Re: Rybie Grzbiety.

16
Karawana bez skarbu i pana zatrzymuje się by złapać drugi oddech a właściwie całą ich serię. Mężczyzna wspiera się na przedłużeniu swojej męskości pozwalając by tymczasowo stało się ono również zastępstwem jego pokąsanej nogi domagającej się odpoczynku po forsownym biegu.

- Ten nie wie z czym mieliśmy do czynienia.- Powiedział wciąż starając się oddychać przez nos by nie narażać gardła. - Ale ten wie, że sługi nekromantów nie pragną zwykle krwi żyjących a rozkładający dotyk Usala nie dosięga ciał pozostawionych w królestwie Turoniona.- Przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą oraz na kostur rozejrzał się w okolicy w poszukiwaniu śladów wierzchowca, którego niedawno prowadziła za sobą kobieta. Zima przy całym swoim bezlitosnym jestestwie miała jedną właściwość, która mogła być im użyteczna. Śnieg nosił na sobie pamięć śladów pozwalając czytać w wydeptanych weń ścieżkach jak w otwartej księdze nawet mniej wprawnym tropicielom.

- Ten oraz kobieta obrali właściwy kierunek. Brzegi Hortonu znajdują się jednak przynajmniej dzień jazdy stąd.- Powiedział spoglądając w niebo by ustalić ich położenie na podstawie obserwowanych szczytów. - Czy wolą kobiety jest podążyć w tę stronę?

Re: Rybie Grzbiety.

17
Bój z ożywającymi poległymi był bezcelowy, zatem słuszny odwet zaproponowała para rzezimieszków.
Zmęczeni, zmarznięci i wycieńczeni osiedli gdzieś pośród kopców śniegu- jakby co innego było na tym pierdolonym wypiździewie. Pieprzona północ, nie dziwota, że korona odgradza ją Białym Fortem. Kto by chciał wprowadzać te padalce ze zmarzliny na pańszczyznę. Chociaż na południu mało kto wiedzie życie usłane różami. Poza największymi ośrodkami królestwa ludzi, niemalże wszędzie panuje burdel- od zachodu po wschód. Wszędzie się tłuką, gwałcą, okradają, po prostu sodoma i gomora gości w tym świecie.
Wybornie, że Mara i Ten właśnie stanęli w rozdrożu, zmuszeni podjąć stanowcze korki odnośnie dalszej tułaczki. Mężczyzna nawet podjął inicjatywę rozwiązania problemu, lecz zanim kobieta popuściła języka- zerwał się chłodny wiatr. Pierw fala wilgotnego powietrza połaskotała policzki, kolejno przyspieszając i modyfikując przyjemne uczucie w irytujący akt wbijania szpil chłodu pomiędzy pory na skórze. Żeby nie zakończyć na niewinnych groźbach, wiatr z zachodu- miejsca skąd uciekli- nabrał dynamicznego tempa. W pewnym momencie stał się na tyle silny, że walił po plecach niczym stado galopujących koni. I było już jasne- nadchodzi śnieżyca.
Wiruje, tańcuje dookoła. Jak szalona omamia wzrok ludzki, przez projekcje szarego śniegu przed oczyma. Towarzysze przestają siebie widzieć, żadne krzyki czy też wołania nie pomagają się odnaleźć. Wiatr pcha Bladego w nieznanym kierunku, a jeśli nie masz już siły stawiać oporu to podążasz z nurtem. Przeto TEN nieświadomie oddalał się od Mary, w nadziei że kroczy ją odnaleźć. Mylił się, bo zmierzał na wschód. Instruowany śnieżną zamiecią, Ten naturalnie poddaje się jej. Niejasne jest, dlaczego pozwala manipulować swym losem. Być może wyniszczony fizycznie i psychicznie, postawił na instynkt. Ten instynkt powiódł go daleko na wschód. Sam już nie wiedział: co robi, gdzie jest, dokąd podąża- wpadł w dziwny trans. Aż trafił nad brzegi Zamarzniętego Jeziora
[ http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=11&t=1831&start=15 ]- Śmiercisyn.

A co z Marą? Wbrew pozorom, kobieta lepiej przetrwała zamieć. Wraz z pupilami skryła się pomiędzy starymi kłodami oraz kilkoma krzewami, warstwy napływającego śniegu wykreowały nad nimi coś na wzór iglo. Tam spokojnie przetrwała kaprys matki natury. Zaopatrzona w jedzenie i wodę, nie musiała się martwić losem, wystarczyło tylko czekać. Po przejściu nawałnicy iglo przestało być potrzebne. Nad Rybimi Grzbietami znowu świeciło słońce. Znalazł się koń, a ogarom nic się nie stało- wszak przebywały wraz z Marą. Z nowym dniem, pozostało już tylko obrać nowy kierunek. Chwyć wodze i jedź, gdzie galop poniesie.

Spoiler:
Spoiler:

Re: Rybie Grzbiety

18
Lato 88 rok, III ery.
Obrazek
Skute lodem, wysunięte na zachód ziemie Rybich Grzbietów a zarazem obszar graniczący dalej z wybrzeżem nad zatoką Modlitewną. Jest miejscem, gdzie przeszło cztery lata temu — lato 85 roku, III ery — pokłady nieumarłych napadły na okolicznych mieszkańców. Zmieniając nieliczne wioski i osady w pogorzelisko. ***

Miejsce było miejscem mrocznym, złowrogim i paskudnym. Zewsząd trąciło rozkładem ciał, którego nie godził chłód. Wiało ze wschodu i od południa. Istne oberwanie chmury, że ledwo ujrzeć mógł wystawioną przed siebie rękę. Maeglin odruchowo zgarbił się, gdy zamieć zaszła za kark przez nieszczelny pancerz. I tak wałęsał się po pustkowiu, otoczony zawieją, ciągnąc za sobą bezwładnie błękitne ostrze, którego ślad na śniegu znikał pokrywany białym puchem. Wzdrygnął. Wstrząśnięty — tak w dosłownym, jak i przenośnym sensie tego słowa. Ze zwisającą skórą korpus, bez twarzy i z wystającą z kolana kością, ożywiony trup kroczył przed nim, w tej zawiei. Obrócił głowę w kierunku starszego elfa, nie przerywając przy tym marszu. Lada chwila martwa kobieta bez ręki przemknęła obok, prawie zahaczając o Maeglina. Za nią snuło się ożywione dziecko o wytrzeszczonych oczach. Mężczyzna zorientował się wtem, że żywe trupy ignorują go. Widział tylko trzech, lecz coś podpowiadało mu, iż jest ich o wiele więcej. Wzruszył ramionami i udał się dalej, wgłąb Grzbietów.

Zamieć ustępowała, chociaż nie widział niczego, słyszał jak z wolna cichnie szepczący na wietrze śnieg. Wokół uniósł się kwaśny, żrący, gęsty i kleisty smród, swąd duszący i okropny, nie dający się określić, nie przypominający niczego, co Elensar kiedykolwiek wąchał. Był to — tego był pewien — smród rozkładu, trupi cuch ostatecznej degeneracji Przy czym odniósł wrażenie, że to, co niszczało, śmierdziało wcale nie piękniej, gdy żyło. Lepki i cuchnący gałgan śnieżycy ustąpił, a wtedy ujrzał czarne ziemie. Kłęby nienaturalnej mgły nad błotnistym gruntem, skąpanym ciałami trupów. Sztywnych, ale i tych ruchomych, które próbowały pełzać mimo braku kończyn. Inne zaś, te sprawniejsze, jak zaczarowane maszerowały w gromadzie. Byle prosto, byle przed siebie.

Tuż za błotnista drogą i uschniętymi, czarnymi drzewami zaczynało się osypisko, dalej, pod nim, ostro biegnąca w dół stromizna, przepaść niemal. Ktoś wrzasnął, koń prychnął, a tupot galopu zwrócił uwagę ożywionych nieboszczyków. Z oddali ujrzał nadjeżdżającego jeźdźca. Z impetem wtargnąwszy między ożywieńców, strącił kilku lub kilkunastu w przepaść. Leciały niczym spuszczone ze sznurków marionetki po zakończonym spektaklu. Pozostałe trupy zaatakowały. Próbując dobrać się do najeźdźcy, sięgnęły konia, lecz ten był dobrze okryty. Nie mogły przebić się przez żeliwną narzutę. Ani pazurami, ani zębami. Zaś rycerz ścinał im łby jeden po drugim. Nie miały szans.

Zabij niepotrzebnego! — usłyszał szept prosto z wnętrza. I wiedział, że głos nawołuje go do morderstwa rycerza. Aktu zbrodni na naturze.
Obrazek

Re: Rybie Grzbiety

19
Było ciemno i niebezpiecznie a mroźny wiatr przeszywał boleśnie. Starzec wzdrygnął się prąc naprzód przez grubą warstwę śniegu. Co ja tu robię? Jak trafiłem na to mroźne pustkowie? Te, jak i wiele innych pytań kłębiły się w jego głowie. Coś tutaj było nie tak. Cała ta okolica na milę śmierdziała trupem, ale nie w tym leżało sedno problemu. Cały kłopot opierał się na fakcie, że owi wonni nieżywi byli niepokojąco żwawi jak na nieboszczyków. Nie była to szczególna nowość dla Maeglina, którego takie przygody prześladowały już od dłuższego czasu z pewnym niewielkim, aczkolwiek bardzo istotnym szkopułem. Tym razem martwi nie obsiadali go kupą usilnie starając wciągnąć w swoje szeregi a zwyczajnie ignorowali mijając powoli.

Dziwne. Bez sensu. Cóż. Gdyby nie było tak zimno a sam wojownik nie czuł tak zmęczony zapewne skrócił by nieumarłych o głowy, ale teraz? Teraz jakoś nie czuł takiej potrzeby. Właściwie po co? Przecież i tak byli już martwi. Zabicie ich jeszcze kilka razy w niczym by nie pomogło. Tak właściwie... czy ja przypadkiem niedawno nie umarłem? Pytał sam siebie zaskoczony tym jak pozbawioną emocji była ta myśl. Sprawa teoretycznie tyczyła się jego jestestwa a jednak wydawała się być jakby odległa i mało istotna. Wszystko sprawiało takie wrażenie. Czuł, jak coś powoli go opuszcza. Chyba były to resztki rozsądku, wiedzy i inteligencji ale w sumie mógł się mylić. Życie stawało się coraz prostsze i przyjemniejsze jeśli pominie się tą przeklętą pogodę. Nawet dłonie mu odmarzały. Możliwe, że to przez miecz, który jak wszystko inne tutaj skuty był lodem. Tak powinno być? Stal chyba nie powinna tak robić? Elf kowalem raczej nie był ale nosił ten kawał blachy od dosyć dawna by wiedzieć jak się zachowuje.

Mężczyzna uniósł zamrożone ostrze na wysokości twarzy gapiąc się na nie jak gdyby miał dzięki temu odkryć jakąś wielką tajemnicę. Najlepiej taką, która podniosła by temperaturę w tym przeklętym zapomnianym przez bogów miejsca. Jak nie trudno było się domyślić - nie pomogło. Mimo to miało inny, dosyć ciekawy efekt bo zza zmrożonej zguby nieumarłych na horyzoncie pojawił się jakiś konny.

Pędząc w kierunku Elensara dzielnie odpędzał się od hord żywych trupów. Jakoś tak tu nie pasował. Starzec zamierzał krzyknąć do niego: "Przecz stąd. To nie Twoje miejsce" ale nagła fala zwątpienia i bezsilności sprawiła, że zrezygnował. Leniwym ruchem opuścił broń i przepychając się przez śnieg ruszył w dalszą, pozbawioną celu podróż gdy nagle w jego głowie rozbrzmiał Głos. A może nie? Zresztą czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Teraz? Tutaj? W środku niczego, królestwie martwych? Równie dobrze mógłby być kompletnie szalony. Tak czy inaczej chwilowo nie miał żadnego innego celu więc postanowił spełnić żądanie Głosu. Było proste treściwie i nie wymagało zbyt wiele myślenia. Ciało wiedziało co robić. Mięśnie znały swoje zadania. Konny miał co prawda przewagę wysokości ale miecz Maeglina był długi. Potężne pchnięcie ku górze z wysokości splotu słonecznego czysto teoretycznie powinno przebić faceta na wylot. Elf był silny. Zresztą nawet jeśli jego pancerz wytrzyma sama siła zderzenia zdejmie jeźdźca z wierzchowca i połamie. Resztą zajmą się martwi. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości, przecież już wiele razy widział nieumarłych żerujących na ciałach poległych. Wszystko będzie dobrze. - Albo koń Cię stratuje i zdechniesz debilu... - Podpowiedział cichy głos z głębi jego podświadomości. Teraz w sumie było ich dwóch? Był "Głos" i "Resztki rozsądku"? Przyszłość rysowała się w tęczowych barwach. Przynajmniej będzie miał z kim sobie pogadać. Tylko kurwa ta pogoda... Z tym, że "Rozsądek" miał jednak rację więc przygotował się do uniku i pchnięcia pod innym kątem. Bo jednak wciąż chciał go zabić.
Ostatnio zmieniony 29 wrz 2018, 17:10 przez Nurkh, łącznie zmieniany 3 razy.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Rybie Grzbiety

20
Ostrze z sykiem przeleciało, dosięgając podbrzusza rycerza. Ostry kraniec miecza z impetem otarł się o wypukły puklerz, zbaczając dalej z toru. Uderzenie było jednak na tyle silne, że skonfundowany już widokiem Elensara mężczyzna, zakołysał się w siodle. Moment nieuwagi wykorzystały żywe trupy. Wspomniana bowiem wcześniej martwa matka dobrała kostki wojownika, szarpiąc nią do siebie. Ten bodziec sprawił z kolei, że cały dotychczasowy pion legł w gruzach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mąż pierwej wysunął się z kłębu, krzyknął coś w locie i ostatecznie runął pod kopytami wierzchowca. Tuzin rąk, rozlatujących się, cuchnących trupim cuchem ożywieńców pokryła go w całości.

Maeglin stał tak nad nim, doglądając jak w chaotycznym tańcu śmierci miota dłonią, jedyną częścią ciała, jaka wystawała poza płaszcz pożerających go żywcem potworów. Wtem jego klinga zawrzała błękitnym odcieniem, a w piersi poczuł kłucie. Jakoby osadzony w sercu klejnot wpływał na pobliski oręż. Otoczony mroźną aurą stop metalu naznaczono deseniem niebieskich wężyków, które szybko formowały się w prosty wzór. Runy — znaki i symbole zawsze łączone były z magią i tajemnicą. W starożytnym języku słowo runa, oznacza "tajemnicę" albo "sekret". Od samego początku nie przypisywano im jednak magicznych znaczeń. Służyły do pisania listów, instrukcji albo identyfikacji właścicieli. Zaklęte znaki, o ponadprzeciętnych właściwościach wykorzystywały różne plemiona północy do wróżenia. Wycinano też runy na mieczach, by uczynić je niepokonanymi w bitwie, wypisywano na amuletach, aby oddalić chorobę i złe czary, i generowano na kamieniach nagrobnych, aby zniechęcić złe duchy do wykradnięcia jeszcze świeżego ciała nieboszczyka.

Symbol ukazany na klindze [img]http://wykalaczka.weebly.com/uploads/7/ ... 5_orig.png[/img]Runa teiwaz . Symbol przywództwa — usłyszał nieznany głos z wnętrza serca, czy jego pozostałości, kiedy stado nieumarłych dobierało się do spanikowanego ogiera. Zwierzę nie miało szans. Otoczone przez nieprzyjaciela z czasem uległo jego sile, dogorywając.

Przywołaj umarłego! — krzyknął głośno głos, aż zahuczało w uszach.

Wezwij go do życia. Wezwij! Wezwij i poległego ogiera. Niech powiezie cię do mnie. Szybko! — nakazał chrapliwy głos, o dziwnym zdublowanych tenorze.

Re: Rybie Grzbiety

21
Wymierzony w jeźdźca cios przyniósł oczekiwane rezultaty. Facet spadł, umarł i co warto w zaistniałym krajobrazie napomnieć - nie żyje. Dobrze. Patrząc na kłębowisko nie-do-końca martwych jakie go obsiadło nawet gdyby sam również postanowił wstać i wałęsać się po tym mroźnym pustkowiu raczej nie będzie stanowił poważnego zagrożenia. Nie to, żeby Maeglin jakkolwiek się tym przejmował. Są jednak rzeczy ważne i ważniejsze a do tej drugiej kategorii na pewno należała śmierć konia. Pomimo braku jakiegokolwiek pojęcia o jeździectwie starzec bardzo chętnie podjąłby próbę pokierowania zwierzęciem. Kto wie? Może nie byłoby mu już tak zimno gdyby nie zatapiał się w śniegu?

Cóż, jak mawiają "głupi ma zawsze szczęście" i coś w tym jednak musi być bo tajemniczy Głos jak gdyby słysząc myśli wojownika zaczął marudzić coś o runach czy symbolach a następnie nakazał... wskrzesić konia? Nieznajomego zresztą też ale kto by się typem przejmował. Ważniejsze pytanie brzmiało: - To ja tak mogę? - Przy czym oczywiście zadawanie go kłębiącej się masie nieumarłych nie miało jakiegokolwiek sensu ale był wystarczająco zaskoczony owym rozkazem, że zadał je tak czy inaczej. Dziwne. Zaraz, czy ten Głos nie powiedział właśnie "powiezie cię do mnie"? Czyli to co słyszę to nie jakaś dziwny, zgubiony odłamek mojego Ja? Interesujące... Podczas kiedy rozsądek zmagał się z nierozwiązywalnymi zagadkami ta część Maeglina, która aktualnie była u steru stwierdziła tylko - Dobra. - i kierując się ku niedawno zmarłemu wrzasnęła - WSTAŃ! - Nie była to co prawda zbyt przemyślana akcja ale kto by się przejmował? Po chwili niezręcznej ciszy i braku reakcji trupa poskrobał się po kapturze kolczym i popatrzył na ostrze klingi. Widniejący na nim symbol sugerował, że nie znajduje się tam przez przypadek.

- Yyy wstań kurwa? - Zapytał niezręcznie wbijając miecz w pierwszy lepszy kawałek nie osłoniętego blachą mięsa na ciele nieboszczyka. Następnie nabierając wiary w słuszność takiego postępowania wyszarpnął broń z ciała i dźgnął nią tułów konia. - Wstawaj! Głos się spieszy! - Tym razem był już całkiem pewny siebie. Zabawne. Są tacy, którzy całe życie poświęcili studiowaniu życia i śmierci. Dla przykładu mój ojciec. Ja natomiast spaceruję po jakimś zamarzniętym nigdzie i wbijam miecz w martwiaków. Może to jego zasługa? Albo wina? Ewentualnie togo, że sam umarłem...? - Jebać. - Mruknął w odpowiedzi na owe rozważania Kierujący ciałem. Co ciekawe, pomimo widocznego ograniczenia umysłowego w obecnej sytuacji zazwyczaj miał rację... Swoją drogą ciekawe gdzie powiezie mnie koń jeśli ożyje? Czy będzie tam ciepło..?
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Rybie Grzbiety

22
Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł po wypowiedzeniu tych jakże prostackich i klimatycznych słów, była snująca się smuga szarości. Spowiła korpus jeszcze chwilę temu wojującego rycerza, wnikając gdzieś pod płatami srebrzystej zbroi. Bezszelestna infiltracja wartko ustępowała odgłosom bijącego o metalowe okrycie ciała. Jakoby kości uderzały o pancerz, w którym je zamknięto. Powiało trupim cuchem, zagwizdał wicher. Maeglin poczuł ,jak w skroniach zaczyna mu tętnić. No jasne, pomyślał, to było do przewidzenia. Magiczne sztuczki nie mogły przebiegać bezobjawowo. Zawsze istniał jakiś haczyk. Tak to już to było z tą całą magią.

Elf stał otoczony żywą śmiercią. Widok z dołu zdawał się bardziej go interesować niżeli szwędające się nieboszczyki. Uniósł się kwaśny, żrący i kleisty smród. A wtedy ciało w zbroi zaczęło wstawać. Powoli, lecz chaotycznie. Dzikimi zrywami o tempie żółwia przybierało coraz to bardziej pionową postawę. Aż w końcu wstało. Spod okrycia twarzy świeciły niebieskie, pozbawione życia oczy. Ciało było świeże. Z nielicznymi defektami kąsaczy. Tak jak i ożywiony trup. Zdawał się również prezentować większą sprawność fizyczną, a może i intelektualną. Odbiegał od obdartych ze skóry włóczęg. Często bez kończyn czy żuchwy. Gorszy los spotkał zwierzę. Szwędacze nie poprzestały na wierzchnich warstwach. Konsumowali wierzchowca po same kości. Jednakże ten, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, powstał. Parsknął i trząsł łbem, kurcząc chrapy. Potem podskoczył i wierzgnął. By od tej pory dać się dosiąść nieodczuwającego już chłodu wszechobecnego mrozu elfowi.

Ruszył stępem, a za nim poległy rycerz w zbroi.

Tuż za dziwną drogą i uschniętymi drzewami zaczynało się osypisko, a dalej, pod nim, ostro biegnąca w dół stromizna, przepaść niemal. Niemiłą twardość dziwnej drogi powitał z radością i ulgą. Spojrzał w dół, na osypisko kończące się w czarnej tafli jeziora, wypełniającej dno kotła. Lustro czarnej wody było martwe i błyszczące, jakby to nie była woda, lecz zastygła smoła. Za jeziorem, za wzniesieniami chropowatej ziemi, niebo czerwieniało od dalekich łun, czerwień znaczyły smugi unoszącej się nad jeziorem mrocznej mgły.

Zbliżył się do smolistego zbiornika. Coś zabulgotało, gdzieś ulotnił się gaz spod powierzchni wody. Było przyjemnie cicho, gdy raptem smuga zawirowała w środku. Kręcąc się dookoła, zahaczała coraz większe okręgi, aż powstał nie lada wir ku wybrzeżu. Elf stał jak wryty, bacznie obserwując kolejne magiczne sztuczki. Podczas gdy wir uwypuklał się w górę, na wysokość kilku metrów. Czarna woda opadła, a po rozbryzgu, nad jej lustrem lewitowała postać.

Jestem Ru'lazul — rzekł głos z głowy, który w ten czas pochodził zza maski istoty lewitującej.
Spoiler:

Re: Rybie Grzbiety

23
Jak się okazuje zwyciężanie śmierci jednak nie było tak łatwe i bezproblemowe jak się mężczyźnie na początku wydawało. Skrzywił się czując tętnienie skroni i widząc abominację, jaką właśnie udało mu się stworzyć. Jego nowo pozyskany, nieumarły sługa prezentował się nawet dobrze i chodź zalatywał lekko zgnilizną wszechobecny chłód i wiatr prawdopodobnie szybko zamaskują ten zapach. Poza tym jakby nie patrzeć tego typu pomoc zawsze się przyda a darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Niestety bezpośrednio po tejże myśli zwrócił swoje spojrzenie w kierunku wierzchowca i nie był szczególnie zadowolony z tego, co zobaczył.

Zwierze, bestia, monstrum czy też pod jakąkolwiek kategorię podpadało to, na co patrzył na pewno nie było już koniem. Podtrzymywane czarną magią, plugastwo trzymało się w całości ale dosiadanie takiego przekrwawionego, odsłoniętego, lepiącego się mięcha nie należało do najprzyjemniejszych życiowych doświadczeń. Obrzydliwe zwierze było mu jednak bezwzględnie potrzebne dlatego nie kryjąc niechęci wdrapał się na wierzchowca i pozwolił mu nieść się ku właścicielowi pomocnego "Głosu". Droga do celu była dziwna ale cóż - nie sposób było nie przyznać jej bycia drogą a tam ten fakt oznaczał znaczne ułatwienia i co ważniejsze - ślady cywilizacji. Drogi zazwyczaj prowadzą do jakiś celów, a że wojownik na chwilę obecną nie miał żadnego jakikolwiek byłby dobry.

Ścieżka ta doprowadziła go do jeziora wypełnionego czymś, co prawie na pewno nie było wodą. Z owego ciemnego i przepełniającego osobliwym uczuciem niepokoju zbiornika wyłonił się mężczyzna z wyglądu przypominający opisanych w księgach ojca Maeglina nieumarłych nekromanrów - LICH. To właściwie mogłoby wiele wyjaśniać. Cóż, dlaczego by nie? Biorąc pod uwagę, że ma chyba jakiś związek z magią, która przywróciła wojownika do życia nie zaszkodzi przywitać się i wysłuchać dlaczego tak bardzo mu się spieszyło.
- Czołem. Maeglin Elensar, co mógłbym dla Ciebie zrobić?

Co prawda miał ochotę upewnić się czy to właśnie jemu zawdzięcza ocalenie oraz gdzie podziała się elfia kapłanka ale obecnie nie miał możliwości zweryfikowania słów rozmówcy więc ten równie dobrze mógłby wcisnąć mu wygodne kłamstwa. Znacznie lepiej wyjdzie na udawaniu, że już coś tam wie i t tej rozgrywce stanowi gracza nie narzędzie. Albo przynajmniej tak mu się wydawało. Wykazując się nawet dobrymi manierami postanowił nie rozmawiać z nieumarłym z konia i zeskoczył na ziemię. Co prawda nadal lekko kleił się od krwi i limfy skatowanego zwierzęcia ale płyny te bardzo szybko zamarzały więc prawdopodobnie szybko przestaną być problemem.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Rybie Grzbiety

24
Mhhh — mruknął zdeformowanym głosem upiór, kołysząc się nad lustrem ciemnego jak smoła płynu.

Wojowniku — rozpoczął mentorskim tonem. — Zostałeś wybrany przez mojego pana. Lecz pozwól, że ci wszystko wyjaśnię.

— W twojej piersi bije fragment potężnego artefaktu. Lux'orus to magiczny kryształ, którym śnieżne elfki obdarował sam Turonion. Zapewniał im wieczne życie i zaspokajał głód magii. To za jego sprawą sprowadziły na południe wieczną zimę. Lecz kamień ten został zniszczony, a jego fragmenty utraciły znaczne pokłady dawnej mocy. Jednak nawet Turonion nie wiedział, co tak naprawdę ofiarował swym czcicielkom. Lux'orus stworzył mój pan. Pradawny sługa Turoniona. Lodowy duch doglądający niegdyś północy zza światów. Za swą postawę został wygnany i przepędzony tutaj, na Herbię. Niebieski kryształ to jego dzieło, wypełniające jego wolę. Więc panu udało oszukać nie tylko samego boga, ale także głupie elfki. Długo czekaliśmy na twoje przybycie. O, wielki wojowniku. Od teraz służymy temu samemu panu. Nie mamy czasu na dalszą opowieść. Musisz mnie uwolnić. Potem zbierzemy popleczników, których uformował pan nim uwięziono go w świętych podziemiach.

— Niedaleko na wschodzie znajduje się mała wioska. Udaj się tam. Sprowadź mi ofiarę. Czysta nieskalana krew, bez grzechu cielesności. Niepotrzebnych zabij. Śpiesz się. Gdy mnie uwolnisz, opowiem ci resztę.

Re: Rybie Grzbiety

25
Ku zaskoczeniu starego mężczyzny nieumarły okazał się bardzo uprzejmy i skłonny do współpracy. Dobrze, takich nam tutaj trzeba... gdziekolwiek to "tutaj" właściwie jest. Dodatkowo z jego wypowiedzi wynikało, że właśnie wcielony został do armii jakiejś potężnej istoty i to od razu w stopniu dowódczym. Cóż, z tym nie zamierzał dyskutować - na pracy znał się bardzo dobrze i miał w niej niemałe doświadczenie. Teraz pora na zbudowanie pierwszego oddziału i wraz z nim zrealizowania swoich rozkazów.

- Będzie zrobione, Ru'lazul. Koń poniesie mnie gdzie trzeba? - Dopytał licząc, że nie będzie musiał sam szukać tej wioski na wyczucie. Prawdopodobnie nie było by z tym większego problemu ale jeżeli istnieje wygodniejsza opcja wypada przecież z niej skorzystać. Swoją drogą Lich wspominał coś o nieśmiertelności czym poważnie zainteresował Maeglina ale niestety czas na pytania będzie miał dopiero po wykonaniu roboty. Była to swojego rodzaju motywacja więc nie tracąc czasu wskoczył na koń i ruszył na wschód sprawdzając jeszcze, czy jego pierwszy żołnierz idzie w jego ślady i nadąża za koniem. - Od dziś nazywasz się Gerard i będziesz pierwszym z dowódców mojej armii. Gratuluję, ZA MNĄ! - Dodał dla zasady. Właściwie nie wiedział czy ożywione przez niego zwłoki zachowały chociaż część inteligencji, wiedzy, osobowości lub woli z czasów kiedy wciąż oddychał ale w drodze nie miał nic lepszego do roboty więc właściwie mógł zająć się tym od razu. A właśnie... czy ja muszę oddychać? Zastanowił się robiąc głęboki wdech i sprawdzając czy zacznie się dusić. Właściwie zimna już nie odczuwał więc być może?

Temu nieumarłemu też pasowało by nadać jakiś przydomek bo imię ma kurewsko ciężkie do wymawiania. Chociaż mógłby się o to obrazić... no nic, czas pokaże. Jadąc zastanawiał się, czy w będącej jego celem wiosce są jakieś ciekawe i warta zrabowania dobra oraz kobiety z którymi można by się zabawić. Oczywiście jeżeli wszystko działa u niego tak jak powinno. Nie byłoby dobrze, gdyby nagle odkrył, że od tego mrozu jego przyrodzenie stało się nieużytkiem. Co do samej miejscowości raczej nie zdoła zastosować jakiegoś skrytego podejścia na milę śmierdząc trupem i mając przy sobie nieumarłe wojsko więc zdecydował się na frontalny atak, ścinanie mężczyzn z konia i wyłapanie kobiet. Pieszo w takich warunkach daleko raczej nie uciekną a przez atak z zaskoczenia wieśniacy może nie zdążą chwycić za widły nie stawią oporu. Chociaż niewątpliwie zabawniej się plądruje kiedy ofiara walczy, ucieka, znów walczy i na końcu błaga o litość. Jest w tym jakiś urok. - Mężczyzn wymordować, kobiety wyłapać. Realizować! - Przez lewe ramię wykrzyczał rozkazy do biegnącego za nim podwładnego.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Rybie Grzbiety

26
Trupi koń powiózł go na grzbiecie pod górę. Długo mu zajęło nim znikł na horyzoncie, zapominając o osadzonym centralnie w dole bajorze. Tym samym, w którym na pożegnanie bulgotała czarna - przypominająca smołę - gęsta ciecz. Wiodły ich zwodnicze wiatry. Pokonali grząski grunt błotnistych traktów, jak i zaśnieżonych ścieżek. Nie doczekali opadów śniegu. Ani za dnia, ani w nocy. O poranku ognisty olbrzym zawitał na nieboskłonie, łagodząc wczesny mróz. Mróz jakiego nie odczuwała żadna część ciała Maeglina. Po prostu nie czuł nic.

Ujrzawszy obrzeża wioski, powoli zatracał dzielącą go od niej odległość. Mowa o pierwszym, peryferycznie osadzonym domostwie. Starej chałupie z rozklekotanych desek i cherlawych pali. Wbitych w lepkie podłoże. Zdających się paść pod naporem pierwszej lepszej zawiei. A mimo to stał, stanowił azyl dla zamieszkującej go rodziny. Otoczony obszernym polem z jedną stodołą. Koło niej stała młoda dziewczynka, nosząca na plecach kij z zawieszonymi po bokach wiadrach z wodą. Przykuła jego uwagę, gdy z centrum roli dobiegł krzyk.

- Zmora! - alarmował rozwścieczony rolnik. Prawdopodobnie pan domostwa i ojciec młodej dziewki. W dłoniach dzierżył widły z długim szpikulcami ku wierzchołkowi grubego kija. Gnał ile sił w nogach. Aż w końcu dzieliło ich może pięć, sześć metrów. Zdeterminowany, z ulokowaną między rękoma bronią, gonił próbując w przyszłości zatopić trójząb w piersi Maeglina. Upiornego elfa, który ów czas zasiadał spokojnie na wierzchowcu. Nadciągała zwada. Fortunnie miał czas na opuszczenie siodła i podjęcie walki. Bo tylko ojciec stał na jego drodze do bezbronnej wieśniaczki.
Spoiler:

Re: Rybie Grzbiety

27
Droga do wioski była dosyć ciekawym doświadczeniem biorąc pod uwagę, że przez cały czas jej trwania nie wydarzyło się zupełnie nic. Sam ten fakt może nie wydawał się zabójczo fascynujący ale to, że całodniowa podróż nie nużyła, nie zmęczyła i w żaden inny sposób nie wpłynęła na Maeglina już wzbudzał zainteresowanie. Ten kawałek kryształu okazał się całkiem przydatny i wielofunkcyjny. Ciekawe czy wpływał jakoś na używane przez niego czary? Cóż. Jak się okazało miał okazję przetestować to od ręki bo widząc biegnącego w jego kierunku wieśniaka poza zeskoczeniem z rumaka i wyciągnięciem przed siebie broni aktywował również wrzącą krew i przepływ. Właściwie ta druga zdolność nie była mu szczególnie potrzebna ale nie zaszkodzi w walce a można ją przetestować. Stanąwszy na ziemi miał przed sobą poważny problem jakim była przewaga zasięgu ze strony szarżującego na niego wieśniaka. Na szczęście facet nie wyglądał na mistrza szermierki gotowego do zaawansowanych chwytów, taktyk i transformacji co oznaczało, że najprawdopodobniej po prostu spróbuje dźgnąć nieumarłego generała.

To, oraz pełen pancerz znacznie ułatwiało sprawę. Co prawda płyta chroniła tylko pierś wojownika podczas kiedy cios najprawdopodobniej wymierzony będzie w nieosłoniętą twarz albo okryty kolczugą brzuch, ale przecież plan nie polegał na tym, żeby dać się tym przebić. Przewidując ruch przeciwnika mężczyzna chwycił oburącz za rękojeść i z mieczem przed sobą biegiem na spotkanie zagrożenia. - GIŃ - Wrzasnął chwilę przed spotkaniem aby przestraszyć i rozproszyć wieśniaka. Broń trzymał pod kątem z ostrzem przechylonym lekko na prawą stronę uważnie obserwując wroga. Zgodnie z planem zamierzał wyczekać przewidzianego pchnięcia i zbić je delikatnie w lewo uderzając mieczem tak, aby jego ostrze kierowało się ku prawemu barkowi przeciwnika. To, oraz delikatne zejście po skosie na prawo zapewni mu bezpieczny dystans od wideł równocześnie przybliżając do przeciwnika. Jeżeli mu się uda walka będzie już w zasadzie przesądzona. Prowadząc miecz wzdłuż drzewca broni przeciwnika a tym samym kontrolując ją będzie mógł zbliżyć się do niego na zasięg ostrza i unosząc lewy łokieć obrócić swoją broń (wciąż w styczności i z kontrolą wideł przeciwnika) tak, aby zadać mu pchnięcie od góry prosto w serce.

Skupiony na walce oraz stawach przeciwnika, wyczekując ciosu i starając się przewidzieć moment w którym padnie na podstawie postawy, napięcia mięśni, dystansu i ruchów przeciwnika kompletnie zapomniał o dziewczynce ale jego nieumarły sługa miał na szczęście uprzednio wydane rozkazy więc jeżeli je zrozumiał to albo pomoże mu w walce, albo zajmie się dzieckiem. W sumie przyjemnie byłoby zabawić się trochę w tej miejscowości ale Lich z jeziora najwyraźniej bardzo się spieszył więc jeżeli możliwe będzie załatwienie sprawy już tutaj to tak trzeba to będzie rozwiązać. Ru'lazul nie sprawiał wrażenia szczególnie cierpliwego nieumarłego.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Rybie Grzbiety

28
Ostrze z sykiem przeleciało doglądając lewej linii śródpiersiowej. Pierw krańcem zahaczyło o narzucone przez farmera łachmany. Grubą kamizelkę z owczej wełny, której kłęby zdawały się potęgować muskulaturę wieśniaka. Mizerny opór dla bijącego złowrogim chłodem ostrza Maeglina. Upiornego nieumarłego elfa. Ostry kąt rozciął bez problemowo solidnie splecione szwy, odsłaniając równie bezbronną skórę. Sina pierś stanęła na drodze pomiędzy ostrzem a sercem.

Krach! Rozległ się gruchot łamanego żebra. A potem cierpki w odsłuchu — nawet dla nieumarłego — skowyt znoszącego katuszę farmera. Żebro pękło pod naporem wpychanego pod kątem metalu. Pociekło trochę karminowej juchy i zazgrzytało, jakoby dolna podstawa lodowego stopu żłobiła dołek w niższej kości. I to nie uchroniło przed nieuniknionym. Jucha, deseniem czerwieni naznaczyła twarz elfiego upiora, kiedy to ostrze dobrało tętniącego w piersi serducha. Eksplozja mięśnia wydała jeszcze obfitsze porcje karminowego soku. Cóż za piękna fontanna, gdzieś pośród pola. Pomyślałby kto. Ale liczyła się tylko dziewczynka.

Trupi rycerz, wskrzeszony przeszło dzień temu, nie rozumiał zbyt wiele. Nie odzywał się. Nie komunikował. Był sprawniejszy od kroczących bezcelowo nieumarłych, lecz na tym kończyły się jego ponadprzeciętne zdolności. W szeregach nieumarłych nieliczni władali wspólnym językiem. A jeszcze mniej nieliczni myśleli. Zdany więc został sam na siebie. Dziewczyna skulona w przerażeniu skryła się pod stodołą, jakoby to miało zniechęcić oprawcę od porwania jej.

Re: Rybie Grzbiety

29
Nieumarły rycerz okazał się narzędziem o ograniczonej przydatności. Cóż. Właściwie mężczyzna nie powinien się dziwić - nie był przecież czarodziejem. Nawet gdyby wskrzeszone przez niego ciało miało potencjał do samodzielnych działań zapewne nie byłby w stanie go kontrolować. Zbryzgany ciepłą posoką wyszarpnął ostrze z martwego wieśniaka. - Wstań. - Zażądał sprawdzając czy magia ponownie zadziała.

Chowając miecz do pochwy obdarzył pobliską miejscowość tęsknym spojrzeniem. Zabawił by się tutaj więcej niż chętnie testując swoje zdolności i praktyczną siłę nieumarłego ale nie miał na to czasu. Lich spieszył się i obecnie stanowił najwyższy priorytet. Przynajmniej do czasu aż Maeglin upewni się jak dużą kontrolę dzierży i co może mu zrobić. Poza tym mieszkaniec jeziora nadawał mu jakiś cel za co wypadało by jakoś mu się odwdzięczyć. Nie marnując więcej czasu ruszył w kierunku dziewczynki. Miał nadzieję, że nie będzie uciekała. Nie chciało mu się biegać.

Idąc wolną ręką wskazał kierunek miejscowości. - Zabij. - Mruknął zwracając się do swego nieumarłego sługi. Komenda należała do najprostszych z możliwych. Krótkim gwizdem przywołał również do siebie konia. Nie miał przy sobie niestety żadnych lin czy sznurów więc dziecko wieźć musiał będzie przed sobą na kłębie zwierzęcia. Prychnął tylko zauważając z jaką łatwością przyswoił sobie fakt, że ta paskudna abominacja była jego wierzchowcem. Właściwie nie było po co z tym walczyć. W końcu to narzędzie również okazywało się niezwykle przydatne.

Postanowił wpakować dziewczynkę na konia, dosiąść go i zerknąć jak sługa radził sobie z wykonywaniem swojego zadania. Jeżeli okazało by się, że wybicie wszystkich do nogi to proces długotrwały ujmujący w sobie pogoń za uciekającymi czy pokonywanie licznych zamknięć budowlanych to chyba sobie odpuści. Zabierze wojownika i mając już swoją "ofiarę" ruszy ku zleceniodawcy. Jeżeli nie z chęcią dokończy roboty starając się zachować przy życiu z jedną czy dwie ładniejsze wieśniaczki. Pominąwszy wszystko inne może chociaż dowiedział by się gdzie w ogóle trafił?

Testując również kolejną rzecz skierował swoje myśli ku rycerzowi powiedział "tylko mężczyzn" a następnie w ten sam sposób zwrócił się do konia "klęknij". Dzięki temu łatwiej będzie załadować na zwierzę małą. Miło było by gdyby mógł władać swoją armią za pomocą myśli chociaż tak na prawdę nie miał w tym względzie zbyt wielkich nadziei.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Rybie Grzbiety

30
I chociaż miecz niewzruszenie wskazał na martwe ciało, a tempr głosu nie znosił sprzeciwu. W gruncie rzeczy nic się nie stało. Ciało leżało jak wcześniej, opuszczając resztki krwi i tracąc ciepło. Komenda zdawała się nie trafiać do poległego. Może dlatego, że Maeglin nie posiadł żadnych zdolności? Błędne założenia z przeszłości, jakoby za jego sprawą bądź z jego udziałem wskrzeszono błędnego rycerza. Znajdowali się na dachu świata, daleko od kontynentu. Od cywilizacji. Gdzieś, gdzie żyją nieliczni, prowadząc prymitywny tryb życia. W miejscu, gdzie rozproszona aura śmierci napawa przejezdnych strachem. Być może to ta aura zdolna była w swej niejasności ożywiać zmarłych. Zaś podstarzały elfi wojownik znalazł się w odpowiednim miejscu oraz porze. Będąc świadkiem ożywienia, nie jego sprawcą.

Okuty w stalową zbroję trupi żołnierz, podążał za elfem. Jeśli dostrzegł żywą istotę, podążał za nią, ażeby zatopić w niej kły bądź ostrze. Komendy jak do rozumnych rekrutów były więc nie na miejscu. Może jeszcze przedyskutowaliby strategię? Ha! Maeglin musiał się jeszcze sporo nauczyć. O umarłych, o magii i jej działaniu. O tym kim lub czym się stał. Wiedzieć zaś powinien, że ożywione ciała to bezrozumne zwierzęta, które można spuszczać ze smyczy, bądź przeciwnie, pętać, nie zezwalając na szerzenie śmierci.

Czy mądrym było wysłać nieumarłego wojownika wgłąb wioski? Udało im się niepostrzeżenie dotrzeć do obrzeży, gdzie zrządzeniem losu czekał na nich tylko jedna przeszkoda. W dodatku stara, schorowana i niezdolna do długotrwałej potyczki. Cóż, słowo się rzekło. Spuszczony ze smyczy trup gnał przez kolejne pola, wystawiając się na widok mieszkańców pobliskich domostw.

Kiedy dotarł do dziecka, to osrane siedziało z podkulonymi nogami w bezruchu. Pomimo nieprzyjemnego zapachu, który niewiele odbiegał od trupiego cuchu, załadował dziewkę na rozkładającego się ogiera. Wbrew oczekiwaniom nie stawiła oporu, była nad wyraz spokojna. Jakby zaczarowana. Kiedy odjeżdżał, ujrzał jak grupa siedmiu być może ośmiu mężczyzn dobija jego towarzysza podróży. Wyposażeni w widły, młot i nawet półtoraręczne miecze, odcinali kolejne kończyny nieumarłego. Nie miał żadnych szans. A co gorsza, ich uwagę skupił Maeglin z dzieckiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”