Re: Rezydencja Lorda Casimira

16
- To bardzo zagadkowa sprawa. Miałem być wysłany by ją zbadać, aczkolwiek wolałem załatwić sprawy tutaj. Mam dziwne przeczucie, że jakaś rasa tam się przebudziła. Inaczej druidzi nie mieli by takich problemów wewnętrznych. Możliwe też, że jest to powiązane z zarazą, która szaleje w wschodniej prowincji. Więcej nie wiem. Jak się czegoś dowiem, to dam znać.
*********************

Nie musisz błagać. Nie oczekuję by ktoś mojej krwi o cokolwiek błagał. Powiedziałem po prostu, że jeśli coś się wydarzy, to możesz mi powiedzieć. Niekoniecznie twoja mama może zrobić to, co ja. I vice versa. I dziękuję wam za tuszowanie mych spraw, aczkolwiek nie trzeba było. Jestem, bądź co bądź, dorosłym człowiekiem i wiele konfliktów, nawet tych poważnych, o zasięgu narodowym i międzynarodowym udało mi się załagodzić. Takie też bym potrafił. I dlaczego mi do jasnej cholery nie powiedzieliście o tym, że mam dzieci? Większość czasu sądziłem, iż jestem bezpłodny... - tutaj popatrzyłem się na baronową i ojca - Miałem PRAWO to wiedzieć. Moim OBOWIĄZKIEM było je wychować. Wiecie jak ja się teraz czuję? Może i mówią o mnie, iż nie mam uczuć. Ale ja je mam do cholery....

Odsapnąłem i się rozluźniłem
- Cele prócz rozkoszy i władzy? Rozprzestrzenić wiarę w Krinn się liczy?. Daje ona szczęście. Prości ludzie dzięki niej się spełniają. Reszta bogów jest nic nie warta. I wyższy cel... Takiego nie można od tak mieć. Trzeba go zdobyć. Ja go chyba jeszcze nie zdobyłem. W dodatku jestem hedonistą. Żyję dniem dzisiejszym. To również jest szczytny cel. Przynajmniej dla mnie, aczkolwiek moja filozofia życia różni się od powszechnie promowanych i wyznawanych.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

17
-Tak, trzeba będzie przyjrzeć się temu bliżej. Ilość uciekinierów z Fenistei jest niepokojąca.

Baronowa nałożła sobie paluszków krabowych i zajęła rozmową o jakości tkanin jakiejś manufaktury z Qerel. Na tym jakoś rozmowa umarła i Mak'si mógł zająć się rozmową z Lissandrą.

Przechodzimy do nitki poniżej

***

Baronowa i lord Casimir nieco osłupieli na nagły atak ze strony ambasadora. Oczywistym jest, że oboje podsłuchiwali, jednak nie słyszeli tego, co mówiła dziewczyna (bo... nie mówiła), więc i tak byli zdziwieni. Do tego stopnia, że Ingrid przez cały czas trwania wyrzutu trzymała w powietrzu widelec z kawałkiem jakiegoś warzywa, a przecież była doświadczonym kupcem.

Casimir oparł się o fotel. Miał niezbyt zadowoloną minę, podobnie jak baronowa. Oboje zmierzyli się wzrokiem podobnie, jak robią to koty. Tym niesamowitym w swoim działaniu świdrującym spojrzeniem, które Mak'si latami uczył się wytrzymywać. Czytali w sobie nawzajem i dalsza wymiana zdań bła już chyba tylko formalnością.
-Ingrid, zakładam, że zdołałaś się dowiedzieć o pewnych rzeczach już lata temu, prawda?
-Chodzi o to, kto jest babką mojego dziecka i tak dalej? Tak, mam swoje sposoby.
-Więc nie ma co przedłużać. Czekałem na odpowiednią chwilę, synu. To chyba właśnie ta. Walterze, możesz zacząć?


Kawałek ściany odchrząknął. Ciężko określić jak lokaj to robił, lecz prawdopodobnie był w stanie ukryć się nawet na środku pustego placu.
-Widzisz, ambasadorze, sama idea izolowania cię od potomków nie pochodziła od nas, a od osoby, która zna twoją drugą naturę o wiele lepiej, niż jakikolwiek Herbianin. Pani Vio'lenna, bo o niej właśnie mowa, już w momencie twojego przejścia do tego świata doradziła, abyśmy nie pozwolili ci zbliżać się do własnych dzieci póki nie osiągną one odpowiedniej siły.

-W przeciwnym wypadku byłaby ogromna szansa, że sam widok dziecka obudzi w tobie dość... mordercze instynkty. Według przekazanych przez nią informacji te ten sam popęd, który popycha cię ku tak wielkiemu potomstwu próbuje również je w jakiś sposób stabilizować. Niestety, mowa jest tutaj o czymś, co literatura Herbii określa mianem "krwawego szału", czyli niepowstrzymanej żądzy mordu skierowanej przeciw własnemu dziecku.

-Widzisz synu- Wtrącił się Casimir- Mieliśmy już okazję zweryfikować to ostrzeżenie w praktyce. Ponad dwadzieścia lat temu, kiedy mieszkałeś jeszcze w Kalgardzie schlałeś się kiedyś i naćpałeś jakimś zielskiem. Podczas kolejnej balangi trafiłeś w końcu do domu kolejnej dziewczyny, która chciała ci pokazać twoje własne dziecko. Pokazała i... Zginęło wtedy pięć osób. Walter znalazł i obezwładnił cię, kiedy po dokonaniu masakry próbowałeś zaćpać się na śmierć resztką narkotyków. Potem w końcu się wybudziłeś z narkotycznego snu i okazało się że nic nie pamiętałeś. Pokłóciliśmy się, a potem... To był dzień twojego opuszczenia Kalgardu. Czy w tej materii masz jakieś pytania, zanim zostaniesz z nimi sam na sam?

***

Rozwój kultu Krinn? W Ujściu jest już jedna taka osoba. Bogobojna Kali pokazała temu miastu, a także mi, że kult przyjemności nie jest tylko przyjemny, ale także okrutny, pełen czynów kosztem innych i często bezmyślny. Nie zgodzę się też w kwestii spełnienia. Ludzie mogą się spełniać poprzez osiąganie we własnym życiu kolejnych kamieni milowych, spełnianiu założonych kiedyś przez siebie celów. Przyjemność osiągana łatwo daje tylko iluzję spełnienia, która znika zaraz po jej ustaniu. Widziałam ludzi wyznających Krinn i myślę, że bardzo wielu z nich jest pusta. Zresztą jak wielu wierzących. W czym jest to tak naprawdę różne od życia z dnia na dzień?

Zadziwiające jak na kogoś o takim rodowodzie. Wbrew wszelkiej logice dziewczyna wydawała się być ateistką. I antyklerykałem.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

18
To był... Jeden z nielicznych momentów, w których odczułem niebywały smutek i pustkę. Zawsze byłem radosny, pewny siebie i pełen niezwykłego autorytety. A tutaj... Tak. Wszystko sobie przypomniałem. Byłem bardzo młody. Sukkuby, a nawet te, które są nimi w połowie - dojrzewają inaczej. Wolniej... A by dostosować się do świata korzystają z instynktów. Wiesz czym są instynkty? Są to treści w głębi naszej podświadomości. Nie wiadomo, kto nam je dał... Może bogowie? Ale dzięki nim wiemy jak się zachować. Co robić, by przetrwać. A te u członków mej jakże nielicznej, hybrydowej rasy są wielce upośledzone.

Usiadłem ciężko na fotelu. Poczułem gniew. Nie na kogoś. Na siebie. Wszystko w pokoju zaczęło się trząść. To, co napędza mą magię są emocje. Gniew... Jest potężna bronią. Aczkolwiek zwodniczą. Daje Ci ogromną moc, ale wiele Ci zabiera. Dlatego za młodu prawdopodobnie byłem potężniejszy niż w czasie opowiadania Ci tej historii. Widzisz... będąc kompletnie niedoświadczonym potrafiłem zabić czterech silnych najemników, będąc nieświadomym, bo naćpanym. I nie być zranionym ani razu. Ale jak sam widzisz... zapłata za taką potęgę była wysoka.

Uspokoiłem się po chwili, choć widziałem, iż Walter chciał reagować. Nie dziwię mu się. Chociaż i tak dobrze wiedział, że gdybym popadł w gniew to nie miałby szans. Ta sytuacja pokazuję, jakim wspaniałym przyjacielem był on, nasz lokaj. Pamiętaj, posiadanie oddanego sługi jest o wiele większym skarbem, niż jakiekolwiek bogactwa i jakakolwiek włada. To jest coś, czego nie możesz pokazać ni w dobrach ni monetach. Tak samo jest z rodziną i... miłością.

- Pamiętam... - odrzekłem niskim i niepokojącym barytonem po chwili myśli - Mieliście racje. Jako młody osobnik nie byłem sobą. To przekleństwo. Klątwa tej krwi. Jestem wyrzutkiem. Osobą, która nie pasuje do żadnego z planów. Ni śmiertelnego ni boskiego. Przeżyję was wszystkich i będę wyglądał tak jak teraz, lecz jaka jest tego cena, co? - zaśmiałem się suchym śmiechem a kieliszek po prostu rozpadł się i rozprysł, aczkolwiek ani jeden jego fragment nikogo nie zranił. Potrafiłem się kontrolować. - Widzę często tą sytuację w snach. Prześladuje mnie. Jest okropna. Dobrze, że wyruszyłem w podróż. Poznałem siebie. Nawet utrata rodziny i potomstwa była tego warta. Bo jestem tym, kim jestem. - wstałem z fotela, a wir magii był widoczny nawet dla zwykłych śmiertelników. Wziąłem ręce za siebie i chwyciłem się za nadgarstki. Była to jedna z moich ulubionych pozycji, w której wyglądałem na większego i poważniejszego niż byłem - Lissandro. Nawet w kulcie Krinn istnieją różnice doktrynalne. Hedonizm nie jest zwykłym pieprzeniem i chodzeniem najebanym - podszedłem do okna i napiłem się wina - Chodzi o spełnienie. Ma to głównie kontekst duchowy. Dążenie do celu. Bycie niepokonanym. Kształtowanie rzeczywistości. Bycie kimś. Rywalizacja. DOMINACJA. - mój głos był silny i niski. Był to głos władczego Ambasadora - Życie z dnia na dzień jest zwykłą iluzją. Jestem straceniem nas samych. To, co widzą przeciętni wyznawcy jest tylko kłamstwem i czystym pogaństwem. Wieczny rozwój i droga ku oświeceniu. Tym jest droga Krinn. Tym jest MOJA droga. Wieczna, wspaniała tułaczka.

Wróciłem do stołu i powoli nałożyłem sobie jedzenie. Wszyscy się na mnie patrzyli. To było coś, w czym byłem dobry. Zwracanie na siebie uwagi. Moja postawa, głos, oczy, słowa. Zawsze byłem wyjątkowy. Po prostu. Naturalny talent. Błogosławieństwo mej rasy i mojej bogini.

- Wszystko rozumiem, ojcze. Rozjaśniliście mi sytuację. Dziękuję wam. Powiedzcie mi lepiej ilu mam potomków. Może to zabrzmieć dziwnie, ale... Chcę ich zobaczyć. Poznać. I... pomóc. Po prostu. Me życie już nie jest kierowane instynktami. To ja jestem kowalem swego losu. I chcę naprawić zło, które uczyniłem. Chcę być ojcem. Chcę być patronem i autorytetem. Zwykłe, ludzkie marzenie. - skrzywiłem się i napiłem kolejny łyk wina, po czym skierowałem swe oczy na Lissandre i rzekłem krótkie - Przepraszam

Re: Rezydencja Lorda Casimira

19
-Jesteś tym kim jesteś, synu. Znam cię jednak na tyle, by obawiać się nawet teraz, że będziesz chciał poznać swoich potomków osobiście. Widzisz... Twoja matka mówiła o tym, że możesz atakować swoich potomków póki nie osiągną odpowiedniej dojrzałości. Nie chodzi tu o dorosłość w rozumieniu fizycznym, raczej... hart ducha. Wydaje się, że tracisz mordercze nastawienie wobec dzieci dopiero wtedy, kiedy ich psychika zahartuje się conajmniej tak samo, jak twoja.

-Widzisz, Mak'si
-Wtrąciła się baronowa -Wbrew pozorom to możliwe nawet w dość krótkim, kilkunastoletnim okresie. Każde z dzieci poza złotymi oczami rodzi się z jakąś odmianą kalectwa, zupełnie jakby cechy demona i ich niezgodność z ludzkimi odzywały się w drugim pokoleniu. Z tego co wiem były niemowlęta z ogonem, różkami, bez rączek, bez nóżek, przybywały na świat z uformowanym zestawem kłów, zrogowaciałą skórą, zdarzały się szalone, upośledzone, schizofreniczne od niemowlęctwa... Lissandra należy do tego małego odsetka, który nie został widocznie oszpecony, choć jej deformacja objęła gardło. Nawet doktor Nichols nie podołał z odtworzeniem ubytków, więc jest to zmiana naturalna.

Czyli wady wchodziły w krew tak głęboko, że stawały się integralną częścią danej osoby. Tak przynajmniej wynikało z oceny doktora Nicholsa, a jeżeli żywa legenda medycyny w Oros wydała taki werdykt...

-W każdym razie każde z dzieci miało problem już na starcie. Wiele zabito w połogu, sporą część zamordowano z różnych powodów, ogromny odsetek odszedł z własnej woli za pomocą trucizn i konopnych sznurów. Ci którzy przetrwali zahartowali się niczym stal i uczynili z tego swoją siłę, podobnie jak zrobiłeś to ty. I część z nich stała się całkiem ciekawymi ludźmi. Prawie na pewno jeden z twoich synów działa w biurze rachunkowym Królewskiej Gildii Handlowej, jeden powoli pnie się w górę i być może kiedyś zostanie watażką jednego z klanów na południu, a poznane jakimś cudem raporty zakonników donoszą o młodej, złotookiej wiedźmie, która ostatnimi czasy zaimponowała odłamowi Sabatu w Książęcej Prowincji. Radzą sobie.
-Ingrid, skąd masz dostęp do korespondencji Zakonu?
-Ostatnio wiedźmy przypuściły atak na jeden z ich posterunków w okolicach Qerel, ktoś skorzystał z okazji i pożyczył sobie sporą część dokumentów, a ja akurat byłam potencjalnym kupcem. Niewiele sensownych informacji, ale jednak.
-Ahaaa...


Lord Casimir wstał i podszedł do syna. Położył mu rękę na ramieniu.
-Synu, nie widziałem się z tobą jedenaście lat, wiem jak bolesna może być niemożność spotkania się z potomkami. Uwierz jednak, że robię to dla dobra rodu, a szczególnie twojego. Możesz uważać, że okiełznałeś swoje instynkty, lecz z doświadczenia wiem, że nie da się ich oswoić, a jedynie spętać siłą woli. Nie możesz mi zagwarantować, że kiedy uderzy w ciebie żądza krwi, albo kiedy spotkasz swoje dziecko po pijaku będziesz w stanie utrzymać swoje odruchy na wodzy. A nawet jeżeli zagwarantujesz, to nie mam możliwości tego sprawdzić. W tej kwestii ufam osądowi twojej matki i póki ona nie stwierdzi że jesteś gotów nie mogę udzielić ci informacji o potomkach. Już sama twoja reakcja na spotkanie z Lissandrą była niepewna, a jest ona prawdopodobnie najsilniejszą psychicznie spośród znanych nam potomków.

***

Cóż... Władczy głos wyrabia się przez lata. Mówi się, że jeżeli słychać w nim prawdziwą siłę potrafi on ukorzyć dzikie bestie. Na pewno robi wrażenie na prostych ludziach. Jednak nie rusza niemej dziewczyny, która nie dość że wychowała się wśród świata intryg i walki o władzę, to także musiała się nauczyć, jak pojedynkować się z rozmówcą mając za broń jedynie gesty i kartkę papieru.

Dominacja to coś, co zyskać może tylko niewielu, prawdziwa dominacja to domena jednostek. Na przykład wśród bogów to Dwmir dominuje nad swoją córką Krinn. Władza dotyczy jednostek. Nie wszystkich, bo i kiedy każdy jest władcą, to nikt nim prawdziwie nie jest. Jeżeli zaś nie chodzi o hedonizm a o władzę, to czemu właśnie rozkoszami kapłani rozpustnej przyciągają wiernych?

Dodatkowo mówisz o wiecznym rozwoju i oświeceniu. Sulon obiecywał wieczny rozwój ducha. Ul w swoich pismach dawał obietnice oświecenia przez wszechmiar oceanu. Loliusz dla wyznawców przygotował ponoć jedność z leśną naturą. Powiedz mi, ojcze, w czym Krinn ma być lepsza od reszty panteonu? W czym różnią się jej obietnice i błogosławieństwa tu, na Herbii od iluzji serwowanych przez resztę? Czytałeś może kiedyś prace Quentyna van Selli?

Re: Rezydencja Lorda Casimira

20
- Masz rację... Okiełznanie instynktów to nic innego jak spętanie ich siłą woli. A moja jest silna jak stal. Więc zostawcie mnie samego z Lissandrą. Sprawdzimy, czy potrafię się kontrolować. A co do upośledzenia... Dziwne. Cholernie ciekawi mnie jakie będą dzieci Lissandry i innych. I istota mutacji też jest dziwna. Potomkowie sukkuba winny być zawsze piękne niczym ja. Ogon mnie nie dziwi, ale zrogowaciała skóra? A samobójstwo... Ich życie. Ich wola. Jeśli zaświaty są dla nich lepsze...
A jak jest z ich zdolnościami magicznymi? W moim odczuciu każde z mych dzieci winno być silne mocą. Manipulacja magią, a nawet moja wyjątkowa psychokineza nie powinny być dla nich wyzwaniem. A pierwsza reakcja na widok Lissandry... Chciałem wiedzieć, czy jest z naszej krwi czy tylko uzurpuje sobie prawo do mych oczu i naszego majątku. Niepewność prysła jak się do mnie uśmiechnęła. Nie wiedziałem, że mam tak skurwysyńsko lubieżny uśmiech....

****************************
- Mylisz się względem dominacji. Występuje ona nawet w zwykłej rozmowie. A co mówią kapłani nt. Dwmira i Krinn. Nie wszystko to musi być prawdą. Ja traktuję bogów raczej jako ideę niż spersonifikowane bóstwa. Nie można postrzegać ich tak jak postrzega się zwykłe osoby. Oczywiście istnieją. Sam widziałem ich działalność, a mnie jeśli chodzi o magię nie da się oszukać. Posługuję się Mocą, czyli tym co jest za żywiołami. Jeśli widzę kapłańskie uzdrowienie to wiem, czy jest to magia czy błogosławieństwo jego bóstwa. I są kapłani, którzy na prawdę leczą za pomocą bóstw. Oczywiście, zaliczają po jakimś czasie stuprocentową frekwencję na stosie. Zakon Sakira i jego Inkwizytorzy nie lubią konkurencje - sucho się zaśmiałem i kontynuowałem - No i oczywiście nie każdy jest władcą. Jest to naturalne. Są władcy i Ci, którymi się włada. A przyciągają rozkoszami rozpusty, gdyż te są najprostsze, lecz nie wiesz jaka występuje rozkosz duszy po rytuałach Krinn... - głęboko westchnąłem i się rozmarzyłem - Kiedy twój umysł jest wolny i podróżuje nad nieboskłonem odkrywając tajemnice wszechświata. Tak poznałem moją magię. Środki psychoaktywne są wspaniałe przy odpowiednim wykorzystaniu.

Sulon jest zbyt poukładany. I grzeczny. Nie lubię ani tego ani tego. Ul jest nudny. Wizja zjednoczenia z naturą mnie przeraża, gdyż wiem jakimi prymitywnymi istotami są zwierzęta. Raz wszedłem w umysł psa. Znaczy fajne życie w sumie, ale trochę bezsensowne. A i nie mówię, że obietnice innych bóstw są iluzjami. Nie wykluczam tego, że każdy z nich ma inny system wynagradzania drugich. Krinn jest tą, która odrzuca granice. Która nie widzi ras. Nie patrzy, czy ktoś jest demonem, elfem czy człowiekiem. Liczy się tylko przyjemność i dążenie ku doskonałości. Oczywiście prostaczkowie tego nie rozumieją, a większość kapłanów i kapłanek wykorzystuje to by osiągnąć dominację. A wieczna rywalizacja nas bardzo rozwija, córko. Może nie jest to czas na ojcowanie, ale pamiętaj, nigdy nie opuszczaj dobrej rywalizacji i nie odmawiaj sobie przyjemności. Każde doświadczenie w życiu nas rozwija.

Quentyna van Selli. Znam, chociaż nie zgadzam się z teorią jakoby magia była planem. Oznaczałoby to, że wszędzie ma takie samo stężenie, a każdy wie, że istnieją miejsca naturalnie silne. W jednej dolinie na północy potrafiłem samym spojrzeniem rzucić wieżą, gdyż magia dla mnie była aż widoczna. A wehikułu czasu skonstruować się nie da. Czasu nie da się zmienić. Gdyby dało się go zrobić to ktoś z przyszłości przeniósł się do przeszłości i zmienił wydarzenia, przez co możliwe by było, że on sam by się nie narodził, a jeśli się nie narodził to jak mógł zmienić czas? Bezsens. W dodatku plany oczywiście są różne. Gdyby tak zwane boskie były identyczne jak nasze to Wojna Krwi nie miałaby miejsca. A z jego teorią nt. bogów się zgadzam tylko po małej części, ale to wyjaśniłem wcześniej.

Wiesz... Też jestem naukowcem. I też trochę pisałem, aczkolwiek niczego jeszcze nie wydałem. Moje teorie nt. żywej mocy okazują się prawdziwe i wielu moich studentów opanowało już podstawy telekinezy. A nie. To nie jest temat tej rozmowy. Wybacz. Ale też mam ogromny ciąg do nauki, aczkolwiek bardziej empiryczny niż teoretyczny. Wiesz, lubię wszystko sprawdzać. I rzadko czytam, ale jak już się za coś zabiorę, to pochłaniam w chwilę

Re: Rezydencja Lorda Casimira

21
-Nie ma sensu zostawiać cię samego. Sama obecność dziecka powinna wywołać reakcję, nie przebywanie w odosobnieniu z nim. Jednak nie dziw się kiedy mówię o oszpeceniach. Demony chyba za bardzo się różnią od ludzi, żebyśmy mogli się bezkarnie krzyżować. Doktor Nichols rozpoznał w Lissandrze wpływ demona jednym spojrzeniem. Ba, zdefiniował nawet płeć przekazującego demoniczną krew rodzica i domenę. Mówił coś o niezgodnych tkankach, autoagresji... Nie znam się na medycynie, synu. Bawiłem się kiedyś w hodowlę chartów i dzięki temu wiem za to, że krzyżowanie ras to gra bardzo niepewna. Owszem, pewnym jest, że przynajmniej część z potomków dysponuje wcale sporymi zdolnościami magicznymi, choćby przytoczona przez Ingrid wiedźma w Sabacie. Nie byłbym jednak pewien, czy możemy mówić o zasadzie.

****

Kapłani Krinn podlegają pod kleryków Dwimira. To jest fakt, a nie religijny domysł. Mówienie że jest inaczej to gruszki na wierzbie, póki sam nie zaczniesz czegoś zmieniać. Byłam świadkiem paru obrzędów kultu Krinn i widziałam jak ma wyglądać to "dążenie do doskonałości". Odurzanie ludzi grzybkami, organizowanie orgii. Obiecywanie im chwili ucieczki od rzeczywistości w zamian za kolejny datek na rzecz świątyni. Te rytuały odwołują się do tak niskich i prymitywnych części ludzi, że na ten moment stają się czymś nawet niższym od psa. Gdzie tu doskonałość, gdzie dążenie do spełnienia pytam się!

Przy pisaniu ostatnich słów w irytacji niechcący strąciła widelec. Kiedy spadł uszom Mak'siego dobiegł nieomal bolesny w swojej głośności dźwięk, którego nie zagłuszyło nawet odruchowe zatkanie uszu. Ten niezwykle głośny upadek sztućca usłyszał tylko on, albo baronowa i Casimir perfekcyjnie go zignorowali. Po paru sekundach dziewczyna znowu była spokojna niczym lód. Choć nie wydawała się być przekonana do stylu zachowania ojca. Po prawdzie do jego przechwałek jeszcze mniej.

Teoria planów, którą opisał van Sella w żadnym razie nie zakładała równego jak placek rozkładu energii. Raczej chodziło mu o sytuację podobną jak u nas- mamy wzgórza, doliny, równiny, płaskowyże... Zakrzywienie czasu ciekawie opisuje z kolei idea paradoksu dziadka, która to w myśli filozoficznej występuje od kilkudziesięciu lat. Czytałeś Quentyna, podobno dokładnie. I nie wiesz? Zwać naukowcem może się każdy, prawdziwych odkrywa czas. Wyjaśnij mi więc tą teorię o żywej mocy, ciekawam, czy nie jest to kolejna bajka z mistycznymi obietnicami.

Mak'si miał być prawo zaskoczonym. Spotykał już wielu dowódców i arystokratów wydających rozkazy, lecz pierwszy raz trafił na kogoś, kto władczo pisze.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

22
Zaśmiałem się głośno widząc co pisze Lissandra. Był to szczery śmiech. Objąłem ją ręką i przytuliłem.
- Oświadczam przed wszystkimi bogami, iż jesteś moją córką. Ty potrafisz WŁADCZO PISAĆ. W życiu czegoś takiego nie widziałem! I ta zdolność magiczna! Odgłos tego widelca przeszył mnie na wylot. To było wspaniałe! Zrobiłaś to celowo czy nie? Jeśli nie to znaczy, że muszę Cię zacząć szkolić i wtedy opowiem Ci o żywej Mocy, gdyż ta jest w Tobie silna i moim spojrzeniu na wiarę. Do tego potrzeba magii! Pieprzyć moje geny. Czemu nie mogłem spotkać Cię wcześniej?! To rani mą duszę! - rzekłem z szerokim uśmiechem na ustach i napiłem się wina. - Jeśli wszystkie moje dzieci są takie wspaniałe, to muszę je poznać.

A teraz wybaczcie
- wstałem od stołu i ukłoniłem się głęboko i wyczochrałem córce włosy - Aczkolwiek muszę udać się na spoczynek. Mam bardzo dużo pracy na jutro. Pamiętajcie o kupnie akcji, gdyż po jutrze bądź jutro wieczorem udam się do siedziby kompani. Więc nie zwlekajcie! Lissandro, staw się do mego pokoju jutro wieczorem. Czeka nas dużo pracy! Bywajcie! - rzekłem i zniknąłem, pojawiając się za drzwiami. Ach ta wspaniała magia. Poszedłem do swego pokoju i zasnąłem...

Ale tylko pozornie! Odczekałem, aż zmrok zaleje miasto, ludzie pochowają się do swych domów, a dziwki i bandyci wyjdą na powierzchnię! Szybko wyskoczyłem z wyrka, założyłem tamte soczewki do zmiany koloru oczu i ubrałem się w prosty wams i nogawice. Przez szyję przewiesiłem naszyjnik dla handlarza, a do zwykłego paska dałem zwykły, długi miecz. Wyglądałem jak przeciętny rycerz na melanżu.

Wyszedłem w mrok najgorszych ulic miasta w poszukiwaniu handlarza informacjami, odtrącając dziwki i wtrącając się w bójki. Zawsze kochałem życie ulicy!

Re: Rezydencja Lorda Casimira

23
Dobrze więc, dobranoc. Pamiętaj tylko o naszych słowach.

Pora była dość późna, toteż pozostała trójka nie sprzeciwiała się specjalnie pomysłowi ucieczki ambasadora od stołu. Mak'si przed odejściem dowiedział się jeszcze tyle, że baronowa i jej córka ze względu na późną już porę zostaną w rezydencji Casimira na noc. Czy była to wymówka? Być może, w końcu ich ochroniarz wydawał się być równie doświadczony jak Walter. Na to jednak przyjdzie czas.

***

Z mającym służyć za identyfikację naszyjnikiem Mak'si wyruszył na wyprawę. Kierował się raczej w stronę biedniejszych dzielnic, dość logicznie wnioskując, że jeśli chce załatwiać nielegalne sprawy, to właśnie tam. Nieco się pokręcił, jakąś dziewczynę pocałował, jej chłopakowi w mordę przywalił... Czyli jeżeli tylko pomijać kwestię używek nieomal dokładnie to, co robił kiedy mieszkał w Kalgardzie jako nastolatek.

Po dzielnicy nędzy kręcił się niespecjalnie długo. Pomimo całej swojej mocy i tytulatury czuł się tutaj po prostu nieswojo. Nic dziwnego, jak w każdym większym mieście, tak i w Klejnocie Pustyni dzielnicami nędzy rządziły gangi. Niejeden z mijanych zmierzył go oceniającym zawartość dobytku wzrokiem, jakaś zaropiała kurwa próbowała skusić go na usługę za kilka miedziaków... Aż usłyszał chichot. Dziwny, niepokojący, ale jednak jakby przywołujący do jednej z ciemnych uliczek.

Tam pośliznął się na... nie chciał wiedzieć co to było. Dość, że pobudził dwóch śpiących tutaj żebraków i nie tylko. Okazało się że był to zaułek, a kiedy się zdołał podnieść i otrzepać z... nie chciał wiedzieć czego, to zauważył, że wyjście z uliczki zastąpiło mu trzech zamaskowanych ludzi, z czego każdy trzymał małą kuszę wycelowaną w ambasadora. Kolejny chichot i wszyscy trzej nagle się wzdrygnęli, a po sekundzie opadli na ziemię.

Za nimi stała postać w pstrokatym płaszczu i nałożonej na twarz porcelanowej masce, upiornej w świetle księżyca. Trzymała jeszcze wyciągniętą w teatralnym geście rękę, która najpewniej cisnęła sztylety tkwiące teraz w plecach niedoszłych napastników. Głos miała kobiecy i dźwięczny.
-Bogowie się do ciebie uśmiechają przybyszu. Chodź, mam cię zaprowadzić na miejsce spotkania.

Kiedy Mak'si ogarniał co się dzieje zamaskowana kobieta przyklęknęła jeszcze przy jednym z trupów i przyjrzała się trzymanej przez jednego z trupów kuszy. Zabrała ze sobą bełt załadowany na cięciwę. Teraz, kiedy już nie użerał się z błotem, ambasador mógł to wyczuć. To nie były zwykłe bełty, wykonano je z czegoś, co zakrzywiało działanie jemu znanej magii. Mithril? Adament? Czy może jakiś inny materiał? W każdym razie napastnicy wiedzieli kogo dokładnie atakują, a nie było sposobu by dowiedzieć się kto ich nasłał, gdyż sami nie żyli, a mieli ze sobą tylko ubrania i broń.
-Chodź ze mną, zaprowadzę cię. A wy- zwróciła się do pary żebraków i rzuciła im złoty kieł- posprzątajcie trupy. Macie na zachętę, dwa takie więcej za wykonanie polecenia.

Cóż więcej mógł zrobić? Mak'si ruszył poprzez nienaturalnie teraz wyludnione ulice za postacią w pstrokatym płaszczu. Żadna ze z rzadka mijanych osób nie obejrzała się na nich, żaden człowiek nie uznał za dziwną porcelanową maskę. Jedyne słyszalne efekty ich obecności, to krzyk mordujących się nawzajem żebraków z zaułka. Cóż, w końcu kieł był jeden, nie do każdego bogowie się uśmiechają.

Ostatecznie dotarli do Dzielnicy Tarasów

Re: Rezydencja Lorda Casimira

24
W lekkich oparach niepokoju zjawił się w domu Mak'si, który teleportował się prosto z tarasu, gdzie rozmawiał z handlarzem informacji. Przywitał go, a jakże, prewencyjnie wycelowany w pierś rapier Waltera. On do cholery kiedyś spał? Poza tym zauważyć można było postać w masce i pstrokatym stroju, którą do wsparcia oddał Shia'tsu oraz ślady... niedawnego zapoznania się dwójki zabójców. Tak, kilka powbijanych tu i ówdzie w ściany noży i strzałek do rzucania świadczyło, że Walter zapoznał się z intruzem bardzo intensywnie. Nawet widać było dwa pociski na środku pomieszczenia, które chyba zderzyły się w locie.

Po szybkim wyjaśnieniu sytuacji (najpewniej coś w stylu "mamy przejebane, zaraz nas zaatakują demony") Walter od razu ruszył do ogrodu na poszukiwania Lissandry, która nie wiedzieć czemu wybrała się do ogrodu na spacer w świetle księżyca. Kobieta w pstrokatym ubraniu została oddelegowana do zgarnięcia i 'zabezpieczenia' baronowej, a sam Mak'si ruszył do komnat ojca. Cóż, pałac był duży, czasu mało, a czas zdecydowanie nocny.

Kiedy dotarł do sypialni Casimira usłyszał coraz wyraźniejsze z każdym krokiem stękanie, a kiedy minął ostatni zakręt ujrzał strzegącego drzwi ochroniarza von Piklów. Gość chyba podobnie do Waltera snu nie potrzebował... Wyglądało na to, że stękanie było tym, czym się wydawało, a trefniś z Kalgardu napotka tylko pustą komnatę gościnną...

Te kilka minut opiszmy możliwie krótko. Zaznaczmy tylko, że wzburzony Mak'si, pomimo delikatnej prośby, aby tego nie robił, nieomal wyważył drzwi do pokoju i objawił zaskoczonym kochankom, jaka jest sytuacja. Zasłonę milczenia spuśćmy na chwilę, kiedy Lord Casimir, jeden z najpotężniejszych kupców świata wyszedł w końcu z innego wielkiego kupca i naciągnął portki. Nie wspominajmy też może o baronowej, która w rozmazanym makijażu i rozczochranych włosach i ubiorze jak ją matka urodziła wyglądała chyba nawet lepiej niż za młodości Mak'siego, a na pewno groźniej. Po prostu... zapomnijmy ten akapit.

Ubierając się w locie Casimir dzierżył wart małą fortunę miecz z jakiegoś emanującego słabą aurą stopu. Szedł zgodnie z zaleceniami syna? A gdzie tam, przecież jego przekora zaimponowała nawet sukkubowi. Uparł się, że osobiście dopilnuje, by wnuczka była bezpieczna, a walka z taką decyzją była równie celowa, co przesuwanie góry plastikową szufelką. Baronowa była jeszcze bardziej nieprzejednana, w końcu miłość matki wiązała niekiedy mocniej niż najgrubsze kajdany.

Kiedy dotarli do głównego holu, który miał pełnić umowny punkt zbiórki z Walterem, wschodnia ściana radośnie wybuchła, a przez dziurę poza kamieniami poleciała także pstrokata szata. Tylko szata, ponieważ jej odziana w podobnie kolorowy, obcisły strój właścicielka odbiła się od lecącego wciąż kawałka ściany i wystrzeliła jak strzała celując swoim ostrzem w stronę dziury. Nie chybiła, dosięgła maga, który już myślał, że ją zabił. Zaraz po tym schowała się za pozostałym fragmentem ściany, by uniknąć jakiegoś dziwnego promienia.

Z dziury wkroczyły do pomieszczenia dwa sukkuby z biczami, a w reakcji na wybuch kolejna dwójka czartów zleciała po linach i z impetem wbiła się do pomieszczenia przez szybę. Poza tym chyba coś przeszło z balkonu pod dach i krążyło teraz po podpierających strop belkach, jednak na to by coś więcej ujrzeć było po prostu za ciemno.

Ponadto jeszcze jeden demon wkroczył za nimi przez drzwi... nie, fałszywy alarm, ochroniarz Piklów właśnie odciął mu łeb jarzącym się jakimiś znakami łańcuchem.

Ogólnie zapowiadało się ciekawie.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

25
Śmiałem się szczerze schodząc z ojcem i baronową. Nie spodziewałem się czegoś takiego. I ich reakcje, jurność, indywidualizm - kocham te cechy u ludzi, po prostu kocham!

Moja radość nie trwała długo. Skurwysyny zaatakowały szybciej, niż przypuszczałem. Na szczęście walka była uproszczona - nie musiałem martwić się o kochanków, gdyż tym zajmował się Walter i tamten ochroniarz.

Moim pierwszym celem były te, które weszły przez okno. Nie były jeszcze gotowe na atak. Oczywiście, to zawodowcy, aczkolwiek każdy potrzebuje kilku sekund na reakcję. Po prostu. A ja nie miałem zamiaru im tego dać.

Gdy tylko zauważyłem jak przebiły się przez okno za pomocą mego błysku znalazłem się tuż przed nimi., w pozycji, w której nogi me były ugięte i znajdowały się prostopadle do siebie w pewnej odległości, a ręce me wysunięte były wobec obydwu komandosów. Manipulując energią, mocą, która otacza nasz świat błyskawicznie skumulowałem ją w swych dłoniach i wywołałem dwie fale uderzeniowe, jedna na każdą. To oczywiście nie miało prawa ich zabić. Były silne i wytrzymałe. Co najwyżej mogło połamać im kości i ogłuszyć. Ale pokonany wróg, to wróg martwy. Potrząsnąłem ramieniem i w mym ręku znalazła się rękojeść mego ostrza.

Rzadko go używałem. Był na specjalne okazje, lecz teraz nie zamierzałem się bawić. To nie był na to czas. Niestety.

Uaktywniłem go siłą woli i przebiłem kark jednej z komandosek, a drugą, podatną na moją magię poprzez rozkojarzenie i dezorientację - dusić przy pomocy mej psychokinezy.

Po uporaniu się z tą dwójką zamierzałem odwrócić się do pozostałej. Teraz nie miałem elementu zaskoczenia. Jednakże walka nie jest tylko ciachaniem mieczem. To również podstęp. Miałem wobec siebie dwoje silnych przeciwników. Przeciwników traktujących mnie z wyższością. I to było ich zgubą.

- Witam kurwy w mym domostwie. Pomyliłyście wejście, burdel jest dwie ulice dalej, aczkolwiek nie dam wam pracy. Jedna z was ma krzywe cycki, a druga ryj jak koń. - uśmiechnąłem się jednocześnie czarująco i zalotnie. - Poproszę o wyjście z tego domostwa. Ale spokojnie, nie użyję broni! - dezaktywowałem miecz i schowałem go z powrotem za pomocą telekinezy do rękawa - Wystarczą mi same nogi. Umięśnione są, prawda? Podobają się wam, kurewki? W sumie, te, ruda, masz dobre wary. Chcesz mi obciągnąć? - demonstracyjne klepnąłem się po penisie i złapałem za niego, robiąc wieloznaczną pozę.

Czekałem na ich ruch. Gdy tylko na mnie ruszyły uwolniłem za pomocą telekinezy moje dwa mieszki z szkłem. Powiem Ci szczerze, że kontrolowanie każdego szkiełka jest trudne, i wymaga medytacji bitewnej, a na tą czasu nie miałem. Ale jest bardzo prosty patent na to. Robisz z szkła dwie chmary , którymi wywołujesz kręcenie się wokół z ogromną szybkością. Krąży to wokół przeciwnika i go denerwuje i kąsa. Podstęp polega na tym, że używasz jeszcze jednego, małego, ostrego szkiełka, którym stersujesz osobiście. I wbijasz go wrogom w oczy czy podcinasz żyły.

I to też starałem się zrobić.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

26
Cios z fali uderzeniowej zadziałał. Obie kobiety poleciały kilka metów do tyłu, a jedna znieruchomiała na dobre. Kolejna nie miała szans dostając ostrzem w miękkie tkanki. Pozostała dójka się przegrupowała i stanęła w pewnych odległościach od siebie. Pierwszy atak podziałał widać skutecznie na jedną z komandosek, druga była cokolwiek przytomna i cała. Demonice nie dały się teraz zaskoczyć, zgodnie z przewidywaniami. I co także zgodne z przewidywaniami w jakiś sposób się przygotowały podczas przemowy Mak'siego. Nie wiadomo czy nie dały się sprowokować przez wyszkolenie, czy może przez szacunek do krwi Vio'lenny, nawet jeżeli była ona zanieczyszczona ludzką. Dość, że nie zaatakowały ot tak. Obie wyciągnęły za to swoje cholerne bicze, które nagle zaczęły się jarzyć, a posadzka pod nimi powolutku się przypalać. Następnie zacżęły powoli i ostrożnie podchodzić do przeciwnika...

Sam Mak'si miał problemy natury technicznej. Jak zawsze wytworzenie tej cholernej tarczy z odłamków wymagało odpowiedniego dopasowania jej do rozmiarów pomieszczenia. Kilka z odłamków się rozbiło o ściany, kilka miało dosięgnąć parę przed-chwilą-się-pieprzyliśmy, przed czym uratował ich tylko nieziemski refleks ochroniarza. Kiedy wycofał ich już w bezpieczne miejsce został szybko związany walką z sporym i opancerzonym rogatym demonem, który akurat wybił ścianę po drugiej stronie. Kobieta w pstrokatym stroju z kolei bawiła się w komnacie w pojedynek snajperów mając za przeciwnika kogoś z gatunku przypominającego pająka, a dodatkowo chyba posiadającego nieograniczony zapas rzutek. Dobra, zabójczyni po skończeniu się noży rzucała jakimiś tworzonymi przez siebie widmowymi sztyletami, więc amunicja była póki co wyrównana.

A wracając do ambasadora... Dwa demony z biczami naprzeciw, a pośrodku komnaty ich przeciwnik, mag otoczony chmurą wirującego szkła. Owszem, próbował uderzyć sukkuby po gardle. I na próbowaniu się skończyło, bo odłamek odbił się od jakiejś tarczy. Jak zresztą cała reszta kawałków szkła, które miały dziabnąć demonice. Mak'si zauważył jednak, że bariera, jaką były obłożone zbroje sukkubów przepuszczała nieruchome obiekty.

Ogólnie sytuacja była taka: Jeszcze trzy metry powolnego kroku i znajdzie się z zasięgu broni przeciwniczek. Sam był otoczony wirującą chmurą szkła, a ktoś z góry zrzucił pionowo na punkt obok będącego w oku szklanego cyklonu ambasadora jakąś dziwną kulę. Niepokojąco piszczało dziadostwo. I to coraz szybciej piszczało.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

27
Smak krwi jest zawsze wspaniały. Na prawdę. I te uczucia zabijania... Czystsze władztwo. Podniecające. Nie zdołałem ukryć erekcji.

Problem był zasadniczy - tamte dwie się przygotowały. I miały barierę. Aczkolwiek musiały być one logiczne - żeby przechodzić przez gruzowiska nie mogły blokować rzeczy nieruchomych. Pomysł miałem prosty.

Dziwna kula, która chyba miała zaraz wybuchnął leżała tuż obok. Po tym, jak pikała, stwierdziłem, iż zapewne ma czas odmierzania. Więc za pomocą telekinezy cisnąłem ją z ogromną szybkością w stronę sukkubów. Przed metrem od nich zatrzymałem ją i powoli zacząłem toczyć po ziemi. Tak wolnych pocisków bariera nie zatrzyma. Bomba była między nimi. Logicznym jest, że zaczęły się odsuwać. Więc zacząłem turlać ją w stronę tej po prawo tak, by się odsuwała. Moim planem nie było ich zabicie. Tylko odseparowanie. Walnąłem przy okazji falą uderzeniową w tego u góry.

Czułem się gotów do użycia błysku. Mogłem z niego znowu skorzystać bez obaw o zdrowie. Więc po chwili, gdy te były od siebie oddalone użyłem go i znalazłem się za tą po lewo. No cóż, zdradził ją moje przyrodzenie. Ale nie było czasu na reakcję. Uaktywniłem miecz, którego rękojeść wziąłem do ręki przed błyśnięciem i przebiłem ją na wylot. Celowałem w serce, a następnie przepołowiłem. Cały czas pilnowałem tej drugiej z tą bomba. Stwierdziłęm, że może się aktywuje przy nagłym zderzeniu, więc cisnąłem ją z całą mocą w jej barierę. Miałem nadzieję, że podziała.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

28
Bomba. Bomba! Tylko kto powiedział że to bomba? I że przeciwnik nastawił ją na taki czas, by dało się ją odrzucić? Kiedy mag poturlał kulą w stronę przeciwników nie rzucił jej daleko. Mniej więcej w momencie ruszenia ciosem to coś przestało pikać, za to poczęło syczeć i ulatniać taki dziwny, niebieski gaz. Co lepsze, jakkolwiek zaklęcie otaczające zbroje sukkubów nie było zrobione, tak nie przepuszczało tego gazu. Widocznie dla nich był on mocno niepożądany... W każdym razie chmura tego czegoś znajdowała się niebezpiecznie blisko, a Mak'si z ogarnianiem chaosu dookoła docierał powoli do granicy nie tyle nawet swojej mocy, co podzielności uwagi. Trzech przeciwników w totalnie różnych miejscach, jakiś walczący z trefnisiem pająk za plecami i ogromne bydlę, które właśnie chyba traciło drugą kończynę za sprawą ochroniarza baronowej... Tak, to zdecydowanie przykuwało uwagę, a trzeba dodać do tego jeszcze zaklęcia. Mistrz mocy czy nie, ambasador nie był nadczłowiekiem w kwestii percepcji.

Więc... sukkuby nadal powoli się zbliżały, coraz pewniejsze zwycięstwa. Dodatkowo morale podniosło to, że Mak'si nie trafił przeciwnika na górze. Cóż, było ciemno, belki były wysoko, przeciwnik nie był ciamajdą... Poleciały jeno drzazgi. Kiedy już miał nastać ostateczny atak jednej z sukkubic Mak'si błysnął się w stronę drugiej. Już miał wyprowadzić pchnięcie, kiedy coś zatrzymało jego dłoń. To drugi z przeciwników, doświadczony poprzednim zagraniem tym razem przygotował się na kontratak. Okazuje się, że nie tylko mag dysponował tu mocami telekinezy, a choć sukkub miała je znacznie słabsze, to w połączeniu z efektem zaskoczenia uniemożliwiły one wyprowadzenie ciosu.

Jakimś cudem zdołał na czas odskoczyć, aby uniknąć miażdżącego ciosu okutym butem. Odruchowo też odrzucił przeciwnika kinetycznym pchnięciem, co pozwoliło uniknąć zamachu biczem. Zauważył także, że choć nie zrobił krzywdy samemu przeciwnikowi, to osłona pokryła się w punkcie uderzenia siateczką pęknięć. Kolejny cios w to samo miejsce i fragment zaklęcia powinien się posypać niczym ze szkła. Teorię chyba potwierdzić mogły rzucone przez pstrokato ubraną kobietę magiczne sztylety, które strzaskały właśnie podobnie działającą ochronę walczącego z nią pająka.

Trzeba dodać jeszcze kilka kwestii. Przeciwnik z góry nie zapomniał o magu, tylko darował sobie atak granatami. Zamiast tego wyciągnął chyba dmuchawkę, co z coraz to różniejszych punktów (nienamierzalne przy obecnym świetle) sali leciały w jego stronę jakieś igły. Te, które nie odbiły się od na szybko zrobionej tarczy, a chybiły celu, wbijały się w posadzkę z taką siła, że sterczały niczym kolce. Czemu prawie na pewno były zatrute?

Poza tym zaklęcie trzymające szkło w rotacji wytracało swoją moc, a kiedy przestanie działać na odłamki sztuczna siłą dośrodkowa kawałki po prostu rozlecą się po całym pokoju raniąc kogo się da, w tym dwójkę kupców, którzy właśnie zatłukiwali w samoobronie biednego czarta. Poza tym gaz z granatu był dziwny. Nie przemieszczał się jak zwykła chmura, a raczej dryfował ku istotom żywym, aktualnie ku Mak'siemu i ochroniarzowi baronowej, który właśnie zdekapitował pięciometrowego demona i chyba zbierał się do pomocy magowi.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

29
Pomysł miałem bardzo prosty i oczywisty jak cholera. Szkło odłożyłem na ziemię - nie chciałem pociąć tamtych romantycznych kochanków. Ale problematyczna była chmura gazu. Ale czy aby na pewno?

Za pomocą telekinezy wywołałem falę mocy, która miała za zadanie przebić uszkodzoną tarczę. Ale nie chodziło o całe jej strzaskanie, a raczej o wykonanie malutkiej dziurki. Zabawa zaczynała się dalej.
Odsunąłem się od gazu, mocno skupiłem i wywowałem falę obejmującą całą salę. Było to męczące, ale miało cel ochronić resztę i zabić jedną z nich. Moim celem było przepieprzenie gazu w stronę tej odsłoniętej. Co więcej miałem nadzieję, iż Pstrokata wpadnie na ten sam pomysł i rozstrzaska tarczę pająka.

Zmęczyłem się na moment. Używanie mocy nie zużywało energii permanentnie, ale bardziej chwilowo. Powodowało rozkojarzenie i przemęczenie. A po takim czymś miałem prawo być zmęczony. Może i udało mi się tamtą drugą roztrzaskać o ścianę i zabić oparami? Byłoby miło.

Cofałem się powoli ku reszcie, która na szczęście wygrywała.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

30
Nagłe wygaszenie zaklęcia spowodowałoby, że chmara szklanych pocisków straciłaby siłę trzymającą je w rotacji i rozleciałyby się po całym pomieszczeniu. Proste rzucenie o podłoże też za bardzo nie wchodziło w grę, bo Mak'si nie miał pojęcia ile i jakiej dokładnie wielkości jest odłamków. Pozostało coś innego- wykorzystać fakt, że zaklęcie rotacyjne miało powiązanie z krążącymi odłamkami i przetworzyć je tak, by jego energia została skierowana pionowo w dół. Uwaga, uwaga... zadziałało. Ambasador zdał sobie jednak sprawę, że nie zdoła tak szaleć w nieskończoność, nawet jeżeli jego filozofia mówi inaczej. Męczył się, a obciążenie jakiemu poddawał serce nie było delikatne.

Inna sprawa była z falą. Przebicie tarczy? Nie umiał tworzyć z magii pocisków, jakichś niezwykle złożonych fal energetycznych też jakoś nie, po prostu nie miał nigdy potrzeby, by takie coś ćwiczyć. I nie za bardzo pomagał samozwańczy tytuł mistrza mocy. Może, gdyby znał dobrze zjawisko rezonansu, udałoby mu się strzaskać zaklęcie jego własną energią. Samą ideę mag znał jednak po łebkach, a poza tym nie miał żadnej praktyki w wywoływaniu takich drgań.

Z pomocą za to przyszedł ochroniarz baronowej. Kiedy demonica już miała zaatakować maga biczem wokół jej szyi zaplótł się niepomny tarczy, świecący runami łańcuch, a w następnym mgnieniu oka była tam już tylko gładko odcięta, tryskająca krwią szyja. Czarodziej dopiero teraz zauważył, że zabite sukkuby momentalnie zaczynają się rozkładać, a ich zbroje niemal natychmiast rdzewieją. Micheleto, bo tak nazywała się żywa tarcza von Piklów wykorzystał jeszcze jedną sztuczkę. Użył swojego łańcucha jako liny i trzymając go w jednej, a w drugiej dzierżąc miecz znalazł się gdzieś w ciemnościach pod stropem, gdzie czaił się jeszcze jeden z przeciwników.

Drugi z sukkubów z kolei zarobił kilka ciosów nożem w tylną część bariery. To wysłanniczka handlarza informacjami prawdopodobnie unieszkodliwiła pająkowatego demona i postanowiła ruszyć z pomocą. Tylko gdzie u licha teraz była, pozostawiła po sobie tylko sztylety i zniknęła w ciemnościach... Zdezorientowany przeciwnik z kolei się odwrócił, co (oczywiście) wykorzystał Mak'si szybko wbijając swój miecz w mocno już naruszone miejsce na plecach i zdezaktywował zaklęcie. Zabawna sprawa, nie potrzeba było żadnego gazu, a i tak demon po strzaskaniu osłony zaczął się... dusić. Widocznie dlatego tak szybko zostali zaatakowani- napastnik nie przeszedł pełnego procesu przejścia między wymiarami i przez to nie był przystosowany do oddychania tutejszym powietrzem.

Ale ale. Co z gazem? Nie był trujący. Miał raczej właściwości usypiające, co udowadniał widok chrapiącego jak stado bydła Casimir. Substancja zresztą bardzo szybko się rozrzedziła, a dodatkowo była cięższa od powietrza i nie zdołała zadziałać na nikogo poza lordem, który chyba nawdychał się substancji siedząc w kucki i zatłukujac sukkuba kawałkiem cegły. Spod sufitu spadło jeszcze jedno ciało, a za nim na łańcuchu opuścił się wojownik baronowej.

Mak'si został chwilowo pozostawiony sam sobie w otoczeniu sporej ilości ulegających samozniszczeniu trupów. Pachniały siarką i rozpuszczały się niczym w kwasie. Micheleto nie zatrzymał się nawet na sekundę i zniknął już jakies parę sekund temu z widzenia, a Ingrid chwyciła rodowy miecz vas Kalgaard i z bojowym okrzykiem ruszyła w kierunku, gdzie ponoć mogła znajdować się jej córka, znaczy do południowej części ogrodu. Mag znał tę dziwną, ale zarazem potężną aurę będącą jednocześnie nieznaną magią i emocją. Ostatni raz kiedy się spotkał z siłą matczynej furii był na celowniku szarżującej rodzicielki jednej z zaliczonych przez czarodzieja studentek. I wbrew wszelkiej logice kobieta omal nie zatłukła dyplomowanego maga patelnią. Ingrid miała magiczny miecz. Właśnie była gotowa walczyć o swoją córkę i z Barlogiem.

<na prośbę gracza edytujemy>

W każdym razie Mak'si pobiegł za pozostałą dwójką i zostawił w domu przebierającego nogami przez sen ojca. O bogowie, jak on chrapał... Nie miał szansy więc zobaczyć, co robi jego niedawna kochanka.

Bowiem tam gdzie spodziewali się znaleźć Lissandrę i Waltera znaleźli także, a jakże by inaczej, demony. Była też okrągła altana, aktualnie otoczona jakąś dziwną aurą, a w niej większa część demonów i sama Lissandra, aktualnie związana jak prosię. Zaraz... znalazł w zaklęciu znane fragmenty. To czar teleportacji, chyba nawet bardziej złożony niż ten zamknięty w mechanizmie danym mu przez magów. Waltera nie było widać. Mak'si dopiero teraz zauważył, że nie wyczuwa bliskiej obecności lokaja, zupełnie jakby... nie, lepiej o tym nie myśleć.

A teraz akcja prawdziwa. Nie wiadomo jakim cudem, ale Ingrid wyścignęła nawet swojego ochroniarza i szarżowała na altanę (a właściwie córkę w jej wnętrzu) z prędkością biegnącego konia. Kilka demonów posłało ku niej swoje zaklęcia, a każde z nich rozproszyło się na długo zanim dosięgnęło uzbrojonej w miecz i nocną koszulę matki. Wtedy to Mak'si po raz pierwszy zauważył w oczach niektórych demonów strach, który w jednym przypadku zastygł na stałe po odcięciu głowy przez baronową.

Kobieta była blisko, ochroniarz tuż za nią, a Mak'si nieco za nimi.
Dwadzieścia metrów do granicy zaklęcia.
Dziesięć.
Pięć.
PYK.

Altana z córką Ingrid na pokładzie bezszelestnie zniknęła wraz z sporym kawałem ziemi pod nią, tak dużo, że aż odkryta została pierwotna dla Kalgardu warstwa piasków. Zaklęcie teleportacji prawdopodobnie było o najprostszym z możliwych kształcie kuli i zabrało ze sobą także ciężkie tony dodatkowego materiału.
PYK

W środku domniemanego punktu centralnego zaklęcia zmaterializowały się bezszelestnie kamulce ewidentnie pochodzące z domeny Krinn. Prawdopodobnie zaklęcie bazowało na prawie zachowania masy, więc to była zapłata za przeniesienie. Dziwne, niby zwykłe kawały czerwonego piaskowca, ale tutaj kusiły, prosiły wręcz o zostanie ich nowym właścicielem. Takie ładne, takie wyjątkowe, każdy będzie ich zazdrościł... Dobra, mag szybko się pozbierał. Zastanawiające, kiedy mieszkał na tamtym planie, to żadne kamulce tak na niego nie działały. Kwestia zmiany domeny czy jak?

Co jednak z resztą ludzi? Ingrid tymczasowo osłupiała, padła na kolana na skraju dziury i gapiła się tam, gdzie zniknęła jej córka. Nagle zjechała na dno i poczęła ze świeżo spadłego piaskowca poszukiwać... czegoś.
Micheleto z kolei znalazł właśnie żywego jeszcze demona. Wyrwał mu z ręki mizerykordię, którą schwytany chciał się przebić, uniemożliwił rozgryzienie i zmusił do wyplucia jakiejś ampułki (trucizna? Cholera wie.). Aktualnie zabierał się do rytuału związywania jeńca niczym prosiaka.

Kiedy Mak'si się rozglądał odnalazł się i Walter. Leżący na wznak z kilkunastoma śladami po pchnięciach wszystkim co mieli przeciwnicy. Sądząc po wypalonych przez proces samozniszczenia ciał śladach spisał się niesamowicie. Jednak nadal nie wystarczyło to przeciw całemu oddziałowi komandosów.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”