[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

436
POST BARDA
Samael nie odpowiedział już ani słowem, bo dotarł do swoich nowych towarzyszy, którzy porwali go w swój tłum i wyprowadzili z tawerny. Jakiekolwiek Vera mogła mieć plany i nadzieje odnośnie diabelstwa, pozostały w tyle, tak jak ona sama, osamotniona w najdalszym kącie lokalu. Nawet wysuszona rybia kobieta pod sufitem zdawała się krzywić do niej usta w prześmiewczym uśmiechu.

Spacer po wyspie pozwolił jej zająć myśli rozmowami z kupcami, tym, co leżało na straganach, a także nowymi budynkami, z których kilka, ku zdziwieniu kapitan było całkiem zamieszkałych przez rodziny tych, którzy chcieli wyrwać się ze świata. Harlen nie było już ostoją piractwa, ale również miasteczkiem ze stałymi mieszkańcami.

Zielony kamień przyjemnie ciążył na jej dekolcie chłodem odbijającym się na skórze. Specjalnie dla niej sprzedawca skrócił łańcuszek, tak, by wisiorek mógł być ładnie wyeksponowany między jej piersiami. Choć błyskotka była ledwie zachcianką, mogła cieszyć oczy przechodzących piratów, gdy ci zwracali uwagę na to, na co u kobiety być może powinni. Wisiorkiem nie był zainteresowany jednak ani Labrus, ani Hubert, którzy spędzali czas przy trapie. W dłoniach tego pierwszego znajdowała się lista, z której kolejno odhaczał towary, wnoszone w skrzyniach na pokład. Majtkowie nie spieszyli się zbytnio. Może to to wywoływało tę zmarszczkę miedzy brwiami Viridisa?

- Kapitan Umberto. - Lekarz zauważył ją pierwszy.

- Vera? - Hewelion obejrzał się przez ramię, nim odwrócił w jej stronę całkowicie. Od razu sięgnął do kieszeni płaszcza i podał jej zabraną wcześniej przez małpkę bransoletkę. - To pani, jak mniemam? Przepraszam, Lulu ma lepkie łapki. - Uśmiechnął się do swojego zwierzątka, które siedziało przy jego stopach i z zapałem pałaszowało jakiś owoc. Sok płynął po deskach pomostu. - Czy to już czas na nasze spotkanie? Może przejdziemy do naszej kajuty? - Spojrzał na Labrusa, jakby oczekując jego decyzji. [/b]

- Nie potrzebujesz mnie tam, Hubercie. Poza tym, muszę to sprawdzać. - Wskazał na listę. - Przyrzekam, że zafunduję kiedyś załodze kurs czytania!

- No już, nie denerwuj się. Pilnuj Lulu.- Hewelion miał dobry nastrój, poklepał partnera po ramieniu, po czym wskazał Verze kierunek. - Panie przodem!

Pokład Dłoni Sulona nie wyróżniał się niczym spośród innych tego typu miejsc, może poza faktem, że był zastawiony skrzyniami. Załoga została zagnana do wnoszenia ich pod pokład, jednak droga do ładowni nie była tak łatwa, jak z lądu po trapie i zajmowała więcej czasu. Manewrując między ładunkiem Hewelion zaprowadził Verę do swojej kajuty.

Była bardziej przestronna niż ta, która należała do kapitan Siódmej Siostry, choć również przez fakt, że musiała pomieścić dwie osoby. Panował w niej sterylny wręcz porządek, o który można było obwinić tylko Labrusa. Na narzucie podwójnego łóżka nie było nawet jednego załamania, na półkach próżno było szukać kurzu, a ładnie załamujące światło witraże w oknach były tak czyste, jakby dopiero co wyszorowała je Gustawa ze ścierą. Również książki i dzienniki ułożone zostały w porządku, który miał sens dla mieszkańców, a kufry i skrzynie były wręcz niewidoczne pod ścianami, wtapiając się w otoczenie niczym meble w bogatym domu. Ozdoby były nieprzesadzone, wiszące na ścianach trofea nie przytłaczały ilością ani ekstrawagancją. W centralnej części stał owalny stół z czterema krzesłami, ustawiony na puszystym dywanie w krwistoczerwonym kolorze.

Jedyną nieuporządkowaną rzeczą była zwinięta mapa, którą Hewelion zaraz rozłożył i przystawił kałamarzem, by nie rolowała się ponownie.

- Musimy obrać jakiś konkretny cel. - Zaczął, wskazując Verze miejsce i zaraz siadając na przeciw. Nie czekał na Corina. - Północ to bardzo rozległa kraina. Jak najadalej na północy byłaś, pani kapitan? Ile wiesz o szlakach tam? Jesteśmy prawie pewni, że z Thoringadu i Turonu statki pływają aż po Ujście. Muszą być też jakieś porty tu, na wysokości Białego Fortu, dlatego Zatoka Heliar wydaje się sensowna, ale ko wie, co tam jest po tym, co stało się w Heliar? A co powiesz na Ząb Olbrzyma? Archipelag Łez? Możemy sprawdzić wszystko, ale zajmie to dużo czasu. Jakie masz plany? Ile chcesz nagrabić, gdzie to sprzedać? Jeśli chcemy być szaleni, możemy płynąć aż do Morlis. Ile w tobie jest chęci wzbogacenia się, a ile przygody, kapitanie? - Półuśmiech Heweliona był wyzywający w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

437
POST POSTACI
Vera Umberto
Przyjęła bransoletkę, uśmiechając się słabo i wsunęła ją z powrotem na nadgarstek.
- Nie szkodzi - odparła krótko, spoglądając z ukosa na małpkę. Wciąż nie do końca rozumiała, dlaczego Hewelion uważał posiadanie jej za dobry pomysł, ale każdy miał swoje dziwactwa. Zresztą, wydawała się nieszkodliwa i całkiem urocza.
Poczuła rozbawienie, gdy Labrus wyraził swoją frustrację wobec faktu, że większość piratów nie potrafiła czytać. Ona zdążyła się już do tego przyzwyczaić, a ci, którzy w jej załodze musieli, w razie skrajnej potrzeby potrafili z trudem wydukać wystarczająco wyraźnie zapisany tekst. W razie czego zresztą można było zawsze poprosić o pomoc kogoś, kto jednak potrafił składać litery w słowa. Dla kogoś takiego, jak Viridis, musiało to początkowo być szokujące.
Nie skomentowała tego jednak. Ruszyła za Hubertem w kierunku jego - a właściwie, jak się później okazało, ich - kajuty. Rozejrzała się z nieszczególnie ukrywanym zainteresowaniem. Jakoś nie przyszło jej do tej pory do głowy, że mogłaby własną na stałe dzielić z Corinem. Nawet nie pomyślała o tym, by mu to zaproponować. Gdyby wyburzyć ściankę pomiędzy ich kwaterami, zrobiłoby się dużo więcej miejsca. Była jednak pewna, że czego by nie robiła, nie byłaby w stanie osiągnąć u siebie podobnego porządku. Wszystko było tu idealne i czyste. Sądziła, że obrus na stole Leobariusa był lekką przesadą i dziwactwem, a tu proszę. Miała dziwne wrażenie, że po spacerach po klifach jej buty są zbyt brudne, by mogła tu wchodzić.
- Ładnie tu - skomentowała mimowolnie i przeniosła wzrok na Heweliona. - Muszę pamiętać, żeby posprzątać, zanim któryś z was postanowiłby odwiedzić moją kajutę.
U niej zbyt często zdarzały się zwinięte w kącie ubrania, do połowy opróżnione butelki, które zostawiały okrągłe plamy na pergaminach, a łóżka nie ścieliła chyba nigdy. Wydawało się jej zawsze, że ma ładnie urządzone kwatery, w końcu była kobietą, co nie pozostawało bez wpływu na jej poczucie estetyki, ale to miejsce wyraźnie pokazało jej, ile można było zrobić lepiej. Tak, zdecydowanie będzie musiała zrobić porządek, jak wróci.

Entuzjazm Heweliona może nie był w pełni zaraźliwy, ale z całą pewnością pozwolił jej skupić się na omawianej kwestii. Podeszła do mapy i nie usiadła, a pochyliła się nad nią, splatając dłonie za plecami i przesuwając spojrzeniem po wyrysowanej na pergaminie linii północnego brzegu.
- Założyłeś widzę, że się zgadzam na propozycję współpracy - uniosła brwi. Dopiero po chwili, może dla suspensu, dodała: - Słusznie.
Opadła na krzesło, a zasypana pytaniami zawahała się moment.
- Może... po kolei. Od wschodniej strony kontynentu nigdy nie przekroczyłam półwyspu Fenistei. Nigdy nie pływałam po Szklanym Morzu - założyła nogę na nogę. - Myślałam głównie o Zatoce Heliar, ale Archipelag Łez... też chciałabym zobaczyć. I wiem, że Corin też chciał.
Błądząc spojrzeniem po mapie, powoli zaczynała czuć się lepiej. Może jednak opuszczenie południowych wód było dobrą decyzją? Odpłynięcie z dala od tego wszystkiego, czego tak bardzo miała już dość. Pytanie tylko, czy dobrze będzie się jej współpracowało z Hewelionem, ale to mógł pokazać wyłącznie czas.
- Morlis? - powtórzyła z zaskoczeniem. - Możemy się nie przebić przez lód. Myślę, że trzeba będzie poplątać się w okolicy Heliar, tego Zęba, poobserwować, poznać trasy. Sprawdzić, czy są patrole. A potem przypuścić kilka szybkich ataków w krótkim czasie i się zmyć, jak będziemy obłowieni. Ja zwykle sprzedaję na Archipelagu, nigdy tam nie polujemy, więc nie jesteśmy tam poszukiwani, nikt nawet nie zakłada, że nasze dobra są kradzione. Jak sporadycznie trafi się coś felernego, łatwo się wykręcić, że znalazło się to na dryfującej łajbie, czy jeszcze coś tam innego. Osmar ma do tego wybitny talent.
Zastukała czubkiem buta w nogę od stołu, zerkając na czerwony dywan.
- A ty? Myślałeś o tym, jak chciałbyś to zorganizować?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

438
POST BARDA
Hewelion uśmiechnął się, dumny z kwatery, jaką miał okazję pokazać innemu kapitanowi.

- Labrus dba o wystrój, ale to raczej cię nie zdziwi? - Zaśmiał się, wiedząc, że lekarz jest przewidywalny i jeśli ktoś miałby troszczyć się o coś takiego, był to tylko Viridis. - Moje są trofea. - Dodał z nieukrywaną dumą. - Głównie z Archipelagu i, cóż, z morza. - Dodał. Obok łbów dzikich kudłatych bestii wisiały też ryby, ale i morskie potwory w rozmiarach o wiele mniejszych, niż wcześniej upolowany żółw. - Mogę ci kiedyś o nich opowiedzieć, jeśli będziesz chciała.
Spoiler:
Palec kapitana sunął po mapie, wskazując kolejne miasta i szlaki.

- Świetnie. We dwoje będzie nam łatwiej na nieznanych wodach. - Zgodził się. - Jeśli mamy zatrzymać się na Archipelagu Łez, łatwiej będzie przed polowaniem, niż po. I masz rację, Morlis możemy zostawić na cieplejsze miesiące. - Zgodził się, choć z żalem. Pokiwał brzydką głową. - Tylko... szkoda płynąć taki kawał drogi tylko po to, żeby za chwilę wracać. Myślałem o dłuższym rejsie, moglibyśmy znaleźć kupców tam, popływać dłużej, jeśli będzie w miarę bezpiecznie. - Zaproponował, stukając palcem w Zatokę Heliar. - Żelazo jest ciężkie, nie przewieziemy wiele. I , prawdę mówiąc, jeśli któreś z nas będzie chciało wracać, nic nie będzie stać na przeszkodzie, żeby się rozdzielić.

Przynajmniej Hewelion zdawał sobie sprawę z tego, że nie byli zrośnięci w jedno i nie musieli wszędzie pływać ze sobą. Choć łatwiej było w parze, to gdy cele były różne, nie było sensu zmuszać się do dalszej współpracy.

Kroki zdradziły nadejście towarzystwa. Do kajuty wszedł najpierw Viridis, a zaraz za nim Corin. Lulu siedziała na jego ramieniu i bawiła się włosami oficera.

- Był tuż za panią. - Oświadczył Labrus, mając na myśli Yetta. - Postanowiliśmy wam poprzeszkadzać. Towar zostawią pod trapem. - Rzucił jeszcze do Heweliona, tłumacząc się z nieobecności przy kładce na statek.
Spoiler:
Zza drzwi dobiegły ich również pobudzone rozmowy marynarzy, którzy najwyraźniej chcieli skorzystać z paru chwil wolnego. Corin otwarcie podziwiał kajutę.

-Ale tu przestrzeni! - Pochwalił. - To co, wiemy już, gdzie płyniemy?

- Mniej więcej, panie Yett.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

439
POST POSTACI
Vera Umberto
Przesunęła spojrzeniem po trofeach i skinęła głową, zgadzając się na propozycję, bo czemu by nie? Chętnie posłucha o tym, jak zdobył te wszystkie pamiątki, jeśli faktycznie były to historie warte opowiedzenia. Ale gdyby takie nie były, zapewne nie zawisłyby na ścianach.
- Ja mam głównie rzeczy. Przedmioty - powiedziała, dziwnie się czując, prowadząc taką... niezobowiązującą pogawędkę z drugim kapitanem. Nigdy tego nie robiła. Takie spotkania służyły do snucia planów działania, do konkretów. Hewelion jednak wydawał się całkiem dumny z tego, co tu uzbierał.
Później, gdy skupili się już na tym, po co się tutaj spotkali, Vera przyglądała się już nie trofeom, a jego pokaleczonej twarzy. Nie było w tym niczego natarczywego - słuchała, co mówił, więc i patrzyła na niego, ale wciąż przez myśl przechodziły jej dziesiątki potencjalnych sytuacji, w których mógł podobne blizny zdobyć. Zastanawiała się, czy z którąkolwiek trafiła chociaż w przybliżeniu. I pomyśleć, że ona wstydziła się prostej, choć poszarpanej szramy na swoim brzuchu i śladów po ugryzieniu Caldwell. Przy tym to było nic; dało się je przynajmniej ukryć i Gustawa nie chciała jej niczego smarować cebulą.
- Moglibyśmy - zgodziła się. - Tylko w takim razie nie możemy polować zbyt blisko Heliar, jeśli mamy tam coś sprzedać. Nie w samej zatoce.
Plan był dobry. Nie bardzo szczegółowy, niewymagający, dający obojgu swobodę, a jednocześnie większą skuteczność, zakładając, że dobrze się zgrają. Nad tym też trzeba będzie popracować. Vera nigdy nie przypuszczała abordażu z kimś innym. Już Pogad miała w tym większe doświadczenie, choć skuteczność w zachowaniu okrętów w całości niestety zerową.
Uniosła wzrok na wchodzących do kajuty mężczyzn i uśmiechnęłaby się nawet do Corina, gdyby Labrus zaraz nie wyczytał z tego uśmiechu jakiegoś podtekstu i się do niej o to nie przyczepił. Opuściła więc wzrok z powrotem na mapę. Nie zamierzała się z niczego tłumaczyć.
- Tak, jak rozmawialiśmy. Zatoka Heliar i okolice. Najpierw i tak trzeba będzie poznać wody, zrobić jakiś rekonesans. No i my zatrzymamy się jeszcze na kilka godzin w Tsu'rasate. Mamy sprawy do załatwienia, chcemy też się tam zaopatrzyć. Ceny na Harlen to jakiś dramat, ale w sumie się nie dziwię. Jeszcze nie tak dawno nie byłoby to dla nas problemem, ale teraz... - wzruszyła nieznacznie ramionami. - Teraz nie możemy sobie pozwolić na bezsensowne wydatki. Mam nadzieję, że po naszym wypadzie na północ się to zmieni. Lubię bezsensowne wydatki.
Ostatni komentarz nic nie wnosił w dyskusję, ale tłumaczył zielony kamień, zdobiący jej dekolt. Ani Hubert, ani Labrus nie mieli skąd wiedzieć, że jest idealnym tego przykładem, bo nie mogli domyślać, się, że jest nowy. Co najwyżej Corin mógłby mieć komentarz na ten temat, ale to było wciąż jej własne złoto, nie ich wspólne.
- A jeśli o to chodzi... - zaczęła, unosząc wzrok na Viridisa. - Byliśmy umówieni na procent z łupów z Karlgardu, w zamian za nauki dla Oleny. Czy chcecie rozliczyć to teraz? Mogę zapłacić określoną kwotę, możemy znów ustalić procent.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

440
POST BARDA
- Ten żółw, który będzie na dzisiejszą kolację, też jest mój. - Dodał Hewelion z dumą godną łowcy. - Spotkaliśmy go u wybrzeży Varulae. - Gdyby bestia nie była tak wielka, może też znalazłaby dla siebie miejsce w galerii Huberta? Było jeszcze parę miejsc, gdzie można było wcisnąć zakonserwowane truchła. Na ścianach Vera nie dostrzegła żadnej części syreny, ale grube, długie macki zawieszone nad łóżkiem wskazywały na to, że piraci Dłoni Sulona również trafiali na różne dziwactwa.

Hewelion wyglądał, jakby chciał mówić dalej o żółwiu, ale ważniejsza była sprawa wyprawy, tym bardziej, gdy pojawił się Labrus i Corin. Wszyscy patrzyli na kapitana, więc umknęła mu zbyt natarczywa uwaga Very. Piraci często plotkowali na różne tematy, ale dotąd omijano w towarzystwie Very kwestię bliznowatej twarzy mężczyzny. Najwyraźniej nie była tak fascynująca, by dopisywać do niej kolejne historie. Vera mogła pamiętać, jak urażony się czuł, gdy Leobarius odradził jego udział w balu w Karlgardzie. Podobno miał przeszłość podobną do tej Very - może on, jako młody mężczyzna i oficer, w odróżnieniu od niej nauczył się tańczyć?

Labrus zajął miejsce po prawicy Heweliona.

- Nie słyszała pani, pani kapitan? Kilka lat temu Heliar przestało istnieć.

- Labrus ma rację, słyszeliśmy wieści z Północy. - Zgodził się Hewelion. - Działało tam coś magicznego.

- Dlatego magii nie powinniśmy ufać. - Dodał wszystkowiedzącym tonem lekarz. - W każdym razie, my również możemy zatrzymać się w Tsu'rasate. Pamiętasz tę karczmę w porcie, Hubercie?

- Jak mógłbym zapomnieć? Zawsze przyjemnie się tam wraca.

- W rzeczy samej. Wracając... - Labrus oderwał wzrok od Heweliona. - Ma pani słuszność, kupcy zdają się żerować na naszych potrzebach. Nie sposób ich za to winić.

Mężczyzna przerwał na moment, gdy zza drzwi dobiegł ich kolejny okrzyk wesołości marynarzy. Podniesione głosy zlewały się w jeden, słuchać było pojedyncze oklaski, a nawet tłuczenie szkła. Ekscytacja wylewała się z gardeł i rąk piratów.

- Ostatnio cieszyli się tak, gdy Olav, mój bosman, pokonał w siłowaniu się na rękę Tegana. - Mruknął Hewelion, niezbyt zachwycony ich zachowaniem.

- Tego Tegana? Tegana Rybożera? - Podchywcił Corin. - Tego, który wygrywał w Taj'cah pięć lat z rzędu?

- Tego samego! Wiedziałeś, panie Yett...

- WRACAJĄC. - Labrus przerwał, nim panowie zmienili temat. - Wracjąc do tematu wyprawy. Zatoka Heliar to dobre miejsce na zasadzkę, ale nie wiemy, czy w ogóle coś tam jeszcze pływa, czy szlak prowadzi po drugiej stronie Zębu Olbrzyma. Proponowałbym sprzedawać na Archipelagu Łez.

- Możemy to jeszcze ustalić na miejscu, po rozeznaniu. - Zgodził się Hewelion, choć zerkał w stronę Corina, dając mu znak, że do tematu siłowania się wrócą później, a może nawet zmierzą się ze sobą. - Taki jest plan, pani kapitan. Płynąć tam, polować, póki będzie bezpiecznie, a gdy przyciągniemy zbyt wiele oczu, wrócić na Południe. Co do Oleny. Rozmawiałem o tym z Labrusem...

- Pamięta pani, co ustaliliśmy. Procent łupów z Karlgardu, pani ryzyko, nasze ryzyko. Cóż, w tej chwili to my jesteśmy stratni, ale czy nie tak działa hazard? - Wzruszył ramionami. - Ile wywiozła pani z Karlgardu, poza siniakami i połamanymi kośćmi?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

441
POST POSTACI
Vrea Umbreto
- Jak to przestało istnieć? - powtórzyła, a jej oczy otworzyły się szerzej w szczerym zdumieniu. Nie słyszała plotek z północy, ale też nieszczególnie ich szukała, bo jej one nie interesowały. Wyjaśnienie, jakoby zniszczyło je coś magicznego, było mało konkretne. Z drugiej strony, nawet szczegółowe wyjaśnienie nienaturalnego fenomenu, który zniszczył miasto, nic by jej nie powiedziało, więc jaka to różnica?
- W takim razie... - opuściła wzrok na mapę. Heliar przestało istnieć, Fenistea była martwa. Długa droga do terenów, na których mogliby sprzedawać zrabowane towary, nie licząc oczywiście Archipelagu Łez. Nie miała pojęcia, co tam było, jaki był klimat tych miast, ale bardzo chciała się tego dowiedzieć. Tak jak za każdym razem, gdy płynęli w nowe miejsce, poczuła narastającą ekscytację. No, prawie zawsze; Tsu'rasate było zbyt... zielone, by cieszyła się z pobytu tam. Jej niechęć do goblinów była silniejsza, niż ochota na poznawanie nowych okolic.
- W takim razie Tsu'rasate, a potem Archipelag Łez. A potem zorientujemy się, co dzieje się na Szklanym Morzu i wtedy zaczniemy działać.
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, gdy Corin natychmiast nawiązał nić porozumienia z Hewelionem. Zajęło mu to może pięć minut. Powinna się do tego przyzwyczaić, tymczasem proszę, znów ją to zaskakiwało. Przygryzła policzek od środka, uporczywie wbijając spojrzenie w mapę, żeby nie pokazać po sobie tej niewyjaśnionej frustracji. Naprawdę się starała. Może utrudniała to jej wyniosła mina, ale przecież nie miała wpływu na to, z jaką twarzą się urodziła. Zresztą, co to był za absurdalny problem! Otrząsnęła się z tych myśli.
Uniosła na Heweliona zaskoczone spojrzenie, które potem przeniosło się na Labrusa. Przez długą chwilę nie mogła znaleźć odpowiedzi na to, co sugerowali. Nieważne, z jak pięknego miasteczka i dobrego domu nie wywodził się lekarz, teraz byli piratami. Tu nie było miejsca na honorowe ustępstwa. Powinni domagać się swoich pieniędzy, swojego obiecanego złota. Umówili się, że Vera zapłaci i powinni teraz oczekiwać od niej, że zrobi to zgodnie z umową.
- Łańcuchy - odparła w końcu cicho. - I kajdany. Ale niestety nie zachowałam ich na pamiątkę, żeby się nimi podzielić.
Znów zamilkła na dłuższą chwilę. We wspomnieniach zbyt wyraźnie zobaczyła leżącego w celi, ledwie oddychającego Yetta. Zbyt wyraźnie poczuła baty, jakie dostała od strażników. Zbyt wyraźnie pamiętała falę wody, wdzierającą się do Pegaza przez dziurę w kadłubie i panikę, jaką wtedy czuła. Zabolało ją całe ciało, choć przecież dawno już wyleczyła to, co miała do wyleczenia. Co wyniosła z Karlgardu? Te niezapomniane wspomnienia, czyli nic. Nic, o czym warto byłoby mówić. Szczerze nie spodziewała się, że którykolwiek z nich weźmie to pod uwagę.
- Skoro tak... - zerknęła na Corina, zanim z wahaniem skinęła głową. To wciąż było niebezpiecznie blisko długu wdzięczności, który już miała względem Leobariusa. - Dziękuję.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

442
POST BARDA
- Nie znam szczegółów. Możemy odwiedzić to, co zostało z Heliar. - Labrus wzruszył lekko ramionami. - Przekonamy się na własne oczy, ile z niego zostało.

- Heliar i Fenistea są stracone. To nieco zawęża nam pole działania. - Zauważył Corin. Nie wiedzieć kiedy, jego dłoń spoczęła w dole pleców Very zupełnie nonszalancko, jakby w geście nie było nic złego. Mogła to być odpowiedź na jej krzywą minę, gdy złapał temat z drugim kapitanem. Musiała pamiętać, że to ona była najważniejsza.

- I daje więcej do odkrycia. - Hewelion nie tracił rezonu. Błądził palcem po mapie, wskazując kolejne miejsca, raz po raz zerkając po zebranych. - Archipelag Łez, Ząb Olbrzyma i te miasta, tu, wyżej. Możemy zobaczyć je wszystkie. - Cieszył się jak dziecko, które wybierało się z matką na jarmark. - Nie ma o czym mówić, Vero. Dla Labrusa to również była cenna lekcja.

Lekarz nie skomentował. Jego mina była niemal tak krzywa, jak ta Very, gdy wydymał usta pod wąsem. W końcu westchnął i pokręcił głową, tracąc siły i chęci przez samą dyskusję z Hewelionem i jego niedorzeczne sugestie.

- Świetnie! - Cieszył się Hubert. - Wypływamy jutro, póżnym wieczorem, rano będziemy w Tsu'rasate. - Postanowił.

Wkrótce mapa została zwinięta i schowana do odpowiedniej szuflady, a kałamarz odstawiony na swoje miejsce na szafce. Labrus przetarł dłonią stół.

- Dołączycie do nas u Silasa? Myślę, że należy nam się po kufelku przed podróżą! - Proponował Hewelion. - Panie Yett, wracając do tego pojedynku...

Hubertowi spieszno było do przedyskutowania ostatnich wydarzeń w jednym z niewielu sportów, jakie uprawiali piraci i im podobni. Panowie ruszyli przodem do wyjścia, Labrus przepuścił Verę przed sobą. Na pokładzie panowała wrzawa, a kapitan mogła dostrzec, że głosy nie były do końca radosne, bo przeplatała się w nich jakaś niezbyt przyjemna nuta złości, zagrzewająca do czegoś, co dawało wrażenie wprost złe. Wrzaski nie ucichły nawet w momencie, gdy kapitan pojawił się wśród swoich załogantów.

Nic nie przygotowało Very na to, co zobaczyła. Pośród innych mężczyzn, na deskach, klęczał Samael, nad nim zaś stał barczysty blondyn z krótką, zębatą piłą do drewna. Twarz Jelonka zalana była krwią, zresztą, włosy również posklejała jego własna posoka. Kształt jego głowy był zupełnie naturalnie ludzki, obły, pozbawiony nienaturalnych jelenich wypustków, które gwarantowała mu jego demonia krew.

- Na bogów. - Hewelion stracił wątek w rozmowie z Corinem. - Labrus!

Viridisowi nie trzeba było przypominać. Ruszył w kierunku okaleczonego pirata, jednak nim zdołał do niego dotrzeć, Sam wyciągnął z ust skórzany pas, na którym dotąd zaciskał zęby.

- Nic mi nie jest. - Wsparł się na jednym ze swoich oprawców i dźwignął do pionu. Nie pozowlił, by w jego głosie przebiła się jakakolwiek słabość. - Nic mi nie jest. Nie trzeba. - Powstrzymał lekarza uniesieniem dłoni.

- Teraz może być jednym z nas! - Zabrzmiał głos z tłumu, zawtórowały mu inne.

- Vera. - Kapitan usłyszała głos Yetta przy swoim uchu, oficer zaraz pociągnął ją w stronę trapu, domyślając się, że bedzie chciała interweniować. - Chodź. To sprawa załogi Heweliona. Nic tu nie wskóramy.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

443
POST POSTACI
Vare Umbratko
Ekscytacja Heweliona stopniowo się jej udzielała, a jej usta zaczynały rozciągać się w uśmiechu. Nowe wody, nowe miasta. Z daleka od wszystkiego, z czym musiała mierzyć się do tej pory. Pirackie życie stanie się tylko dodatkiem do bycia zwyczajnym żeglarzem, podróżnikiem. Nie ekscytowało jej to, że zrabują nowe dobra, inne niż dotąd, że przyjdzie im walczyć z krasnoludami o ich transporty, że znów będzie mogła zbroczyć broń krwią. Myśl o zobaczeniu obcego kawałka świata po raz pierwszy łagodziło jej rysy twarzy i rozświetlało spojrzenie. Nie jakoś znacząco... ale zauważalnie.
- Kiedyś myślałam o tym, żeby zebrać zapasy na długi rejs i popłynąć na wschód - powiedziała. - Daleko na wschód, za ostatnie wyspy Archipelagu. Zobaczyć, co tam jest i gdzie kończy się wielka woda. Czy urywa się i spada w nicość, czy jest tam jeszcze jeden, obcy ląd, czy coś jeszcze innego...
Zamilkła, orientując się, że dzieliła się właśnie naiwnymi myślami, którymi nie dzieliła się do tej pory z nikim, nawet z Corinem. Bo to było nierealne. Równie nierealne, jak biały domek niedaleko Portu Erola. Odprowadziła spojrzeniem zwijaną mapę, a potem skinęła głową w odpowiedzi na zaproszenie do wspólnego wychylenia kufla piwa jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu.
- Wypijemy za powodzenie wyprawy - zgodziła się.
Gdy opuszczała kajutę Heweliona, jej głowa pełna była planów i wyobrażeń dotyczących tego, co mogło ich czekać. Przyszłość przez jeden moment rysowała się w jasnych barwach. Przez krótką chwilę nie myślała o tkwiącym w jej celi mrocznym, o Leobariusie bez statku, o stratach we własnej załodze... ani Samaelu. Ale to, niestety, miało się szybko zmienić.

W momencie, w którym dotarło do niej, co właśnie wydarzyło się na głównym pokładzie, przez ścianę z ich beztroskim planowaniem ekspedycji na północ, zbladła, a furia zapłonęła w niej z mocą, jakiej się nie spodziewała. Nie potrafiła określić, na co była wściekła bardziej - czy na Heweliona, że pozwalał swojej załodze na takie zachowania, czy na nich za bycie skurwiałymi barbarzyńcami, czy na samą siebie, że przysłała diabelstwo na ten statek. Rzuciła się w ich stronę zaraz za Labrusem, ale coś przytrzymało ją w miejscu. Szarpnęła się i odwróciła, by nieprzytomnym spojrzeniem zmierzyć ciągnącego ją w kierunku trapu Corina.
- Puść mnie - warknęła. - Zapierdolę ich. Puść mnie!
Nie miała czym ich zapierdolić, bo jedyną bronią, jaką ze sobą wzięła, był niewielki sztylet, wsunięty jak zawsze w cholewę buta. Na nic by się on zdał przy walce z całą załogą Dłoni Sulona. Zresztą generalnie mogłaby mieć w takim starciu marne szanse. Odwróciła się do Samaela, a na widok jego zakrwawionej twarzy i pustych miejsc po rogach coś w niej pękło. Na jej statku nic takiego by mu się nie przytrafiło. Nikt by go do tego nie zmusił. Gdzieś z tyłu jej głowy odzywał się głosik rozsądku, który podpowiadał, że na jej statku mogła go zwyczajnie zabić Pogad, żeby ochronić załogę przed zagrożeniem, które jej zdaniem stanowił.
- Co wy zrobiliście! Co wam zawiniły jego rogi! Z chujami żeście się na głowy pozamieniali, może je sobie poobcinajcie, to wam, kurwa, rozum wróci! - warknęła, przenosząc wzrok na zadowolonego z siebie blondyna z piłą. Wpatrywała się w niego paląco wściekłym spojrzeniem, dobrze zapamiętując jego twarz i dochodząc do wniosku, że bardzo pechowo by się złożyło, gdyby podczas któregoś z ich łączonych ataków zdarzyło mu się wypaść za burtę, uprzednio kilka razy przypadkiem nadziawszy się na miecz kapitan Umberto.
Poczucie winy, które dotąd ćmiło się gdzieś w tle, teraz zwaliło się na Verę z całą mocą. To wszystko było przez nią. Przez to, że go tu odesłała. Sądziła, że tu mu będzie dobrze, lepiej, w załodze, w której nie było orków, a oni okaleczyli go i zrobili sobie z tego przednią zabawę. Gdyby nie wiedziała, co Samael przeszedł do tej pory, być może nie odczułaby tego tak boleśnie. Gdyby nie przeżyła tego wszystkiego razem z nim.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

444
POST BARDA
Dobry nastrój spotkania przed drogą szybko prysnął. Wściekłość udzieliła się nie tylko Verze - Hewelion zaciskał pięści, jakby chciał rzucić się z nimi na tego, kto wpadł na ten pomysł, a Labrus, wbrew temu, co mówił Samael, dopadł do niego i odciągnął od zgrai, zaraz usadzając na skrzyni, jednej z tych, które nie zdążyły być wciągnięte do ładowni.

- Moją torbę, szybko! - Wrzasnął na stojącego najbliżej pirata. Ten bez wahania ruszył w kierunku kajut oficerskich, gdzie prawdopodobnie znajdował się też prowizoryczny szpital Viridisa, jak również jego przybory medyczne.

- Nic mi nie będzie. - Zarzekał się Samael, ale pod warstwą czerwieni jego twarz pobladła. Zaciśnięte zęby mogłyby po raz kolejny użyć skórzanego pasa, by nie pęknąć pod swoim własnym naporem.

- Vera. - Powtarzał Corin, który jako jedyny zachował zimną krew. Jego dłonie zacisnęły się na jej ramionach. - Vera, to nie nasza sprawa! - Podniósł nieco głos, odmawiając puszczenia jej w kierunku blodnyna z piłą.

- Olav! - Hewelion huknął na tego, który dopiero co znęcał się nad Jelonkiem, zdradzając, że to właśnie ten mężczyzna był osławionym bosmanem załogi. Jasne włosy sięgały ramion, miał gładko ogolone policzki i posturę godną orka, choć wygląd sugerował człowieka. - Co to ma znaczyć?!

- Wola załogi, kapitanie. Przycięty do właściwych rozmiarów. - Olav rzucił odcięte różki na deski pokładu, w kałużę czerwieni, która pozostała tam, gdzie wcześniej klęczał Samael.

- Kapitanie! - Samael włączył się do wymiany zdań. W całej tej sprawie to on był centrum zainteresowania, ale musiał walczyć o głos. Czy rzeczywiście zrobili to dla niego i załogi, czy dla własnej radochy? Większość zebranych miała ubaw z cierpienia diabelstwa. - Proszę odpuścić. Zgodziłem się na to, tak jest lepiej.

Samael odmawiał patrzenia w stronę kapitan Umberto. Musiał wiedzieć, co go czeka już wtedy, gdy spotkali się u Silasa, a zainteresowanie rogami nie było tylko niewinną ciekawością, a próbą oceny najlepszego sposobu na pozbycie się niechcianych ozdób. Za jak bardzo beznadziejną musiał uważać swoją sytuację, skoro zgodził się na okaleczenie tylko po to, by dostać obietnicę przyjęcia do grupy?

- To nie ma znaczenia. - Hubertowi nie było w złości do twarzy. Nim jednak zdecydował się wyciągnąć konsekwencje, obrócił się w kierunku Very. - Przepraszam, że musi pani to oglądać. Poradzę sobie. - Zwrócił jej uwagę. To był jego statek. Musiał zachować autorytet. - Spotkamy się w tawernie. - Rzucił, a brzmiało to jak pożegnanie.

- Chodź. - Corin nie odpszczał. Minął ich załogant z lekarską torbą Viridisa w dłoniach. - Nie podoba mi się to tak bardzo, jak tobie, ale... chodź. Zostaw to im.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

445
POST POSTACI
Vear Umboret
Jej spojrzenie miotało się od jednego do drugiego, od pobladłego Samaela, przez Olava, Heweliona, przez rozradowanych załogantów, po Labrusa, który natychmiast rzucił się, żeby pomóc rannemu. Bo to były rany, to nie były odłamane gałązki, rozlana na pokładzie krew mówiła sama za siebie. I gdyby Corin nie trzymał jej tak kurczowo, już dawno rzuciłaby się na bosmana Dłoni Sulona co najmniej z pięściami, choć prawdopodobnie nie tylko z nimi.
Reakcja kapitana tego statku pozwoliła jej go nie znienawidzić w ułamku sekundy. Był wściekły, tak samo jak ona i była to słuszna wściekłość. Miała szczerą nadzieję, że wyciągnie konsekwencje z tych działań, niezależnie od tego, czy diabelstwo się zgodziło na ten fantastyczny zabieg, czy też nie. Samael miał też większe oczy i inne uszy, niż wszyscy. Te też zamierzali mu obciąć, a oczy wydłubać? Poczuła ból w dłoniach i zorientowała się, że zaciska pięści tak mocno, że paznokcie wbijają się jej w skórę, zostawiając bolesne, zaokrąglone wgłębienia.
To nie twój statek.
To nie twój problem.

Próby przemówienia sobie samej do rozsądku były, jak zawsze, nieskuteczne.
- Olava wypadałoby przyciąć tak z pół głowy i ręce mu ujebać, żeby na szerokość też nie wyróżniał się z załogi - warknęła wściekle. - Wszystkim lewe oko wydłubać, bo tamten nie ma jednego i wszystkim...
...przypalić pół twarzy. Powstrzymała się przed powiedzeniem tego na głos. To nie była wina Heweliona.
- ...chuje - dokończyła, choć niełatwo było się domyślić, czy to epitet, czy ponowna propozycja zbiorowej kastracji.
Fakt, że Samael na nią nie patrzył, tylko wzmagał jej furię. Wiedział o tym wcześniej. Wiedział, gdy rozmawiali w karczmie, gdy przyszła mniej lub bardziej nieporadnie przeprosić go za swoje zachowanie. Wiedział, i niczego z tym nie zrobił, nie uprzedził jej, nie szukał alternatywy. Do jasnej cholery, lepiej było powalczyć o względy Pogad, niż dać sobie ujebać rogi! Wysłała go do Heweliona, bo uznała, że tu będzie bezpieczny. Że tutaj będzie mu lepiej. Miała ochotę wydrapać tutejszemu bosmanowi oczy, a każdą śmiejącą się gębę z impetem rozwalić o maszt. Corin doskonale to wiedział i chyba właśnie dlatego jej nie puszczał. Od kurczowo zaciśniętych na ramionach palców będzie chyba miała siniaki.
W końcu sztywno zrobiła jeden krok w stronę trapu, potem drugi. Po kilku następnych odwróciła też wściekłe spojrzenie od barczystego blondyna. Cała się trzęsąc w furii, pozwoliła Yettowi sprowadzić się na nabrzeże.
- To moja wina - wydusiła z siebie w końcu. - To wszystko moja wina. Powinnam była, kurwa, wiedzieć. Powinnam była... ja pierdolę... on... oni mu... sam się zgodził. Sam się zgodził! Co mu, do jasnej kurwy, przyszło do głowy? Co mu...
Spojrzała przez ramię na zamieszanie na pokładzie. Nie było słów, którymi potrafiłaby opisać zalewający ją wodospad emocji. Żadna z nich nie była pozytywna. Spotkanie w efektownej kajucie kapitańskiej Heweliona zostało zapomniane szybciej, niż wydawało się to możliwe.
- To wszystko moja wina - powiedziała ponownie, z mieszaniną niedowierzania i pogardy do samej siebie w głosie.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

446
POST BARDA
- Wracać do pracy! - Huknął Hewelion na swoich załogantów. - Olav, ty zostajesz.

Choć Hubert był głową przedsięwzięcia zwanego Dłonią Sulona, łatwo było uwierzyć, że nie miał pojęcia o planach, które bosman i jego koleżkowie wprowadzili w życie, a które kosztowało Samaela godność i poroże. Można było domyślić się, że jego urżnięcie nie należało do przyjemnych, a ilość krwi tylko pogarszała wyobrażenie na temat przeprowadzonego piłą do drewna zabiegu.

- Pani kapitan. - Hubert upomniał również Verę. Mógł doceniać jej reakcje i sugestie, ale podkopywała jego obraz na statku. Mógł poradzić sobie sam. Dobrym wyborem było nie wspominać o jego oszpeconej twarzy.

Corin nie ustępował, bo spuszczona ze smyczy Vera Umberto gotowa była wymordować wszystkich winnych i niewinnych. Przynajmniej Samael trafił od razu w ręce Labrusa i choć ten nie potrafił odwrócić tego, co już się stało, mógł przynajmniej zatrzymać krwawienie i ulżyć w bólu.

- To nie twoja wina, to nie ty... to zrobiłaś. - Przez gardło Yetta nie chciała przejść nazwa zbrodni, jakiej dopuścił się Olav. - Nie mogłaś wiedzieć, do czego dojdzie. Vera, cholera, przecież on nie mógł się na to zgodzić? Jak mógłby? - To również nie mieściło się w głowie Corina.

Gdy zeszli z trapu, podążyli za nimi załoganci, którzy zaraz zabrali się za wnoszenie na pokład pozosałych skrzyń. Nagle nikomu nie było do śmiechu.

- Co mu przeszkadzało, że rogaty? - Mruczał jeden z piratów.

- Jemu przeszkadzało? Sam żeś krzyczał, żeby obciąć. - Dogadywał mu szczerbaty z tawerny.

- Ale nie myślałem, że naprawdę to zrobi!

Corin nie zwlaniał kroku, by przysłuchiwać się wymianie zdań. Odciągnął Verę z dala od statku, z dala od piratów Heweliona, z dala od Samaela.

- Vera, zostaw to Hewelionowi. - Powtarzał, zwalaniając uścisk na jej ramionach, za to przyciskając ją bardziej do siebie, w pocieszającym objęciu, nie tak szczelnym i mocnym. - Nic mu nie będzie. Sam mówił, że... że się na to zgodził? Dali mu wybór? Zgodzi się albo zostanie? -Corin nie rozumiał. - Ale Labrus się nim zajął, nic mu już nie grozi. Chcesz usiąść u Silasa? Napić się? Poczekamy tam na Huberta i wieści.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

447
POST POSTACI
Vera Umberto
- Mogłam! Mogłam wiedzieć. Mogłam się domyślić, że coś jest nie tak. Widziałam, jak przyglądali się jego rogom w karczmie. Widziałam, jaki był... spięty. Widziałam to wszystko, ale nic z tym nie zrobiłam. Nie spytałam, nie powiedziałam, że...
Że może wrócić na Siódmą Siostrę. Wściekłość na ludzi Heweliona stopniowo jej przechodziła, została tylko ta, którą czuła względem samej siebie. To nie była najbardziej brutalna z załóg, jakie odwiedzały Harlen, ale to wciąż byli piraci, czego miała się spodziewać? Otwartości i sympatii względem kogoś tak odmiennego? Okrucieństwa, pielęgnowanego przez lata, nie dało się wyzbyć.
Nawet nie zauważyła, że Corin ją objął, a może zauważyła, a po prostu nie znalazła w sobie siły, żeby zareagować. Myślała o swojej załodze, o Pogad, o tym, że podejmując taką decyzję starała się, żeby morale na jej pokładzie nie podupadło jeszcze bardziej. Chciała myśleć, że się jej udało, że zapobiegła katastrofie na Siostrze, bo tylko ta myśl pozwalała jej jeszcze stawiać nogę za nogą, posłusznie w kierunku karczmy. Tak naprawdę poszłaby wszędzie, gdzie Yett by ją teraz zaprowadził - gdyby zepchnął ją z klifu, zapewne bezmyślnie sama zrobiłaby ten ostatni krok.
- Skąd wiesz, że nic mu nie będzie? - spytała z nagłą irytacją. - Nie wiesz, jak działają jebane rogi.
Gdyby mieli tu prywatność własnej kajuty, Vera schowałaby twarz w klatce piersiowej Corina i tak tkwiła, dopóki ciepło jego ramion i znajomy zapach nie ukoiłyby jej nerwów. Ale nie mieli prywatności, więc pozostało jej skinąć głową i iść dalej do tawerny. Chciała dzisiaj nie pić, lecz niestety wyglądało na to, że znów przyjdzie jej zatopić poczucie porażki na dnie kufla. Przeszło jej przez myśl, że gdyby coś takiego wydarzyło się na jej statku, Labrus nie szczędziłby jej komentarzy na temat tego, jak nie potrafi opanować własnej załogi. Ciekawe, czy podobne słowa usłyszy dziś Hubert. Uniosła wzrok w niebo. Przynajmniej, kurwa, pogoda była ładna.
Milczała bardzo długo, właściwie całą drogę. Milczała też, gdy siadali przy jednym ze stołów u Silasa i gdy Yett zamawiał dla nich coś do picia. Milczała, gdy Gustawa najpewniej przyniosła im jakąś ciepłą strawę. Milczała, gdy ściągnęła nowy wisiorek z szyi i zaczęła bawić się nim, obracając go w tę i z powrotem na stole, patrząc, jak łańcuszek owija się wokół zielonego kamienia. Dopiero gdy wypiła z pół kufla grogu, czy cokolwiek tam dostała, poczuła, jak emocje zaczynają odpuszczać. Zostawała po nich pusta obojętność. Vera chciała być dalej zła, ale chyba nie miała już na to siły. Jedynie względem blondyna z załogi Heweliona czuła teraz niesłabnącą nienawiść.
- Opowiedz mi coś - poprosiła Corina, przysuwając się do niego. - Coś, co nie jest tak chujowe, jak wszystko wokół nas ostatnio.
Czekali na Heweliona. Jakoś trzeba było zabić czas, a Vera nie chciała wpaść w gorzką spiralę nienawiści do samej siebie, bo bała się, że jeśli to zrobi, to nie będzie w stanie wyjść z niej już nigdy.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

448
POST BARDA
- Vera. - Corin po raz kolejny starał się jej przemówić do rozsądku. - Odesłaliśmy go. Wiem, że... był tam z nami, na Pegazie. Ale to niewiele zmienia, bo odkąd przyjął go Hewelion, jest na ich głowie. Hubert musi decydować.

Jest ich zmartwieniem, zabrzmiały w głowie niewypowiedziane słowa Yetta. Nie myliłby się - Samael przydał się na statku, ale czy swoją obecnością nie narobił problemów wszystkim?

Kiedy Corin usłyszał warknięcie Very, postanowił zamknąć usta. Miała rację: nie wiedział, jak działa diabelskie poroże. Dał Verze chwilę na ochłonięcie, nie odzywając się aż do czasu, gdy posadził ją u Silasa i postawił przed nią kubek mocnego grogu. Tawerna była oblegana o wiele bardziej, niż wcześniej, a wśród pijących piratów znaleźli się również załoganci Siostry. I choć Trip uniósł dłoń i pomachał do kapitanostwa, jedno spojrzenie Corina wystarczyło, by ostrzec go przed zbliżaniem się do wściekłej, rozgoryczonej Very.

- Ładny. Nowy? - Zagadnął Yett odnośnie zielonego kamyka. Jeśli mu pozwoliła ujął jej dłoń, odsuwając na bok miskę zupy z żółwia i kromkę świeżego chlebka, darów Gustawy. - Nie myśl o Samaelu. Chociaż, wiesz? Nie odwrócimy tego, co się stało, a teraz przynajmniej będzie mógł razem z nami zobaczyć Północ. Miasta Północy. Zakryje blizny włosami i wyjdzie na brzeg tak, jak powinien, jak jeden z nas. - Próbował znaleźć plusy zaistniałej sytuacji. - Nie mogę się doczekać Archipelagu Łez. A ty? Które miejsce chcesz najbardziej zobaczyć? Sądzisz, że zobaczymy śnieg? - Mówił, starając się odciągnąć myśli Very od tych najnieprzyjemniejszych. - Pamiętasz śnieg w Qerel? Czasami padał. Pamiętam jedną zimę, gdy byłem chłopcem... rwaliśmy z dachu sople lodu i udawaliśmy, że to miecze. - Uśmiechnał się pod nosem. - Były bardzo kruche, ale zabawa była świetna.

Niedługo po tym, ja przestał mówić, do tawerny wkroczył Hewelion. W kilku długich krokach przemierzył Cycatą Rybkę i bez zbędnych pytań czy ociągania usiadł obok Corina i Very.

- Przepraszam. - Zaczął, a spięte mięśnie sugerowały, że z niego emocje jeszcze nie zeszły. - Samael jest pod opieką Labrusa. Stracił przytomność, ale powinien z tego wyjść. - Zaraportował poważnym głosem, tak niepodobnym do tego, jakiego używał jeszcze parę chwil wcześniej we własnej kajucie, gdy cieszył się z zaplanowanej wyprawy. - Co do Olava. Nie mogę wiele zrobić bez oskarżenia, a sami słyszeliście Samaela. Mimo to, wyciągnę konsekwencje. To... niezbyt dobry sposób na zaczęcie podróży. - Przetarł dłonią niezniszczoną część twarzy. - Spotkamy się jutro wieczorem, w porządku? Powinienem wracać na statek.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

449
POST POSTACI
Vera Umberto
Na pytanie o naszyjnik odpowiedziała skinięciem głową. Nie protestowała, gdy Corin chwycił jej dłoń, choć normalnie wolałaby, żeby zrobił to przynajmniej pod stołem. Nie wszyscy musieli na to patrzeć, tak samo jak na pocałunki na plaży. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego, że niczego już przed nikim nie ukrywali, choć teraz już nie mogło to być bardziej oczywiste - nikt normalny nie podjąłby decyzji, jakie podjęła ona, gdyby przyszło do ratowania kogoś, kto jest tylko oficerem.
Słuchanie, jak Corin mówił, pozwalało się jej powoli uspokoić. Wypchnąć z głowy myśli, które nie były tam mile widziane i z powrotem skupić się na planach na przyszłość, nawet jeśli już z zaledwie namiastką tej ekscytacji, co wcześniej. Uśmiechnęła się słabo, gdy zaczął mówić o śniegu.
- Ja miałam sanie, takie małe, dziecięce - przypomniała sobie. - Te wspomnienia są jak... cudze życie.
Czasem ciężko było jej uwierzyć, że kiedyś była dzieckiem. Wspomnienia z marynarki już zaczynały się zacierać, a co dopiero tak dawne. Uniosła wzrok z ich złączonych dłoni na twarz Yetta. Nie znała go wtedy. Dziwne. Miała wrażenie, że zna go już całe swoje życie.
- Chcę zobaczyć śnieg. I sople. W walce na sople bym cię rozłożyła - zmusiła się do żartu, licząc na to, że jeśli będzie udawała, że nic się takiego nie stało, to może sama wcześniej czy później w to uwierzy.
Hewelion wytrącił ją z tych prób bardzo skutecznie. Spojrzała na niego, ale już przynajmniej bez tej złości, jaka trzęsła nią na Dłoni Sulona. Zupełnie zapomniała o tym, że Yett wciąż trzymał jej rękę - gdyby pamiętała, zabrałaby ją. Wysłuchała, co drugi kapitan miał do powiedzenia i skinęła głową.
- ...Nie powinnam była się tak wściekać - zdecydowała się w końcu na przerwanie swojego milczenia. - Ani wtrącać. To... nie moja sprawa już. Rób, co uważasz za stosowne. Ale... doceniam, że przyszedłeś nam to powiedzieć.
Przerwała na moment, by po chwili dodać jeszcze:
- Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i że jakoś to wszystko... załagodzicie.
Znów skinęła głową. Jutro wieczorem mogli spotkać się tutaj i sprawdzić, jak wyjdzie im udawanie, że nic takiego się nie stało. Ona sama znów spróbowała zepchnąć wspomnienie zakrwawionego Samaela gdzieś na dno umysłu, choć było zbyt świeże, żeby było to łatwe zadanie. Nie miała pojęcia, jak działają takie rogi i czy usunięcie ich nie wpłynęło jakoś tragicznie na funkcjonowanie jego organizmu. Były na samej głowie, a głowa należała do raczej ważnych części ciała. Wolała się nad tym nie zastanawiać. Pożegnała Heweliona, będąc szczerze wdzięczną za to, że przyszedł im powiedzieć, co się dzieje i chwilę jeszcze wpatrywała się w zamykające się za nim drzwi, zanim wolną ręką sięgnęła po kufel i duszkiem wypiła resztę zawartości. Yett miał rację. To nie było już jej zmartwienie. Nie mogło być. Poza tym mieli inne plany na ten wieczór, niż topienie smutków w grogu. Mogli to porobić jeszcze przez chwilę, dopóki oboje nie poczują się wystarczająco zobojętnieni, a potem wrócić na statek. Wyciągnęła dłoń z uścisku Corina, by oprzeć ją o jego nadgarstek i przesunąć palcami w górę jego przedramienia. Zaraz po tym krótkim, ale czułym geście zabrała rękę. Nadal ktoś mógł na nich patrzeć.
- Jak się czujesz? - spytała. - Nie wykręcaj się tym razem.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

450
POST BARDA
Corin nie zamierzał kryć się z uczuciami, które pokazywał Verze. Cieszył się tym, co dał mu los, możliwością obcowania z Verą niezależnie od miejsca i towarzystwa, dotykiem, pocałunkami i nawet samym przebywaniem obok. Już nie był tylko oficerem.

- To twoje życie, Vera. Znowu może takie być. Już niedługo. - Dodał, kciukiem gładząc wierzch jej dłoni. Uśmiechnął się nieco szerzej na wspomnienie walki na sople. - To wyzwanie? Będzie ci głupio, gdy przegrasz. - Ostrzegł.

Hewelion nie miał wiele do powiedzenia ponad to, co już im przekazał. Skinął głową, pożegnał się i zostawił parę sobie samym. Yett wydawał się trzymać lepiej, niż Vera. Być może po prostu umiał lepiej zakrywać swoje emocje? Nie znał Samaela tak dobrze, jak Vera, bo gdy był czas na zacieśnianie więzów, on leżał w Lazarecie.

I bardzo nie chciał do niego wrócić. Podniósł oczy na Verę, zaraz jednak podsunął jej chłodną zupę.

- Jedz. - Popędził. - Nim będzie zimne. Ja czuję się... w porządku. - Mruknął, choć wyczuł, że tym razem Vera nie odpuści mu wykrętów i niedopowiedzeń. Sam przysunął sobie swoją miskę zupy, oderwał kawałek kromki i zaczął maczać w żółwim wywarze. - Boli mnie lewe biodro, ale nie ma tragedii. Trochę drętwieje mi stopa. Labrus mówił, że to ma związek z kręgosłupem i że nic z tym nie można zrobić. - Dodał. - Nie martw się mną, Vera. Powiem ci, jeśli będzie gorzej. I powiem jemu, raczej jemu pierwszemu. - Spróbował zażartować.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”