Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

16
Wszystko potoczyło się w ułamkach sekund, ale adrenalina, uderzająca walczącymi po krwi sprawiała, że świat dookoła zwalniał, pozwalając przyjrzeć się nawet szczegółom. Carvir pierwszy na przygiętych nogach chyłkiem wyfrunął zza załomu chaty, śnieg z błotem nie spowolnił go, był wprawiony w poruszaniu się po dzikich, leśnych terenach i nieprzyjaznym gruncie. Spod podeszw skórzanych uchodził charakterystyczny plusk, czajenie zdawało się na nic, hałas i dźwięk wyrywających się z grzęzawiska kroków był nieunikniony. Na chwilę opromieniła gu księżycowa łuna i młodzik przy palisadzie wydał z siebie ostrzegawczy krzyk.

Jensej!

Ten drugi, ten barczysty, usłyszał wyraźnie. Okręcił się z pałką śmigającą zza boku, z impetem skręconego tułowia. Równo, w tempie, błyskawicznie. Za późno.

Carvir ściął do niego najkrótszą drogą przez podwórze, doskoczył w jednym długim susie. Dłonie miał już zaciśnięte na pochwie z mieczem. Drab był wpół obrotu, kiedy głownia brzeszczotu z rozpędem rąbnęła go prosto w zakapturzoną skroń, aż zgiął się przelotem i z rykiem chwycił za łeb prawą dłonią. Był wysoki, podróżnik musiał wyciągnąć się nielicho, by uderzyć aż w głowę, nie zdążył usunąć się z powrotem spoza jego zasięgu. Nim przeciwnik runął mimowolnie na klęczki oszołomiony ciosem, pałka zawinęła jeszcze raz niechlujnie w powietrzu, walnęła napastnika prosto w rzepkę kolana. Nie mocno, mężczyzna nie zamachnął się, nie mierzył, ale uderzenie w punkt starczyło, by Carvir również na chwilę stracił równowagę, opadł na prawej nodze w pluchę.

Słyszał jednocześnie drugiego ze złodziei, jak klnąc, zrywał się ku walczącym przez błotniste podwórze. Nie widział go z początku, odwrócony plecami. Tymczasem Huan, zaalarmowany, wyrwał spomiędzy śmieci pod kurnikiem i szczękając zawzięcie, nie czekał na nic, pognał na spotkanie agresorowi. Koń szamotał się u ogrodzenia, spłoszony zamieszaniem, zarżał głośno. Szczeniak warczał z niespotykaną zajadłością w jakimś zmaganiu, potem poniósł się głuchy odgłos kopnięcia i noc rozdarł jedynie krótki, bolesny skowyt.

Cios Carvira otumanił waligórę, lecz nie zdołał położyć go nieprzytomnym, grube paluchy ponownie ścisnęły rękojeść zbójeckiej pały. Z drugiej strony nadbiegał zaś ku niemu kolejny przeciwnik, smukły, chudy wręcz, lecz kątem oka mężczyzna mógł spostrzec, że choć blady niczym mleko, w jego dłoni błyskał długi kozik. Chwilę mignęła mu sylwetka Huana, umykającego niezdarnie gdzieś na bok, w cień, z łapą podwiniętą pod brzuch.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

17
Osoby, które uważają, że planowanie i strategia dają wygraną - są głupcami. W ferworze walki, w ciągle zmieniających się warunkach, nie ma mowy o tym, żeby coś szło według planów. Wielcy dowódcy to wiedzą, nawet prosty żołdak, który posiada nieco oliwy we łbie. Wygrywają ci, co potrafią się dostosować w ułamku sekundy.

Od momentu walki, działał instynkt. Zero uczuć, zero emocji. Widział Huana jednak nie był ani zły, ani wdzięczny. Szybkie zorientowanie w sytuacji, pozwoliło mu dalej działać. Nie wstał, strata czasu. Miał zamiar poprawić cios, tak jak się znajdował - klęcząc na jednej nodze. Waligóra znajdował się blisko niego. Nie mógł odzyskać pełnej świadomości. Carvir wymierzył mocny cios w najbliższą część jego ciała, po czym miał zamiar, w ostatnim momencie, wykonać przewrót przez prawe ramię, schodząc z drogi rozpędzonemu, niedoświadczonemu młodzikowi. Ten z pewnością nie wziął poprawki na śnieg i błoto, gdy zdecydował się rozwinąć najszybszą prędkość, aby jak najszybciej dostać się do dwójki walczących. Po udanym manewrze, miał zamiar odzyskać równowagę, wstając i przyjmując dogodną pozycję do dalszej konfrontacji.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

18
Potężny mężczyzna nie miał szczęścia. Dźwigał się na nogi, kiedy Carvir ponownie chwycił oburącz pochwę z mieczem i całą siłą ramienia huknął go głowicą w łeb, niemal w to samo miejsce, co uprzednio. Tym razem waligóra zwalił się w błoto, wiotczejąc. Decyzja o ataku, którą podróżnik musiał podjąć w ledwie uderzenie serca, niechybnie wyszła mu na dobre, lecz nie miał czasu na triumf. Ciało ogłuszonego przeciwnika nie zdążyło jeszcze znieruchomieć na ziemi, nim podróżnik odbił się z przygiętego kolana do przewrotu. Nie tak płynnego, jak winien być — podłoże i jemu podstawiało nogę... Lecz wystarczającego.

Carvir uwinął się atakującemu napastnikowi prosto spod czubatego ostrza. Młodzik zachłysnął się z zaskoczenia, odruchowo zechciał zatrzymać w biegu natychmiast, zamiast tego poślizgnął się na wdeptanym w błoto śniegu i w ostatniej podparł wolną dłonią, żeby nie upaść. Z nożem pod palcami — niebezpiecznie szybką, lekką bronią, groźniejszą, niż mogło się zdawać — nie tracąc chwili, rzucił się rozpaczliwie do kolejnego pchnięcia, lecz było zbyt późno. Nie zdołał złapać w pełni równowagi i wypad zawiódł krótki, niezdarny, urwany w pół kroku, Carvir niemal bez wysiłku zdążył oprzeć się z powrotem na obu ugiętych nogach i zbić dłoń z nożem końcem jaszczura. Zanim skontrował manewr, młodzik spłoszył się, uskoczył w porę, zwiększając dystans pomiędzy nimi. Wleźli w krąg światła. Dzieciak miał bladą i wychudłą, ospowatą twarz o zaciętym wyrazie.

Para z ciężkich oddechów tańczyła wokół walczących, ich cienie rozciągały się na mokrym podłożu, karykaturalnie wydłużone w słabej poświacie księżyca. Rozpraszały i utrudniały skupienie się, tak samo jak nerwowe ruchy nożownika, który pryskał na boki, balansując zawzięcie i starając się utrzymać dzielącą ich odległość. Nie zaatakował więcej, czekał przyczajony z przygiętymi kolanami i dłonią zaciśniętą na rękojeści kozika, obserwując uważnie Carvira. Na mlecznobiałej twarzy wymalowane miał śmiertelne napięcie.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

19
Miał dość. Jednym szybkim, pewnym ruchem, jak dwoje kochanków zrywających z siebie ubranie, obnażył swoją broń łaknącą śmierci i juchy. Wysłużony, lecz solidny półtorak z radością zagościł w dłoniach mężczyzny. Czubkiem ostrza oparł go o ziemię. Nie było potrzeby, aby trzymał go cały czas w górze, tracąc przy tym niepotrzebnie siły. Widział tych wszystkich, dziwnych ludzi, którzy pojedynkowali się w tak prostacki sposób i nie zrozumiały dla niego.

- Słuchaj... Mam dość tego przeklętego dnia. Za mojego psa, powinienem ci wyrwać jaja razem z kręgosłupem.

Starał się utrzymać kontakt wzrokowy, zataczając powoli półkole, jak zwierze, przygotowujące się do skoku na swoją ofiarę. Chciał go ustawić w dogodnej dla siebie pozycji. Mając księżyc i jego blask za swoimi plecami, tak, aby oblewało swym światłem twarz młodzika. Chciał również znaleźć kawałek utwardzonej ziemi, na której w razie czego, mógł stawić czoła swojemu przeciwnikowi, którego cały czas traktował na równie z samym sobą.

- Rzuć ten kawał metalu, nie dojdziesz wystarczająco blisko, aby nim chociażby machnąć.

Kłamstwo. Carvir widział i wiedział co tak sprawne ostrze może zrobić nieostrożnemu człowiekowi. Zszedł niżej na nogach, klingę ciągnąc powoli za sobą, zostawiając pas rozdartej ziemi, śniegu i błota. Był gotów uskoczyć w razie gdyby młodzik chciał cisnąc w niego tą śmiercionośną zabawką.
W momencie, gdy znalazłby się na ustalonej wcześniej pozycji, miał zamiar sprowokować swojego przeciwnika.

- Zaoszczędź mi kłopotu i sam poderżnij sobie gardło, ja ci jedynie kośtuny poucinam i zostawię w tym mrozie w twoich szczochach i gównie. Miej chociaż tyle odwagi...

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

20
Słaby poblask księżyca wydłużał na śniegu cienie ludzi w pajęcze karykatury, sącząc się zza ramion Carvira. Chudzielec na wprost niego był zdenerwowany, podrygiwał jak płochy młody koziołek w mateczniku, ale nie był przygłupi. Nie aż tak. Płynnie podążał za każdym ruchem przeciwnika, krok w krok, kryjąc odległość pomiędzy nimi, jak gdyby matki bronił, i zaciskając usta w poziomą kreskę, gdy srebrzysto-siwa łuna oświetliła jego twarz. Nie starczyło skąpego światła, żeby oślepić, stawiwszy się jednak plecami do jego jedynego źródła, Carvir stał się znacznie trudniejszym celem, ocienionym, rozproszonym własną podłużną, czarną sylwetką roztańczoną pod nogami walczących.

A odchędoż się, okurwieńcu! — odparsknął młodzik z jakąś rozpaczliwą zawziętością, zaciskając zbielałe na kłykciach dłonie na rękojeści noża. To piskliwy, to skrzypiący jak zardzewiała ośka głos wskazywał na prawdziwego gołowąsa, twarz obsypana w księżycowym refleksie krostami oraz śladami po ospie, ni śladem zarostu, również. Był długi jak tyka, lecz nie mógł liczyć sobie więcej, niźli piętnaście wiosen w porywach.

Jego twarz przebiegł cień trwogi na widok dobywanego przez Carvira brzeszczotu, przestrach ten niewprawnie próbował zamaskować tęgą miną. Musiał wiedzieć, w jak brzydkiej się znalazł kabale. Pod nogami obaj przeciwnicy nie mogli znaleźć ni skrawka suchego, równego gruntu, by zaprzeć się pewnie, ale dłuższe ostrze i niechybnie doświadczenie składało sprzyjający los u stóp podróżnika. Młodzik wiedział, widać było to w jego oczach. Balansował nieskładnie na przygiętych kolanach jak wąż wyciągający się w górę, ale nie odważył się na wypad, nawet kiedy barbarzyńskie groźby Carvira sprawiły, że pobladł jeszcze bardziej, upodabniając się obliczem do ducha. Ulegnięcie ciśnieniu i rzucenie się z nożem do karkołomnego ataku oznaczałoby wypadnięcie prosto na ostrze miecza, nie dał się zachęcić do tak krzyczącej głupoty. Dopasowywał się asekuracyjnie do każdej pozycji mężczyzny, lecz jasnym było, że nie zamierzał ryzykować. Albo doskonale grał na zwłokę i czekał tylko na fałszywy ruch.

Poczynisz tak, to cię powieszą, jak kundla na powrozie, sam zobaczysz! — odparł za to śpiesznie. Brzmiał, jakby nie tylko przeciwnika chciał przekonać. Cofnął się krok, drugi, zasłaniał się dystansem pomiędzy nimi jak najcenniejszą tarczą, sapał głośno białą parą — strach, nie zmęczenie. Wiedział, że broń w jego dłoni była jedynym, co stało pomiędzy nim, a jednym susem Carvira i chlaśnięciem zza okręconego ramienia, który zakończyłoby jego życie, dlatego nawet na chwilę nie opuszczał gardy. Plask, plask, plask, brzmiały kroki. — Na kole cię wrony rozdziobią, bandytę, mordercę! Sam żeś nas napadł, zbójco, Jenseja ukatrupił! Leży nieżyw! Nie mamy grosza, nic nie mamy dla cię!

Jensej leżał nieruchomo, twarzą w błocie. Czy nieżyw, nie dało się widzieć. Było ciemno, księżyc zaszedł chmurą. Młodzik zaś nie zaprzestawał cofania się powoli, bez gwałtownych ruchów. Zerkał kątem oka, by nie wpaść na nic, ale potem natychmiast wracał do Carvira — jego nóg, ramion, palców splecionych na rękojeści miecza — jakby serce ściskało mu się z paniki, że w tym ułamku sekundy miał do niego skoczyć z wzniesionym brzeszczotem. Krok po kroku dzieciak zmierzał w cień rzucany przez opuszczoną chałupę, oblizywał usta z potu, choć mroził wiatr.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

21
Nie udało się. Zresztą. To nie było istotne. Rzadko kiedy coś od razu działa. Tak już ten chory świat był skonstruowany. Młodzik uczył się Carvira, Carvir jego. Przynajmniej tak wydawało się mężczyźnie uzbrojonemu w dłuższy brzeszczot.
Jego przeciwnik kopiował każdy jego ruch. Nie dopuszczał go do siebie, cały czas się oddalając. Nie wiele więc myśląc, zerkając czy wielka góra mięcha dalej leży na swoim miejscu, ruszył do przodu. Czasami się zatrzymywał, znów krążył jak wilk wokół zwierzyny. Wszystko po to, aby ustawić swojego przeciwnika tak, aby za jego plecami pojawiła się ściana, przeszkoda której tak łatwo już nie byłby w stanie ominąć. Gdyby ten chciał się odwrócić, spoglądając przez ramię, Carvir miał zamiar przyśpieszyć kroku - strasząc jedynie, utrzymując wzrok swojego przeciwnika na sobie. Tak w kółko, aż młodzik nie wytrzyma nerwowo. Brzeszczot, ciągnący się po wilgotnej ziemi, błocie i śniegu, ocierając czasami o kamienie, miał potęgować nastrój przerażenia.

Mężczyzna był również czujny i nasłuchiwał wszelkich innych odgłosów. W tym również dźwięków towarzyszących podnoszeniu się wielkiej góry miecha. W tych warunkach - śniegu i błocie, pluski niezgrabnej próby podniesienia się, powinny być dość dobrze słyszane.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

22
Chłopak wodził nerwowo wzrokiem od czubka miecza drążącego podłużną szramę w śniegu i błocie, po stąpającego ku niemu wojownika. Podchody Carvira wzbudziły w nim wahanie, rzucił okiem przez ramię, na chwilę. Cofać się nie zaprzestawał. Plask, plask, plask, ich podeszwy wyrywające się z grząskiej pluchy i pogłębione oddechy zdawały się byś jedynym dźwiękiem, jaki przerywał nocną ciszę, albo jedynym, jaki słyszeli, zacietrzewieni na sobie w napięciu. Młodzik, który sam przed kilkoma chwilami zmierzał po omacku w stronę cienia chałupy, niemal z chęcią poddał się prowadzeniu mężczyzny, choć nerwowymi syknięciami ostrza w powietrzu reagował na każdy gwałtowniejszy ruch. Albo wiedział, że nie został mu żaden inny wybór, albo nie miał już krzty pojęcia, co czynił... albo miał niezgorsze. Jak zagoniony w róg lis, chciał za wszelką cenę uniknąć konfrontacji, ale gotów był kąsać z wściekłym przerażeniem, gdy do niej zmuszony.

Młodzieńca na chwilę całkowicie skrył rzucony przez resztkę zwisającej z więźb strzechy cień, kiedy znaleźli się przy rogu chaty, pod ścianą. Carvira coś tknęło nagle, przeczucie. Za późno. Młodzik szarpnął się niespodziewanie, nie do ataku. Kopnął z całych sił stertę świeżego śniegu u stóp ku twarzy wojownika, mężczyzna zareagował odruchowo, mięśnie same podniosły poderwały gardę płazem na ułamek sekundy.

Tyle potrzebował dzieciak.

Ślizgając się, prysnął w bok, za załom chałupy, i rzucił się do ucieczki tą samą drogą, którą podróżnik wcześniej dostał się na podwórze. Z rozpędu omal nie wpadł na niskie ogrodzenie, przeskoczył je niezdarnym susem, nawet na chwilę nie odważając się obejrzeć za siebie. Wojownika rozproszył tylko na chwilę, ale to wystarczyło, żeby wyrwał biegiem, szybki jak jeleń. Musiał czekać tylko na okazję. Carvira zakłuły w oczy drobinki śniegu oraz błota. Był zwinny, mógł rzucić się w pościg, do zabicia starczyłby sus, byle dogonić... Porzucone zwierzę targało się jednak na uwięzi i ryło kopytami mokrą ziemię, trzepiąc spróchniałym płotkiem, a ogłuszony drab wydawał z siebie głuche stęknięcia. Odgłosów podnoszenia się na ślizgawicy mężczyzna nie słyszał. Huana nie było widać w ciemności.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

23
Trzeba się spieszyć - Powiedział sobie w myślach mężczyzna, nie robiący sobie zbyt wielkich wyrzutów, z powodu ucieczki nieznajomego. Kilka kroku wykonał, poruszając się tyłem, tak aby być pewnym, że zagrożenie oddaliło się w szaleńczym tempie. Odwrócił się po tym na pięcie, kierował się w stronę klaczy. Po drodze jednak, zrobił krótki przystanek. Kopnął waligórę, upewniając się przy tym, że w dalszym ciągu nie będzie stanowił większego zagrożenia.

- Huan! Huan! Chodź tutaj! Psiaku, gdzie jesteś? - Był to stanowczy ton, jednak dało się wyczuć w nim nieco zmartwienia.

Mężczyzna nie miał zbyt wiele czasu, a musiał teraz zając się klaczą jak i swoim psiakiem. Do pierwszego problemu podchodził powoli. Miecz zawitał na swoje miejsce, po tym jak but Carvira, przywitał się ze spasłym olbrzymem. Wytarty ze śniegu i błota, o płaszcz agresora, spoczywał teraz spokojnie w ciepłym jaszczurze.
Szedł powoli, tak, aby klacz cały czas go widziała. Kątem oka, rozglądał się za swoim pupilem. Miał nadzieję, że ten nie wyskoczy nagle z jakiegoś ciemnego konta, prowokując przy tym szarżę klaczy na Carvira. Ręce wyciągnął powoli przed siebie. Uważał również gdzie stąpa. Nie chciał wzbudzać niepotrzebnego hałasu i jeszcze bardziej denerwować zwierzaka. Miał zamiar uspokoić kobyłę, żeby ta ponownie się nie zerwała i nie wyrządziła wielkich szkód. Nie wiedział czemu, jednak podczas obcowania z różnego typu zwierzętami, potrafił w pewien sposób wpłynąć na nie. Nie chodziło tutaj o żadne nadprzyrodzone zdolności. Zwierzęta po prostu do niego lgnęły, nie bały się go aż tak bardzo. On sam do końca nie wiedział czym zasłużył sobie na ten dar, który w tym momencie miał zostać poddany próbie.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

24
No, to zaczynamy! Daj z siebie wszystko, Carvir, a ja odwdzięczę się tym samym!

Walka dobiegła już końca. Mimbra i Zarul, wyzierając zza chmur, rzucały swój blask na Carvira, wystraszoną klacz, leżącego śród śniegu Jenseja... i małego szczeniaka, który, usłyszawszy nawoływanie, wyłonił się zza kurnika. Huan, utykając, dreptał w stronę swojego właściciela. Dreptał, nie biegł, bo choć bardzo tego chciał, to nie był w stanie; zraniona łapa mu na to nie pozwalała.

Osobliwy dar zadziałał. Podróżnik ostrożnie podszedł do klaczy i bez trudności nad nią zapanował. Delikatne gładzenie po grzbiecie rychło uspokoiło przerażonego zwierzaka. Kobyła wierzgnęła głową, puściła parę z wielgachnych nozdrzy, ale potem stała już całkiem spokojnie, pozwalając mężczyźnie odwiązać powróz od parkanu. Siłując się ze sznurem, Carvir dostrzegł swój plecak przewieszony przez płot. Torba była niezniszczona, przewiązana rzemieniem; wszystko wskazywało na to, że koniokrady nie zdążyły nawet przejrzeć łupów.

Jeśli wcześniej Carvir nie dostrzegł swojego psa śród białego puchu, to teraz z całą pewnością usłyszał jego żałosny skowyt. Gwiazdy, skryte za obłokami jak za szarą kurtyną, spoglądały na małego pieska z podkurczoną nogą. Z nieba na ziemię poleciały pojedyncze krople deszczu. Nic nie zapowiadało ulewy, a te samotne krople nie powinny były spaść. To tak, jak gdyby chmury płakały nad jego losem.

Jensej, jeden ze złodziei, wciąż spoczywał bez ducha, z twarzą unurzaną w ziemistej brei. Odkąd padł na glebę, nie poruszył się ani odrobinę. W interesie Carvira było sprawdzić czy chłopak jeszcze dycha. Jeśli za jego sprawą postradał życie, to oznaczałoby poważne kłopoty. Mężczyzna uderzył mocno, w samą skroń, w dodatku dwukrotnie, a to z łatwością mogło odesłać duszę wyrostka w zaświaty. Jeśli Stwórca czuwa nad podróżnikiem, to uratuje młodzika, szczędząc mu turbacji.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

25
Zawsze daję z siebie wszystko ;)

Jak podczas walki, tak i teraz, mężczyzna starał się opanować swoje emocje. Widok zranionego towarzysza ruszył emocję, jednak nie na tyle, aby przestać działać racjonalnie.
Przed rozwiązaniem kobyły, skierował swoje kroki do swojego dobytku. Cały swój dobytek przerzucił i upchał w jukach, które spoczywały na grzbiecie zwierzęcia, przez które miał te wszystkie kłopoty. Gdy skórzany plecak został opróżniony, podszedł do Huana, pogłaskał go i najdelikatniej, jak tylko potrafił wsadził go do skórzanego plecaka. Mimo, że był to szczeniak to głowa i tak wystawała, lustrując otoczenie swoimi bystrymi, błękitnymi ślepiami. Była to nowa sytuacja, jednak zraniona noga skutecznie odegnała od psiaka myśli o psotach i jakimkolwiek narzekaniu. Dodatkowo, żeby go uciszyć, Carvir oderwał dość sporą rację suszonego mięsa i dał Huanowi, aby ten chodź przez chwilę miał jakieś zajęcie.

Broń w jaszczurze, której nie było dane poczuć dzisiaj juchy, spoczęła ponownie w dłoni mężczyzny. Miał się na baczności. Wiedział, że jeden uciekł. Mógł czaić się w okolicy, obserwując Carvira pod osłoną cieni, lub co gorsza, pobiegł po kolejnych rzezimieszków. Zmęczony wojownik musiał działać szybko. Założył plecak. Jego stopy mocniej zatopiły się w błocie i śniegu z powodu dodatkowego ciężaru. Zmęczony mężczyzna również to odczuł, jednak nie miał zamiaru narzekać.

W końcu, gdy ważne sprawy zostały załatwione, zabrał się za odwiązywanie kobyły. Gdy zadanie dobiegło końca, pociągnął zwierzaka za sobą, kierując swe kroki do osiłka, który próbował go zabić. Chciał sprawdzić czy oddycha. Nie czuł wyrzutów sumienia. Chciał tego uniknąć. Wyszło jednak jak zawsze. Podchodząc do waligóry, ruchem buta oddalił jego broń na bezpieczną odległość, po czym pochylają się powoli i ostrożnie, miał zamiar sprawdzić czy wszystko w porządku - Carvir miał tu na myśli, czy osiłek oddycha. Nic więcej go nie interesowało.

Chciał już się stąd oddalić, zwrócić kobyłę właścicielowi, opatrzyć swojego pupila i w końcu położyć się spać. Chodź na chwilę, aby odgonić od siebie to okropne uczucie zmęczenia, które towarzyszyło człowiekowi, gdy ten nie spał cały dzień.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

26
Poturbowany szczeniak wylądował w torbie, a ta zawisła na ramieniu Carvira. Psiak zajadał się skrawkiem mięsiwa, od czasu do czasu z cicha postękując. W zimnej, nocnej pustce jego mlaskanie wypełniło okolicę.

Paskudna breja, powstała z wymieszania śniegu i błota, przylepiała się do butów podróżnika. Carvir ciągnął nogę za nogą, uważając, aby nie runąć na ziemię. Huan w plecaku, wielgachny miecz dzierżony w skostniałej ręce i koń wodzony za cugle, którymi raz po raz szarpał, nie ułatwiały mu tego zadania. Mimo wszelkich trudności, podróżnik bez szwanku dotarł do leżącego śród tej zimowej mazi, nieprzytomnego osiłka. Kopnięty brzeszczot wylądował kawałek dalej, tonąc pod brudnym, śniegowym całunem. Jensej wciąż nie dawał znaków ducha, jego upaćkaną twarz wykrzywiał okropny grymas. Carvir pochylił się nad nim z ostrożna, uważnie nasłuchując. Miedzy niespokojnym rżeniem kobyły, przytłumionymi jękami szczeniaka i ponurym wyciem wiatru usłyszał wreszcie płytki oddech obalonego wyrostka. Młodzik żył, omdlał tylko, zwalony tęgim a celnym uderzeniem. Podróżnik mógł wreszcie odetchnąć z ulgą i wrócić do oberży.

Mężczyzna bez komplikacji dotarł z powrotem pod drzwi karczemnej stajni. Nikogo nie było w pobliżu, tylko masztalerz* stał opodal, patrząc na niego spode łba. Wyraźnie niezadowolony, rzucił jakimś bluzgiem i poszedł odlać się za róg, w krzaki. Kulisty księżyc rozświetlał smoliste niebo; noc była wciąż młoda. Ten dzień powoli chylił się ku końcowi, ale jego konsekwencje jeszcze długo będą wisiały nad głową Carvira, strasząc swoim ogromem.

* stajenny

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

27
- Chodź no tutaj, bo kolejnym razem będę mierzył niżej! - słowa, przepełnione mieszaniną złości i zmęczenia, skierowane były nie do kogo innego jak stajennego, który na jego widok próbował uciec.

Pozostał mu mały dystans do pokonania, nie chciał dać poznać po sobie zmęczenia, tym bardziej przed tym pizdzielcem, sprzed którego nosa, kobyła została skradziona. Doczłapał się więc na miejsce. Klacz wprowadził do środka. Plecak z Huanem ściągnął delikatnie, rosznurowując nieco otwór, aby psiak mógł sam się z niego wydostać. Miecz bardziej upuścił niż odłożył. Rękę miał tak skostniałą, że ledwo nad nią panował. Schował ją pod pachę, po czym zaczął ocierać jedną o drugą. Gdy poczuł, że odzyskuje nieco sił, zabrał się za odjuczanie kobyły, która z pewnością też swoje przeszła.

Gdyby pojawił się stajenny, miał do niego rzec:

- Leć bo kupca, do którego należy ta kobyła, bo swego Pana również. Nie, nie dbam o to, która jest godzina, masz ich tutaj sprowadzić. Natychmiast, inaczej obolałe żebra, będą przyjemnym wspomnieniem.

W oczekiwaniu na zwołane przez siebie istoty, podszedł do Huana, który zaczął niezdarnie wygrzebywać się z plecaka. Było widać, że musiał na moment zasnąć o czym świadczyły zaspane i przymglone ślipia a także ospałe ruchy zwierzęcia.
Wziął go delikatnie do siebie, oceniając jakiego uszczerbku na zdrowiu doznał, podczas nierównej potyczki z tchórzem, który zbiegł Carvirowi.

- Dobra psina, bardzo dobrze sobie poradziłeś - powiedział, głaszcząc Huana za uchem, chcąc mu w ten sposób przekazać, jak dumny jest z jego poczynań.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

28
Stajenny nie usłuchał polecenia, czmychnął przed rozeźlonym Carvirem i poszedł w swoją stronę. Był zły na podróżnika, nietrzeźwy i obolały, ani myślał wykonywać jego rozkazy.

Oswobodzona klacz podeszła do leżącej w kącie sterty siana i jęła zachłannie pożerać zleżałą paszę. Tymczasem Huan wygramolił się z torby, chwiejnie stąpając na zesztywniałych łapach. Krótki sen dobrze mu zrobił, psiak nie jęczał już, tylko czasami cicho postękiwał. Szczeniak miał wyraźnie przetrąconą przednią łapę, osiłek najpewniej pogruchotał mu kość. Takie rany nie goją się szybko i wymagają odpowiedniego traktowania. Jeśli Carvir nie dostarczy psu właściwej opieki, gnat może zrosnąć się krzywo.

Wiatr zacinał, mocno szarpiąc drzwiami stajenki. Luźno pozbijane deski drgały i skrzypiały wniebogłosy. Nagle wicher uderzył tak potężnie, że drewniane wrota zamknęły się z głośnym trzaskiem; z sufitu poleciał kurz. Niewielkie pomieszczenie wypełniła ciemność, zalewając wszystko nieprzejrzaną czernią. Carvir, zajęty swoim psem, usłyszał na zewnątrz czyjeś kroki. Ktoś brodził we śniegu, nie siląc się nawet na dyskrecję. Ciche pomruki i nietłumione czknięcia świadczyły o tym, że ów ktoś właśnie wyszedł z karczmy... tylko dlaczego zmierzał do stajni? Napięcie prysło, gdy masywne drzwi otworzyły się na powrót. Księżycowe światło wpełzło do środka, otaczając jasną łuną stojącego w przejściu kupca.

- Chciałem tylko... hyc! Przeklęta czkawka! Chciałem tylko sprawdzić czy już śpicie - powiedział od progu. - Co wy tak po ciemku siedzicie? No nic... hyc! Dobrze, że jesteście jeszcze na nogach, bo mam do was... hyc! interes mam do was. Sprawa jest taka...

Kupiec jął opowiadać Carvirovi, jak to spotkał wcześniej w karczmie swojego przyjaciela, Bohdana. Bohdan był łowczym, latał z łukiem po puszczy i polował, zdzierał ze zwierzaków skóry, które potem za jego pośrednictwem sprzedawał. Pech chciał, że towarzysz Bohdana zmarł niedawno, zdjęty jakaś chorobą. A łowczy nie chciał sam łazić do lasu, bo tam podobno coś dziwnego się dzieje, zwierzęta wariują i gotowe są ludziom skakać do gardzieli. Nie ma polowań, nie ma skór, nie ma zysków - tak to sobie kupiec kalkulował.

- Słuchaj no, Carvir. Pójdziesz ty z Bohdanem do boru za miasto... hyc! Raz, drugi, trzeci zapolujecie, aż tyle skór nazbieracie, cobym mógł je z korzyścią sprzedać. A wtedy... hyc! będziesz wolny. Słyszysz? Zapomnę rychło o tym, żeś mi wóz roztrzaskał i kłopotów narobił.

Propozycja nie do odrzucenia, huh? Kupiec był zdesperowany, zasłaniał się miękką mową. Widać było, że na gwałt potrzebuje dostawy. Interes musi się kręcić!

- To jak będzie, co? Bierzesz tę robotę i zapominamy o tamtej sprzeczce?

Jeśli Carvir przyjmie propozycję kupca:

- No, to świetnie... hyc! Z samego rana, po świtaniu, wpadnie po ciebie Bohdan. Bądź gotowy do drogi. Łuk, strzały, kołczan, wszystko ci damy, dostaniesz cały potrzebny sprzęt. Tylko nie prześpij, psiakrew, bo będę cię zimną wodą lał po twarzy!

Jeśli Carvir nie przyjmie propozycji kupca: (Weź ją kurde przyjmij ;___;)

- Nic z tego! Pamiętasz co tam mówiłeś, kiedym cię strażą straszył? Robisz mi za pachołka! Tedy... hyc! z samego rana masz być gotowy do drogi. Bohdan przyjdzie po ciebie ze sprzętem i razem pójdziecie do lasu!

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

29
Nie słuchał go. Miał ważniejsze sprawy teraz na głowie. Jak to zwykł czynić, całkowicie zignorował mężczyzny. Mimo to, słyszał co mówił a co ważniejsze rozumiał. Musiał pierw opatrzyć, najlepiej jak potrafił, Huana. Nie był specjalistą. Wychowywał się jednak z dala od cywilizacji, często on czy też ludzie w jego otoczeniu znajdowali się w podobnych sytuacjach. Brak wiedzy na ten temat, w dziczy groził śmiercią.

Położył delikatnie Huana na stercie siana. Jedną ręką podrapał go za uchem, próbując uspokoić. Drugą, zaczął dokładniej badać łapę. Sprawdzając w jak dużym stopniu, kości psiaka, zostały uszkodzone. Wiedział, że będzie boleć. Zarówno jego, że sprawia ból psu, jak i Huana, który ten ból będzie musiał znieść. Bez dokładnie rozpoznania, nie mógł podjąć dalszych kroków. Poczuł suchość w ustach. Nie spał prawie całą noc, włócząc się za kobyłą. Był głodny, spragniony i zmęczony. Do tego ostatniego był przyzwyczajony, więc nie sprawiało to zbyt wielkiego problemu.

W końcu spojrzał na kupca, aby dać odpocząć nieco od bólu Huanowi. Ten, niczego nie wiedział, był napruty jak jaskółka. Mimo to, w bezsensownym bełkocie, Carvir wyłapał to, czego było mu potrzeba.

- Przyprowadź do mnie tego łowczego, będę potrzebował jego pomocy - po chwili namysłu zdecydował, że nie będzie nic wspominał o kobyle. Nie było warto, a mogło dostarczyć kolejnych kłopotów - Potrzebuję również jakiegoś ciepłego posiłku dla mnie i Huana. Głos miał pewny. Postawa jego, sugerowała, że nie odpowie na dalsze pytania, jeśli kupiec nie zrobi tego o co go poprosił.

Nie oglądając się więcej na mężczyznę, wyszedł na chwilę na dwór, zbierając sporo śniegu, który miał zamiar przyłożyć do obolałej kończyny swojego towarzysza niedoli. Potrzebował tego łowczego. Miał nadzieję, że ten, jak przystało na specjalistę w swojej profesji, będzie w stanie pomóc, czy też asystować w nastawianiu kości i jej usztywnieniu.

Re: [Podmurze Salu] Gospoda „Pod Czarną Szeklą” i okolice

30
Kupiec faktycznie wypił trochę zbyt dużo, ale trzymał się wcale nieźle. Można by przypuszczać, że w jego żyłach płynie niewielka domieszka krasnoludzkiej krwi. Choć był nieco podchmielony, mówił całkiem wyraźnie. Mimo nieprzejrzanej ciemności, bardzo szybko dostrzegł zainteresowanie Carvira psem. Nie dręczył go już dłużej gadaniem o lesie, postanowił odpuścić i usłuchał polecenia.

- Bohdan siedzi w karczmie... hyc! Jest sztywny jak bela, ale jak chcesz, to po niego pójdę! Co mi tam! - I jak powiedział, tak zrobił. Wytoczył się ze stajenki i poszedł do oberży. Wrócił po krótkiej chwili, nie sam, bo z kompanem. O ciepłym posiłku jednak zapomniał.

Bohdan był łowczym. Wyglądał jak łowczy, zachowywał się jak łowczy, a nawet pachniał, jak na łowczego przystało, sosnowym igliwiem i martwą zwierzyną. Nosił na sobie postrzępiony, ciemnozielony płaszcz, wysokie buty oraz lekką, skórzaną kurtę. Do pasa przytroczył dwie proste, pozbawione zdobień pochwy - jedną na krótki miecz, a drugą na nóż, najpewniej przeznaczony do skórowania. Na plecach zawiesił nie łuk, tylko dziwną, niewielką kuszę, pewnie gnomiej roboty.

W międzyczasie Carvir zajął się swoim szczeniakiem. Psiak nie protestował, kiedy podróżnik badał jego zranioną nogę. Ogarnęło go otępienie, spowodowane narastającym bólem. Mężczyzna, wodząc pacami po złamanej kończynie, czuł przesuwającą się kość. Gnat został rozłamany na dwie części. Dla wprawionego medyka byłaby to prosta sprawa, ale dla Carvira poradzenie sobie z takim urazem mogło okazać się trudnym wyzwaniem. W każdym razie, okład z zimnego śniegu znacznie ulżył psu w cierpieniach. Biały puch sprawdził się.

Kiedy kupiec i Bohdan nadeszli, Carvir zauważył, że handlarz mocno przesadził, opisując stan upojenia swojego towarzysza. Łowczy był w zasadzie trzeźwy, zataczał się tylko troszkę, ale to bardziej z winy porywistego wiatru, niźli braku koordynacji ruchowej. Możliwe, że zdążył już przerobić alkohol na mocz, albo też miał wśród przodków jakiegoś krasnoluda z mocną głową.

Panowie wpadli do stajni i Bohdan od razu zwrócił się do Carvira. Był spokojny i opanowany, zalatywał wódką.

- Co jest? - zapytał, klękając przy stercie siana, na której leżał Huan.

Kiedy Bohdan wpatrywał się w podróżnika, czekając odpowiedzi, kupiec trzasnął krzesiwem i rozpalił wiszącą przy ścianie głownię. Ciepłe, pomarańczowe światło zalało pomieszczenie. Iskry sypnęły ponownie i zapłonęła kolejna pochodnia, którą kupiec wziął w rękę.

- Od razu lepiej - powiedział. - Ciemnica taka, że czubka nosa nie widać... hyc!

.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”