Dzielnica Portowa

91
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała, by choć jedna rzecz dzisiejszego dnia poszła dobrze. Wyglądało na to, że to była właśnie ta jedna rzecz, ten wytęskniony pozytyw całego pobytu w Karlgardzie. Uśmiechnęła się do orczycy, nie próbując nawet ukrywać szczerej ulgi. Może i Joe wychodziła z założenia, że dobry strażnik to martwy strażnik, ale światopogląd pani kapitan był odrobinę bardziej skomplikowany.
- Oby. Nie pozwalam byle chłystkom oglądać się nago - zmusiła się do żartu i skoro miała już pewność, że Snu nic nie jest, a także że nie będzie ich ścigać, zostawiła ją samą sobie, z basenem pełnym mlecznej wody i ręcznikiem robiącym za prowizoryczny opatrunek.
Joe nie musiała wyciągać jej siłą, bo Umberto była bardziej niż skłonna opuścić to miejsce raz a dobrze, zdecydowanie nie zamierzając pojawiać się tam jutro rano, wbrew temu, co powiedziała strażniczce. Pociągnięta za nadgarstek wyszła jednak szybciej, niż planowała.
- Doceniam poświęcenie - rzuciła po drodze do najemniczki. W jej oczach błysnęło rozbawienie, które nie pojawiło się tam chyba jeszcze ani razu, odkąd się poznały, ale trzeba było przyznać, że jej nowa znajoma zrobiła więcej, niż szeroki uśmiech i kiwanie głową. Kto by się spodziewał?

Gdy znalazł ich młody blondas, Vera wyrwała nadgarstek z uścisku Joe i rozprostowała rękaw, skinięciem głowy potwierdzając przypuszczenia chłopaka.
- Tak. Już idziemy, dzięki.
Szybkim krokiem skierowała się w kierunku tawerny, z której przedtem zostały uprzejmie wyproszone. Może teraz uda im się uzyskać trochę informacji... i wrzucić coś na ząb. Mimo, że emocje pozwoliły jej na moment o tym zapomnieć, wciąż była głodna.
Obrazek

Dzielnica Portowa

92
POST BARDA
Młody podskoczył, podeskcytowany, że trafił na odpowiednie osoby. Kiedy jednak natrafił spojrzeniem na Josephine, mina trochę mu zrzedła. Puścił się pędem do wnętrza budynku, jakby uciekał przed wilkołaczycą.

- Tato! Już są!

Fernand pozdrowił kobiety uniesieniem dłoni.

- Siadajcie, kochane. Jedzenie już gotowe, zaraz podajemy. Jak było w łaźni? Jakieś zamieszanie?

Mężczyzna wyszedł zza baru, by na stoliku, tym samym, przy którym wcześniej siedzieli oficerowie, postawić dwa kufle. Piana ściekała po ściankach, ciesząc oko i pobudzając wyobraźnię.

Lokal pozostawał pusty, poza obsługą i dwiema kobietami. Panowała nienaturalna wręcz cisza, przerywana głosami zzewnątrz, zapewne należącymi do strażników, którzy przyszli z pomocą Snurli. W kuchni ktoś się krzątał, po chwili z zaplecza wyszła młoda kobieta, podając do stołu. Na półmiskach pyszniły się dwie ryby, upieczone na złotą skórkę, do nich dodatkiem były warzywa, tak często niespotykane na statkach. Na osobnej tacce podano paszteciki z gęstym, czerwonawym sosem.

- Arno, sztućce! - Z zaplecza dobiegł kobiecy głos, a już po chwili do stolika dobiegł chłopiec, ten sam, który wcześniej zaprosił kobiety do środka. Zbliżył się ostrożnie i odłożył widelce na sam brzeg stołu, jakby bał się, że Josephine, z której nie spuszczał wzroku, się na niego rzuci.

- Jesteście od złych ludzi? - Zapytał wprost. - Od Reppego? M-macie dla mnie cukierki?

Między Reppem a Arno zapewne istniała jakaś niepisana umowa, elf mógł też z dobroci serca obdarowywac chłopca słodkościami!
Obrazek

Dzielnica Portowa

93
POST POSTACI
Vera Umberto
Jako że w łaźni wszystko się rozwiązało w miarę pozytywnie, także nastrój Very uległ znaczącej poprawie. Gdy zasiadła przy stole, a do jej nozdrzy doleciał zapach świeżo usmażonej ryby, nawet woda ściekająca jej z włosów za koszulę w niczym jej nie przeszkadzała. Do tego piwo! Nie pamiętała, kiedy piła je ostatnio. Podczas ostatniej swojej wizyty na lądzie, na Archipelagu, postawiła klasycznie na wino i rum.
- No, zamieszanie. Faceci wdarli się do damskiej części, wszyscy wybiegli z krzykiem, chaos - machnęła niedbale dłonią, skupiając się na kuflu i jego zawartości. - Nie zdążyłam nawet wody z włosów wycisnąć.
Chłodny napój był kolejną dobrą rzeczą dzisiejszego dnia. Prawie zapomniała o Joe, rzucającej nienawistne spojrzenia wszystkiemu i wszystkim wokół. Gdy dzieciak przyniósł im sztućce i spytał o Rappego, Verze nawet nie drgnęła powieka. Podała sztućce najemniczce, a przez jej głowę w ułamku sekundy przebiegły dziesiątki myśli. Jeśli gówniak znał Rappego i dostawał od niego cukierki, to znaczyło, że elf miał tutaj jakiś kontakty, a Umberto tych kontaktów właśnie chciała. Czy mogła zostać pokierowana stąd bezpośrednio do Faazza? To by było przepiękne zrządzenie losu. Wiedziała już z doświadczenia, że takie się jej niestety nie zdarzały.
- Od złych ludzi? Nie jesteśmy od złych ludzi - zerknęła na Joe. - Nie bój się. Ona tylko tak wygląda, bo kiedyś walczyła z niedźwiedziami w cyrku. Jest bardzo silna.
Nie musiała sprawdzać zawartości sakiewki, żeby doskonale wiedzieć, że absolutnie nie ma przy sobie żadnych cukierków. Uśmiechnęła się do chłopca przepraszająco. Początkowo była gotowa potwierdzić i skłamać, że współpracuje z Rappem, ale co jeśli taka była umowa elfa z Fernandem? Jeśli kogoś przysyłał, to zawsze z cukierkami dla gówniarza, jako pewnego rodzaju sygnał? Karlgard przyprawiał ją o paranoję, ale nie zamierzała tego jednak ryzykować.
- Posiedzimy teraz z twoim tatą, obiecał nam rozmowę. Cukierki ci podrzucimy przy innej okazji. Zmykaj - poleciła i machnęła dłonią, odganiając dzieciaka z powrotem do kuchni, czy skąd on się tu w ogóle wziął, a potem zabrała się za jedzenie, pachnące tak nieziemsko.
Obrazek

Dzielnica Portowa

94
Po wyjściu z łaźni, dokąd Joe z wielką energią ciągnęła Verę, kobiety zastały chłopczyka. Morda była bardzo podobna do tej karczmarza, więc pewnie właściciel pokwapił się, wysyłając własnego syna po nie. Ze złośliwym rozbawieniem patrzyła, jak po zobaczeniu jej twarzy spieprzył z powrotem do domu, udając, że chce poinformować ojca. Jasne, po prostu jej twarz była zbyt brzydka na delikatne, dziecięce serduszko.

Widząc pusty środek, Josephine od razu się spięła. Nie było już teraz tutaj nikogo, a minęło może raptem 10, 15 minut? Karczmarz mógł wszystkich wygonić, nie chcąc świadków. A mówiła Joe, że to może być pułapka, mówiła...

Usiadła jednak, wybierając takie miejsce, z którego będzie mogła obserwowac główne wejście, zaplecze i jeszcze okna... Czyli najpewniej pod ścianą. Nie rozparła się, a poprawiła pas z bronią, będąc gotową do reakcji. Chwyciła powoli piwo, powąchała, po czym jeśli normalnie pachniało, zaczęła pić, dopoki starczało jej tchu i miejsca w żołądku. Odstawiwszy do polowy pusty kufel, beknęła wyjątkowo po męsku, zauważając przy okazji idącego chłopca, a nieco wcześniej kobietę z jedzeniem.

Oj burczało jej w brzuchu, ale coś jej tutaj nie pasowało... Co prawda może nie w rybie, ale ogólnie. Jeszcze to pytanie gówniarza...

Joe wzięła widelec i nabiła pasztecik, wsadzając go sobie całego do ust, powoli przeżuwając i krztusząc się, gdy usłyszała historię o niedźwiedziach. Przełknęła i wytarła rękawem koszuli od załogi Very resztki sosu, po czym nachyliła się nad stołem prosto do blondaska. Uśmiechnęła się szeroko, tak jak jej kapitan kazała, co wyglądało naprawdę paskudnie bo to nie był szczery uśmiech, po czym dodała od siebie niskim głosem: - Od tamtej pory sama mogę zamieniać się w wil... Niedźwiedzia? Niedźwiedzia. Dużego i groźnego.

Zadowolona z siebie palcami rozdarła skórę z ryby i pomagając sobie widelcem, zaczęła wyjadać z niej mięso. Ależ była głodna, na Zarula...

Dzielnica Portowa

95
POST BARDA
Historia o niedźwiedziu wcale nie pomogła Arno pogodzić się z wyglądem Josephine. Jego oczy rozszerzyły się w przestrachu, a gdy wilczyca wyszczerzyła kły, mały pisnął w przestrachu i odbiegł.

- Tato! TATO!

Schowawszy się za barem, obok ojca, Arno zyskał jedynie poklepanie po głowie i śmiech Fernanda.

- Spokojnie, jestem tu. Nic ci nie grozi, ale idź do matki, dobrze?

Choć ton gospodarza był lekki i śmiały, wydawało się, że odsyła syna nie tylko po to, by ten nie bał się gości. Świadkowie przy rozmowie nie byli potrzebni.

"Pod Śmierdzącą Rybką" opustoszało, nie licząc karczmarza i dwóch kobiet, które zajadały się rybami. Nie wydawało się, by jedzenie w jakikolwiek sposób było doprawione czymś, czym nie powinno. Zarówno rybka, jak i paszteciki, były bardzo smaczne i zupełnie nietrujące.

Właściciel podszedł do drzwi, by je zamknąć, choć nie na klucz. W ciemności zaćmienia nie było wielu chętnych na jedzenie, karczmarz wiele nie tracił. Pozwalając dziewczętom najeść się do syta, nalał im po jeszcze jednym kuflu. Piwo przyszykował również dla siebie. Siadłwszy przy jednym z wolnych stolików, powoli nabił fajkę.

- Jesteście tu nowe i zapewne kogoś szukacie. - Zgadł od razu. - Musicie wiedzieć, że trzymam się z daleka od wszystkich tych szemranych interesów w dzielnicy. Wolałbym, żebyście nie wypytywały ani mnie, ani moich synów. To nie są nasze sprawy.
Obrazek

Dzielnica Portowa

96
POST POSTACI
Vera Umberto
Verze pasował fakt, że były tu same. Dla odmiany nie miała ochoty martwić się tym, czy ktoś ich podsłuchuje, czy powinna się martwić niewłaściwym towarzystwem, czy któryś z tu obecnych nie jest strażnikiem. Tego miała już dość. I póki co skupiała się na pochłanianiu zawartości swojego talerza, z błogością popijając ją piwem. Nie była szczególnie elegancka w sposobie, w jaki jadła, ale do poziomu zezwierzęcenia Joe jednak jeszcze trochę jej brakowało.
Gdy właściciel knajpki postanowił wreszcie zaszczycić ich swoim towarzystwem, Umberto już praktycznie kończyła obiad. Naprawdę była bardzo głodna, tylko zamieszanie, które miało miejsce od rana, sprawiało, że o tym kompletnie zapomniała. Teraz, usatysfakcjonowana, odwróciła się w kierunku Fernanda, w międzyczasie leniwie, bez pośpiechu dojadając paszteciki, które dostała jako smaczny dodatek.
- Przepyszne - rzuciła, w przeciwieństwie do mężczyzny nie przechodząc od razu do konkretów. - Macie świetną kuchnię. Dawno nie jadłam tak dobrze przyprawionej ryby.
Zerknęła na panią Zamieniam Się w Niedźwiedzia, upewniając się, że z tą jest wszystko w porządku - ryzyko, że nagle się wścieknie bez powodu, albo zacznie krzyczeć, że mają spierdalać i stąd, było wciąż całkiem spore - po czym uśmiechnęła się do Fernanda uprzejmie, bez szczególnego przekonania.
- Wątpię - przyznała. - Z jakiegoś powodu przysłano nas do ciebie. Idź do Śmierdzącej Rybki i pytaj o Fernanda - powtórzyła słowa, które w pierwszym zaułku przyniósł jej Osmar. Przez krótką chwilę zastanawiała się, jak idzie Corinowi i reszcie. Miała nadzieję, że uda im się odbić bosmana bez większych problemów, a przynajmniej bez ofiar. Musieli poradzić sobie bez niej, ale przecież nie miała w załodze bandy debili, tylko profesjonalistów. Wierzyła w nich.
- Nie chcemy niczego od twoich synów. Chcemy tylko informacji. Uprzejmego pokierowania nas we właściwą stronę - zamilkła na moment, świdrując mężczyznę swoim ciemnym spojrzeniem. - Pokierowałeś przedtem kapitana Levanta, prawda?
Rozłożyła dłonie w niewinnym geście i wzięła kilka głębokich łyków swojego piwa.
- Nie stanowimy zagrożenia ani dla ciebie, ani dla twojej rodziny. Nie wiem, o jakich szemranych interesach mówisz, bo jak sam z łatwością wywnioskowałeś, jesteśmy tu nowe. Pomoc byłaby... mile widziana. Jeśli to jest tym, o co się martwisz, twoje nazwisko nie padnie z moich ust poza tą tawerną.
Obrazek

Dzielnica Portowa

97
POST POSTACI
Josephine
Widząc przerażoną reakcję brzdąca, Joe zaśmiała się, wracając do swojej poprzedniej pozycji, zadowolona ze strachu, jaki wywołuje w dzieciach. Zaczęła dalej rozdłubywać rybę i popijać piwem, spoglądając spode łba na właściciela karczmy kręcącego się po sali, zamykającego drzwi, odsyłającego synów. Dopiła szybko piwo do końca, widząc, że ten przynosi im kolejne, po czym wytarła ręce o spodnie, nie przejmując się tym, że nie były one jej... chociaż może to było głównym powodem.

Pozwoliła Verze tutaj mówić, samej na razie pilnując wszystkiego. Nadal nie ufała karczmarzowi, ani Snurli i jej koleżkom, którzy mogli wygadać, kogo szukają. Wszystko mogło się stać i Joe musiała być czujna, aby nie dać się złapać tak, jak w łaźni.

Zerknęła zniecierpliwiona na kobietę, tupiąc pod stołem nogą. Kręciła jak przekupka na targu, nie przechodząc do sedna, a przecież podobno NIKT ich nie słuchał, tak? Z drugiej strony ci wszyscy od interesów lubili mówić naokoło. Nawet Yassid pomimo swego kwiecistego języka lubił czasem się podroczyć, zanim powiedział, czego chce. Josephine nie miała na to czasu, więc tylko wzięła kilka długich łyków piwa, które zaczęło jej ściekać z brody, odstawiła kufel na miejsce i westchnąwszy, dorzuciła od siebie kilka miedziaków.

Nosz kurwa, będziecie się bawić w kotka i myszkę, czy co? Szukamy małego, zielonego skurwysyna, a skoro nie chcesz kłopotów, to powiedz po prostu gdzie iść i damy ci spokój, o ile ty też nie puścisz jęzora. A wiemy, że trzymasz się kłopotów, bo ten mały wszystko nam wypaplał.

Jak nie wyjdzie bezpośrednie starcie, a Fernand się zacznie rzucać, kazać wyjść, cokolwiek, to Jo zamierzała przyszpilić go do stołu, przytknąć do gardła sztylet i w ten sposób wymusić na nim odpowiedzi. Miała jednak wrażenie, że trochę na siłę ten karczmarz współpracuje z Faazem, patrząc na reakcję dzieciaka... ale to były tylko jej domysły.

Dzielnica Portowa

98
POST BARDA
Karczmarz zaciągnął się dymem, jakby w ogóle nie przejmował się sytuacją. Być może sądził, że sam da radę dziewczętom, a może wiedział o czymś, z czego Vera i Joe nie zdawały sobie sprawy?

- Podziękowania należą się mojej żonie, Marri. Jest całkiem młodziutka, ale ma fach w ręku. - Pochwalił małżonkę, wcześniej wypuszczając z płuch chmurę tytoniowego dymu, wskazując na rybę.

Przetarł czoło, zdradzając pierwsze oznaki zdenerwowania i westchnął, zerkając w stronę drzwi.

- Wszyscy przy tej ulicy przed kimś odpowiadają. Jeśli nie współpracujesz, twój dom stanie w płomieniach. - Przyznał wprost. - Jeśli nie stanowicie zagrożenia dla nas, to dokończycie obiad i pójdziecie w swoją stronę, jak normalne klientki. - Niemal poprosił. Zawiesił spojrzenie na Josephine. - Wszyscy mówią, że nic nie powiedzą. A jednak tu jesteście, pokierowane przez tego, który miał mnie nie wydać. Ten... Levant, czy mały, zielony skruwysyn, jak mówicie... Mam nieszczęście prowadzić karczmę, w której lubią się stołować tacy, jak wy.

Błysk sztyletu wilczycy sprawił, że jego oczy rozszerzył się w przestrachu. Nie robił jednak nic, by uciec, jedynie siedział, z kuflem w jednym ręku i fajką w drugim, dlatego Joe nie miała powodu, by go atakować.

Wydawało się, że Fernand nie wyda tak łatwo swoich sekretów, gdy dziewczęta po prostu zapytają.
Obrazek

Dzielnica Portowa

99
POST POSTACI
Vera Umberto
Metody Joe jej się nie podobały. Nie w momencie, w którym w pomieszczeniu obok znajdowała się żona i dziecko Fernanda. Mimo to, zacisnęła tylko zęby, dochodząc do wniosku, że podejście taktyką dobry - zły strażnik często się sprawdzało, więc może nie inaczej będzie teraz. Miała tylko nadzieję, że najemniczka powstrzyma się od rzucenia się na karczmarza jak na orka w magazynie, tylko dlatego, że jeszcze nie był skłonny współpracować.
- Poczekaj - rzuciła do Joe i przeniosła wzrok z powrotem na Fernanda, unosząc nieco rozprostowane dłonie, w geście świadczącym o dobrych zamiarach. No, może ewentualnie braku tych negatywnych.
- Mały pytał z przestrachem o jakiegoś Reppego i mówił o złych ludziach - zauważyła zgodnie z tym, co wspomniała jej towarzyszka. - Jesteś skłonny chronić tych, którzy zastraszają twoją rodzinę? Przez których twój syn trzęsie się ze strachu widząc pierwszą lepszą osobę z parszywą gębą?
Karczmarz po prostu się bał, Vera dobrze to rozumiała. I bardziej bał się tego, co źli ludzie mogą zrobić jego bliskim i całemu dorobkowi jego życia, niż wściekłej Joe, buzującej właśnie nienawiścią kilkanaście centymetrów od niej.
- Możemy się dogadać. Zapewnię ci ochronę na najbliższe kilka dni. Ty nas skierujesz do małego, zielonego skurwysyna, a ja przyślę ludzi, którzy dzień i noc będą czuwać nad tym, żeby twój dom nie stanął w płomieniach. Czterech? Ósemkę? Piętnastkę? Ilu chcesz - zaproponowała. Bez problemu mogła wybrać kilka osób z Siostry, którzy siedzieliby tutaj, lub w okolicy i pilnowali Fernanda przed zemstą. - Możesz też po prostu powiedzieć mi to, co chcę wiedzieć, ja zapłacę ci za informacje i rozejdziemy się w pokoju, nie ściągając na ciebie niczyjej uwagi.
Oparła się wygodniej, obracając swój kufel w miejscu.
- Możemy też zrealizować dość oczywisty plan mojej koleżanki, ale podejrzewam, że ani ty, ani twoja rodzina nie chciałaby takiego obrotu spraw.
Obrazek

Dzielnica Portowa

100
POST POSTACI
Josephine
Karczmarz miał właściwie pecha, otwierając karczmę akurat w tym miejscu i serwując takie, a nie inne jedzenie. Może gdyby postawił dom tuż obok, ktoś inny musiałby się użerać z osobami pokroju Faaza? Z drugiej strony trochę Joe nie rozumiała jego podejścia. Mógł sobie na tym sporo zarobić, skoro i tak siedział w gównie, a nie szczać pod siebie za każdym razem, gdy ktoś podchodzi zapytać o kolejnego z jego klientów. Najwyraźniej byli tutaj ludzie i ludzie, jedni brali byka za rogi, inni nie wychylali się tak bardzo, jak tylko mogli.

Taktyka Very mogła zadziałać, szczególnie, gdy ta zaczęła oferować ochronę. Tacy jak on bardzo przejmowali się efektem niewyciągnięcia kutasa z baby wystarczająco szybko i bali się, że spadnie im włos z głowy. Oferta mogła więc zapewnić odrobinę fałszywego bezpieczeństwa mężczyźnie, bo jak inaczej to nazwać? Ludzie kapitanki sobie pójdą, a wrócą na miejsce Reppego i reszty inni, może gorsi. Josephine właściwie to chyba nie obchodziło.

Skrzywiła się, słysząc docinkę o parszywej mordzie, aczkolwiek nie przejęła się tym za bardzo bo była to prawda. Tkwiła więc nadal w swoim miejscu, czujnie obserwując wszystkie wejścia i samego gospodarza. Nadal mu nie ufała, a po tym, gdy się przyznał, kto do niego przychodzi, mógł zbytnio srać w gacie i zawołać koleżków. Właściwie... czemu nie. Tacy jak tamten elf też byliby przydatni.

Koleżanka chce dla ciebie dobrze[/b — mruknęła, ani na sekundę nie ściągając dłoni z rękojeści szabli. — Albo z nami będziesz współpracował i jeszcze zyskasz na tym spokój od niektórych gości, albo same się tego dowiemy, w ten czy inny sposób. — Jo podchwyciła poniekąd narrację Very, w której ona była tą dobrą, chciała wszystko pokojowo rozwiązać, a ona po prostu siedziała i straszyła, przepędzając faceta w jej stronę.

Dzielnica Portowa

101
POST BARDA
Wydawało się, że Fernand rozmawiał z Verą i Joe tylko dlatego, że musiał. Cóż powstrzymywałoby dziewczęta, gdyby postanowiły wyciągnąć z niego informację wszystkimi dostępnymi środkami? Bezpieczniej było usiąść i porozmawiać, wyjaśnić swój punkt widzenia. To, czym różniła się obecna sytuacja od tych zwyczajnych, to fakt, iż lokal był pusty, a na niebie wisiało dziwne zaćmienie.

...bestia rwała się do walki... rozszarpać gardło, nim padnie kolejne słowo, owijające całkiem prostą sprawę w bawełnę! Skręcić kark przed kolejnym uśmiechem, kolejnym spojrzeniem w stronę drzwi! Na pewno czeka na straż! Na pewno!

Josephine czuła się odrobinę zamroczona. Działanie narkotyków słabło z każdą sekundą, a srebro zaczynało palić w niebezpieczny sposób. Mięśnie napięły się, jakby ciało bez udziału woli chciało ściągnąć z siebie okowy, a następnie rozewrać na strzępy Fernanda, jego małego syna, tą całą Marri, a na końcu Verę!

Fernand zaciągnął się dymem z fajki.

- Oni wszyscy są źli. Wy, wy nie jesteście lepsze. - Machnął dłonią, jakby odganiał muchę. - Nachodzicie nas tak samo, jak oni. Każdy mówi, że się dogadamy. Płacę za ochronę tamtym, jaką różnicą będzie to, że teraz będę płacił wam? Jeśli nie dostarczę tego, czego chcecie, same podpalicie mi karczmę.

Fernand najwyraźniej niejedno widział i nie uważał, by Vera i Joe różniły się zbytnio od rzezimieszków, którzy nachodzą go zazwyczaj.

- Jeśli wam powiem i ktokolwiek domyśli się, że macie informacje ode mnie, do wieczora będę martwy, zresztą, jak cała moja rodzina. Jeśli wam nie powiem, zabijecie nas również, hę?

Mężczyzna podchodził do sprawy z nadzwyczajnym spokojem.

- Musiałybyście wyrżnąć ich wszystkich, żeby tu w końcu zapanował spokój.
Obrazek

Dzielnica Portowa

102
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera wsparła łokcie na blacie stołu i zaczęła ze zmęczeniem masować skronie. Miała tego dość. Dlaczego nie mogli trafić na Levanta gdzieś na morzu, gdzie po prostu zniszczyliby jego statek, rozjebali jego załogę w pył, a z niego zrobili galion dla Siódmej Siostry? Dlaczego to nie mogło być terytorium, które znała, z ludźmi, z którymi potrafiła współpracować? Kim był ten pierdolony Faazz i co w ogóle Hector miał z nim wspólnego? Zawsze uprzejmy i elegancki, szarmancko uśmiechnięty, służbista i pieprzony lizodup, po cholerę kontaktował się z jakimś goblinem? Czy poza byciem psychopatą cokolwiek go z nim łączyło?
- Kurwa, Fernand - westchnęła ciężko.
Nie miała pojęcia, co działo się z Joe, nie wiedziała, że jej narkotyki stopniowo przestawały działać, zresztą nie znała nawet tego, co kobieta wciągnęła wcześniej w magazynie. Miała za to wrażenie, że los drwi sobie z niej, po raz kolejny stawiając jej przed nosem poszlaki, tylko po to, żeby potem dać jej w twarz i kopnąć ją w brzuch.
- Nie ułatwiasz mi tego. Czego nie rozumiesz? Nie chcę twoich pieniędzy. Chcę informacji, za które w zamian proponuję ci ochronę.
Pokręciła głową i zerknęła na Joe, zastanawiając się, ile jeszcze najemniczka wytrzyma bez rzucania się na nikogo ze sztyletem. Wygląda, jakby była na granicy cierpliwości. A Vera sądziła, że to ona ma z nią problemy...
- Widzisz, wyrżnięcie wszystkich może zająć trochę więcej czasu, niż jeden dzień, ale nie jest niewykonalne. Dlatego proponuję część swoich ludzi tobie. Żebyście dożyli dnia następnego, a potem jeszcze następnego, a potem może dla odmiany osiągnęli spokój, w którym będziesz mógł normalnie wychować syna, bez strachu, że ktoś podpali ci dom w nocy.
Opuściła wzrok na swój do połowy opróżniony kufel. Była najedzona i zmęczona. Strasznie zmęczona.
- Wyrżniemy kogo chcesz, jak doprowadzisz nas do Faazza, czyli zielonego skurwysyna, albo do Levanta.
Obrazek

Dzielnica Portowa

103
POST POSTACI
Josephine
Z każdą mijającą sekundą Jo bardziej się denerwowała. Fernand nie słuchał tego, co mówiła Vera, nadal upierając się przy swoim, zerkając na te drzwi, będąc spokojnym, jakby dosłownie ktoś się za nimi czaił. Kobietę rozsadzało to od środka, że nie załatwili tego już dawno temu, że on był głuchy, że Vera była zbyt miękka. Miała ochotę sprać go na kwaśne jabłko, obić jego twarz do czerwoności, aby krew leciała ze złamanego nosa, aby jego oczy krwawiły, żeby dusił się własną posoką... a potem raz po razie wbijać mu w ciało pazury, wyszarpywać mięśnie, słuchać jego słodkich wrzasków, patrzeć, jak jego rodzina kwili w przerażeniu, a potem za nich...

Oczy Josephine zamgliły się odrobinę, a dłoń na jej kuflu zacisnęła niebezpiecznie mocno. Spojrzała półprzytomnie na srebro, którym obudowane były jej palce... znów paliło, znów wrzynało się nawet przez materiał rękawiczek, mocniej niż podczas każdej pełni Zarula, jaką do tej pory przeżyła. Zaczęła oddychać szybciej, chrapliwie, po czym puściła naczynie...

i nagle, niezapowiedzianie, wyciągnęła zza pazuchy sztylet, wbijając go gwałtownie w stół tuż przed karczmarzem. Z dziką, zwierzęcą furią, w której pani kapitan na próżno mogłaby dostrzec Joe, prawą ręką chwyciła za jego fraki, przyciągając go do swojej paskudnej mordy. Następnie niskim, głuchym tonem na pograniczu warczenia i dudnienia zaczęła mówić. A raczej, to bestia zaczęła przez nią przemawiać. — Wyrżnę każdego, kto stoi mi na drodze do zielonego skurwysyna. Jeśli będzie trzeba, to wyrżnę też całą twoją rodzinę tu i teraz, byle tylko dostać się do niego. Będziesz patrzył, jak twoja żonka i gówniarz będą kwilili, jak będą wylewały się z nich flaki, jak będę rozrywać im skórę, jak wyrwę z nich mięso. Będą kurwa krzyczeć tak głośno, że pół miasta się zleci. I wiesz co? Niech kurwa się zlecą, ich też wyrżnę, a ty będziesz patrzył, jak twoja zasrana dziura będzie topić się w ich krwi. Myślisz, że reszta twoich synalków też się zleci? Każdy na pewno smakuje inaczej, pewno ten najmniejszy będzie najdelikatniejszy, ale gówno się nim najem... z twojej małej kurwy może się nasycę! Znajdzie się i trochę tłuszczu i mięso nie będzie żylaste... kobiety zawsze są najsmaczniejsze, nie to co wy. Chociaż trzeba wam przyznać, jak poleci z was krew, to od razu gęsto. Macie jej za dużo, ty masz jej za dużo... — bestia chwyciła za gardło karczmarza, wciskając weń palce, na razie nieszkodliwie. Trzymając drugą dłoń na sztylecie, zaczęła ściągać powoli srebrną biżuterię, pierścionek za pierścionkiem. Oblizała się i dysząc coraz ciężej, spojrzała na niego, potem na Verę...

Ręka się rozluźniła, gdy Joe ponownie wróciła do panowania nad sobą. Ciągle spoglądając w oczy pani kapitan, w jednej chwili z dosłownie krwiożerczej bestii w jej oczach błysnęło przerażenie, jakiego chyba w ogóle Vera u najemniczki nie widziała. Zaczynając drżeć na całym ciele, oderwała się od Fernanda i wstała z hukiem. Zataczając się lekko, spocona jak szczur Jo rzuciła tylko chrypliwie: — Zastanów się, czy nie chcesz przyjąć jej propozycji — i wypadła niczym burza na zewnątrz, trzymając się czego tylko mogła. Spojrzała na czarne słońce z nienawiścią, grzebiąc uporczywie w kieszeniach i mieszkach przypiętych do jej pasa.

Miała jeszcze nieco róży urkońskiej. Działała gorzej niż duszek, bowiem tępiła umysły, ale Joe MUSIAŁA teraz to zrobić, albo zaraz urządzi w środku miasta krwawą łaźnię, mordując bezsensownie kobiety i dzieci. Wyciągnęła więc woreczek z narkotykiem i przemieszała na szybko z tytoniem, wbijając to w swoją fajkę. Następnie wykrzesała prędko ogień i próbowała zaciągnąć się jak najmocniej, jak najszybciej, byle tylko otępić swe zmysły.

A to wszystko o ile oczywiście nic nieoczekiwanego nie stało przy tych drzwiach...

Dzielnica Portowa

104
POST BARDA
Fernand nie słuchał, przekonany o tym, że jedyne, co się zmieni, to osoba, której będzie płacił haracz w zamian za bezpieczeństwo. Kobieta, mężczyzna, elf, człowiek, ork... jakież miało to znaczenie, gdy zaczynało się i kończyło na jednym - pieniądzach?

- Ile będziesz w Karlgardzie? Nie jesteś tutejsza. Ty odejdziesz, a my dostaniemy dwa razy mocniej. - Zawyrokował Fernand. Zatrzymał się na moment, by pociągnąć z kufelka. Ten moment wykorzystała Josephine.

Nikt nie spodziewał się nagłego zrywu, bestii, która przejęła we władanie ciało Josephine. Sztylet wyżłobił dziurę w ładnie pomalowanym stoliku, a z dłoni karczmarza wypadł zarówno kufelek, jak i fajka. Nietrudno było zgadnąć, że nagły zryw kobiety sprawił, iż głos zatrzymał się w gardle mężczyzny i nawet nie pisnął, gdy Joe groziła w mało wyszukany sposób.

Co było jeszcze dziwniejsze, Joe szybko wybiegła z karczmy. Dłoń Fernanda powędrowała do jego własnego gardła, naśladując uścisk wilkołaczycy, jednak w o wiele mniej brutalny sposób, jakby nie był pewny, czy to, co miało miejsce, naprawdę się wydarzyło, a ból nie był tylko dziwnym przywidzeniem.

Spanikowane spojrzenie mężczyzny powędrowało ku Verze.

- Jesteście naszym końcem. - Wydusił w końcu. - Tym, czy innym sposobem. Niewielka stocznia, u końca wybrzeża. Idźcie w kierunku magazynów, gdy je miniecie, zobaczycie stocznię. Tam znajdziecie kontakt.

***

Josephine wybiegła z karczmy. Narastała w niej panika, jednak świadomość, że róża mogła ugasić jej zew krwi, działa kojąco. Czuła drżenie całego ciała, nogi niemal uginały się pod nią, gdy oparła się o ścianę i zaciągnęła tytoniowym, narkotycznym dymem.

- Hej, wilczyca! - Głos, niby znajomy, przebił się przez mgłę jej myśli. - Dzięki za pomoc, tam wcześniej. Wszystko gra, co?

Zamglona, niewyraźna sylwetka przed nią nie mogła być nikim innym, jak orczycą Snu. Być może to potężna forma zielonej dwoiła i troiła się w oczach Josephine, a może nie była sama? Kolory pancerzy strażników Karlgardu przeplatały się z wonią morza i krwi. Josephine nie była w stanie myśleć jasno.
Obrazek

Dzielnica Portowa

105
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie miała prawa spodziewać się takiego zrywu bestii, jakiego doświadczyła siedząca obok niej Joe. Bo skąd miała wiedzieć, że to się może wydarzyć? Mogła po dotychczasowym zachowaniu kobiety podejrzewać, że coś jest z nią mocno nie tak, ale nie sądziła, że do tego stopnia. Przecież teraz dla odmiany wszystko było w porządku. Przekonanie karczmarza do współpracy nie było proste, ale Vera wierzyła w swoją siłę przekonywania i argumenty, które mogła mu zaprezentować. Wcześniej czy później któryś okazałby się wystarczający, a do tych fizycznych odwołałaby się na sam koniec, o ile w ogóle.
Gdy Joe wybuchła, Vera zamarła, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Powiedzieć, że była zaskoczona, to za mało. Takich gróźb nasłuchała się już przedtem, ale tym razem, w przeciwieństwie do większości podobnych, z jakiegoś powodu w nie wierzyła. A kiedy najemniczka doskoczyła do Fernanda i złapała go za krtań, kapitan poderwała się i dobyła broni. Wściekłość w jej oczach mieszała się z przerażeniem. Nie dlatego, że bała się o własne życie, albo tak bardzo zależało jej na spanikowanym, podduszanym teraz wzorowym mężu i ojcu. Przerażenie wynikało z myśli, że zabrała ją na statek. Przyprowadziła tę psychopatkę bezmyślnie na własny statek i do tego posłała ją na dół z Tripem, który w razie czego nie potrafiłby się przecież obronić. Iloma ofiarami by się to skończyło, gdyby Joe straciła resztki cierpliwości na Siostrze?
Prawdopodobnie to właśnie strach, który zobaczyła w oczach Josephine, gdy ta odwróciła się do niej, sprawił, że Umberto nie zaatakowała. Odprowadziła ją spojrzeniem do wyjścia, a potem przypięła sejmitar z powrotem do biodra. Po jej plecach przeszły ciarki i kobieta miała już pewność co do dwóch rzeczy: pierwsza, że w końcu znalazły argument, który przekonał Fernanda do wyplucia z siebie tego, co wiedział. Druga - że współpraca z Joe była błędem, a wpuszczenie jej na statek ostateczną głupotą. Sięgnęła do sakiewki, którą dostała od Rappego jako zapłatę i wyciągnęła z niej garść monet; pięciokrotną może wartość tego, co zjadły i wypiły. Nie liczyła. Spokojnym gestem położyła je na blacie stołu, tuż obok nieopróżnionego do końca kufla.
- Przepraszam - odezwała się w końcu. - Tak czy inaczej przyślę kogoś, żeby obserwowali twoją karczmę i dom. Fakt, jestem przyjezdna, ale dopóki pozostaję tutaj, postaram się zapewnić bezpieczeństwo twojej rodzinie - zerknęła w stronę drzwi. - Ona też już tu nie wróci.
Złapała kufel za ucho i duszkiem dopiła zawartość, by odstawić go z głośnym stuknięciem i opuścić lokal.
I tym razem miała już dość. Nie zamierzała w nieskończoność trzymać Josephine na krótkiej smyczy, jak wściekłego psa, który mógł się wyrwać w każdej chwili i narobić więcej szkód, niż pożytku. Dostała swoją odpowiedź. Jeśli kobieta chciała iść za nią, świetnie, droga wolna. Gdy jednak spojrzała na opartą o ścianę, zaciągającą się dymem Joe, jedyne co była w stanie z siebie wykrzesać, to bliżej nieokreślony grymas, pełen wściekłości i niechęci. Nawet nie miała ochoty opierdalać jej za ten wybuch. Vera nie była w stanie tak pracować. Tak się nie dało funkcjonować. Od rana zastanawiała się, co musiało się wydarzyć, by uznała, że pierdoli tę współpracę i chyba właśnie uzyskała odpowiedź na to pytanie.
- Snu - zwolniła, gdy zauważyła orczycę. Uśmiechnęła się krzywo. - Jak twoja twarz?
Nie zamierzała się wdawać w dyskusję, pytanie wynikało z uprzejmości, którą o dziwo wciąż w sobie jednak czasem miała. No i może z odrobiny instynktu samozachowawczego, którego ewidentnie nie miała jej dotychczasowa towarzyszka.
- Idę stąd - poinformowała zebranych, w tym Josephine. - Ty rób co chcesz, tylko do środka nie wracaj. Gówno mnie to już obchodzi.
O ile nikt jej nie zatrzymał, odwróciła się w stronę, z której przyszły i ruszyła w stronę doków. Najpierw do Siódmej Siostry, wysłać tu kilka osób w ramach tymczasowej ochrony. Potem do stoczni. Znaleźć kontakt. A potem, może, jakimś cudem znaleźć Levanta, załatwić temat i wypierdalać z tego miasta.
Obrazek

Wróć do „Karlgard”