Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

136
Wybuch był zdecydowanie większy niż kapłan go sobie wyobraził.

Gdy z sufitu przestały spadać głazy, a leciał już tylko pył, gdy olbrzymie pająki przestały ciskać się w przedśmiertnych drgawkach po całej komnacie i gdy uszy lekko się już odetkały, stało się coś, na co Sol na pewno nie był gotowy. Riwan po pięknym strzale z łuku, teraz strzeliła w twarz Zygfrydę, już nie strzałą na szczęście lecz otwartą dłonią w policzek. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, łuczniczka odpuściła swojej ofierze i burknęła coś do niej pod nosem.

- Dobra robota Riwan - rzucił kapłan i przechodząc koło niej, klepnął ją w ramię. Musiał przy tym wejść na głaz, obok którego akurat stała, ale liczył się efekt. Znajomy Cień, który mignął krasnoludowi i wyszeptał tylko dla niego wskazówkę zniknął tak szybko jak się pojawił. Jednak zdążył pobudzić ciekawość swego słuchacza.

- Nie dajmy się ponieść chwili, trzeba się dalej pilnować - Riwan, pilnuj otworu naprzeciw, tego przez który mieliśmy przebiec. Nie wiadomo, czy nie przypełznie tego więcej. Jakby stamtąd szły, wysadzaj znowu, nie damy im rady w otwartym starciu... A tu znajdziemy jakieś wyjście. Szczególnie ciekawią mnie tamte wrota - wskazał palcem na okrągłe drzwi - Coś mi mówi, że mogą prowadzić w naszą stronę. A nawet jeśli nie, to po przejściu je zamkniemy i choć częściowo odgrodzimy się od tego paskudztwa.

Płonące truchła tarantalii, które rozbiegły się po komnacie oświetlały ją w kilku miejscach, co zdecydowanie pokrzepiło serce kapłana. Wcześniejsze truchła goblinów nie paliły się, lecz mogły przy sobie posiadać coś godnego uwagi. Kazał reszcie drużyny je przejrzeć, sam też zaczął rozglądać się bardziej po komnacie, powoli idąc w stronę zamkniętych wrót. Wzrokiem szukał jakiegoś łoma lub klucza, słuchem zaś starał się odnaleźć płynącą w pobliżu wodę. W końcu kiedyś była to komnata krasnoludów, może mieli tu jakąś fontannę albo wodopój, a jego zapasy przydało by się uzupełnić. Jedzenia drużyna miała jeszcze pod dostatkiem, ale czarowanie wodą mogło szybko skończyć ich zapasy...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

137
Przy ciałach gnomów nie znalazł niczego nadzwyczajnego. Może poza trupim cuchem, który unosił się nad ich zwłokami. Zapadnięte policzki, wysuszone śluzówki, skóra poddająca się działaniu wilgotnego środowiska podziemnych lochów. Gęsty i kleisty smród, drażnił nozdrza, że aż prawie Sol Mhyr zgiął się w pół w odruchu wymiotnym. Ostateczny akt degradacji i degeneracji, otulony nieznośnym zapachem, który szczypał także w oczy. Przy jednych zwłokach zaś znajdował się mały bukłak wypełniony prawie że w całości wodą. Mógł go posiąść, wszakże martwym gnomom się on nie przyda.
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

138
Smród, wszędzie smród śmierci... Kapłan w pewnym momencie musiał zebrać się w sobie aby zatrzymać cały posiłek wewnątrz, w czym niewątpliwie pomogły mu lata spędzone w szpitalu w Turonie. Tam czasami też czuć było śmierć. Jedyna woda jaką znalazł Sol Myhr mieściła się w bukłaku jednego z gnomów, wziął cały pojemnik. Może nie nadawała się do picia i nie było jej dużo, ale będzie mógł przy jej pomocy choć trochę poczarować.

Krasnolud stanął w końcu pod okrągłymi drzwiami. Zaczął macać otwór, starając się może coś przekręcić, może pchnąć w odpowiedni sposób. Spróbował nawet wsadzić w otwór laskę Araneli i trochę nią pogrzebać. Przez chwilę przypomniał sobie, że mógł zabrać ze sobą włamywacza, którego umiejętności byłyby teraz pomocne. Zaraz potem wspomniał sobie jak ten człowiek był zarozumiały i szybko wyrzucił tę myśl z głowy. Musieli teraz liczyć na siebie.

Stojąc pod drzwiami, zastanawiał się co może się za nimi kryć. Próbował porównać tę salę, te zabudowania do jego rodzinnego Turonu, który wszak też był podziemną siedzibą krasnoludów, a którą znał jak własną kieszeń. Może jakieś podobieństwa w architekturze pomogłyby mu określić, w jakiej części kopalni się znajdują.

- Znaleźliście coś? - ni to krzyknął, ni powiedział krasnolud, drapiąc się po głowie i odwracając w kierunku swoich towarzyszy błądzących po sali. Nie widział nigdzie Cienia, lecz ten miał wiele mroku, aby siedzieć w nim niezauważonym - Ragdall, Galador, Zygfryda, chodźcie, spróbujmy pchnąć te wrota.

Ostatecznie, jeśli żaden z towarzyszy nie znajdzie klucza, ani razem nie zdołają pchnąć drzwi, zawsze można spróbować rozerwać zamek za pomocą pęczniejącego lodu...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

139
Okrągłe wrota przypominały dwa nierówno pocięte fragmenty, złączone w całość. Przez środek przechodziła szczelina, miejsce w którym frakcje nie połączyły się. Próba wsadzenia w nie prętów, różdżek, czegokolwiek - spełzła na niczym. To prastara kaplica patrona, syna Turoniona - Ul'a - wypełniona była magią po brzegi, więc żadne śmiertelne badyle nie mogły otworzyć wrót do... Właśnie, do czego?

Bukłak z wodą wystarczył na jedno, może dwa zaklęcia. Było jej wystarczająco i na łyk. Członkowie tej szaleńczej eskapady, zgodnie z rozkazem, udali się do gnijących ciał, trupich resztek gnomów, z którymi niegdyś przebywał tu krasnolud Hunmar, ażeby odnaleźć coś, co przeoczyć mógł Sol Mhyr. Wszyscy, jak jeden, wzruszyli ramionami, dając przewodzącemu sygnał, iż poza smrodem, resztkami wnętrzności i kośćmi nie znaleźli niczego wartego uwagi. Pomogli i rozszerzać wrota. Po równo, każda z grup ciągnęła połówki koła w swoją stronę, lecz jak się można domyślać - daremno.

W każdej połówce znajdował się otwór na klucz. Ot co, otwór na prosty klucz, bez skomplikowanych mechanizmów, bo takowych sprawne oko Sol Mhyra nie dostrzegło. Nie znaleźli żadnego klucza, bo znaleźć go nie mieli. Bowiem czasem nie można znaleźć czegoś, czego nie ma. Należy to stworzyć.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

140
Nikt nic nie znalazł... Sol Myhr mógł się tego spodziewać. Gdyby te trupy miały klucz, pewnie nie zostałyby trupami... Tymczasem leżały tu sobie, porozrzucane po całej sali, teraz dodatkowo wśród płonących trupów wielkich pająków.

Próby siłowe, mimo że cała drużyna dawała z siebie wszystko, również spełzły na niczym. Próbowali rozsuwać wrota, pchać je i ciągnąć, rozszerzać różnymi przedmiotami, jednak wszystko to było na nic.

Kapłan wrócił więc do pomysłu z magią lodu. Stwierdził jednak, że zanim posunie się do rozrywania zamka, spróbuje zabawić się w ślusarza. Nie mieli wprawdzie wiele czasu, ale możliwość zamknięcia drzwi mogła okazać się dla nich pomocna. Wziął nowy bukłak i powoli zaczął go przechylać formując prosty sopel. Kiedy był już odpowiedniej długości, wraził go w otwór na klucz. Następnie krasnolud kazał Ragdalowi powoli lać wodę na swój sopel, a on sam sterował zamarzającą cieczą tak, aby dopasować ją do zamka.

Sol Myhr nie był ślusarzem, nikt z jego rodziny nie był. W świątyni nie uczono ich otwierać zamków, tylko pomagać innym i modlić się. Kapłan boga sprawiedliwości zaczął robic to, czego przez tyle lat uczyli go starsi: podczas tworzenia lodowego klucza zaczął wzywać boskiej opieki.

- Turonionie, panie lodu, dodaj siły i szczęścia swojemu wiernemu wyznawcy operującemu twoim żywiołem. Panie sprawiedliwości, zadałeś nam już jedną śmierć, na pewno nie po to aby teraz zabrać kolejną duszę. Wstaw się za nami u syna swego, Kiriego, władcy tego miejsca i wszystkich kopalni.

Szeptając modlitwy i powoli operując zamarzającą wodą, Sol Myhr zastanawiał się, co znajdą po drugiej stronie tajemnych wrót, jaką sprawiedliwość przeznaczy im wielki Turonion...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

141
Woda rozlała się po otworach, wypełniając je po brzegi. Marznąć rozszerzała swą objętość, formując tym samym iście zmrożone klucze. Powietrze nagle stało się ciepłe, przesycone zapachem gliny i magii. Okoliczne ściany emanowały subtelnym pięknem rozświetlających się jasnych płomyków w kamieniu. Rozprężona siatka błysnęła raz czy dwa. Sol Mhyr nie widział dotąd takich czarów. Dzień zapowiadał się wspaniale.

Serce zabiło mu mocniej, kiedy poczuł jak gładka tafla z kamienia zaczyna drżeć. Kolosalne wrota rozchodziły się na boki, jak przełamany wpół opłatek. To były piękne czary.

Dźwięk stali sprowadził krasnoluda na powrót do teraźniejszości. Srebrna ręka wyciągnął z pochwy miecz, uderzając nim o drewnianą tarczę. U jego boku stała Riwan Kamienne Serce. Naciągana cięciwa przypomniała Mhyrowi o zagrożeniu w tunelach. Riwan uzupełniła strzały w kołczanie, ponownie śliniąc strzałki. Zygfryda nerwowo zacisnęła pięści na swym obuchu, wciąż pozostając blisko krasnoluda, pod kamiennymi wrotami.

- Wracajcie! - krzyknął do dwójki Ragdall.

Zawalony korytarz zdawał się żyć własnym życiem. Pomniejsze kamyczki spadały z usypanej kupki, jaka swego czasu odcięła tarantalle od świętej komnaty z najniższych partii góry Gautlandii. A raczej najniższej partii kaplicy Ul'a - syna Turoniona - skrytej w górze Gautlandii. Za drobnym kamieniem poleciał pierwszy większy. Kanciasty o wierzchołkach diabelsko zaostrzonych, iście idealnych. Coś uderzyło z zewnątrz i kolejne fragmenty osunęły się pod nogi Riwan i Galadora. Coraz głośniejsze syki dobiegały zza oddzielającej ich od spaczonych czarną magią pająków bariery. Ona sunęła się ku upadkowi. Okupowana dziesiątkami potężnych szczękoczułek traciła na sile. Lada chwila miała runąć. A okrągłe wrota dopiero rozpoczęły wędrówkę do biegunów. Być może szczupłe dziecko przecisnęłoby się przez tę wąską szczelinę, ale nie krępy krasnolud czy dorosły. Musieli czekać, a czas był ich największym wrogiem.

- Idźcie! Kamienie lada chwila osuną się a salę zaleją pająki, musicie uciec! Ja opóźnię je na ile to możliwe - mówił głośno Galador, szykując się do starcia z tarantallami.

- Nie - wtrąciła Riwan u jego boku. - My opóźnimy ich przybycie - podniosła wymierzony w zawalone przejście łuk, silnie naciągając cięciwę, aż broń wygięła się w nierówną literę C.

- Chcesz pójść po śmierć razem ze mną, pani? - spytał rudowłosą kobietę.

- Po chwałę i spokój, przyjacielu - odparła odsłaniając biały uśmiech, a ognisty kosmek osunął się jej na skropiony piegami policzek.

- Po chwałę i spokój - powtórzył Galador.

Raptownie spadła największa bryła skalna. Pył podniósł się, a Galador zakrył twarz tarczą. Wyrwa w usypisku zagrała dziesiątkami wściekłych pisków pająków. I wtem pojawiły się pierwsze z nich, a za nimi kolejne. Mniejsze i większe. Kilka, kilkanaście, w końcu dziesiątki krwiożerczych tarantalli zalały kamienną halę pod ziemią. Wszystkie ruszyły wprost na Srebrną Rękę i Riwan na froncie. Napierały mocno, lecz Galador zadawał wyważone cięcia. Odskakiwał zwinnie do tyłu nad kamieniami i zwłokami i ani na moment nie spuszczał wzroku z przeciwnika. W tym momencie Riwan wypuściła pierwszą strzałę.

- Chociaż ciemność jest blisko, jestem tarczą z płomieni - recytowała fragmenty modlitwy Zakonników. - Sakirze prowadź mnie, stań po mojej stronie - trafiała celnie. Nawet w mniejsze tarantalle, a te padały. Galador wyskoczył przed nią i wciąż prąc naprzód, od razu zadał cios w odwłok. Zadźwięczał metal i kolejna kończyna odpadła ze zgrzytem.

- Teraz - szturchnęła Sol Mhyra Zygfryda, widząc jak wrota otworzył się dostatecznie szeroko, ażeby każdy z ich trójki mógł się przecisnąć.

Cienka stróżka krwi pojawiła się na przedramieniu Galadora. Teraz każde jego cięcie było trochę wolniejsze i niższe. Riwan zużyła wszystkie strzały. Dobrała sztyletu i łuku jak broni siecznej. Ruszyła między Srebrną rękę a pająki. Przeturlała się po odwłoku jednego wielkiego, potem zamaczając ostrze w głowotułowiu. Łukiem odbijała naskakujące młode tarantalle. Jak szybko padały, tak chybko podnosiły się, aż fala kilkunastu opłynęła rudowłosą bohaterkę. Miała je na nogach i plecach. Wbijały swoje ostre kły i odnóża. Walczyła dzielnie, lecz nikt nie mógł wygrać tej walki. Wtem Galador zrzucił je z niej za sprawą tarczy, zapominając o większych jednostkach, jakie gromadziły się dookoła. Zostali odcięci, otoczeni przez tarantalle.

- Już, teraz! - powtórzyła Zygfryda! - Musimy uciekać! - i weszła za wrota.

U boku Sol Mhyra pozostał Radgall. Starszy porucznik oczekiwał rozkazu. Nie wiedział, co należy uczynić. Udać się za mistyczne drzwi, czy wskoczyć w wir walki z dziesiątkami bądź setkami demonicznych pająków.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

142
Magia wrót pulsowała wokół nich w miarę jak wpływała w nie magia kapłana Turoniona. On sam czuł się wtedy wspaniale, zapomniał nawet, że znajdują się w kopalniach, w których żyją krwiożercze pająki.

Z otępienia wyrwał go krzyk Ragdalla. Wtedy Sol Myhr zobaczył, że dwójka z jego ludzi już stoi pod osuwającymi się powoli kamieniami zawalonego tunelu. Czekali na tarantalle. Chcieli poświęcić swoje życia w zamian za życia ich kompanów, braci i sióstr. I jego, krasnoluda, który przybył do ich twierdzy ze swoimi szalonymi wizjami. Gdyby nie on, do wyprawy prawdopodobnie by nie doszło. Albo byłby z nimi Hunmar. On pewnie doprowadziłoby wyprawę bez problemów do celu.

Z kolejnego zamyślenia krasnolud otrząsnął się sam, gdy tarantalle wystrzeliły z tunelu. Galador i Riwan walczyli dzielnie, celnie wykonywali wszystkie ataki i nie dali się trafić żadnemu demonowi. Do czasu. Bestie nie przestawały się wylewać z dziury i stopniowo otaczały waleczną dwójkę. Nie mieli już szans. Jedyne co teraz kapłan mógł zrobic to wykorzystać ich poświęcenie i uratować resztę drużyny dopóki pajaki ich nie zauważyły.

- Musimy przejść przez te wrota - rzekł w końcu Sol do oczekującego rozkazu Ragdala. Widział, że Zygfryda już stoi po drugiej stronie i oczekuje na nich - Turonion, pan sprawiedliwości, zabiera nam trzech towarzyszy abyśmy my w trójkę mogli przeżyć. Wierzę w jego plan. Szybko Ragdalu, przechodzimy i zamykamy.

Słowa przychodziły kapłanowi z trudem, lecz wiedział że to jedyne wyjście. Przeszedł przez okrągłe wrota zabezpieczone magią i czekał w nich na swojego tarczownika. Widział wahanie tamtego. Gdyby nie wiara sam by się wahał...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

143
♪♫♪ Stanęli za drzwiami, mocno ciągnąc je w tym samym kierunku, lecz o przeciwnym zwrocie. Drobne wpuklenia w magicznej skale pozwalały im siłą mięśni podciągnąć nieskomplikowany mechanizm. Potem pozostawało już tylko pchać oba fragmenty kamiennej ściany, aż złączą się ponownie w całość.

Wychyliwszy czerep zza dociąganego fragmentu kolistych wrót, żegnał się w milczeniu z towarzyszami, którzy postanowili poświęcić swoje życie, aby oni mogli udać się wgłąb kaplicy Ula. Tarantalli było coraz więcej, zdawało się, że wypełniają całą podziemną salę. Były na ścianach. Pokryły w większości grunt, a co poniektóre zwisały nawet z wysokiego kopulastego sufitu. Wtem patrząc tak na nich, podczas gdy resztkami sił odbijali ataki demonicznych pająków, przypomniał sobie pewną historyjkę. Spisaną w księdze, jednej z wielu w bibliotece klasztoru ku czci Turoniona - Pana sprawiedliwości.

Historia o Pani i Panu. O ich platonicznej miłości.
Gdy świat był młody, bogowie często chodzili po Herbii, a Pan i Pani nie byli wyjątkiem. Fascynowały ich cuda naszej ziemi. Bawili się ze zwierzętami, rozmawiali z drzewami i kąpali się w jeziorach i strumieniach. Ich dni były pełne radości i nie znali smutku.

Lecz pewnego dnia, na spacerze w lesie, Pan i Pani napotkali starą, chorą łanię, dogorywającą pod drzewem. „Dlaczego siedzisz bez ruchu, siostrzyczko?” zapytał Pan.

„Pobaw się z nami”, dodała Pani. Lania odparła: „Niestety nie mogę. Stara już jestem i choć pragnę udać się na spoczynek, moje nogi nie chcą mnie dalej unieść”.

Ulitowawszy sic nad łanią, Pan wziął ja w ramiona i zaniósł na spoczynek, poza świat śmiertelnych . Pani próbował podążyć za Panem, lecz zmienne ścieżki boskiego wymiaru nie pozwoliły jej iść dalej. Pierwszy raz rozdzielona z Panem, Pani wędrowała bez celu, póki nie natrafiła na dwa kruki.

„Zgubiłaś się i wkrótce znikniesz zupełnie”, powiedział kruk imieniem Strach.

„Twój luby cię opuścił. On już cię nie kocha”, dodał drugi, imieniem Fałsz.

„Nie zgubiłam się, a Pan mnie nie opuścił”, odparła Pani. Zapanowała nad krukami i zmusiła je, by zaniosły ją do Pana. Posłuchały jej, pokonane i zmuszone do służby.

Gdy Pani odnalazła Pana, znalazła również łanię, znów chyżą, gdyż jej duch uwolnił się z okowów słabego ciała. Widok ten napełnił radością serca zakochanych. Przysięgli, że nigdy więcej się nie zgubią. Chcieli powrócić na Herbię, lecz ten kto raz przekroczy wrota śmierci, wrócić nie może. I tak pozostali razem na zawsze.
Dwa fragmenty zeszły się, a przed oczyma był już tylko kamień. Szczelina między płatami zawrzała. Wypełniła ją ponownie błękitna maź spływająca z góry na dół. Uszczelniona szpara mieniła się blaskiem akwamaryny. Potem zastygła i zbledła. Ucichły też odgłosy walki z drzwiami. Było cicho, strasznie cicho.

A za plecami rozległa się sieć rozciągających się pod całą górą olbrzymich tuneli, dawniej należących do górników, czcicieli Ula. Podziemia te są niezrównanym osiągnięciem rzemieślników i wiernych, którzy przez stulecia planowali nad geometrią ścian najniższego z pięter domu patrona. Przemierzając korytarze za mistycznymi wrotami Ula, mija się posągi patrona i tunele pełne płynnej magmy, dzięki którym utrzymywane jest ciepło.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

144
Śmierć tej dwójki dotarła do Sol Myhra dopiero, gdy drzwi się zatrzasnęły. Ukojenie przyniosła historia, którą sobie przypomniał jeszcze z czasów pobierania nauk kapłańskich. Morał z tej opowieści był taki, że faktyczne szczęście można znaleźć dopiero po śmierci, tam spotka się wszystkie drogie sobie osoby. Kapłan miał nadzieję, że Riwan i Galador są już w tym lepszym miejscu i witają się z dawno nie widzianymi bliskimi.

Ze smutkiem w oczach spojrzał na twarze Zygfrydy i Ragdala. I w nich widział smutek, wymieszany częściowo ze złością. Nie wiedział czy była skierowana w niego, w tarantalle czy w całą tą sytuację, jednak wiedział że musiał im coś powiedzieć.

- Słuchajcie... Wiem, że jesteśmy już zmęczeni. Wiem, że straciliśmy towarzyszy. Jednak wiem też, że jesteśmy coraz bliżej naszego celu, a nasi przyjaciele oddali swoje życia za naszą sprawę. Więc teraz nie możemy ich zawieźć. Musimy zejść niżej i odnaleźć to, po co tu przybyliśmy! - Krasnolud wykrzyczał ostatnie zdanie i uderzył pięścią w ścianę, a kolejna łza spłynęła mu po twarzy aż zniknęła w gęstej brodzie. Potem dodał już spokojnie, po wciągnięciu oddechu - Odpocznijmy chwilę, te drzwi powinny zatrzymać pająki.

Po tych słowach kapłan Turoniona usiadł pod zimną ścianą i zamknąwszy oczy zaczął modlić się do swojego boga. Trwał tak, póki nie wyjaśnił mu wszystkich swoich decyzji, z jednej strony wydawałoby się dobrych, z drugiej zaś - złych. Trzech umarło, by trzech mogło przeżyć, tak sobie powtarzał. Dopiero po takim rachunku sumienia był gotowy do dalszej drogi. Wstał w końcu i rzekł do pozostałych przy życiu towarzyszy:

- Kierujmy się ciepłem i światłem, w stronę serca góry, do źródeł płynnej magmy. Przynajmniej jeśli znajdziemy coś co je przypomina, może tam właśnie ulokowana będzie kaplica. Jeśli nie, cóż, drogi powrotnej i tak raczej nie mamy, więc jeśli ktoś wpadnie na inny pomysł niech go rzuci, pomyślimy.

Sol zastanawiał się, kiedy ich wyprawa się zakończy, kiedy wróci do Turonu, do prostych spraw, ksiąg i leczenia takich ran, na które może coś poradzić. Wtedy kolejny raz przypomniał sobie historię o Panu i Pani, i to, kiedy odnaleźli prawdziwe szczęście...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

145
.
Obrazek
Wszyscy milczeli przez jakiś czas. Trzymający się za plecami Sol Mhyra doświadczony wojownik kołysał się i pocharkiwał. Z trudem zginął i prostował odnóża. W tunelach za wielkimi wrotami było bardzo parno. Gęste powietrze lepiło się do skóry, a wszędzie wyczuwalny był zapach palonej siarki. Zygfryda z trudem pohamowała się, coby nie skończyć w zgięciu w odruchu wymiotnym. Kawałek skały osunął się ze ściany i wpadł do gorącej magmy, której strumyk płyną obok ścieżki z kamiennych płyt. Znikł w niej niewyobrażalnie szybko, jakoby rzucony w ciemną przepaść.

Atrakcją niekończącej się tułaczki głęboko pod powierzchnią ziemi zdawał się powoli sunący wąż lawy. Radgall nie wyglądał najlepiej, ale widok płynącego strumienia uspokajał go. Czasami, ale tylko czasami, zdawało mu się, że z lawy, bezszelestnie jak duchy, wyłaniały się pewne postaci. Prawdziwie przerażający widok; stworzenia z czystego ognia, jakby z bezkształtnej lawy, ich oczy jak złowrogie punkciki światła wyłaniały się z wnętrza. Potem przecierał oczy i było dobrze. Widział sam strumień, nic więcej.

Przodująca kobieta z buzdyganem w ręku przez chwilę stanęła w bezruchu, w ciszy, w której słychać było osuwanie się drobnych kamyczków ze ścian. Potem wolno, nie spiesząc się, zasłaniając usta przed smrodem siarki, zniknęła za rogiem.

Sol Mhyr chciał przyspieszyć kroku, lecz widok zamazał się. Świat dookoła zawirował. Huk, grzmot i strzał. Jasność, a z niej ponowne sklejanie rozbitych fragmentów. Ujrzał znany mu srebrny półmisek napełniany wodą z równie metalicznego dzbana. Trzymany w dłoni białowłosej kobiety. Rozpoznał jej twarz - Orsula.

- Jesteś - powitała go, pochylając głowę. Była w tym samym pięknym ogrodzie, w którym widział ją poprzednim razem. Skąpanym w blasku księżyca, chłodnego i sprawiedliwego jak sam Turonion.

- Ty, krocząc po mrocznych ścieżkach dalekiej Północy. Krasnolud sprawiedliwy, mądry i dobry, którego lodowooki Turonion, patron śnieżnych pustkowi i stróż równowagi w świecie, upodobał sobie ponad innych. Ty wypełniasz wolę najsprawiedliwszego. Bowiem, gdy we mnie utkwił swoje zimne, szare oczy, zrozumiałam jak sprawiedliwy jest. Nigdy nie da za wygraną. Nigdy nie postąpi pochopnie czy głupio tylko dlatego, że kogoś nienawidzi, ale jeśli postanowi go zniszczyć, to jego plan nie zawiedzie.

- Ty - odrzekła po chwili. - Jesteś kapłanem, sługą bożym. Wystrzegaj się pokusy i mroku wszelkiego. Nie zbaczaj z ścieżki sprawiedliwości, chociaż cięższa bywa od tysiąca gór. Nie odpychaj męstwa i nie obawiaj się sięgnąć po dary synów Turoniona, bo za ich sprawą przepędzisz plagę z północy.

Huk, grzmot i strzał. Księżyc znikł, a na jego miejsce pojawił się kamienny sufit oświetlany magmą z wnętrza ziemi.

Znalazł Zygfrydę za zakrętem, w momencie, gdy właśnie opuszczała buzdygan z dłoni. Podjął wzrok i sam niemal opuścił swoją broń. Stała w towarzystwie ogromnego ołtarzu porośniętego złotymi bloczkami. A pośród złotych kostek wzrastała największa figura. Walcowata ze szczerego złota wysadzona odbijającymi światło diamentami. Wielce inspirujący widok - kamienny plac usłany złotem, w którym kostki zakręcały coraz to mniejsze okręgi.

- Piedestał - usłyszał znajome syczenie.

Cień wskazał kapłanowi na wierzchołek złotego walca. Na nim leżał młot - tego był pewien - chociaż patrzył z daleka. Dookoła kamiennego placu w kształcie okręgu widniały podobizny Kiriego. Jedna na północ, druga na wschód, trzecia na południe i czwarta na zachód. W każdym posągu patron trzymał młot. Ten sam, który ów czas spoczywał na piedestale. Skąpany w blasku odbijanego przez diamenty światła.

- To droga do twojego zwycięstwa, Sol Mhyrze - odparł Cień. - Przekrocz pierwszy krąg, bo tylko rodowity krasnolud wejść może na ołtarz patrona Kiriego. Posiądź jego berło i wróć do nas. Z jego potęgą unicestwisz tarantalle. Pomścisz przyjaciół!

Gdy duch wypowiedział ostatnie słowo, różdżka po zmarłej Aranel zadygotała. Jej dobrotliwy świetlik, który wyczarowała krasnoludowi nim odeszła, zawirował trzy razy. Kolejno rozprysł się na tysiące kawałeczków, opadających niczym świetlisty pył. Kostur zrobił się zimny, jakby cała jego światłość umierała. Jakby opanowywał go mrok.
Ostatnio zmieniony 03 sie 2019, 17:44 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

146
Wizja przyszła w tak niespodziewanym momencie, że po jej zakończeniu krasnoludem aż zachwiało. Zwykle przydarzały mu się we śnie, bądź w trakcie postoju, ale chyba nigdy jeszcze podczas marszu. A już na pewno nie podczas marszu w pełnej niebezpieczeństw kopalni.

Sol Myhr uśmiechnął się po chwili. Turonion dalej był z nim, zsyłał wizje z Orsulą i Cienia do wskazywania drogi. Pan lodu był przy kapłanie, jak i on trwał dalej przy swoim bogu i wierzył w niego. Nie chciał być zbyt zuchwały, ale wierzył nawet, że Sprawiedliwy Pan wierzył w niego.

Przechodząc za zakręt, krasnolud zobaczył niesłychane rzeczy. Piękno, bogactwo i przepych miejsca które właśnie zobaczył sprawiły, że kolejny raz podczas tej wyprawy Sol stanął jak wryty. Nigdy nie widział czegoś takiego, nie wyobrażał sobie nawet, że coś takiego może istnieć. Plac był pełen złota i kamieni szlachetnych, a światło z płynnej, przelewającej się dookoła lawy tańczyła na tych skarbach tworząc niezapomniane widoki. I wszystko to ku chwale Kiriego.

Wtem szept Cienia wyrwał go z podziwu. Widział, że jego towarzysze stoją z otwartymi ustami i patrzą na ten przepych, który i on przed chwilą podziwiał. Dał im jeszcze chwile, bo sam teraz musiał przemyśleć informacje z ostatnich pięciu minut.

"Jeśli postanowi kogoś zniszczyć, jego plan nie zawiedzie" - czy Pan Mrozu wycelował swoje niszczycielskie moce w ukrywającego się demona-boga? Czy tylko w jego sługi?

"Wystrzegaj się pokusy..." - oj tak, berło Kiriego wygląda na potężne.

"...i mroku wszelakiego" - ale czy Cień jest mrokiem? Czy tylko taką formę przyjął?

"Nie obawiaj się sięgnąć po dary synów Turoniona" - Kiri jest tym właśnie synem, a młot ewidentnie należy do niego. Czy będzie to dar dla mnie? Czy będzie to ta kaplica w której znaleźliśmy schronienie?

"Tylko rodowity krasnolud może wejść na ołtarz patrona Kiriego" - to akurat było jasne, chyba że to pułapka.

Już same informacje od Orsuli były zagmatwane i niektóre z nich kłóciły się ze sobą. Przynajmniej tak, jak krasnolud je rozumiał. A gdy nałożyć na to informacje Cienia, Sol dostał kompletnego mętliku w głowie.

- Zostańcie tu i poczekajcie aż wrócę. Nie przechodźcie przez krąg wytyczony tymi kostkami - powiedział kapłan, bo postanowił, że jeśli ktoś ma ryzykować, będzie to właśnie on. Ostatecznie zgodził się na tą wyprawę właśnie przez wizje z Orsulą w roli głównej. Jej ufa, jako wysłanniczce Turoniona. Podszepty Cienia kierowały go zwykle w dobrą stronę, ale wibrująca różdżka Aranelli i słowo o zemście jakiej miałby być narzędziem, zbiły Sola z tropu. Jeśli laska należała do istoty tak czystej i niewinnej jak czarodziejka, to może część jej mocy próbuje go jeszcze ostrzec przed mrokiem. Póki co krasnolud postanowił ruszyć w stronę środka komnaty mając na uwadze swoje przemyślenia.

- Jeśli coś ma się stać, niech się stanie - zdjął z siebie ciężki plecak - Nie przebyłem takiego szmatu drogi żeby teraz zawrócić - i ruszył z młotem przy pasie, w jednej ręce trzymając magiczne berło, a w drugiej torbę wody. Powoli, w stronę piedestału...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

147
Postawił pierwszy, a potem drugi krok. Za nim trzeci i czwarty i piąty. Coś zatrzeszczało, zupełnie jak darte płótno. Wznoszący dookoła wysadzonego złotem placu okrąg poderwał się z wrzaskiem i trzepotem, na moment, zakrywając wszystko ognistą chmurą. Przezeń przeszedł bez żadnego uszczerbku Sol Mhyr. Czuł delikatne ciepło, które muskało jego strudzone od boju palce. Powietrze wewnątrz kręgu zadrgało nagle, zamazało się i jak poranna mgła opadło.

Zbliżył się do piedestału, był coraz bliżej, mniej więcej w połowie odległości. Wokół ramion powiewały mu łagodzące wichry wnętrza ziemi, tak jakby wypuszczane prosto ze złotych sztabek na kamiennym podłożu.

Już prawie, tak niewiele dzieliło go od sięgnięcia po pradawny relikt samego Kiriego. Ten mistyczny młot przyciągał kapłana - o tym był przekonany jak o niczym innym. Przyjemna dla ucha pieśń wbiła się w mózg jak szpila. Tym razem zrozumiał natychmiast. Relikt wskazywał mu drogę. Ostrym sygnałem nawoływał dziecię ziemi. Podopiecznego Kiriego, którego sprawiedliwy ojciec stworzył na swoje podobieństwo. Młot znajdował się tuż pod nosem krasnoluda. Wystarczyło wyciągnąć po niego dłoń, lecz pochylając się, Sol Mhyr ujrzał coś innego. Jasny metal, z którego wykonano młot Kiriego migotał cynobrowo-amarantowo-karmazynową barwą, a ta przywodziła na myśl łunę pożaru na niebie podświetlonym blaskiem zachodzącego słońca. W tymże ocieplonym słońcem blasku ujrzał historię, do której poznania tak ostro nawoływał sam relikt.

W odbiciu ujrzał istotę. Nie był do końca pewien, czy w jego świecie i w jego czasie istnieją takie byty. I ten byt wyciągnął z ziemi metal. Taki połyskliwy, taki ciągliwy, że przelewał się przez palce niczym rozgrzany wosk. Ulepił z niego młot piękny, którego blask sięgnął aż po horyzont wezbrany ciemnymi chmurami. Byt zszedł na dół. W dole, w kamienistej kopalni, dostrzegł nagle dręczonego przez potwory górnika. Szarpany pazurami, gryziony przez wystające kły, górnik próbował uciec. Lecz zagoniony przez bestie w uliczkę bez wyjścia, czekał. Wyczekiwał aż śmierć przyjdzie po niego. Wtem byt pradawny podarował górnikowi młot, żeby ten umknął śmierci. Krasnolud nie był wojownikiem, ale znał się na górnictwie. Podjął broń i z impetem uderzył w ścianę za plecami. Kamień rozsunął się na boki, część skały pękała, a z pęknięcia wylał się wielki kamienny pancerz. Górnik podjął młot jeszcze raz, ponad głową. Krzyknął, wypuszczając go z rąk i umarł. Jego duch wsiąknął w wykutą formę. Puste oczy kamiennej rzeźby zawrzały chłodnym blaskiem. Twardego ciała górnika nie imały się żadne szpony, czy też kły. Machnięciem dłoni potrafił zmiażdżyć potwora. I tak czynił, aż oczyścił całą kopalnie z mroku. Tak powstał pierwszy golem.

Nie było czasu na medytację. Arkany patrona ukazały możliwości jakie niosło ze sobą użycie błyszczącego reliktu. Młot posiadał bowiem moc do wykuwania ze skały potężnych golemów. Silnych i twardych. Nieustępliwych wojowników. Ale wszystko miało swoją cenę. Tak i za stworzenie niszczycielskiej siły zapłacić należało własną krwią. Dusza bohatera wsiąkała w nowe ciało. Odporne na ból, niewrażliwe na choroby. Ciało z czystego kamienia.

Z taką bronią Sol Mhyr zdolny byłby przeciwstawić się najeźdźcom z czeluści mroku. Przepędzić demony spod fortu Orlej Straży. A może... Może nawet wytoczyć bitwę przeciwko samemu Morlis. Uwolnić północ od demonów. Potrzebował tylko kamienia, chętnych dusz no i młota Kiriego.

- Tak! - usłyszał wołanie demona zza mistycznej zasłony, jaka otoczyła krąg z zewnątrz.

- Weź ten młot i przynieś go tutaj. Pokaż go mi. Razem pomścimy twoich przyjaciół, Sol Mhyrze. Przyprowadź go do mnie - cień zbliżył się do bariery. Jej niewyobrażalna moc uszła jak niechciane wyładowanie. Część zaklęcia trafiła w kłębiący się czarny dym i znikła okrywa. Cień ujrzał Ragdall wraz z Zygfrydą. Przestał być widoczny wyłącznie dla kapłana Turoniona.

- To demon! - krzyknęła kobieta. - Uważaj Sol Mhyrze, nie wychodź - dodał Radgall, osłaniający się tarczą.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

148
Sol Myhr szedł w stronę młota Kiriego jak w transie, krok za krokiem. Różnił się on od jego broni, był bardziej zdobiony, połyskiwał zupełnie innym, cynopodobnym metalem, jego zaś narzędzie było ze stali. Największą jednak różnicą było to, że boski przyrząd zdawał się do kapłana... przemawiać. Nie były to jednak podszepty, jak w przypadku Cienia. Sam Kiri, zdawałoby się, rozmawia do swego potomka, nie używając jednak słów ale obrazów.

Historia górnika, którą zobaczył krasnolud była piękna i przerażająca jednocześnie. Bóg zesłał ratunek na zbłąkanego, lecz cena za ten ratunek była zaiste wielka, godna bogów. Godna Boga Sprawiedliwości. Sol Myhr słyszał o golemach, bo prawdopodobnie nim został górnik, są one jednak niezwykle rzadkie. Mówi się, że nie myślą ani nic nie odczuwają, a słuchają się tylko swojego pana. Skąd w takim razie górnik-golem wiedział co ze sobą zrobić zamiast stać w kopalni i czekać na kogoś kto mu wyda polecenie - kapłan mógł się tylko domyślać. Albo usłyszał głos bogów, albo zachował swoje myśli.

Wtem Cień zaczął o sobie przypominać. Najpierw tylko krzyczał, ale gdy zbliżył się do bariery, ta uwolniła swoją magię i zdjęła z niego kamuflaż. Ragdal i Zygfryda zareagowali momentalnie, ale co ważniejsze w końcu zobaczyli Cień. Też widzieli go jako demona, Kapłan Turoniona nie mógł mu więc ufać. Prawdopodobnie sam chciał stworzyć sobie materialne, prawie niezniszczalne ciało, a na to nie można było pozwolić. To by oznaczało koniec rodzaju ludzkiego, gdyż demonia plaga zawładnęłaby nim całym.

- Ragdall, Zygfryda, spróbujcie przekroczyć barierę! Zobaczymy czy działa tylko na demony czy przepuszcza tylko krasnoludy. I na Turoniona, nie próbujcie na siłę! Jeśli tak się stanie, postarajcie się powstrzymać Cień! - wykrzyczał kapłan, gdyż nie wiedział, czego może się spodziewać po przemienieniu siebie w golema. Bo tego, że nim zostanie, był już pewny...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

149
- Proszę, proszę - z ust ruchliwego stwora zabrzmiało szyderstwo. Cień odwrócił się od bariery, zajmując drogę Zygfrydzie i Ragdallowi. Rozstawił na boki kościane szpony, na których powiewała peleryna z szarego dymu. Z mroku, bezszelestnie jak duchy, wyłoniły się dwa obłoki. Skłębiona czarna materia balansowała przed demonem niczym zaklinany przez flet wąż. Jeden, czający się obłok wystrzelił nagle, dopadając Zygfrydę. Kobieta próbowała osłonić się buzdyganem, lecz siła z jaką dopadł ją sam mrok, była niewyobrażalna. Przefikołkowała w powietrzu ze trzy razy. I poleciałaby jeszcze dalej, gdyby nie zwisające z wysokiego sufitu skały, o które zahaczyła. Głową trzasnęła o kamienny słup, aż się skruszył. Po wszystkim opadła bezwiednie na ziemię i już się nie poruszyła.

Na ten widok, Radgall zakrył się tarczą. Pędzący na wprost pocisk odbił się, znikając gdzieś w strumieniu lawy nieopodal.

- Zygfryda! - krzyknął mężczyzna, widząc jak dookoła towarzyszki rozlewa się tafla krwi.

Demon nie próżnował. Czym prędzej wyciągnął szpony i momentalnie skoczył na wojownika. Bez krzyku, hałasu czy komendy. Radgall uskoczył przed jego cienkimi łapami migającymi jak czarne szkło. Cios jednej z łap trafił go w bok głowy. Radgall zatańczył, robiąc zwód i otaczając się szerokim cięciem. Cień skoczył znowu, ale chybił. Uderzył w skałę i rozwalił ją. Wtem mężczyzna wymknął się i znalazł za plecami demona. Ciął go w kark, ale ostrze przelatywało przez cień jak przez powietrze. Musiał rąbnąć drugi raz. Stracił na to odrobinę czasu, co wykorzystał demon.

Dostał w głowę łapą, ból błysnął w oczach. Zawirował, czując warko cieknącą spod włosów krew. Unikając cudem drugiego ciosu szponów, zaatakował nieprawdopodobnie szybko. Końcem klinki sieknął w kościaną czaszkę cienia. Ta rozłupała się na małe fragmenty, a bestia zawyła jękliwie. Cała chmara dymu, jaki roztaczał prysła i nie pozostało nic poza rozłupaną czaszką.

- Nie ruszaj się stamtąd - krzyknął Radgall, który był już przy Zygfrydzie. Obejmował ją w ramionach. Była ciężko ranna i - o dziwo - przytomna. Uderzenie uszkodziło głowę i fragment szyi. Nie czuła nóg, a sącząca się zza ucha krew tylko ją osłabiała. Wojownik obawiał się, że demon powróci. Wolał dmuchać na zimne i zatrzymać kapłana w świętym miejscu, póki nie byli pewni, iż kaplica została oczyszczona z nikczemnych sił.

- Nie ruszaj się! - powtórzył do krasnoluda. - To jakiś pradawny relikt Kiriego. Wiesz co to jest, Sol Mhyrze? - wskazał na młot przy kapłanie.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

150
Tego krasnolud nie przewidział. Wykrzyczenie planu swoim ludziom sprawi, że przeciwnik też go pozna i odpowiednio na niego zareaguje. Przez tą właśnie wpadkę Zygfryda została ciężko ranna i leżała właśnie pod ścianą. Szczęście był przy niej Ragdall, który po szybkim pojedynku zadał pchnięcie, które sprawiło że demon zniknął.

Gdy czaszka Cienia została rozbita, nie było się już nad czym zastanawiać. Sol Myhr złapał święty młot i puścił się biegiem w stronę swoich przyjaciół. Jeśli demon powróci, zmierzą się z nim, mają w końcu przewagę liczebną. Ale póki co, Zygfryda była ciężko ranna, a on znał w końcu magię leczącą. Jeśli ona zawiedzie, cóż, zawsze zostawała opcja awaryjna w postaci magicznego narzędzia.

Wylądował przy niej ślizgiem na kolanach i od razu wyciągnął rękę do leczenia. Laska Aranel została przy piedestale, młot Kiriego kapłan zaś położył tuż przed sobą, aby ciągle mieć go na oku. Po jego odłożeniu wyciągnął również drugą rękę, aby magia przez niego przepływająca była mocniejsza. Trzymając ręce nad jej rozbitą głową starał się ocenić jak bardzo jest ranna i czy jest szansa na to, że przeżyje...

Wróć do „Salu”