Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

121
Wierzba wejrzawszy do wnętrza namiociku wywołał nie małe poruszenie osób w nim się znajdujących. Siedząca na wyłożonej skórami i futrem podłodze, ruda, zaskomlała jak bity pies na widok swojego oprawcy i słaniając jedną ręką nagi tors, poczołgała się w głąb namiotu, gdzie następnie ukryła głowę między kolanami. W tym czasie doglądająca jej ran Hilda zaniemówiła, żeby zaraz poczerwienieć ze złości.

- Mówiłam, NIE WŁAZIĆ!
- wrzasnęła, rzucając w nieproszonego gościa pękiem pokrwawionych bandaży i miseczką z barwioną na różowo wodą.

Potężne babsko ruszyło całe sobą na natręta, wnet wypychając go o kilka kroków przed wejście, srogo wyzywając od najgorszych i od zboczeńców. Harmider jaki wywołała skupił na sobie uwagę całego obozu. Każdy z zaciekawieniem przyglądał i przysłuchiwał się zagniewanej kobiecie, bezlitośnie karcącej zuchwalca. Z początku ciche chichoty przerodziły się w gromki śmiech. Niemal wszyscy mieli niezły ubaw z zaistniałej sytuacji. Dopiero gniewne spojrzenie rozzłoszczonej kucharki zdołało sprowadzić towarzystwo do porządku.

Wyciszywszy nieco nerwy, Hilda wreszcie przeanalizowała pojedyncze słówka, jakie ów mężczyzna do niej kierował. Przerywając miotanie wyzwiskami, zmarszczyła mocno brwi, usilnie nad czymś się zastanawiając.

- Umiesz leczyć, co? - powtórzyła z niedowierzaniem. - No dobrze panie Podglądaczu, zobaczymy co potrafisz. Poczekaj - i zabrawszy przytargane przez niego wiaderko, wróciła na powrót do do namiotu.

Nie minęły dwie minuty, a Wierzbę zaproszono do środka. Na jego widok, płomiennowłosa po raz kolejny okazała zdenerwowanie. Tym razem miała na sobie nałożoną szeroką tunikę, tak aby zakrywała niemal całe ciało, a jednocześnie nie powodowała dodatkowych podrażnień.

- Już, już, nie przyszedł cię znowu stłuc – uspokajała ją kucharka. - Jeśli mówisz prawdę co do umiejętności leczenia, to weź ten moździerz i rozetrzyj w nim ziela i pokruszonego węgla. Następnie dodaj gęsiego sadła z pojemnika obok i zmieszaj wszystko na pastę – poinstruowała, a sama zaś zajęła się przemywaniem zranionych pleców pacjentki.

Przez cały ten proces ruda zachowywała się jakby to nie ta sama osoba co w obozowisku Rodziny. Gdzieś nie wiadomo gdzie, podział się jej cały zapał i charyzma. Pomimo złożonej dzień wcześniej obietnicy kobiecie, która obecnie ją pielęgnowała, młódka nie rwała się do wyrwania jej flaków własnymi pazurami. Dawała się jej dotykać bez większego sprzeciwu, jednakże robiła to z widocznej uległości niż własnej woli. Najwidoczniej szok spowodowany biczowaniem wytrzebił z niej wszelką zapalczywość. Zresztą nie było się czemu dziwić. Bądź co bądź, była przecież zwykłą dziewczyną, może nieco bardziej wyszczekaną niż pozostałe damy w jej wieku i z większym doświadczeniem w najróżniejszym środowisku, ale wewnątrz posiadała kobiecą naturę, podatną na wszelkie doznane krzywdy.

- Będziecie się nade mną znęcać? - w którymś momencie zdobywszy się na szczyty odwagi, ruda jakby małe, przestraszne dziecko, cichutko zadała pytanie, ni to do siebie, ni do zebranych.

- Nikt nie będzie się nad tobą znęcał – odpowiedziała Hilda z istnie matczyną łagodnością. - Nasz Mistrz na to nie pozwoli – zapewniała. - Ale następnym razem nie wygaduj takich głupot o wilcach – ostrzegając zarazem.

- Kiedy oni mnie uratowali. A wy ich pozabijaliście. Pozabijaliście! – i znów z istną dziecinnością wydukała kilka słówek, zalewając się przy tym łzami.

Starsza kobieta spojrzała się na nią znacząco, jakby właśnie opowiedziano jej największe herezję. Wierzyć jej się nie chciało, że ktoś odpowiedzialny za obrócenie w krwawą łaźnię ludzkiej osady, mógł kogokolwiek uratować.

- Zmęczona jesteś, w głowie ci się przewraca
– skomentowała starsza. - Idź spać. Jutro z rana umysł będziesz miała jaśniejszy – ucięła nagle rozmowę. - A ty, co z tą pastą? - rzuciła zniecierpliwiona. - Skończ i też idź się kładź. Jutro o wschodzie słońca ruszamy – rzekła, przyglądając się efektowi pracy półelfa.
Spoiler:

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

122
Półelf nie spodziewał się, że jego wtargnięcie wywoła taką reakcję! Wierzba poczuł się znów jak dziecko, okrzyczane przez starszego członka wioski; Hilda, jako jedyna starsza kobieta, którą zdążył poznać w Zakonie, stała się dla niego figurą niemal matczyną. Sądził, że może jej zaufać, a gdyby potrzebował, nawet przytulić się do piersi starszej kobiety! Tymczasem został zbesztany za podglądanie, gdy chciał pomóc. Wycofał się powoli, podnosząc dłonie w obronnym geście, wystraszony nie na żarty. Hilda z pewnością była groźniejsza niż Romus i Ogar razem wzięci!
Bracia zakonni mieli ubaw - Wierzba poczuł, że już to kiedyś widział, w obozie Rodziny, gdy członkowie zgodnie śmiali się z nienauczonego manier półelfa. I choć najpierw stwierdził, że to przypadłość takich ugrupowań, po chwili zrozumiał, że to raczej on jest błaznem godnym wyśmiania przez wszystkich, których napotka.
Zwieszając pokornie głowę, chłopak gotów był się wycofać, nim Hilda zaprosiła go do namiotu.
- Wierzba. - Przypomniał Hildzie własne imię. To zadziwiające, że niedawno zastanawiał się, czy go nie zmienić na potrzeby Obrońców, a obecnie raczej zależało mu, by każdy je znał i nie przekręcał wedle swojego upodobania!
Poczuł ukłucie bólu w klatce piersiowej na widok Rudej. Nie zależało mu, by wzbudzać strach, zastanowił się też, czy jej reakcje są szczere. Po pierwsze, nie wierzył, by ktokolwiek bał się chuderlawego Wierzby. Przyzwyczajenia z wioski pozostały, był najmniej wartym strachu wojownikiem spośród wszystkich innych, nawet kobiet. Po drugie, Lisica pokazała już, że nie waha się przed udawaniem, swego rodzaju aktorstwem na rzecz własnych korzyści. Udawanie ofiary mogłoby jej dużo pomóc w obecnej sytuacji. Mimo wszystko Wierzba posłał jej przepraszające spojrzenie. Starał się nie zbliżać, jeśli nie musiał, nie chcąc jej dalej straszyć. Dotąd sądził, że wzbudzanie tego rodzaju reakcji musi być wspaniałym uczuciem - okazało się, że jest wręcz przeciwnie.
Pouczony przez kucharkę, przystąpił do przygotowania pasty ze wskazanych składników. Był obeznany z moździerzem, dlatego poszło mu to dość sprawnie. Był nawet zadowolony z konsystencji - jeśli odjąłby zioła, a dodał więcej węgla, z powodzeniem mógłby użyć specyfiku do nałożenia na ciało, by wymalować wzory! Z tym musiał jednak poczekać.
Podał kucharce przygotowaną maść. Na moment zwrócił swoją uwagę ku Rudej, siadł przed nią na piętach. Jego dłoń ostrożnie odgarnęła jej włosy z twarzy, o ile na to pozwoliła.
- Przepraszam. - Mruknął, spuszczając wzrok na jej kolana. - Nie mogłem odmówić.
Nie miał pojęcia, czy kobieta przyjmie jego nędzną skruchę. W egoistyczny sposób nie zależało mu na jej wybaczeniu, raczej ostudzeniu zapału, by się zemścić. Przekonany był, że jeszcze pożałuje każdego razu, który wymierzył batem. Nie przeszkadzając obu kobietom ani chwili dłużej, poderwał się, by wrócić do wojów i czekać na dalsze polecenia.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

123
Ruda spojrzała gniewnie na swojego kata. Odepchnęła przeczesującą jej włosy rękę i krótkim warknięciem dała do zrozumienia, że nie życzy sobie bycia dotykaną. Zaraz też poczłapała na koniec namiotu i tam ułożywszy się wygodnie na kilku futrach, podkurczyła nogi, nakryła jedną ręką głowę, a z drugiej zrobiła sobie poduszkę.

- Lepiej już idź – rzekła kucharka. - Ma dosyć jak na jeden dzień – i wyprowadziwszy pomocnika na zewnątrz, zaszyła kościanymi spinkami wejście do środka.

Przez resztę wieczoru nic szczególnego się nie wydarzyło. Okresowo zmieniający się strażnicy czuwali nad bezpieczeństwem kamratów, dbając o to, żeby żadna pokraka czy szpieg nie przedostała się poza wyznaczoną wozami granicę.

Nastał kolejny dzień. Po krótkim śniadaniu spakowano manatki, uzupełniono zapas wody i ruszono dalej w drogę. Tak minął cały następny, drugi i trzeci poranek. Całodniowa wędrówka, krótki odpoczynek i znów w drogę. W tym czasie kolejni rycerze coraz bardziej spoufalali się z półelfem, z każdą chwilą mocniej przekonując się co do jego dobrych intencji. Również i ruda poczęła wzrastać na zdrowiu. Gorączka ją opuściła, dreszcze minęły, a po ranach zostały tylko blizny. Zauważywszy poprawę jej ogólnej kondycji, zachowawczo skuto ją łańcuchami. W porównaniu do Wierzby, była traktowana jak typowy więzień. Mało kto zwracał na nią uwagę czy próbował zagadać, a jak już, to były to ogólnikowe pytania o samopoczucie, na co ta odpowiadała krótkie „Dobrze”. W jej oczach było coś dziwnego. Jeszcze zupełnie beztroska sprzed paru dni, teraz wydawała się pogrążona w odmętach najczarniejszych myśli. Z zawiścią spoglądała na każdego, jakby próbowała wyryć w swojej pamięci twarze tych, którzy doprowadzili do śmierci bliskich jej sercu osób.

To zachowanie nie uszło uwadze samemu Ogarowi, jak i kilku bystrzejszych podwładnych. Podczas jednego z popasów, w miejsce dotąd towarzyszącej im Hildy, dano kolejnego strażnika. Na wszelki wypadek zmieniono i kolejność wozów. Od teraz więźniarkę ustawiono przed wozem dowódcy, tak aby w razie czego móc szybko zareagować.

Dotychczas podróż przebiegała bezstresowo. Znikąd nie dochodziły niepokojące dźwięki, a napotkani handlarze i podróżni na widok zbrojnej kompani schodzili z drogi. Atmosfera natomiast odmieniła się niemal tuż u podnóża góry, na płaskowyżu, której miała znajdować się twierdza. Przejeżdżając przez zalesiony odcinek drogi, do uszu wędrowców dobiegł dzikie skowyty oraz ryki bliżej nieokreślonych zwierząt. Zbrojni zostali postawieni w stan pogotowia.

- Nie było nas miesiąc z hakiem, a te znów zaczęły grasować. Piekielne ścierwa – żalił się jeden z rycerzy.

Zapadł zmrok. Tym razem jednak nie zatrzymano się na popas. Pędzono dalej, byle jak najszybciej opuścić przeklęte lasy i dostać się na wyżynę. Wrzawa stworzeń ukrytych między gęstymi zaroślami przybrała na sile. Poddenerwowani rycerze bacznie przyglądali się drodze przed, wokół jak i za sobą. W czasie największej aktywności przeraźliwych wrzasków niebieskie koraliki jakby zaczęły blado świecić. Czasem nawet też Wierzba mógł przysiąc, że spomiędzy bujnych krzewów biją jakieś jasne punkciki.

Wtem jakby cień przebiegł między wozami. Konie zarżały i odmówiły posłuszeństwa. Biedni woźnice musieli się sporo natrudzić, żeby je uspokoić.

- Wiedzą kto wraca – zaśmiał się dodatkowy strażnik.

W tym samym czasie nie kto inny jak Silwater powstał ze swojego wygodnego siedziska, skanując wzrokiem otaczający ich gąszcz drzew.

- Dobrze pamiętacie! – wydarł się nie wiadomo do kogo lub czego. - Wasza zguba wróciła do domu. Uciekajcie, uciekajcie, bo nie będę miał litości dla was! - przestrzegał.

Sięgnąwszy po miecz, wyjął go z pochwy i uniósł ku górze. Ostrze w istocie lśniło własnym światłem. Niebiesko-biała łuna biła od niego wprawiając w szał niewidzialne bestie i dodając charyzmy całej świcie.

- Blask Jutrzenki – nasza chluba – rzekł Logan. - Żadna podrzędna bestyjka nie śmie do nas podejść, gdy ona jest z nami - pysznił się nieznośnie.

- Wierzba! - zagadał Ksawier. - Radzę się przyzwyczaić, bo jeśli rzeczywiście będziesz chciał do nas dołączyć, takie spotkania staną się codziennością –cwaniakował. - Ale zanim wyjdziesz na jaką akcję, najpierw musi spłynąć sporo wody upłynie, nim Ogar zezwoli ci opuścić plac treningowy – domniemał.

Nie wiadomo ile minęło, ale w końcu las zaczął się przerzedzać, a wszelki skowyt przycichł. Ubita nawierzchnia gościńca zaczęła piąć się pod górę. Z każdym pokonanym metrem karawana wznosiła się wyżej i wyżej, pozostawiając w tyle terytorium groźnych stworzeń. Gdzieś z oddali przed nimi majaczyły pomarańczowe punkciki, a szary cień o ostrych krawędziach zdradzał, że gdzieś tam, daleko, istnieją jakieś zabudowania. Czas podróży najwidoczniej zmierzał ku końcowi. Już całkiem niedługo Wierzba miał ujrzeć miejsce, w którym przyjdzie mu żyć przez następne pół roku, a może i dłużej.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

124
Przez kolejne dwa dni Wierzba zaczął zadomawiać się wśród Obrońców. Choć wciąż obawiał się uczestniczyć w rozmowach, odzywając się najwyżej paroma słówkami, przez nieśmiałość, ale również obawę, że palnie coś głupiego, chętnie przysłuchiwał się dykusjom i nie uciekał od kontaktu. Zależało mu na tym, by rycerze uwierzyli, że nie życzy im źle i nie chce zrobić nic, by im zaszkodzić, a wręcz przeciwnie, chce pomóc.
Wciąż obawiał się, że Ruda, po tym jak odrzuciła jego przeprosiny, będzie chciała mu zaszkodzić, ale widząc, jak jest przetrzymywana, mógł spać spokojnie. Wartownicy czuwali nad jego snem, poza tym, nie tylko Wierzba miał znaleźć się na ostrzu noża Lisicy. Wszyscy narazili się jej w jakiś sposób.

- Demony. - Z ust Wierzby wyrwało się oczywiste stwierdzenie, gdy usłyszał skowyt. Nigdy dotąd nie spotkał demona osobiście, jednak wystarczyły opowieści, by rozpoznać stwory, o których mówili starsi wojownicy. Dłoń chłopaka odruchowo powędrowała do pasa, ale nie natrafiła na toporek, który zwykle dawał jakieś poczucie bezpieczeństwa. Bez broni Wierzba czuł się łatwym celem. Przysunął się do najbliższego woja, rozglądając, podobnie jak inni. Przelotnie zerknął za pazuchę, gdzie ukrył zabrany stajennemu koralik. Nie zdziwił się, widząc blady poblask.
Jego uwagę przyciągnął Silwater i jego miecz. Słowa Logana dobiegały jakby z daleka, gdy Wierzba wgapił się w magiczne ostrze, lekko rozchylając usta. Silwater miał nie tylko budzącą zachwyt zbroję, ale również broń, od której nie można było oderwać wzroku! To był prawdziwy przywódca! Półelf nie żałował, że przyrzekł mu służbę.
Dopiero słowa Ksawiera pozwoliły oderwać wzrok od Ogara.
- Nie boję się! - Powiedział z wyczuwalną butą w głosie. - Będę walczył.
Zbrojny najprawdopodobniej miał rację - minie wiele czasu, nim Wierzba nauczy się technik Zakonu. Nie było pewności, że od razu zostanie dopuszczony do treningów. Pozostało mu jeszcze pół roku do odpracowania win.
Punkciki w oddali zainteresowały Wierzbę. Chłopak stanął na moment, by wpatrzyć się w horyzont i ocenić, jak daleko mogą rozciągać się zabudowania.
- Ile osób mieszka w twierdzy? - Zapytał Ksawiera.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

125
Ksawier nie odpowiedział od razu na postawione pytanie. Toczył ze sobą jakiś wewnętrzny spór czy aby powinien udzielić takiej informacji. Spojrzawszy z ukosa na więzioną kobietę, dał niejednoznaczną odpowiedź, jakby obawiał się, że owe dane mogą zostać wykorzystane w niecnym celu.

- Jest nas trochę – rzekł krótko i bez większych szczegółów. - Zresztą sam może będziesz miał sposobność nas przeliczyć - powiedział na odczepnego.

Droga bezustannie biegła ku górze. Miejscami kamienista i nierówna, innym znów razem odśnieżona i wygładzona twardym żwirem, okalała górę niczym cienka wstęga, doprowadzając w końcu podróżnych do monumentalnej bramy, za którą znajdował się cel ich podróży.
Obrazek
- Robi wrażenie, nie? - zagwizdał z podziwu trzeci ze strażników.

Brama wjazdowa przytłaczała swoimi rozmiarami. Wyglądała raczej na wykutą w górze niż zniesioną z pojedynczych kamieni. W samych jej wrotach bez problemu zmieściłby cały oddział rycerzy ustawionych jeden obok drugiego, a kto wie może, i smok nie miałby problemów przez nią przeleźć i to z rozłożonymi skrzydłami.

- Robota wielu pokoleń krasnoludów - wyjaśnił Ksawier. - Ci to mają rozmach. Podobno jeszcze nikt nigdy nie zdołał sforsować jej wrót. Musiano by roztrzaskać całą górę – tym razem Logan dodał swoje zdanie.

Wkraczali właśnie na równie okazały most łączący ścieżkę z bramą. Na przeciw nim popędziło dwóch jeźdźców. Dowiedziawszy się z kim przyszło im do czynienia, zadęli w bawole rogi, ogłaszając wszem i wobec powrót zwycięskiej kompanii.

Akcja przeniesiona do: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=6& ... 343#p44343
Spoiler:

Wróć do „Salu”