Re: Dzielnica Rzemieślnicza

61
Wątpliwym było, by Shaar słyszała kiedykolwiek o kunich „światach”, lecz to, co w dhiracie wykładano z akademicką wręcz pieczołowitością, dla większości wojowników – przynajmniej tych bez specjalnego szkolenia – było kwestią mniej lub bardziej intuicyjną. Nikt, kto para się walką i życie mu miłe nie pozwoliłby bezkarnie zbliżyć się przeciwnikowi do tego, co u kun nosi nazwę pierwszego thagganu.
Dlatego gdy Taana ruszyła powoli po okręgu, zarówno oczy orczycy, jak i jej ciało podążały za przeciwniczką, obracając się tak, by mieć ją cały czas przed sobą. Shaar okręcała się wokół własnej osi, nie skracając dystansu ani go nie wydłużając, gdy Komarzyca starała się ją podejść. Gdy ta jednak ruszyła i znalazła się niemal na styku zasięgu ich broni, orczyca ścisnęła mocniej stylisko swej gwiazdy zarannej, co objawiło się poruszeniem mięśni pod skórą i zagłębiła mocniej stopy w piasku.
Nagły niski wypad kuny był o sekundę szybszy niż noga Shaar, podrywająca w powietrze pyliste podłoże, które miało oślepić Taanę. Kurz zatańczył dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się pochylona sylwetka kuny, a orczyca warknęła gardłowo zorientowawszy się, że została zmylona. Zaraz szarpnęła się w obrocie w ślad za znikającą po prawej Taaną, dokładnie w momencie, gdy sztych jej miecza przeciął niewidzialną granicę pierwszego thagganu Shaar, celując w brzuch.
Ostrze fartownie prześliznęło się po drzewcach trzymanej oburącz orczej broni ku górze, rozpruwając fragment czarnej tuniki i być może muskając lekko ciało tuż pod nią. Impet zderzenia nie pozwalał rozpoznać tego z całą pewnością, a kolor odzienia zdradzał równie niewiele.
Shaar w pierwszej chwili zaskoczona obrotem spraw, prędko odzyskała rezon i odepchnęła od siebie miecz przeciwniczki. Korzystając z momentu, który Taana musiała poświęcić na ponowne przyjęcie postawy po odtrąceniu broni, orczyca natarła na nią z zaskakującą szybkością. Uwolniwszy gwiazdę zaranną z oburęcznego chwytu, Shaar zamachnęła się buzdyganem od dołu, celując w tułów Komarzycy, pokonując jednocześnie dzielącą je odległość potężnymi krokami.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

62
*Czas znów przyśpieszył, i to gwałtownie. Nawet nie było go już dość na stwierdzenie, co się udało wlaśnie osiągnąć. Taana czuła tylko rękoma, że miecz napotkał drzewce morgenszterny po czym maznął po czymś stawiającym znikomy opór (mogło to być ciało orczycy, jej odzienie bądź gęste od kurzu i potu powietrze).
Wylądowala po swym wyskoku w pozycji dość niekorzystnej – mając Shaar na swej sieódmej-ósmej godzinie, z prawą nogą trzymającą postawę i lewą podaną do tyłu, z mieczem poziomo na wysokości korpusu w przyklęku.
Nie zdąży się obrócić tak, by zachować postawę i być gotową do odparcia wyczuwanego za sobą ataku. Zamiast tego więc – runęła na lewy bok, by przekoziołkować o pół obrotu, a znalazłszy się na plecach w miejscu, którego atak orczycy nie powinien się spodziewać – kopniakiem (rozpędzonym dodatkowo kinetyką turlania) podciąć orczycę i powalić na ziemię, samej jednocześnie powstając. Zatem miecz kuny tym razem nie otrzymał misji – Taana salwowała się leżącym półobrotem przed zbyt szybką dla niej do obrony reakcją orczycy. Że zaś kozioł nadał siły kopniakowi (o ile zasięg nóg teraz na to pozwalał) – to siłę tę należało włożyć w sprowadzenie Shaar do parteru.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

63
Shaar przeliczyła się. Kuna była szybsza i zwinniejsza. Dlatego atak orczycy wyglądał, jakby poganiała buzdyganem turlającą się dziewczynę. Niemniej jednak najbardziej wysunięte wprzód z gwoździ zdobiących głownię gwiazdy przejechały Komarzycy po grzbiecie gdy ta umykała spod obucha.
Nowiuśka koszula trzasnęła, a Taana poczuła gorąco i zimno jednocześnie, by dziwne to wrażenie ustąpiło zaraz szczypaniu. Nie miała jednak czasu kontemplować go, ponieważ wkładała właśnie cały impet przewrotu i pozostałe jej siły w podcięcie przeciwniczki. Shaar była duża i solidna, lecz machnięcie bronią wytrąciło ją z równowagi dokładnie na te kilka sekund, których rozpędzone nogi kuny potrzebowały do obalenia orczycy na ziemię.
Zaskoczona zamachała rękoma w powietrzu i runęła na plecy, wzbijając potężny tuman kurzu. Z piersi dobyło się pełne niedowierzania sapnięcie, wraz z którym uszedł z płuc Shaar oddech. Nie wypuściła jednak broni z ręki. Pokasłując i mrużąc oczy od wirującego w powietrzu piachu, jęła gramolić się z powrotem do pionu.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

64
Rozcięcie grzbietu wydobyło z krtani kuny syknięcie: koszula zyskała poprzeczne rozdarcie, a ciało – krwawą pręgę. Ale najważniejsze, że szczęście Taanie sprzyjało. Jeszcze kiedy orczyca padała, młynkując łapskami i morgenszternem – Komarzyca zrywała się z kurzu, choć pozycja nie pozwalała na to, by stanąć na równe nogi szybciej niż w trzy sekundy. Może to wystarczy, by dopaść przeciwniczki i z wyskoku pchnąć ją w brzucho lub pierś sztychem, póki jeszcze leży? Zwinność wygrywała z masą – ale znaczyło to, że ze zrywem i refleksem nie można dać sobie ani chwili na wstrzymanie. Nie da się ukryć, że Taana liczyła na to, iż jej aktualny atak rozwiąże sprawę tej walki i przysporzy jej grosiwa.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

65
Taanarrikeuen dopadła do orczycy niczym ogar, który zwietrzył ranną, bezbronną zwierzynę. Nim Shaar zdążyła dźwignąć tułów, kuna już przy niej była, gotowa do zadania śmiertelnego pchnięcia prosto w serce.
Czekaj! — zawyła orczyca, krztusząc się pyłem, wciąż wirującym wokół ich sylwetek. Wypuściła broń z dłoni i leżąc w piachu, na plecach, zdana na łaskę kuny, uniosła ręce w poddańczym geście. Czubek ostrza Taany wwiercał się niebezpiecznie w szarozielone ciało, lecz dziwny wyraz żółtawych oczu Shaar wstrzymywał Komarzycę przed naparciem na jelec miecza.
Wygrałaś — sapnęła orczyca. — Poddaję się... Nie zabijaj, a dam ci odtrutkę... Łupacz mazidłem z mordownika pokryty... Czujesz to — stwierdziła, nie zapytała, Shaar. — Gorąco i zimno... Teraz pewnie zaczęło już szczypać, a wkrótce... Wkrótce doprowadzi do paskudnego zapalenia skóry... I ciężkiego zatrucia... A ty... Nie wyglądasz na taką, która wyjdzie z tego cało... Pchło...
Na brudnej od kurzu twarzy orczycy zatańczył grymas podobny do tego, który widziała kuna już wcześniej. Wyglądało na to, że jednak był uśmiechem. Ton głosu i sytuacja, w której znajdowała się Shaar wskazywały, że mówi szczerze, lecz równie dobrze mogła blefować. Nie zmieniało to jednak faktu, że zabijanie przeciwników było na Arenie wyborem, nie koniecznością.
Musiała więc sobie yertsumu z Sellevge odpowiedzieć na pytanie czy siła płynąca z dna i szlamu – którą wypuściła wkraczając w ten podziemny świat – zmieniła już jej duszę bezpowrotnie, czy może tli się w niej jeszcze płomyk człowieczeństwa? I czy od tego płomyka rozpali się w niej i godność, i sprawiedliwość, z którymi Taana – choć nie ze swojej winy – tak niewiele miała w życiu wspólnego?
Shaar z napięciem wpatrywała się w oczy dziewczyny i choć usta wykrzywione miała w orczej parodii cwaniackiego uśmiechu, to na dnie źrenic czaił się strach i niepewność. Może i była wielka jak góra i silna jak wół, lecz żadna z tych cech nie zwalniała jej z atawistycznych odruchów każdego rozumnego stworzenia. Nikt nie chciał umierać.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

66
Sztych kuniego miecza drgał na skórze orczycy. Wystarczyło pchnięcie i serce pęknie pod żelazną śmiercią. Tłum musiał teraz chyba szczytować, gdy Taanarrikeuen stała w rozkroku, napięta jak cięciwa, powstrzymana niespodziewanym zachowaniem Shaar na sekundę przed zadaniem śmierci.
Ryk z widowni krążył w uszach Taany jazgotliwym huraganem. Miecz drżał niemal niewidocznie, tak samo drżało ramię Komarzycy. Słyszała, owszem, słowa przeciwniczki, widziała i kpinę, i strach jej, czuła słodki smród krwawego zwycięstwa, czekający na rozlanie po piachu areny. Niespodziewanie przy samym końcu walki – inna walka ogarnęła dziewczynę z Łez. Nie była na taką walkę przygotowana. Ani aktualnymi instynktami, ani szkoleniem w dhirat. Błaganie o litość? Blef lub prawda?! Zakażenie skóry albo leczenie?!?!
– Khurrwajebanapierdolona! – krzyk wystrzelił z trzewi Taany jak zwolniona, zbyt długo trzymana strzała, mięśnie zagrały, odtrącając ostrze z oczekiwanej trajektorii. Sztych wyrysował na skórze orczycy pręgę i pomknął w powietrze, nie czyniąc jej dalszej krzywdy.
Odeszła o krok, wracając sztychem z informacją "Ani drgnij. Przegrałaś". Niech wszyscy wyryczą zwycięstwo Taanarrikeuen. Niech "trybuny" grzmią, niech orczyca podnosi się, cofając w pyle, zniesławiona błaganiem o pardon. Miecz kuny niech trzyma ją w parterze, aż wszyscy zobaczą, że nie ma wątpliwości, do kogo należy zwycięstwo. I niech Shaar żyje – ale niech schodzi z areny ciągnąc żeliwną kulę hańby!
– Haavath kevd laigasht! – cokolwiek mogło znaczyć w nieczytelnym dla postronnych dialekcie sellevgeńskim – potężne napięcie ostatnich sekund kazało wrzeszczećze wzniesioną wolną ręką i mieczem wskazującym pokonanego przeciwnika.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

67
Żeliwna kula hańby niespecjalnie ciążyła znajdującej się wciąż w parterze Shaar. Twarz wykrzywioną kpiącym uśmiechem oblał lukier ulgi. Orczyca rozluźniła mięśnie. Opuszczona w piach głowa wzbiła maleńki tuman kurzu, a z gardła Shaar dobył się rechot, który – gdyby nie wrzaski na widowni – rozbrzmiałby w uszach Taany niczym pomruk nadchodzącej burzy.
Drudzy w kolejności najistotniejsi uczestnicy walk – to jest hazardziści – darli mordy przepisowo. Gęste, smrodliwe powietrze drgało ponad głowami orczycy i kuny od niewybrednych okrzyków, z których nie wszystkie były dla Taany zrozumiałe. Niemniej jednak dało się w nich usłyszeć nutkę zawodu. Nie wiadomo tylko czy ze względu na mało brutalny finisz, czy też błędne obstawienie wyniku walki. Tak czy inaczej – spuszczono na dno Areny klatkę, co było oznaką końca mordobicia.

Gdzieś ty się chowała? — zwróciła się do Komarzycy Shaar gdy jechały ku górze. — Z hulmanami? — Ton głosu jasno wskazywał, że nie obraza jest celem orczycy, a wyrażenie uznania, choć być może nieco pokracznego w swej konstrukcji. — Nigdym jeszcze nie widziała takich ruchów... Pchła rodem z hulmanowego futra! — Orczyca zaśmiała się tubalnie, klepiąc muskularne, umazane krwią udo.
W żółtych oczach igrały błyski sympatii. Córa Drwimira przyglądała się kunie z zaciekawieniem. Wtem Shaar drgnęła, jakby coś sobie przypomniała. Sięgnęła wielkimi dłońmi do rąbka swej czarnej tuniki i wywinąwszy go, wyłuskała z ukrytej kieszonki maleńką fiolkę z ciemnego szkła.
Zgodnie z obietnicą — skomentowała tylko, podając Taanie drobiazg.

Jeśli kuna zdecydowała się przyjąć podarek i wychylić zawartość buteleczki, mogła poczuć na języku gorzki, obrzydliwy posmak, podczas gdy spływająca gardłem mikstura paliła przełyk żywym ogniem. Jeśli zaś nie chciała wziąć flakoniku od Shaar, ta wcisnęła jej go w dłoń sama, mówiąc, że umowa rzecz święta. Nawet w tak plugawym miejscu jak to. A może przede wszystkim właśnie tu.
Obrazek

Dzielnica Rzemieślnicza

68
POST BARDA
-> z Bastionu Khudamarkh

Karen musiał zostać przy bramach. Choć jechali całą noc, a droga wydawała się prosta, musieli zbłądzić, bo nim dotarli do Karlgardu, słońce stało już wysoko na niebie. Przed gorącem ratowała ich tylko bryza od morza, chłodna, rześka, orzeźwiająca, która starała się rozgonić smród zaułków i wyziewów z kanalizacji. Nawet w mieście nieco błądzili - nie był to Bastion, który zniżając się ku centrum dawał dobry widok na swoja wspaniałość z każdej części miasta. Wysokie budynki Karlgardu nie pozwalały dojrzeć tego, co było za nimi, a kręte przejścia myliły raz obraną drogę.

Kamira rozglądała się po tłumach, które przemierzały ulice. Mniej goblinów, niż w Bastionie, więcej ludzi. Gnomy i orkowie, gdzieniegdzie nawet elfy. Patrząc na tę różnorodoność nie mogła przestać myśleć o tych, których zostawiła za sobą, pod jarzmem nowego tyrana: Sefu, Ghoraka, Shrikę, Venlę i Q'beua, wreszcie Avona, Maragę i nawet Burghera... Ich los przestał być zależny od decyzji młodej czarodziejki.

Azel rozglądał się, a ilość osób na ulicach wyraźnie go irytowała, gdy utrudniali nawigację po mieście. Dziewczęta trzymały się z tyłu, tak jak Cassim, milczący, odkąd przekroczyli bramy.

- Cholera, tak się nie da. - Mruczał Azeliel. Po jego czole spływały grube krople potu, nie miał dla siebie nawet chusty, którą mógłby ochronić głowę przed żarem. - Kamira, czekaj. Musimy się rozdzielić. I tak nie wpuszczą nas wszystkich do Akademii.
Obrazek

Dzielnica Rzemieślnicza

69
POST POSTACI
Kamira
Czy Karlgardzcy magowie pokonali smoka, czy też sobie tylko to przypisywali, nie miało większego znaczenia. Ktoś kiedyś miał tyle siły lub sprytu by uwięzić Cassima i to była po prostu prawda, której zanegować nikt nie mógł. No a wyspa? Tak naprawdę ona nikogo nie interesowała, to były zwyczajne gdybania, można było rozważyć udanie się tam, kiedyś, któregoś dnia, gdy będą ustatkowani, ale nie dzisiaj, nie jutro.

Uroczy był Kherkhim chcący bronić tamtejszej ludności, jednak Kamira doskonale wiedziała, że skończy się to podobnie jak w bastionie, jeśli nie gorzej. Na całe szczęście mogli już porzucić myśli o tym zapomnianym przez bogów miejscu i pozwolić mu upaść, czy to przez wewnętrzne walki, czarne elfy czy trzęsienia. Nie było tutaj również niczego wartościowego, jeśli nie liczyć przyborów Kamiry, które ze sobą targała i nieco elfich śmieci Azeliela.

Droga... Jak to droga nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza wliczając w to przypadłość, jaka im doskwierała. Nerwy, jakie ich wszystkich trawiły i niepewność co do opuszczenia Bastionu, który dla niektórych był całym światem.

Cud, że udało się jej wkroczyć do miasta, jak widać nawet i Karlgard czasem zapomina.

Jedno się nie zmieniło. Pełno krętych uliczek. Na szczęście Kamira coś niecoś pamiętała, co prawda bardziej mniej niżeli więcej z topografii miasta, to jednak trochę czasu minęło i nieco się zmieniło. Miło było zobaczyć, że jest tutaj więcej ludzi niż orków i goblinów. Przynajmniej ci mają przynajmniej odrobinę rozumu, by się słuchać, nie tak jak ci zieloni. Gdy zobaczyła dosyć "zmęczonego" tłumem ludzi Azeliela podała mu swoją chustę, by się pod nią skrył. W końcu jego nieco bardziej krzywdziła ta przeklęta klątwa niż ją. Dziwiło ją jednak to, że nie radził sobie z nawigacją w takiej okolicy. Idealne miejsce do podcinania mieszków dlatego trzymała swoje skarby mocno i pilnowała wszystkiego, skupiając się bardziej na tym niżeli nawet na nawigacji. – Zróbmy tak... Wszyscy wiemy, jak trafić do bramy. Dziewczyny i wszyscy niewymienieni niech poszukają jakiegoś lokalu w okolicy, tam się zatrzymamy na jakiś czas. Jak zapoznamy się z miastem, znajdziemy coś lepszego. Wierzę, że Cassim wszystkich obroni, gdyby wydarzyło się coś złego. Tylko proszę, obroń je, ale postaraj się nie zmieniać tutaj postaci. Jak miałbyś kogoś pozbawić życia, to mieczem. Wrócę, a gdy wrócę, pomyślimy co dalej. — Te słowa skierowała do Cassima, ba! Nawet była gotowa oddać mu swój mieczyk, by miał czym bić złodziejaszków i cwaniaków, którzy się napatoczą. Ja Kherkhim i Azel pójdziemy do Akademii.

Po co był jej Kherkhim? A no gładki w ogładzie ork albo nawet i pół-ork zdawał się wystarczająco przyjazny by wzbudził nieco więcej zaufania niż Kamira czy łotr, jakim był Azel. Potrzebowali udać się do akademii i tam rozmówić z kimkolwiek. Może i nie była dobrą uczennicą, to jednak sporo się zmieniło i potrzebowała pomocy z przeklętym demonem. Kto wie, na kogo trafi, o ile w ogóle uda się jej dostać do akademii.



Spoiler:
Spoiler:

Dzielnica Rzemieślnicza

70
POST BARDA
Czy to wina miasta, przekleństwa czy po prostu gorąca - Azeliel nie radził sobie najlepiej. Przyjął chustę i okrył nią głowę, lecz wydawało się, że niewiele to pomogło. Było ciepło, lecz nikt nie odczuwał tego tak, jak Azel. Ostatecznie przysiadł na jakiejś beczułce w cieniu, dyszał ciężko przez uchylone usta.

Kamira rozdysponowała zadania. Cassim skinął lekko głową, gdy usłyszał o swojej roli obrońcy. Po lekkim wykrzywieniu ust łatwo było stwierdzić, że nie w smak mu było zostawiać Kamiry, jednak nie zrobił nic, by sprzeciwić się jej rozkazom.

- Damy sobie radę same. - Mruknęła Qlaira. - Zapominasz, kim jesteśmy.

Nikt nie zamierzał jednak odmawiać opieki smoka, gdy taka była możliwa.

Bimizza skierowała się do Azeliela i bezpardonowo przyłożyła dłoń do jego czoła.

- Jest rozpalony. - Powiedziała z troską, o którą ciężko było ją wcześniej podejrzewać. - To nie przez gorąc miasta.

- Nic mi nie jest. - Skontrował słabo Azel.

- Lepiej będzie, jeśli pójdzie z nami i odpocznie.

- Zabierać mi się stąd! - Z otwartych drzwi wyszedł mężczyzna uzbrojony w miotłę. - Nie koczować przed moim sklepem! To nie jest beczka do siedzenia!
Obrazek

Dzielnica Rzemieślnicza

71
POST POSTACI
Kamira
Nie wątpiła, że dadzą sobie radę same. Mimo to, zabieranie smoka tuż przed potencjalną obecność maga było dużym ryzykiem. W mieście jeszcze jakieś szanse miał, ale żeby to tuż pod nos czarodzieja? Szybko by się domyślili, że coś jest z nim nie tak, a tutaj czarowało się i bez potrzeby, przynajmniej w samej Akademii. Nie wszyscy byli czaromiotami jak Kamira. Niektórzy byli bardziej wyrafinowani i korzystali z magii dla każdej pierdoły.

– Oj nie zapominam, to dla wspólnego bezpieczeństwa. Magowie mogą go za szybko wyczuć — Musiała im chyba przypomnieć, że Cassim nie należał do zwyczajnych ludzi. W każdej chwili mógł stać się wielkim smokiem i spalić pół Karlgardu nim go zatrzymają. Nie chciała tego. Kwestia stanu Azeliela wyraźnie ją martwiła – Może... — Zaczęła mu się przypatrywać nieco dłużej – A może zawołacie do niego, jakiegoś medyka jak mnie nie będzie? Postaram się wrócić jak najszybciej. Zostań z nimi, im bardziej się przemęczysz tym więcej sił zużywasz. — Wtedy też zawiesiła wzrok na Kherkhimie – Ktoś musi ze mną iść —

– Cichaj tam pan! — Odezwała się do mężczyzny, który wyszedł z otwartych drzwi uzbrojony w miotłę – Bo zaraz będziesz miał skwierczące drewno, a nie beczkę i miotłę. Już sobie idziemy. — Z grymasem spojrzała na wszystkich. Jak mus to mus – Chodźmy, bo nawet zatrzymać się nam na chwilę nie da, pazernik jeden — Miała raczej zamiar im towarzyszyć, dopóki nie znajdą lokalu, w którym szłoby się zatrzymać. Po znalezieniu takiego miała zamiar wyprawić się do akademii. Azel mógł zostać, ostatecznie nie było mu lekko, a dalsze przemęczanie się zużywało go bardziej, niż powinno.
Spoiler:
Spoiler:

Dzielnica Rzemieślnicza

72
POST BARDA


Cassim był wielką niewiadomą. Łatwo było ocenić, że nie czuł się dobrze w mieście, gdy w jego ciele ciągle czaiło się napięcie, a spojrzenie bursztynowych oczu skanowało otoczenie. Osoby wrażliwe na magię czuły z jego strony kłębowisko dziwnej energii, nie dość spaczonej, by uznać ją za demoniczną, lecz na tyle niezwykłej, aby nie nazwać jej ludzką. Zdradzał się samą swoją naturą i choć byłby świetną kartą przetargową, jeśli Kamira chciała załatwić sprawy polubownie, musiała zostawić go za sobą.

- Phh! - Qlaira nie była zbyt zadowolona z decyzji, lecz ona była rzadko zadowolona z czegokolwiek. - Niech Cassim zostanie, ale nie wiń nas, jeśli coś spali! A Azeliel... Co da mu lekarz?

- Nie potrzebuję lekarza. - Skontrował słabo elf.

- Zabierać mi się stąd! - Sklepikarza irytowały odpowiedzi Kamiry. Mężczyzna machnął miotłą i uderzył nią w plecy Azela, spychając go z beczki. - Bo straż zawołam!

Przed upadkiem na ziemię Azeliela powstrzymał Kherkim, który zręcznie złapał go i pomógł utrzymać równowagę.

- On jest chory! Trochę serca! - Zaprotestował pół ork.

- Za serce nikt mi nie zapłaci!

- Kamirin... Chodź. - Kherkim wiedział, że zostawienie czarodziejki ze sprawiającym problemy mężczyzną może skończyć się tragedią. Ponaglił swoją grupę, chyba naturalnie czując się przywódcą, choć ta rola została przypisana Kamirin.

do Akademii
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”