Re: Rynek

16
Sytuacja zaczynała być coraz bardziej skomplikowana. Chciał zwyczajnie przejść z koniem na drugi koniec rynku, a wyszły z tego zamieszki. Coż może zdziałać jeden elf i rumakiem. Do tego strażnicy zaczęli wkraczać do akcji, co było bardzo nie na jego rękę. Wtem dotarł na miejsce, momentalnie dostał polecenie zniknięcia z tego miejsca. No cóż, nie chciał się narażać, więc nie zsiadając z konia, ruszył w stronę, którą polecił mu handlarz. Pewnie tam ponownie się spotkają, nie chciał sam wędrować do ujścia, nie odnalazłby się tam. Gnał galopem, biedni ludzie, którzy wpadliby pod kopyta jego rumaka. Nie chciał nikogo krzywdzić, ale nie chciał też zostać złapanym i siedzieć w lochach przez jakiś czas. Mało produktywne byłoby to zajęcie. A on chciał tylko zwiedzić świat...

Re: Rynek

17
Zygfryd, Anchet.
Panowie postanowili skupić na sobie całą uwagę strażników oraz dwóch z tłum, którzy stanęli naprzeciwko. Tlum widocznie zelżał po tym jak strażnicy - połorkowie zeszli na dół i skierowali się do tej dwójki. Wyglądali dość paskudnie. Więcej było z nich z orków niż z ludzi. Ubrani w lekkie zbroje, adekwatne do klimatu. Nie posiadali karwaszy czy też hełmów. Wystarczyła im zwykle okrycie tułowia (niestety nie wiem jak ta część zbroi się nazywa). Tak więc zaczęli iść dość wolnym krokiem do kupca oraz woja. Ludzie i nie ludzie rozstępowali się przed nimi. Twarze żołnierzy były dość zacięte. rozglądali się oni w tłumie w poszukiwaniu elfa. Ale Aartowu udało się wymknąć spod czujnego oka strażników. Tym razem nikt z tłumu nie zatrzymał długouchego, któremu udało się skryć w jednej z odchodzących uliczek od rynku.

Strażnicy tymczasem zainteresowali się tym co kupiec ma w wozie.
- No pokaż no bratku co posiadasz w swoim wozie - powiedział niższy, brzydszy żołnierz we wspólnej mowie - Czy to na pewno aby nie przewozisz żadnych nielegalnych towarów. Pamiętam, że nie tak dawno gościłeś w naszych loszkach. Prawda że przyjemnie ci tam było, nieprawdaż? - strażnik posłał przy tym Zygfrydowi dość paskudny uśmiech.
Tymczasem drugi z połorków dostrzegł na wozie starą kobiecinę, która prosiła kupca o darmowe zabranie do Ujścia. Następnie zagadał coś do tego Brzydkiego. Chwilę się naradzali, by potem ten mniejszy, który pytał o zawartość wozów spytał kupca:
- Od kiedy przewozisz ludzi poszukiwanych listem gończym - tutaj jego wzrok powędrował na kobietę, która wygodnie mościła się na skórach znajdujących się na wozie - Jest ona poszukiwana listem gończym za liczne oszustwa- głos strażnika stał się bardzo nieprzyjemny - Przeszukać wóz i to natychmiast!
Drugi, Wyższy i Ładniejszy, zaczął dłonią przywoływać innych strażników, którzy do tej pory znajdowali się w tłumie. Sytuacja nie przedstawiała się za dobrze
- Może ten wichrzyciel, elf w rzyć chędożony jest także waszym towarzyszem? - ostre i natarczywe pytanie zostało skierowane w stronę Archenta. Zadał je ten "Wysoki i Ładniejszy" strażnik.


Aart.
Tymczasem elf udał się bocznymi uliczkami od rynku oraz miejsca zamieszania. Strażnicy najwidoczniej upatrzyli sobie go jako kolejnego mieszkańca lochów. Długouchy zapewne nie chciał tam wylądować. Błądzenie uliczkami miasta nie było takie straszne. Nie znajdowało się za wiele ludzi, więc elf nie wzbudzał podejrzeń. Wszystko wskazywało na to, że spokojnie i bez przeszkód dojedzie do bram miasta. Wskazywało, ale ...
W jednej z uliczek odchodzących od głównego traktu, którym jechał usłyszał krzyki kobiece:
- Pomiłujcie, litości!
Po tym słychać było kobiecy krzyk.
- Pomocy! - Głos niewiasty był rozpaczliwy. Ewidentnie znalazła się w potrzasku. Czy jednak elf jej pomoże?


Kolejność dowolna.

Re: Rynek

18
Wyrwanie się z opresji było tym, czego potrzebował. Podekscytowanie i zdenerwowanie opadło, adrenalina znalazła w końcu swoje ujście i elf mógł na spokojnie przemyśleć to i owo. Nie oglądał się za siebie, miał nadzieję, że nie wpadnie w oko strażnikom, którzy zapewne polowali na niego na rynku. Oślizgłe lochy czekały na takich bogu ducha winnych osobników, jak on. Miał jedynie nadzieję, że nie pojmą jego nowych towarzyszy w drodze, nie za bardzo widzi mu się podróżowanie w odosobnieniu. Może tak wrócić i zobaczyć co się dzieje? Nie, to byłoby zbyt ryzykowne przedsięwzięcie, zwłaszcza, że jeszcze nie za dobrze znał tych dwóch. Trudna sytuacja, zwłaszcza, że oni po niego przyszli, a także doradzili co ma zrobić.
Spokój jednak nie trwał długo. Jego wewnętrzną walkę ze samym sobą przerwał rozpaczliwy krzyk. Błaganie o pomoc, wypowiadane kobiecym głosem, słychać było z niedaleka. Młody elf, chociażby nie wiadomo, jak tego by nie chciał, musiał sprawdzić co się dzieje. Nie jest typem aż takiego samoluba. Przywiązał konia do pierwszej lepszej barierki i szybkim, choć bezszelestnym krokiem podążył w okolice miejsca domniemanego napadu na kobietę. Ukryty w ciemności poszukiwał swojego celu. Instynktownie strzała znalazła się przy łuku, cięciwa została naciągnięta. Wyborowy łucznik spoglądał teraz na przepychankę i oceniał swoją pozycję, a także ową sytuację. Czy zmuszony zostanie oddać strzał?

Re: Rynek

19
- Było tam chłodno, Gurke - powiedział Zygfryd do niższego półorka - i byłoby przyjemnie, gdyby nie codzienny widok twojej mordy.
Gurke często stał na warcie w lochach i lubił ucinać sobie bezsensowne pogawędki z więźniami. W istocie urozmaicało to czas Zygfrydowi. Wyszedł z więzienia dokładnie trzy dni temu. Na swoje szczęście nie zdążył jeszcze nabyć niczego nielegalnego. Dwie kusze, jego kolczuga, hełm, trochę wody i jedzenia. To wszystko, co miał na wozie. Jeśli nie liczyć starej banitki, rzecz jasna. Przez chwilę pomyślał, że lepiej byłoby może dać nogę, jak elf. Teraz wszak było już za późno.
- Dobrze wiesz, Gurke, że towary na wozie nie są trefne - powiedział Zygfryd, obserwując szperających strażników. - Chyba nie oddałbyś mi niczego nielegalnego? Nie ty?
Istotnie. Majątek, który posiadał Zygfryd, to majątek, który zwrócono mu po odbyciu kary. Brzydki półork o imieniu bohatera osobiście dokonywał inwentaryzacji. Handlarz uwielbiał przekomarzać się z tym strażnikiem - stara zażyłość z lochu.
- Poza tym, czy ty widzisz, żebym ja kogoś wiózł? Stoję w tym waszym zasranym mieście i przez trzy dni już próbuję je opuścić. Zresztą, pewnie byś sobie tego życzył? Mam dla ciebie prezent - dodał po krótkiej pauzie. - Schwytałem banitkę, patrz - demonstracyjnie wskazał palcem - tam siedzi!
All that is gold does not glitter,
Not all those who wander are lost;
The old that is strong does not wither,
Deep roots are not reached by the frost.

Re: Rynek

20
Zygfryd oraz Anchet.

Gurke, jak nazwał kupiec orka, minę miał nietęgą oraz dość krzywy uśmiech, kiedy to nie tak dawny więzień robił sobie jaja z niego w trakcie przeszukiwania wozu. I zgodnie z tym co powiedział kupiec, nie znalazło się na nim nielegalnego za co można by było zatrzymać Zygfryda. Strażnik, po przeszukaniu, odszedł niepyszny i niezadowolony.
Co do starej kobiety, która umościła sobie posłanie na skórach strażnik postanowił być dość ostry. Już miał iść w jej kierunku i zdjąć ją w dość brutalny sposób z wozu. Niemniej babinka kiedy to zorientowała się, że o niej mowa, zerwała się szybko niczym ryś ze skór. Wywaliła przy tym to, co miał Zygfryd pod skórami. Owoce, przyprawy i mięso wypadło na ziemię. Sama kobiecinka zaś pobiegła wgłąb uliczek znajdujących się wokół rynku.
- Za nią! - ryknął Gurke, po czym sam ruszył w uliczki.
To samo zrobił większy i wyższy półork, który stał przy Anchecie i chciał się z nim jakoś wdać w "rozmowę". Wojak jednak był nieporuszony, więc strażnik nie zrobił nic. Pobiegł za swoimi kompanami w uliczki, zostawiając kupca, wojaka oraz rozwalony dobytek Zygfryda na ziemi.

Aart.
Elf postanowil wejść w ciemną uliczkę zobaczyć co dzieje się w niej. Tak więc zapraszamy elfa do tego tematu.

Tym samym Aart opuszcza temat. Reszta osób pisze normalnie. Kolejki brak.
Ostatnio zmieniony 11 sty 2013, 19:57 przez Alicia, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Rynek

21
Zygfryd uśmiechnął się prawą stroną swojej twarzy i wyprostował się w siodle, nie ukrywając zadowolenia z niepowodzenia strażnika. Popatrzył chwilę na groteskową pogoń za staruszką, zakładając znów biały turban na głowę dla ochrony przed słońcem, po czym zeskoczył z siodła, przywiązał konia do wozu i zebrał porozrzucany towar znów na wóz.
Usiadł na swoim pojeździe ze skwaszoną miną. Miał za mało ludzi i za mało pieniędzy. Jego jedynym pewnym pasażerem był rycerz Anchet. Ten człowiek nadawał się do tej podróży, ale Zygfryd potrzebował takich więcej. I więcej złota. Jeśli elfowi uda się dołączyć, będzie miał kolejne kilka zębów w kieszeni... I w jakimś kiepskim wypadku strażników na karku.
- Wyruszamy przed zmierzchem - powiadomił Ancheta monotonnym głosem.
Z niechęcią stanął na nogach.
- Heeej! Transport do Ujścia! - krzyknął ponownie - Ludzie, elfy, krasnoludy, orkowie, towary i mieszańce! Najtaniej o tej porze roku! Wyjazd przed zmierzchem!
All that is gold does not glitter,
Not all those who wander are lost;
The old that is strong does not wither,
Deep roots are not reached by the frost.

Re: Rynek

22
Anchet nigdy w życiu nie przypuszczałby, że taka babcia może być poszukiwana listem gończym, ani tym bardziej, że milczenie i krzywe patrzenie się na strażnika nie przysporzy mu kłopotów. Cóż, udało się. Tym razem.
- Dobre to było - powiedział do Zygfryda. - Ciekawe, jak tam nasz długouchy towarzysz. Mam nieco obawy, co do niego.I przykre wrażenie, że i tak wpakuje się w jakąś kabałę.
Rozejrzał się i zastanowił, dokąd mógłby pójść. Nie wymyślił nic ciekawego, karczem miał dość, zamtuzów nie odwiedzał, a jedzenie miał przy sobie. Przywiązał Iskrę do wozu i położył się w miejscu, w którym wcześniej siedziała ścigana kobieta.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Obudź mnie przed wymarszem.
Postanowił uciąć sobie drzemkę.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Rynek

23
Bohaterowie uniknęli nieprzyjemnego przeszukiwania przez strażników miasta. Cóż, nie na darmo mówi się, że kupiec miał głowę na targu. Zygfryd, po tym, jak odprawił półorków w pogoń z kobietą ponownie zaczął nawoływać chętnych do transportu do Ujścia. zamiast chętnych podróżnych podeszło parę żebraczek, które z chciwością zbierały porozrzucane owoce i warzywa podczas przeszukania. Stare, biedne, odziane w byle co kobieciny wręcz zabijały się o pomarszczone i brudne owoce. Praktycznie je sobie wyrywały. W jednej chwili dość niska żebraczka, która przestałą rywalizować z resztą o jedzenie odwróciła się do kupca i powiedziała do niego:
- Niedobrze zrobiłeś, że nasłałeś na Syb strażników. Ona i tak ucieknie, a tobie odpłaci za to - odparła złowróżbnie. - Na twoim miejscu wynosiłabym się jak najszybciej, póki jej gniew cię nie dosięgnął. - Po tym skoczyła między inne żebraczki bić się o owoce.
Kupiec tymczasem niestety nie znalazł na razie innych chętnych na transport do Ujścia. Mieszkańcy czy podróżni omijali jego karawanę, jakby przezorni po tym, jak zainteresowały się nimi władze miasta. Po godzinie, czy nawet więcej bezowocnych poszukiwań zbliżył się do karawany mały chłopiec, odziany po arabsku - miał na sobie luźne, przewiewne szaty, a na głowie zawiązane coś na kształt turbanu. Chłopak miał chyba paręnaście lat na oko, był ogorzały i ciemny. Podszedł do kupca dość śmiało.
- Rabbi - powiedział w mowie wspólnej - Mój pan chce abyś coś dla niego przewiózł do Ujścia. Ważną rzecz. Zapłaci wiele złota za transport. Tyle że rabbi musi iść ze mną po t ą rzecz. Ona być w domu mojego pana przy bramie- tu chłopak wskazał drogę którą pogalopował elf swoim rumakiem. - Pan mój dobrze zapłaci jeśli rabbi da ją wyznaczonym ludziom w Ujściu.
A więc czy kupiec pójdzie z młokosem do tajemniczego zleceniodawcy?

Wojak, który postanowił przespać się trochę przed wyruszeniem. To co jednak mu się przyśniło było dość dziwne. Anchet stał się ptakiem. Przynajmniej mogło mu się tak wydawać, gdyż widział całe miasto właśnie z wysokości. Niczym sokół mógł przemierzać przestworza, widzieć budynki znajdujące się w grodzie. Wielkie, majestatyczne i monumentalne budowle władz miasta a także bogatszych mieszkańców. Stare, rozplepiajace się chatynki biedoty i żebraków. Wiele zakładów pracy, mistrzów, rzemieślników, siedziby cechów. Karczmy, sklepy, targowiska. Więzienie i plac egzekucyjny. Wąskie uliczki, którymi przeciskało się codziennie wielu mieszkańców Karlgardu, a także przybyszów. Anchet mógł zobaczyć całe miasto w największych detalach.
Nagle, jego "lot" zaczął się zniżać. Jego oczom ukazały się wąskie uliczki wokół bramy wyjściowej miasta. Zarysowała się także pewna scena. Pojawił się mu znajomy elf- uciekinier, który zaczął iść w stronę małej, wąskiej uliczki znajdującej się między budynkami.
Kolejne zniżenie lotu. Anchet mógł ujrzeć, że w cieśninie leży jakiś ciemny kształt. Jest on długi, kształtem przypominający ludzkie ciało. Za nim zaś znajduje się kłębowisko małych, ciemnych kształtów. Anchet jednak nie mógł dostrzec kim były osoby znajdujące się w zaułku. Wiedział jedno - w tamtą stronę zmierzał mu znajomy elf.
W tym momencie obraz momentalnie zniknął. Sam wojak zaś zaczął mieć drgawki, coś na kształt tego jakby zerwał się mocny, zimny wiatr. Niemniej mężczyzna w jednej chwili się obudził. Pamiętał dokładnie sen. Zna także najważniejsze punkty, wokół których znajdował się elf.

A więc co zrobią nasi panowie?

Kolejność dowolna.

Re: Rynek

24
Anchet obudził się nagle. Wydawało mu się, że temperatura spadła o kilkanaście stopni. Było mu zimno, trząsł się lekko.
Wstał i rozejrzał się. Zygfryd gadał z jakimś dzieciakiem, może żebrakiem, może małym posługaczem, tego mężczyzna nie wiedział. Myślami powrócił do snu. Było to dziwne, nigdy nie śniło mu się nic podobnego. Co więcej, prawie nigdy nie pamiętał tych snów. One po prostu były i tyle. Tym razem każdy, nawet najmniejszy szczegół, utkwiły w jego pamięci. Zszedł z wozu.
Sprawa nie dawała mu spokoju do tego stopnia, że podszedł do Zygfryda i powiedział:
- Idę coś załatwić. Jeżeli nie wrócę przed wyjazdem, to zaopiekuj się Iskrą, dogonię was jakoś.
Po czym poprawił miecz przy pasie, przeciągnął się i odetchnął głęboko.
Sprawdźmy, czy zaczął miewać prorocze sny.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Rynek

25
Zygfryd wyczekiwał tej okazji całe trzy dni. Słowa "Pan mój dobrze zapłaci" rozbrzmiewały w jego głowie, jak najpiękniejsza muzyka, wypełniały jego umysł uczuciem ulgi i wizją sukcesu. Nie zastanawiając się wiele kazał chłopakowi wsiąść z nim na wóz i pokazać drogę.
- Nie zwlekaj zbyt długo, rycerzu! - powiedział Anchetowi na pożegnanie.
W zasadzie pieniądze miał już w kieszeni, a w razie niepowodzenia Ancheta Zygfryd wzbogaciłby się jeszcze o dobrego konia. Mimo to zbrojny kompanion byłby w tej drodze bardziej pożądany niż majątek wabiący rzezimieszków.
Słuchając terkotu kół i dzwonienia podków o bruk Zygfryd nakręcił i załadował swoją kuszę.
- Prowadź dalej, chłopcze. Czy towary twego pana są odpowiednio strzeżone?
All that is gold does not glitter,
Not all those who wander are lost;
The old that is strong does not wither,
Deep roots are not reached by the frost.

Re: Rynek

26
Tak więc zarówno kupić jak i wojak postanowili udać się w głąb miasta aby sprawdzić swoje przeczucia czy też spróbować "okazji marzeń". Anchet poszedł wcześniej i inna trasą niż Zygryd. Obaj panowie opuścili rynek, Anchet jedynie ze swoją bronią, Zygfryd zaś zabierając cały swój kram.

Zygfryd oraz Anchet przenoszą się do tego wątku: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=38&t=123

Re: Rynek

27
Dwóch mężczyzn, w przepoconych i zakurzonych płaszczach weszło na rynek. Podczas podróży nie nadarzyły się im żadne problemy, nic co mogło przeszkodzić im w celu jakim było odnalezienie Karigardzkiego kupca i zawarcia z nim nie małej transakcji, dotyczącej obrotem oliwkami, cytrusami i rudą żelaza. Oliwki i cytryny należały do Luigi Ucci - człowieka, których reprezentowali mężczyźni, Fabio Seretto nazywał się człowiek z którym mieli się dzisiaj spotkać. Już drugi dzień byli w tym mieście. Wczoraj wieczorem przybyli do miasta, jednak jedyne co udało im się odnaleźć to zajazd, w którym spędzili noc. Nie był on specjalnie luksusowy, ale też nie było w nim nic co powodowałoby problemy. Właściciel zajazdu o wiele nie pytał, właściwie nikt za bardzo się nimi nie interesował odkąd wkroczyli do miasta. Ostatnim życzliwym słowem jakie otrzymali wcześniej było pozdrowienie jakiegoś kupca na trakcie.
Teraz wyszli na rynek. Szli zwyczajnie, pieszo - swoje szkapy zostawili w zajeździe. Przed sobą unosił się zgiełk wykłócających się ludzi, a pośród nich musiał się znajdować Fabio do którego tu przybyli.
- Jak on miał wyglądać? - mruknął Brandr, rozglądając się po rynku.
- O pół głowy wyższy ode mnie, ciemnowłosy, do tego z orlim nosem. Wątpię jednak byśmy go tutaj znaleźli, musimy znaleźć jego magazyn albo stoisko na tym targu.
- Przepraszam! - wydukał powoli Brandr, w stronę jednego przechodnia - Wie Pan może gdzie trafimy na stoisko Fabia Seratto?
Mężczyzna, tak bo przechodzień był mężczyzną, splunął tylko na ziemię i poszedł dalej, ignorując Brandra i Sullivana.
- Może nie zrozumiał... - powiedział pocieszając się Brandr.
- Na pewno - przyznał cynicznie Sullivan - co za nieprzyjazne miasto. Dobrze - westchnął - poszukajmy go na tych stoiskach.

Re: Rynek

28
Karhard. Miasto pełne zgiełku, dziwek i złodziei. Nieprzyjemnej i nadużywającej władzy straży, a także tłumu skłonnego do przemocy, kiedy tylko dostanie jak najmniejszy impuls. Podróżni tego jeszcze nie wiedzieli, ale parę ulic dalej toczyła się prawdziwa walka o życie. Niemniej, zgiełk i hałas nie doszedł jeszcze do okolic rynku, na którym panował typowy dla tego miejsca zgiełk. Wśród tego harmideru znalazło się miejsce dla cudzoziemców. Zapewne nie znali tak dobrze miejscowego języka. Próbowali porozumieć się z okoliczną osobę czy nie wiedział gdzie znajduje się niejaki kupiec Fabio Seratto? Mężczyzna jednak zrobił głupią minę i nie odpowiedział nic. Jedynie rzucił słowami niezrozumiałymi kompletnie dla kupców. Zapewne była to lokalna mowa. Po tym splunął podróżnym pod nogi i poszedł w swoją stronę. Mężczyźni mieli rację, Karlgard wydawało się nieprzyjemnym miastem.
Pewnie podróżni stali by dalej i nie wiedzieli co ze sobą zrobi c, gdyby nie podszedł do nich ogorzały, mały chłopiec, ubrany na modłę orientalną - luźna, przewiewna szat, z czymś na kształt turbanu. Malec miał ciemną karnację, ciemne włosy. Jego oczy patrzyły bystro na przechodniów, wręcz chciwie. Widać chłopiec, choć młody, był kuty na cztery łapy.
- Panowie, panowie - powiedział w mowie wspólnej, zrozumiałej dla kupców - Szukanie pana Fabia Seratto? Wiem, gdzie można go znaleźć. Ale to będzie kosztowało dwa albo trzy zęby - chłopak powiedział cenę za udzielenie informacji. Ale czy rzetelnych?

Re: Rynek

29
Zwalniając z galopu w kłos, mężczyzna pozwolił swemu "rumakowi" nieco odetchnąć. Nie zatrzymując się nawet na chwile, mężczyzna zaczął się rozglądać za jakimkolwiek zbiornikiem wodnym, czy to studnia, fontanna czy też ściek. Biorąc pod uwagę klimat panujący tutaj, jego dobre chęci spełzną na niczym i będzie musiał latać umorusany we krwi do końca pobytu w tym zadupiu. Choć z drugiej strony jego teraźniejszy stan może odpędzić niechciane towarzystwo, a nawet lepiej, przypędzić strażników, co by mu pomogło w wyjaśnieniu sprawy ze złodziejem koni.
Jeżeli Rengar znajdzie jakąkolwiek studnie, nawet jeżeli by z niej jebało gorzej niż z chaty żony rybaka, mężczyzna przepłucze się by nie być już dłużej chodzącym skrzepem krwi. Przy okazji będzie się rozglądać czy przypadkiem nikt nie chce z nim "potańczyć" w żelaznym akompaniamencie. Oprócz tarczy zawieszonej na lewej ręce, cały swój rynsztunek Rengar ma zabezpieczony, no oprócz kolejnego noża w rękawach.

Ostatnio zmieniony 29 mar 2013, 12:19 przez Rengar, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Rynek

30
W takich miejscach ciągle na uwadze ma się swoją sakiewkę, złodzieje lubią tłok i twoje pieniądze, dwóch wędrowców dobrze zdawało sobie z tego sprawę. Może to już podchodzi pod paranoje, ale czasami w nowym mieście ma się wrażenie, że każdy chce cię okraść, tak też wydawało się w tym przypadku. Co nie znaczy, że nie można być uprzejmym, za nią można zawsze wiele kupić.
- Szukamy, szukamy - potwierdził Brandr - ale póki co chcemy zaufać własnym siłom. Dziękujemy.
W końcu marnotrawstwem byłoby dawać dwa zęby, jeśli Seratto miałby się znajdować tuż obok na rynku.
- Może tu wrócimy, jakby... - nie skończył, nie chcąc wróżyć porażki - ale, dzięki.
Rzucił tylko spojrzenie koledze. Nie miał w nawyku ufać obcym i częściej wolał polegać na własnych siłach. Z resztą zwykle pierwsza okazja nie jest najlepsza. Lekko tylko uśmiechnął się w stronę chłopaka i zaraz dwójka panów wyminęła chłopca, zagłębiając się w handlowy zgiełk miasta.
Nie stracił jednak przez to na czujności, przeszedł parę metrów dalej i obejrzał się, zerkając kątem oka co zrobił potem chłopak. A tak, na wszelki wypadek. Ktoś mógłby nazwać to ciekawością albo jakąś obawą, strachem, jednak jakie zagrożenie mógł stanowić mały chłopiec? - Niewielkie. Jakiś cichy głos powiedziałby, że to nawyk.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”