Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

151
Kapłan wyskoczył zza bariery. Jak rwąca przez las łania, wyłonił się z zielonego gaju, który chronił go przed drapieżnikami. Wystawiony na pastwę demonów stał się ponownie podatny na mroczne siły, które gościł w podziemiach Gautlandii.

Czym prędzej dotarł do towarzyszy. Pomimo ostrzeżeń i zakazów Radgalla, Sol Mhyr zignorował zagrożenie. Z rozłupanej czachy nie ulotnił się żaden dym, żadna moc, którą byłby w stanie wyczuć magicznymi zmysłami krasnolud. Zdawałoby się, że nikczemny podżegacz przepadł na dobre. Ale nad tym nie mieli czasu się zastanawiać.

Zygfryda otworzyła oczy szeroko. Mruczała pod nosem, lecz jej stan z każdą chwilą zdawał się poprawiać. Mhyr wiedział, że nic nie zagraża jej życiu. Krwotok ustał i mimo że straciła sporo krwi, uśmiechnęła się na widok mężczyzny.

- Czym jest ten artefakt? - powtórzył pytanie Radgall.

- Co to? - wymamrotała powoli Zygfryda, podciągając się na zgiętych łokciach. Kapłan zrozumiał wtem, że chociaż czuła się lepiej, uderzenie w tył głowy doprowadziło do nieodwracalnego uszkodzenia kręgosłupa. Kobieta była sparaliżowana od pasa w dół.

- Nie czuję nóg - odparła zaciskając zęby.

- Zaraz ci przejdzie. Wszystko będzie dobrze - nie pozwolił rozwinąć się jej Radgall. Mąż rzucił wzrokiem na Mhyra, nerwowo oczekując odpowiedzi na zadane pytanie. Był ciekawy albo uciekał tematem od przykrej prawdy, którą będą musieli wyznać Zygfrydzie.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

152
A więc paraliż. Tak to się skończyło. Z jednej strony dobrze, bo nie było zagrożenia dla życia Zygfrydy, z drugiej jednak nigdy już nie będzie biegać, walczyć ani tropić. Nie będzie robić czegoś, co robiła prawdopodobnie od dziecka. Chyba że...

- Zygfrydo, mam dla ciebie dwie wiadomości, i jak to często bywa jedna jet zła a druga dobra... - Sol Myhr nie wiedział jak zacząć, postawił więc na standardową formułę patrząc kobiecie prosto w oczy. Nie zwracał póki co uwagi na karcący wzrok Ragdalla, do jego pytania i tak w końcu dojdzie w swojej wypowiedzi - Uderzenie i to, że straciłaś sporo krwi nie stanowią zagrożenia dla twojego życia - chwila pauzy - Jednak twoje nogi są, i prawdopodobnie będą już na zawsze sparaliżowane. Słyszałem o pewnym uzdrowicielu, który kiedyś radził sobie z takimi przypadkami, jednak tylko o jednym czy dwóch na całym świecie. Są to szczególnie trudne przypadki i nie wiem czy w dzisiejszych czasach żyje ktoś o podobnych zdolnościach - Tak, zła wiadomość nigdy nie jest średnio-zła, ona zawsze jest porażająca. Kapłan widział to po twarzy swojej towarzyszki.

- Spokojnie, daj mi skończyć. Teraz dobra wiadomość: krasnoludzcy bogowie zesłali na mnie wizję gdy podnosiłem młot. I może ona być bezpośrednim rozwiązaniem twojego problemu. Muszę tylko coś sprawdzić - kapłan wstał z kolan łapiąc młot Kiriego i złapał go oburącz nad swoją głową i stanął przed ścianą. Pod nosem zaczął modlić się do Turoniona i jego synów i po chwili z impetem uderzył nim we wnętrze jaskini. Miał nadzieję, że pojawi się przed nim kamienny posąg, że wizja nie była w żaden sposób metaforą, którą bogowie tak lubią...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

153
Brodacz rzucił się ku ścianie, lecz pierwotnie nic nie poczynił. Uniósł chwilę po tym młot ponad czołem i czekał. Choć groźnie machnął znienacka w kamienny twór, nie przypominał szaleńca. Oszalałego furiata, który wywija obuchem i wrzeszczy, próbując roztrzaskać wszystko w co trafi przypadkiem.

Z miejsca uderzenia, zwielokrotnione toczącym się po kamiennej tafli echem, dobiegały szmery pękającej skały. Drgania świstały i wyły, tocząc po spękanej ziemi drobne kamyki i żwir. Z wnętrza skały, którą potraktował artefaktem Kiriego Sol Mhyr, buchnęła chłodna jasność - oślepiła krasnoluda. W uszach zagościł szum, jednostajny szum, jak z pokrętnego wnętrza morskiej konchy. Poczuł mrowienie w dłoniach.

Przed twarzą zagwizdała zawieja, ostre drobinki skały cięły policzki i dłonie. Malutkie frakcje przenikały na wskroś, kąsały stawy jak wilk. Sol Mhyr dygnął, kuląc się poleciał do tyłu. Nie widział niczego, bowiem oślepiający blask wciąż wypełniał komnatę.

Tyłkiem dotknął ziemi. Przestał odczuwać napierające fragmenty skały i bijący od niej chłodny wicher. Przetarł oczy, by następnie je otworzyć.

Ujrzał ogrom kamyków pod stopami. Wzniósł ogorzałą twarz, a przed nim, prosto w skale, stał ogromny twór z kamienia. Głaz o idealnych proporcjach, bez skazy, do bólu równie martwy i nudny, jak przydrożny kamień. Perfekcyjnie wycięty głaz o ludzkich kształtach przypominał najlepszej jakości zbroję, której mogli pozazdrościć Turońscy mistrzowie kowalstwa.

Towarzysze milczeli.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

154
- O boski Turonionie, to działa... - szepnął do siebie kapłan dalej siedząc na ziemi. Dopiero po chwili był w stanie wstać na równe nogi. Wiedział, że są zamknięci w kopalni, ale nie mógł się powstrzymać aby nie podejść do posągu i nie pogładzić dłonią jego równych kształtów, które jeszcze przed paroma sekundami były ścianą jaskini.

- No dobrze, to, co widzicie przed sobą, to dar od Kiriego, pana tych kopalń - zwrócił się do towarzyszy trzymając w jednej ręce boski przedmiot a drugą dalej trzymając na posągu, więc nie sposób było ocenić o czym właściwie mówi - Tooo... swego rodzaju nowe ciało. Niezniszczalne i mogące wytrzebić demonią zarazę z tego miejsca. Jedyną jego wadą jest to, że potrzebuje ono duszy... Duszy istoty żyjącej... - w tym momencie wzrok Sol Myhra znów spoczął tylko na Zygfrydzie - W innych warunkach nawet nie śmiałbym cię o to prosić. Nawet teraz jest mi ciężko sformułować słowa. Ale twoje nogi... Tarantalle... W dwójkę i niosąc ciebie nie wyrwiemy się z tego miejsca - krasnolud zmagał się ze sobą, z własnymi myślami i słowami. Nigdy nie był dobrym mówcą.

Z początku sam chciał się przemienić w pierwszego golema. Jednak przyszły wątpliwości: czy zachowa umysł, komu będzie służył, czy da radę przekazać pozostałej dwójce konieczne informacje. Czy może ma tylko stanąć na czele armii golemów, jako ich rekruter na boskich usługach. Gdy wojowniczka straciła nogi, to było jak kolejny znak od bogów. W końcu walnął prosto z mostu:

- Zygfrydo, czy zostaniesz pierwszym golemem na usługach Turoniona i Kiriego, ktorzy zdecydowali się wyplenić demony z północy? - słowa zostały wypowiedziane i teraz trzeba było czekać na odpowiedź...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

155
Oczy Zygfrydy były pełne. Tak niewyobrażalnie pełne jasności, która nikła w jej wielkich źrenicach. Czarne plamki pochłaniały blask dookoła, mimo to błyszcząc się na swój enigmatyczny sposób. Twarz zastygła, tak bez wyrazu jak nigdy dotąd, wpatrywała się w ziemię. W ziemię, na której leżały jej martwe nogi. Zimne, nieczułe, od których biło chłodem jakiego nie godziły strumienie lawy dookoła. Wtem kobieta wsparła się wyżej na dłoniach, mocno prostując łokcie. Za ich śladem wyprostowała głowę, a lekko zadarta bródka uniosła się. Spojrzała w oczy kapłana.

- Jestem gotowa. Jeśli taka jest wola bogów, z nią się zgadzać trzeba - wystawiła się, pochylając głowę. Była pogodzona ze swym losem bądź zdesperowana.

- Nie! - krzyknął głosem nieznoszącym sprzeciwu Radgall.

- Nie będziesz sama - jego spękane palce objęły dłoń Zygfrydy. - Jeśli musisz to uczynić, przemień mnie też - zwrócił się następnie do Sol Mhyra. Chciał, ażeby kapłan zmienił i go. Prawdziwy mąż, oddany druh. Nie porzucił towarzyszki w potrzebie. Zdając sobie sprawę z tego z czym przyjdzie im zmierzyć się w drodze na powierzchnie, musiał poddać się metamorfozie. Jeden golem mógł nie wystarczyć przeciwko tysiącom krwiożerczych bestii.

Pozostało przeprowadzić rytuał przemienienia.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

156
Sol Myhr spojrzał na Ragdalla i przez jakiś czas patrzył mu w oczy. W końcu kiwnął brodatą głową i rzekł:

- Jeśli taka jest twoja wola, uczynię to - spojrzał na oboje druhów - Jednak nie mogę przeprowadzić obu rytuałów jednocześnie. To ciało wykułem dla Zygfrydy, więc to ona jako pierwsza zostanie przemieniona - była to prawda, ale nie cała. Krasnolud bał się trochę, że przemiana nie zadziała. Wtedy zostałby z samą kaleką Zygfrydą, i i tak musiałby ją zabić aby nie cierpiała w tych czeluściach aby nie cierpiała.

- Ragdallu, pomóż mi ją przenieść bliżej posągu - Chwycili strażniczkę pod ramiona i przysunęli pod nogi człekopodobnego tworu. Był nieco większy od dorosłego mężczyzny i budził podziw.

Zygfryda zadeklarowała chwilę wcześniej że jest gotowa na rytuał, teraz kapłan poczuł, że i on jest. Poprosił strażnika aby odszedł kawałek, a gdy ten to zrobił, stanął nad siostrą z Orlej Straży i odezwał się do niej spokojnym głosem.

- Zygfrydo, strażniczko z Orlej Straży, zostałaś wybrana przez Turoniona i Kiriego jako pierwsza wybawicielka północy spod panowania demonów. Na pewno nie zostaniesz jedyna z tym brzemieniem, dołączą do ciebie kolejni chętni i razem przepędzicie plagę z całej Herbii. Twoje poświęcenie sprawie nie zostanie zapomniane - Sol położył ręce dziewczyny na boskim młocie a następnie nakierował go nad jej głowę. Czuł, jak kropelki potu zaczynają zbierać mu się na czole, były one jednak spowodowane temperaturą panującą w kaplicy. Wszystko, co teraz robił krasnolud wydawało mu się zupełnie naturalne, czuł, że wiedzie go jakaś niewidzialna, boska wręcz siła.

- Zygrfydo, już czas. Gdy dotknie cię młot Kiriego, obudzisz się zupełnie odmieniona - powiedział kapłan Boga Sprawiedliwości, a następnie puścił narzędzie...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

157
Narzędzie boskie zsunęło się z rąk.

Z sykiem przeleciało, przedzierając się przez gęste powietrze w pełnych magmy podziemiach góry Gautlandii. Wyglądało na to, że młot zawiśnie w powietrzu, że to tylko sen, a oni odgrywają rolę w tym krwawym przedstawieniu.

Pyk!

Tępy koniec obuchu zestawił się z czubkiem głowy. Kość czaszki nie pękła, jak można było przewidywać. Szkielet odreagował cichutkim pyknięciem i Zygfryda runęła na ziemię z otwartymi oczyma. Powieki nie zdążyły zamknąć się na dobre, lecz mimo tego pełna brązowa - jak skąpana w blasku wschodzącego słońca o poranku kora dębu - tęczówka zblakła. Była blada niczym wschodzący księżyc. Wkrótce potem z ucha wypłynęła wąska strużka krwi. Gęsty, lepki płyn leniwie sączył się po policzku rozwarstwiając na pomniejsze strumyki. Tak, że ziemia dookoła naznaczona została deseniem karminowych wężyków.

Radgall odwrócił wzrok.

Monumentalna zbroja stworzona z wyciosanego kamienia o idealnych proporcjach, bez skazy do bólu. Równie martwa i nudna jak przydrożny kamień. Trzymała się na wykutych nogach tak samo jak poprzednio. Jednakoż po pewnym czasie otwory na oczy i usta wypełnił od środka jasnoniebieski, mleczny płyn. Część substancji wciskała się między szpary na barkach oraz śródpiersiu. Szary kamień nabrał jasnych barw. Ożywał.

- Żyję - odparła skała, chociaż golem nie poruszył ustami. Dźwięk dobiegał z jego wnętrza. Był szorstki i zniekształcony. Trudny w rozumieniu, dość twardy. Niemelodyjny i dudniący, jakoby przed wydobyciem się na zewnątrz odbijał echem kilkakroć.

Zygfryda postawiła pierwszy krok. Ziemia drżała, a stożkowe twory na kopulastym suficie jaskini zatańczyły wydając własny, głęboko wibracyjny odgłos. Powstał zatem kamienny golem w imię lodowookiego Turoniona, pana śnieżnych pustkowi i stróża równowagi w świecie. Był ogromny, twardy i ciężki. Wtem Sol Mhyr zrozumiał, że golemy w walce stanowią straszliwą broń. Żywe maszyny oblężnicze, zdolne miotać głazami niczym katapulty i przedzierać się z siłą żywiołu przez szeregi nieprzyjaciela.
[img]https://i.imgur.com/cDFgwdG.jpg[/img] Radgall nie mógł oderwać od ożywionego kamienia wzroku. Zahipnotyzowany podszedł do kapłana, by jak błagający przed obliczem ojcem syn, runąć na klęczki w oczekiwaniu na nieuniknione.
*** Schöpfer - tłumaczone jako ten, który tworzy - stworzyciel. Młot Kiriego, syna Turoniona, patrona kopalni. Według legendy wykuty dla górników, którzy przy pomocy golemów mieli chronić siebie i sztolnie. Niewielki, ciężki, lecz poręczny. Sam w sobie nie do zdarcia. Podczas kucia runy na równych bijakach płoną łuną jasności. Wykonany z mieszanki nieznanych metali trzon zwieńczono złotym obiciem. Młot świeci w ciemnościach.
Spoiler:

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

158
Gdy młot opadał, Sol wstrzymał oddech i wydawało mu się, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Narzędzie dotknęło głowy Zygfrydy i upadło na ziemię. Kolejne sekundy wydawały się nieskończonością, gdy strażniczka leżała w kałuży krwi

- O Turonionie, zabiłem ją... - wyszeptał kapłan do siebie. A wtedy golem zaczął świecić i czas ruszył znowu w normalnym tempie. Widząc, jak Zygfryda w nowym ciele porusza się, a potem nawet, o bogowie, mówi, krasnoludowi w oczach zebrały się łzy szczęścia. Wiedział, że Pan Sprawiedliwości nie przyprowadził go tu na daremno, podziękował mu więc cicho i nie mógł nadziwić się boskiemu dziełu. Golemowi, który jeszcze przed chwilą był kamienną ścianą i żywą dziewczyną, wypełnionemu teraz magią.

W końcu do kapłana, jak po błogosławieństwo, podszedł Ragdall. Uklęknął i czekał. Obiecał przyjaciółce, że przejdzie przez rytuał tak samo jak ona. Sol chciał mu powiedzieć, że nie musi, że siła, jaką teraz posiada Zygfryda wystarczy, aby wydostali się z kopalni, lecz wiedział, że rycerz miał swój honor. Że nawet jakby chciał teraz zrezygnować z przyrzeczenia, nie zrobiłby tego. Podniósł młot Kiriego z ziemi, wytarł w swoją szatę z kurzu i kilku kropli krwi. Tak jak poprzednio, stanął z młotem przed Radgallem i zaczął przemawiać do niego:

- Ragdallu, strażniku z Orlej Straży, zostałeś wybrany przez Turnoniona i Kiriego, jako wybawiciel północy spod panowania demonów. Dołączysz do Zygfrydy, Pierwszej, lecz na pewno nie zostaniecie jedyni z tym brzemieniem, dołączą do was kolejni aby przepędzić plagę z całej Herbii. Twoje poświęcenie sprawie nie zostanie zapomniane - znów tak jak poprzednio, Sol Myhr położył ręce rycerza na boskim młocie a następnie nakierował go nad jej głowę. Chłopak widział co stało się przed chwilą, więc częściowo wiedział już co robić. Ruchy krasnoluda też były pewniejsze.

- Ragdallu, już czas. Gdy dotknie cię młot Kiriego, obudzisz się zupełnie odmieniony - powiedział kapłan Boga Sprawiedliwości, i drugi raz tego dnia puścił narzędzie na głowę kolejnego, przyszłego golema...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

159
Ciemność, cisza, szum w uszach. Spokój, uderzenie i krew rozjaśniana tylko igłami blasku lawy, wciskającego się w każdą szparę w skale i dookoła. Martwy kamień nabywa duszy. Matowy błysk błękitu w wyżłobionych Schöpferem oczodołach - kolejna skała zaczyna żyć. Ten sam rytuał, te same doznania. Ziemia drży pod stopami, stalaktyty ponad głowami tańczą jak zaczarowane w rytm stawianych przez nowego golema kroków. Głos zniekształcony, ciężki i chrapliwy. Inny jak rzucone na kowadło rozżarzone żelazo, niechlujnie zbite raz czy dwa. Odmienne, krzywe, niespotykane. Metalicznie dźwięczne.

Golemy napawały Mhyra dozą przerażenia. Były potężne, tak ogromne i zdawałoby się silne, a jednak zimne jak ta skała. Nie były też skore do pogawędek. Być może nowa natura Zygfrydy oraz Radgalla zmieniła nie tyko wierzchnią warstwę, ale również usposobienie. Wszakże byli ów czas ożywioną skałą. A skały nie mówią... Tak czy inaczej zebrali się w te pędy i czym prędzej zmaterializowali nieopodal wyjścia zwieńczonej piedestałem na Schöpfera kaplicy Kiriego. Znowu przyszło zmagać się z gorącem bijącym od strużek lawy po bokach, przy czym golemy zdawały się ignorować temperaturę. Mhyr nie miał tego szczęścia. Powoli lejące się ze ścian pasma magmy buchały coraz częściej, rozdmuchując gorące masy powietrza. Krok, uderzenie ciepła, krok, uderzenie ciepła i tak w nieskończoność.

Ostatnia rzeczka czerwonej rzekłoby się wody wpływała pod skałę, prosto do wnętrza ziemi. Zrobiło się chłodniej, a parność ustąpiła północnej wilgoci. Golemy przodowały, miażdżąc pomniejsze skały pod stopami, które jeszcze niedawno omijali w ludzkiej postaci. Nieunikniony zdawał się powrót pod wrota Kiriego, a za nimi... Czekały już setki pajęczaków.

Wyciosane z jasnego kamienia płyty nie wyglądały od przeciwnej strony na nazbyt grube. Ot co, dwa bloki skalne związane magiczną wstęga pośrodku. Zdolne uwolnić bohaterów z Orlej Straży od mrocznych tarantalli, toteż musiały być zaklęte. Boska protekcja uniemożliwiała ich staranowanie. Wiedział o tym Mhyr i wiedzieli pozostali. Mimo że posiedli niszczycielskie okrycie, ich potęga uginała się przed pradawną magią Kiriego - patrona górników, syna Turoniona.

- Od tej strony nie ma wyjścia - odparła po długiej ciszy Zygfryda. Jej metaliczny, jakoby wzbogacony dudniącym bębnem głos zadrżał na wietrze. Zadrżały i wrota i kamienny tunel dookoła.

Wtem, ku zdziwieniu zgromadzonych, skały nieopodal wrót Kiriego poczęły się samoistnie kruszyć. A nie wiał nawet żaden wicher, żadna siała, która mogłaby wywołać tak dynamiczną erozje. Malutkie fragmenty ściany tunelu odpadały niejako ściągane niewidzialną ręka. Gruby kloc począł drżeć i pękł w trzech czwartych. Szczelina zwiększała swe rozmiary z każdym kolejnym oddechem, chociaż ten zaparło im w piersiach. Finalnie oddzielający się blok z kamienia skruszał. Rozbity w drobny mak powędrował pod postacią skalnego żwiru pod stopy Sol Mhyra - kapłana Lodowładnego Turoniona. Przed nimi pojawiło się nowe przejście. To tak jakby sama góra pragnęła im pomóc. Jakby sama góra walczyła.

Ekspedycja Orlej Straży wyruszyła wgłąb nowo wykreowanego tunelu w celu odnalezienia wyjścia na powierzchnie i uwolnienia kopalni w Gautlandii od mrocznych sił. Tunel był świeży, pachniało w nim mokrą ziemią, jakby chwilę temu rozkopaną. Gdzieniegdzie przebiegały korzenie na ścianach. Gdzieś kapała irytująco woda niosąc echo przez całą podróż.

Sol Mhyr wiedział, że zmierzają w przeciwnym kierunku, niżeli było im powiedziane. Właśnie tej części mieli się wystrzegać jak diabeł święconej wody. W nowym tunelu nic im nie groziło. Przynajmniej tak mogli sądzić, gdyż nie napotkali żadnej tarantalli czy innego wynaturzenia. Szli, szli i szli.

Podziemie kończyło się, a na jego krańcu ujrzeli światło z kolejnego przejścia. Był to dziwny odcień zieleni z nutą szarości. Kiedy podeszli odpowiednio blisko, w ogromnym bunkrze zauważyli poruszenie. Były to tarantalle. Następne setki małych i dużych pająków, których odwłoki wypełnione nieznaną im mazią, połyskiwały szarozielonym tonem. Poza pajęczakami Sol Mhyr dostrzegł czarne jak noc macki. Wyrastały z ziemi, która przyczepiała się do sinych bulw tudzież pryszczy na nich. Powoli balansowały nad gruntem, tłocząc wewnątrz swego rodzaju płyn na co wskazywał cyrkulacyjny skurcz i rozkurcz. Część znikała pod ziemią, część zlewała się natomiast w większe ramiona. Te, zlane w trzy a nawet cztery sekwencje, biegły do szarego wora. Krasnolud podniósł ogorzałą twarz, a jego oczom ziścił się obraz z koszmaru. Ogromna, prawie na pół groty tłusta masa. Piętrzące się fałdy zaopatrzone od przodu w przyprawiające o wymioty dymiona. Garbaty aglomerat spękanej skóry i tłuszczu, za sobą, a raczej na swego rodzaju odwłoku, pokryty był tysiącem czarnych kokonów. Tych samych, z których wylęgały się tarantalle. W wielu dostrzegł niedojrzałe formy spaczonych odmętem kreatur. W innym małe pajęczaki poruszały się, odbijając od ściany do ściany kokonu.

Radgall wychylił się. Fragment skały runął pod jego naporem, tym samym ujawniając pozycje tarantallom. Rozwścieczone pająki ruszył na golema, który już za plecami wspierany był przez Zygfrydę. Ta wyrwała kamienny słup i trącąc nim w nadciągające potwory, zmiażdżyła przynajmniej dziesięć takowych istot. Za to wielki, niebezpieczny stwór miotał się w samym sercu gniazda. W podziemnych halach, istota prosto z koszmarów. Odgrodzona od golemów, które mogłyby ją zaatakować, ponieważ zalani zostali przez falę pająków. Te niezbyt fortunnie nacierały, jednakowoż ich ilość sprawiała, że trudno było oszacować wynik tegoż starcia. Wszystkie, jak jeden skupiły się na kamiennych wojownikach. Został tylko Sol Mhyr, dziesiątki macek i to coś.
Obrazek

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

160
Sol w obstawie dwóch potężnych golemów, w rękach mając dwa młoty a na plecach magiczną różdżkę zmarłej tragicznie Aranel czuł się pewnie, od czego w ostatnich dniach zdążył się odzwyczaić. Boskie narzędzie, które dzierżył w lewej dłoni emanowało mocą od której krasnolud czuł lekkie mrowienie, a
dwie inkarnacje tej boskiej mocy stąpała obok niego wzbijając echo w całym korytarzu.

Znalezienie drogi powrotnej pod drzwi nie sprawiło im problemu. Magma płynąca w tych korytarzach zaradzała ciemności, nie było też żadnych odnóg ani nieoczekiwanych demonów. Gdy tuż przy nich odsłonił się nowy korytarz, kapłan pokiwał z aprobatą głową - toż to sam Kiri, patron kopalni, wskazuje im odpowiedni kierunek. Gdy weszli głębiej w nowy korytarz, cudowny młot zaczął z początku poblaskiwać, a potem w pełni świecić, dając drużynie wystarczającą ilość światła by iść naprzód. Sol Myhr poczuł się jeszcze pewniej, choć jeszcze chwilę temu uważałby to za niemożliwe. To, co krasnolud zobaczył w następnej komnacie pozbawiło go tych myśli.

Masa tarantalli, jeszcze większa niż ta, która dopadła Riwan i Galadora. Stały pod nimi i otaczały to coś, jeszcze gorsze od nich. Oślizgłe, wielkie, pełne macek i kokonów. Wyglądało jak wyjęte z koszmarów, chociaż możliwe, że nawet gorzej. "Złe duchy, których matka zatruła całą górę. Jej się wystrzegaj w zachodnim skrzydle. Unikaj jej macek, korzeni, kokonów. Tam, gdzie znajdziesz je, tam będzie i ona. Rodzicielka plugastwa". Sol przypomniał sobie głos z przeszłości. Więc to musiała być ona - matka pająków z Gautlandii. Nie był pewien czy dalej powinien omijać jej leże, tak jak dudniało mu w pamięci, jednak wydarzenia, które po chwili nastąpiły sprawiły, że nie musiał się więcej zastanawiać.

Golemy związane walką z rojem demonów nie były w stanie pomóc kapłanowi Turoniona z największą bestią tych kopalń, musiał on rozprawić się z nią sam. Miał nadzieję, że kamienne ciała towarzyszy wytrzymają napór pajęczaków, lecz na wszelki wypadek powinien działać jak najszybciej i wykorzystać odciągnięcie uwagi. Stał za wojownikami i szybko próbował wymyślić jakiś plan. Jedyny jaki mu przyszedł do głowy nie był zbyt chwalebny dla krasnoluda, lecz nic innego nie przychodziło mu do głowy. Przyczepił młot Kiriego do pasa swój dalej dzierżąc w prawej ręce i odkorkował nieodłączny mu bukłak z wodą. Widział, jak Zygfryda wywija stalagmitem, krzyknął więc do stojącego chwilę bezczynnie i widocznie podziwiającego siłę koleżanki Ragdalla:

- Ragdallu, rzuć mną! - ryknął krasnolud i wskazał obuchem na łeb wielkoluda na środku komnaty. Liczył na to, że tuż przy lądowaniu zrobi sobie swego rodzaju lodową zjeżdżalnię, która sprawi, że on sam się nie obije a przy okazji pozwoli mu zachować rozpęd lotu. Jeden cios w czaszkę i być może będzie po kłopocie. Sol zastanawiał się, czy nie jest to najgłupszy pomysł w całym swoim życiu...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

161
Kamienny golem usłyszał wołanie. Kiwnął głową by czym prędzej ruszyć na płyciznę, gdzie przebywał Sol Mhyr. Był to teren piaszczysty oraz usłany kamieniami, z dala od tarantalli, które skupiały się na przemienionej w śmiercionośną broń Zygfrydę. Prowadził się Radgall samym skrajem podziemnego tunelu tak, by mógł iść po twardym żwirze, nie lepkim piasku, w którym tonęłyby nogi ze skały. I od razu niemal przeszedł w bieg, miażdżąc pomniejsze kamyki pod twardą powierzchnią stopy. Gnał wśród skaczących dookoła olbrzymich pająków i ich błyskających w płomieniu pochodni zębach jadowych.

Nie zwolnił nawet wtedy, gdy ujrzał kilkanaście ustawionych parami po sobie demonicznych pająków. Leciał ostro, tak ostro, że cała sala drgała, a stalaktyty spadały z sufitu. Bieg był ciężki i wymuszony. Nie bardziej niż zatrzymanie. To prawie że przewaliło kolosa wprzód. Koniec końców zaparł się na spękanych kamienistych kończynach i stanął. Tuż-tuż przed Sol Mhyrem.

Krasnolud zawisł w powietrzu przytrzymany przez golema. Potem pofrunął.

Szarosina bestia musiała przysłonić oczy tłustymi paluchami, odbity od połyskującego lodu blask oślepiał, odzywał się bólem w źrenicach i skroniach. Zakręcona spirala, jakoby dziecięca zjeżdżalnia z usypanego śniegu, po której sunął na plecach Sol Mhyr, kończyła się tuż przed rodzicielką tarantalli. Wpadł wtem prosto na potwora krasnolud w pełnym pędzie, z świstem gniotącego powietrze młota, wrył metalowy blok w łeb potwora tak, że przez moment przestał czuć cokolwiek. Zaledwie po chwili drganie rozniosło się po całej czaszce. Nie było już oczu ani nosa. Zdawało się, że cała siła uderzenia skumulowała się w czaszce, by po chwili implozji dać upust eksplozji. Cuchnące, nadgniłe i robaczywe mięso prysnęło w twarz krasnoluda. Sfrunął w dół, odbijając się po fałdach piekielnej istoty. Wtedy powitał ponownie twardy grunt. Choć nie przyjemny, teraz zdawał się wybawieniem. Z dala od potwora opanował się szybko, jego twarz znowu wygładził spokój, do oczu powróciła obojętna nonszalancja. Podniósł wtem głowę, by jeszcze raz spojrzeć na gigantyczną larwę. Wór skórnomięśniowy wił się jak jego macki. Rozbity czerep rozlał się na ramiona i korpus istoty. Splamił go flakami, brudem i krwią. Od góry rwał potok, strumienie karminowych wężyków. Wyczuły to pająki. Wszystkie - jak jeden - poczęły zmierzać w kierunku matki. Echem odbijał się ich pisk. Irytujący odgłos jakoby dartego materiału. Pajęczy płacz - tego Sol Mhyr był pewien. Pająki zbiegały, pokrywając tłusty wał. Niektóre gryzły matkę, inne dziwnie drgały lub pocierały odnóża.

Sol Mhyr był blisko, bardzo blisko, bo pod samym potworem. A teraz i nachodzącymi na niego pajęczakami. Swym naciskiem powodowały zapadanie się cielska już martwej królowej. Nad nimi setki ruchliwych nawisów. Wielkie i jakże długie odwrotne stożki oscylowały wprawione w ruch drganiami z dołu.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

162
Cała akcja, cały lot i uderzenie, wszystko to wydarzyło się błyskawicznie. Sol Myhr stał teraz dumny z siebie pod cielskiem królowej. Z jednej strony żałował, że nie zdążyli wymienić ze sobą choćby słowa. A co jeśli to była jakaś przemieniona istota? Może dało się ją wtedy uratować? Te i podobne myśli krążyły krasnoludowi po głowie, gdy wtem usłyszał zbliżający się pajęczy pisk.

Czyli oprócz szaleństwa i małego prawdopodobieństwa, mój plan miał jeszcze jedną skazę - co teraz? Zaraza miała uciec pozbawiona lidera, ale widać nie zawsze jest tak, jak tego chcemy... Tarantalle chyba póki co nie widziały turońskiego kapłana, jednak mogło się to zmienić w każdej chwili - tym bardziej, że przybywało ich z każdą chwilą. Wystarczyło się dobrze skryc przed demonami, Ragdal i Zygfryda na pewno w końcu rozprawią się ze wszystkimi, potrzebują tylko odpowiedniej ilości czasu.

Ale kryjówki nie było nigdzie widać. Pod cielsko rodzicielki wejść nie mógł, gdyż zawalało się ono pod ciężarem pająków, i zgniotło by także krasnoluda. Wody w bukłaku Sol posiadał za mało, żeby wyczarować sobie schronienie-igloo. Powinno jednak wystarczyć jej jeszcze na zasklepienie jakiejś rozpadliny, w którą najpierw by wszedł a potem zamknąłby przejście.

Sol Myhr uznał to za jedyne rozsądne rozwiązanie, ruszył więc pędem w stronę najbliższej ściany. Skradać i tak się nie umiał, więc wolał jak najszybciej odnaleźć odpowiednią, małą skalną szczelinę. Oby tylko nie okazała się zbyt ciasna...

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

163
Przeniósł stopę w tył, a za nią drugą. I tak ukradkiem cofał się krasnolud nim całkowicie nie opuścił strefy zagrożenia. Piętrzących się na matce i sobie pajęczaków, zgniatanych pod naporem pobratymców.

Dostrzegł szczelinę w jaskini. Jej ściany z jasnoszarego kamienia pociemniały przez cień rzucany przez pająki i teraz przybrała kolor czerni. A potem zobaczył nad sobą drgające stalaktyty. Wielkie i ostre jak kopie najprawdziwszych rycerzy. Trwało to jednak tylko chwilę, bo uwagę Mhyra przykuły nie śmiercionośne minerały ze ścian ani nie zalewające królową matkę tarantalle, a golemy. Niegdyś ludzie, dziś zaklęte w skalnym pancerzu maszyny wojenne. Sprowadzone na ten świat za sprawą kapłana Mhyra, jego głębokiej wiary i oddaniu, za które został sowicie nagrodzony. Schöpfer wciąż połyskiwał umocowany przy skórzanym pasie.

Golemy. No tak, golemy! Uniosły wielkie ramiona, rozpierając się na boki. Zygfryda osunęła się także na kolano; ziemia pod jej kończyną pękła w pół. Radgall spiął się w pochyleniu, a kiedy z wnętrza Zygfrydy rozległ się krzyk... Mhyr zacisnął zęby, czując siłę uderzenia. Skalne tytany biły w grunt jeden za drugim. Pięść za pięścią gniotła podłoże, a niosąca się fala wprawiała w ruch wszystko dookoła. Wibracje czuł Mhyr, czuły i pająki i skały. Tańczące dotąd stalaktyty wyszły poza znany im układ. Słup obił się o słup, głośne trzeszczenia pękających wyrostków wychodziły naprzeciw hukom tłuczonej ziemi pod nogami golemów. Pierwszy trzasnął w pół. Bezwładnie sunął w dół, by w ułamku sekundy roztrzaskać się w pył. Za tym poszły kolejne. Duże oraz małe. Jak jedna fala odpadały sunąc to na ziemię, to na pokrywające ciało martwej już królowej matki pajęczaki. Kapłan Turoniona widział, jak odłamki wbijają się w bestie i ściągają je na ziemie; dostrzegł tryskające wzwyż wydzieliny odwłoków i opadające stalaktyty. Przebita wpół tarantalla próbowała wstać, lecz zaraz upadła, zachłystując się własnym piskiem. Wtem krasnolud spojrzał na miażdżone ciała potworów i zobaczył pourywane odnóża. Więcej już nie widział. Deszcz skał wciąż padał.

Kiedy Sol Mhyr ponownie otworzył oczy, w pobliżu leżały już tylko zwłoki, na które wciąż spadały stalaktyty. Wydawało mu się, że trwa to wieczność. Struktura jaskini budziła niepokój, lada chwila ich niebo mogło runąć. I nawet golem by tego nie przetrwał. Wyczuwszy zapach śmierci powinni uciekać.

Udali się do Orlej Twierdzy

Wróć do „Salu”