Rynek miejski

1
Rynek w Wushoh był zazwyczaj najbardziej tłocznym miejscem ze wszystkich w całym mieście. Wszystkie ważne (i mniej ważne) wydarzenia odbywały się właśnie tutaj. Był to niewielki plac, przy którym znajdowały się koszary pełniące jednocześnie funkcję więzienia i zbrojowni oraz świątynia Drwimira będąca też swego rodzaju miejskim ratuszem. Na podwórku koszar mieściło się miejsce, gdzie rozsądzano wszelkie spory i wykonywano kary.

Tutaj też zgromadzili się wszyscy, którzy byli potrzebni aby rozsądzić sprawę Debrosa. Na drewnianym tronie z trzema czaszkami: dwiema na łokietnikach i jednym na szczycie oparcia, siedział kapłan Drwimira mający pełnić tu funkcję sędziego. Po jego lewej stronie stał (a raczej szamotał się) związany Debros krzycząc puśćcie mnie do kurwy nędzy, nic nie zrobiłem! i inne tego typu podobne rzeczy, które w gruncie rzeczy mogły mu tylko zaszkodzić. Za nim stał pół-blady, pół-czerwony na twarzy Rashudi. Ku lekkiemu zdziwieniu Bruudz'tha oskarżonego pilnował jakiś Czarny Ork. Trudno było spotkać ich po tej stronie Czarcich Gór, a zwłaszcza współpracujących z Zielonymi... Khalila z nimi nie było. Po prawej zaś stronie kapłana siedział, ku wściekłości Bruudz'tha, goblin. Był łudząco podobny do tego, którego spotkał na przystani w Everam na początku ich wędrówki. Kiedy ork na niego patrzył, niedaleko dostrzegł Khalila trzymającego w rękach zwoje pergaminów.

- A zatem - rozpoczął kapłan, a nagle wszystkie szmery ucichły - rozpoczynamy rozprawę przeciwko człowiekowi Debrosowi z oskarżenia goblina Khahaturiana. Twierdzi on, że został okradziony. Niech teraz zabierze głos.

- Ludu Wushoh! - goblin wstał, odchrząknął i zaskrzeczał - Jak wiadomo, wśród rasy ludzkiej pełno jest wszelkiego rodzaju gnoju, który z czystej nienawiści do nieludzi jest w stanie zrobić wszystko, by tylko utrudnić nam życie. I taki oto przypadek stoi przed nami... - dalszej części przemówienia gobliniego magnata nawet nie ma co przytaczać, nawet ktoś średnio inteligentny bez problemu zorientowałby się, że ten mały gad nie ma żadnych merytorycznych argumentów, a jedynie robi wszystko by Debrosa stracono z czystej nienawiści do ludzi. Problem jednak polegał na tym, że większość tych orków nawet średnio inteligentna nie była...

Re: Rynek miejski

2
Słuchał tej tyrady z uwagą, przynajmniej na początku. Najbardziej interesowało go wyciągnięcie stąd Rashudiego, ale spodziewał się że ten nie pójdzie bez Khalila, a ten z kolei nie ruszy się bez Debrosa... Ehhh, zupełnie jakby zajmował się przedszkolakami.
Wodził wzrokiem po tłumie próbując wyczytać emocje gawiedzi. Goblin który już samą swoją obecnością zdążył Bruudz'tha zirytować, paplał dalej w najlepsze. Chyba jednak bardziej do siebie niż do reszty z uwagi na jakikolwiek brak konkretów.

Rozejrzał się uważnie czy nie ma w jego najbliższym otoczeniu żadnego strażnika miejskiego. Następnie dyskretnie poprawił toporek aby żeleziec tylko delikatnie wchodził pod pasek. Umożliwi to wyszarpnięcie go jednym płynnym ruchem. Kto wie czy zaraz nie będzie musiał nim rzucić i roztrzaskać losowemu człowiekowi (humanoidowi?) głowy. Sytuacja gdzie jest sporo orków na małym obszarze potrafi się zmieniać niezwykle dynamicznie…
Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl. Stanął na palcach i zerknął na Debrosa czy nie ma spętanych nóg. Jeśli zrobi się zamieszanie może zdąrzy wmieszać się w tłum i uciec?
Bruudz'th wycofał się pod najbliższy budynek tak aby za sobą mieć jedynie ścianę. Ocenił dystans i szansę trafienia toporkiem goblina prosto w łysy czerep. Nie musi go zabić,a jedynie drasnąć i doprowadzić do zamieszania, choć w zasadzie pierwsza opcja jest bardziej pożądana. Jeśli uwaga tłumu będzie spoczywać na obecnym mówcy może nawet nikt na Bruudz'tha nie zwróci uwagi? Ten plan może nawet ma szansę powodzenia.

Re: Rynek miejski

3
Bruudz'th rozejrzał się dookoła. Strażnicy miejscy, którzy go tu przyprowadzili i pilnowali, poszli najprawdopodobniej po kolejnego "świadka". Ten cudzysłów jest tu potrzebny, Bruudz'th doskonale znał bowiem obyczaje orków w takich sytuacjach - całe to "świadkowanie" będzie polegać na tym, że ze "świadków" zbiorą się dwie armie, które będą musiały przetrzepać czerepy tym "drugim". Cóż, bardzo orcze rozwiązanie sprawy, trzeba przyznać... Na placu przed koszarami gromadził się coraz większy tłum, słychać było zewsząd okrzyki poparcia dla goblina. Nie dało się nie zauważyć, że było w tym zbiorowisku gapiów kilku takich, co chodzili od jednego miejsca do drugiego i "przekonywali" kolejnych orków do tego, że goblin ma rację. Cóż, magnaci różne sposoby mają...

Bruudz'th stanął zatem po drugiej stronie rynku, na progu świątyni. Słońce wzeszło już na dobre i żar zaczynał lać się z nieba, cień zaś o tej porze był po drugiej stronie, lekko nie było. Goblin cały czas przemawiał głosząc kazanie o udręczonych przez ludzi orkach i goblinach i o tym, że powinni oni wykurzyć ludzi z Urk-hun. Debros cały czas się miotał, choć pilnujący go Czarny Ork nie dawał mu zrobić ni kroku. Rashudi stał za nim, błądząc wzrokiem po tłumie i próbując ukryć przerażenie. Tylko Khalil był w tym wszystkim jakoś dziwnie spokojny... Bruudz'th jednak musiał decydować szybko. Goblin cały czas przemawia, ale w każdej chwili może skończyć. Kto wie jak potoczy się ta sytuacja zostawiona samej sobie... Jeśli zaś rzuci toporem w goblina, może ściągnąć na siebie wściekłość tłumu, najwidoczniej przez niego omamionego. Niemniej decyzję trzeba powziąć szybko...

Re: Rynek miejski

4
Zastanawiał się nad tym co ma teraz zrobić. Otwarta bitwa “świadków” mogłaby być ciekawą sytuacją i niezłym widowiskiem pewnie też, ale nie bardzo chciał się przekonać ilu przeciwników zdołał przekonać (przekupić) goblin.
Na wszelki wypadek przyjrzał się jeszcze ewentualnej drodze ucieczki gdyby coś poszło nie tak. Postarał się stanąć możliwe tak aby szybki ruch rzutu toporkiem był najmniej widoczny dla tego motłochu.

Chwycił ręką za stylisko. Wykonał ukradkiem rzut oka dookoła czy nie ma czegoś podejrzanego. Wziął szybki wdech i zamach. Na ułamek sekundy toporek zawisł w bezruchu gdy celował. Po czym rzucił z impetem.

Czas jakby zwolnił. Oglądał w porannym słońcu jak ostrze błyszczy się w locie, a toporek jakby znieruchomiał w powietrzu. W tej chwili mógł dostrzec niemal każdy jego szczegół. Cieszył się tym widokiem jeszcze odrobinę po czym ugiął lekko kolana, skręcił biodra i na odlew sieknął pięścią w twarz najbliższą stojącą osobę drąc się wniebogłosy: “Zamachowiec!”. Po czym poczęstował go jeszcze kilkoma uderzeniami po szczęce, tak aby ewentualnie nie zaczął protestować.
Miał nadzieję że ta tania sztuczka będzie w tym zamieszaniu na tyle skuteczna aby podejrzenia spadły z Bruudz'tha na kogoś innego.

Re: Rynek miejski

5
W takim tłumie drogi ucieczki trudno było wypatrywać. Chyba całe miasto się tu zgromadziło i nawet jeśli nie było ono zbyt duże, to wszyscy orkowie zgromadzeni w jednym miejscu to jednak coś... Miało to też swoje dobre (przynajmniej z punktu widzenia ucieczki...) strony, że najprawdopodobniej żadne wejście do miasta nie było w tej chwili pilnowane...

Jedną z opcji było wślizgnięcie się do znajdującej się tuż za plecami Bruudz'tha świątyni Drwimira. Być może udałoby się tam orkowi ukryć, znaleźć jakieś miejsce do przeczekania ewentualnego zamieszania. Można było też próbować okrążyć świątynię, jednak wtedy ryzyko byłoby o wiele większe. Pytanie tylko czy ork osiągnie swój cel, wywołując zamieszanie... Należało też pamiętać o tym, że ucieczka samodzielna być może i by się udała, ale żeby zabrać ze sobą trzech ludzi, z czego na jednym aktualnie skupiona jest uwaga wszystkich dookoła, w sytuacji kiedy otacza cię tłum pałający do ludzi nienawiścią, to czyni sprawę nieco bardziej skomplikowaną.

Niemniej Bruudz'th uznał, że dłuższe analizy nie mają już sensu. Czy postąpił mądrze? Czy plan się powiedzie? To wszystko się okaże. Wycelował w goblina i rzucił w jego kierunku toporkiem. Trwało to ułamek sekundy, a wydawało się, że wszystko to stało się dosłownie w jednej chwili. Topór ugodził prosto w nic nie spodziewającego się goblina. Wydał z siebie tylko krótki pisk, kiedy jego zielonkawą twarz skropiła szkarłatna posoka. Zastygł w miejscu na jakieś dwie sekundy z grymasem przerażenia i bólu na twarzy, po czym padł na podest i więcej się już nie poruszył.

Kiedy tylko Bruudz'th wypuścił topór, zaczął tłuc pierwszego lepszego orka, jaki się napatoczył pod rękę krzycząc Zamachowiec!, jednak niestety to na niewiele się zdało, bo wrzask tłumu, jaki roztoczył się po Wushoh, zagłuszał dosłownie wszystko. Orkowie chwycili wszystko, co tylko mieli pod ręką: kto był uzbrojony, dobył swoich ostrzy, a kto nie, ten chwycił na leżące na ziemi kamienie. Nikt jednak nie ruszył w kierunku Bruudz'tha, wszyscy byli święcie przekonani, że zamachu na pewno dokonali ludzie. Wszyscy zatem rzucili się na Debrosa i Rashudiego. Strażnicy, którzy sami byli nieźle wstrząśnięci rozwojem wypadków, nawet jeżeli jakoś tam próbowali, nie byli w stanie powstrzymać wściekłego tłumu orków. Debros tylko patrzył na to wszystko przerażony, ale jako że był spętany i przywiązany do pala, niewiele mógł zrobić. Zresztą i tak wyraz nieziemskiego strachu, jaki zastygł na jego twarzy pokazywał, że nawet w przypadku teoretycznej sprawności ruchowej był tak sparaliżowany przez lęk, że i tak nie był w stanie się ruszać. Migiem dosięgły go pierwsze ciosy, które pozbawiały go kolejno poszczególnych części ciała. Cały podest, na którym stał, w kilka chwil spłynął krwią, a tu i ówdzie leżały porozrzucane palce, uszy, oczy, nos, nikt nie mógłby zebrać tego wszystkiego do kupy... Stan jego ciała był taki a nie inny przede wszystkim chyba ze względu na to, że każdy z orków chciał mieć przynajmniej niewielki udział w rozszarpywaniu przedstawiciela znienawidzonej rasy ludzkiej na strzępy. W wyniku tego zbiorowego aktu przemocy nie mogło się obejść bez porządnego stratowania kilku orków, być może i wśród nich były ofiary, nawet śmiertelne, ale w tej chwili było to nie do ocenienia.

Jeśli zaś chodzi o Rashudiego, to na widok rzucającego się na nich wściekłego tłumu, przerażenie wywołało w nim odwrotny skutek co u biednego Debrosa - adrenalina dała o sobie znać i zaczął uciekać tak szybko, że trudno było to sobie wyobrazić, że człowiek bez żadnego magicznego wspomagania potrafi tak szybko biec. Na niewiele się to jednak zdało, bo orkowie zaczęli w uciekającego człowieka rzucać podnoszonymi z ziemi kamieniami. Większość chybiła, czemu trudno się dziwić, jednak te które trafiły, w wyraźny sposób go spowolniły. Jeden z nich najprawdopodobniej złamał mu bark, więc kupiec złożony bólem padł na ziemię jakieś dwieście metrów od sceny zbiorowego mordu na Debrosie. Ostatecznie to właśnie na nim skupiła się cała akcja, jednak kilku orków, którzy najwidoczniej z powodu braku uzbrojenia nie mieli możliwości uczestniczyć w dewastowaniu ciała z całą pewnością już martwego złodzieja, rzucili się biegiem w kierunku Rashudiego trzymając w ręku kamienie i grube kije. Ich jednak być może przy odpowiednio szybkiej i skutecznej reakcji Bruudz'th byłby w stanie powstrzymać...

Pytanie tylko pozostawało jedno - co z Khalilem? Widać było, że dość potężnie zbudowany mag budzi u orków pewien respekt i nawet teraz nie odważyli się go tknąć. O wiele dziwniejsze w tym wszystkim było jednak jego zachowanie. Otóż stary czarodziej stał niewzruszony i spokojnie przyglądał się całej tej scenie. Po kilku chwilach, kiedy orkowie odwrócili od niego wzrok, wszedł niezauważenie do świątyni Drwimira.

Re: Rynek miejski

6
W milczeniu stał przyglądając się huraganowej gwałtowności tłuszczy. Z całą pewnością nie spodziewał się takiej reakcji ze strony tłumu, ale cóż… Życie.
Cichy głos z tyłu głowy jedynie radował się z rychłej śmierci bogatego goblina. Jednego mniej, psia ich mać.
Nie spodziewał teraz się zagrożenia lub agresji w swoją stronę, więc powstał w miejscu jeszcze chwilę pobieżnie przyglądając się sytuacji. Musiał przeanalizować co się teraz dzieje i co najlepiej zrobić.

Kiedy pierwszy gniew tłumu głodnego krwi został zaspokojony podszedł do truchła goblina i wyciągnął szarpnięciem swój toporek, nastepnie wciąż go trzymając niespiesznie skierował się w stronę świątyni Drwimira. Ciemna jucha powoli kapała z żeleźcca na piach znacząc jego kroki.
Uchylił dyskretnie drzwi i po cichu wkroczył do wnętrza budynku mając nadzieję na rozszyfrowaniu zamiarów Khalila. Co ten przytyty mag mógł knuć? Ork chciał się tego dowiedzieć.
A Rashudi? Rashudi jeśli miał szczęście i uciekł, ma szansę przeżyć. Wtedy Bruudz'th go odnajdzie i wyprowadzi z miasta. A jeśli nie uciekł i poległ? To ork wychodząc ze świątyni znajdzie jego wdeptane w pył drogi ciało

Re: Rynek miejski

7
Bruudz'th z toporkiem w ręku wszedł do świątyni Drwimira zostawiając za sobą te krwawe sceny. Nie był to duży budynek. Nie licząc znajdujących się na górze pomieszczeń, do których wstęp mieli tylko kapłani, był to jeden niewielki pokój z marmurowymi ławkami ustawionymi dookoła umieszczonego na podwyższeniu ołtarza do składania ofiar w kształcie wielkiej misy w rękach stworzenia przypominającego kota. Khalil stał przy jednej z ławek na którą odłożył zwoje i rozmawiał z kimś, kogo Bruudz'th w pierwszej chwili nie zauważył, jednak po dokładnym przyjrzeniu się tej scenie rozpoznał człowieka, z którym wczoraj wieczorem rozmawiali w karczmie o skarbie. Siedział on na ławce i czymś się wyraźnie niecierpliwił. Czarodziej zaś z niezbyt tęgą miną wręczył mu dwie złote monety.

Re: Rynek miejski

8
Ten żeglarz tutaj? Co on ma wspólnego z Khalilem?
Nie ma pewnie dłuższy czas pracy i jest bez grosza przy duszy, więc dał się magowi nająć do szemranych interesów.
Ork postanowił stanąć w cieniu obserwując rozwój sytuacji. Może podsłucha o czym rozmawiają i z kontekstu dowie się co tu się do cholery dzieje? Wkurwienie całego miasta w jednej chwili nie jest pospolicie spotykanym zjawiskiem.
Może dowie się czegoś obserwując jeszcze Khalila? A jeśli marynarz będzie chciał wyjść ze świątyni wtedy Bruudz'th złapie go za gardło żądając kilku odpowiedzi, może tędy droga?

Re: Rynek miejski

9
Ork zbliżył się do rozmawiającej po cichu dwójki. Musiał uważać, aby go nie zauważyli, przy czym jednocześnie chciał coś usłyszeć, co wcale nie było takie proste. Więcej niż połowę musiał sobie dopowiadać, trudno zatem powiedzieć, czy wszystko to co słyszał było dokładnie tym, co padło z ust Khalila i żeglarza.

- To nie ma prawa się udać! Sam widziałeś, panie, ich reakcję... Chyba nie tego się spodziewaliśmy...
- Otóż dokładnie tego, mój drogi. Im większy jest poziom furii, tym słabsza wola. A im słabsza wola, tym mniejsza odporność na magię. Trzeba zielonych utrzymać w takim stanie jak najdłużej.
- Ale dlaczego... dlaczego to zrobiliśmy? Przecież to było pewne, że oni go rozerwą na strzępy!
- Co, niby teraz ci go żal? Zapomniałeś już czyja to wina, że jesteś tutaj, bez niczego? A Rashudi sam był idiotą, skoro stanął po stronie tego bandyty. Przypadkowe ofiary zawsze się zdarzają...
- Ale... ale skierowałeś ich nienawiść na całą rasę ludzką! Co ze mną w takim razie?
- O to już się nie martw! Przeteleportuję cię do Karlgardu, tam czeka na ciebie mój człowiek. Rozpozna cię. Wrócisz na morze, zgodnie z obietnicą.
- Dzięki ci, panie...
- Ale najpierw... wiesz co.
- Tak, panie...
- tu żeglarz wręczył Khalilowi kawałek pergaminu, który mag schował do kieszeni. Ten zaś uniósł swój kostur, a klejnot na nim rozświetlił się słonecznym światłem, które oślepiło Bruudz'tha. Kiedy ponownie otworzył oczy, stał tam już tylko Khalil, który wychodził ze świątyni.

Re: Rynek miejski

10
Stał przez chwilę w osłupieniu analizując to, co właśnie usłyszał. Kontrola, gniew, tłum? Do tej pory sądził że tylko dowódcy lub politycy mogą knuć, lekką ręką szafując cudzym życiem. Widać był w błędzie, musi teraz do tej listy dopisać zdeprawowanych magów.
Spojrzał na toporek, który wciąż trzymał w ręce. Teraz mu się nie przyda, a przynajmniej do tego co planował. Chowając go za pasek mimowolnie przyjrzał się ostrzu, ledwo dostrzegając krzepnącą juchę. Skierował szybkie kroki w stronę wyjścia, miał nadzieję dogonić maga. Potem chwycił prawicą swoją wierną włócznię, a lewą ręką poprawił chwyt na tarczy. Ulice mogą być wciąż niebezpieczne, bogowie tylko mogą wiedzieć co tam na zewnątrz dalej się wyprawia.
- Khalil! - zawołał Bruudz'th gromko przekraczając próg. - Khalil, zaczekaj!

Re: Rynek miejski

11
Zanim ork wyszedł ze świątyni, populacja Wushoh przeszła nad samosądem do porządku dziennego. Po rynku kręciło się jeszcze trochę orczej gawiedzi, ale nastroje wyraźnie ostygły. Krew została przelana, więc można było spokojnie wrócić do swoich sprawunków i pakowania straganów. Gdzieniegdzie widać było jeszcze małe grupki, stosunkowo spokojnie dyskutujące o zajściu, ale większość mieszkańców rozeszła się, niezbyt zainteresowana konsekwencjami linczu.

Khalil przepadł. Jak gdyby nigdy nie wychodził ze świątyni, zniknął z pola widzenia. Choć Bruudz'th uważnie obserwował targowisko i główną ulicę, nigdzie nie dostrzegł maga. Podjęcie tropu wymagałoby skupienia i poświęcenia chwili czasu, żeby jakoś wyjaśnić nagłe zniknięcie. Kolejnych, aby rzeczywiście dotrzeć do maga. Ale czy ork miał na to jakiekolwiek szanse, zwłaszcza tak blisko rynku? Decyzja należała do niego.

Tymczasem chaos powoli zmieniał się w porządek, a dzień w wieczór. Miejscowi strażnicy doczekali się nawet nielicznego wsparcia, mogli więc powoli porządkować miejsce linczu. Kto by pomyślał, że jeden rzut toporem może spowodować takie zamieszanie? Nikt nie rozglądał się jeszcze za winowajcami, nie szukał motywów, nie zadawał pytań. Bruudz’th był na tyle bezpieczny, na ile bezpiecznym można być w samym środku Urk-hun. Co by jednak nie mówić - był w tym momencie przestępcą. Nawet, jeśli nie był oficjalnie ścigany przez prawo ani mściwe gobliny, to moralnie opowiedział się po jednej ze stron.
* Mężczyzna stał teraz przed decyzją, która była dużo bardziej złożona, niż rzucenie toporkiem. Gdzie powinien się udać? Miał przed sobą całą masę możliwości, których korzyści i potencjalne ryzyko znał tylko sam Drwimir. Sytuacja przypominała rozdroża

Khalil wyparował, przynajmniej na ten moment. Jego plany wydawały się orkowi niejasne i niekoniecznie altruistyczne, ale miał pewne podstawy, aby przynajmniej spróbować odszukać czarownika. Rashudi był dość martwy, więc ciężko było liczyć na jego zapłatę czy inwencję. Po biedaku zostało tylko odległe wspomnienie i jego dobytek. Debros to tchórz i złodziej, powiedziałby postronny, wrażliwy tylko na walory odwagi i siły. Ale zagadka jego śmierci pozostała nierozwiązana. Bezpiecznie spoczywała gdzieś na dnie świadomości, a spiskowcy i odpowiedzialni za jego proces, z uśmiechem na ustach przemierzali ulice Wushoh.

Bruudz’th nie był największym fanem miast, stąd kolejne pomysły dotyczyły raczej wyjazdu, w dowolną stronę. Rozciągała się przed nim cała pajęczyna dróg i ścieżek, prowadzących we wszystkie strony świata. Oczywiście, mógł zostać na miejscu. Przeczekać zbliżające się lato, zająć się swoimi sprawami czy może nawet trochę zarobić. Choć, zgoła to niepodobne do awanturniczego ducha, kisić się w murach śmierdzącej osady.

Żeglarz teleportowany do Karlgardu wydawał się równie solidnym tropem, co Khalil. Kto by pomyślał, że taki dziad coś jednak wiedział? Droga przez pustynię byłaby dość wymagająca, jak o każdej porze roku, ale Bruudz’th mógł załapać się jeszcze na podróż w towarzystwie jakiejś karawany.

Ujście, choć równie odległe, nie zachęcało do podróży. Nieliczne echa i plotki dotyczące wojny docierały aż tutaj, a impas w oblężeniu wydawał się permamentny. Z drugiej strony, zarobek w Varulae wydawał się przez to dużo prostszy, niż w górniczym Wushoh.

Ostatni pomysł, choć najbardziej szalony, kłębił się w głowie orka już od jakiegoś czasu. Słyszał plotki o swoim bracie, rzekomo przemierzającym ziemie Północy. Pewnie, na ziemiach Herbii siła orków, łatwo ich ze sobą pomylić. Już tylko droga przez Góry Daugon zapowiadała się na przygodę samą w sobie. Ale gdyby go odnalazł? Gdyby przemierzył cały Keron? Ciężko powiedzieć, czy któryś z braci miał na taką ewentualność jakiś plan. Ale więzy rodzinne to coś, co ciężko wyjaśnić racjonalnie, więc idea wracała do mężczyzny regularnie. Ot, marzenia na odległą przyszłość. A wyroki przyszłości bywają niezbadane.
* Do zamyślonego Bruudz’tha podeszła pomarszczona orczyca, pobrzękując małym tamburynem. Wystukiwała rytm przypominający muzyczny... rynsztok. Z jednej strony melodia była dość radosna, optymistyczna. Ale po przysłuchaniu się? Mały instrument brzmiał jak wojenne bębny, wiercąc w orczym mózgu bez skrępowania. Coś podpowiadało mężczyźnie, że synkopowana rytmika zostanie z nim na długo.

Nieznajoma obwieszona była kolorowymi chustami i miedzianymi ozdobami, z ogromnymi kolczykami włącznie. Lewy kieł zdobił jej kawałek złota, wściekle błyskając przy każdym jej słowie. Złapała mężczyznę za rękę, zaskakująco silna i zdecydowana jak na swój niewielki wzrost i zaawansowany wiek.

- Powróżę, powróżę!

Niepomna na reakcję, orczyca popatrzyła na jego dłoń, skupiając uwagę na wewnętrznej stronie dłoni i twardej, zielonej skórze. Zastanawiała się dłuższą chwilę, mrucząc coś pod nosem. Przetarła jego dłoń chustą, jak magiczne szkiełko, które ktoś wybrudził palcami. Tkanina nabrała szkarłatnej barwy, natychmiast nasiąkając krwią. Ręka jednak - nie była ani trochę brudna czy rozcięta. Wciąż trzymając go za nadgarstek zapytała, patrząc mu prosto w oczy:

- Chcesz prawdy, złoty podróżniku, czy nadziei? Bo naprawdę nie umiem rzec, które przyda ci się bardziej, w takiej chwili.

Re: Rynek miejski

12
Spojrzał głęboko w oczy orczycy zastanawiając się nad odpowiedzią. Na ułamek sekundy wstrzymał oddech zanim odezwał się do wróżki.
- Prawdy - rzekł ciężko Bruudz'th. - Rzeknij mi prawdę czy spotkam brata na północnych ziemiach.
Nie była to przemyślana decyzja, dobrze o tym wiedział. Ale chwycił się ostatniej myśli w rozważaniach o najbliższej przyszłości. Rashudi nie żyje, więc zlecenie siłą rzeczy przestało obowiązywać. Zapewne mógłby tu nająć się jako przewodnik, ochroniarz bądź do jakiejkolwiek innej pracy. Ale co to zmieni? Może wędrować po pustyni, więc równie dobrze może zawędrować w odległe krainy.
Przyłapał się na tym że odruchowo patrzył w stronę truchła Rashudiego jak gdyby wyrzucając sam sobie niedokończenie zlecenia.
Sięgnął do kieszeni.
- Tak - po namyśle wypowiedział Bruudz'th pierwsze słowa bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Wręczył kobiecie miedziaka - Mów prawdę babo, mydlić oczy możesz wiejskim dzierlatkom o zamążpójściu, ja rządam prawdy

Re: Rynek miejski

13
Tamburyn znów począł gonić swój szalony rytm, kiedy ork przytaknął nieznajomej kobiecie. Zaczęła wypowiadać obcojęzyczne słowa rytmicznie, z ostrym zaśpiewem, jak na zawołanie. Jej oczy wydawały się nagle zawierać w sobie wszystko, co Bruudz’th mógł sobie wyobrazić. Nie sposób było skupić się na jednym miejscu, aspekcie, emocji. Przebywanie w jej towarzystwie było w tym momencie czymś, czego ork się nie spodziewał, na co zdecydowanie nie był gotowy. Ilość bodźców sprawiała, że zmęczone zmysły przestawały radzić sobie z przetwarzaniem sygnałów. Mężczyzna dostał solidną, zanim usłyszał pierwsze słowo od nieznajomej. Z nieznanego orkowi języka przeszła na wspólny, dalej zachowując rytm:

- Dzik dopiero ujrzy światło dzienne, kiedy serca zapłoną. A płonąć będą płomieniem prawdziwym, jasnym i sprawiedliwym. Katera z Karlgardu to paskudna oszustka, która zdziera z biednych, a z bogatym chciałaby się układać. Wybij jej zęby, jak ją spotkasz.

Nagle - urwała. Spojrzała na młodszego orka niepoukładanym wzrokiem, wciąż jakby trochę nieobecna. Poza tym, wydawała się jednak zupełnie normalna i w miarę świeża. Poprawiła pierścień na wskazującym palcu i dodała coś, co zupełnie nie pasowało do poprzednich zdań. Kiwnęła głową, wskazując na Rashudiego:

- A tym, to się wcale nie martw! Nie on pierwszy, nie ostatni, nas też to czeka. Szybciej niż później, złoty podróżniku. Szybciej niż później! A Twojego brata nie znam, to i skąd mam wiedzieć.

Sprawiała wrażenie wyraźnie rozbawionej, kiedy komentowała sytuację na rynku. Ciężko powiedzieć, która część cieszyła ją najbardziej, ale humor dopisywał jej niezmiennie i niezmiernie. Orczyca machnęła ręką, jakby od niechcenia, z drobnym uśmiechem. Oddała orkowi jego monetę, po czym odeszła bez większego pożegnania.

Re: Rynek miejski

14
Powoli ruszył przed siebie, nie bardzo jeszcze wiedząc gdzie ma iść. Jego umysł był wciąż przesiąknięty bodźcami ofiarowanym od orczycy.

Przestąpił parę kroków, po czym przystanął.
- Nieeeee no, te miasto jest pojebane - oznajmił zarówno sobie jak i całemu światu ork.
Zdecydował się skierować w stronę karczmy, miejscu w którym nocował poprzedniej nocy. Ruszył żwawo planując jeszcze po drodze uzupełnić zapasy suchego prowiantu i wody.

Po zakończeniu każdego zlecenia świat stawał do niego otworem. Nigdy nie było wiadomo, który to otwór, bo w różnym stanie sfatygowania zdarzało mu się kończyć wojaże. Jednak tym razem było lepiej niż gorzej. Chciał ruszyć na północ. W tej chwili miał w głowie dwie dostępne trasy. Pierwszą był szlak do Irios przez Gryfie gniazdo i szukanie w lokalnym porcie dalszej komunikacji. Drugą opcją było przebycie trasy do Karlgaardu i dalsze szukanie drogi czy to morskiej czy lądowej.

Nie tracąc czasu dokonał szybkich zakupów u straganiarza i wciąż ważąc obie opcje w myślach przekroczył próg karczmy.
Zjadł samotnie wieczerzę mimo późnej pory i pijackich krzyków roześmianej gawiedzi, po czym zległ na łożu w pokoju mocnym snem.

Wstał wcześnie przy pierwszych podrygach budzącego się miasta. Zawędrował do głównej izby na śniadanie popite cienkim piwem. Zebrał manatki, uiścił należną zapłatę karczmarzowi i poszedł na miejski plac handlowy szukać taborów handlarzy. W panującym tu rano ścisku, wśród koni, bydła, pachołków i pospolitej tłuszczy chciał znaleźć okazję do zatrudnienia się w karawanie zmierzającej do Karlgaardu.
Dlaczego tam? Ano z prostego powodu, do Karlgaardu było po prostu bliżej o dobre parę dni drogi niż do Gryfiego Gniazda.

Re: Rynek miejski

15
O tej porze roku, Wushoh było dokładnie tym, czego należało spodziewać się po mieścinie w sercu pustyni. Pożegnaniem właśnie. Bardzo tłocznym, gorącym, głośnym i dziwnym, jak nietrudno było zauważyć.

Ostatnie karawany przybywały do miasta, aby zamknąć sezon transportowy jeszcze przed upalnym latem. Pustynia już teraz nie sprzyjała karawanom, jeśli chodzi o temperaturę i okoliczną naturę. Za kilka tygodni tylko najwięksi desperaci będą wychylać nosy ze swoich chłodnych piwnic, Drwimir jeden raczy wiedzieć w jakim celu. Przedsiębiorczy hurtownicy wywozili więc pierwszy urobek, a przywozili narzędzia, sprawnie kursując między okolicznymi miasteczkami. Mieszkańcy okolicznych wsi wyjeżdżali z miasta, zwijając swoje kramy. Lokalni górnicy schodzili pod ziemię z nadzieją, że znajdą tam cenne kruszce, nim pierwsze jesienne wiatry choć trochę ochłodzą piaszczyste wydmy.

Słońce powoli wychodziło za widnokręgu, malując osadę miedzianymi promieniami. Skromne chaty przypominały sobie z wolna, jaki żar spadnie na ich mieszkańców za kilka dni, może tygodni. Grzały się niczym leniwe koty, wystawione na zachód słońca w pierwszym szeregu. I tylko mur dookoła miasta bezczelnie przysłaniał niebo, dając niektórym karawanom trochę cienia. A, trzeba przyznać, przed oczami mężczyzny rysowała się cała panorama karawan, jakie tylko wymyślono po tej stronie Gór Daugon.

Przed najbliższą z karawan, właśnie zbierającą się do drogi, stał pucołowaty niziołek. Kamizelka świeciła mu się prawie wcale, jak na rasowe standardy, za to pięknie skrojona na miarę. Wrzeszczał coś o ostatnim transporcie do Karlgardu, “tylko dla prawdziwych chwatów”. Jego grupa wydawała się ruszać lada moment, a i rozmiarami przewyższała wszystkie pozostałe. Wydawał się najbardziej solidną i bezpieczną z opcji, co rusz werbując nowych ludzi do wspólnej podróży.

Tuż pod murem znajdowała się też tablica ogłoszeń, a na niej różne skrawki papieru. Większość z nich dotyczyła ofert handlowych. Jedno z ogłoszeń wyróżniało się, napisane dość krzywymi literami, na pogiętym pergaminie. Oferowano w nim całkiem pokaźną sumę, w zamian za uczestnictwo w “karlgardzkim programie badawczym”. Obiecywano też transport na miejsce, wliczony w wynagrodzenie. “Kontakt w sprawach pilnych: Abelyn, Zielona Tancereczka” skwitowane było adresem dla interesantów.

Kawałek dalej, z daleka od rynkowego zgiełku, zebrała się grupka orczych najemników. W ciszy i skupieniu przygotowywali swój ekwipunek. Każdy z nich nosił się skromnie, a przy okazji sprawiał wrażenie sprawnego fizycznie. Mięśnie błyszczały im w słońcu, wysmarowane czymś na kształt kremu czy oleju. Nie wydawali się chętni do wspólnej pogawędki, ani tym bardziej podróży z kimkolwiek z komercyjnych karawan. Ich worki i torby z zapasami wciąż leżały na jednej kupce, w oczekiwaniu na juczne zwierzęta.

Obserwując cały ten zgiełk, Bruudz’th przypomniał sobie o jeszcze jednej karawanie. Majątek Rashudiego wciąż czekał, aż ktoś go sobie w końcu przywłaszczy. Niestety, spotkanie z mieszkańcami Wushoh nie wyszło mu na zdrowie. Pora opuścić to przeklęte miasto...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wushoh”