POST BARDA
Corin podrapał się po brodzie.
-
Z dwojga złego lepiej, żebym to ja i Osmar zawisł na stryczku zamiast ciebie. - Zażartował. -
Z drugiej strony, do Faazza może dotrzeć, że go szukasz, ty i ta dziewczyna. Ukryje się przed dwiema kobietami, ale będzie chciał gadać ze mną? Nie wiem. - Podsumował. Ostateczna decyzja i tak będzie należała do Very, to ona zdecyduje, kto zajmie się jaką sprawą. A może sama będzie chciała uczestniczyć w obu akcjach? Osmar z pewnością doceniłby, gdyby wstawiła się za nim sama kapitan! Zresztą, z pewnością wiedział, że Vera wybierze to, co będzie najlepsze, dla niej i dla załogi.
Corin nie znał się na modzie ani na kobiecych łaszkach, ale życie marynarza nauczyło go wiązać porządne supły. Gorset w mgnieniu oka został odpowiednio zapleciony i zawiązany bez obawy, że mógłby się poluzować.
-
Skoro jest, jaka jest, nie pracuj z nią. - Zaproponował pierwszy oficer, zaraz jednak przerwał, gdy usłyszał krzyk kuka Tripa.
-
Kapitanie!
Za drzwiami panował rumor, który mógł tylko świadczyć o kłopotach. Corin obnażył szablę, zamarł w bezurchu, nasłchując kolejnych głosów z zewnątrz, czekając, aż będzie musiał ruszyć z odsieczą, o ile zajdzie taka konieczność.
***
-
Kapitan cię wezwie! - Zaprotestował Trip, tym razem skupiając na sobie jeszcze większą uwagę załogi.
Zachowanie Josephine nie było tym, które prowokowałoby rozlew krwi. Oczywiście, niestosowanie się do poleceń pani kapitan stanowiło wykroczenie, ale marynarze nie mieli powodu, by upuszczać jeszcze większej ilości krwi kobiety, tym bardziej, że to oni byliby tymi, którzy później szorowaliby juchę z desek pokładu. Dziesiątki oczu śledziły Josephine oraz Tripa, idącego zaraz za nią. Kuk spojrzeniem szukał pomocy u współzałogantów, kilku sięgnęło po swoje ostrza, będąc gotowymi, by ruszyć do akcji. Nie mogli jednak atakować, gdy Josephine była gościem Very!
Joe, zatrzymywana tylko ponagleniami Tripa, bez przeszkód wyszła na górny pokład. Nim jednak zdołała dotrzeć do kabin kapitańskich, tuż przed jej butami wylądowała strzała, wbijając się głęboko w drewno.
-
Słyszałaś Tripa. Kapitan cię wezwie. - Odezwał się spokojny, acz zimny głos.
Zsuwając się po linie przymocowanej do niższej części masztu, a następnie zgrabnie zeskakując na pokład,
elfka zagrodziła drogę Josephine. To w jej dłoniach znajdował się łuk.
-
Kapitanie! - Zawołał Trip, mając nadzieję, że pani kapitan usłyszy i rozgoni zbiegowisko, niczym opiekunka grupy niesfornych dzieciaków.
Trip miał zwołać załogę, lecz nim zdołał to zrobić, zamieszanie kazało wychynąć na górny pokład wszystkim tym, którzy nie ruszyli jeszcze w stronę wesołych dzielnic Karlgardu. Josephine była otoczona, tuż za nią znajdował się Trip, a przed nią elfka. Zwierzęce instynkty, potęgowane zaćmieniem, podpowiadały jej, że jest w potrzasku. Natura kazała wybrać jedną z opcji: uciekaj albo walcz!