Re: Rezydencja Lorda Casimira

31
Przebiłem demona mieczem. Cicho zastękała, gdy przesuwałem mieczem po jej brzuchu, wrzynając się w różne części ciała. Jej krzyk był mi najpiękniejszą muzyką, a ból - afrodyzjakiem. Czułem przez moment ogromne podniecenie. Czułem się jak dwadzieścia lat wcześniej. Dziki, nieujarzmiony, potężny.
Nie mówiłem nic, na kilka sekund pozwoliłem sobie o wszystkim zapomnieć. Po chwili mój miecz przebił jej serce. Znudziłem się. Aczkolwiek nowe doświadczenie było bardzo ciekawe.

Gdy widziałem co się dzieje na zewnątrz nawet się nie wściekłem. Byłoby zbyt pięknie, by obyło się bez strat. Nie mogłem nic zrobić. Nie zrozum mnie źle - potrafiłem tam błysnąć, to prawda. Zakłóciłbym przez to delikatną strukturę zaklęcia teleportacyjnego. I mogłoby nas wypieprzyć do kompletnie innego uniwersum. Albo przenieść nas obok... bez organów wewnętrznych.

Najważniejszy był zakładnik. Ochroniarz Ingrid nie pozwolił się jej zabić. Dobrze. Podszedłem do niej z wolna i położyłem rękę na skroni. Jej umysł zaczął mnie pochłaniać, lecz starałem się walczyć z tym. Potrzebowałem zdobyć z niej informacje. Złamać ją. A łamiący jest też ból fizyczny.
- Micheleto... zajmij się nią. Zdobądź z niej wszystkie potrzebne nam informacje. Jak przejść do ich wymiaru, jak ominąć straże, gdzie zabrali moją córką. Jak znajdę Waltera to on Ci pomoże. Jest w tym specjalistą.

Następnie podszedłem do Ingrid. Była nie dość, że załamana, to kamienie z planu Krinn zaczęły nią władać. No cóż... Wszystko tam było wspaniałe. Nie dziwota, że gardziły Herbią.
- Ingrid... Wstawaj - chwyciłem ją pod pachy i z lekkim trudem podniosłem - Uspokój się. Nie zabiją Lissandry. Nie mają w tym żadnego interesu. Zaufaj mi, znam sukkuby. W końcu w połowie sam nim jestem. Odbijemy ją. Naszą córkę. Obiecuję, dobrze? Proszę, idź pomóc mojemu ojcu, ja poszukam Waltera, bo pewnie gdzieś dobija niedobitków

Zacząłem chodzić po ogrodzie. Jedno miejsce zwróciło moją uwagę. Pod jedną z topoli parowało wiele demonicznych ciał. Błysnąłem tam i ujrzałem ciało Waltera... Przeszyte czymkolwiek się dało. A on wyglądał tak... spokojnie.
Uklęknąłem przy jego ciele załamany. On był dla mnie jak drugi ojciec. Wychowywał mnie, uczył walczyć mieczem, razem z Casmirem nauczyli mnie pisać, czytać, prowadzić ciekawe dyskusje... Bez niego nie byłbym tym, kim jestem. I to on pozwolił mi uciec wtedy z domu... A teraz leżał martwy. Łzy same zaczęły mi płynąć po policzku. Podobno nie ma bardziej żałosnego widoku niż dorosły facet, któremu płyną łzy.
- Wstawaj, Walterze. Wiem, że tylko udajesz... Nie dałbyś się zabić tym skurwysynem... Nie żartuj sobie ze mnie, tak jak wtedy z Kamą... Mój pies, którego miałem jak byłem mały... Sfingowałeś jej śmierć żebym nauczył się kontrolować emocję... Nie rób tego znowu, błagam...
Ostatnio zmieniony 23 lip 2014, 12:44 przez Mroczny Kefir, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

32
Kiedy Mak'si zaczął dyrygować w kwestii postępowania z jeńcem Micheleto spojrzał nań dość... pobłażliwie. Tylko tyle. Nie podreptał też z zdobyczą od razu do posiadłości, tylko upewniwszy się, że jest odpowiednio unieruchomiona... poszedł szukać Waltera z drugiej strony pobojowiska.

W tym samym czasie Ingrid gołymi rękami rozrzucała fragmenty piaskowca. Czy nią władały? Nie, nie miały takiej władzy nad nikim. Budziły raczej tą subtelną chciwość, jaka występuje kiedy widzimy leżące na podłodze bezpańskie rubiny. W tym momencie jednak baronowa szukała czegoś wartego dla niej więcej niż cały Kalgard zbudowany z takiego piaskowca. Odtrąciła Mak'siego raz i drugi, kiedy próbował ją podnieść. Po chwilce sama wstała trzymając w dłoni jakiś patyk. Dopiero po sekundzie mag zorientował się, że nie jest to nic innego jak flet. Wyjątkowy przez swoje drewno i pełgające po jego powierzchni błękitne znaki. Z pewnością należał do Lissandry i był przedmiotem o właściwościach magicznych. Jakich jednak? Nie było to pewne, a subtelna i nieprzenikniona magia instrumentu pozwalała podejrzewać, że w rękach kogoś nieposiadającego zdolności do jego obsługi flet będzie dla użytkownika nawet bardziej niebezpieczny jak miecz, który Mak'si trzymał przy pasie. W każdym razie flet był nadłamany.
-To... należało do niej. Ojciec miał racje kiedy mówił, że flet nie chce opuścić Herbii.

Wstała i wyszła z dołka. Rozejrzała się jeszcze smutnym wzrokiem i ruszyła do posiadłości mówiąc na odchodnym swojemu ochroniarzowi, aby kiedy tutaj skończy "przygotował dla naszego nowego gościa okrąg".

A... Walter? Nie żył. Miał podziurawioną jak sito klatkę piersiową, brak pulsu, brak krwi, ogólnie brak życia. Definitywnie. Ostatecznie. Umarł i nie żyje. Troszku zajęło Mak'siemu, by ogarnąć ten fakt. I pojawił się jeszcze ten przybłęda, co on może wiedzieć?! Co ten Micheleto może powiedzieć o jego kochanym Walterze, czego sam mag nie wiedział?! Niech da mu spokój i pozwoli się pożegnać! Naturalnym było, że nie dawał się odciągnąć od trupa na prośbę obcego człowieka. Micheleto więc zastosował w tym celu nieco inne środki.

Nie wiadomo co się stało, jednak Mak'si poleciał jakieś trzy metry do tyłu i ładnie wyłożył się na plecach. Kiedy już się ogarnął zorientował się, że stoi naprzeciw jakiejś opalizującej kopuły, która była dla niego fizyczną przeszkodą. Dziwnej i zupełnie róznej od tego, co wcześniej widział pod nazwą magii. Bo i to nie była klasyczna magia, ta świecąca, lecz nie dająca światła konstrukcja zdawała się być integralną częścią świata, to przeczyło znanym prawom magii!

Być może ochrona powstała na wszelki wypadek, może w jakimś konkretnym celu. Faktem jednak jest, że Mak'si nie słyszał żadnych słów wypowiadanych przez Micheleto, nie był w stanie dostrzec żadnych konkretnych gestów... Nie miał specjalnej pewności, czy w ogóle coś takiego robił. Wtedy też pojawił się i gwóźdź programu. Wojownik trzymał w dłoni maleńki flakonik z jakąś... wodą?

Wylał na Waltera kilka kropel specyfiku. Zaczęły się świecić i mnożyć, pokrywać całe ciało lokaja, aż stał się on leżącym na trawie posągiem złożonym z blasku. Trwało to tak mgnienie oka, a przez ten czas światło rozlało się także na otaczającą go plamę własnej krwi. I nagle... zaczęło się cofać i powoli znikać. Po zastygłej krwi nie pozostawało śladu. Po tej paskudnej ranie na dłoni ostała się gładka skóra, A kiedy cofająca się poświata zniknęła i z klatki piersiowej pod podziurawioną koszulą okazało się zdrowe ciało. Cały proces zakończył się tam, gdzie upadły krople- na czole.

Wtedy wbrew wszelkiej logice Walter wziął głęboki oddech. I jak gdyby nigdy nic otworzył oczy, usiadł podpierając się na rękach...
-Witaj wśród żywych, przyjacielu.
-Nie raz pierwszy i nie ostatni.


Kiedy wstali mężczyźni uścisnęli się, a Micheleto jak gdyby nigdy nic wrócił do mającego okazję obserwować wszystko związanego demona. Sukkub wiedział już kim są ci ludzie. I był tą wiedzą zdecydowanie przerażony. Kiedy już zostali sami Walter odwrócił się do Mak'siego. Wyglądał już nie na siedemdziesiąt, a raczej trzydzieści lat, zaś gdyby nie podarte ubranie mógłby spokojnie udawać, że nic się nie stało.
-Zakładam, że masz do mnie parę pytań. Akurat mamy nieco czasu na spacer z powrotem do domu.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

33
Potężna magia. Na prawdę potężna magia. Nie wyglądało to tak, jakby ochroniarz Ingrid nią władał. To było zupełnie coś innego. Coś integralnego z tym światem. Fascynującego. Trochę jak moce, których używali opętani przez bogów kaznodzieje.

Uścisnąłem Waltera mocno. Bardzo, aż się skrzywił. No cóż, byłem dość silną osobą. I, mimo wieku i doświadczenia - podatną na emocję.
- Jakim cudem przeżyłeś? Nawet ja, demon, bym się po tym nie pozbierał. Co to za magia? I skąd tak potężny flakon w rękach zwykłego ochroniarza. Rozumiem, że Ingrid jest bajecznie bogata, lecz coś takiego kosztuje OGROMNĄ fortunę. Mając coś takiego bez większego problemu zostałbym Arcymistrzem. To takie PASJONUJĄCE i CIEKAWE. Błagam, wyjaśnij mi to, bo jak Krinn kocham się nie uspokoję, a muszę myśleć trzeźwo. Czeka nas wiele pracy!

Re: Rezydencja Lorda Casimira

34
Walter na zaowalowaną prośbę o zdradzenie sekretów wskrzeszenia spojrzał na swojego wychowanka. To było podobne spojrzenie, jak to, którym rodzic mierzy swoje dwuletnie dziecko sięgające po uzbrojoną kuszę. Mimo to wyjął z jakiejś ukrytej nie-wiadomo-gdzie kieszonki podobną buteleczkę z podobnie opalizującym płynem. Jedyna różnica leżała w kształcie- to bardziej przypominało maleńką piersiówkę. Niemal od razu ją schował.
-Żeby było jasne: nigdy nie zdobędziesz wiedzy pozwalającej ci korzystać z tego, co zawiera ten flakonik. Nie dotrzesz do miejsca jego pochodzenia, nie zdołasz go użyć, ani odsprzedać. Nie widzę jednak przeciwwskazań, byś się dowiedział co to. Jak zauważyłeś ciecz jest bardzo cenna, lecz jedynie dla tych, którzy faktycznie umieją z niej skorzystać, reszta ludzi ujrzy w tym jedynie barwioną wodę. Użyta na właściwym celu potrafi zasklepiać rany, odtwarzać kończyny... Nawet przywracać życie tym, których dusza jeszcze nie uleciała. Woda życia, aqua vitae, jak mawiają niekiedy uczeni, prawdopodobnie najcenniejszy reagent jaki może sobie wyobrazić alchemik. Pochodzi z pierwszego ponoć źródła, które wybiło, kiedy świat Herbii jeszcze się kształtował.

Teraz pewnie spróbujesz się spytać: skąd masz coś takiego? Widzisz... Nie zawsze byłem lokajem, właściwie nauczyłem się tej roli dopiero wtedy, kiedy przyszło nam się spotkać. Nie, nie chcesz i nie możesz wiedzieć dlaczego zostałem tym kim jestem, lecz wiedz, że czas jaki spędziliśmy razem był prawdziwy. -położył Mak'siemu dłoń na włosach i tak znanym gestem potargał czuprynę- Nadal jesteś dla mnie knąbrnym chłopcem, jakiego poznałem trzy dekady temu. Muszę się jednak ponownie przedstawić.

Na chwilę przystanął i zwrócił się przodem do maga. Jego skóra była gładsza i młodsza niż kiedy się poznali, ciało bardziej sprężyste i głos mniej zdarty niż ten dręczony pustynnym kaszlem. Mak'si widział jednak dokładnie te same oczy, jakie ujrzał pierwszego dnia po przejściu do tego świata. Tej mieszanki stali i łagodności nie miał szansy pomylić. Odmłodzony człowiek ze znajomym uśmiechem wyciągnął w jego stronę rękę.
-Jestem Walter de Mannaro, były inkwizytor wyższego stopnia, weteran Wojny Przeciw Śmierci. Do usług.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

35
- Mak'si vas Karlgard, ambasador kolegium magów, miło mi pana poznać - rzekłem z lekkim uśmiechem pełnym podziwu - Sporo masz latek na karków i jeszcze więcej tajemnic. Mnie najbardziej zastanawia przed kim się ukrywasz. Ale nieważne, mamy dużo pracy przyjacielu. Chociaż po doświadczeniu to tobie oddaję dowodzenie. Nie możemy mojej świeżo poznanej córki tak zostawić w potrzebie. Jaki mamy plan?

Re: Rezydencja Lorda Casimira

36
Walter przez sekundę się zamyślił. Przeanalizował całą sytuację, przekazany mu przez Mak'siego strzęp informacji o siostrze Vio'lenny i parę innych czynników, głównie z jego własnego doświadczenia. W końcu mózg wypluł kartkę.
-Plan? Jak rozumiem mówisz o odbiciu Lissandry? Masz świadomość że to niczym skok do niezbadanej głębi, prawda? Nie mamy nawet pojęcia gdzie ich przeniosło, a zamek twojej matki wcale nie jest oczywistością, zresztą powiedz mi ładnie: który? Poza tym nie wiemy dokładnie co się dzieje, jakie środki zaradcze postawił przeciwnik, ilu i jak wyszkolonych ma ludzi... I nie, nie pieprz mi znowu, że jesteś potężnym magiem. Tytuły powinny być nadawane nam przez innych, inaczej są warte funta kłaków.

Nie wiemy nic o przeciwniku i dlatego spróbujemy wyciągnąć informacje z jeńca. Co prawda na pewno była specjalnie szkolona i będzie to... problematyczne, patrząc po ostatniej takiej akcji, ale możliwe. Oczywiście nie można liczyć na specjalnie wiele, raczej nie wygląda mi na oficera operacyjnego, a zwykłego żołnierza, choć... ekwipunek na pewno dobrze będzie wykorzystać. Wykorzystam parę starych długów, zaangażuję Shia'tsu i stare znajomości z Zakonie. Obiecuję, że ją odnajdę i sprowadzę z powrotem do Herbii. Bądź jeśli nie będzie to możliwe... Dam jej odejść w spokoju. Na wszystko jednak potrzeba będzie czasu. Właśnie, twoje lustro w mieszkaniu można wykorzystać jako odbiornik. Co prawda nie liczyłbym na to, ale może drugi egzemplarz nie został strzaskany...


Tak idąc dotarli w końcu do posiadłości. Baronowej chwilowo chyba nie było (wg Micheleto poszła się przebrać), zaś sam potężnej budowy inkwizytor(?) właśnie kończył rysować na posadzce okrąg przyozdobiony jakimiś wzorkami. Mak'si nie był jednak zdolny zobaczyć niczego więcej jak rozmazanej, wirującej plamy, od której widoku o mało nie zwymiotował. Konsekwencje pochodzenia bywają ciekawe.

W kącie coś się poruszyło. To Lord Casimir vas Kalgard, najpotężniejszy ludzki kupiec na południe od Ujścia właśnie się obudził i rozglądał arystokratycznym obliczem przyozdobionym rosnącą na czole śliwą od upadku. Miał majestatyczną koszulę nocną w różowe jednorożce i zaczerwienione od gazu oczy. I przemówił potężny Lord Casimir:
-So sieeeeestaooooo?

Re: Rezydencja Lorda Casimira

37
Westchnąłem
- Nie powiedziałem nic na temat natychmiastowej akcji. Ale zaufam Ci - zostawię moją córkę w twoich rękach. Przez doświadczenie masz więcej do gadania o de mnie. Tylko... sprowadź ją, dobrze? A moje lustro jest do twojej dyspozycji

Rzekłszy to podszedłem do ojca i z całej siły dźwignąłem go z ziemi. Dałem mu wody, napoiłem i wyjaśniłem pokrótce co się stało.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

38
-Znam cię dość, by wiedzieć, że na taki pomysł wpadłeś. Nie martw się, załatwię sprawę.

Podniesiony z ziemi ojciec nieco trawił sytuację. Przyglądał się badawczo dziwnemu okręgowi na podłodze, majstrującemu przy nim mężczyźnie i wypalonym plamom po niedawnych najeźdźcach. Jego wzrok szczególnie intensywnie skupił się na pojmanym jeńcu, który leżał przywiązany za nadgarstki i kostki do pogrzebacza. Micheleto na oba więzy wykorzystał pozostałe narzędzia kominkowe. Stalowe. I najpewniej zrobił to ręcznie...

W końcu Casimir przyjrzał się tak prozaicznej rzeczy jak własne odzienie. Na widok przepięknych różowych jednorożców siarczyście zaklął, przeprosił i wzorem baronowej poszedł sie przebrać w coś sensowniejszego. Walter też gdzieś chwilowo zniknął. Nie było pewne czy załatwiał już coś w sprawie Lissandry, gotował czy sprzątał. Chwilowo go nie było.
-Zadowolony jesteś, heretyku, że udało ci się uniknąć kary?

Oho, jedna osoba nie była zajęta. Jeniec. Sukkub patrzył się teraz na Mak'siego z mieszanką strachu, żalu i jakiejś nie do końca zrozumiałej wściekłości.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

39
Spojrzałem się na sukkuba z nieskrywanym zainteresowaniem. Ta rasa demonów była najbardziej ucywilizowana. W wielu przypadkach była nawet o wiele bardziej zaawansowana społecznie czy technologicznie nad ludzką. Przyznać się też muszę iż jeśli chodzi o charakter i ogólne usposobienie - była, jest i będzie mi to rasa najbliższa.

Wolnym krokiem podszedłem do jeńca nie spuszczając z niej wzroku. Mimo ran i pancerza kobieta cały czas była na prawdę piękna. Trudno było nie być dzięki takiemu rasowemu dziedzictwu. Lecz widocznie była bardzo zdenerwowana. Dziwnym by było, gdyby nie była, prawda? Jej werbalny atak wobec mnie był definitywnie podyktowany tyglowi emocji, który w niej występował.

Usiadłem obok niej krzyżując nogi. Po chwili ciszy odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Dlaczego nazywasz mnie heretykiem? I tak, jestem bardzo zadowolony, chociaż nie wiem za co miałbym być ukarany. Ty byś nie była dumna z pokonania liczniejszego przeciwnika, który podobno był długo szkolony? Na pewno byś była, moja droga. Leżysz tu tylko dzięki swojej głupocie. Postawię sprawę jasno. Jeśli będziesz współpracować wydam odpowiedni rozkaz by Cię nie zabijano. Jeśli nie będziesz - moi ludzie wydobędą z Ciebie wszystkie niezbędne informacje. Będzie to operacja na prawdę czasochłonna i bolesna. Prawdopodobnie przeżyjesz... w przyrodniczym punkcie widzenia. Ale jako istota wolna, bądź potrafiąca korzystać z Sztuki i Rozumu... Nie. Będziesz rośliną.
Więc... ponawiam pytanie. Czemu nazywasz mnie heretykiem. Dlaczego moja ukochana ciocia kazała wam mnie pojmać. Do czego wam jest potrzebna moja córka, którą dopiero poznałem? I co się stało z moją mamą?

Re: Rezydencja Lorda Casimira

40
-Przewaga?

Skukkub był nieco zaintrygowany, a nieco tylko smutny. Wskazała podbródkiem potężnego wojownika przy kręgu.
-Widzisz tego przy kręgu? Zwiecie ich egzorcystami a ten i tamten drugi to członkowie nieomal legendarnego oddziału. Gdybyśmy wiedzieli z kim mamy do czynienia posłaliby najlepszych zabójców, a nie pierwszy z brzegu pluton desantowy. Demony z waszego świata to jedyny powód twojej przewagi.

Usłyszała także propozycję bezbolesnego uwolnienia w zamian za informacje. Spojrzała z powątpiewaniem. Szybko jednak ustąpiło ono zdecydowaniu.
-A potem albo mnie zabijesz, albo każesz wrzucić do jakiejś celi? Byłam już świadkiem takich zagrywek. Jeśli jednak musisz wiedzieć o co to wszystko, to twoja matka zaczęła ingerować w doktryny wiary. Zaczęła szerzyć nowe odmiany kultu, zmieniać obrzędy i odrzucać hierarchię. Wybuchła wojna domowa, wielu ludzi zginęło. Wiele śladów mówi, że jesteś jednym z twórców herezji. Jeśliś niewinny wróć do naszego świata i udowodnij racje przed sądem. Jeśli plotki są prawdą wiedz że przybędą następni.

Czyli mateczka szaleje w czymś znacznie większym niż się zdawało... I Mak'si miał jej ponoć pomagać w ponownym zdefiniowaniu kultu Krinn...

Wojny religijne! Oto czym może zaskutkować wysyłanie naukowych prac rodzinie z innego wymiaru!

Re: Rezydencja Lorda Casimira

41
Podrapałem się po głowie i lekko uśmiechnąłem.
- Sam nie wiedziałem z kim mam do czynienia, ale fakt jest taki, że osobiście pokonałem kilku waszych bez większego problemu. Nie nie doceniaj mnie skarbie. W dodatku przewag mam więcej niż tylko kilku enigmatycznych facetów, żyjących dwa tysiące lat. Drobiazg.
Jestem szczery. Dasz mi to, czego potrzebuję i Cię wypuszczę. Rozpoznam kłamstwo, gdyż wyczuwam również emocje innych. Gdybym chciał Ci zrobić krzywdę - zrobiłbym to dawno. Albo Cię zerżnął przy okazji, gdyż jesteś wielce atrakcyjną niewiastą, no ale chwilowo nie mam ochoty. W dodatku patrz logicznie - po co mam Cię okłamywać, skoro i tak i tak dostanę to, czego chcę. Nie lubię po prostu jak dobry potencjał się marnuje. Nie jesteś byle chłopkom, tylko wyedukowanym komandosem. Żal zabijać, po prostu żal.

I widzę, że moja mamusia nieźle namieszała. No ładnie. No ładnie. I zniosła hierarchię, w którą ja święcie wierzę? Cholera, kocham ją. Wspaniała kobieta, na prawdę. A nie jestem żadnym twórcą herezji. Razem z mamą wysyłaliśmy sobie listy dotyczącego naszych spojrzeń na wiarę. Mieliśmy zgoła inne. W dodatku skoro jestem twórcą herezji - dlaczego nie jestem w miejscu, w którym mógłbym dowodzić moją armią i doprowadzić do uznania mojej racji, że tak ujmę, najmojszej? Zostałaś wykorzystana przez zwykłą, ludzką nienawiść. Osoba, której służyć, to jest moja ciotka nienawidzi mnie bo jest rasistką. To jedyny powód skarbie. Jedyny. Zwykłe skurwysyństwo

Re: Rezydencja Lorda Casimira

42
-Widniejesz na jej dokumentach jako współtwórca nowej doktryny.-odrzekła z goryczą w głosie- Wiem że przez nią zginęło wielu, w tym moja siostra. Nie obchodzi mnie czy masz armię, czy tez jej nie masz, czy wykrywasz kłamstwa, czy też nie. Chcę by ta wojna się zakończyła, dla mnie i dla innych. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje, o zwycięzco?

Ostatnie zdanie cedziła przez ostre jak brzytwy zęby. Ale czy kłamała? Ciężko było orzec. Może nawet Mak'si miał wprawę z ludźmi, jednak sukkuby były... inne. Przez lata miał jedynie sporadyczny kontakt z tą rasą i mógł mieć problemy z dostrojeniem się do ich stanów. Ponadto to co działało w normalnym stanie niekoniecznie musiało działać w tej chwili, kiedy emocje więźnia były zdominowane przez żal, smutek i gniew.
-Służę Hierarchii, a nie twojej ciotce. Ona jedynie wprowadziła nas do zamku przywódczyni herezji.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

43
- Nikt nie lubi wojny, moja droga. Ja też nie. Upośledza cywilizację. Oczywiście, rozwija technologię, ale nie jest to tego warte... - mruknąłem, gdyż humor mi się popsuł. Nie lubię jak umierają niewinni. Z drugiej strony czułem lekką dumę. Przez moje teksty wybuchła wojna religijna. Gdyby moja matka wygrała zapisałbym się w kartach historii jako wybitny teolog. Śmiesznie wielce. - Ale nie odpowiedziałaś - będziesz współpracować czy nie. Na prawdę nie mam ochoty patrzeć na to, jak empatyczna komandoska staje się warzywem. Pamiętaj - i tak dostanę to, czego chcę.
A i na prawdę nie widzisz zła mojej ciotki. Smutne to. Na prawdę.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

44
Sukkub patrzył na Mak'siego z niemałą dozą niechęci.
-Podaj mi choć jeden powód dla którego mam ci uwierzyć, że pozwolisz mi odejść. Daj mi choć jeden argument bym chciała zaryzykować życie swojej rodziny, o której moi przełożeni wiedzą wszystko. JEDEN! Zresztą... I tak nie mam żadnych informacji, których byś szukał. Nasz oficer nie żyje, a szeregowcom nie mówi się zbyt wiele.

-Skoczyliście już flirtować, gołąbeczki?


Głos należał do baronowej. W tym momencie Ingrid przechodziła do sali trzymając w dłoniach średnich rozmiarów pudełko, a przez ramię miała przełożoną torbę. Dodatkowo nosiła teraz nie suknię, a skórzane ubranie dość dokładnie opinające sylwetkę. I nie służyło ono tylko do wyglądania, o nie. Mak'si widział na nim parę śladów po cięciach i przypominających osmalenia ciemniejszych miejscach na ubraniu. To był także wypróbowany w praktyce pancerz.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

45
- Argumentem jest moje słowo. Oczekujesz innego? Nie mam jak Ci podać jakiegokolwiek. Ale cóż. Twoja wola. Pamiętaj tylko, że proponowałem więc nie oczerniaj mnie przed obliczem Krinn. - skłoniłem się lekko głową i ustałem obok. Popatrzyłem na Ingrid i uśmiechnąłem się. Wyglądała świetnie jak na ten wiek. Czterdzieści lat u ludzi... Nieźle. - Skończyliśmy. Pięknie wyglądasz, Ingrid. Niezły pancerz. Magiczny? - westchnąłem i rozciągnąłem się - Co z nią robimy?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”