[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

406
POST BARDA


Głos Very wyrwał Corina z zamyślenia. Podniósł na nią wzrok i opuścił fajkę, z której wciąż ulatniała się stróżka dymu.

- Z Dłonią Sulona mamy większe szanse. - Zgodził się z pozostałymi. - Nawet jeśli niektóre łupy trzeba będzie dzielić. Kapitan Hewelion jest w porządku, nie powinniśmy mieć z nim większych problemów. - Zauważył. Ze wszystkich, którzy stanęli na drodze Very, Hubert nie był najbardziej problematyczny. Braki, które mógł przejawiać, szybko korygował Labrus. W duecie byli całkiem zgraną, sensowną drużyną.

Osmar uniósł dłoń do łysek głowy w karykaturze salutu.

- Ta jest! Powiem Tripowi. - Obiecał bosman. - Szkoda tych młodych, ech. Może se chociaż jednego zostawimy? Weswalda? - Zaproponowął, bo choć wiedział, że uzdrowiciele muszą wracać do swoich mam i do dalszej nauki, nie tylko on polubił gapowatego rudzielca i nieśmiałego orka. - Hej, hej, Vera, nie denerwuj się. Jak mamy jakieś pierdolone gryzonie, to nam wszystko powyłapuje zanim go wypieprzymy z powrotem na ląd. - Napomknął Osmar w temacie kota.

- Widziałem szczura w ładowni. - Dodał Ashton mimochodem. - Razem z Gerdą. Gerda odmawia schodzenia tam teraz.

- Co ty robiłeś z Gerdą w ładowni? - Pogad uśmiechnęła się półgębkiem.

- Pracowałem, a co miałem robić? - Odparł Ashton niewinnie.

Wybuch Very nieco załagodził dobre chęci krasnoluda. Bosman wydął usta w niezadowoleniu.

- Noo dooobra... - Przeciągnął głoski. - To co mamy robić? Mamy go trzymać jak zwierzątko? Zajebać? Wysadzić na bezludnej wyspie? - Możliwości było wiele, a żadna nie wydawała się kusząca. Elf nie zrobił Siódmej Siostrze nic złego, poza wizjami, które zesłał Verze i paroma groźbami. Harlen nie zdołał nawet zobaczyć, za to Ighnys miał do niego słabość.

- Moglibyśmy wysadzić go w jakimś większym mieście. Karlgardzie, chociażby. Mały prezent dla Kompanii. - Mruknął Corin z przekąsem.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

407
POST POSTACI
Vera Umberto
Zadowolona z wkładu Corina, tylko skinęła głową. Wyglądało na to, że było zadecydowane, oficerowie zgadzali się z nią, a odmienna opinia Pogad i Ashtona póki co była dla kapitan jedynie drobnostką. W tej chwili nie miała nerwów do tego, by brać pod uwagę zdanie każdego załoganta, nieważne jak istotna i decyzyjna z jakiegoś nieznanego Verze powodu czuła się teraz ta dwójka.
Westchnęła znów, słysząc o wyłapywaniu szczurów i ostatecznie mruknęła coś ugodowego. Może faktycznie kocur na pokładzie nie był taką tragedią; byle tylko nie naszczał im gdzieś w kącie i oby nie zapomnieli zabrać go na ląd przed wypłynięciem. Umberto nie wyobrażała sobie, że w środku rejsu, na otwartym morzu, miałoby obudzić ją miauczenie, albo drapanie w drzwi.
- Gerda boi się szczurów? - spytała, najpierw zauważając coś zupełnie innego, niż orczyca. Potem dopiero kącik jej ust drgnął, gdy zwróciła uwagę na fakt, że zielonoskóra jak zwykle pierwsza była do wyłapywania ploteczek na pokładzie. Przypomniał się jej babski wieczór, jaki ta zorganizowała w Ujściu, tak dawno temu. Wydawało się, że było to w innym życiu. Takim, które nie należało do Very. Choć Corin wtedy kleił się do niej wyłącznie po alkoholu, a potem cierpiał na kaca zarówno fizycznego, jak i moralnego, to jakoś wszystko było prostsze. Nie wiedziała o Kompanii i naiwnie wydawało się jej, że jest na tropie Levanta. A potem... potem wpakowała się w bagno, w które wpadła po szyję i teraz nie miała już siły, by za wszelką cenę utrzymywać się na powierzchni.
Uśmiechnęła się krzywo, słysząc propozycję podstawienia mrocznego Kompanii.
- Nie wiem. Pójdę do niego. Ale nie dziś - powiedziała w końcu, z powrotem opierając głowę na dłoni. Nie miała ochoty na kolejne konfrontacje, na kolejne problemy, na kolejną osobę, która powie jej, że wszystko robi źle. - A medyków odstawiamy do Tsu'rasate. Nie będę patrzeć, jak na moim statku umiera kolejny dzieciak. Od początku taka była umowa - zacisnęła usta w wąską kreskę, przypominając sobie co czuła, gdy Mute'lakk podczas walk powiedział jej, że Weswald nie żyje. Przypominając sobie Zigiego, wykrwawiającego się w rękach swojego rogatego przyjaciela. Przypominając sobie nagle też pustą koję Rivery. Jakiekolwiek resztki uśmiechu, jakie mogły błąkać się po jej twarzy, zniknęły bezpowrotnie.
- To wszystko. Możecie odejść - rzuciła cicho, samej nie ruszając się z miejsca.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

408
POST BARDA
Corin podrapał się po szyi, dokładnie w miejscu, gdzie widniała blada blizna, pozostawiona po pazurach Anny Caldwell. Przeżyli spotkanie z syrenami, problemy z Kompanią, niewolę Levanta i zasadzkę zgotowaną przez nie do końca wiadomo kogo. Mogli przeżyć jeszcze więcej.

- Zaskoczył ją, kapitanie. - Ashton był szybki w tłumaczeniu koleżanki, ale wciąż odmawiał patrzenia bezpośrednio na Verę. Ciężko powiedzieć, czy poczuwał się do decyzyjności, czy znalazł się na zebraniu przypadkiem. Kiedyś miał perspektywy zostania admirałem, niemal tak wielkim, jak Levant, ale wraz z dołączeniem od pirackiej braci stracił ogładę, a wraz z nią również zapędy do wielkości. Siedem lat na łajbie zrobiło z niego po prostu marynarza. - Więc się tylko przestraszyła. Ale nie zaszkodzi ich wyłapać. - Dodał, wzruszając lekko ramionami.

- Ja też nie lubię szczurów. - Mruknęła Pogad, wykazując się solidarnością z Gerdą. - Przypilnuję kiciusia, kapitanie. Ale Ighnys powinien chyba zejść ze statku razem z załogą Leobariusa? Czy dołączył do nas?

Sprawa Ighnysa była nierozstrzygnięta, mag chodził, gdzie chciał. Gościł na Białym Kruku przez wzgląd na swojego synka, którego już między nimi zabrakło (nawet jeśli Ighnys jeszcze tego nie zauważył). Czy Vera miała dośc samozaparcia, by niańczyć czarodzieja we własnej załodze?

Osmar nie wydał się zadowolony z decyzji Very, ale pokiwał głową, zgadzając się z jej osądem.

- W porządu, młokosy za burtę, hehe. - Zażartował, poprawiając smutną kępkę włosów na łysawej głowie. - To ja idę łapać Tripa na nabrzeżu, coby nie nakupował jakiejś chędożonej ilości od tych chciwych chujów. Pogad, zajmij się kotem, Ighnysem i szczurami. Ashton? E, ty to rób, chłopie, co chcesz, ale pamiętaj, że masz nocą wartę, to nie pij za dużo.

- Się rozumie, panie bosmanie!

Zebrani wycofali się w kierunku głównego wyjścia, a wkrótce wszyscy zajęli się zadaniami, do których zostali oddelegowani. Corin nachylił się do Very i palcami delikatnie przeczesał jej włosy. Wetknięta w usta fajka dymiła.

- A ty jakie masz plany? Powinienem iść szukać nam załogi. - Przypomniał, ale nie spieszył się zbytnio. Jego zadanie nie było zależne od czasu, marynarzy mógł podkraść mu co najwyżej Hewelion. - Chodź ze mną, przejdziemy się. Później pójdziemy porozmawiać rozmawiać z Dłonią Sulona. To chyba elfia nazwa, co? Ukradł statek elfom? - Zastanowił się na głos. - Ile jest kapitanem? Krócej, niż ty, to na pewno.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

409
POST POSTACI
Vera Umberto
- Ignhys - westchnęła. Zapomniała o nim. O tym, że przecież coś trzeba było z nim zrobić. Był przydatny, ale koszt jego przydatności był obecnie zbyt duży, zwłaszcza dla zszarganych nerwów Very. Zresztą, to Biały Kruk przywiózł go na Harlen i to w załodze Gregora był jego syn. Ignhys przynajmniej nie powinien robić jej wyrzutów, gdy poprosi, by opuścił Siódmą Siostrę, a nawet jeśli, to zaraz o nich zapomni i spyta, czy podoba się jej jego synek. - Powinien być z Leobariusem.
Patrzyła potem w milczeniu, jak wszyscy wychodzą, jakimś cudem we względnie dobrych nastrojach. Jakby to wszystko, co zawaliło się wokół niej, nie dotknęło nikogo innego. Jakby z pogrzebem, jaki odprawili po drodze na Harlen, skończył się temat Kompanii, Levanta, zdrady i całego tego gówna, jakie się na nich wylało od wczoraj. Może to i lepiej? Też chciałaby tak potrafić, ale najwyraźniej osiągnęła właśnie swój limit.
Nie spodziewała się, że Corin zostanie. Miał co robić. Drgnęła, gdy poczuła dotyk na swoich włosach i uniosła na niego puste spojrzenie. Po chwili namysłu uniosła dłoń i wyciągnęła fajkę z jego ust, by sama zaciągnąć się z niej dymem. Może w czymś jej to pomoże, a nawet jeśli nie, przynajmniej będzie wiedziała, jak Yett się czuje, paląc te zioła. Oddała mu ją po jednym głębokim wdechu. Czy mogło to pomóc na ból, który nie był fizyczny?
- Mam plan zostać w kajucie, dopóki nie znajdę sensu w robieniu czegokolwiek innego - odparła i wypuściła dym z płuc. - Czyli już na zawsze.
Wbrew swoim słowom, podniosła się jednak z miejsca, choć miała wrażenie, że jej ciało waży dwa razy tyle, co zwykle. Może przejście się gdzieś po wyspie dobrze jej zrobi, tak jak rozmyślała wcześniej. Nie zakładała, że Yett będzie chciał iść z nią. Z natury była małomówna, ale chyba za dobrze już było po niej widać, w jak beznadziejnym emocjonalnie jest stanie. Kto by pomyślał, kapitan Umberto też miała pewne granice.
- Wezmę kapelusz - poinformowała go i wróciła na moment do kajuty. Chwilę później była gotowa do opuszczenia pokładu, z kapeluszem na głowie i napoczętą butelką w dłoni.
Zmrużyła oczy, gdy wyszli na zewnątrz, bo dzień okazał się jaśniejszy, niż były to w stanie znieść jej oczy.
- Nie wiem - rzuciła w odpowiedzi na domysły oficera, nieco nieobecna. Uniosła wzrok na południe, w kierunku klifów, na które chciała iść wcześniej. Tam mogli się skierować, o ile Corin będzie miał siłę iść pod górę. Tam nie było nikogo i niczego poza skałami i roślinnością, której nikt nie ruszał. Nikogo i niczego, co mogłoby ją dodatkowo wkurwić, albo jeszcze bardziej podłamać.
- Dasz radę tam wejść? - spytała, zerkając na idącego obok mężczyznę. Potrzebował energii. - Nie, musisz coś najpierw zjeść. Coś, co nie jest starym sucharem.
Nie była gotowa wracać do karczmy. Najwyżej zostawi go tam na śniadanie i pójdzie na klify sama, poczeka na niego.
- Nie wydajesz się szczególnie otępiały - zauważyła. - Ani teraz, ani wczoraj. A kiedy wróciliśmy na Siostrę po ataku, kompletnie nie wiedziałeś, co się wokół ciebie dzieje. Wypaliłeś wtedy więcej? Przestraszyłeś mnie. Myślałam, że nie będę mieć z tobą kontaktu, jak nie odstawisz tej fajki.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

410
POST BARDA
Załoga nie mogła się łamać. Morale było niskie, ale wciąż nie na tyle, by statek przestał funkcjonować. Uciekli, byli na Harlen - to powodowało, że nastroje były nieco lepsze niż jeszcze poprzedniego dnia. Noc u Silasa również pozwoliła im odpocząć psychicznie.

- Powinnaś porozmawiać z Ighnysem. - Poprosił Verę Corin. - Wiesz, że nie poważa ani mnie, ani Osmara, ani odrobinę. - Mruknął. Podejście maga zmieniło się od ich pierwszego spotkania o całe sto osiemdziesiąt stopni. Gdy okazało się, że to Vera pokonała syreny, a nie Corin i Osmar, którzy znaleźli się w opowieściach, Ighnys zaczął gardzić oficerem i bosmanem, nie widząc w nich wartości.

Corin uniósł lekko brwi, nie spodziewając się, że Vera zabierze mu fajkę tylko po to, by samemu uraczyć się ziołem. Nie miał nic przeciwko, uśmiechnął się lekko, pozwalając jej wziąć tyle, ile potrzebowała. Nie poczuła efektów od razu, jedynie nagłe drapanie w gardle, które wywołało kaszel.

- Idziemy na spacer. - Podstanowił Yett, podając Verze dłoń, by pomóc jej wstać, choć krzesło nie było niskie i nie powinno dawać jej zbyt wielkiego wyzwania do podniesienia się z niego. - Ja też się przebiorę. - Powiedział, idąc do siebie.

Nie minęło nawet kilka minut, jak i Corin już był gotów do zejścia ze statku. Szybko udało mu się ogarnąć swój wygląd. Skoro miał rekrutować, nie mógł wyglądać jak ktoś, kto dopiero wstał z łóżka - nawet jeśli w istocie tak było.

Jasne oczy Corina skierowały się w stronę klifów. Przysłonił oczy dłonią, oceniając ich wysokość. Vera nie mogła wyczytać niczego z jego miny.

- Czy to źle, że najpierw pomyślałem o tym, żeby zapytać Labrusa o zdanie? - Mruknął z rozbawieniem w głosie. - Dam radę. Ale, masz rację. Pójdziemy tam śniadaniu. - Nie wziął pod uwagę tego, że Vera może nie chcieć wracać pod Cycatą Rybkę. Objął ją w pasie, z o wiele większą pewnością niż wtedy, gdy robił to po raz pierwszy w drodze do chatki Ighynsa, i pokierował w stronę tawerny Silsasa. Już z daleka dobiegł ich zapach pieczonego ciasta. Gustawa musiała wstawić chleby do pieca. - Hmm... - Zastanowił się moment. - Powiedzmy, że wypaliłem więcej. Zabrałem też makowe mleko z Everam, mogłem przedawkować. - Zgodził się. - Przepraszam, martwiłaś się. Dość masz zmartwień i bez tego. Wszystko jest porządku, Vera.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

411
POST POSTACI
Vera Umberto
- Myślę, że po wczoraj nie musisz go już pytać o zdanie, niezależnie od okoliczności. Nie wiem, kiedy ostatnio tańczyłeś, ale skoro po takiej aktywności nic ci nie jest, to nic nie powinno ci być też po spacerze pod górę. Przypilnuję cię. Najwyżej się cofniemy.
O tej drugiej aktywności nie wspomniała nie bez powodu; całkiem możliwe, że jednak podeszli do tego w miarę rozsądnie i nie kosztowało go to dużo wysiłku, bo ona wzięła większość na siebie. Pech w tym, że niczego nie pamiętała, więc ufanie w ich wczorajszy rozsądek nie było szczególnie mądrym posunięciem. Objęta, poczuła się trochę lepiej, jakby ramię Corina z powrotem składało ją w całość, nawet jeśli na horyzoncie widniała tawerna Silasa, do której tak bardzo nie chciała iść. Tam był Labrus, Samael, Hewelion, Gustawa. Na żadne z nich nie chciała teraz patrzeć... albo odwrotnie, nie chciała, żeby oni patrzyli na nią. Nie zamierzała jednak do tej słabości przyznawać się Yettowi.
- Ja już jadłam - powiedziała tylko. - Wstałam wcześniej.
Skoro wszystko było w porządku, to wszystko było w porządku. Verze nie pozostało nic, jak zaufać Corinowi w to, że jest w stanie kontrolować swoje palenie, cokolwiek to było - ziarna maku, czy inne poupychane w fajce zioła. Zwłaszcza teraz, gdy wiedział już, jak ważne dla jego kapitan jest to, by był świadomy tego, co się dzieje i by mogła mieć w nim oparcie, nie tylko takie, jak w tym momencie, ale też jako w oficerze. Nie bez powodu zajmował stanowisko jej prawej ręki i bynajmniej nie było to przez to, jak dobrze wyglądała na nim przemoczona koszula. Ufała w jego osąd.
Poprawiła chwyt na butelce, którą trzymała w dłoni. Dopiero co wyniosła ją z Rybki i teraz niosła ją tam z powrotem. Jakoś nawet na picie nie miała ochoty. Utkwiła tęskne spojrzenie w klifie, górującym nad zatoką. Dotarcie tam nie wymagało nie wiadomo jak skomplikowanej wspinaczki, tylko wiązało się z marszem pod górę, wśród gęstej roślinności i po mniej równym podłożu, niż wyłożone drewnem nabrzeże, czy deski statku. W sumie chyba towarzystwo Yetta tam na górze wpłynie na nią lepiej, niż samotność, przez którą wpadłaby w spiralę rozżalenia i rezygnacji i tyle by z tego było.
- Z Ignhysem też porozmawiam później. Tak samo jak z mrocznym. Ze wszystkimi porozmawiam później. Nie chcę kolejnych rzeczy zrobić dziś źle, zawieść kolejnych osób, znowu kogoś wkurwić. Nie wiem jakim cudem nie wkurwiłam jeszcze ciebie - westchnęła. - Zwykle mam zdanie ich wszystkich w dupie, ale kiedy każdy ciągle ci mówi, że zjebałeś, w końcu traci się ten dystans. Zwłaszcza, kiedy wszystko zaczyna się pierdolić. Bo może... może mają rację.
Zerknęła z ukosa na Yetta.
- Ciebie nie mam w dupie - dodała.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

412
POST BARDA
Corin zaśmiał się słabo, ale nie skomentował słów Very. Czy to, że sięgnął po fajkę zaraz po przebudzeniu miało jakiś związek z wczorajszą zabawą? Kiedy szedł obok kapitan, nie wydawał się kuleć ani gubić kroku. Poruszał się tak, jak zawsze, choć fajka wciąż tkwiła między jego zębami.

Vera poczuła, że część ciężaru, który miała na ramionach, znika, jakby jeje problemy stały się lżejsze i błahe. Jej myśli stawały się bardziej proste, niezaćmione nawarstwiającymi się problemami. Spotkanie z Gustawą i pozostałymi nie było już takie straszne. Zresztą, mieli wejść do tawerny tylko na moment, po prowiant na drogę.

- Za długo chodzę po tym świecie, żeby pokonała mnie ledwie wspinaczka na klif. - Stwierdził Yett z pewnością w głosie, której mogłby pozazdrościć mu niejeden. - Słyszałem cię, rano, jak wychodziłaś. Mogłaś mnie obudzić. - Corin również nie wyciągał rąk po butelkę. Skoro poprzedniego dnia przesadził z alkoholem, nie zamierzał pić dalej, gdy żołądek skręcał się na sam zapach rumu.

Ramię Corina zacisnęło się na talii Very nieco mocniej, tylko po to, by przyciągnąć ją do siebie i ucałować w policzek.

- Nie robisz niczego źle. - Spróbował przemówić jej do rozumu. - Tylko nie tak, jak chcieliby inni. Ale wiesz co? Nie ma możliwości zadowolić wszystkich. Ty jesteś kapitanem i ty wiesz, co jest najlepsze dla załogi i dla statku. Ja to wiem, pomyśl, że zdanie innych jest nieważne. - Zaproponował, poluźniając nieco uścisk. Nie było wygodnie iść, gdy byli tak blisko siebie.

Piraci zdołali uśmiercić potwornego żółwia i teraz wykrajali z niego kawałki, które mogłyby nadać się do ususzenia lub szybkiego przygotowania przez Silasa. Na rozłożonej płachcie pyszniły się różowe kawałki mięsa.

- Widziałaś to bydle? - Zagadnął Corin. Skorupa stworzenia ciągle była w jednym kawałku, a mimo wykrojonych kończyn, nie wydawała się ani odrobinę mniejsza. - Jakby to oczyścić, to mógłby ktoś w środku zamieszkać, może Ighnys. Wydaje się większe niż jego chatka. - Zażartował. Odmachał piratom z załogi Heweliona, którzy wykrzykiwali pozdrowienia, gdy tylko go dostrzegli. Bezzmiennie cieszył się sympatią każdego na wyspie.

U Silasa niewiele się zmieniło. W lokalu wciąż było niewielu marynarzy, a Hubert i Labrus siedzieli tam, gdzie zostawiła ich Vera. Towarzyszył im Samael, zwrócony plecami do wchodzących. Odwrócił się tylko na moment, by dojrzeć Verę i Corina, po czym mizernie spuścił głowę.

- Co to za zapachy? W końcu nauczyłeś się piec dobry chleb? - Corin przyjaźnie zadrwił z Silasa, który wrócił do szynkwasu i teraz ustawiał w równym rządku wyszorowane przez Gustawę kubki. Łysy tylko pokręcił głową i bez słowa wskazał na zamknięte drzwi na zaplecze. Potwór wciąż tam był!

Yett nie mógł też przepuścić okazji, by podejść do oficjeli z Dłoni Sulona.

- Kapitanie, Labrus. - Przywitał się z nimi podaniem dłoni, Verę na moment zostawiając za sobą. - Dbajcie o Sama, w porządku? - Poprosił, kładąc dłoń na ramieniu Rogatego, okazując mu wsparcie, którego być może teraz potrzebował. - Nie będziecie żałować.

- Obawiam się, że żal będzie czuć wyłacznie Siódma Siostra. - Odparł chłodno Viridis. - Jak się czujesz, panie Yett?

- Nienajgorzej. Przeżyłem!

Ściągnięte w kreskę usta lekarza i pół-uśmiech Heweliona zasugerowały, że domyślili się, skąd wzięły się obawy odnośnie stanu zdrowia Corina. Ich spojrzenia na moment przeniosły się na Verę, jednak zabrakło im słów komentarza. Nim zdołali wymienić jeszcze jakieś uwagi, drzwi zaplecza otworzyła się i do głównej sali wkroczyła Gustawa.

- Chłopcy! Świeży chlebek! Chodźcie szybko!

- Zbieramy się, zanim zleci się tu pół wypsy. - Wyjasnił Corin Hewelionowi. - Do zobaczenia później.

Wystarczyło złapać bochen i ruszyć tam, gdzie chciała Vera.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

413
POST POSTACI
Vera Umberto
- Łatwo tak mówić, łatwo tak myśleć, trudniej w to uwierzyć, kiedy w praktyce nie ma sensu - odparła. - Nie mogę być jedyną osobą na statku, zadowoloną z moich decyzji.
Żółw był dużo bardziej imponujący rano, gdy wciąż dychał i łypał na nią swoimi wielkimi ślepiami, ale nie wypowiedziała tej myśli na głos. Teraz wielkie stworzenie morskie było już tylko kupą mięsa i gigantyczną skorupą, w której faktycznie ktoś mógłby zamieszkać, gdyby chciał... i gdyby był wystarczająco szalony. Teoretycznie więc Ignhysowi mogłaby taka rezydencja pasować. Koty miałyby używanie wśród tych wszystkich kolców. Uśmiechnęła się nawet słabo na tę myśl, choć chyba tylko po to, żeby zrobić przyjemność Corinowi.
Po przekroczeniu progu karczmy stanęła przy drzwiach, nie zamierzając pakować się głębiej, skoro Yett planował zabrać stąd tylko chleb i iść dalej. Przez chwilę rozważała podejście do Samaela i wyjaśnienie mu, że chciała dobrze, ale jego spojrzenie szybko wybiło jej to z głowy. Nigdy nie traktowała go jako swojego załoganta. Łączyły ich doświadczenia z Pegaza, byli zakuci w te same łańcuchy, a wtedy nie miało znaczenia, czy ktoś kiedyś, w innym życiu był kapitanem, czy też nie. Nie miała czasu, by poczuć się od niego ważniejsza; chciała, żeby miał życie, na jakie zasługiwał, a na jakie nie miał szansy na Siódmej Siostrze, chyba że Umberto wyrzuciłaby Pogad. Naprawdę sądziła, że będzie zadowolony, jeśli Vera załatwi mu miejsce w załodze, w której nie było gardzących nim orków. Może po prostu skrajnie beznadziejnie przekazała mu tę informację? Nie była w to najlepsza. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i oparła się o ścianę, skupiając się na zapachu świeżego chleba, na który miała taką ochotę od rana. Przynajmniej to udało się jej załatwić z sukcesem i raczej nikt nie będzie mieć do niej o to pretensji... raczej.
Uniosła pytająco brwi, gdy wbiły się w nią oceniające spojrzenia. Co, nagle każdy wiedział, że złamali zakaz Labrusa? Ani ona, ani Yett nie zdążyli się tym nikomu pochwalić, zresztą wcale nie zamierzali tego robić - przynajmniej Vera.
- Co? - spytała, rozkładając ręce i ze wszystkich możliwych reakcji wybierając udawanie absolutnej niewinności.
Poczekała, aż Corin zgarnie dla nich świeży, gorący jeszcze bohen chleba i z ulgą zostawiła karczmę za plecami. Poprowadziła mężczyznę w kierunku ścieżki, która wchodziła pomiędzy drzewa, porastające południową część wyspy. Dojście na górę powinno zająć im jakiś kwadrans, może nieco więcej, zakładając wolniejsze tempo.
- Zwykle chodzę na ten klif sama - powiedziała. - Chociaż dawno już tam nie byłam. Kiedyś myślałam, że gdybym miała wybudować dla siebie domek na Harlen, to byłoby to właśnie tam. Z widokiem na zatokę. Potem doszłam do wniosku, że nie ma to żadnego sensu. Niepotrzebne mi tu nic, kiedy mam Siostrę.
Znów rozważania o tym, co by było gdyby. Łatwiejsze i przyjemniejsze, niż stawianie czoła rzeczywistości.
- Daj kawałek - wyciągnęła rękę po chleb, pachnący zbyt mocno, by była w stanie to zignorować, mimo że już dziś jadła.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

414
POST BARDA
Corin nie ociągał się. Jeszcze raz klepnął Samaela w ramię, na pożegnanie. Jelonek z jakiegoś powodu nie chciał nawet patrzeć na Verę: miał jej za złe szorstkie odesłanie czy może po prostu czuł się źle przez fakt, iż nigdy nie traktowała go jako części załogi Siostry, nawet jeśli rzeczywiście nie było mu dane zabawić na statku zbyt długo? Obiecał Verze, że nie będzie wchodzić w drogę Pogad, orczyca również nie skarżyła się na jego obecność. Nie rozmawiał z Verą po tym, jak wypłynęli z Everam, ale przecież sama kapitan odsyłała go raczej do Osmara. Rogaty musiał spodziewać się nie tego, co otrzymał, nawet jeśli miałby zostać na Harlen, jak początkowo ustalali. Przynajmniej Hewelion wydawał się traktować go jak równego sobie. Samael był teraz zmartwieniem Huberta.

Verze i Corinowi udało się uciec nim piraci oprawiający żółwia rzucili pracę i pobiegli po świeży chleb. W dłoniach Corina, owinięty w czystą ściereczkę, znajdował się spory bochen, jeszcze gorący, chrupiący i pachnący. Yett nie czekał, zabrał się od razu za jedzenie, odrywając kolejne parujące kawałki.

- Nie myśl o tym, Vera. - Powiedział w końcu, wracając do poprzedniego tematu. - Rób, co trzeba. Zawsze to robiłaś. - Przypomniał, podsuwając jej bochenek, by sama mogła się poczęstować. Pieczywo było tak smaczne, że nie potrzebowało czegokolwiek, by jeść z nim. - Nie wiedziałem, że już kiedyś tam byłaś. - Zmienił temat, wskazując na ścieżkę w górę. - Gdybym miał wybudować dom na Harlen, wolałbym codziennie nie wspinać się pod tą górę. - Dodał. Powoli stawiał kolejne kroki, uważnie wybierał miejsca na nierównej ścieżce, gdzie postawić stopy. - Mówiłaś... poważnie? O domku niedaleko Taj'cah? - Mruknął, tak, by tylko ona mogła go słyszeć. Nikt nie mógł ich podsłuchać. - Powinniśmy zacząć odkładać?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

415
POST POSTACI
Vera Umberto
- Mhm - mruknęła bez przekonania. Robienie co trzeba, niezależnie od tego, co się działo wokół i w jej głowie, brzmiało jak to, z czym musiała mierzyć się na co dzień. Nie miała o to pretensji do świata; sama wybrała sobie takie życie. A jednak jakoś teraz miała wrażenie, że nie wychodziło jej to najlepiej. Że robiła dokładnie to, czego nie trzeba. Może powinna porozmawiać z Samaelem sam na sam? Bezpośrednio spytać go, dlaczego i o co ma do niej pretensje? Chyba tak. Może to zrobi, tylko później. Jak wszystko inne.
Nie pospieszała Corina. Sama też zamiast galopować na górę jak najszybciej, szła sobie powoli, raz za razem wkładając sobie w usta kawałek chleba. Smak był równie dobry, co zapach, choć całkiem możliwe, że Umberto nie miała szczególnie wygórowanych oczekiwań - wystarczyło jej, że pieczywo było świeże, to i tak stanowiło dużą zmianę w porównaniu do ich standardowych posiłków na Siostrze.
Milczała dłuższą chwilę, zanim zdecydowała się odpowiedzieć na jego pytanie. Miała wrażenie, że potwierdzenie swoich słów z wcześniej byłoby obnażeniem się, na jakie nie była gotowa. Początkowo więc wzruszyła tylko ramionami, między drzewami wyglądając w stronę zatoki, na znajdujące się stopniowo coraz niżej maszty statków.
- Wiesz, że minęło już siedem lat? - podzieliła się myślą, jaka na początku mogła wydawać się niezwiązana z pytaniem. - Siedem lat, odkąd Levant kazał wybić Walthorna i jego ludzi. Od tamtej pory chciałam tylko jednego. Całe swoje życie opierałam na tym, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Żeby wyrównać to tak, jak powinno zostać wyrównane. Siedem lat szukałam Levanta... i jak go w końcu znalazłam, zrobił ci to. A ja nie mogłam zrobić nic. Prawie zabił nas wszystkich.
Oderwała kolejny kawałek od tej części chleba, którą dostała od Corina. Jakby nigdy nic, jakby właśnie nie przyznawała się, że najważniejszy cel, jaki w życiu miała, tracił właśnie jakikolwiek sens. To tak, jakby straciło go ostatnie siedem lat.
- Mam go ścigać następne siedem...? - dokończyła myśl na głos. - Tylko po to, żeby znów zapędzić się w jakiś kozi róg? Załoga mówiła, że wszystko jest winą tego, że gonię za własną wendettą. Mówili o Kompanii, więc nie trafili zbyt dobrze, ale poniekąd mieli rację. Jaki jest sens pływania w tę i z powrotem za chujowymi poszlakami, licząc na to, że Levant akurat będzie siedział gdzieś sam i czekał na sztylet pod żebra?
Zatrzymała się, by poczekać chwilę, aż Yett ją dogoni.
- Z drugiej strony, obiecałam zemstę Osmarowi. Obiecałam ją wszystkim, którzy przez słuszną wściekłość razem z nami odeszli z marynarki. Co jeśli nie jestem w stanie spełnić tej obietnicy? Jeśli już nigdy nie będę? Levant ma całą marynarkę Qerel za plecami, teraz też Kompanię.
Uniosła na Corina swoje ciemne spojrzenie, gdy podszedł bliżej.
- Niedaleko Portu Erola, nie Taj'cah - poprawiła go. - Czy to właśnie chciałeś zrobić ze swoim życiem, kiedy mówiłeś mi, że nie wystarcza ci to, co masz teraz? Zanim zaproponowałeś, żebym zamieszkała na Archipelagu z tobą, tego chciałeś dla siebie? Czy czegoś jeszcze innego?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

416
POST BARDA
Podejście nie było zbyt wymagające, ale już po chwili Corin zaczął zostawać z tyłu. Szedł powoli, oddychał przez rozchylone usta. Choroba odcisnęła piętno również na jego kondycji i tylko zerkał, jak daleko zostało do szczytu. Chleb na razie musiał zostawić, niósł go w kawałku materiału, w którym go dostał. Nie popędzał kapitan do mówienia. Skoro potrzebowała chwili na zebranie myśli, jaki moment był na to lepszy od tego?

- Siedem lat. To dużo czasu. - Zgodził się Yett. - Dużo dla nas, ale też dla Levanta. On miał zasoby, dzięki którym mógł się rozwijać. My... niejednokrotnie walczyliśmy o przetrwanie. - Przypomniał jej. - Jeśli będziesz chciała go ścigać kolejne siedem lat, będę przy tobie. Cholera, choćby i czternaście, choćby dwadzieścia jeden. Dorwiemy go w końcu, Vera. - Corin przystanął. Mówienie z zadyszką nie było łatwe. - Nie mamy już większości załogi sprzed siedmiu lat. To nowe osoby, które nie rozumieją, dlaczego chcemy się mścić. Ale damy radę. My dwoje, Osmar, Ashton. Znajdziemy sposób. Chodź tutaj.

Choć nie byli jeszcze na szczycie, widok, który roztaczał się na zatokę, i tak był niezgorszy. Statki stały w części portowej w równym rządku, a Siostra niezmiennie górowała nad pozostałymi. Druga co do wielkości była Dłoń Sulona. Wyglądało na to, że piraci wrócili do obrabiania żółwia - ciemne robaczki kręciły się po jaśniejszym tle plaży. Corin objął Verę i oparł policzek o jej włosy, wpatrując się w sylwetki okrętów.

- Nie zaznasz spokoju, póki Levant nie umrze, więc poczekamy z domkiem aż osiągniesz cel. - Powiedział wymijająco. - Port Erola nam nie ucieknie.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

417
POST POSTACI
Vera Umberto
- Stąd też jest niezły widok. Nie musimy iść dalej - zadecydowała. Tutaj i tak nikt nie powinien się plątać, będą mieli w końcu chwilę na osobności, w której nikt im nie przeszkodzi. Nikt nie załomocze do drzwi, nikt nie każe mu wracać do szpitalnego łóżka, nikt nie przypałęta się żeby łapać jeżowce. Złapała Corina za rękę i pociągnęła go dalej od ścieżki, pomiędzy drzewa, tak, by mogli usiąść na jednym ze skalnych nawisów. Nie żadnym ryzykownym - ot, na tyle wysokim, żeby dało się z niego zwiesić nogi, kiedy będą siedzieć, jeść i oglądać uwijających się przy cielsku morskiego żółwia piratów. Oparła głowę o ramię mężczyzny.
- Ale może właśnie wcale tak nie jest. Może nie mogę zaznać spokoju dlatego, że ubzdurałam sobie zemstę, która nawet nie należy do mnie - westchnęła. - Na człowieku, który jest kompletnie poza moim zasięgiem. Nie pamiętam już tej wściekłości, jaką czułam wtedy. Teraz nienawidzę go za to, co zrobił tobie. Czy powinnam ścigać go w nieskończoność, ze statkiem pełnym nowych ludzi, którzy tego nie rozumieją? Nie mogę ciskać własną załogą w okręty marynarki tylko dlatego, że nienawidzę jednego człowieka. Nie kiedy została zaledwie garstka, która podziela mój cel.
Odstawiła butelkę obok i dojadła swoją część chleba do końca. Przez jakiś czas milczała, pozwalając też wreszcie pożywić się Corinowi. W końcu musiał zająć się swoim śniadaniem. Wiatr dął jej w twarz, więc ściągnęła kapelusz, by mógł rozwiać jej włosy, nie wpychając jej ich w oczy. Utkwiła spojrzenie w masztach Siódmej Siostry. Trzeba było zmienić żagle.
- Nie chcę już na nic czekać - żachnęła się. - Powiedziałeś mi wcześniej, że poczekamy, aż skończymy z Kompanią i zabijemy Levanta. Nie skończymy z Kompanią, prędzej ona z nami. Nie zabijemy Levanta, a nawet jeśli, myślisz, że on w ogóle będzie wiedział, dlaczego ginie? Wątpię, żeby ten skurwysyn pamiętał w ogóle, co zrobił. Więc na co czekać? Jak tak dalej pójdzie, to nie wiem, czy dożyjemy kolejnej wiosny. Siedem, czternaście lat...?
Pokręciła głową.
- Kolejni umarli, znów nowi zostaną przyjęci na ich miejsce. To już nie jest załoga, z którą chciałam przemierzać morza - przyznała gorzko. - A ja nie jestem kapitanem, którego oni chcieliby mieć. Może więc trzeba spłacić długi, żeby nie odejść, robiąc sobie wrogów, a potem zostawić to wszystko w cholerę.
Uniosła wzrok na Yetta.
- Dlaczego nie chcesz mi odpowiedzieć? - spytała. - Czy to będzie to, czego chciałeś? Życie, jakie wybrałbyś dla siebie, gdybyś miał do wyboru wszystko?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

418
POST BARDA
Corin wdzięczny był za zatrzymanie się nieco niżej, choć nie powiedział tego wprost. Skinął głową, zgadzając się na jej propozycję i ostrożnie siadł tam, gdzie Vera wskazała im miejsce. Wydawało się dość bezpieczne, zresztą, żaden klif nie był bardziej zdradliwy, niż wilgotne reje na pełnym morzu.

Nie objął jej. Potrzebował obu rąk, by odrywać kawałki chleba. Podunął go również swojej kapitan, by częstowała się, jeśli miała ochotę.

- Ta zemsta należy do ciebie tak samo, jak do wszystkich, którzy wtedy przeżyli. - Nie zgodził się. Westchnął lekko, jego oddech znów przybrał normalny, spokojny rytm. - Vera. Byłem przy tobie od początku i wiem, że nigdy nie narażałaś załogi bez sensu. Nie słuchaj nikogo, kto tak twierdzi. Niepotrzebnie za mną poszłaś, ale poszłaś ty, ty jedna. Nie Siódma Siostra. - Przypomniał jej. - Myślę... myślę, że kurs na Północ dobrze nam zrobi. Odpoczniemy od Kompanii i reszty, a kiedy wrócimy, będziemy mieć nowe pomysły i zapał do walki. Kompania nie zagraża tylko nam, ale całej wyspie, chociaż oni mogą jeszcze o tym nie wiedzieć. Levant jest z nimi związany, więc staje się wrogiem wszystkich. Nie tylko naszym. My po prostu mamy więcej powodów, by ich nienawidzić.

Corin zamilkł na moment. Uniósł oczy ku niebu; słońce na momentn schowało się za chmurami, jedank dzień wciąż był jasny, choć wietrzny.

- Chciałem mieć spokojne życie na lądzie, ale teraz... naprawdę sądzisz, że potrafilibyśmy osiedlić się w jednym miejscu? - Poddał wątpliwości swoje własne plany. - Bez fal, bez załogi, bez łopotu żagli nad głowami? Statek daje wolność, której nie da nam domek na wyspie. Czasami mam wrażenie, że tacy jak my już nigdy nie zaznają spokoju. - Mruknął ze smutną nutą w głosie. - Będziemy tułać się po morzach póki w nim nie spoczniemy. Mam nadzieję, że przyszłość, nawet jeśli niespokojna, będzie pisana nam razem.

Zapach wypieków Gustawy dobiegał ich aż tam.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

419
POST POSTACI
Vera Umberto
Może Corin miał rację. Może teraz Kompania stanie się problemem dla wszystkich, dla całego Harlen. Może Levant też nim będzie. Wtedy Vera nie będzie odosobniona w swoim pragnieniu zemsty. Vera, Corin, Ashton, Osmar. Wszyscy będą podzielać ich nienawiść. Miała ambicje, by własnoręcznie wymierzyć śmierć temu, który na nią tak bardzo zasługiwał, ale czy w gruncie rzeczy miało to tak wielkie znaczenie? Gdyby dowiedziała się, że zdechł z ręki kogoś innego, być może też byłaby usatysfakcjonowana.
- Ten twój pieprzony rozsądek - mruknęła pod nosem. Miał rację. Oderwanie się od tego, co działo się na południu i popłynięcie na północ choćby na kilka tygodni na pewno pozwoli jej spojrzeć na wszystko z dystansem. Może też wszyscy przestaną mieć do niej o wszystko pretensje, gdy zajmą się tym, czym zajmowali się najlepiej i nie będą bawić się w politykę, ani podcinanie nóg pod żadnymi organizacjami.
Gdy on spoglądał w niebo, Umberto patrzyła na jego profil. Faktycznie stracił na wadze przez ostatnie wydarzenia. Rysy jego twarzy zrobiły się ostrzejsze, policzki trochę bardziej zapadnięte... ale odzyska to, co stracił, była pewna. Z dnia na dzień miał coraz więcej siły.
- Nie wiem. Myślę, że z wystarczająco przekonujących powodów mogłabym to porzucić - odparła, choć doskonale wiedziała, że byłoby to cholernie trudne. Kiedy sądziła, że umiera, ugryziona przez syrenę, to do pasiastych żagli Siódmej Siostry chciała wracać. To do pokładu bujającego się pod nogami tęskniła, gdy mijały kolejne dni w słonecznej rezydencji pod Everam. Do otwartego morza. Archipelag był dobry na chwilę, na odpoczynek, odreagowanie i zabawienie się w lepszym towarzystwie, niż zapewniało Harlen. Nie na osiedlenie się tam na stałe. Choć tak, jak mówiła, istniały argumenty, które mogłyby ją do tego przekonać.
Ostatnie słowa Yetta poruszyły czułą strunę w jej sercu. Niewiele rzeczy było w stanie to zrobić. Uniosła rękę i przesunęła kciukiem po jego skroni, odgarniając jego coraz dłuższe, ciemne włosy, które wysunęły się z kucyka. W przeciwieństwie do jej własnych, włosy Corina podwijały się lekko na końcach.
- Oczywiście, że będzie nam pisana razem. Nie wyobrażam sobie jej bez ciebie. Corin... - jej głos złamał się, a ona sama znieruchomiała na chwilę, z półotwartymi ustami, szukając w sobie siły na wypowiedzenie tych słów, jakie wypowiedzieć powinna. Jakich nie usłyszał od niej dotąd chyba nikt, może poza rodzicami, gdy była jeszcze dzieckiem i nie znała ich wagi. A może w sumie nie powinna nic mówić? Może to przyniesie tylko pecha? Co, jeśli los usłyszy i postanowi zabawić się ich kosztem? Wpatrywała się w profil Yetta intensywnie, prawie boleśnie przygryzając wargę. Jak na niezłomną kapitan Umberto, miała zaskakujący problem z rzeczami, które dla innych wydawały się tak proste - jak choćby z relacjami międzyludzkimi. Ale on... on był zawsze. I nawet jej nieporadność w tym aspekcie mu nie przeszkadzała.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - dokończyła wreszcie cicho.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

420
POST BARDA


- Nie wiem, czy mam rację. - Sprostował Corin. - Chciałbym się mylić... ale jednocześnie mam nadzieję, że inni w końcu to zauważą.

Nic nie zwiastowało rychłego końca Kompanii i Levanta. Piraci z Harlen wiedzieli o zagrożeniu, ale zdawali się ignorować je tak długo, jak tylko mogli. Tutaj, na wyspie, z dala od cywilizacji, za to z nowopowstającymi punktami, gdzie mogli sprzedawać swoje dobra, nie musieli prawie w ogóle narażać się światu. Karlgard, Everam, Taj'cah - wielkie miasta i potężni ludzie zostawali daleko za morzem. Wydawało się, że nie mogli ich dosięgnąć aż tutaj.

Czując dotyk na swojej twarzy, zwrócił oczy ku Verze. Uśmiechnął się delikatnie. Był spokojny, nie podzielał jej nerwów.

- Nie zostawię cię. - Obiecał. - Nigdzie nie idę. Skoro nawet Levant nie był w stanie nas rozdzielić, nic nie będzie. - Zapewnił ją, unosząc dłoń do jej policzka. Wahał się tylko chwilę, nim złożył krótki pocałunek na jej ustach, jakby ten lekki kontakt warg miał rozwiać jej wątpliwości i zmartwienia. - Wiem, Vera. Ja ciebie też. Kocham cię. - Uściślił.

Resztka bochenka została porzucona gdzies obok nich. Corin mógł unieść dłonie i objąć panią kapitan. Pociągnął ją lekko i już po chwili leżał na skalistym klifie, oferując własne ramię i klatkę piersiową Verze.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”