[Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

1
Obrazek
Położone u ostrych, skalistych wybrzeży Mroźnego Morza miasto-port na brak jednego towaru nigdy nie mogło narzekać, bez względu czasy, na wojnę czy pokój, chłodne lato czy kotłującą z lodową furią zimę — ryb. Oraz ciągnącego się za nimi smrodu. Żadnego miasta nie dało się wyżywić jednak dorszem i krabami, i wymodloną co pacierz łaską Ula. Jak każdy większy gród, Salu mogło pochwalić się tedy kilkoma utrzymującymi je wioskami — przędącymi żywot za pomocą trzody, przede wszystkim, potem trudnym na nieurodzajnych ziemiach rolnictwem — płacącymi nieraz jednak surową cenę, gdy pora zbiesiła się i zakaprysiła, by zniszczyć plony chorą ziemią, wichrem i sztormem od morza lub śniegiem od gór. W tym pochwalić się mogło i Podmurzem. Choć żaden poeta nie sięgnąłby po słowo „chwalić”, gdyby przyszło mu zbłądzić w tę wydartą Herbii krainę i tam pisać swoje losy.

Podmurze było paskudne. Iście brzydkie. Nic nie wydawało się w nim stać wedle planu i zamysłu, od najmniejszej obory po karczmy i gospody, trudno rzec, żeby kiedykolwiek pękające w szwach od gości, w przeciwieństwie do nadbrzeżnych tawern. Niechybnie za to ścigających się w ilości dziur w dranicy i kamieni ubywających z podmurówek. Podmurze uderzająco precyzyjnie ukazywało szarym pejzażem chaos oraz niepewność losu, pośpiech ku przetrwaniu kolejnego dnia i zafrasowanie własnym jedynie żywotem oraz interesem, nieład i nieporządek, a pod tym wszystkim tym ukryty obraz cichego rozkładu, jaki trawił całe to miasto. Co dla mieszkańców i mijających bramy bywalców było codziennością, niejednego stołecznika przyprawiłoby o grymas. Salu bało się. Odcięte od reszty kontynentu i wysunięte na wet demonów z Północy, kryło strach, niewidoczny na pierwszy rzut oka, a jednak jakoś desperacko przebijający się przez twarze zamieszkujących podgrodzkie chałupy i obejścia chłopów, przez kupców z rozbitych pod murami w całe obozowiska karawan, przez włóczęgów, najmitów i awanturników uziemionych u bram przez zły czas lub pech. Zabudowania były luźne w planie, bądź jego braku, rozrzucone niedbale budynki — albo stare i przejedzone stęchlizną do czarnych desek, albo wcale nowe, lecz i wtedy podbudowane niechlujnie, raptem na kilku gwoździach. Żywioł nieustannie wdzierał się w ląd, niszcząc wszystko na swej drodze. Tylko to, co miało stać lata, budowano tak, by stało lata i mogło przetrwać zawieruchy. Na nic innego nie warto było marnować sił. Nic nie wydawało się być w tym miejscu pewne i stałe, na grząskiej od pomieszanego z błotem śniegu drodze leżały porzucone gruzy i deski, rozkopane śmieci, jakby sztorm właśnie przeszedł. Albo dopiero miał nadejść.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

2
Kiedy w końcu dotarli, dotoczyli się, dowlekli lub dodreptali nerwowym kłusem do niechlujnego podwórza podmiejskiej gospody, Carvir nie czuł już bólu w napiętych od dźwigania mięśniach ramion. Przestał po prostu czuć ramiona. Nawet okazjonalne szarpnięcia powrozu w dłoni, kiedy Huan zauważył kurę lub gęsi, lub spacerującego po obejściu warchlaka, przestał spostrzegać, tylko ciągłe dyszenie i nerwowe piski przypominały mu znudzonym szczenięciu. Nawet własny skromny dobytek zaczynał ciążyć na plecach. Z prawdziwą ulgą Carvir powitał słowa kupca, gdy ten odwrócił się do nich u drzwi karczmy, zaczerwieniony po marszu.

Postaw to tutaj, na ganku. Chłopak gospodarza wniesie na górę.

Naszła noc i gdzieniegdzie z trudem szło im się w ciemności, zwłaszcza na błotnistym podgrodziu, póki drogi nie wskazały im ogniska przy popasających karawanach oraz nieliczne pochodnie w żerdziach. Czarna Szekla prezentowała się tak, jak się najlepiej mogła prezentować tania buda w mieście, do którego drogą lądu zjeżdżał tylko ten, kto musiał, bo przełęcze zasypało śniegiem i było jedyne ostałe się do interesów w całej dzikiej krainie — jak każda przeciętna rudera. Pobudowana na solidnych balach drzew z gęstych lasów dookoła, ale bale przeżerała zgnilizna i stęchlizna, podmurowana rzecznymi kamieniami, lecz w podmurówce ziały dziury, którymi przemykały gryzonie. Inwentarz łaził i srał po podwórzu, pachołek u odrzwi stajen drzemał, nie zadając sobie trudu, by zagonić go na noc do zagród. Miejsce bardziej zresztą przypominało takie, które gościom zaserwowało by prędzej psa, niż kręcącą się im pod nogami i grzebiącą ryjem w odpadkach świnię. Z wnętrza gospody nie dobywała się kocia muzyka ani krzyki, jak z portowych tawern, ledwie przytłumiony gwar oraz odrobina światła i ciepła. Carvirowi zaczynały dokuczać lodowate podmuchy. Gdy dotarli na miejsce i śnieg przestał być frustrującą przykrością, a okrył ziemię cienkim dywanem, puchnącym z każdą chwilą. Kupiec rozwiał jednak wszelkie nadzieje.

Weź klacz od chłopaka, zaprowadź do stajen — polecił. — Spać musisz tam, jeśli ci zezwolą, pokoje najęte. Ty — zwrócił się do pachołka — tak ty, ćmoku, innego nie ma. Uczynisz dla mnie jeszcze jedno i polecisz w drodze zanieść jedną wiadomość, jeśli chcesz parę monet zarobić. Carvir... zgłoście się do mnie rankiem. Czyńcie, co się wam mówi, a obejdzie się nie dość, że bez straży, to może i zarobicie niebiednie.

Brzmiał znacznie spokojniej, niźli wcześniej, w mieście, lecz szybko zniknął w półciemnym wnętrzu gospody, zabierając chudego chłopaczka ze sobą. Carvir został na zewnątrz sam, z napiętym powrozem w jednej dłoni, a napiętymi wodzami w drugiej, jeśli nie liczyć inwentarza i śpiącego stajennego. Był zmarznięty, zmęczony. Mało tego, głodny. Głodny, niczym wilk, poczuł w odzywającym się pomrukiem żołądku, kiedy od gospody powoniło pieczonym mięsiwem. Od dźwigania zaschło mu w gardle oraz na ustach. Huan również wydawał się wygłodniały, jeden plaster suszonego mięsa nie mógł zdać się na długo i wiele.

Stajnia stała niewielka, dobudowana do karczmy i roztwarta niechlujnie, choć wiało i mroziło. Z wnętrza dobywało się delikatne, migoczące światło zawieszonej lampy oraz charakterystyczny słodkawy zapach siana i obornika, ciężki i ciepły.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

3
- Spaliśmy w gorszych warunkach - Spojrzał na psa i się poprawił - spałem. Godzina była późna, zmęczone ciało jak i pusty żołądek, zarówno jego jak i Huana, dawały o sobie znać. Bardziej przejmował się psem, niż samym sobą. Decyzja co począć była więc krótka i szybka. Zrzucił tylko swój plecak, do środka stajni, a z Huanem i swoim mieczem udał się do karczmy z zamiarem zjedzenia ciepłego posiłku, chociażby jakiejś "śmieciówki", byleby uspokoić żołądek, który z pewnością nie pozwoliłby spokojnie zasnąć.

Z Huanem na rękach mężczyzna pewnie popchnął drzwi. Spodziewał się tłumów, szczególnie o tej porze. Przygotował się na zgiełk i hałas przekraczając próg drzwi...

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

4
Plecak z cichym plaśnięciem wylądował na stosie obornika i Carvir obrócił się, by udać się w spokoju do wnętrza gospody. Huan z niecierpliwością ciągnął powróz przez podwórze. Wysiłki szczenięcia były niemal rozbrajające, lecz jeśli miało pozostać równie niepokorne, po nabraniu sił oraz rozmiarów swych rosłych pobratymców mogło stać się nie lada wyzwaniem. Sznur zacisnął się na jego szyi i pies zacharczał. Przystanął, odkaszlnął, po czym beztrosko wrócił do przeciągania się z powrozem na wszystkie strony, z wyjątkiem tej, w którą zmierzał Carvir. Zdjęty głodem oraz pragnieniem, mężczyzna nie zadał sobie trudu, zgodnie z poleceniem, uwiązania klaczy kupca na stanowisku i rozkiełznania. Chrapiąc i dzwoniąc podkowami o klepisko, kasztanka wpadła do stajni, zakręciła się nerwowo za sianem, pozostawiona sama sobie. Stajenny nie wyraził obiekcji. Burknął coś w pijackim śnie, kiedy Carvir mijał go u wyjścia.

Ni tumult, ni hałas, nie zbiegowisko ras i klas nie powitały podróżnika z pchnięciem drzwi Czarnej Szekli. Tylko zawiasy skrzypnęły głośno. Kilku wieśniaków o splątanych włosach i gęstych, utłuszczonych brodach obrzuciło przybysza spojrzeniami. Pod schodami na piętro siedział chudy dzieciak oraz kobieta z niemowlakiem u piersi. Kupca Carvir się nie dopatrzył. Gwar panował niski i niemrawy, donośniej rozprawiała nad kuflami i partią kości tylko mała kompania, posadzona przy ławie. Trzech młodzików w skórach, stojących przy szynku, spoglądało na mężczyznę, na szczenię w ramionach, na rękojeść wystającą znad ramienia.

Żeby dotrzeć do lady, Carvir musiał przeciskać się między między gośćmi, a zaśmiecającymi ciasne pomieszczenie pakułami, skrzyniami i pustymi antałkami, które ludzie kopali sobie z drogi. Spod nóg prysnęła mu kura, za kurą dwie młode gęsi, co wyjaśniało i brud, i zapaskudzone deski. Łypały na nich spod stołu ogryzające kość kundle. Śmierdziało. Zgnilizna panoszyła się nie lepsza, niźli na zewnątrz, lecz przynajmniej palenisko pod kotłem roztaczało przyjemne ciepło i rozjaśniało mrok.

Baranina się skończyła — rzucił chrapliwie zza szynkwasu gospodarz, nim mężczyzna zdążył otworzyć usta. Miał lśniąco łysą czaszkę i łapska rozmiarów pokrywy od beczki. — Jest groch i jest kasza. — Odwrócił się i zajrzał do osmalonego rondla. — I flaki. Nie pytajcie o piwo, bo nie wiem, czy się ostało, może jutro piwowar dotoczy. Sprawdzić muszę na zapasach. Harrik, patrz po antałkach w piwnicy!

Wciąż nie dając Carvirowi dojść do słowa, karczmarz poczłapał do spichlerza na zapleczu. Trzech młodzików wciąż zerkało, tymczasem, na niecodziennego przybysza znad drewnianych kielichów. Jeden, gołowąs z twarzy oraz gładkich jeszcze rysów, a o dziwnie szpakowatych włosach, zaśmiał się i trącił towarzysza, kładąc dłoń na głowicy krótkiego miecza u pasa.

Patrz, Tret, wiosło mu ukradli...

Piegowaty Tret popatrzył krótko na na Carvira i też parsknął.

Lać to piwo? — karczmarz wrócił, oparł się o szynk, a podkrążone niezdrowo oczy mierzyły mężczyznę obojętnym wzrokiem, nawet nie zerkając na rechoczącą z boku kompanię. — Zamawiajcie, nie czas mitrężycie po próżnicy, gości mam, żarcie kipi. Nie dokładam mięsa do kaszy, a jak zobaczę srającego na podłogę kundla, wylecisz za drzwi. Co będzie?

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

5
- Dwie duże porcję kaszy, jeśli łaska, a także miskę z czystą wodą i ziołami, żeby przemyć szczeniaka. Za piwo podziękuję, wystarczy woda, co bym po niej się tylko nie posrał.

Mężczyźnie od samego początku nie spodobało się w tym miejscu. Z każdą chwilą, uczucie to było potęgowane. Wiele razy widział, jak młodzi pakowali się w kłopoty przez zbyt dużą ilość wypitego alkoholu. Tutaj mogło skończyć się podobnie, a na to Carvir nie miał sił ani ochoty.

Chciał jak najszybciej zjeść, przemyć psa i udać się na spoczynek. Dopiero w tym momencie, przypomniało mu się o klaczy, którą pozostawił samą sobie w stajni. Spotęgowało to tylko uczucie zmęczenia i irytacji dniem, który właśnie przeżył i śmiało mógł go zaliczyć do jednego z gorszych.

- Ile się za to wszystko należy? - Carvir miał zamiar zapłacić i wybrać stolik jak najbardziej oddalony od trójki gołowąsów. Huan znów miał zostać przywiązany. Tym razem do nogi potężnego acz starego stołu przy którym miał spożyć swoją porcję kaszy. Carvir miał cichą nadzieję, że Huan pozwoli mu w spokoju, na realizację swojego planu. Chciał spożyć swój posiłek jak najszybciej, aby potem udać się do stajni, gdzie mógłby dać nieco swobody swojemu szczeniakowi...

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

6
Karczmarz wybałuszył oczy, kiedy Carvir zapytał o wodę z ziołami. Zamrugał, jakby prośba padła co najmniej o kandyzowane owoce z wyleżanym w piwniczce, czerwonym doucerem, a młodzik znów trącił towarzysza, mruknął coś. Kompania przy szynku nie wytrzymała i po spelunie poniósł się rżący śmiech, zwracając uwagę gości.

Piwo jest — powtórzył gospodarz, dziwnie ostrożnie, dziwnie powoli i wyraźnie. Jakby rozmawiał z kołowatym. Splótł ramiona na piersi, co przypominało uderzająco uwalone jeden na drugim worki mąki. — Nie ma wody. Nie ma ziół. Kasza jest. Szesnaście to będzie, bez piwa ino. Piwa wam się zachce po ludzku, wołajcie dziewkę, przyniesie. Kaszę też przyniesie.

Przyjął bez słowa monety, odliczone starannie z sakiewki przez Carvira — z wijącym się na ramieniu szczenięciem okazało się to być nie lada wyzwaniem. Mężczyzna czuł także na sobie zaciekawione spojrzenia podrostków oraz pobliskiej klienteli, gdy pieniądz brzęknął cicho, lecz nic nie mógł na to poradzić. Szpakowaty młodzik przyglądał mu się z krzywym uśmiechem. Nie został jednak zaczepiony i podróżnik w końcu mógł udać się w stronę jedynego odosobnionego stolika, stojącego w ciemniejszym kącie za schodami.

Huan zareagował żywym entuzjazmem na możliwość powrotu na ziemię, lecz gwałtowne myśliwskie zapędy ku spacerującej w pobliżu kurze brutalnie pohamował powróz, zaplątany przez Carvira. Kura nie wzruszyła się. Nie minęła też dłuższa chwila, jak piegowata dziewuszka przydreptała do stoliku z naręczem dwóch misek. Porcje nie były duże, wciąż jednak wcale przyzwoite, a żołądek mężczyzny odezwał się niewybrednym burczeniem na unoszący się znad nich zapach. Dziewuszka skinęła potulnie głową, po czym wróciła do swej roboty z umęczonym obliczem, które jak brzemię, nosić mógł jedynie ktoś zmuszony od świtu do zmierzchu znosić uszczypywania i uklepywania przez podchmieloną klientelę. Oraz służenie tejże klienteli.

Posiłek okazał się być... zjadliwy. Zwłaszcza, gdy Carvirowi udało się przestać zwracać uwagę na smak. Pies nie podzielał jego obiekcji i pochłonął swoją porcję błyskawicznie, potem wylizując naczynie do cna i jeżdżąc nim hałaśliwie po deskach.

Skąd jesteście?

Z początku mężczyzna omal nie podskoczył odruchu, pochylony nad jedzeniem, kiedy głos rozległ się nad nim. Podniósł wzrok i ujrzał tego samego, szpakowatego młodzieńca o krzywym uśmiechu, który najwyraźniej odłączył się od swoich towarzyszy. Towarzysze zajęci byli fatygowaniem się jeden z drugim przy karczemnej dziewce pod nieobecność gospodarza. Chłopak przy stoliku nosił skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekiem, niby na modę bogatszej młodzieży z miast, lecz startą, szytą z niepasujących skrawków i połataną.

Skąd jesteście, pytam. Gdzież to się brzeszczot na grzbiecie nosi? Wygodniej tak?

Młodzieniec przyglądał mu się z zainteresowaniem. Tymczasem jego kompani-fatyganci najwidoczniej musieli znacząco zwiększyć swe wysiłku w zdobywaniu serca damy, bowiem odgłosy z drugiej strony pomieszczenia coraz mniej przypominały niewinne wygłupy, coraz bardziej przykrą szamotaninę. Do uszu Carvira dobiegł nerowowy pisk.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

7
Ah... a chciał tylko zjeść. Łudził się do ostatnich chwil, że tak właśnie będzie. W momencie gdy wszedł, podczas brzęku monet i nawet w sytuacji, której się znalazł. Cały czas miał cichą nadzieję, że będzie mógł uwalić się na siano, nawet obszczane przez konia, ciesząc się pełnym żołądkiem i dziurawym dachem, który dawał jako taką ochronę. Musiał jednak podjąć pewne kroki, które przedłużą jego życie.

Nie odpowiedział od razu. Powoli, żeby nie wzbudzać i prowokować niepotrzebnych zachowań, odsunął się od stołu. Pierwsza zasada, nie pozwól, żeby cokolwiek ograniczało twoje ruchy - słowa jego ojca, rozbrzmiały w głowie. Przyjął pozycję osoby, która właśnie zjadła syty i smaczny posiłek. Druga zasada, uśpij czujność - to właśnie Carvir miał zamiar zrobić, aby uwiarygodnić postawę najedzonego człeka, wziął miskę z której właśnie jadł i leniwie zaczął wyskrobywać pozostałości kaszy - trzecia zasada, zawsze miej pod ręką przedmiot, którego możesz użyć jako broni. Pozostała jeszcze jedna rzecz, zanim zamierzał odpowiedzieć. Mężczyzna postarał się ustawiać tak, aby za plecami mieć jak najbliżej ścianę karczmy - czwarta zasada, zadbaj o bezpieczeństwo swojego grzbietu.

- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie wiem, jak wytłumaczyć ci miejsce z którego przybywam - w odpowiedzi na pytanie odnośnie jego broni, wzruszył tylko ramionami i rzucił krótko - Zależy...rzadko go używam, bardziej pamiątka.- Podczas całej rozmowy, Carvir starał się przybrać postawę osoby zmęczonej i ospałej. W rzeczywistości dokładnie obserwował swojego towarzysza rozmowy. Jak stoi, czy ciężar ciała jest rozłożony na obie stopy. Co robi ze swoimi rękoma, czy zdradzają go jakieś przyruchy. Czy nosi przy sobie jakąś widoczną broń, jak jest ubrany. Każdy szczegół mógł być istotny.

Mimo całej tej sytuacji, najbardziej fascynowała go postawa Huana, który akurat w tym momencie, zaczął czyścić swoje klejnoty. Mimowolnie się uśmiechnął.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

8
Młodzieniec uśmiechnął się półgębkiem. Zmierzył Carvira długim, zagadkowym spojrzeniem, które nie zwiastowało nic dobrego. Kciuki zatknął za pas, przy pasie zaś zakołysał się miecz o prostej oprawie i długiej klindze skrytej w pochwie. Nosił przy boku także nóż, przyuważył podróżnik. I na tego noża głowicy położył, niby od niechcenia, dłoń, usta jakby uchylając lekko, jak gdyby coś miał właśnie rzec... lecz niczym nie ukrócone zamieszanie przy szynku skutecznie odwróciło jego uwagę. Parsknął krótko, po czym bez słowa odwrócił się i ruszył dołączać do swoich używających sobie w najlepsze kompanów.

Młode towarzystwo poczynało sobie swobodnie. Dziewka zdawała się odpierać zaczepki piskliwym głosem, ale bez przekonania i większego powodzenia, bowiem podszczypywania oraz poklepywania okraszone niewybrednymi uwagami znad chlapiących kufli przybierały tylko na intensywności. Nawet z drugiego końca ciasnej sali dało się spostrzec, że gospodarz, choć wróciła na swoje miejsce, niewiele sobie z tego tytułu robił. Przecierał brudny kufel jeszcze brudniejszą szmatą i łypał jedynie co chwila, upewnić się chyba, czy aby tylko nie rozkładają jej na stole przy gościach. Na same przykre awanse nic nie rzekł, choć panna zdawała się już zerkać z nadzieją, po kim miała wkoło. Miejscowi nie zabłysnęli rycerską cnotą u prostego wieśniaka. Miejscowym skończyło się piwo i wyglądało na to, że i grosz, bowiem każdy jeden opuścił wkrótce przybytek, napuszczając drzwiami chłodu do środka. Kompania przy ławie była zbyt zalana, by zwrócić na cokolwiek uwagę, zaś jedyna kobieta odwróciła się tylko wstydliwie, żeby nakarmić popiskujące dziecko.

Carvir mógł rozluźnić się ponownie i odetchnąć, pozostawiony w spokoju. W gardle wciąż go drapało, lecz przynajmniej był najedzony niezgorzej, a nogom oraz spracowanym ramionom zdążyło ulżyć, odkąd rozsiadł się na zydlu. Huana nużyło wyczekiwanie na uwięzi i po zakończeniu niezbędnych rytuałów higienicznych, bezwstydnie przeprowadzonych przy postronnych, zajął się ogryzaniem buta swego właściciela. Za którymś razem zdołał przebić grubą skórę kłem niczym igiełka i Carvira zakłuło boleśnie. Obie miski, a przynajmniej psia, świeciły pustką i w końcu droga stała otworem, by udać się na spoczynek na niewyszukanych pieleszach stajni...

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

9
Odetchnął zdecydowanie, gdy tylko zagrożenie odwróciło się na pięcie. Tego właśnie potrzebował. Spokoju i odpoczynku. Przez myśl przeszło mu czego mógł się spodziewać po jutrzejszym dniu. Zmęczenie skutecznie odegnało takie rozmyślanie.

Czas mijał, a gawędź jak to gawędź, coraz bardziej oddawała się we władanie alkoholu. Carvir też lubił wypić. Kiedyś, wiodąc beztroskie życie, robił to dość często. Będąc pod opieką ojca, dość szybko dowiedział się jak smakuje piwo. Jednak nie takie, co serwują w miastach i przydrożnych karczmach. Był to wyrób własnej roboty. Mężczyzna pamiętał dokładnie jego smak, zapach a nawet to, że jeden kufel był w stanie powalić rosłego mężczyznę na piach.
Później, podczas swoich podróży, sięgał po tego rodzaju trunki coraz rzadziej, aż doszedł do stanu w którym się znajdował od dłuższego czasu, może nawet roku. Mowa tu o stanie pełnej trzeźwości.
Senny nastrój przemieszany z alkoholicznym uniesieniem był idealnym momentem, aby udać się na spoczynek, nie zbudzając żadnych podejrzeń, ani nie przyciągając zbędnej uwagi. Szczeniak najwidoczniej wychodził z takiego samego założenia. Mężczyzna żałował tylko, że zdanie te zostało oznajmione w taki bolesny sposób.

Wstał powoli, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego hałasu, chociaż przypuszczał, że psiak i tak zrobi swoje. Przed wyjściem ściągnął również swą broń z obolałych pleców, chwytając ją w prawą rękę w której ściskał już sznur, który dość skutecznie ograniczał energicznego szczeniaka.
Doskonale pamiętaj spojrzenie młodzieńca, obserwował tą grupę cały czas. Mogło się wydawać, że całkowicie o nim zapomnieli. Nie chciał jednak zostać niemile zaskoczonym, po przekroczeniu progu karczmy, stąd też chwycił swój oręż, skrywany w skórzanej pochwie, tak, aby móc go jak najszybciej dobyć w razie niebezpieczeństwa.

Czujny wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę miejsca w którym w końcu będzie mógł wypocząć. Przed tym miał zamiar jeszcze oporządzić zwierzę, przez które wraz z Huanem znalazł się w tym miejscu. Natomiast psiaka, po zamknięciu szczelnie stajni, uwolnić od liny i dać nieco swobody.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

10
Carvir podzielił obojętność pozostałych gości na zamieszanie i szybko hałaśliwe awanse przymilkły za jego plecami, gdy podróżnik wymknął się z gospody. Po uchyleniu drzwi, powitał go lodowaty podmuch północnego wiatru, niosącego ze sobą woń morskiej soli oraz zawisłych w powietrzu zmian. Chłód zwiał płomienie z pochodni na ganku i oczy mężczyzny potrzebowały chwili, by przywyknąć do otulającej podgrodzie nocy. Przestało padać. Niebo oczyściło się, obrodziło gwiazdami; oba księżyce roztaczały słabą poświatę i rozpędzały mrok. W srebrzystym półświetle połyskującym na taflach kałuż nawet brud i nieporządek w obejściu, porzucone narzędzia oraz przedmioty nabierały niecodziennego czaru. Gwiazdy przeglądały się w lemieszu pługa, dzwonki z kawałków żelaza podwieszone pod okapem brzęczały co podmuch.

Godzina musiała mijać niewczesna, bowiem odległe ogniska przy karawanach nie strzelały iskrami pod niebo, a tliły się i dopalały niedoglądane. Pogwar rozmów oraz toczącego się na podgrodziu życia ścichł lub umilkł. Daleko szczekał pies, a wcale bliżej, gdzieś między chałupami, ladacznica oddawała się głośno swojemu zarobkowi. Carvir słyszał też nieopodal odgłosy przytłumionych zmagań z dziurawą, rozmokłą drogą, przekleństwa oraz cienkie rżenie konia. Wielu samotnych lub ściśniętych w nieliczne grupki podróżnych przybywało od Salu nawet nocą, by spędzić ją pod bramą — zwłaszcza mieszkańców północnych ziem, szukających w murach miasta azylu oraz ochrony przez rosnącym zagrożeniem ze strony Wieży i jej plugastw. I przed srogą zimą, zaciskającą swoje szpony. Tamte krzyki brzmiały jednak nad wyraz nerwowo. Reszta Podmurza gasła — światłem, głosem — zapadała z wolna w płytki, niespokojny sen. Nic jednak nie niepokoiło snu znajomego stajennego, którego ciało zdążyło stoczyć się bezwladnie z zydla w śnieg i błoto, i znieruchomieć z pustą butelką przyciśniętą do piersi. Tylko głośne chrapanie utwierdzało w przekonaniu, że jeszcze żył.

Zimno wdzierało się do stajni przez roztwarte odrzwia, a oliwną lampą trzepało na żerdzi, lecz nie zdążyła dogasnąć. W jej świetle Carvir spostrzegł, że klacz kupca zniknęła. Zniknął również jego plecak. Nie zniknęła chyba jedynie stara koza, przeżuwająca leniwie siano w kącie stajenki i spoglądająca na intruzów niemądrze. Huan popiskwał niecierpliwie, kręcił się w miejscu. Pod jego łapami mężczyzna spostrzegł z łatwością jeszcze świeżo odciśnięte ślady podków oraz towarzyszące im, zdecydowanie nienależące do niego, ślady stóp.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

11
- Kurwa, czy ten dzień nie mógłby się skończyć normalnie - Powiedział to dość głośno, niemalże wykrzykując. Miał ochotę się na czymś wyżyć. Emocje brały górę. Najbliżej był szczeniak, mógł szarpnąć liną, mógł nawet wyładować całą złość na nim. Tak się jednak nie stało. Całe negatywne emocje i złość skumulował w prawej stopie, która z wielką siła wylądowała na parobku, który miał pilnować porządku. Carvir był niemal pewny, że cieć niczego nie będzie wiedział. Tak więc też nie czekał na jego reakcję. Jego pobudka mogła trwać dość długo. On natomiast nie miał sił ani ochoty, aby go dobudzać. Wychodząc jednak ze stajni, zaserwował drugiego kopniaka, lżejszego.

- Przekaż swojemu Panu, że ktoś uprowadził szkapę, której idę teraz szukać.

Mężczyzna kucnął obok szamoczącego się szczeniaka. Nie dziwił mu się. Kto by tak długo wytrzymał z kawałem sznura na szyi. On sam z pewnością by zwariował. Poczekał aż nadmierna ekscytacja Huana minie. Gdy psiak przestał skakać wkoło, wdzięcznie pomachując ogonem z nadzieję, że jego niewola dobiegnie końca, Carvir przemówił do niego. Czuł się nieco głupio. Jednak nic innego mu nie pozostało.

- Widzisz to - pokazał na linę, którą z pewnością Huan zdążył już znienawidzić - Ściągnę ci ją - zaczął odwiązywać wynalazek, który w oczach Huana musiał pochodzić z samego piekła - Nie oddalaj się nigdzie, idź za mną - Mężczyzna razem z psiakiem obcowali już ze sobą kilka tygodni. Carvir wiedział i przekonał się nieraz, że Huan sam siebie pilnuje, gdy się oddalał, zawsze się zatrzymywał, obserwując i szukając mężczyzny, który teraz modlił się w duchu, aby nie dołożyć psiaka do listy poszukiwanych.
- Dobra, ruszamy - słowa skierowane były w stronę, uwolnionego już psiaka, który stał nieco osłupiały i zdziwiony, że w końcu mógł cieszyć się wolnością. Carvir natomiast ścisnął mocniej pochwę ze swoją bronią. W dalszym ciągu trzymał ją w prawej ręce.

Dzięki bogom za pogodę - pokrzepił się w duchu, kierując się śladami, które przez przypadek wskazał mu Huan. Ten, jak zając skakał radośnie przez kolejne zaspy. Widać było, że bycie w całym śniegu strasznie go cieszyło. Mimo tak wielkiej euforii, zerkał od czasu do czasu na swojego pana. Czasami przebiegając między nogami, wywracając się nieporadnie na zamarzniętych kałużach. Próbował nawet jeść śnieg, co z pewnością udawało mu się w pewnym stopniu. Mężczyzna z jednej strony cieszył się, z drugiej wiedział, że ich nadejście będzie słychać z dość dalekiej odległości. Na to nie mógł niestety już nic poradzić. Podejrzewał, że piski uwięzionego, niezadowolonego psa, ściągnęłyby na niego jeszcze większe kłopoty. Tak istniał cień szansy, że wezmą go za zwykłego przybłędę, który wybrał się na nocny spacer ze swoim psem.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

12
Odchodząc, Carvir słyszał za plecami zduszony okrzyk stajennego, akomponiowany przez przykro brzmiące jęki. Włożył w kopnięcie wcale niemało siły, zdawało się, że zdołał narobić więcej, niźli tylko nieszczęsnego pijaka zbudzić. Parobek zwijał się na ziemi i stękał z bólu. Nawet jeśli dosłyszał rzucone w gniewie polecenie, nie sprawiał wrażenia, jakby w każdej chwili miał zerwać się biegiem do gospody.

Huan z początku odskoczył, wyczuwając wzburzenie swojego właściciela. Szarpnął linką, zaskomplił przekornie. Po chwili uspokoił się jednak, rozpoznając ciepłe, spracowane dłonie, które chwyciły powróz i ściągnęły go psu przez łeb. Przystanął. Kiedy Carvir pouczał go cierpliwie na ludzką modłę, jak się pouczało nieznośne dziecko, patrzył tylko niemądrze i lizał palce mężczyzny w nadziei na wyżebranie kawałka mięsa. Uwolniony, przynajmniej nie rzucił się ponownie do biegu, zwiedzać Podmurze na własną łapę i pakować się w kolejną kabałę. Hasał, jak młody źrebak na pierwszym wiosennym wypasie, ale podróżnik nie tracił go z zasięgu wzroku. Z całą pewnością szczeniak miał niebawem wyrosnąć na wiernego, użytecznego kompana, lecz póki był, jaki był, cieszył oko i trapił rozum swoim beztroskim błazeństwem, wpadając w zaspy i ślizgając się na lodzie.

Carvir miał jednak ważniejsze rzeczy do wypatrywania. Ślady kopyt poprowadziły go spod stajni na wydeptany gościniec w dobrym kierunku, lecz rychło stały się niemożliwe do dalszego śledzenia. Ginęły zasypane przez świeżą warstwę śniegu, wchłaniając się w błoto, zewsząd otaczały je niezliczone ilości innych. Mężczyzna był zmuszony do kierowania się dalej podle drogi, trzymając się nadziei, że koniokrady nie zdążyły tymczasem dać nura w bok, między zabudowania oraz karawany i zniknąć z kasztanką na dobre. Patrząc po głodzie, jaki licznie dotykał mieszkańców Salu oraz przybyszów, do następnego wieczora mogła już zostać ubita i zjedzona.

Zatrzymał się na dźwięk końskiego chrapania oraz męskich głosów, być może tych samych, które słyszał wcześniej. Szkapa, którą ujrzał, była jednak siwa, zaś woźnica pokrzykiwał, wizgał i trzaskał batem, usiłując z parobkiem ruszyć dwukółkę ze zmarzliny. Carvir ruszył dalej, szczenię za nim.

Nie śnieżyło, wiał tylko wiatr, mężczyzna czuł, że marzły mu palce, zaciśnięte na pochwie z mieczem, a stopy w przemokniętych butach. Prawie stracił nadzieję na odnalezienie kasztanki kupca oraz swojego dobytku w bezładnym bałaganie, jakim było miejskie podgrodzie, miał niepyszny kierować się z powrotem do karczmy, żeby przekazać niefortunne wieści. Nawet Huan zdyszał się i zmęczył. Truchtał u boku swojego pana z wywalonym językiem, napoiwszy się brudną wodą z kałuży. Szczęście nie dopisało im.

Wtem jednak do uszu podróżnika dobiegło z ciszy krótkie, urwane rżenie konia. Podążając za źródłem dźwięku, Carvir przeskoczył grodzenie opuszczonego obejścia, po czym skierował się dalej wzdłuż lica chałupy, którą czas obrócił w spróchniałą ruinę. Podeszwy z cichymi plaśnięciami zapadały mu się w błocie. Za rogiem ujrzał na podwórzu trzepiącego płotkiem konia, uwiązanego za powróz oraz dwie ludzkie sylwetki, zdawało się, że męskie. W ciemności mógł to być każdy koń, od zaginionej kasztanki, po wrońca czy gniadosza, lecz płoszył się znajomo, a ludzie przy nim kłócili się w nerwowych, stłumionych głosach. Jeden trzymał zwierzę za chrapy, uciszając je.

Carvir miał przewagę. Znajdował się w dogodnej pozycji, bowiem żaden z nich nie zdążył jeszcze spostrzec ani jego, ani Huana, obwąchującego ziemię przy bucie mężczyzny.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

13
To może nie miał być jego najlepszy dzień. Z pewnością nie spodziewał się, że będzie jednym z najgorszych. Spacer po ciemnym, niemal pustym mieście? Jak najbardziej. W takich sytuacjach uwielbiał podróżować po uliczkach, które za dnia były tłoczne, gdzie było trzeba uważać na wszystko i z każdej strony. Z pewnością, ktoś podczas rozmowy mógłby wysunąć argument, że w nocy łatwiej zapoznać się z obcym ostrzem. Każda stal ma dwie strony - mawiał jego staruszek. Zziębnięty mężczyzna zgadzał się z tym całkowicie.

Śnieg, mróz, skrzypienie śniegu, wiatr wdzierający się usilnie w każdą szczelinę i niedoskonałość ubioru Carvira. Zazdrościł Huanowi, jego grubej sierści, przystosowanej do takich mrozów. Na nic się zdało szczelniejsze opatulenie płaszczem.

W końcu osiągnął limit swojej wytrzymałości. Zaczął kierować się z powrotem, obmyślając wymówkę. Zaczął również rozważać sytuację, w której pod osłoną nocy, udałby się do innego miasta. Uciekł jak najdalej stąd. Pomysł był kuszący, lecz również niebezpieczny. Nie miał zapasów, jego cały dobytek został zrabowany razem z kobyłą. Nie był już sam, miał pod opieką czworonożnego przyjaciela. Byli zmęczeni - nawet Huan przestał skakać jak zając, zamiast tego zaczynał iść koło Carvira, jak na wytresowanego psa przystało. Może liczył, że Carvir weźmie go na ręce, z których ostatnio tak usilnie chciał się wyrwać.

Jedno oko, potem drugie. Mężczyzna co rusz je przecierał, gdy te zaczynały szczypać coraz mocniej, po części od zmęczenie, po części od promieni księżyca i gwiazd, które skutecznie odbijał śnieg.

Dźwięk, który pierw musiał się rozejść w głowie Carvira echem, aby ten zareagował. Poczuł znajome uczucie. Jego ciało ożyło, on sam jakby otrzeźwiał. Ruszył z nową nadzieją w stronę rozchodzącego się dźwięku.
Sytuacja była dogodna, jednak z balastem kręcącym się obok jego nogi, wszystko mogło się diametralnie zmienić. Dojrzał dwóch, mogło ich być więcej. Huan robił zbyt wiele hałasu, aby podkraść się bliżej. Rad był z tego, że do tej pory nie został dostrzeżony. Spojrzał na psa, rozmyślając nad możliwościami. Miał jeden pomysł. Być może gdyby nie pora i zmęczenie, byłby w stanie wymyślić coś bardziej genialnego.

Na wzór dzieci, bawiących się śniegiem, stworzył kulę, którą podstawił pod nos swojego psiaka. Ten zareagował tak jak się tego spodziewał Carvir. Zamerdał ogonem, chcąc ją chwycić. Nie czekając dłużej, rzucił ją w stronę przeciwną z dala on mężczyzn i samego siebie. W tym momencie, miał nadzieję, że Huan zrobi, to co potrafi najlepiej - ogromny hałas. Carvir miał zamiar poczekać na reakcję mężczyzn. Miał nadzieję, że zostaną ściągnięci w stronę źródła hałasu, lub też jeden, aby móc ich wyeliminować pojedynczo.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

14
Ślepia szczenięcia rozbłysły w mroku na widok zaproszenia do zabawy, ogon zaczął się wić na boki radośnie. Zanim Huan zdążył wydać z siebie rozentuzjazmowane piśnięcie i zdradzić ich obecność, śnieżka poszybowała cicho w stronę pozostałości po kurniku, gdzie wciąż wychylały spod puchnącego śniegu porzucone narzędzia po gospodarzach. Psiak rzucił się długim susem, szczeknął, pomknął, poleciał na wyciągniętych łapach, po brodę zapadając się w gęstym, świeżym puchu i brnąc skokami w zaspy. W cieniu, pod długimi szponami połamanej brony, zaczął kopać z niecierpliwością, skamleć, gdy zabawka rozbiła się i obrócił w puch, zabrzęczał jakimś śmieciem.

Na podwórze wylało się światło księżyca, jasne jak mleko, gdy przewiało pojedynczą chmurę, lecz szczenię buszowało pod kurnikiem, gdzie krył je cień. Obaj mężczyźni poruszyli się, zaalarmowani, nie widząc, skąd dobiegał hałas, zaczęli rozglądać się nerwowo. Carvir szybko musiał skryć się z powrotem za załomem chałupy, by w poświacie nie rzucić się w oczy. Do jego uszu dobiegł jednak charakterystyczny głos, łamiący się nagle ze skrzeczenia w drżący falset, zdradzając młodzika.

Co za zaraza? — załamał się.
Kot pewno — odparł drugi, pełniejszy.
Sam jesteś kot! Ktoś łazi pod kurnikiem!
To leź i sprawdź — słychać było irytację — ja konia trzymam, bo zaraz pójdzie z płotem...
Takiego chuja, ty masz pałkę!
Trzymaj, kurwa, wodze, cykorze oparszywiały... Zaraz wracam. A jak będzie kot, to cię w pysk strzelę...

Podróżnik usłyszał dźwięk kroków, zapadających się ciężko w śniegu oraz błocie i gdy wychynął ostrożnie zza rogu, ujrzał jednego z ludzi, jak mijał chałupę, przedzierał się przez otwarte podwórze w stronę, gdzie hałasował Huan. W świetle księżyca nie było widać wiele, cienie i sylwetki, zarysy, lecz zdawał się być odziany prosto, na chłopską modłę, z kapturem skrywającym łeb, zimowym kaftanem na barczystym torsie, kaftan ściągał pas. U pasa nic się nie kołysało, lecz podłużną broń dało się złowić przez chwilę po drugiej stronie, w lewej dłoni mężczyzny, skrywaną za udem. Szedł sam, klął pod nosem, jego towarzysz został przy szamoczącej się u płotu chabecie. Nie spojrzał ku chacie ni razu, zmierzając wprost do kurnika, szybko zwrócił się ku niej plecami, nieświadom obecności innego intruza. Carvir miał chwilę na podjęcie decyzji. Znajdował się w ukryciu, pomiędzy młodzikiem przy ogrodzeniu przed chałupą, a Huanem i drugim mężczyzną po prawej stronie, nie dalej, jak trzydzieści, trzydzieści pięć stóp... Wszyscy podzieleni otwartym podwórzem.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

15
Było lepiej, niż mógł się tego spodziewać mężczyznę przyciśnięty do ściany, z gotową bronią łaknącą juchy. Sam Carvir poczuł znajome uczucie pobudzenia i orzeźwienia. Był również bardzo zmęczony, na tyle, że przypływ adrenaliny nie odegnał w pełni znużenia.

Nie trwało długo, nim mężczyzna podjął decyzję. Bez większego zastanowienia ruszył w stronę uzbrojonego mężczyzny, który zdecydowanie miał więcej do powiedzenia niż młodzik, który niemal nie poszczał się w gacie. Carvir właśnie takiej reakcji spodziewał się po nim, gdy zostanie zauważony, jak zmierza w stronę gościa z pałką.

Broń była w dalszym ciągu schowania, wołająca i prosząca o nieco rozrywki. Być może tak by się właśnie stało, gdyby wydarzenia miały miejsce na trakcie, czy też innym otwartym, pozbawionym wścibskich spojrzeń, terenie. To nie było tak, że zabijanie sprawiało Carvirowi jakiś problem, wręcz przeciwnie. Doceniał moment, w którym był ostatnią osobą, jaką widziała jego ofiara. Czuł się w tym momencie wyjątkowy.
Nauczony doświadczeniem, wiedział, że taki czyn w mieście, mógłby nie ujść mu na sucho. Miał już dość problemów związanych ze swoim pupilem. Nie miał zamiaru odpowiadać jeszcze za rzeź w środku nocy.
Chwycił jednak broń pewniej, tak, aby móc sparować uderzenia i wymierzyć celny cios rękojeścią. Aby nie kusić losu, mężczyzna nie miał zamiaru dobywać jej ze skórzanej powłoki. Miał zamiar ogłuszyć i obezwładnić. Być może za tych dwóch, albo przynajmniej jednego, była przewidziana jakaś nagroda.

Ruszył, pewnie stawiając swoje kroki, obierając jak najkrótszą drogę, która pozwoli znaleźć się za plecami swojej ofiary i przy odrobinie szczęścia obezwładnić ją, bez jakiejkolwiek szamotaniny. Miał pozostać w ukryciu, najdłużej jak to możliwe.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”