Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

46
POST BARDA
Levant nie mógł wziąć sobie za żonę pierwszej lepszej panienki, a może to sama panienka, teraz już pani, uznała, że musi walczyć, zamiast czekać na ratunek? Tylko jedno z tych wyjść nie zakładało bierności.

- Puść mnie! - Wrzeszczała żona, nadal starając się dorwać Verę pazurami. Narobiła już tyle szkód, ile mogła, pozostawało jej złapać Verę za dłonie, którymi Vera trzymała jej włosy, i w nie również spróbować wbić paznokcie. Upomniany Ilithar wyciągnął zza pasa jakąś szmatkę, która równie dobrze mogła służyć mu za chustkę do nosa, po czym bezceremonialnie wepchnął ją Girelli do ust... a przynajmniej starał się. W momencie odskoczył jak oparzony!

- Dziabnęła mnie! - Pożalił się głośno i wtedy obaj piraci zrozumieli, że nadszedł koniec szarmanckiego traktowania. Ilithar nie wahał się, by strzelić szlachciankę otwartą dłonią w twarz. Skoro nie zachowywała się grzecznie, nie będzie grzecznie traktowana. Znów podniósł się płacz, tym razem zagłuszony przez materiał w ustach. Przerażone spojrzenie prześliznęło się po obecnych, a policzek wykwitł czerwienią.

Leobarius westchnął i opuścił wzrok, jakby nie chciał na to patrzeć.

- Nie tak winniśmy taktować kobietę. - Pouczył Verę. - Jednak rozumiem, że to niezbędne. Ilitharze, mój drogi chłopcze, przynieś linę, bardzo cię proszę.

Półelf wyruszył, jednak Leobarius i Vera nie zostali sami. Kurnik był umiejscowiony tuż przy głównym przejściu, które prowadziło na górny pokład. Wkrótce zebrała się większa grupka osób. Piraci najwyraźniej znaleźli sobie rozrywkę w obserwowaniu, ale ich liczba również zastraszyła Girellę.

- Nieczęsto gościmy kobiety na statku. - Powiedział kapitan mimochodem, choć jego słowa były skierowane do więźniarki. - Ktoś w pani położeniu, pani Levant, zrobiłby mądrze, nie zwracając na siebie uwagi tych mężczyzn.

- Całkiem ładniutka, co? - Zaśmiał się Mikk z Karlgardu, który stał na przedzie piratów. Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami obserwował szlachciankę.

- Uważaj, bo podobno gryzie! - Odpowiedział mu niziołek, ten sam, który kiedyś na plaży wrobił Corina w trzymanie magicznego sztyletu, który nie chciał odkleić się od dłoni. Mężczyźni zarechotali. - Ale w piczy zębów nie ma!
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

47
POST POSTACI
Vera Umberto
Zaklęła szpetnie, gdy została ponownie podrapana, nie siląc się już na wymuszoną kulturę, jaką kazał jej zachowywać Leobarius podczas balu. Tutaj była na swoim terytorium, nawet jeśli statek nie należał do niej; tutaj protekcjonalne komentarze Girelli będą kończyć się tak, jak jej bunt skończył się teraz - a policzek w twarz był zaledwie początkiem tego, co mogło ją czekać, jeśli nie będzie współpracować. Rzuciła Gregorowi wściekłe spojrzenie, a potem tym samym przesunęła po zebranych dookoła piratach. Na pewno dwie szarpiące się kobiety były dla nich ciekawym widokiem, nawet jeśli walka nie była szczególnie wyrównana.
- Wypierdalać - warknęła w reakcji na rzucane przez nich komentarze. Domyślając się, że to nie zadziała, przeniosła wzrok na ich kapitana. - Gregor, czy zechciałbyś... nie wierzgaj, kurwa mać... zechciałbyś im kazać wypierdalać?
Szarpnęła wściekle płaczącą Girellą. Przez lata parania się wybranym przez nią zawodem osiągnęła pewien poziom znieczulenia, więc jej łkanie nie robiło na niej wrażenia, ale nie znaczyło to, że zamierzała pozwolić na to, co sugerowała załoga Białego Kruka. Lepiej dla niej by było, gdyby wylądowała jednak na Siódmej Siostrze, gdzie Vera mogłaby kontrolować pomysły, na jakie wpadali jej ludzie.
- Na twoim miejscu bym przemyślała swoje nastawienie, kochana - powiedziała do pani Levant cicho. - Niewiele masz tu osób, które są skłonne znosić twoją obecność bez skorzystania z niewątpliwej okazji i tego, co masz pod kiecką. Jak będziesz mnie drapać, to za chwilę nie będziesz miała nikogo. Możesz wrócić do Hectora nietknięta, możesz wrócić... po prostu żywa. A możesz nie wrócić wcale, jeśli okażesz się nieprzydatna. Jak nie odzyskam swojego człowieka, nie będę też mieć powodu, żeby znosić ciebie.
Puściła ją dopiero wtedy, gdy Ilithar przyniósł sznur i unieruchomił jej nieustannie drapiące ręce. Zanim związał obie, Vera czubkiem sztyletu nacięła szew łączący lewy rękaw kobiety z resztą sukni i oderwała go. Przeciągnęła kawałek fioletowego materiału przez swój pasek i ponownie szarpnęła Girellę za włosy. Nie tak powinno się traktować kobietę, zdecydowanie.
- Włosy też mam ciąć, czy się uspokoisz? - spytała, pochylając się nad nią. - Wiadomo, że Hector nie boi się takich, jak my, bo jest taki sam, jak nie gorszy.
Jak słowa Leobariusa i Very do niej nie przemówią, będzie miała okazję z pierwszego rzędu przekonać się, jakie podobieństwa piraci dzielą z jej mężem. Kapitan nie wiedziała, jak Gregor zarządza swoją załogą i na ile trzyma ich w ryzach, a na ile jego kultura i szarmanckość ogranicza się do miłych słówek. Obejrzała swoje dłonie i przetarła palcami policzek, by sprawdzić, czy krwawi.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

48
POST BARDA
Jeśli na Kruku kiedykolwiek pojawiały się takie kobiety, były raczej wyłącznie partnerkami Leobariusa lub oficerów, aniżeli więźniarkami. Chłopcy przyglądali się pani Levant z zafascynowaniem i Vera mogła mieć przeczucie, że Girella nie skończy zbyt dobrze, jeśli zostanie porzucona załogantom Białego Kruka. Ich kapitan mógł być dostojny i wyważony, ale pozostali byli tylko piratami, dla których nie było świętości. Taka czysta, zadbana kobieta była jak nagroda od losu!

- Panowie. - Gregor kiwnął załodze głową, sugerując, iż mają dostoswać się do prośby kapitan Umberto. Mężczyźni ruszyli się, choć nie bez ociągania.

Wkrótce znów zostali sami, również z Ilitharem, gdy ten wrócił z liną. Girella została spętana jak groźny przestępca. Siłą rzeczy musiała się uspokoić, nawet zaczęła na nowo rozpaczać, choć wciśnięta w usta szmata zmieniała jej szlochy w przytłumione pomruki. Vera uzyskała fant, którego potrzebowała - rękaw. Zadrapanie na policzku krwawiło tylko odrobinę.

- Vero. Chodźmy, nie dręczmy jej dłużej. - Poprosił, ponaglając kapitan Umberto. - Teraz musimy odbić od brzegu. Kogo wyślesz z posłaniem do admirała Levanta? Sugerowałbym użycie portowych sierot.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

49
POST POSTACI
Vera Umberto
Ruszyła za Leobariusem, ocierając policzek z tych kilku kropli krwi, które wypłynęły z płytkiego rozcięcia. Nie zaszczyciła już Girelli swoją uwagą, bo dostała od niej to, czego chciała, ale nie znaczyło to, że o niej zapomniała.
- Nie rzuć jej na pastwę piratów - powiedziała do Gregora, zanim poruszył temat posłańca. - Jeśli nie będziesz w stanie ich kontrolować, zabiorę ją na Siostrę. Śmierć czasem jest lepszym rozwiązaniem niż niektóre wyroki losu, na jakie skazywane są kobiety. Nie chcę być odpowiedzialna za coś takiego.
Wyciągnęła fioletowy rękaw zza paska i złożyła go w równy kwadrat. Czy to wystarczy, żeby Levant zadbał o to, by Corin przeżył? Jeśli nie było już za późno, może tak. Nie pozostało jej nic poza nadzieją, a ta ponoć była matką głupich.
- Posłuchaj sam co mówisz. Admirał Levant, portowe sieroty. Nie dopuszczą obdartego, śmierdzącego dzieciaka do kogoś o jego statusie. Wyślę kogoś, żeby wynajął posłańca. W porcie jest chyba jedno miejsce, które zajmuje się tego typu usługami. Muszę jeszcze napisać list.
Jesli wrócili do kajuty kapitańskiej, usiadła na tym samym krześle, z którego wstała przedtem. Opuszkami palców przesuwała bezwiednie po delikatnym materiale oderwanego rękawa.
- Co z twoim planem zyskania na niej więcej, niż Corin? - spytała. - Nie widzę, w jaki sposób może być ważna dla Kompanii. Nie wiem, jakie zresztą znaczenie dla Kompanii ma jej mąż, ale nawet jeśli jakimś cudem jest jednym z założycieli, nie każesz im zaprzestać działań całej organizacji tylko po to, żeby mogli ją odzyskać. To ich tylko rozwścieczy. Jeszcze bardziej, niż teraz.
Zastukała paznokciami w blat.
- Nadal myślę, że powinnam zaoferować wymianę jednego za drugie i dotrzymać słowa.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

50
POST BARDA
Gregor patrzył w stronę Girelli, jakby rozważając słowa Very. W jego spojrzeniu nie było typowego zatroskania, raczej zimno i bezwględność. Również kapitan Białego Kruka miał w sobie brzydką, nienawistną cząstkę, która kazała mu porzucić dobroduszność.

- Czy śmierć jest lepszym rozwiązaniem od tego, co teraz może spotykać pana Yetta? Modlę się, by jej mąż był tak łaskawy, jak ty, Vero. - Skomentował. Vera mogła odnieść wrażenie, że gdyby od niego to zależało, odesłałby kobietę może i w jednym kawałku, ale opłakanym stanie. - W momencie, gdy ona jest tutaj, a my mamy przewagę, uważam, że admirał czeka na jakikolwiek kontakt, od sierot czy nie. Ale zrobisz, co uznasz za słuszne. - Dodał. To była sprawa kapitan Umberto.

Popowadził ją do swojej kajuty. Łajba zabujała się pod ich stopami - cumy zostały zwolnione i statek był gotowy do odpłynięcia na otwarte wody. W porcie podniósł się krzyk - spośród głosów dało się wychwycić te, które nakazywały statkowi natychmiast wracać. Biały Kruk nie mógł czekać, gdy jego pokład był kolejny do sprawdzenia.

- Oby nie było z tego dodatkowych problemów. - Powiedział Leobarius, patrząc w stronę drzwi swojej kajuty, jakby oczekiwał, że wkrótce ktoś wpadnie z raportem.

Tym razem Vera mogła skorzystać z gościnności. Gregor zaoferował jej szklankę swojego ulubionego alkoholu.

- Masz słuszność. Skupmy się na odzyskaniu pana Yetta nim będziemy myśleć o tym, jak bardziej im zaszkodzić. Bardzo żałuję, że na balu niczego nie zasykaliśmy, a wręcz przeciwnie - straciliśmy, pana Yetta i efekt zaskoczenia. Nasi towarzysze z Harlen nie będą zadowoleni. - Dodał, wspominając pozostałych kapitanów. - Kiedy wymienimy kobietę za Corina... jakie powinny być nasze kolejne kroki?
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

51
POST POSTACI
Vera Umberto
- Ona niczym nie zawiniła - odpowiedziała cicho na słowa Leobariusa, dotyczące Corina. Nie wyobrażała sobie zostawienia tu kogokolwiek na pastwę wygłodniałych piratów, nawet jeśli była to żona Levanta, która podrapała ją po twarzy i rękach. Gregor nie potrafił tego zrozumieć, a Vera nie zamierzała mu niczego tłumaczyć. Pozostało jej mieć nadzieję, że zastosuje się do jej prośby.
Generalnie wydawał się póki co spełniać jej prośby w zaskakująco zgodny sposób. Czyżby zaczęła myśleć trzeźwo i proponowała jedynie rozsądne rozwiązania, czy może robił to tylko z grzeczności, widząc, ile kosztują ją zaistniałe okoliczności? Będzie miała u niego duży dług wdzięczności, jeśli to wszystko się uda. Bardzo duży.
Była przekonana, że Irina lub Osmar zarządzili pójście śladem Białego Kruka i odbicie od brzegu, skoro straż przeszukiwała statki. Na ich pokładzie znajdował się przecież Osmar, który doskonale pamiętał jak skończyła się jego ostatnia wizyta w Karlgardzie. Wiedział, że jest poszukiwany, a pewnie niechętnie zapatrywał się na mniej lub bardziej przymusowy powrót do schowka. Gdy Vera skończy ustalać co trzeba z Leobariusem, połączą statki, by mogła wrócić do siebie i przedstawić im plan... a także umożliwić przejście na Kruka tym, którzy nie chcieli ryzykować życia dla swojego oficera. Zakładała, że zostanie jej szczątkowa załoga. Pytanie tylko jak bardzo.
Gregor zgadzający się na jakikolwiek jej plan był dużym zaskoczeniem. To było coś zupełnie nowego. Napiła się wiśniowego alkoholu, żałując odrobinę, że nie jest to coś mniej słodkiego i klejącego, co mogłaby wypić duszkiem, najlepiej prosto z butelki.
- Przynajmniej wiemy, że rzucaliśmy się z motyką na słońce - westchnęła. - Co możemy osiągnąć z naszymi zasobami? W Ujściu nie wydawali się tak dużą organizacją. Moglibyśmy zebrać całe Harlen, a to i tak byłoby za mało. Zostanie nam polowanie na ich statki i próby nie zostania schwytanym.
Zastukała paznokciami w blat.
- Chciałabym powiedzieć, że zabicie Levanta, ale obawiam się, że znajdzie sposób, żeby się przed tym się zabezpieczyć - zamilkła znów, a jej nieobecne spojrzenie nie odrywało się od haftowanego obrusu. - Nie wiem, Gregor. Po raz pierwszy w życiu naprawdę nie wiem. Nie chcę popełnić żadnego błędu, nie mogę sobie na to pozwolić.
Bała się podejmować decyzje, wiedząc, że zbyt często ostatnio podejmowała niewłaściwe. Bezczynność też nie była dobrym rozwiązaniem, więc naprawdę, szczerze nie miała pojęcia co robić. Poczucie niezwyciężoności, jakie ogarnęło ją podczas uroczystości na Harlen, wydawało się teraz nierealnym wspomnieniem z innego życia.
- Masz może pergamin i pióro? Napiszę list tutaj, zanim wrócę na Siostrę.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

52
POST BARDA
Leobarius nie rozumiał, dlaczego Vera odnosiła się do żony Levanta z taką troską, ale szanował jej postanowienia. Girelli nic nie groziło w kurniku, żaden z załogantów Białego Kruka nie zrobił jej krzywdy.

Wkrótce po odbiciu od brzegu za statkami ruszły w pogoń okręty straży Karlgardu, jednak ich działania miały mierny skutek, gdy uciekinierów z miasta było zbyt wielu. Ostatecznie ani Kruk, ani Siostra nie zostały zatrzymane i przeszukane.

Na otwartych wodach doszło do połączenia okrętów. Po Corina chciało wrócić więcej osób, niż Vera mogła się spodziewać, choć część załogantów, szczególnie tych młodszych stażem, wolała wrócić bezpieczneie ma Harlen. Wśród tych, którzy zostali, byli wszyscy najważniejsi oficerowie, Osmar, a nawet Trip, choć ten ostatni wahał się dłuższy moment, zapewne zdając sobie sprawę z faktu, ze jest poszukiwany w mieście. Ostatecznie podjął decyzję o pozostaniu, jak sam uznał, dla pana Yetta. Vera mogła się zastanowić, ilu z Siódmej Siostry poszłoby w ogień nie za panem Yettem, a za nią...

W nocy przesłano list, a po paru godzinach przyszła odpowiedź. Do wymiany więźniów miało dość o wschodzie słońca, przed bramą siedziby Kompanii. Vera miała dobre dwie godziny, by przygotować się do spotkania. Miała statek, koło trzydziestu załogantów i Girellę pod pokładem. Wsparcie w postaci Białego Kruka i jego kapitana odpłynęło ku Harlen.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

53
POST POSTACI
Vera Umberto
Po oddaniu Leobariusowi części załogi, Vera czuła się jak wrak człowieka. Jakby Corin nie był wystarczającym problemem, do tego dochodziła jeszcze kwestia Osmara i Tripa, którzy uparli się, żeby zostać z nią na Siostrze. Obaj byli poszukiwani i na głowy obu nałożona była wysoka nagroda. Obaj też byli dorosłymi mężczyznami, którzy mieli prawo podejmować własne decyzje i Umberto mogła co najwyżej upewnić się, że na pewno wiedzą, co robią. W swoim planie - o ile będzie umiała w swoim obecnym stanie jakikolwiek sklecić - z pewnością będzie brała pod uwagę opcję, w której nie będzie w ogóle korzystać z ich pomocy. Dla niej w tym momencie najważniejsi byli uzdrowiciele, Olena i Weswald. Oni mieli czekać, gotowi do działania, jak tylko Corin pojawi się na pokładzie.
Po wysłaniu listu nie była w stanie zasnąć, ale czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach mógł się jej dziwić? Siedziała na głównym pokładzie, oparta o reling, czekając na odpowiedź. Poszłaby do swojej kajuty, ale musiałaby po drodze minąć kajutę Yetta, a to nie poprawiłoby jej samopoczucia. Jeszcze przez kilka długich godzin nie dowie się, czy mężczyzna w ogóle żyje. I nawet gdy dostała list zwrotny, wciąż nie miała pewności, że to wszystko nie jest jedna wielka pułapka. Czas spotkania jej odpowiadał, ale miejsce było dalekie od zadowalającego. Miała wejść w paszczę lwa, licząc na to, że ta się na niej nie zatrzaśnie. Lew był głodny i wkurwiony, a ona stanowiła dla niego smakowity kąsek. Mimo to nie mogła przecież wysłać tam kogoś innego. Musiała pójść, licząc na to, że jej ludzie, kryjący się w bocznych uliczkach, będą gotowi zareagować, jeśli cokolwiek pójdzie nie tak. Z Iriną ustaliła już, że ma siedzieć na jakimś dachu z łukiem gotowym do strzału, ale samego Levanta zabić w absolutnej ostateczności - ten musiał zginąć z jej ręki. Jej, Corina, albo kogoś z dawnej załogi Walthorna.
W międzyczasie poszła jeszcze sprawdzić, jak czuje się Girella. Poinformowała ją sucho o zbliżającej się wymianie więźniów i dała jej coś do picia, uprzedzając, że jeśli po wyjęciu knebla zacznie się drzeć, to zamiast wina dostanie kuflem w swój głupi ryj i resztę czasu spędzi nieprzytomna. Więzów nie ruszała; jeszcze tylko tego brakowało, żeby kobieta zaczęła znów ją drapać. Potem przez chwilę przyglądała się jej jeszcze z góry w milczeniu, zastanawiając się ile mogła ona wiedzieć o swoim ukochanym, o ojcu swoich dzieci, który miał w sobie okrucieństwo większe, niż piratka, która nad nią stała. Może wiedziała wszystko. Może byli siebie warci. A może była tylko naiwną owieczką, jaką Levant czarującym uśmiechem zapędził do swojej zagrody, którą utrzymywał i zabierał na wystawne bale. Gdyby była kimś innym, może nawet Umberto wysiliłaby się na jakiś podarunek w ramach przeprosin. Dałaby jej suknię od Vergacego na pożegnanie, czy coś. Nie miało to zbyt wiele sensu, skoro zamierzała wcześniej czy później zabić jej męża.

Godzinę przed akcją była już przygotowana. Ubrana w swój sprawdzony, skórzany pancerz, z dziurami po syrenich zębach na naramienniku, z sejmitarem u boku i włosami zaplecionymi w ciasny kok, upewniła się, że wszyscy wiedzą, jaki jest plan. Część załogi, w tym Osmara i Tripa, zostawiła na statku, by ten był gotowy do ucieczki z miasta - i by oni też nie nadziali się na straż. Jako swoich przybocznych zabrała Ashtona i Ohara, z których ten pierwszy miał prowadzić Girellę. Zarzucając płaszcz na ramiona, przesunęła spojrzeniem po całej grupie, która schodziła do miasta, by nadzorować wymianę z ciemnych zaułków.
- Jest w chuj rzeczy, które mogą pójść nie tak - poinformowała ich cicho. - I, znając życie, pójdą. Co by się nie działo, nie pozwólcie im dotrzeć na Siostrę. Nie mogą dostać statku.
Uniosła wzrok w górę. Brakowało jej pasiastych żagli, z którymi żegnała się za każdym razem, gdy opuszczała pokład. Z jakiegoś powodu bała się, że robi to po raz ostatni, ale jej obawy były w pełni uzasadnione.
- Chodźmy - zarządziła i ruszyła po rampie w dół.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

54
POST BARDA
Nie wszystkim podobał się plan - szczególnie Osmarowi, który kręcił nosem na wieść, że ma zostać na statku. Wytypowani do pójścia z Verą nie marudzili, a wręcz przeciwnie, uznali to za wyróżnienie. Również reszta zapewniała panią kapitan, że mogą na nią liczyć w razie problemów.

- Będziemy spierdalać. - Poinfomorwał ją Osmar, zgadzając się z jej sugestiami ratowania statku. - Ale nie bez ciebie.

Oddanie było tak wzruszające, jak i mogło przynieść wiele nieprzewidzianych dotąd kłopotów. Nie było jednak czasu na dyskutowanie nad wszystkimi scenariuszami. Należało ruszać, by nie spóźnić się na umiówione spotkanie.

Ashton i Ohar byli dwoma osiłkami, którzy świetnie nadawali się do ochrony. Ashton złapał Girellę za ramiona i trzymał ją nawet na wynajętej dwukółce. Na wozie łatwiej było ukryć więźniarkę, aniżeli prowadząc ją portem. Grupa na wozie nie przyciągała tylu spojrzeń, pozwalając dostać się do siedziby Kompanii bez przeszkód. Przechodniów i tak nie było wielu. Słońce ledwie wychynęło zza horyzontu, mury i drzewa kładły długie cienie. Temperatura daleka była niskiej, jednak wciąż nie osiągnęła pułapu karlgardzkiego ukropu. Piraci mieli przewagę półmroku, jednak ten niknął z każdą chwilą, ustępując miejsca dniowi.

Na Verę już czekano. Dwaj strażnicy Kompanii otworzyli bramy i stanęli przy jej skrzydłach, bez słowa przepuszczając Verę i jej obstawę. Piratka miała ze sobą Girellę, dlatego, jak można było się spodziewać, nie mogli działać pochopnie. Ktoś musiał obserwować wejście, gdyż ledwie chwilę po pojawieniu się załogantów Siósmej Siostry, wrota Siedziby otwrozyły się. Najpirew wymaszerwoało dwóch strażników, którzy zajęli miejsca po obu stronach Very, następnie Levant, ciągnąć za sobą Corina, a na końcu kolejnych dwóch strażników. Wszyscy mężczyźni Kompanii uzbrojeni byli w obnażone szable, gotowi do ataku w każdej chwili.

Girella wydała z siebie krzyk, zduszony szmatką w ustach, gdy tylko zobaczyła męża. Corin w żaden sposób nie zarejestrował obecności Very. Jego twarz przykrywała kurtyna brudnych, rozwichrzonych włosów, gdzieniegdzie posklejanych krwią, dostojny kubrak z balu był brudny i podarty. Levant pchnął Corina, a ten upadł na schody, nie wydawszy z siebie nawet jęku.

- Vera Umberto. - Odezwał się Hector, jednak bez typowej, przyjaznej nuty, którą mogli słyszeć na balu. Jego ton był zimny, bezwględny. - Twój załogant. Oddaj mi żonę.
Spoiler:
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

55
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie czuła się, jakby miała jakąkolwiek przewagę, gdy pakowali Girellę na wóz. Vera rzadko czuła strach, ale teraz przenikał on ją do szpiku kości, bo nie miała pojęcia, czego powinna się spodziewać. Świadomie i dobrowolnie wsadzała nogę w pułapkę na niedźwiedzie, licząc na to, że jakimś cudem ta nie zatrzaśnie się na jej nodze. Dość oczywistym było, że Levant i Kompania będą próbowali schwytać ich wszystkich i zamknąć, albo posłać na roboty. Albo, cóż, zwyczajnie powiesić. Pytanie tylko, czy uda się im tego uniknąć. Drewniane koła powozu terkotały po nierównych kamieniach ulic Karlgardu, kierując się w stronę siedziby Kompanii, a Vera zastanawiała się, czy w ogóle wróci na pokład żywa. Rzuciła Siódmej Siostrze jeszcze jedno spojrzenie przez ramię, na jej smukły kadłub i nowe, obce żagle. Wróci. Nie było innej opcji. Nie skończy jak Erinel, tęskniący za sterem, na którym nie było mu dane oprzeć dłoni po raz ostatni.
Gdy otworzyły się przed nimi bramy Kompanii, a naprzeciw wyszedł podwójnie przez nią teraz znienawidzony Levant, Umberto zacisnęła zęby, powstrzymując się od idiotycznego rzucenia się na niego tak, jak rzuciła się wiele miesięcy temu na Annę Caldwell. Widok upadającego bezwładnie na schody Corina był jednak czymś, co ostatecznie zmieniło jej serce w pęknięty kamień. Jakby coś w jej środku umarło. Wiedziała, że jej oficer nie będzie w dobrym stanie, ale to nie był widok, na jaki była gotowa. Przynajmniej żył, prawda? Musiał żyć, inaczej nie przyszedłby tu mniej lub bardziej o własnych siłach. Miała ochotę podbiec do niego i pomóc mu wstać, natychmiast zaprowadzić go na pokład i oddać w ręce uzdrowicieli, ale nie mogła tego przecież zrobić. Zacisnęła zęby i posłała Hectorowi pełne nienawiści spojrzenie. Jej palce wbiły się boleśnie w to jedno, obnażone ramię Girelli, choć nie zrobiła tego celowo.
- Widzę, że od lat jesteś takim samym pozbawionym skrupułów chujem, jakim byłeś kiedyś - warknęła. - Może powinnam była dostarczyć ci ją w takim samym stanie, żeby wymiana była sprawiedliwa.
Jej druga ręka gotowa była sięgnąć po broń, ale jeszcze tego nie robiła. Każda sekunda tej konfrontacji zdawała się trwać wiecznie. Dwóch strażników przed nią, dwóch za jej plecami. Tamtymi mogli zająć się jej ludzie. Czy zdążyłaby zabić obu, zanim ostrze któregoś z nich dosięgnęłoby ją? Jeśli zasłoniłaby się Girellą, zapewne tak. Co musiałoby się wydarzyć, żeby zdążyła doskoczyć do Levanta i poderżnąć gardło jemu? Wątpiła, by było to wykonalne tym razem, nieważne jak życzeniowe nie byłoby jej myślenie. Powinna skupić się na odzyskaniu Yetta i powrocie na pokład.
- Mój człowiek pójdzie po Corina - poinformowała Hectora, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Po raz kolejny żałowała, że nie potrafi jeszcze zabijać spojrzeniem. - Podniesie go i przyprowadzi do mnie. Wtedy wypuszczę twoją żonę. Jeśli do tego czasu ty lub którykolwiek z twoich przydupasów się ruszy choćby o krok, zabiję ją na miejscu.
Zerknęła krótko na Ohara i gestem głowy kazała mu wykonać swoje polecenie, zakładając, że nikt nie zaprotestował, ani nie zaatakował. W każdej chwili gotowa była wyszarpnąć sztylet zza paska i przycisnąć go ostrzegawczo do szyi Girelli, gdyby sprawy zaczęły iść nie po jej myśli.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

56
POST BARDA
Levant wyglądał na pewnego siebie, ale jego spojrzenie wciąż wędrowało od twarzy Very, do twarzy Girelli, która wydała z siebie spanikowany pisk, gdy palce piratki zacisnęły się na jej ramieniu. Mężczyzna zdradzał zdenerwowanie sytuacją.

- Nie spodziewałem się po tobie niczego innego, kapitan Umberto. - Mruknął z pozornym zadowoleniem. - Tak, tak. Wiem, kim jesteś w swoim małym, pirackim światku. Pan Yett wszystko mi powiedział. Żałuję, że zabrałaś go ze sobą za dno. Miał potencjał. - Spojrzał na mężczyznę u swoich stóp. Yett poruszył ramionami, jakby chcąc podnieść się, lecz sił wystarczyło tylko na podparcie dłoni na bruku. - Prawdę mówiąc, jestem zaskoczony, że okazałaś szacunek mojej Girelli. Każesz mi wierzyć, że wasze zezwierzęcenie nie zaszło aż tak daleko? - Kpił. Kiwnął głową na strażnika po swojej prawicy, by ten udał się po żonę, choć zatrzymał go moment potem, na słowa Very. - W porządku. Zabierzcie to ścierwo z moich schodów. - Przystał na propozycję. Levant nie miał za grosz szacunku ani do Very, ani nawet do Corina, z którym przecież każdy żył dobrze. Nie mając względu na ich relacje sprzed siedmiu lat, traktował go jak śmiecia. Spotkanie po latach dalekie było od rendez-vous przyjaciół z dawnej załogi.

Strażnicy czekali na jeden fałszywy ruch, by rzucić się na Ohara, który podszedł do Corina.

- Panie Yett, przyszliśmy po pana. - Mruknął do oficera, podnosząc go z ziemi. Przerzuciwszy ramię ranne przez swój kark, złapał go stabilnie i począł iść z powrotem, w stronę Very. Corin już nie walczył. Jego stopy nie znalazły podparcia, ciągnął je za sobą, nie wykazując już ani krzty siły.

- Powiedz mi, Umberto. Jak możesz żyć po stronie zła i występku? Jak możesz patrzeć w lustro? Twój ojciec nie zaznałby spokoju nawet po śmierci, wiedząc, że stałaś się tym, kogo przyrzekłaś niszczyć. - Hector nie mógł odmówić sobie komentarza. - Powinnaś sczeznąć razem z Karłem.

Vera usłyszała ruch za plecami, gdy drobne kamyki przesuwały się pod butami strażników.
Spoiler:
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

57
POST POSTACI
Vera Umberto
- Nasze zezwierzęcenie nigdy nie osiągnęło twojego poziomu - odwarknęła na bzdury, jakie wypluwał w jej stronę Levant. Nie musiała mu się tłumaczyć. Nie była mu niczego winna. Przełknęła nerwowo ślinę, starając się nie pokazywać po sobie, jak bardzo zestresowana jest sytuacją, w jakiej się znaleźli. Chciała patrzeć na Corina, ale wiedziała, że jeśli skupi się na nim, Hector to wykorzysta, a ona gorzko tego pożałuje. Kątem oka widziała jednak, jak Ohar ciągnie za sobą rannego mężczyznę. Niemożliwe, żeby upadek doprowadził Yetta do takiego stanu. Musieli go pobić, skatować dla swoich własnych celów, zostawić przy życiu tylko dlatego, że posłaniec przyniósł rękaw Girelli.
- Nie mam lustra w kajucie - odparła z pozorną nonszalancją, nie zamierzając angażować się w wyrzuty Levanta. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby próbował przemówić do jej sumienia, przypominając jej o ojcu. Był od dawna martwy; Vera nie pamiętała, kiedy ostatnio jego osoba przeszła jej przez myśl. Zginął na służbie, ot, codzienność wojskowych, a matka była zbyt słaba, by żyć bez niego, więc postanowiła położyć się i umrzeć. Umberto nigdy jej tego nie wybaczyła.
- Pierdol się. Przeżyłam tylko tobie na złość - rzuciła.
Ruch z tyłu, który usłyszała, sprawił, że jej usta wykrzywiły się w irytacji, a wolna ręka sięgnęła do czekającego za paskiem sztyletu. Poprawiła chwyt na jego rękojeści, jeszcze nie przystawiając go do szyi pani Levant, ale podnosząc go tak, by widzieli go oboje.
- Powiedziałam, że mają się nie ruszać, dopóki Corin do mnie nie dotrze - syknęła. - Ostrzegam ostatni raz.
Nie chciała zabijać Girelli. Kobieta prawdopodobnie niczym nie zawiniła. Czekała więc tylko na moment, w którym Yett znajdzie się wystarczająco blisko, by mogła popchnąć zakładniczkę za ramię do przodu i dobyć porządniejszej broni, niż sztylet. Nie obchodziło jej, czy Girella utrzyma się na nogach, czy padnie na twarz; Levant pewnie i tak skoczy jej na ratunek, albo pośle któregoś ze swoich ludzi. Vera zamierzała dopilnować, by strażnicy za plecami nie odcięli im drogi powrotnej do powozu, a przede wszystkim by nie zamknęli bramy.
Gdy tylko Ohar dotarł na jej wysokość, zamierzała zarządzić natychmiastowy odwrót. Zaatakować tego z dwóch strażników, który stał dalej od Ashtona, a potem pomóc w jak najszybszym załadowaniu rannego do pojazdu, zanim dobiegną do niej kolejni. I choć dusza jej krwawiła na myśl, że zostawi za plecami Levanta, tego, którego szukała od siedmiu lat, a który stał teraz przed nią, z tym swoim wyzywającym grymasem na wąsatej twarzy, to tym razem nie miała żadnego wyboru. Nie stała tu na wygranej pozycji i w ciągu najbliższych minut nie miało się to zmienić; nie pozostało im więc nic poza ucieczką.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

58
POST BARDA
Levant mówił tylko po to, by mówić - nie mógł wierzyć, że po tylu latach przemówi Verze do rozsądku i namówi do poddania się. Jasnym było, że Corin nie tylko ucierpiał przy upadku, ale również był przesłuchiwany w brutalny sposób. Drwimir jeden raczył wiedzieć, ile zdążył wyśpiewać. Hector wiedział o Siódmej Siostrze i pozycji kapitana, którą piastowała Umberto. To jakiś zalążek informacji, które uzyskał arcywróg.

- A więc to tak, Vero.

Admirał uniósł dłoń, by zatrzymać strażników w miejscu. Poczekał, aż Ohar dotrze do Very, Girella zostanie wypuszczona (i wywróci się na te same schody, gdzie przed momentem leżał Corin), a następnie zacisnął pięść i gwałtownie opuścił rękę, sygnalizując tym samym atak.

- Straż! Zatrzymać ich!

Czy Vera ruszyłaby do boju, czy nie - straż była przygotowana do ataku. Choć Umberto tego nie widziała, za jej plecami Levant porwał żonę i wycofał się do budynku, przeciskając się między napływającymi z wnętrza strażnikami. Zasadzka była łatwa do przewidzena. Ktoś taki, jak Hector Levant, posiłkując się siłami Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula, nie mógł dotrzymać umowy i wypuścić piratów wolno.

Ashton był tuż u jej boku. Choć ona zadała zdecydujący cios, strażnik spanikował, widząc nadciągających w jego stronę dwóch piratów, z czego jeden był rosłym facetem. Nie miał szans.

Z budynku naprzeciwko wysypali się strażnicy. W ramieniu jednego z nich utknęła strzała - Irina była na posterunku! Było to jednak za mało, by powstrzymać ich, choćby przez samą liczebność. Dwukółka została odcięta.

- Poddać się! Rzuć broń! - Wrzeszczał któryś, który najwyraźniej był dowódcą tej bandy.
Spoiler:
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

59
POST POSTACI
Vera Umberto
Byłaby głupia, gdyby nie spodziewała się ataku. Była na niego gotowa od momentu, w którym zeszli ze statku. Liczyła jednak na to, że uda się im jakoś uciec. Jakimś cudem uniknąć mieczy strażników, wpakować się na powóz i odjechać, zanim będzie za późno. Niebieskie płaszcze wylewające się zewsząd jasno świadczyły o tym, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Vera zatrzymała się w miejscu, skoro odcięto jej drogę do dwukółki i z sejmitarem unurzanym we krwi rozglądała się, rozpaczliwie szukając przerwy wśród otaczających ją wrogów. Miejsca, przez które udałoby się im przecisnąć i dostarczyć Corina na Siódmą Siostrę, do medyka. Nie była w stanie jednak takiego znaleźć.
Zaklęła pod nosem, obracając się w kierunku strażnika znajdującego się najbliżej i unosząc broń, by zablokować jego ewentualny atak. Co się działo z jej ludźmi? Mieli stać w okolicznych alejkach. Mieli być gotowi do ataku, gdyby coś poszło nie tak. Stado niebieskich płaszczy, otaczające ich kapitan, zdecydowanie można było zaliczyć do rzeczy, które poszły nie tak! Umberto jednak szybko zrozumiała problem swojego położenia: jeśli jej załoganci zaatakują od strony miasta, straż od strony siedziby Kompanii z pewnością już zabije Verę i pozostałych. Tak na wszelki wypadek - Levant kazał ich schwytać, ale lepiej, by była martwa tutaj, niż żywa gdzieś indziej. Ona sama z Ashtonem nie była w stanie odeprzeć... ilu ich tam było? Ośmiu? Dziesięciu?
- Arrrgh, kurwa! - rzuciła, czując, jak opuszczają ją resztki siły woli. - Kurwa, kurwa, kurwa!
Miała już dość. Może Levant miał rację. Gdyby służyła w marynarce, tak, jak chciał tego dla niej ojciec, wracałaby z przydziałów do domu i do niczego takiego, jak teraz, nigdy by nie doszło. Może chodziłaby na bale, tylko zamiast w sukni, to w mundurze. A może powinna była posłuchać Corina i zostawić to wszystko w cholerę, kiedy jeszcze nie było zbyt późno i zamieszkać z nim w małym domku na Archipelagu, z widokiem na morze i z głową pozbawioną zmartwień. Nie podjęła żadnej z tych decyzji, czując potrzebę sięgnięcia po więcej, jeszcze więcej, zawsze więcej.
Z wahaniem opuściła w końcu broń, przenosząc zrezygnowany wzrok na Corina. Nie było sensu miotać się jak wściekłe zwierzę w klatce. Wykorzystali go do zwabienia jej w pułapkę, a ona w nią weszła, razem z dwójką swoich ludzi i teraz musiała ponieść tego konsekwencje. Będzie patrzeć, jak Yett umiera na jej oczach, jak zamykają Ashtona i Ohara, jednych z jej najlepszych, a potem może wszyscy razem zawisną. Kiedy wyobrażała sobie koniec kapitan Very Umberto, miała złudną nadzieję, że będzie mniej żałosny.
- Miałam cię dostarczyć do medyka - powiedziała do Corina cicho, choć nie wiedziała, czy mężczyzna w ogóle ją słyszy. - Przepraszam.
Odrzuciła sejmitar wściekle, pod nogi najbliższego ze strażników.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

60
POST BARDA
Plany miały to do siebie, że często paliły na panewce. Tak było też tym razem. Vera założyła zbyt wiele w scenariuszu, który nie miał prawa się powieść. Ostatecznie zostali otoczeni; nie mogli przebić się przez mur dwudziestu strażników niebieskich płaszczy, a fakt, iż jeden z nich poległ, tylko pogarszał ich sytuację.

Wsparcie ze strony alejek nie nadeszło. Irina wysłała tylko jedną, pojedynczą strzałę. Czy to znaczyło, że porzucili Verę na pastwę losu? Czy może uniemożliwiono im odwet? A może uznali, że nie warto ryzykować dla czwórki załogantów? Nie było to wiadome. Żaden z powodów nie zmieniał faktu, że ona, Ohar, Ashton i ledwo żywy Corin pozostali sami.

Za przykładem kapitan, również Ohar i Ashton odrzucili swoje bronie. Kiedy strażnicy ruszyli, by ich zaaresztować, kobiecie mogło się wydawać, że ze strony Corina słyszy cichy, słaby głos:

- Vera...

***

Spętano im ręce i zaprowadzono do więzienia. Siedziba Kompanii miała wyznaczony obszar, gdzie za kratami trzymano piratów i innych złoczyńców - tam właśnie trafili. Było pusto, sucho i stosunkowo jasno, nie docierało do nich urk-huńskie słońce, byli też chronieni przed chłodną bryzą od morza za sprawą grubych murów - cele były nad wyraz korzystne dla tych, których postanowiono tam zamknąć. Niezniszczone posadzki, świeże siano - mogło się wydawać, że są pierwszymi, którym przypadł ten karcer! Każde z nich dostało własny kąt, a ich cele przedzielone były jedynie kratami. Vera obok Ohara, naprzeciw niej, za alejką, Ashton, a po przeknątnej kompletnie już nieprzytomny Corin. Jego twarz była obita, jakby znęcano się nad nim całą minioną noc, a z rany na głowie przestała już sączyć się krew - swój udział w jego stanie mógł mieć też upadek z wysokości. Nie widzieli, co mężczyzna skrywał pod ubraniem.

- Kapitanie, co dalej? - Zapytał Ohar, łapiąc za kraty i próbując się z nimi przez moment. Nie dał rady poruszyć żelaza ani o milimetr. - Czekamy na naszych?

Nie było czasu, by mu odpowiedzieć. Krótko po tym, jak wtrącono ich do cel, do więzienia przyszedł sam admirał Hector Levant. Przyjrzał się po kolei każdemu z więźniów, a następnie bez słowa wskazał Ashtona. Po jego minie można było stwierdzić, że rozpoznał w nim swojego starego towarzysza. Jeśli ktoś coś do niego mówił, nie zaprzątał sobie głowy odpowiedzią. Roztaczał aurę wściekłości. Strażnicy wykonali rozkaz, otwierając celę i zaraz wywlekając mężczyznę.

- Nic im nie powiem! - Obiecał Ashton, gdy wywlekano go alejką.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”