POST BARDA
Corin zaśmiał się słabo, ale nie skomentował słów Very. Czy to, że sięgnął po fajkę zaraz po przebudzeniu miało jakiś związek z wczorajszą zabawą? Kiedy szedł obok kapitan, nie wydawał się kuleć ani gubić kroku. Poruszał się tak, jak zawsze, choć fajka wciąż tkwiła między jego zębami.
Vera poczuła, że część ciężaru, który miała na ramionach, znika, jakby jeje problemy stały się lżejsze i błahe. Jej myśli stawały się bardziej proste, niezaćmione nawarstwiającymi się problemami. Spotkanie z Gustawą i pozostałymi nie było już takie straszne. Zresztą, mieli wejść do tawerny tylko na moment, po prowiant na drogę.
-
Za długo chodzę po tym świecie, żeby pokonała mnie ledwie wspinaczka na klif. - Stwierdził Yett z pewnością w głosie, której mogłby pozazdrościć mu niejeden. -
Słyszałem cię, rano, jak wychodziłaś. Mogłaś mnie obudzić. - Corin również nie wyciągał rąk po butelkę. Skoro poprzedniego dnia przesadził z alkoholem, nie zamierzał pić dalej, gdy żołądek skręcał się na sam zapach rumu.
Ramię Corina zacisnęło się na talii Very nieco mocniej, tylko po to, by przyciągnąć ją do siebie i ucałować w policzek.
-
Nie robisz niczego źle. - Spróbował przemówić jej do rozumu. -
Tylko nie tak, jak chcieliby inni. Ale wiesz co? Nie ma możliwości zadowolić wszystkich. Ty jesteś kapitanem i ty wiesz, co jest najlepsze dla załogi i dla statku. Ja to wiem, pomyśl, że zdanie innych jest nieważne. - Zaproponował, poluźniając nieco uścisk. Nie było wygodnie iść, gdy byli tak blisko siebie.
Piraci zdołali uśmiercić potwornego żółwia i teraz wykrajali z niego kawałki, które mogłyby nadać się do ususzenia lub szybkiego przygotowania przez Silasa. Na rozłożonej płachcie pyszniły się różowe kawałki mięsa.
-
Widziałaś to bydle? - Zagadnął Corin. Skorupa stworzenia ciągle była w jednym kawałku, a mimo wykrojonych kończyn, nie wydawała się ani odrobinę mniejsza. -
Jakby to oczyścić, to mógłby ktoś w środku zamieszkać, może Ighnys. Wydaje się większe niż jego chatka. - Zażartował. Odmachał piratom z załogi Heweliona, którzy wykrzykiwali pozdrowienia, gdy tylko go dostrzegli. Bezzmiennie cieszył się sympatią każdego na wyspie.
U Silasa niewiele się zmieniło. W lokalu wciąż było niewielu marynarzy, a Hubert i Labrus siedzieli tam, gdzie zostawiła ich Vera. Towarzyszył im Samael, zwrócony plecami do wchodzących. Odwrócił się tylko na moment, by dojrzeć Verę i Corina, po czym mizernie spuścił głowę.
-
Co to za zapachy? W końcu nauczyłeś się piec dobry chleb? - Corin przyjaźnie zadrwił z Silasa, który wrócił do szynkwasu i teraz ustawiał w równym rządku wyszorowane przez Gustawę kubki. Łysy tylko pokręcił głową i bez słowa wskazał na zamknięte drzwi na zaplecze. Potwór wciąż tam był!
Yett nie mógł też przepuścić okazji, by podejść do oficjeli z Dłoni Sulona.
-
Kapitanie, Labrus. - Przywitał się z nimi podaniem dłoni, Verę na moment zostawiając za sobą. -
Dbajcie o Sama, w porządku? - Poprosił, kładąc dłoń na ramieniu Rogatego, okazując mu wsparcie, którego być może teraz potrzebował. -
Nie będziecie żałować.
-
Obawiam się, że żal będzie czuć wyłacznie Siódma Siostra. - Odparł chłodno Viridis. -
Jak się czujesz, panie Yett?
-
Nienajgorzej. Przeżyłem!
Ściągnięte w kreskę usta lekarza i pół-uśmiech Heweliona zasugerowały, że domyślili się, skąd wzięły się obawy odnośnie stanu zdrowia Corina. Ich spojrzenia na moment przeniosły się na Verę, jednak zabrakło im słów komentarza. Nim zdołali wymienić jeszcze jakieś uwagi, drzwi zaplecza otworzyła się i do głównej sali wkroczyła Gustawa.
-
Chłopcy! Świeży chlebek! Chodźcie szybko!
-
Zbieramy się, zanim zleci się tu pół wypsy. - Wyjasnił Corin Hewelionowi. -
Do zobaczenia później.
Wystarczyło złapać bochen i ruszyć tam, gdzie chciała Vera.