POST POSTACI
Vera Umberto
Nie było słów, którymi potrafiłaby opisać ulgę na widok Harlen, zatopionej w ciepłych blaskach zachodzącego słońca, zamiast w płomieniach, jakich się spodziewała. Nie zastali pozostałości po walkach, opustoszałych trucheł budynków i dogasających pożarów. Wszystko było w porządku, przynajmniej tutaj. Istniały dwa miejsca na świecie, jakich utrata bolałaby Verę najmocniej: pierwszym było właśnie Harlen, drugim - o ile można było ją nazwać miejscem - Siódma Siostra. Dopóki te dwie stałe w jej życiu wciąż jeszcze w nim były, była w stanie jakoś radzić sobie z pasmem niepowodzeń. Chociaż czy to faktycznie było pasmo niepowodzeń? Raczej wznosili się i opadali, jak miotany sztormem statek na otwartym morzu. Im wyżej podnosili się ku górze, tym boleśniejszy był później upadek.
Na widok rozrastającego się portu, Umberto uśmiechnęła się lekko, a z jej ramion spadł ogromny ciężar. Dopiero teraz do niej dotarło, jak bardzo obawiała się tego, co tu zastanie. Może przez to nie była w stanie rozluźnić się ani na moment, odkąd uciekli spod Everam. Choć ostatnie dwa tygodnie udowodniły jej, że nie może pozwalać sobie na nieostrożność i beztroskę, wciąż jak widać niepotrzebnie do tego stopnia martwiła się, że sprzedane zostało wszystko - nie tylko oni, ale też ich mały azyl. Mruknęła coś twierdzącego w odpowiedzi na słowa Yetta, nie odrywając wzroku od zarysu skalnych wzniesień za portową osadą, zupełnie ignorując też dodatkowe ciało, które zawisło obok jej ofiar.
Opuszczając Siostrę, ubrała się lepiej, jak zawsze, gdy schodziła na ląd, choć w tej chwili robiła to tylko po to, by poprawić swoje podłe samopoczucie. Upewniła się jeszcze tylko, że krata do celi z więźniem jest zamknięta i upomniała załogantów, żeby nie zbliżać się do niego w pojedynkę - nikt miał tego nie robić, nawet Ignhys, a może
szczególnie Ignhys. Nie widziała jednak powodu, by ustawiać przy nim warty. Jeśli jakimś cudem wydostanie się ze swojego więzienia, zauważą go wartownicy na głównym pokładzie, bo nie było innej drogi zejścia ze statku, niż górą. Tym, czy będzie miał co jeść lub pić, zajmować się już mieli ci, którzy uparli się, by zachować go przy życiu.
Nastrój w tawernie Silasa był balsamem dla duszy i podejrzewała, że nie tylko dla niej. Gdy usiadła i zacisnęła ozdobione pierścionkami palce na kuflu, kolejny bliżej nieokreślony ciężar spadł jej z ramion. Duszkiem wypiła chyba połowę, zanim odetchnęła głęboko i rozejrzała się, by zorientować się, kto tu jest, a kogo brakuje. Nie przeszkadzała Osmarowi w snuciu opowieści; zawsze to robił, załoganci z innych statków wydawali się tylko czekać, aż krasnolud zacznie swoją efektowną paplaninę, od momentu, w którym wkraczał do karczmy.
Roztrzaskujący się kufel obok niej sprawił, że drgnęła, a potem szybko odsunęła się, by nie zostać zalana klejącym się trunkiem. Uniosła wzrok na Labrusa i dopiero wtedy dotarło do niej, co usłyszała, zdając sobie sprawę z faktu, że wcześniej była nieco nieobecna. Wyprostowała się i zawołała Silasa, albo którąś z karczemnych dziewek, by przyszli do nich ze ścierką.
-
Spóźnia się? A co, ktoś był z nimi umówiony? Nie zawsze da się wyliczyć wszystko co do dnia - stwierdziła, trochę po to, by uspokoić lekarza. Nie wiedziała, że ma tyle siły w rękach. Jeśli jednak Dłoń Sulona padła ofiarą mrocznych elfów, to mogło nie być co zbierać. -
Może natknęli się na twoją starą, Shiay, i muszą opłynąć ją dookoła. To zajmie im co najmniej kilka dni.
Wystarczyło im już stresów, Viridisowi również.