Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

91
Przeczekawszy, aż kompania zniknie za materiałowymi budynkami, Wierzba niepostrzeżenie zbliżył do najbliższego z namiotów. Równo ułożone snopki siana obok wejścia i odór końskiego łajna dochodzący z wnętrza, były jednoznaczną podpowiedzią czego należało się spodziewać po wejściu do środka. Ba, nawet coś stukało wewnątrz podkutymi nogami, rżąc przy tym od czasu do czasu.

Wyściubiwszy nieco nos zza sterty słony, intruz przyuważył jak ostatni z tajemniczej świty znikają w największym, położonym pośrodku obozu namiocie. Zdawało się, że cała kompania właśnie zebrała się na naradę. Na zewnątrz zaś tylko wiatr trzymał wartę, choć pewnie było mu wszystko jedno kto się kręci po obozie.

Poza dwoma największymi namiotami dla koni jak i przywódcy, rozstawiono jeszcze cztery mniejsze. Wejście do każdego z nich było dokładnie powiązane linkami, tak aby jak najmniejsza ilość chłodnego powietrza przedostała się do wnętrza, w którym najpewniej niewielkie palenisko utrzymywało zdatną do normalnej egzystencji temperaturę.

- Jak to nie wszyscy zabici!? - wiatr na moment zamilkł, dopuszczając do uszu Wierzby kilka słów niesionych z centralnie ulokowanego namiotu. Potężny męski głos rozdzierał wieczorną ciszę, a zaraz do niego, dołączyło kilka innych. Ożywiona dyskusja przybierała na sile i komuś niewtajemniczonemu w całą sprawę, mogło się wydawać, że rozmówcy zaraz się pobiją. Do niczego jednak nie doszło.

Wrzawa wkrótce przycichła i wszystko wróciło do normy. Narada dobiegła końca i zebrani zaczęli po kolei wychodzić.

- Stajenny! - zagrzmiał ten sam głos co poprzednio.

- Melduje się Kapitanie! - z namiotu, przy którym skrywał się Wierzba wybiegł niemrawy chłopaczek.

- Przyszykuj cztery konie i dwukółkę, na już! - rozkazał kapitan, samemu zaś wracając z pośpiechem do przytulnego środka własnej kwatery.

To samo uczyniło i trzech pozostałych zbrojnych, także nie minęła chwila, w pełni uzbrojona czwórka pędziła w stronę wyprowadzonych ogierów, za którymi częściowo słaniał się półelf.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

92
Stajnia. Nie było to najgorsze miejsce do przenocowania, zważając na to, że konie najpewniej potrzebowały znośnych warunków, by przeżyć noc w zimnie Północy. Wierzba nie zamierzał rezygnować z tego, co oferował mu los, nawet jeśli nie było najbezpieczniej. Ale gdzie było bezpiecznie na Północy?
Obecność Obrońców była jednak na tyle niekorzystna, że chłopak rozważał odwrót, tym bardziej, gdy do jego lekko spiczastych uszu dobiegły słowa jednego z mężczyzn.
Czy można było uznać go za jednego z Rodziny? Wierzba spodziewał się, że ci, którzy zbiegli z miejsca zdarzenia, mogli go rozpoznać, ale tylko wtedy, gdy go zobaczą!
Wierzba dał susa w stertę słomy, gdy tylko spostrzegł, że ktoś się zbliża. Część Obrońców miała wrócić do miejsca walki, więc wątpliwym było, by szukali intruzów we własnym obozie. Jeśli nie znajdzie go stajenny, Wierzba mógł zdrzemnąć się kilka godzin, a rano ruszyć w dalszą drogę. Po walce i utracie krwi potrzebował odpoczynku.
Spoiler:
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

93
Skrycie się zawczasu w stercie siana było rozważnym posunięciem. Nim ktokolwiek zdołał wypatrzyć intruza spomiędzy końskich kopyt, ten zgrabnie dał nura w siano, płosząc z niego rodzinkę szarych myszek, która już wcześniej zarezerwowała sobie to miejsce na nocleg. Konie nerwowo zarżały na widok biegnących ku nim gryzoni, ale wprawa stajennego szybko przywróciła je do porządku.

Zasiadłszy na swym białym ogierze, ostrym słowem przywódca poganiał dwóch swoich towarzyszy, mozolnie zaprzęgających własne ogiery do dwukółki. W końcu uporawszy się z zadaniem, cała grupka ruszyła z pośpiechem w stronę, z której niedawno nadjechała para niedobitków.

- Dalej, bo nam zwieją! - darł się bezustannym basem kapitan.

Po niedługim czasie dochodzące z lasu pokrzykiwania się wygłuszyły, dając tym samym sygnał, że zbrojna kompania zdołała się oddalić na całkiem sporą odległość, a niebezpieczeństwo z ich strony na czas pewien znikło. Ino jeszcze stajenny snuł się to tu, to tam, sumiennie wykonując własną pracę.

Zagrzebany w miękkim i pachnącym sianie, Wierzba poczuł rzeczywistą i nieodpartą chęć zdrzemnięcia się choć na chwilę. Gruba warstwa słomy stanowiła idealną izolację od chłodu, toteż ułożywszy się wygodnie, przymierzał się właśnie do pogrążenia w świecie marzeń i sennych fantazji, gdy niespodziewanie silny ból dobiegł go z okolic dolnego odcinka kręgosłupa.

- Aa…! Czort stajenny, on istnieje! - ktoś wrzasnął piskliwym głosikiem.

To chłopiec stajenny, napełniając żłobki dla koni pożywnym siankiem, nie zauważył, że podczas gdy on przygotowywał zamówione konie, wśród sterty siana, ktoś w między czasie zdążył się w niej zagnieździć.

Mający na oko nie więcej jak szesnaście lat chłopaczek, stał rozdygotany, trzymając kurczowo w ręku widły. Był on normalnej postury jak na swój wiek. Nie za chudy, nie za gruby. Z twarzy jeszcze bardziej do dziecka podobny niż do mężczyzny, chociaż pod nosem nieśmiało kiełkował mu pierwszy meszek.

- Idź precz diable ty jeden, w imię Sakira!
- krzyczał, bardziej z przerażenia, a niżeli rozkazu.

Podczas, gdy on tak rzucał formułkami egzorcyzmów, z pobliskiego namiotu wyłoniła się głowa jednego z rycerzy. Ów rycerz twarz miał raczej znudzoną. Zaciekawiony wrzaskami młodzieńca, od niechcenia posłał ku niemu kilka słów.

- Co? Abram znów cichaczem wsadził ci szczura do kaptura? - zapytał z wyczuwalnym szyderstwem w głosie. Zza namiotu, nie widział on bowiem faktycznego powodu histerii stajennego.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

94
Kapitan mógł być spokojny - Rodzina nie mogła nigdzie zwiać, bo kto miał uciec, ten już uciekł, a reszta zapewne wyzionęła ducha na zimnej ziemi. To już nie było zmartwienie zagrzebanego w sianie półelfa. Rodział z Rodziną chciał zostawić za sobą.
W starciu z rodziną myszek, które zasiedliły sianko, Wierzba wyszedł jako zwycięzca! Niestety, chwilę później, gdy sytuacja już się uspokoiła, a Obrońcy ruszyli w stronę pobojowiska, Wierzba przegrywał ze snem. Ledwie zdołał przymknąć oczy, gdy kolejna siła zapragnęła zawalczyć o stertę słomy.
Po dniu pełnym wrażeń nie pozwalano mu odpocząć?! Choć gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik podpowiadał, że Wierzba powinien być ostrożny, wyrwał się ze słomy, zdenerwowany przerwanym odpoczynkiem.
Z burzą ciemnych włosów opadających na twarz, jak również słomą w nie wplątaną, Wierzba obnażył zęby, nieumyślnie potęgując swój diabelskie wrażenie.
Dopiero po chwili do Wierzby nadeszło zrozumienie - był sam, we wrogim obozie, odkryty przez jakiegoś chłopca, który pomylił go z mityczną mrzonką. Wierzba miał kilka opcji do wyboru: ucieczka, atak, próby negocjacji...
Wahał się dłuższą chwilę, nim podjął decyzję. Nie dobywał broni - nie chciał kolejny raz dostać widłami!
- Cicho! - Pozostało mu warknąć przez zęby ostrzegawczo, być może wystraszyć dzieciaka jeszcze barziej, i spróbować wycofać się, porzucając obecne miejsce odpoczynku. Nie było mu to na rękę - zdołał uwić sobie przyjemne gniazdko w słomie! Było ciepło, w miarę bezpiecznie, nie pachniało nawet źle - idealne miejsce na przeżycie nocy.
Wierzba starał się wycofać tą samą drogą, którą dostał się do namiotu. Skoro nie chcieli półelfiego fałszywego bóstwa, odejdzie! Rycerz mógł próbować złapać go w lesie, jeśli podejmie pościg - chłopak spodziewał się, że będzie w stanie mu umknąć!
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

95
Przerażony chłystek powoli zaczął się opanowywać. Jego rozdygotane dłonie wciąż usilnie zasikały się na trzonku wideł, których ułożenie nie wskazywało na gotowość do ataku, ale raczej do obrony.

- Bądź dzielny, bądź dzielny… - paź powtarzał niemrawo pod nosem.

Pomimo grubej odzieży wierzchniej, bezustannie szczękał zębami jak gdyby dopiero co wyszedł z lodowatej kąpieli. Przebierał w miejscu nogami, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować co należałoby w tej sytuacji począć. Mając przed sobą bliżej nieokreślone monstrum, z jednej strony wykazywał żałosną krztę odwagi, nie zbiegając z miejsca konfrontacji jak typowy królik, ale też nic nie skazywało na to, że zamierza pierwszy przypuścić atak.

- Nie zabierzesz mi oczu i nie wypchasz trzewi słomą? Prawda? - porywając się na szczyt odwagi, chłopaczek w końcu zdołał wydusić z siebie kilka sensownych słów.

Doprawdy wyobraźnia młokosa była godna podziwu. Może i w tym momencie Wierzba nie wyglądał do końca jak człowiek, z powtykanymi wszędzie żółtymi źdźbłami, narzuconymi na twarz włosami i niezbyt ładnym uśmiechu, ale też nie można było powiedzieć, że przypominał mitycznego potwora. Ktoś musiał nieźle nastraszyć trzęsącego portkami dzieciaka, co w konsekwencji niezbyt przychylnie rzutowało na charakter całej grupy, bo albo półelf znalazł się w wyjątkowo tchórzliwej kompanii zbrojnych, albo wręcz przeciwnie, przyszło mu się zmierzyć z nie lada wojownikami, którzy swoimi opowieściami są w stanie napędzić stracha nawet całkiem wyrośniętemu towarzyszowi.

- Nic ci nie zrobię, jeśli ty też mi nic nie zrobisz – nabierając tchu, stajenny po raz kolejny przemówił – Powiedz czego ci trzeba. Wypędzić myszy z czerepu, uzupełnić wnętrze świeżą słomą? Mów, tylko nie rób mi krzywdy – pozostając świecie legend i potworów, młodzieniec wymieniał dalej rzeczy, którymi byłby w stanie ugłaskać potwora.

Wierzbie wydało się zabawne wysłuchiwać błagalnych skomleń stajennego. Od co, będąc uważanym za kogoś, kim w ogóle nie był, dano mu szansę na spełnienie każdej zachcianki. Może warto to było wykorzystać, a przynajmniej spróbować zabawić się naiwnością mastalerza?

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

96
Wierzba naprawdę nie chciał problemów. Jego planem było wyjście ze stajni, zaszycie się gdzieś między drzewami i znalezienie miejsca, gdzie mógłby przenocować. Jama? Sterta gałęzi? Mógł nawet wczołgać się pod jakiegoś niskiego iglaka, byleby tylko miał coś, co mogłoby osłonić go przed chłodem nocy. Nic jednak nie wydawało się tak kuszące, jak ta słoma, z której się wygrzebał przed momentem.
Wciąż był senny, do tego zirytowany krzykami dzieciaka. Zgrzytnął zębami, wsuwając palce we włosy i mierzwiąc je jeszcze bardziej. Swędziała go skóra głowy - oby nie wlazło na niego nic, co również mogło zasiedlać słomę! A może to pchły od Miśka? Nie zdziwiłby się, gdyby niedawno poległy mężczyzna miał pchły.
- Jadła! - Zażądał, dobywając z gardła zachrypły głos. - Albo zjem twojego konia i napoję się twoją krwią!
Nigdy nie sądził, że będzie mu dane wcielać się w jakieś mityczne diabelskie stworzenie. Nigdy nie podjrzewał siebie o zdolności aktorskie, ale też nigdy nie próbował swoich sił w tego typu sztukach.
To nie może się udać, przeszło mu przez myśl.
Usiadł z powrotem na słomie. Otulił się futrem, które spoczywało na jego ramionach. Nie mógł tylko wymagać i straszyć - wtedy stajenny mógł zawołać wsparcie, a tego nie chcieli.
- Pomogę ci, jeśli ty pomożesz mi. Nikomu nie mów.- Obiecał, powoli wyrzucając z siebie słowa, jakby nie był pewny, czy dobrze wyartykułuje zdanie.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

97
Usłyszawszy, że słomiany potwór pokusi się o wyssanie krwi i zeżarcie konia, stajenny nieomal wpadł w spazmatyczne drgawki. W przeciągu chwili twarz pobladła mu tak bardzo, że wydawało się jakby umarł na stojąco. Wypuściwszy z objęć widły, kilkukrotnie przytaknął drżącą głową i zapewniając, że przyjmuje warunki umowy, obrócił się na piętce i pognał w poszukiwaniu kilku przysmaków, które miały stanowić ofiarę przebłagalną w zamian za darowanie jemu i zwierzętom życia.

Aż dziw ogarniał półelfa, że tak łatwo poszło. Najwidoczniej tym razem miał szczęście i trafił mu się zupełny prostaczek i naiwniak, że tak łatwo było go zbałamucić.

Wierzbie nie było dane długo wylegiwać się na kupie siana. Oto gdy ciepłotą własnego ciała zdołał ledwie rozgrzać pachnące wsią posłanie, ów zabobonny młodzieniec wrócił do niego z tacą jasnego pieczywa, kilkoma plasterkami kiełbasy i pucharem czegoś co pachniało na dobre, lecz nieco mocnawe wino.

- Oto pańska strawa – odezwał się lękliwie młodzik, kładąc naczynie u stóp potwora. - Mam nadzieję, że tyle starczy - kontynuował. - A jeśli nie, to może zjeść pan, panie potworze, konia tego głupiego Abrama – próbował dobić targu.

Spełniwszy swe posłannictwo, chłystek cofnął się na dwa kroki, bezustannie machając jedną ręką, z nadgarstka, której zwisała mała, kryształowa kulka. Zapewne swego rodzaju talizman mający za zadania odstraszać złe istoty. W tym jednak przypadku, na niewiele mu się on przyda. Wywijając ręką coraz bardziej i we wszystkie strony, lęk na nowo zaczął mu się udzielać. Widząc, że amulet nawet nie drgnął zaklętą nim mocną, chłopaczek zrobił kolejne pół korku w tył, wykrzywiając usta w nerwowy uśmieszek.

- Miód! - palnął. - Mamy jeszcze miód pitny – mówił. - W międzyczasie można wejść do stajni. Tam jest cieplej. Może nie pachnie za dobrze, ale koniki dotrzymają towarzystwa – plótł od rzeczy - Szczególnie konik Abrama – ten najtłustszy – jest bardzo towarzyski – uśmiechnął się jeszcze bardziej. - Ale tak, miód. Już biegnę. Tylko proszę nie zapraszać innych potworów z okolicy, szczególnie wilkołaków. Reszta koni jest nam potrzebna – i skoczywszy za siebie, pognał co tchu w tą samą stronę, co za pierwszym razem.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

98
Wierzba nie wierzył, że cała ta farsa może się udać. Prędzej czy później odkryją go, a później... przecież nie zabiją? Obrońcy musieli mieć jakieś waśnie z Rodziną, dlatego zaatakowali. Jeden przybłęda w słomie nie powinien stanowić dla nich zagrożenia. W najgorszym wypadku będzie oddelegowany do zadań takich, jakie wykonywał stajenny... prawda? Chociaż żywot Wierzby nie był zbyt udany, lubił stan, gdy jego głowa znajdowała się na karku. Wolał tego nie zmieniać.
Nie miał pojęcia, jak długo uda mu się podtrzymać chłopaka w strachu, dla pewności łypnął na niego z ukosa, gdy dostał jedzenie. Chyba tylko fakt, że Rodzina go żywiła sprawił, że nie rzucił się na darowany posiłek. Zjedzenie konia nie wydawało się głupim pomysłem, ale do oporządzenia go, niestety, wymagany był czas. Choć Wierzba uznawany był za bestię, nie byłby w stanie choćby przegryźć się przez skórę zwierzęcia. Z drugiej strony, nie miał co do tego pewności - nigdy nie próbował!
Zastanowił go jednak fakt, że młodzik był cięty na niejakiego Abrama. Już chciał o to dopytać, ale chłopak zaczął wywijać ręką. Dla Wierzby nie było to do końca zrozumiałe. Chciał go zakląć? Odegnać? Sprawdzał coś?
- Nie! - Upomniał go, niemal szczekając w stronę kryształowej kulki. To nie mogło być nic dobrego!
Wierzba rzucił się na jedzenie, gdy tylko został sam, wiedząć, że stajenny tym razem może wrócić z towarzystwem. Pochłaniał posiłek tak szybko, że suchy chleb boleśnie stanął mu w przełyku, na szczęście wino poradziło sobie z popchnięciem kęsa dalej. Nie myślał nawet, by ruszać się z ciepłej słomy - tam raczej nikt nie powinien zaglądać, a konie, choć tłuste, ciepłe (i śmierdzące), interesowałyby Obrońców bardziej, niż sterta siana. Pozostało mu zagrzebać się ponownie, czekając, aż dostanie jeszcze miód.
Diabły stajenne to miały życie! Wierzba mógł takim zostać na zawsze.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

99
Zadowolony z przebiegu wydarzeń i z pełnym żołądkiem, Wierzba zagrzebał się ponownie w świeżym sianie, w oczekiwaniu na służebnego. Na skutek zaspokojenia podstawowych potrzeb, zmęczenie i mróz nie były już tak dotkliwe jak przed przybyciem do obozu.

Dostawa obiecanego miodu zaczynała się przeciągać. Być może, że na drodze nowego sługi stanął jeden ze zbrojnych, z innym zleceniem do natychmiastowego wykonania lub co gorsza, nakazem wyjaśnienia powodu, dla którego ten biegał wte i wewte z tackami pełnymi jedzenia.

Chwilę później do nieco zniecierpliwionego półelfa wreszcie doleciał znajomy głos.

- Panie potworze – szeptał młodzik. - Panie potworze, miód dla pana – ogłaszał.

Dający się usłyszeć szmer grubego płótna, świadczył, że goniec wpierw zajrzał do koni czy aby jego gość nie skorzystał z zaproszenia i nie skusił się na zaszycie między ogierami. Przekonawszy się, że go tam nie ma, chłystek podszedł do sterty siana, z której początkowo wylazło monstrum.

- Jest tam pan? - zapytał.

Wnet cała sterta się zatrzęsła jakby coś ciężkiego na nią upadło. Ku wielkiemu zdziwieniu zagrzebanego w niej Wierzby, kilka długich kijów przeszyło ją na wskroś, raz po raz ocierając się o jego ciało.

- Coś mam! - ktoś wrzasnął, gdy jeden z kijów natrafił na nogi długoucha.

Wsadzone uprzednio kawałki drewna jednocześnie uniosły się ku górze, porywając za sobą kępy siana. Schronienie intruza zostało prędko rozniesione na cztery strony. Jego oczom ukazał się widok, którego chciał za wszelką cenę uniknąć. Prócz chłopca, wokół niego sterczało czterech rosłych mężczyzn. Każdy ubrany w przeszywanicę koloru mgły z naniesionym na nią, czerwonym symbolem przebitej sztyletem, rogatej czaszki. Najwidoczniej nie chcąc spłoszyć nieproszonego gościa, wartownicy nie założyli na siebie stalowych zbroi, których brzęk mógłby ich zdradzić. Dwóch z nich dzierżyło ciężkie kusze, wycelowane wprost w makówkę bruneta, dwóch następnych, jak i stajenny, było wyposażonych w długie piki o szerokim, ząbkowanym grocie.

- Potwór, hę? - odezwał się jeden z pikinierów, niespodziewanie wymierzając karcącego klapsa w motylice chłopaka stojącego przed nim. - Matoł jesteś – dogryzł – jeśli zwykłego elfa od strzygi nie umiesz rozpoznać. Ale i pochwała ci się należy - przyznał.

W międzyczasie do grupy dobiegła kolejna dwójka kompanów. Pomimo widocznego pośpiechu i stawiania ciężkich kroków, praktycznie nie wydobywał się z nich jakikolwiek dźwięk. Śnieżny dywan świetnie tłumiła wyciszał wydawany przez podkute buty odgłos.

- Kim żeś jest i co tu robisz? – odezwał się, któryś z kuszników, zrazu rzucając w Wierzbę niebieskim koralikiem. W ogóle każdy tu taki nosił na nadgarstku lub szyi.

Koralik odbił się od torsu wykrytego długoucha, nie wyrządzając mu jakiejkolwiek krzywdy. Odczekawszy chwilę, rycerze popatrzyli po sobie, jak gdyby oczekiwali czegoś, co jednak nie nadeszło.

- Wstawaj i chodź z nami po dobroci lub ci pomożemy – zagrzmiał ten sam pikinier co z początku.

Grupa złożona w sumie z siedmiu osób osaczyła intruza z wszystkich stron, bezustannie mierząc do niego z kuszy i czubków ostrzy, a następnie, któryś z nich wskazał na jeden z niewielkich namiotów, znajdujących się pośrodku obozowiska i rozkazał marsz w jego stronę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

100
Kolejne zwycięstwo! Kolejny dzień, kolejny wieczór przeżyty, kolejne chwile, gdy zimno nie zabierze go w swoje mordercze objęcia!
Wierzba planował kolejny krok - powinien nastraszyć chłopaka, żeby nie zdradził go nikomu w obozie. Zważając na to, że Wierzba brał udział w potyczce, nawet jeśli tylko przez moment, mógł zostac rozpoznany przez kogoś, kto przetrwał. Nie dało się ukryć, że niebezpośrednio przyczynił się do śmierci dwóch Obrońców. Przynajmniej nie zabrał ze sobą niczego, co do nich należało - mogliby rozpoznać go po ukradzionym orężu!
Słysząc, że po posiłku i winie nadszedł czas na swego rodzaju deser w postaci miodu, chłopak zaczął wygrzebywać się z siana. Czego się nie spodziewał, to kijów, które spadły na jego ciało. Warknął, gdy jego schronienie zostało zniszczone, wycofując się szybko pod płócienną ścianę pomieszczenia. Przez moment rozważał walkę, ale widząc, ilu napastników pojawiło się, by go dopaść, odrzucił tę opcję. Nic nie mówiły mu symbole na ubraniach wojów.
- Nie elf! - Zaprzeczył głośno, słysząc oskarżenie, jakoby był długouchem. Nie był elfem! Uznawał, że bliżej mu było do człowieka! Silnego barbarzyńcy z Północy! Co prawda był wątły jak elf i miał zbyt śliczną na prawdziwego mężczyznę buźkę, ale odrzucał pochodzenie swojego ojca ze wszystkich sił. Elfie geny były tylko niedogodnością, skazą w jego ludzkim pochodzeniu!
Wierzba przez chwilę wyglądał, jakby chciał rzucić się z zębam na najbliższego z mężczyzn, jednak fakt, że grot bełtu mógł z łatwością przebić się przez jego czaszkę i jeszcze płótno za nią, skutecznie powstrzymywał takie akcje. Pozostało mu szczerzyć zęby i próbować wyglądać na większego, niż był w rzeczywistości - co nie było łatwe. Przynajmniej odstraszał swoim natrualnym półelfim aromatem - wiele dni spędzonych w dziczy bez możliwości umycia choćby w rzece powodowało, że chłopak nie był zbyt świeży.
Wierzba chwycił niebeski koralik, gdy ten potoczył się obok niego. Nie miał pojęcia, czy było ustrojstwo i czemu wszyscy uparli się, by takim go sprawdzać. Wierzba nie miał wiele pojęcia o magii, talizmanach i tego typu rzeczach.
Tylko chwilę wahania zajęło mu podjęcie decyzji o współpracy. Podniósł się powoli, otrzepał ze słomy, choć na niewiele się to zdało. Próbował wcisnąć koralik pod ubranie. Ruszył we wskazanym kierunku.
- Nie elf... - Zazgrzytał zębami.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

101
Pogodzony ze swoim losem, Wierzba dał się bez większego oporu pojmać grupce zbrojnych. Niczym największego zbira, prowadzili go wszyscy razem do jednego z namiotów, gdzie miało odbyć się przesłuchanie.

Po dotarciu na miejsce, do wnętrza wigwanu weszło najpierw dwóch kuszników, za nimi dwóch kolejnych pikinierów, na końcu zaś reszta z więźniem.
Strażnicy rozstawili się w czterech kątach tak, aby każdy z nich miał dobre pole widzenia i w razie czego mógł szybko zareagować. Dwóch z nich, którzy weszli jako ostatni, usadowiło intruza na ciężkim i porządnie zrobionym krześle, gdzieniegdzie wzmocnionym dodatkowo żelaznymi płytkami. Zapewne owy mebelek został przywieziony specjalnie na takie okazje. Ułożywszy ręce Wierzby na płaskich oparciach, zaraz przykuli go żelaznymi kajdanami za nadgarstki i łokcie,

- Galus, Markus
– zwrócił się do towarzyszy mężczyzna, który uprzednio sieknął stajennego przez łeb.

- Na rozkaz! - odpowiedzieli niemal jednocześnie.

- Weźcie Andzie i przeszukajcie obozowisko. Może być tu więcej takich jak on – polecił.

- Ta jest! - wyprężywszy się zaraz, dwójka odstąpiła od krzesła i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz, nawołując przy tym chłopca, okrzykniętego mianem Andzia.

- A teraz się tłumacz- zagrzmiał pikinier, który odlepiwszy się od jednej ze ścianek, stanął pełni powagi przed unieruchomionym więźniem.

Mąż ten był słusznego wzrostu i postury. Twarz jego zdobiło kilka głębokich blizn, a spod krzaczastych brwi, ciemne oczy biły srogim spojrzeniem. Przy każdym wydechu, z wielkiego nochala wydobywały się kłęby pary, z ust natomiast, szmer wciąganego powietrza.
Gromki rycerz wyciągnął potężne łapski w stronę Wierzby i zacisnąwszy palce na czubku jego głowy, odchylił ją lekko w tył.

- Gadajże! - wrzasnął. - Co taka miernota jak ty robiła? Sama. W wielkim lesie. Pełnym wszelkiego plugastwa i przeklętych wilców. I dlaczego u licha ciężkiego tu się przypałętała? Na przeszpiegi? - miotał bez opamiętania oskarżeniami.

Z każdym wypowiadanym słowem, twarz nerwusa przypominała coraz to mocniej barwę buraka.
Puściwszy głowę nieszczęśnika, wyciągnął zza pasa grubą, skórzaną rękawicę, z wierzchu wzmocnioną żelaznymi płytkami. Strzeliwszy knykciami obu dłoni, skrzyżował ręce na piersi, najwyraźniej przygotowując się dopomóc Wierzbie, w wyduszeniu z siebie odpowiednich zeznań.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

102
Wierzba lubił swoją czaszkę bez dziur po bełtach. Lubił również własną klatkę piersiową bez obecności w niej drzewca piki. Nie widział sensu w opieraniu się takiej ilości przeciwników. W tym przypadku szybkie nogi i ucieczka mogły nie wystarczyć - lot pocisku kuszy był szybszy niż bieg półelfa.
Szarpnął się w naturalnym odruchu, gdy jego ręce zostały przykute do krzesła. Jego nędzne próby odzyskania wolności spełzły na niczym. Z frustracji chciał pociągnąć własne włosy, by nikły ból uziemnił go i pozwolił myśleć, nie mógł jednak sięgnąć kosmyków w tej sytuacji. Powłóczył spojrzeniem po obecnych, marszcząc nos i wykrzywiając usta. Jego lewe oko zacisnęło się kilka razy w nerwowym tiku. Chyba jeszcze nigdy jego los nie zależał od tego, co powie - a w mówieniu Wierzba był gorzej niż słaby.
Biorąc kilka głębszych oddechów, zaczął mówić. Jego słowa przetykane były mruknięciami, westchnieniami i grymasami, ale zdołał wydobyć z siebie historię, głównie przez skórzaną rękawicę, która niosła ze sobą obietnicę bólu:
- Kozi Róg. - Wyrzucił z siebie, pamiętając, jak nazywano szczyt, u podnóży którego leżała jego wioska. Nie miał pojęcia, czy to powszechnie znana nazwa, czy była używana tylko w plemieniu. - Wybrzeże Mroźnego. Zniszczyli... zniszczyli moją wioskę. - Wyjaśnił, nie zagłębiając się w to jaką wioskę, kto i dlaczego. Nie było to ważne dla Obrońców, a im mniej słów wypowie, tym lepiej dla niego. Jego wygląd, ubiór i ciemne malunki na twarzy, obecnie rozmazane i przypominające raczej brud niż plemienne wzory, mogły dać Obrońcom do zrozumienia, że Wierzba wywodzi się spośród barbarzyńców.
Sam fakt, że Obrońcy zmuszali go do mówienia, był barbarzyński. Wierzba rozprostował parę razy palce i zerknął na rękawicę. Może lepiej byłoby nią oberwać niż opowiadać?
- Idę na południe, umiem przeżyć w lesie. Wczoraj znalazła mnie... grupa z ranną kobietą. - Wahał się, ale zdołał wyrzucać z siebie kolejne części historii. - Pomogłem, pozwolili zostać. Dzisiaj zaatakowani, zabici! Uciekłem! - Zacisnął mocno powieki. Dla kogoś, kto nie znał Wierzby, mógł być to objaw strachu przed wspomnieniami makabrycznych wydarzeń. - Chciałem ciepła na noc! Nie na przeszpiegi! - Potrząsnął głową. - Znalazłem was, młody uznał, żem diabeł! Poczęstował jadłem, pozowlił zostać!
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

103
Wsłuchując się w skomlenia Wierzby, zbrojny to na zmianę unosił, to znów opuszczał kosmate brwi, jakby poddając w wątpliwość każde usłyszane słowo. Podczas całego zeznania krążył wokół krzesełka, po wielokroć dokładnie przyglądając się więźniowi, nierzadko i nachylając się tuż nad nim.

- Więc gadasz, żeś nie szpieg, a przybłęda?
- pytał szyderczo.

Najwyraźniej niezbyt zainteresowany historią półelfa, zdawał się powoli zanudzać, zresztą jawnie i groteskowo to przedstawiając poprzez częste ziewanie i polerowanie blaszek na rękawicy. Dopiero gdy ten napomknął na ranną kobietę i jej kompanie, seria lwich ziewnięć wreszcie się zakończyła, a z gromkiego spojrzenia biły w stronę rozkudłanego przybysza srogie pioruny. Lśniąca od ciągłego wycierania rękawica zaczęła nerwowo podrygiwać, zaś pozostała trójka strażników coś między sobą szemrała.

- Ranna kobieta w towarzystwie, powiadasz
– Zbrojny zmarszczył brwi.

Od tego momentu atmosfera poczęła gęstnieć jak budyń. Wierzba mógł to wyczuć pomimo nachodzących na twarz włosów i kłosów siana. Na pewien moment grobowa cisza ogarnęła cały namiot i przestrzeń wokół niego. W końcu nabrawszy sporą dawkę powietrza w płuca, wojownik rzekł:

- Smartus! Leć obudzić Ksawiera i Logana. Przyprowadź ich tu
– ryczał niczym niedźwiedź.

Stojący na tyle kusznik skinął tylko głową i żwawym krokiem wyszedł z namiotu. W tym czasie mężczyzna z bliznami na twarzy zbliżył się do więźnia i biorąc go za kubrak, grzmiał mu prosto w twarz.

- Pomogłeś! Im! Zaatakowanym! Dzisiaj!?
- zbulwersowany niczym sam diabeł na widok wody święconej, rycerz potrząsał półelfem jak szmacianą kukłą. W którymś momencie nawet zdołał na moment podnieść krzesło tak, że przywiązany do niego Wierzba mógł bez większych problemów majtać nogami w powietrzu.

Puściwszy w końcu krzesełko, mężczyzna rąbną pięścią w jego oparcie.

- Wiesz co? - uśmiechnął się przeraźliwie- Tak się składa, że akurat dzisiaj, część naszej kompanii starła się z pewną grupą, w skład, której wchodziła uprzednio ranna kobiecina – przy każdym wypowiadanym słowie, kłęby cuchnącej pary biły o twarz Wierzby. - I wiesz co, zostali niemal wyrżnięci do ostatniej nogi, bo jak donieśli ocalali, jakiś elfik postanowił tamtych wspomóc – rozgorączkowany niczym sam wulkan, oprawca właśnie przymierzał się do wyprowadzenia ciosu rękawicą, kiedy kawałek materiału robiący za drzwi, rozchylił się, a mały podmuch chłodnego powietrza, ostudził zapały Obrońcy.

- Meldujemy się! - w progu stanęło dwóch mężczyzn, na oko bardzo do siebie podobnych, być może, że byli braćmi.

- To ty!? - wydarł się jeden z nich, kiedy wszedłszy do środka, zza większego kolegi ujrzał znajomą gębę. - Zabić go! - wrzasnął. - Gnida, położył dwóch naszych! - warczał i wyciągnąwszy zza pasa kozik, parł ku Wierzbie z zamiarem dopełnienia zemsty.

- Stój że! - krzyknął bliznowaty, przywracając tamtego do porządku. - Mnie też korci, żeby mu przyrżnąć, ale Ogar zakazał samowolki – tłumaczył.

Uff… Przynajmniej na chwilę Wierzba nie musiał obawiać się o swoje życie. Dopóki przywódca oddziału nie wróci, dopóty żaden wojak nie ośmieli się poważnie mu zaszkodzić. Ale co potem?

- Zdajesz sobie sprawę kogoś bronił i przeciwko komu walczyłeś?
- zupełnie spokojnym głosem przemówił teraz drugi z braci. W porównaniu z resztą, wydawał się on być opanowanym, a przynajmniej na tyle, że wszelkich nerwów nie było po nim widać.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

104
Wierzba mówił, jakby od tego zależało jego życie; i tak w istocie było. Chłopak potykał się w swoich zeznaniach, ale w końcu wyrzucił z siebie wszystkie słowa, jakie miał na opisanie swojej historii.
- Przybłęda! - Zgodził się. Nazywano go gorszymi określeniami, mógł pogodzić się takim. W swoim kłamie również nie był uznawany za równego pozostałym członkom, za niemal obcego, nawet jeśli urodził się i całe życie żył między tymi samymi ludźmi.
- Matka, Ojciec, Strzała, Misiek, Ruda! - - Zaczął wyrzucać z siebie określenia, które zdążył poznać w grupie, sprzedając dawnych towarzyszy. Nie znał prawdziwych imion członków Rodziny. Gdyby nie Obrońcy, mógłby zostać ich Łapiduchem! Spodziewał się, że zostanie między nimi na dłużej. - Ruda przeżyła! Raniła mnie!
To, czego Wierzba się nie spodziewał, to nagła złość ze strony mężczyzny. Ręce bolały, gdy zawisł na nich ciężar krzesła, chłopak jednak spodziewał się, że to ledwie ułamek bólu, jaki mogli zadać mu rycerze.
Ciemne oczy Wierzby rozszerzyły się w wyrazie strachu. Nie próbował grać twardszego, niż rzeczywiście był. Wiedział, że wstąpił w wielką metaforyczną kupę, a szarpanie się mogło tylko pogorszyć sytuację i upaprać go bardziej. Jakby bycie samotnym pośród zimy nie było wystarczające!
Jęk przerażenia wyrwał mu się, gdy pięść mężczyzny uderzyła w oparcie.
- Półelf! - Zdążył wydusić, nim zacisnął powieki i odwrócił głowę, by spróbować ochronić się przed ciosem i nie przyjąć go prosto w twarz.
Chłopak oddychał ciężko, nie do końca radząc sobie z wizja rychłych tortur i śmierci. Kiedy uderzenie nie nadeszło, odważył się otworzyć oczy, tylko po to, by dojrzeć kolejnych rycerzy, w tym jednego z nożem.
- Pomogłem w obronie! - Jęknął, kuląc się w sobie. Podciągnął nogi, za moment jednak je opuścił. - Nakarmili mnie i dali schronienie, byli atakowani! Pomogłem! - Przyznał się do winy, mając nadzieję, że zrozumieją. Zbrojni powinni docenić fakt, że takie chuchro poradziło sobie z dwoma wojami! Pomyślał, że matka byłaby z niego dumna. Zawsze zdawała się w jakiś sposób trzymać jego stronę.
Pojedyncza łza strachu wydostała się spod jego powiek. Wszystko było dobrze do czasu, gdy go pojmali! Mógł nawet pogodzić się ze strzałą w plecach!
- Nie wiem, kim byli! Nie wiem, kim wy jesteście! Nigdy nie widziałem takiego symbolu! Nigdy wcześniej tutaj nie byłem! Jestem z Północy!
Potrząsnął głową.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

105
Rycerze tępo wgapiali się w płaczącego półelfa, rozpaczliwie wyrzucającego z siebie wszystkie informacje na temat grupy, z którą uprzednio przystał. W akcie desperacji postanowił wydać wszystkich poległych i tych, co przeżyli batalię, piętnując przy tym osobę, która sprawiła mu największy ból.

- Wreszcie zmiękł – rzucił przeciągle i z zadowoleniem drugi z kuszników.

Skrępowany i otoczony przez rycerzy, Wierzba był zdany na ich łaskę i niełaskę. Wysłuchawszy to co ma do powiedzenia, zbrojni naradzili się chwilę między sobą, żeby w końcu stanąć przed przesłuchiwanym w celu orzeczenia werdyktu.

- Ogłoszenie wyroku – zapowiedział oficjalnie mąż z bliznami na twarzy. - Za podniesienie ręki na członków drużyny i o zgubę ich przyprawienie, ciąży na tobie, nieznajomy, kara śmierci – ogłosił w pełni powagi. - Jednakże – dodał po chwili. – na skutek czynników łagodzących, wyrok zostaje odroczony, aż wielmożny sir Ogar Silwater, nie powróci ze swej misji i ostatecznie nie podejmie decyzji. Do tego czasu będziesz traktowany jako jeniec wojenny. Twój rynsztunek zostanie skonfiskowany, a swoboda poruszania, ograniczona do tegoż namiotu – zakończył.

Następnie dwóch rycerzy, Markus i Smartus ogołocili półelfa z wszelkiego uzbrojenia, pozostawiając mu jedynie ubranie.

Większość zgromadzonych oddaliła się do własnych namiotów. Pozostał jedynie sędzia, dwóch kuszników oraz domniemani bracia. Wkrótce pojawił się i stajenny, taszcząc na plecach żelazne palenisko, wysokością sięgające do kolan mężczyzn. Zaraz też zajął się rozpaleniem ognia.

- Rozkuć go – rozkazał sędzia.

Wierzba nareszcie mógł oderwać zgrabiałe dłonie od twardych i zimnych oparć. Pozwolono mu nawet wstać i rozprostować nieco nogi. Odtąd zezwolono mu bez przeszkód przechadzać się po wnętrzu prowizorycznej celi. Jeszcze zanim pozostawiono go samego, postarano się, aby miał na czym ułożyć zmarnowany tyłek, a gardło jego nie zaschło.

- I pamiętaj
– przestrzegł go zbrojny. - Jeśli wyściubisz nos zza tą płachtę lub spowodujesz pożar, egzekucja zostanie przeprowadzona natychmiast – i rzuciwszy mu na koniec wrogie spojrzenie, zniknął za płachtą pełniącą funkcję drzwi wejściowych.

Zewnętrzny świat już od dłuższego czasu okrywał się ciemną zasłoną. Plejady gwiazd zdobiących nocne niebo, niemrawo rozświetlały pokrytą białym dywanem ziemię. Panowała przygnębiająca cisza. Wierzba tkwił sam w swoim namiociku, odwiedzany co jakiś czas jedynie przez, któregoś ze strażników, upewniającego się, że więzień nadal jest na swoim miejscu.

Następnego ranka…


Ze snu wyrwał go jakby odgłos wichru. Ziemia zadudniła, a z oddali dobiegło rżenie koni. Przez szczelinę między płachtami mignęło kilka postaci, pośpiesznie kierujących się w stronę nadciągających koni. Długo nie minęło, a obóz został postawiony na nogi. Przybysze na mocarnych w wyglądzie koniach, przeprowadzili ożywioną rozmowę z tutejszymi. Z toku przeprowadzonej rozmowy wynikało, że dobrze się znali, a na potwierdzenie tego, jeden z nich rzucił imię Ogar.

Najwidoczniej wczorajsza grupa wypadowa z przywódca na czele zdołała powrócić i jak się miało niebawem okazać, Wierzba dostąpi zaszczytu poznania sprawcy wczorajszej masakry członków rodziny.

Nie minął kwadrans, a trzech zbrojnych wparowało do namiotu i zakuwszy półelfa w kajdany, wyprowadzili go na zewnątrz, tuż przed oblicze niejakiego Silwater'a.

Na zebraniu pojawili się wszyscy zbrojni, a ponadto stajenny oraz dojrzała wiekiem kobieta o sporej nadwadze. Drewniana łycha w jej tłustych rekach świadczyła, że to ona przygotowywała posiłki dla całej drużyny.

- Zawracacie mi głowę taką miernotą!?
- Ogar wpadł w zagniewanie.

Postać jego była nie mniej sroższa, niż dobrze znanemu Wierzbie sędziego. Pomimo przeważającej siwizny na jego głowie, trzymał się całkiem dobrze, budząc wokół siebie strach i szacunek. Również i jego twarz została przyozdobiona paskudnymi bliznami, ale to tylko spotęgowało całokształt zaprawionego w boju weterana.
W porównaniu do pozostałych, zbroja Ogara cechowała się obfitością zdobień i leżała na nim jakby wykuta z największą starannością i dbałością o każdy nit. I dzierżony w ręku miecz był niczego sobie. Co prawda wyglądem nie odstawał od innych, ale już z daleka cechował się niezwykłością. Stal o srebrnym kolorze wspaniale lśniła, a po bliższym przyjrzeniu, mogło by się zdawać, że promieniuje z niej delikatna poświata. Czyżby miecz był zaklęty?
Spoiler:


Kapitan omiótł spojrzeniem Wierzbę, jakby ten nie był niczym innym jak bezpańskim kundlem. Sposób w jaki się przyglądał zmienił dopiero po tym, jak zdano mu raport z przeprowadzonego przesłuchania. Przesadnie gestykulując brwiami, spoglądał, to na więźnia, to znów na zdającego raport.

- Do mojego namiotu z nim!
- rozkazał. - I znajdźcie miejsce dla tej kobiety. Znaleźliśmy ją zaraz po dotarciu na miejsce. Siedziała związana w wozie tych ścierw – wspomniał na odchodnym.

- Dziękuję możny panie – zza niego wyrwał się damski głos. - Życie mi uratowałeś. Gdyby nie ty, bestie by mnie zamęczyły i kto wie, cnoty pozbawiły – słodziła niemiłosiernie.

Wierzbie głos owej damy wydawał się znajomy. W sumie nie on jeden zwrócił na nią uwagę. Dwóch okutych w zbroje rycerzy zrobiło przejście dla gościa. Na wozie wypełnionym cenniejszym rynsztunkiem Rodziny… i ich głowami! siedział nie kto inny, jak zaginiona ruda. Powabnym krokiem wkroczyła w szereg mężczyzn, skupiając na sobie całą ich uwagę.
Spoiler:
Zbliżywszy się do wybawiciela, maśliła mu jak i jego kompanom. Kręcąc się tak wokół nich, w pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na więźniu. Momentalnie otworzyła usta ze zdziwienia, a palcem wskazał na półelfa. Nie uszło to uwadze części drużyny, która była obecna podczas spowiedzi rzekomego szpiega. Otrząsnąwszy się z zauroczenia, bliznowaty podszedł do przywódcy i wyszeptał mu coś do ucha.

Twarz Ogara momentalnie poczerwieniała i nie, nie z powodu wgapiania się w krągłości kobiety. Wziąwszy ją prędko za ramię, zdzielił z taką siłą, iż ta padła zamroczona i półprzytomna na ziemię.

- Ty podstępna, wszawa lisico! – wyzywał. - Wiedziałem, że te więzy były za luźne - wściekł się nie na żarty.

Nieoczekiwana reakcja przełożonego wprawiła w niemałe osłupienie tych, co niezbyt domyślali się o co chodzi. Kazawszy zakuć rudzielca w kajdany, skierował się w stronę własnego namiotu, ruchem reki nakazując podążenie całej kompanii za sobą.

- Hilda – rzucił w marszu, w stronę kucharki – Przebadaj tą parszywą wiewiórę od małego paluszka, do czubka głowy czy nie jest czasem naznaczona – mówił. - I sprawdź DOKŁADNIE czy nie nosi w sobie żadnego plugastwa – zalecił pełen gniewu.

Wróć do „Salu”