśniej, a korytarz był długi, jakby bez końca. Mimowolnie odwrócił się za siebie, aby zobaczyć jak daleką drogę przeszedł. Wtedy zdał sobie sprawę, że nadal stoi w centrum groty, gdzie się obudził. Metr za nim tliło się ognisko, które rozpalił wieczorem. Zupełnie nie ruszył się z miejsca. Kiedy zaś znów spojrzał przed siebie. Tunel był znów krótki skręcający po pewnym czasie w prawo, a światło tam migotało.

Sam nie wiedział ile jest prawdy w tym co widzi. Czy może ufać swoim oczom i zmysłom? Słyszał pewne legendy o tajemnych stworzeniach z innego wymiaru, które posiadały zdolność tworzenia iluzji. Łapały ludzi w swoje lepkie pułapki nieświadomości i żywiły się ich strachem. Potrafiły tak ponoć w nierealnym świecie trzymać kogoś, aż umarł z głodu. Przy okazji traktując go psychodelicznymi obrazami przesyconymi lękiem i makabrą. Wszystko by tłumaczyło nagłe znalezienie się w obcym miejscu i niepojętność tego miejsca. Z drugiej strony Żerca usłyszawszy owe plotki w jednej z karczm, nie dostał odpowiedzi, jak można było wyjść z takiej wizji. Nie było również opisanego wyglądu tego stworzenia i jego słabych punktów.

Na swoich plecach czuł ciepły oddech, ale kiedy tylko się odwrócił za siebie, nikogo nie było. Zaczynał wariować lub pochwycił haczyk z przynętą i wierzgał się niespokojnie w pułapce jakiegoś demona. Na końcu tunelu w bladej poświacie światła pojawiła się dziewczynka. Kojarzył ją skądś, ale teraz nie potrafił dobrze dostrzec jej twarzy. Kiedy spostrzegła przeszukiwacza, odwróciła się i zniknęła. Dźwięk jej trzewików uderzanych o kamienną podłogę, głośno rozszedł się po całej jaskini.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Post dla Yasleen

Ciało konia było ciepłe i przyjemne. Zwierzę było wiernym przyjacielem dziewczyny. Zawsze jej wysłuchało i niosło na swoim grzbiecie wszędzie, gdzie tylko chciała. Nie sprzeciwiał się. Czasem jedynie prychnął głośno na znak dezaprobaty, lecz nie obrażał się i nie miał dosyć jej gadania. Teraz zaś prowadził ją wolnym krokiem po miękkim puchu, który niedawno opadł, w stronę góry i postanowionego na niej fortu. Było zbyt ciemno, aby była w stanie dostrzec coś w oddali. Nie widziała fortu. Nawet za dnia miałaby problemy, ponieważ ten wzniesiony był z szarej skały i wtapiał się w otoczenie. Nie przeszkadzało to jednak demonom w lokalizowaniu schronienia obrońców Północy. Dziewczyna jednak niewiele wiedziała o tym miejscu.

Lekki kołnierz śniegu z pewnością stopnieje jeszcze rano, oddając hołd słońcu, które oznajmiało o nadchodzącej w tych rejonach wiośnie. Zwierzęta już się budziły i rośliny puszczały pędy. Temperatura w górach jednak była niska i opornie przyjmowała nową porę roku. Zresztą natura zapadła w długi i ciężki sen, gdy zima przedłużyła się na ponad rok. Były to ciężkie czasy dla wszystkich mieszkańców Herbii. Głód i choroby doskwierały wszystkim ubogim mieszczanom i wieśniakom. Nawet bogatsze rody odczuły straty w swoich zapasach i zdrowiu. Dla dziewczyny był to również ciężki okres, gdy musiała zmagać się z nędzą. Właśnie potrzeba pieniędzy mogła skierować Yasleen do barona.

Zaczynało się robić ciemno. Oznaczało to, że niedługo zaczną grasować ze zdwojoną siłą demony. Stad rzadko kto wędrował tymi traktami w samotności. Nawet w grupie było niebezpiecznie, a wędrownicy stawali się łatwymi celami stworzeń z innych wymiarów. Temperatura ciągle spadała, aż dłonie półelfki skostniały zupełnie. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy zaczęła drżeć. Musiała gdzieś się zatrzymać i rozpalić ognisko, jeżeli nie chce zamarznąć. Wędrując po stoku, który z jednej strony był zupełnie odsłonięty i kończył się zupełnym mrokiem, musiała szybko się skryć. Niedługo może stać się jedną z opowieści, która przestrzega podróżnych przed wędrowaniem tym szlakiem. Nie tylko z racji demonów, ale również przez trudne warunki pogodowe i niesprzyjające podróżnym trakty, pełne niepewnych skał.

Podczas swojej niedługiej podróży zdążyło się poszarzeć, a niebo zatopiło się w ciemnych odcieniach, zapowiadając niechybnie zbliżającą się noc. Właśnie Siwka zbliżała się do niewielkiego zagajnika. Kilka niewysokich sosenek karłowatych, które były w nienaturalny sposób powyginane, niewielkie runo, które porastało popękane skały. Korzenie drzew bez litości rozłupywały kamień, aby stworzyć dla siebie jak najlepsze warunki do wzrostu. Z wnętrza skały rozpoczynał się niewielki strumyk. Źródełko sączyło się z kilku niewielkich szczelin, nieśmiało spływając w dół i niknąc w licznych zagłębieniach. W tym miejscu znajdowało się trochę chrustu, który nadałby się na palenisko. Była również świeża choć mroźna woda. Dookoła zaś ścianę tworzyły nieduże ramiona sosen, których zielone igły tworzyły kotarę. Przyjemne miejsce do odpoczynku w tak nieprzyjaznym otoczeniu.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

9
Stary przepatrywacz począł ciężko dychać i ze strachem rozglądać się dookoła siebie. W całej swojej karierze nie miał do czynienia z czymś takim i świadomość, że zupełnie nie wie z czym walczy, napawała go strachem. Czegóż człowiek tak się boi, jak nie nieznanego? Zaraz, może to tylko sen? Nocna mara, która się rozwieje kiedy tylko zamknie oczy lub się uszczypnie? Jednak nie mógł zrobić żadnych z tych rzeczy. Bał się zamknąć na dłużej o czy, w obawie przed atakiem z zaskoczenia. Uszczypnąć też się nie mógł bo miał zajęte ręce, a nie miał zamiaru macać się pochodnią. To wszystko powoli zaczynało go przerastać. Niewytłumaczalny letarg jego konia, ten tunel a potem te mroczne dziewcze! Co się z nim działo, co to za czary?!
Potrząsnął głową. Nie mógł teraz panikować, to nie był czas ani miejsce na takie słabości. Nie mógł się odsłonić przed tym... co go tu więziło. Bezpieczniej było założyć iż nie był to sen. W dodatku ta twarz... skąd on znał tę kobietę, co mogła mu ona przypomnieć? Nie potrafił przywołać żadnych wspomnień z nią związanych. Jednak jak już wspomniał wcześniej (w myślach), to nie czas i miejsce.
Nic tak nie uspakajało jak dotyk zimnej stali i świadomość, że jest się uzbrojonym – nawet jeśli te uzbrojenie nie zawsze było przydatne. Wiedział, że są istoty które żywiły się lękiem, postanowił ich nie karmić. Zacisnął zęby i nieśpiesznie poszedł przed siebie, za znikającą postacią. Może i była to znajoma twarz, ale mogła to też być ułuda, pułapka. Dla pewności sprawdził po drodze ściany. Przejechał po nich palcami lewej ręki, tej która dzierżyła pochodnię. Sprawdzał jaka jest w dotyku, czy na pewno jest realna.
Spoiler:
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

10
Postawił kilka kroków przed siebie, ruszając wzdłuż korytarza w jedynym możliwym kierunku. Światło niespokojnie migotało, jakby wzruszone powietrze przez dziewczynkę i jej zwiewną sukieneczkę, poruszyło nim. Przeszukiwacz nie potrafił jednak dostrzec swojego cienia. Miał wrażenie, jakby błysk wydobywał się zewsząd ale nigdzie nie było widać jego źródła, choć mógłby przysięgnąć, że jaśniej jest przed nim.

Dotknął zimnej, nierównej, a miejscami nawet ostrej, ściany jaskini. Była wyżłobiona przez spływającą wodę. Wydawała się prawdziwa tak samo jak wszystko co widział, choć nie ufał swoim zmysłom. Ogień był gorący i na pewno by go poparzył. Woda zaś mogłaby nawilżyć jego spierzchnięte wargi. Nic jednak nie mogło uspokoić jego dudniącego serca, które wyczekiwała niebezpieczeństwa.

Minął miejsce, w której przed chwilą widział dziewczynkę, a która umknęła przed jego wzrokiem, jak spłoszona sarna. Tunel gwałtownie skręcił i prowadził lekko w dół. Jeszcze głębiej we wnętrze góry. Nie chciałby, aby stare skały stały się jego grobowcem. Nie miał jednak innego wyboru. Nigdzie nie było żadnej innej drogi. Skręcił więc za korytarzem w prawo. Długi korytarz był coraz jaśniejszy, a w oddali biegła dziewczynka. Uciekała przed nim w swojej trzepoczącej błękitnej sukience, która była brudna od błota. Dźwięk jej trzewiczków roznosił się po jaskini. I po chwili znów skręciła. Znikając z oczu.

Tunel przez kilkadziesiąt metrów biegł prosto, lekko po skosie prowadząc w dół. Ściany były wszędzie takie same, jakby wyżłobione przez czas i cierpliwą wodę. Nie było tutaj wysoko, ani szeroko. Ciężko byłoby walczyć z potworami. Nie było również drogi ucieczki. Mógł tylko brnąć na przód. Tym razem jednak łaskawa góra pozwoliła mu wybrać kierunek swojej drogi. W pewnym momencie dotarł do rozwidlenia dróg. Na prawo znajdował się ciemniejszy tunel, który wybrało dziecko. Był bardziej nierówny i kręty. Wydawał się niebezpieczny i dziki, kryjący w sobie zło. Czemu dziewczynka wybrała właśnie go?

Droga na lewo prowadziła do jakiegoś szerokiego pomieszczenia, w którym rozlewało się jeziorko. Wydawało się niewielkie i płytkie, jakby zbiornik, który zbierał wszystkie krople sączące się po ścianach. Coś kusiło Żercę, aby zbliżył się do niego i napoił się jego wody. Miał wrażenie, jakby po wypiciu jej, stałby się równie młody jak kiedyś i niezwykle sprawny. Albo przynajmniej jej chłód rześko rozpłynąłby się po jego ciele, dając siły, aby przetrwać tą szaloną sytuację, w której się teraz znalazł.

Mógł również podążać dalej przed siebie, gdzie tunel wydawał się w nieskończoność taki sam, lecz blade światło zaczynało przybierać na mocy. Jakby tam znalazło się jego źródło i niezwykła moc tego miejsca. Tam mogłoby się znajdować rozwiązanie zagadki. Rozmyślanie jednak przerwał mu okropny krzyk dziewczynki, a dźwięk jej trzewików, uderzających o kamienną posadzkę, ucichł. Nastała przeraźliwa cisza, która była jeszcze bardziej niepokojąca. Wgryzała się w czaszkę i przytłaczała. Nawet nie słyszał własnego oddechu, ani bicia serca. Jakby wszystko stanęło w miejscu i czekała na reakcję Adberta.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

11
Yasleen, gdy tylko ujrzała zagajnik, nie namyślała się długo. To było idealne miejsce na odpoczynek. Do tego płynął tu strumień. Woda, choć lodowata, była czysta. Dziewczyna wzięła odrobinę płynu w dłoń i wlała do ust. Nie przełknęła od razu, był zbyt zimny, ale przynajmniej rozjaśnił trochę myśli. Siwa nie potrzebowała zaproszenia, aby podejść i się napić.

Dziewczyna nazbierała chrustu. Rozpalenie ogniska, choć robiła to już niezliczoną ilość razy, było trudne, palce miała skostniałe a dłonie trzęsły się okropnie. Ale w końcu, po długiej chwili, udało się. Maleńki płomień oświetlił siną z zimna twarz półelfki. Otoczyła ognisko kamieniami, po czym zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest wyczerpana, do tego pochrapywanie Siwej zadziałało uspokajająco. Sen przyszedł niemal natychmiast.
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

12
Dziewczyna wzięła do ust zimną wodę ze strumyczka. Zadrżała z zimna, kiedy krystalicznie czysta woda zmroziła jej podniebienie i dziąsła. Nawet w momencie przełykania czuła, jak chłód rozchodzi się po jej ciele. Następnego łyku by nie przełknęła. Zamarzłaby chyba zupełnie i zostałaby tylko bryłą lodu.

Swoimi zmarzniętymi dłońmi, w których nie miała już czucia, zaczęła zbierać chrust ze spadłych gałązek karłowatych z charakterystycznie powyginanymi pniami sosen i świerków. Było tu całkiem dużo gałązek, które nadawały się na stworzenie prowizorycznego paleniska. Nie musiała nawet zbyt daleko odchodzić w poszukiwaniu czegoś do opału. Stożek ze wszystkiego znalezionego wyglądał imponująco w oczach czeladniczki przeszukiwaczy. Swoimi drżącymi dłońmi kilkakrotnie próbowała go rozpalić i z pewnością nie udałoby się jej, gdyby nie wysuszone igły drzew, które szybko zajęły się ogniem. Gęsty dym zaczął unosić się ku górze, ale w ciemnościach zupełnie nie był dostrzegalny. Otoczył ją przyjemny charakterystyczny zapach żywicy. Następnie przyszło ciepło, które pozwoliło powoli rozprostować palce. Mimowolnie przylgnęła do ognia i ogrzewała się przy nim kilka dobrych minut. Wtedy przyszło zmęczenie. Spadło na nią z takim ciężarem, że nie mogła się długo opierać. Skulona niczym embrion w łonie matki, przy żywo bijącym sercu ogniska, wsłuchująca się w szelest igliwia, zamknęła oczy i pozwoliła pochłonąć się do krainy marzeń. Siwka zasłoniła swoim ciałem wiatr, który smagałby ją nocą i również dała trochę ciepła. Sen przyszedł błogo, zabierając wszystkie zmartwienia i utrudniające podróż zmęczenie.

Obudziła się jeszcze przed brzaskiem. Na horyzoncie gór jedynie delikatna poświata promieni słonecznych, tworzyła odróżniający się od nieba kontur szczytów. Reszta jednak dalej była skompana w mroku, choć ten już przybierał odcienie gęstej szarości. Noc powoli ustępowała miejsca porankowi. Yasleen nie zbudziło jednak ćwierkanie ptaków, ani ciepła stróżka światła na jej policzku. Usłyszała nieprzyjemne chrobotanie. Na początku zaciągnęła bardziej na siebie narzutę i dalej próbowała lgnąć do przygaszonego paleniska, które teraz się jedynie pozostawiło po sobie ślady ognia, tańczące samotnie iskry. Za którymś razem, kiedy dźwięk zdawał się coraz głośniejszy i bardziej irytujący, rozchyliła lepkie powieki. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że hałas powinien ją zaniepokoić.

I wtedy ujrzała go! Był to chrząszcz olbrzymi z północy. Zwany czasem Drzeworyjem Szarym lub Chrząszczem Żywicznym. Niepokój nie zagościłby na twarzy półelfki, gdyby zobaczyła zwykłego owada. Ten stawonóg był jednak na trzy łokcie długi i posiadał niezwykle szeroki imitujący skały pancerz. Dwa ogromne szczypce wraz z charakterystycznymi przeżuwaczami, którymi drążył dziury w drzewach, aby za pomocą długiej rurki wysysać z nich sok. Stworzenie nie było mięsożerne, a nawet w swoim siedlisku było ich niewiele, ale potrafiły być bardzo niebezpieczne. Drzeworyje posilały się żywicą i często niszczyły lasy. Swojego czasu ludy z Północy wytępiły wiele z nich, aby nie atakowały sadów. Teraz jednak dziewczyna miała jedno z nich przed swoimi oczami. Nie wydawało się zainteresowane ani człowiekiem, ani koniem. Jedynie spokojnie żerowało na jednej z sosen, gnębiąc je za pomocą swoich przeobrażonych przednich odnóży.

Los jednak sprzyjał Yasleen. Właśnie to niewielkie zwierzę miało okazać się ratunkiem dla niej. Na jego pancerz rzucił się demon. Bestia z zaświatów o siedmiu kończynach, które otaczały jej wychudłe cielsko i pysku, które z dwóch stron miało otwory gębowe i po jednym oku. Pokryte było czarną sierścią. Z każdego z pyska wychodził długi ociekający śliną jęzor, który łapczywie przejeżdżał po potrójnych parach zębów. Stworzenie było dziwne i przerażające. Nie uczono przeszukiwacz ki zbyt dużo na temat demonów. Zresztą przeszła bardzo skrócone szkolenie z zakresu teorii jak i walki. Stąd nie potrafiła nawet określić od jakiego patrona pochodzi. Na pewno było wygłodniałe, a zagajnik było stałym miejscem jego polowań. Gdyby nie chrząszcz, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby półelfka lub jej wierzchowiec stały się jego posiłkiem.

Ostro zakończone kończyny demona przywarły do pancerza owada i zaczęły powoli przebijać chitynę. Te zaś zaczęło się niespokojnie poruszać, chcąc zrzucić oponenta ze swoich barków, lecz ten przywarł na dobre. Drzeworyj szary nie miał szans, aby dosięgnąć istotę. Jeżeli nikt mu nie pomoże, zostanie obiadem demona. Yasleen nie powinna się narażać dla jakiegoś szkodnika drzewnego, ale z drugiej strony jej zadaniem było patrolowanie terenów barona i zabijanie tak plugawych istot, jak owa istota z zaświatów. Chrząszcz za pewne nie okaże wdzięczności, ale demon powinien zginąć, uwalniając Północ od swojej niszczycielskiej mocy. Nawet młoda przeszukiwaczka czuła od niego nieprzyjemną magię, która nie pasowała do tego świata, a pożarcie stawonoga z pewnością doda mu sił. Oczywiście najbezpieczniejszą opcją byłaby próba ostrożnej ucieczki spod zagajnika i skierowanie się z dala od niego. Po co tracić niepotrzebne siły oraz narażać życie i zdrowie?

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

13
Głupotą było czuć się zbyt pewnie siebie na obcym terenie i przez to stracić czujność. W wypadku Adberta nie doszło oczywiście do tak nierozważnego czynu jak utrata czujności, ale zdecydowanie przyśpieszył kroku. Tunel prowadził w głąb góry, bliżej jądra ciemności. Ale w sytuacji, w której nie było odwrotu pozostawało iść na przód. Nie chciał spędzić tu wieczności, dlatego też postanowił odważniej brnąć przed siebie. Przynajmniej do momentu w którym dostrzegł rozwidlenie dróg.
Zatrzymał się nieco skonfundowany i spojrzał w głąb jednej i drugiej odnogi jaskini. Po lewej dostrzegł zbiornik wodny, bajorko jakieś. Or razu przyszło mu do głowy, że od dawna nic nie pił i przydałoby się zaspokoić pragnienie. Oblizał spierzchnięte wargi i zrobił pierwszy krok w kierunku lewej odnogi. Jednak coś, jakby głos instynktu który towarzyszył mu od lat, kazał mu się zatrzymać. Coś kusiło Żercę, aby zbliżył się do niego i napoił się jego wody. Miał wrażenie, jakby po wypiciu jej, stałby się równie młody jak kiedyś i niezwykle sprawny. Czyli cos nadnaturalnego, kompletnie nie wiedział skąd do głowy przyszła mu taka myśl. To była pierwsza oznaka, że coś było nie tak lub miało to magiczne pochodzenie – jakiekolwiek nie było to źródło, Adbert wolał nie ryzykować. Ścieżka w prawo... może tutaj też odzywał się sprawdzony instynkt? Miał wrażenie, że chodząc tam, wlazłby do paszczy potwora. Jak te ryby, które kuszą światłem a kiedy podpłyniesz to połykają ofiarę na raz. Najbardziej normalną i obiecującą drogą wydawała się być ta środkowa. Wyciągnął pochodnię przed siebie by oświetlić drogę i ruszył dalej. Przy okazji oglądał się za siebie od czasu do czasu, chcąć sprawdzić czy "dziwnie znajoma" dziewczynka znów się nie pojawi.
I właśnie w ten sposób, pełen nadzieji na lepsze jutro i rozwiązanie problemu jakim była niekończąca się jaskinia, Adbert ruszył dalej.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

14
Po swojej lewej pozostawił staw, który kusił młodością i sprawnością. Porzucił tylko z powodu ryzyka, które mogło nieść za sobą wypicie magicznej wody. Czy naprawdę miała takie działanie, jak czuł wewnątrz siebie? I czy powrót do młodości był tym czego by chciał? Znów stałby się lekkomyślnym chłopakiem, który kieruje się własnymi emocjami. Wiele razy miał problemy z powodu swojej młodzieńczej beztroski i nieprzemyślanych decyzji. Zresztą każdy miał w swoim życiu okres buntowniczy. Chwilę wielkich miłości i utraty głowy. On miał już dawno to za sobą i czy powrót do tamtej burzy hormonów byłby tym co chciałby przeżyć jeszcze raz? Teraz miał kochające dzieci, doświadczenie i rozsądek. Nie był równie sprawny jak kiedyś, ale był o wiele sprytniejszy i posiadał wiedzę na temat wielu demonów, której mógłby mu pozazdrościć nie jeden obrońca północnych krańców Herbii.

Po swojej prawej pozostawił tunel, który wydawał się niebezpieczny i mroczny. Tam wbiegła dziewczynka o znajomej twarzy i zniknęła w ciemnościach. Tylko jej krzyk przebiegł przez korytarze jaskini, pozostawiając za sobą bezdenną ciszę. Doświadczony Przeszukiwacz nie chciał ryzykować życia i nie wkroczył do środka.

On postanowił pójść na wprost. W samo serce jaskini, gdzie światło bardziej pulsowało i było jaśniejsze. Nie było ciepłe. Wydawało się jednak zachętą do eksplorowania właśnie tego korytarza, jakby kryło w sobie większe bezpieczeństwo niż pozostałe. Nadal oglądał się za siebie, jakby chciał sprawdzić, czy nic za nim nie podąża. Jednak w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jego nogi same stawiają kroki. Same brną do przodu. On już nie kontrolował swojego ciała. Po prostu szedł przed siebie w objęcia coraz intensywniejszej poświaty.

W pewnym momencie blask rozświetlił wszystko. Biel przebijała się przez jego powieki. Jasność zatriumfowała nad ciemnością. Ten cykl powtarzał się ciągle. Właśnie teraz otworzył powieki i zamrugał niespokojnie. Promienie słoneczne padały na jego twarz. Był wczesny ranek. Leniwa złota tarcza jeszcze nie wzbiła się nad góry. Jedynie tworzyła jaśniejącą koronę dookoła szczytów górskich, które w tym momencie wydawały się strefą sacrum. Miejscem spotkań bogów z ludźmi na ziemi.

Mężczyzna nie był już w odmętach dziwnego snu, który wydawał się taki realny. Nadal pamiętał chłód nierównych ścian jaskini pod opuszkami palców. Przez moment, leżąc na twardym posłaniu obok swojego rumaka, nadal miał uczucie, że nie wyrwał się całkowicie z dziwnej mary. Jednak znajdował się w płytkiej grocie, w której znajdowało się przygaszone palenisko. Nie było żadnej drogi w głąb góry. Czekał go jednak szlak prowadzący na jej szczyt, a po drodze powinien spotkać cel swojej podróży- fort II Kampanii Wyzwolenia Północy.

Adbert czuł skutki spania na skale. W tym wieku, nawet u przedstawiciela mieszańca, wszystko dwakroć bardziej doskwierało. Kręgosłup jakby zależał się i coś promieniało niewielkim bólem. Był to jeden z tych nieprzyjemnych uczuć, kiedy wstaje się z łóżka i wykonuje codzienne czynności. Tylko trochę przebija się przez świadomość, informując o przeżytych latach. Na szczęście nie wymarzł za bardzo w nocy. Grube posłanie, płaszcz i ciepło konia okazały się doskonałą ochroną przed mrozem.

Teraz jednak wypadałoby spożyć posiłek i przygotować się do dalszej podróży. Nie mógł zbyt długo czekać z wyruszeniem, ponieważ nawet przy dobrych wiatrach będzie dopiero przed wieczorem w fortecy. Szlak jednak nie musiał być łaskawy i pozwolić przejechać staremu wędrowcowi bez postojów. Demony nawet o brzasku potrafiły żerować na drogach.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

15
Podczas lat spędzonych w lasach wśród bandytów, rozbójników i innych osób o nieciekawej reputacji, Yasleen nauczyła się wielu rzeczy. Gdy widziała demona pożerającego owada przypomniała sobie słowa jednego ze swoich dawnych druhów: ,,Ucieczka nie hańbi, hańbi głupia odwaga i bezmyślne narażanie życia''. O dziwo ten sam druh zginął kilka tygodni później, bo zapomniał uciec i stał jak słup, aż dostał strzałą.

W każdym razie Yasleen narażać życia dla głupiego robala nie zamierzała. W dziewczynie nie było nic z bohaterki i obrończyni słabszych. Zbyt często używała brudnych sztuczek, kradła i udawała, że nie widzi potrzebujących na trakcie. W głębi duszy czuła, że wcale się na przepatrywaczkę nie nadaje. Do tego demon przeraził ją tak, że ledwie powstrzymywała się od krzyku. Przypomniała sobie także ostatnie słowa swojej matki i pomyślała: ,,A może faktycznie lepiej było ostać się we wsi i gęsi pasać''. Na to było jednak za późno.

Powoli wycofywała się z zagajnika. Dziękowała bogom, że nie ma na sobie cięższego pancerza, ani żadnych dzwoniących rzeczy. Bezszelestnie odwiązała Siwą od drzewa i poprowadziła ją za wodze. Klacz również zachowywała ciszę, a igielne runo zagłuszało odgłos kopyt. W duchu przeprosiła świętej pamięci matkę, choć sama do końca nie wiedziała za co, i uciekła wraz z Siwą jak najdalej od demona.
Obrazek

Wróć do „Salu”