POST POSTACI
Vera Umberto
Potrzeba zakwestionowania decyzji Yetta przyszła naturalnie. Po co wysyłać Irinę i Pogad na to spotkanie? Nie lepiej było je przełożyć? Albo po prostu poczekać do wieczora i zobaczyć, co dalej? Corin mógł iść tam sam, albo nawet z Verą, która tylko siedziałaby z boku, oddając mu pałeczkę dowodzenia, ale przynajmniej nie zrzucaliby tego na kogoś innego. Mimo to, ten jeden raz powstrzymała się od komentarzy, zakładając, że oficer wie, co robi, nawet jeśli ona podjęłaby inne decyzje. Ruszyła za nim do kajuty, a potem opadła na łóżko, wbijając spojrzenie we własne dłonie.
Nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytania, bo jedyne, czego chciała, to odzyskać kontrolę nad własną głową, a on nie mógł jej tego dać. Jak się okazywało, Sovran nie był problemem, a przynajmniej nie dla jej związku, jak się obawiała i jak przedstawiała jej to ta idiotyczna wizja sprzed... ile mogło minąć? Godzina? Tak się stoczyć w ciągu godziny. Żenujące. Samego Corina też nie chciała stracić, nawet jeśli niesiona wściekłością twierdziła co innego.
Gdy uniosła wzrok, a w jego źrenicach przy akompaniamencie dziecięcego śmiechu znów zatańczyło złoto, Vera tylko jęknęła. Zacisnęła powieki i zatkała uszy, choć wiedziała, że nic to nie da.
-
Przestań, błagam. Nie teraz - wyszeptała, nie mówiąc do oficera, a do boga, który uznał ten moment za idealny do przypomnienia jej o swojej propozycji nie do odrzucenia. A może nie do boga, może mówiła do własnego chorego umysłu. Ani jedno, ani drugie nie miało jej odpowiedzieć.
Chwilę tak siedziała, czekając, aż wszystko ucichnie i się uspokoi. Dopiero wtedy wyprostowała się i utkwiła spojrzenie w jasnej linii na czole Yetta, znaczącej miejsce, w które trafiła. Uniosła dłoń i przesunęła palcami wzdłuż tego namacalnego dowodu jej szaleństwa. Potem bez słowa obejrzała wszystkie te miejsca na skórze mężczyzny, które widać było przez porozcinaną koszulę. Chciała zobaczyć każde z nich, upewnić się, że jest zaleczone. W końcu podniosła się, tylko po to, by uklęknąć przy nodze Corina i rozsznurować brzeg cholewy jego buta, a potem wyciągnąć z niego nogawkę spodni, żeby sprawdzić, czy pierwsza rana, którą zadała, dzięki magii Weswalda także zniknęła.
Kiedy to zrobiła i faktycznie wszystko okazało się być już w porządku, znów straciła jakąkolwiek motywację do działania. Tak, jak klęczała na podłodze, tak usiadła na piętach i pochyliła się do przodu, opierając czoło o kolano oficera, bezradna i kompletnie zrezygnowana.
-
Nie zostawiaj mnie - poprosiła.
Znów długo milczała, zanim zdecydowała się na kolejne słowa. A te przychodziły z trudem, większym, niż mogłaby się spodziewać.
-
Widzę... rzeczy. Od tamtej nocy, której odwiedził mnie... której wydawało mi się, że odwiedził mnie posłaniec Ula - zaczęła niepewnie, nie podnosząc głowy. -
Myślałam, że to był tylko sen, ale potem obudziłam się z tym kościanym wisiorkiem na szyi, więc założyłam, że z jakiegoś idiotycznego powodu Ul naprawdę mnie wybrał... ale teraz... teraz już nie wiem. Może kupiłam go sama i o tym nie pamiętam. Ta ostatnia wizja nie miała nic wspólnego z Ulem, ale skoro nie wywołał jej Sovran, to jakie jest prawdopodobieństwo, że przypałętała się do mnie z zupełnie niezależnego powodu? Wymyśliłam sobie to wszystko. Miałeś rację, Corin. Ja... jestem... ze mną jest coś nie tak.