Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

122
Drużyna wyruszyła z Orlej Twierdzy zaraz o poranku. Pogoda była ładna, słońce świeciło nad nimi jasno a na niebie nie było widać żadnej chmurki. W powietrzu czuć było lekki mróz, lecz tylko taki, który czerwienił policzki, nic więcej, dla członków Orlej Straży i krasnoluda, od dawna żyjących w górach pogoda taka była wręcz błogosławieństwem od bogów.
* * * Podróż nie miała być długa, miała potrwać cztery do pięciu dni w zależności od tempa i pogody. Pierwsze dwa z nich minęły wszystkim przyjemnie, wspominali ostatni trening w Twierdzy, gdzie symulowali walki w ciasnej kopalni, pili, rozmawiali i cieszyli się z nowej misji. Nawet Zygfryda i Riwan przestały sobie tak bardzo dogryzać i wspólnie polowały na śnieżne króliki. Sol Myhr, kapłan Turoniona który dowodził tą misją cieszył się i bawił razem z nimi, nie chciał popsuć drużynie dobrego humoru. Ciężko jednak powiedzieć, że walka z rekrutami między wozami była podobna do starcia z wielkimi pająkami w mroku kopalni, a to takie starcie miało ich czekać. Oni jeszcze o tym nie wiedzieli

Tego dnia, swoimi wątpliwościami podzielił się tylko z Ragdallem. Był on niegdyś dowódcą straży w Salu, więc miał pewne doświadczenie w dowodzeniu. Ragdall trochę zmarkotniał po opisie tarantalli, lecz słuchał dalej. Słuchał o poprzedniej wyprawie, która była w Gautlandii, Wcześniej myślał, że to tylko plotki, teraz dowiedział się, że jednak większość z przerażających rzeczy jakie słyszał o tym miejscu była prawdziwa. Kiedy opowieść kapłana się skończyła, Ragdall poradził mu:

-Wiem, że rzeczy te mogą wydawać się straszne, lecz wszystkiemu można zaradzić tutaj - dotknął swoim palcem skroń - A zdecydowanie łatwej opanować strach, jeśli jest się na niego przygotowanym. Pomyśl sam kapłanie, kiedy byś bardziej struchlał? Widząc strasznego demona wyłaniającego się ciemności kawałek po kawałku, z każdym momentem coraz potworniejszego, czy zobaczywszy jego zarys i już wiedząc gdzie celować aby go osłabić? Ja wolałbym tą drugą wersję.
* * * Tak więc trzeciego dnia podróży, gdy Ragdall pojechał na zwiad, a reszta jechała w zwartym szyku, Sol Myhr zaczął opowiadać im wszystko to, czego dowiedział się o tarantallach. O ich wyglądzie, słabych punktach, wybuchających odwłokach. Zalecił przy tym Riwan, aby przygotowała kilka strzał, które będzie można zapalić i ewentualnie wysadzić coś w kopalni. Kapłan nadmienił też o historii i zwyczajach podobnych, lecz nie demonicznych stworzeń i o kokonach z młodymi, które można znaleźć w kopalniach.

Od tego dnia wszyscy byli bardziej spięci a i pogoda stała się bardziej ponura. Zrobiło się szaro, śnieg bardziej sypał a wiatr zaczął siec nim w oczy. Wszyscy stali się bardziej czujni nawet odjeżdżając kawałek, aby załatwić swoje potrzeby. Warty w nocy stały się udręką, gdyż Sol chyba zbyt dobrze opisał wygląd ich przyszłych przeciwników.
* * * Czwartego dnia nie brakło dużo, aby zgubili się po nocnej śnieżycy. Sol zupełnie stracił orientację, nie pomagała nawet mapa od admirał Surany. Z pomocą przyszła mu Zygfryda, która dużo podróżowała po tych ziemiach, wskazała właściwy kierunek po czym ruszyła w tą stronę na zwiad. Ogar pędem ruszył za swoją panią. Gdy wieczorem rozbijali obóz, góra Gautlandia majaczyła już przed nimi. Do południa następnego dnia powinni być przed wejściem do jej wnętrza.

Sol wziął pierwszą wartę tej ostatniej nocy na powierzchni. Po modlitwach do Pana Mrozu, w których dziękował za spokojną podróż, bez żadnych niedźwiedzi, demonów ani lawin upewnił się, że wszyscy już śpią. Odszedł kawałek od obozu. usiadł na stworzonym właśnie krześle z lodu i zaczął mówić w przestrzeń:

- Cieniu, teraz ci ufam. Przemyślałem wszystko i uznałem że faktycznie jesteś mi przychylny. Powiedz mi, co zastanę w kopalni? Czego w ogóle mam tam szukać, wiesz może? Orsula wskazała mi tylko ten kierunek, ale wiem że to nie ona tam jest, czego więc mam szukać? Czy będą tam też cienie jak ty? Albo jak omijać tarantalle? Wiem że pytań mam dużo, ale ty ponoć słyszysz wszystko. Usłysz więc i mnie, któremu zadeklarowałeś pomoc.

Sol Myhr siedział tak chwilę, a gdy Cień nie przybywał, zaczął się zastanawiać, czy wszystko z nim dobrze. Chyba nawet zaczął się o niego martwić. Gdyby ktoś usłyszał tej nocy Sol Myhra mówiącego w nicość, pewnie uznałby go za wariata. Ale gdyby zobaczył go rozmawiającego z demonem, cóż, pewnie nie skończyło by się to dobrze dla nikogo...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

123
Każdy, kto zawita do góry Gautlandii, musi zauważyć rozproszone wejścia do wnętrza molocha. To jedna z niewielu stałych rzeczy w nieustannie zmieniającym się otoczeniu. Nieważne, gdzie jesteś, zawsze możesz dostrzec do środka. Dużo wejść to dużo labiryntów, zatem czy warto zatopić się nieznane?

Księga naucza, że owe miejsce było niegdyś siedzibą samego Kiriego, skąd władał on innymi kopalniami i którą opuścił, gdy górnicy odeszli od kultu na rzecz zagorzałej eksploatacji złóż mineralnych. Nie odwiedzają kopalni ani kapłani, ani podróżnicy. Pielgrzymek z każdym rokiem ubywało. Aż któregoś dnia kopalnia opustoszała. Nawiedziły ją - jak podają okoliczni - złe duchy, a potem... Potem zaczęły ginąć kobiety i dzieci. Starcy oraz samotni podróżnicy. Gautlandię spowił mrok jej wnętrza, ale także nieprzychylnych legend nakręcających się wzajemnie prostaczków.
*** O blasku księżyca oddalenie się od obozu nie prezentowało się tak groźnie, jak zazwyczaj to opisywano. Gorejący serowy olbrzym odbijał światło słońca, rozświetlając krasnoludowi ścieżkę. W taki sposób, że ten nie potrzebował pochodni ni świecy. Wzrok przyzwyczaił się do pory i tylko to wystarczało, żeby w spokoju oddalić się na moment.

Gęsty wiatr pociągnął mężczyznę za rękę. Smugi pyłu szarpnęły ze wschodu, chwilę po wirując na wprost. Na własne oczy widział jak cień formuje się z wszechobecnego kurzu, pyłu i wichru. Jak w jego konturach unoszą się drobne cząsteczki piasku, listki oraz patyczki.

- Wróciłem - wysyczał cień, a tenor jego głosu był bardzo niski, to też jakże syczący.

- Wiele, wiele pracy, wiele trudu i znoju was czeka, nim dotrzesz do serca góry. Domu Kiriego. Nawiedzony bowiem jest on przez złe duchy, których matka zatruła całą górę. Jej się wystrzegaj w zachodnim skrzydle. Unikaj jej macek, korzeni, kokonów. Tam, gdzie znajdziesz je, tam będzie i ona. Rodzicielka plugastwa. To potężna istota, skażona dziedzictwem wieży.

- Moich braci nie szukaj, bo pajęczaki przetną ci drogę. Ich nie unikniesz, gdy zwęszą mięso świeże, inkubator dla potomstwa, będą cię ścigać. Walcz z nimi jak z każdym potworem, bo tym są. Boją się świętości i dobroci, blasku wschodzącego dnia. Światła - kontynuował.

- Na najniższym z pięter odnajdziesz kaplicę. Chronią jej zaklęte wrota Kiriego. Tylko prawdziwy krasnolud rozwiąże zagadkę niskiego bożka. Otwórz je, a zdobędziesz broń, którą wyplewisz zarazę z kopalni. Znajdziesz tam też skarby i ołtarz. W nim skryte serce kopalni. Klucz do jej potęgi, wiedzy. Wtedy uzyskasz odpowiedź na nurtujące cię pytania. Gdzie uwięziono buntownika Turoniona, który... - gałązka strzeliła, a jej trzask rozległ się po okolicy.

- Z kim rozmawiasz? - spytała ślepa czarodziejka, zbliżając się.

Powoli robiło się jasno. Świt jeszcze nie nadszedł, lecz było to kwestią kilku chwil. Cień zniknął. Został Mhyr i kobieta.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

124
Przybycie Cienia, Sol Myhr potraktował z ulgą. Dobrze było mieć takiego sojusznika, nawet jeśli niektórym by się on nie spodobał. Jak tylko się on pojawił, kapłan skupił swą uwagę wyłącznie na nim - najpierw z fascynacją obserwował proces formowania się demona, potem słuchał i zapamiętywał wszystkie wypowiadane przez niego słowa, które być może zaważą na życiu jego, oraz całego oddziału.

Oprócz banałów takich jak "czeka cię walka" były też przydatne informacje, np o unikaniu zachodniego skrzydła - szkoda tylko, że pod ziemią nijak, nawet Zygfryda, nie będzie w stanie kierować się słońcem aby wskazać kierunek. Słońce, którego boją się pajęczaki - kolejna wybitna wskazówka przydatna w kopalniach... Może światło pochodni wystarczy, albo Aranel wyczaruje jakieś specjalne promienie, które będą w stanie zatrzymać demony. Faktycznie przydatną informacją, chociaż też nie do końca, okazała się ta o celu ich podróży - najniższe piętro kopalni, gdzie znajduje się kaplica Kiriego i tajemnicza "broń". Jednak krążąc w mroku, nie wiadomo, czy jest się już na najniższym poziomie, ani - jeśli nie - jak się na niego dostać.

Praktyczne lub nie - krasnolud potraktował wszystkie słowa Cienia z rozwagą, nie przegapił żadnego, do czasu cichego trzasku w pobliżu obozu. Odwrócił się wtedy szybko i zobaczył niewidomą czarodziejkę, o której niedawno nawet myślał, idącą w jego stronę. Gdy patrzył na nią, zza siebie usłyszał tylko silniejszy powiew wiatru, gdy Cień rozpływał się z powrotem w eter. No nic, od niego i tak dużo się już dowiedziałem - pomyślał Sol wstając i ruszając czarodziejce naprzeciw.

Jej pytanie zaskoczyło go. Nie myślał, że będzie w stanie usłyszeć szept cienia z takiej odległości. To pewnie te wyczulone zmysły, o których wspominała admirał. Ale co teraz jej powiedzieć? szedł chwilę i milczał, dopóki nie podszedł do niej i nie uchwycił jej za rękę.

- Z przyjacielem - odparł w końcu Sol Myhr, kierując ich w stronę obozu - Z przyjacielem, którego dawno nie widziałem, a który zna te miejsca, być może nawet wszystkie miejsca na ziemi. - Nie kłamał, kapłanowi to nie wypadało. Opowiadał o Cieniu tak, żeby można go było wziąć za Turoniona, a rozmowa z Nim, już nie byłaby dziwna i problematyczna - Ma wgląd na tą kopalnię, i na istoty w niej mieszkające, ostrzegł mnie o pewnych miejscach i wyznaczył cel, do którego musimy dojść - Aranel westchnęła, krasnolud miał nadzieję, że to było westchnięcie akceptujące jego wytłumaczenie. Nie dał dziewczynie zadać mu żadnych pytań, ruszył bowiem pomiędzy namiotami i zaczął budzić resztę ludzi, gdyż zaczynało już świtać.

Cały oddział był już spakowany kilka minut później. Mieli dzisiaj wejść do Góry Gautlandii, w nieprzeniknione ciemności, a kapłan Turoniona miał nadzieję, że nie będą to ostatnie chwile, w których widzi słońce...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

125
Po raz ostatni zobaczył, jak słońce góruje nad nieboskłonem. Prowadzony martwym spojrzeniem towarzyszy wszedł do środka góry Gautlandii. Schodzili krętymi tunelami, stromymi kanałami próbując zapamiętywać przebytą drogę. Lecz pokonywane odcinki niczym nie odbiegały od teraźniejszego czy nadchodzących. Wszystko było takie samo, identyczne jak dwie krople wody. Szarobure ściany, od których tchnęło zimnem, którego nie godziły ani ciepłe gobeliny, ani solidne okrycia stóp. Zapuszczali się coraz głębiej, nie zdając sobie sprawy, gdzie się znaleźli.

I nagle zrozumiał, że ucieczka jest niemożliwa, że z góry nie da się uciec. Plątanina korytarzy łączyła w sobie więcej węzłów komunikacyjnych niż liczba żałosnych dowcipów - nie wiedzieć czemu - znanego Guede Mancineli.

Z oddali coś huknęło, podłoże drżało pod stopami, gdy ze ściennego otoczenia z łomotem spadły fragmenty stalaktytów. Ogar warknął raptownie, podpuszczony głosem swej pani, która ochoczo motywowała wyszkolonego zabójcę. Pies nie wahał się długo. Wystąpił przed szereg, skoczył i leciał ostro przed siebie, tam gdzie światło pochodni nie sięga. Spuścili go z oczu, bazując co najwyżej na dobiegających odgłosach walki. Zgrzytu, szmerów, szczeknięć, warknięć, barwnego drapania czy ścierających się zębów. Szczeknął ze wściekłością, gdy potem usłyszeli bulgot, jak podczas moczenia drewnianej łychy w gulaszu. I wtem wszelki słuch po ogarze znikł.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

126
Ciemność... Wszędzie dookoła ciemność... Tylko dwie pochodnie jakie nieśli członkowie Orlej Straży rozświetlały mroczne korytarze pod Gautlandią... Na początku Sol Myhr był pewny siebie, kazał ludziom smolić ściany pochodnią w taki sposób, aby wiedzieli skąd przyszli albo czy byli już w tym miejscu.

Nic jednak nie mogło trwać wiecznie i jak to mawiają krasnoludy - "pomysł był dobry, ale jak chcesz zupkę z gruzu to ją sobie ugotuj samemu". Tak i w tym przypadku, nienawykli do chodzenia pod ziemią ludzie zapomnieli o okopcaniu ścian po tym, jak Galador uderzył się głową w wystający z sufitu ułom i trzeba go było opatrzyć. O pochodnię spytała się dopiero Zygfryda po dobrych paru godzinach marszu, gdy kolejne rozgałęzienie wyglądało znajomo. To był moment, w którym przez myśli wszystkich przeszło prawdziwe zwątpienie w nawet nie powodzenie misji, co nawet ujście z życiem z kopalni. Zaczęło się wzajemne obwinianie i kłótnie, kapłan razem z Aranel musieli powstrzymać resztę aby nie skoczyła sobie do gardeł.

- Ludzie, spokojnie, Turonion jest z nami, nie da nam umrzeć pod ziemią - głośno nawoływał krasnolud stojąc pomiędzy grożącymi sobie Galadorem i Ragdalem, po czym dostał łokciem jednego z nich w czoło - Ślubowaliście walczyć z demonami, a boicie się kilku ciemnych korytarzy? Nie minęło przecież tak wiele czasu odkąd tu zeszliśmy, damy radę wrócić jeśli tylko będziemy się kierować w odnogi prowadzące w górę. A nawet jeśli, to mamy ogara od Zygfrydy, jeśli będzie trzeba on wytropi naszą drogę powrotną - W tym momencie Sol spojrzał w kierunku rzeczonego zwierzaka, który tylko czekał na spuszczenie przez swoją panią. U Aranel sytuacja wyglądała dokładnie tak samo - stała ona pomiędzy dwoma pozostałymi, grożącymi sobie kobietami i próbowała zrobić cokolwiek aby je powstrzymać od walki.

Kapłan i czarodziejka nie zdążyli się przekonać czy ich nawoływanie było skuteczne. W oddali usłyszeli huk i poczuli drżenie podłoża. Wszyscy momentalnie się opamiętali, a że broń mieli już wyciągniętą, zaczęli nasłuchiwać. Zygfyda spuściła w końcu psa, który zagrzany do boju już wcześniej puścił się pędem w stronę źródła niepokojącego dźwięku. Gdy zniknął im z oczu i usłyszeli że się z czymś szarpie, Ragdal natychmiast zareagował:

- Ustawić szyk! - krzyknął i wszyscy zaraz zajęli wypracowane ćwiczeniami pozycje: dwóch mężczyzn z tarczami na przodzie, zwróceni w kierunku hałasów walki. Za nimi Zygfryda, przytrzymywana przez Sol Myhra aby nie pobiegła za swoim pupilem, na końcu zaś Aranel i Riwan. Kapłan na prawdę był dumny z drużyny, i jej treningu, cieszył się też że wziął Ragdala, gdyż sam pewnie dalej nasłuchiwałby co dzieje się w ciemności.

Nagły bulgot i cisza jaka nastała zaraz po nim były straszniejsze niż wcześniejsze odgłosy walki.

-No i to by było na tyle z ogara wskazującego wyjście...
- powiedział Galador tak cicho, aby nie usłyszała go stojąca za nim właścicielka psa. Czyli chociaż mnie słuchał...

- Aranel, czujesz coś? - spytał krasnolud, lecz ta wyglądała jakby nie była pewna. Wiedział że nie mogą stać tak w nieskończoność, rzucił więc nie za głośny, lecz wyraźny rozkaz - Ruszamy przed siebie, powoli!

Drużyna powoli zaczęła iść w kierunku dźwięków niedawnej walki, gotowa do nowej, tym razem z ich udziałem. Starali się dostrzec coś w otaczającym ich mroku, który wydawałoby się, że zacieśnia się wokół nich...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

127
- Claritas visio - rzekła za plecami Sol Mhyra beznamiętnym tonem czarodziejka pozbawiona daru widzenia. Wtem bez oglądania się za siebie, ujrzał jak kula jasnego i bijącego łagodzącym strach ciepłem światła unosi się nad jego głową. Lśniący obiekt dryfował nad nim i Zygfrydą Mężną. Spychany do nicości, skąd pochodzi, mrok - ustępował czarom. Tunel dookoła stawał się przejrzysty i jasny jak podczas dnia lub jakoby powstała tu wyrwa z nad powierzchni, a gorejący na nieboskłonie olbrzym wrzucił do katakumb Gautlandii swoje promienne strzały jasności.

Nie spuszczając oscylującej w przestrzeni kuli z oczu, śledząc każdy jej ruch, ujrzał jak ta posuwa się dalej - w kierunku Galadora Srebrnej Ręki oraz towarzyszącego mu starego dojrzałego dowódcy - Ragdalla. Skąpani w blasku ożywczej magii Aranel, szykowali się na przyjęcie ataku.

A było cicho. Dziwnie cicho. Dręczące eskapadę dźwięki przed nimi ustały, zaś cały kanał górski przejęła niezręczna cisza. Niemalże nienaturalna. Wtedy Ragdall rzucił wzrokiem przez ramię, tak o, w kierunku atamana tej szaleńczej wyprawy. Zwrócony połową facjaty do Sol Mhyra, zmarszczył czoło, wzruszając przy tym ramionami.

Nagle z ciemności przed nimi wyłoniły się karbowane szczęki spod ośmiu czarnych jak węgiel oczu. Pustych, że nawet blask kuli jasności Aranel ginął w nich bezpowrotnie. Otulone obrzydliwymi włoskami, których zagęszczenie wzrastało w kierunku szczęk. Całe nogogłaszczki były nimi pokryte, jak i lepkim śluzem. Wielki na metr pająk wleciał w oddział przerywając ciszę. Srebrna ręka raptownie odsunął się, a bestia trafiła swą przednią częścią głowotułowia w skupionego na Sol Mhyrze Ragdalla. Zwalony z nóg mężczyzna padł na ziemię, chowając się pod okrągłą tarczą, która za niego odbierała kąsania zabójczych szczę tarantalli.

- Kurwa! - rozległo się echem, lecz nikt nie wiedział, który z mężczyzn wydał ten dźwięk. Solidnie zaciśnięte w dwóch dłoniach, ostrze z sykiem przeleciało. Tnąc bardziej powietrze niż twardy pancerz głowotułowia. Metal przejechał po nim, zostawiając co najwyżej nieestetyczną bliznę lub wyrytą rynienkę.

Poczuł jak Zygfryda wyrywa się spod jego przytrzymania. Sądząc po raptownym napływie gorzkich słów, zbliżyła się do Ragdalla. Cwałowała jak na złamanie karku, jednocześnie sięgając do pasa po ciężki buzdygan. Odgłosy walczącego z pajęczakiem Ragdalla nie cichły. Wołał o pomoc, gdy rozpędzona kobieta z impetem wjechała buzdyganem w pająka od spodu. Trzask był jak silny, że osiem nóg odleciało do tyłu, przekręcając się prostopadle do osi strzałkowej korpusu. Ktoś pomógł mężczyźnie wstać, ale i bestia stała już na nogach. Pająk chybkim ruchem powrócił do wyjściowej pozycji, subtelnie otaczany przez skracających dystans: Ragdalla, Galadora i Zygfrydę. Tuż za nimi był Sol Mhyr. Kobiety za nim, dziwnym trafem nie włączyły się w walkę. Przynajmniej ich nie zauważył, bowiem skupiwszy uwagę na przodzie, w tym całym chaosie, mógł coś przeoczyć. Szykowali się do otoczenia bestii, już prawie zaczęli atakować, gdy kolejna dziwna rzecz zakrzątnęła ich umysłami. Kula światła przygasła...
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

128
Potwór był wielki. Zdecydowanie gorszy i straszniejszy niż to, co Sol wyobrażał sobie po opisach które dostał od Surany. Kiedy zaatakował Ragdalla, kapłan odruchowo postąpił krok do tyłu, co pozwoliło Zygfrydzie wyrwać się z jego uścisku. Jej atak pokazała całej grupie, że potwory nie są niepokonane. Cios tej kobiety zwalił potwora z nóg, a to pozwala na kolejne ataki.

- Zygfryda, jeszcze raz! A my później rąbiemy chłopaki! - wykrzyczał Sol i ustawili się w czwórkę otaczając pająka. Krasnolud w prawej dłoni trzymał swój młot, lewą zaś odkorkował bukłak z wodą aby ewentualnie skorzystać z dobroci magii. Jeśli pająka znowu obróci nogami do góry, chciał zamrozić mu je w tej pozycji uniemożliwiając mu tym samym poruszanie się.

Kula magicznego światła, wydawała się już normalnym zjawiskiem, i gdy nagle zaczęła przygasać to tak jakby chmurka zasłoniła słońce. Z początku niewinnie, potem coraz bardziej i bardziej, w końcu była przygaszona jak podczas nadchodzącej ulewy.

- Aranel? - spytał Sol Myhr nie spuszczając jednak wzroku z pająka przed sobą. Gdy dziewczyna nie odpowiedziała, mogli zrobić tylko jedno - jak najszybciej rozprawić się z zagrożeniem a następnie spojrzeć co się stało z ich tylną strażą. Inkantacja zaklęcia do zmiany nastroju trwa chwilę, lecz kapłan zdecydował że musi poświęcić te kilka sekund. Celując w stojącą przed nimi tarantallę mamrotał pod nosem słowa, które miały spowodować strach w tej, ironicznie, strasznej bestii. Zaraz po tym jak skończył, rzucił krótki rozkaz do Zygfrydy - Teraz!

Ruszając do biegu miał tylko nadzieję że zaklęcie zadziała też na stworzenia nie będące humanoidami...
Ostatnio zmieniony 29 maja 2019, 18:09 przez Sol Mhyrr, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

129
Wyobrazić sobie najbardziej podstawowe popędy znane światu. Gniew? Głód? Chyba najbardziej pierwotnym z nich jest strach. Nawet najmłodsi z nas rozumieją jego koncept, a jego czysta moc napędza niemal wszystko inne. Zjawy posilające się strachem nie są najbardziej wyszukanymi ze stworów. Naśladują one byty widziane w snach śmiertelników w nadziei na wywołanie upragnionej reakcji. Część tych istot jednak trafia na grozę o wiele głębiej zakorzenioną: obawy o przyszłość, strach przed chaosem i bezprawiem lub porażką. Taki okrutnik wyrabia sobie o wiele subtelniejszy gust, atakując psyche ofiary zamiast szukać zwykłego przestrachu. A i prymitywne bestie potrafią swym wyglądem czy okrucieństwem wzbudzać strach. Wiele szkół magii bazuje na stymulowaniu nastrojów osobników poddanym działaniom zaklęć, w tym także strachu. Wszakże każdy się czegoś boi.

Bestia runęła na ziemię, a huk z jakim pancerz zetknął się z kruchym gruntem jaskini był niczym z nadchodzącym uderzeniem kobiety. Wedle rozkazu, Zygfryda po raz kolejny zamachnęła się, by z siłą rosłego mężczyzny gruchnąć w leżącego na wierzchniej stronie tułowia pajęczaka.

Błękitny wężyk jasnoniebieskiej cieczy lawirował chwilę w przestworzach, w trakcie gdy bogobojny krasnolud Mhyr inkantował zaklęcie z zakresu magii lodu. Ciekły żywioł wartko twardniał, pęczniejąc, grubnąć i poszerzając swe rozmiary poprzez ostre jak szpile lodowe wyrostki. Cały ten szron pokrywał zwinne odnóża tarantalli, uniemożliwiając jej nie tylko powstanie, ale także utrzymanie czterech par kończyn. Ciężki lód rozginał odnóża na boki, odsłaniając jeszcze bardziej wrażliwe miejsce potwora. Albowiem pancerz od strony odśrodkowej zdawał się znacznie cieńszy, a jednocześnie dawał dostęp do pozbawionego w tymże miejscu osłony odwłoka.

Rzucono następne zaklęcie. Animacja nastroju miała w zamiarze obudzić w olbrzymim pająku uczucia najgorsze z podstawowych. Wywołać strach i towarzyszącą mu dezorientację. Krasnolud wypowiedział poznane w klasztorze słowa, zachowując skupienie i dbając o odpowiednie przeprowadzenie rytuału. Po chwili jednak, po jednej krótkiej chwili, kiedy czar pochłonął istotę w całości, wyczuł, że jego działania odbijają się echem. To coś, ten spaczony pająk nie bał się. Nie objawiał krzty strachu, pobudzenia - czegokolwiek. Był pusty w środku i dopiero to mogło napawać kogokolwiek strachem. Jednak zimny ożywczy powiew magii lodu skutecznie obezwładnił istotę z wnętrza Gautlandii. Wtem od razu pojęli, że to ich szansa. Dwaj mężczyźni, dobierając mieczy poczęli dziurawić powaloną bestię. Kilka ukłuć wystarczyło, żeby krwiożerczy twór raz na zawsze przestał się ruszać.

Gasnące światło nie mogło przykuć uwagi walczących. Dopiero reakcja krasnoluda zdawała się powściągnąć rozjuszane głowy. Coś zazgrzytało za plecami, tedy odwrócił ku niej twarz. Aranel leżała na ziemi. Z wyciągniętymi przed siebie rękoma, z uniesioną wysoko twarzą o pergaminowej cerze, poddawała się nieuniknionemu. Tarantalla konsumowała jej ciało, mocząc ostre szczęki w okolicy lędźwi ślepej czarodziejki. Tuż-tuż obok leżała Riwan. Jeszcze nieprzytomna, usmolona od ziemi. Powoli otrząsała się z osłupienia. Ale dlaczego? I jak demoniczny pająk zaszedł ich od tyłu? Chcieliby znaleźć odpowiedzi na te pytania, lecz jakby brakło im teraz czasu. Aranel w milczeniu odciągnęła uwagę bestii, poświęcając się wyższej sprawie. To właśnie dzięki niej pozostali mogli zabić potwora na przodzie, a i ośmionożny wytwór podziemi nie dopadł wybudzającej się łuczniczki. Ponad wszystko na twarzy magini gościł spokojny i ciepły uśmiech, którego nie godziły nawet chroniczne przyszpilenia w dolne partie pleców. Świeża jucha koloru starej cegły wsiąkała w grunt.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

130
Jak to, nie boisz się...? - to była pierwsza myśl Sol Myhra po tym jak zdał sobie sprawę, że jego pierwsze zaklęcie nie wywarło oczekiwanego skutku. To przeraziło jego. Nie był pewny, czy zaklęcie odbiło się w niego od potwora, czy był to zwyczajny odruch, kiedy magia nie zadziała w krytycznej sytuacji, jednak krasnoludowi na prawdę zmroziło krew w żyłach.

Szczęście, że echo tego zaklęcia, pierwotna magia lodu będąca źródłem "zmiany nastroju" uderzyła w tarantallę. Obezwładniło ją to w wystarczającym stopniu, aby rycerze mogli do niej dopaść i zacząć masakrować w szczelinach między pancerzem.

Gdy kapłan odwrócił głowę od przeciwnika, który nie mógł im już zagrozić, i zobaczył Aranel, stanął jak zamrożony. Widział ją, jak jeszcze żyje, jak jest raniona i jedzona przez kolejną bestię, a mimo to się uśmiecha. Nie raz widział lżejsze rany w szpitalu i na szlaku, i ludzi, którzy wyli przez nie z bólu. A to była przecież kobieta, niewinna, delikatna istota, nie nawykła do bólu. Stał tak, patrzył w twarz czarodziejki i nie był w stanie się ruszyć. Nie wiedział co zrobić.

W pobliżu dostrzegł Riwan, podnoszącą się powoli z ziemi, na której z jakiegoś powodu leżała. Jeszcze moment, i pająk dostrzeże i ją, a łuczniczka w zwarciu nie będzie miała z nim żadnych szans. To go otrzeźwiło, jeśli nie chciał kolejnej ofiary trzeba było reagować szybko.

Powolnym ruchem Sol podchodził w ich stronę i oszczędnym ruchem ręki pokazał Riwan aby została na ziemi. Skracał dystans do takiego, aby wystrzelony strumień wody był w stanie dotknąć monstrualnego przeciwnika. Skorzystał z poprzednich doświadczeń, i raz jeszcze postarał się lodem unieruchomić nogi bestii. W jednej chwili chlupnął wodą, a gdy ta jeszcze leciała, zaczął wypowiadać odpowiednie zaklęcie i biec z młotem w stronę bestii. Miał nadzieję, że jego cios będzie równie mocny co Zygfrydy.

Nie było nawet czasu skrzyknąć reszty oddziału, miał więc nadzieją, że ktoś go dostrzeże albo usłyszy, bo przy szarży z młotem kapłan Turoniona wydał z siebie krzyk godny berserka. gdy skakał już trzymając swój młot oburącz nad głową, przez myśl przemkło mu, że lepiej było nie krzyczeć tak głośno. Wsparcie wsparciem, ale nie chciał, aby pojawiło się tu więcej tych bestii...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

131
Mroźna magia gwizdała i wyła, oślepiała, ostre drobinki lodu cięły pancerz i odwłok pajęczaka. Zimno przenikało na wskroś, kąsało połączenia stawowe tarantalli. Potwór dygotał, kuląc odnóża i kryjąc odwłok za głowotułowiem i nic nie dającymi zmrożonymi ośmioma kończynami.

Po lewej i po prawej wzniósł się młot krasnoluda. Majestatycznie groźne ruchy, chybkie pchnięcia zwiastowały nadchodzące uderzenie, którego unieruchomiony wskutek działania magii lodu pajęczak, uniknąć w żaden sposób nie mógł. Dnem rwał bystry zamach, mocno trzymanego obuchu. I grzmotnął po raz pierwszy. Odrzuciło to tak samo bestię jak i nacierającego. Lecz ten drugi wartko podniósł się, co galopem dopadając obróconej dookoła własnej osi bestii. Sieknął raz, drugi i trzeci. Gdzieś uleciał fragment zesztywniałego odnóża. Gdzie indziej leżała cała szczękoczułka. Demoniczna istota przestała wierzgać, ale Sol Mhyr nie przestawał wymierzać jej sprawiedliwości.

- Wystarczy - wrzasnął Ragdall - już po nim.

Pozostali dobiegli do Riwan, która powoli wracała na jawę. Dokładnie nie wiedziała do czego doszło, lecz po powierzchownych oględzinach prezentowała się zdrowo. W przeciwieństwie do czarodziejki. Świeża jucha rozlewała się pulsacyjnie z przerżniętego w pół ciała. Aranel stawała się coraz bladsza. Pergaminowa cera ustąpiła miejsca niemej szarości, niemalże tak bez wyrazu jak jej pozbawione daru patrzenia oczy. Płomień czarodziejki maleńki i tak słaby był, że ledwie się tlił, ledwie pełgał, już to rozbłyskając w wielkim trudzie, już to gasnąc niemalże zupełnie.

- Niech prowadzi cię światłość - wycedziła przez zaciśnięte wargi jasnowłosa czarodziejka Orlej Straży. Oddana przyjaciółka i dobra dusza. Resztkami sił przesunęła przed siebie swój mistyczny kostur. Metalowy pręt z wyrzeźbioną parą białych gołębi na górnym krańcu. I wtem ręka przestała już zaciskać trzon tej niespotykanej broni.

Płomień Araneli zgasiła śmierć.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

132
Wściekłość, a także moc, całkowicie przejęły kontrolę nad kapłanem. Nigdy jeszcze nie spowodował takiej zamieci śnieżnej, nie spodziewał się też, że w pojedynkę będzie w stanie pokonać wielką tarantallę. I rozsmarować ją po całym korytarzu...

Uderzającego Sol Myhra powstrzymał Ragdall. Dopiero jego krzyk poskutkował. Krasnolud słysząc go, zaczął niewidzącym wzrokiem rozglądać się po pomieszczeniu. Zobaczył wstającą Riwan. Żyła, wyglądało też na to, że nic jej nie jest. Jeśli trzeba będzie, Sol podleczy ją trochę swoją magią. Rozglądając się dalej, trafił wzrokiem na Aranel. W tym przypadku magia nie pomoże, wiedział o tym. Trafiały już do niego takie przypadki z Tunelu turońskiego. Nie był w stanie nic zrobić. Kapłan uklęknął nad czarodziejką, a po jego twarzy zaczęły lecieć łzy.

- Byłem za was odpowiedzialny... Zawiodłem Cię Aranel... - wyszeptał tylko, lecz tak, aby mogła to usłyszeć.

- Niech prowadzi cię światłość - wycedziła przez zaciśnięte wargi jasnowłosa czarodziejka Orlej Straży. Gdy wyciągnęła do krasnoluda rękę z kosturem, wiedział, że nie chce, aby został w tych ciemnościach na zawsze. Weźmie jej spuściznę ze sobą i, jeśli Turonion da, wróci z nim do Orlej Twierdzy. Jednak na razie nie ma co wybiegać tak w przyszłość. Wraz z ostatnim tchnieniem Aranel, zniknął też jej ognik i w korytarzu zapanowała ciemność. Zamieć, którą spowodował Sol musiał zgasić ich pochodnię.

- Halo, kto mnie słyszy? Odpalcie pochodnie, bo inaczej na pewno się nie znajdziemy - zakrzyknął, lecz nie za głośno wstając z kolan z kosturem w dłoni. Drugą ręką na omacka zaczął szukać swojego młota - Z Riwan wszystko dobrze? A wy? Nie jesteście ranni?

Ktoś w końcu odpalił swoją pochodnię. Wszyscy podeszli do krasnoluda i leżącego obok ciała czarodziejki. Był tu dowódcą, musiał coś powiedzieć.

- Tak, nasza towarzyszka, a wasza siostra Aranel umarła. Powinienem powiedzieć, że była potężna jak nikt inny, ale tego nie wiem. Nie znałem jej prawie w ogóle, tylko przez te kilka dni podróży - krasnolud westchnął, zrobił krótką pauzę i kontynuował - Jednak nawet te kilka dni wystarczyło mi, abym poznał, że była dobrą osobą. Miłą, bezkonfliktową, mądrą. Poświęciła się dla nas, abyśmy my mogli żyć dalej. Żyć i dokończyć wytyczone nam zadanie. Więc opłakiwać ją będziemy dopiero w Orlej Twierdzy. Nie wcześniej. Nie możemy wziąć też jej ciała, bo będzie nas spowalniać. Przynajmniej nie teraz. Jeśli ktoś z was chce coś jeszcze powiedzieć o Aranel, to teraz jest na to czas. A potem ruszamy.

- Nie wiem jak drugi z nich zaszedł nas od tyłu, ale miejcie się na baczności. Zmieniamy formacją, Ragdall z przodu, Galador z tyłu, reszta pośrodku - Po kilku chwilach wyprawa była gotowa do drogi. Sol przyczepił młot do pasa, a szedł podpierając się kosturem czarodziejki. Spojrzał na niego i zobaczył dwa białe gołębie, symbol pokoju. Gdybyż tylko tą sprawę dało się załatwić pokojowo, jakież życie było by piękne...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

133
Po słowach krasnoluda - przewodzącego tej szaleńczej eskapadzie, Riwan wzdrygnęła się raz. Potem wzdrygnęła się jeszcze silniej. I uspokoiła. Żyła, pomyślała, rozglądając się dookoła. Po stromych ścianach, z których osuwał się czarny mglisty kamień. Gdzieś kruszył pod stopami w niedający się określić pył. Spojrzała pod nogi, zaplamione krwią towarzyszki trzewiki rzuciły się w oczy, bo na Aranel patrzeć już nie mogła. Wyłącznie Ragdall nie przestawał spoglądać w kierunku przepołowionej czarodziejki o wielkim sercu. Widok ten zazębiał w nim wściekłość. Czuł, że tego właśnie potrzebuje. Lawiny gniewu zdolnej przyćmić pozostałe odczucia, gdyż tylko ona pozwalała mu zachować zimną krew w tych przeklętych szybach kopalnianych.

- Walkę kończy śmierć, każda inna rzecz walkę jedynie przerywa - wtrącił Garadol, popędziwszy zgromadzenie, gdyż to mu przypadł zaszczyt kończyć ten waleczny łańcuszek.

Truchtem mknęli tunelem w dół, głęboko, do wnętrza. Idąc ciemnym korytarzem mrok rozniecał im blask płonącej ku szczytowi pochodni. Jasne łuczywo upiornymi cieniami tańczyło po ścianach i sklepieniach. I brakowało tylko kojącej ciszy, na którą liczyć nie mogli. Bo za plecami podążało coś ogromnego. Stukot bitych o skałę odnóży niósł się po tunelach. Słyszeli tupot ostrych jak ostrze kończyn, wbijanych co chwila w twarde podłoże. Trzaskały kamienie, syczały pająki. Gdzieniegdzie wydobył się jękliwy pisk, podobny do tego, jaki wydała z siebie tarantalla, kiedy siekali ją na kawałki. Z każdym odgłosem biegli coraz szybciej, jakoby popędzani batem swojego pana. Nie znając spokoju, nie znając zmęczenia. Mknęli wgłąb Gautlandii.

Krasnolud w jednej chwili zorientował się jak prymitywny kompleks górskich kanałów ustępuje fachowo kładzionej płycie. Skalny grunt ustąpił nie wiadomo gdzie miejsca kamiennym blokom - kostka, jedna obok drugiej. Tunel sukcesywnie poszerzał się. Proporcjonalnie do stawianych kroków, był coraz szery. Aż w końcu całkowicie się zatracił. Albowiem wkroczyli do sali. Długiej, prostokątnej sali wysyconej kamiennymi kostkami. Na ziemi, suficie i ścianach. Weszli od prawej strony, lecz i w przeciwnej ścianie, i tej przyległej znajdowały się wypełnione mrokiem otwory. Jedynie w oddali bytowały okrągłe wrota. Przedzielone esowatą szramą płyty, jakoby rozsuwane na boki. Nie posiadały klamek, lecz dwie dziurki blisko centrum. Prawdopodobnie na klucz, lecz musiał on być duży. Może nieco zardzewiały. Z wieloma kolistymi wykończeniami.

Pośrodku leżały ciała gnomów, nadszarpnięte zębem czasu. Trąciły trupim cuchem, aktem ostatecznej degradacji i degeneracji. Kwaśny opar niósł się po same nozdrza. Wtem Riwan zgięła się w pół w odruchu wymiotnym. Żółty bełt zalał kamień pod stopami. Zrobiło się jeszcze dziwniej. O jakieś dwieście korków za nimi przez tunele galopowały tarantalle. Jak słyszeli, cały tabun, co najmniej z dwadzieścia sztuk. W sali, w której się znaleźli znajdowało się inne wyjście. Skąpane w mroku ujście, identyczne którym przybyli, tyle że po lewej stronie. Na końcu zaś prostokątnej izby były te wielkie kamienne wrota. Dwa okręgi połączone. Z miejscem na klucze, równie rosłe, co dłoń Radgalla. Jedyny problem polegał na tym, że nie znaleźli żadnych kluczy - bo może ich wcale nie mieli znaleźć.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

134
Po wpadnięciu do wielkiej sali, Sol Myhra ogarnął straszny smród. Po chwili zobaczył, że pochodził on z ciał goblinów leżących na ziemi. Ich to te bestie nie zjadły - pomyślał, lecz nie było czasu na więcej. Szybki rzut oka na ściany w komnacie wystarczył, aby zobaczyć, że ich jedyna droga ucieczki prowadzi na wprost, do otworu w przeciwległej ścianie. Drzwi mogły być otwarte, i łatwiej było by je za sobą zamknąć niż uciekać szaleńczo dalej, ale mogły okazać się zaryglowane i wtedy zostali by do nich przygwożdżeni.

- Na wprost, migiem! - ryknął kapłan - Riwan, wstawaj! Mam dla ciebie zadanie! Ruchy, ruchy!

Podczas biegu, w którym krasnolud trochę odstawał, wykrzykiwał on plan do swojej łuczniczki. Jeszcze w twierdzy kazał jej przygotować zapalające strzały, na takie właśnie okazje.

- Pod tamtym wejściem... Podpal strzałę... Od pochodni... Kilka strzał jak chcesz... Strzelaj w nie... W dupy, łatwopalne... Wybuch... Zawali tunel... Jak nie wyjdzie... To pędem dalej...

Sol miał nadzieję, że mówił wystarczająco wyraźnie aby podwładna go zrozumiała. Miał też nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko, aby zawalić jedyną drogę którą znali na powierzchnię...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

135
Słyszał tupot pajęczych odnóży i szczęk nogogłaszczki uderzającej o nogogłaszczkę. Zygfryda otarła odsłoniętą z włosów twarz z potu, a Garadol bił mieczem o tarczę. Tymczasem Riwan wzięła zza siebie strzałę i zanurzyła ją w płomieniu pochodni, którą podłożył jej pod nos Radgall. Sol Mhyr zobaczył, że z przejścia wyłania się coś więcej niż otaczający je dotąd mrok. Tarantalle wyskoczył - jedna po drugiej. Nagle Zygfryda wrzasnęła przeraźliwie i zakryła głowę rękoma na widok pająka przeskakującego nad innym pająkiem. Riwan spuściła uchwyt. Brzdęk puszczonej cięciwy rozbrzmiał w uszach. Grot ugodził tarantallę w głowotułów. Bestia zapiszczała nieznośnie. Kobieta niema wypuściła broń z ręki, nie dowierzając jak fatalnie trafiła.

- Lepiej było wziąć elfa - wyjęczała Zygfryda.

Potem wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Krzyki i wrzaski wypełniły kaplicę, a w powietrzu uniósł się ciężki zapach krwi. Świat pogrążył się w chaosie. Strzały przelatywały ze świstem nad pająkami i odbijały się od ścian. Riwan zobaczyła, że w kołczanie ostała ostatnia strzała. Sięgnęła i po nią. Trzymała się z boku, przemykając od Radgalla do Garadola. W końcu wyszła z cienia. Przykucnęła na jedno kolano, zamknęła prawe oko i puściła cięciwę spluwając jednocześnie za wypuszczoną strzałą, którą podpalił towarzysz.

Rozległo się tylko brzęczenie cięciwy. Strzała niosła się powoli, prawie że opadając. Tor jej lotu przypominał leniwą muchę, która lada chwila wyląduje. Po łuku zbliżała się do chmary pająków, niemalże pewnie chybiając celu.

Nagle kaplicę wypełnił gęsty o chłodnym odcieniu wachlarz płomiennych języków. Kłęby buczącego ognia rozeszły się dookoła wsiąkając w drewno, ciało, tkaninę, a nawet stal na ścianach. To coś, gdy zaczęło płonąć - nie mogło zostać ugaszone. Siła rozprężenia zatrząsnęła grotą. Z sufitu urwało się kilka idealnie kształtnych kamieni. Na głowy posypał się piasek wraz z drobnym popiołem. Ciała tarantalli rozleciały się po całej wolnej przestrzeni, płonąc ów czas w najlepsze. Siła rażenia, którą zapragnął wykorzystać Sol Mhyr sprawiła, że część tunelu, za sprawą jakiego dotarli do tego ważnego punktu, zawaliła się. Plan powiódł się - lecz jakim kosztem? Delikatna konstrukcja prastarej kaplicy Kiriego została zachwiana. Fundamentalne elementy spadły na parkiet, tłukąc się. Cały obiekt mógł w każdej chwili utracić stabilność.

Riwan chrząknęła i otworzyła dłoń. Wiatr natychmiast porwał rękę w stronę Zygfrydy, przewracając do góry nogami jej zszokowaną mordę.

- Ty pieprzona francowata oślico - wycedziła przez zęby Riwan kończąc policzkowanie towarzyszki.

- Koliste wrota - usłyszał w myślach Sol Mhyr. Ujrzał także Cień, ale ten chybko wpełzł do nieoświetlonego kąta. Skulił się pod cienkim cieniem i znikł, tak aby nikt go nie ujrzał.

Wróć do „Salu”