POST BARDA
Ciężko stwierdzić, czy Mokkuth wybrała towarzystwo Awarena przez to, że uznała go za sympatycznego, czy przez fakt, że nie miała alternatywy. Nie wyglądała na niezadowoloną; zbyt dużo się działo dookoła, żeby przejmowała się tym, czy elf wyglądał słabo podczas spotkania z jej mentorką, czy też nie. Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie, błyskając swoimi ostrymi ząbkami, których typowy dla goblinów, pożółkły odcień nieładnie kontrastował z białą sukienką.
-
Figi? Figi - powtórzyła, jakby próbowała zapamiętać. -
Powiem pani Marii Elenie. Może te służące, które do nas przychodzą, mogłyby nam przynieść? Powiem. Jak wrócimy do pokoju. Orzechy... nie wiem. Orzechów chyba nie lubię. Nigdy nie próbowałam, ale wydają się strasznie twarde.
Chybocząc się do przodu i do tyłu, kątem oka niezmiennie obserwowała swoją nauczycielkę, gotowa zareagować w ciągu jednego uderzenia serca, gdyby ta dała jej znać, że jej potrzebuje. Nic na to jednak nie wskazywało, wieszczka zajęta była rozmową z otaczającymi ją orkami i choć była od nich dwukrotnie mniejsza, wyglądając na podwyższeniu jak jakaś odziana w biel, elfia niewolnica, nic sobie nie robiła z różnicy odcieni skóry, czy rozmiarów. Uprzejmie utrzymywała ten swój enigmatyczny uśmiech, przeskakując nieco nieprzytomnym spojrzeniem z jednego na drugiego, a potem na faktycznych służących, dostarczających im jedzenie i picie. W kielichu z winem zaledwie lekko moczyła usta, może nie chcąc otumaniać się alkoholem - czy potrzebowała czystego umysłu do swoich wizji? Awaren tego nie wiedział, choć może w trakcie bankietu lub po nim, jeśli będzie ku temu okazja, będzie mu dane porozmawiać z półelfką na tematy mniej zobowiązujące.
Z chwili na chwilę stoły zapełniały się coraz bardziej. Świeżo upieczone mięsa, zwierzyna jeszcze w całości, ze skórą skwierczącą od ognia, na którym była przygotowywana, obłożona owocami i warzywami; całe tace słodkich przekąsek, głównie właśnie owoców, suszonych, lub też nie; wszelkiej maści alkohole, dostarczane w butelkach i wtaczane w beczkach - wystawna uczta, w jakich Buliar się lubował. I nikt zupełnie nie przejmował się tym, ile zje lub nie zje Awaren, więc mógł z czystego rozsądku (albo i zachłanności) zapełnić swój talerz, a potem żołądek. Muzycy i tancerki, na całe szczęście, co kilka utworów robili sobie przerwę, co pozwalało magowi zachować poczytalność, a gdy goście rozbawieni już byli za bardzo, by granie miało sens, artyści całkowicie zrezygnowali ze swoich występów, zajmując się sobą w kącie pomieszczenia.
Rigi musiała zostać przez Ushbara odesłana, co Awarenowi nie do końca zgadzało się z permanentną paranoją księcia. Czyżby założył, że jednak na bankiecie jeden strażnik mu wystarczy? A może miał powód, dla którego nie życzył sobie orczej strażniczki tutaj? Gdyby elf chciał, być może zdołałby zapytać o to księcia, ale musiałby wstrzelić się w jeden z rzadko występujących momentów, w których nie przesiadywałby on na przeznaczonym dla cesarskiej rodziny podwyższeniu, albo nie plątałby się w okolicy nieznanej magowi rudowłosej. Jego zainteresowanie kobietą nie miało w sobie za grosz subtelności, choć trzeba było przyznać, że wykazywał się nadzwyczajną cierpliwością - w przeciwieństwie do innych obecnych na uczcie, od początku bez skrupułów skupiających się na mniej lub bardziej bezwstydnych, publicznych okazach namiętności, książę i nieznajoma wylądowali przy jednym z okien, słabo ukryci przez pomarańczową zasłonę, dopiero po dobrych dwóch godzinach. Cokolwiek jednak planowali tam zrobić (swoją drogą, czujnie obserwowani przez Zolę, a jednocześnie zupełnie nic sobie z tego nie robiąc), nie zdążyli.
♫
Cesarz Buliar trzykrotnie uderzył rękami w uda, a w sali bankietowej momentalnie zapadła cisza.
-
Widząca Maria Elena - jego niski, tubalny głos poniósł się echem wśród zdobionych pomarańczem filarów. -
Przemówi.
Wszyscy zebrani, jak jeden mąż, przenieśli wzrok na drobną, ciemnowłosą półelfkę, która krzyżując nogi usadowiła się na swojej poduszce, tym razem nie przodem do cesarza, ale do zgromadzonych. Oddychała szybko, może odrobinę nerwowo, jakby skończyła właśnie wyczerpujący wysiłek fizyczny. Ushbar ze swoją kobietą wyszedł zza zasłony, chwilowo zapominając o tym, co robił, choć wciąż zaborczo opierając dłoń o jej biodro. Mokkuth wstała, nerwowo zacisnęła dłonie w piąstki i zrobiła krok w stronę Marii Eleny, ale poza tym trzymała swój dystans.
- To jest... coś jest nie tak - powiedziała cicho. -
Czuję to. Coś jest nie tak.
Elf nie miał najmniejszego pojęcia, o co może jej chodzić, a ona nie zdążyła doprecyzować, zanim wieszczka gwałtownie rozłożyła ręce na boki i odrzuciła głowę do tyłu, wbijając niewidzące spojrzenie w sufit. Goblinka zamarła, a jej zielona cera nieprzyjemnie poszarzała.
-
Coś jest nie tak - powtórzyła słabo, ledwie słyszalnym szeptem.
-
Góry i morskie głębiny - zaczęła Maria Elena, a choć nie mówiła głośno, każde jej słowo było wyraźnie słyszalne dla każdego obecnego w sali. -
Pustynie i miasta. Patrzycie na swoje cztery ściany, gdy świat wokół was zmienia się w ruinę. Mądry cesarz sam nie powstrzyma nadchodzącej zagłady. Nie powstrzyma jej z córką. Czarna fala wylewa się spod ziemi.
Nietrudno było ukryć, że zebrani spodziewali się zupełnie innej przepowiedni. W sali rozległy się szepty, pełzające po podłodze, przerzucane za kotarami, ukrywane w kielichach. Mokkuth zrobiła trzy kroki w stronę widzącej, każdy kolejny coraz bardziej niepewny, aż w końcu upadła na kolana, mamrocząc coś niewyraźnie w swoim języku.
-
Idzie zemsta, rosnąca, kipiąca, przeleje się przez wyciągnięte ku niebu kamienie. Tysiące zębów, pazurów, oczu, tysiące ostrzy. Runą mury, trony i świątynie. Widzący pomógł już kiedyś, ale mógł zrobić to tylko raz. Ile warte są życia śmiertelnych? Ile warte są życia władców?
-
Nie! - krzyknęła Mokkuth... a potem wszystko zadziało się jednocześnie.
Ściany pałacu zatrzęsły się, wraz z grzmotem, jaki przetoczył się po czystym, błękitnym niebie... ale choć huk się skończył, tak drżenie kamiennej podłogi pod ich stopami nie ustawało. Kilka zasłon odczepiło się i spadło, gdzieś ze ściany posypał się kawałek kamienia. Niektórzy poderwali się, chcąc jakkolwiek działać - Buliar wstał, robiąc krok w stronę wieszczki, Zola podeszła do Ushbara i rudowłosej, część w desperacji dobyła broni, jakby miało im to w czymkolwiek pomóc. Wtedy też dotarło do Awarena, że huk się nie skończył - po prostu przycichł, ale wciąż trwał, jakby coś mruczało nienawistnie pod pałacem, w samych trzewiach ziemi.
Ze szczupłego ciała Marii Eleny wystrzeliła fala mocy, zrzucając z podwyższenia wszystko i wszystkich, a jej sylwetka wyprężyła się nienaturalnie, unoszona czymś innym, niż siłą jej własnych mięśni. Podniosła się i przez dwa uderzenia serca można było mieć wrażenie, że wstaje sama, ale gdy zaczęła wznosić się ku sufitowi, nikt już jej o to nie podejrzewał. Zawisła dwa metry ponad ziemią, wykrzywiona w nienaturalnej pozycji, z rękami i nogami boleśnie wygiętymi do tyłu. Młoda goblinka załkała i ruszyła do niej, na czterech, przezornie nie podnosząc się z drżącej podłogi. Była to słuszna decyzja - kolejny wstrząs przeszedł przez pałac. Ktoś się przewrócił, jakiś bęben stoczył się ze stołu muzyków i potoczył prawie pod nogi Awarena.
A głos widzącej, gdy mówiła dalej, nie należał już do niej. Jego brzmienie nie mogło pochodzić ze śmiertelnej krtani - wywoływało ciarki na plecach, podnosiło włosy na głowie, paraliżowało. Zdawała się przemawiać tysiącem głosów jednocześnie, a jednocześnie tym jednym, jedynym, pozbawionym płci, tak
boskim, jakiego nikt z nich nie miał przecież prawa usłyszeć. Tylko Mokkuth uparcie szła przed siebie, na kolanach, walcząc z niewidzialną siłą, która usiłowała ją przed tym powstrzymać.
-
Otwierają się mosty - mówiła zawieszona w powietrzu Maria Elena. -
Otwierają się przejścia, na pięciu krańcach świata. Stańcie naprzeciw, albo patrzcie, jak ten świat pogrąża się w ciemności.
Kolejny łomot zdawał się na moment zgasić niebo. A może to Awaren sam, mimowolnie, boleśnie zacisnął powieki na te kilka sekund? Gdy je otworzył, zobaczył, jak półelfka spada, niczym odcięta od sznurków marionetka. Jęknęła boleśnie, dosłownie chwilę później podniesiona do pozycji półsiedzącej przez swoją uczennicę, która dopadła do niej natychmiast, jak tylko obca siła przestała odpychać ją od wieszczki. Oczy ciemnowłosej były białe, pozbawione tęczówek i źrenic, policzki nienaturalnie zapadnięte, a całe ciało drżące.
-
Dokonało się - wymamrotała Maria Elena, brzmiąc już z powrotem tak, jak brzmiała zawsze. -
Dokonało się. Przejścia są otwarte. Nadchodzą. Wróg nadchodzi.