Bastion Khudamarkh

106
POST POSTACI
Kamira
Gdyby ją zapytać co sobie myślała w chwili dziwnego bólu, który poczuła na swoim ramieniu, a potem i ręce, nie potrafiłaby odpowiedzieć konkretnie, ponad zwyczajne - nic. Wszystko to działo się zbyt szybko, zbyt nagle by zdążyła pomyśleć cokolwiek. Trucizna? Czy może jakiś inny ogłupiacz? Nie miała pewności, nie widziała, nie wiedziała - ale to wystarczyło, czymkolwiek i cokolwiek to było. Nic zresztą dziwnego, każda czarodziejka była podatna na ataki z zaskoczenia, na podstępy i fortele - a zwłaszcza ona, ze swoją zerową wręcz wiedzą, która w żadnym wypadku nie została przez nikogo uzupełniona. Możliwe, że sama była sobie winna, gdyby kierowała, nią rządzą krwi, a nie wybuchu - nie doszłoby do takiej sytuacji...

Ile czasu? Czasu... Niezbyt dużo, to było pewne, wszak jak długo mogła działać trucizna stworzona przez gobliny? Była drobna, więc nawet słaba trucizna mogła zwalić ją z nóg, ale czy mogła utrzymywać się w nieskończoność? Kto wie, może wcale nie zrobiły jej gobliny a orkowie, a może i sama Venla a wszystko to było tylko fortelem, by pochwycić ją bez zbędnych komplikacji i problemów. Nie wracała do siebie szybko. Wszystko to było dla niej zupełnym szokiem, a nawet i ból nie koniecznie chciał odpuścić.

Czy znów była chora? Czy już jej przeszło? Nie miało to w tej chwili większego znaczenia, bo ze snu wybudziło ją zamieszanie - krzyki i dźwięki metalowych przedmiotów uderzanych o siebie z dużą siłą. Tak - to na pewno były kraty. Oczy otwierała powoli, dopiero po sekundzie, może dwóch dotarły do jej świadomości wszystkie te krzyki. Wtedy zaczęła rozglądać się panicznie. Wierciła oczami to na lewo, to na prawo. Spojrzała na siebie - czy jest w całości, czy nic jej nie jest. Odruchowo chciała ruszyć ręką, by sprawdzić zranione ramie - wtedy zdała sobie sprawę z więzów, które ją krępowały. Momentalnie poczuła zagrożenie, w jakim się znalazła, choć - nie rozumiała go, ani powodu, dla którego wszystko jest... Jak jest, najgorsze było to, że nie wiedziała, gdzie jest. – Gdzie ja... D-dlaczego? — Rozglądała się, patrząc to na siebie, suknie, zranioną rękę, a potem dopiero na okolicę. Poszukiwała wzrokiem czegokolwiek znajomego, swoich rzeczy - nie mając w tej chwili na myśli żadnego parszywego goblina.

Starała się zbytnio nie ruszać - już wtedy poczuła w ustach knebel, którego cel pozostawał dla niej tajemnicą. Po co ktoś miałby ją kneblować? Suchy materiał w ustach nie był przyjemny, ale chwila trzeźwości pozwoliła jej zrozumieć, że czuje się okropnie a związane dłonie i tak nie pozwalają na zbyt wiele wolności. Więzy się świeciły, nie miała pojęcia czy to jakiś specjalny, magiczny materiał, czy może jakieś zaklęcie, bądź pieczęć, która została nałożona. Poruszyła dłońmi, by sprawdzić ciasnotę więzów. Nie odpowiedziała goblinowi - nie miała jak z tą szmatą w ustach, ale może to i lepiej, że nie mogła, bo chciała krzyknąć, przez moment nawet zawyć, szmata skutecznie ją powstrzymywała, częścią siebie uznała - że tak będzie lepiej. Póki może pozostać cicho, póki nie będzie się ruszała. Nie chciała spoglądać na orczego strażnika. Spojrzenia - przyciągały spojrzenia. Liczyła, że może inni też ucichną, dadzą jej poleżeć i dojść odrobinę do siebie... . A może nawet wybudzić z tego koszmaru.

Była w potrzasku - najgorsze było w tym to, że nie wiedziała, jak działa, splatająca jej dłonie lina, czy inny sznurek - tym bardziej to właśnie ona uniemożliwiała, a w najlepszym przypadku - utrudniała gesty, których by potrzebowała do swoich zaklęć. Pozostawało jedno, eksplozja, tyle że na co jej wybuch w takiej sytuacji? Nie była przesadnie mądra, ale potrafiła wykalkulować tyle, że więzy są po to, by się nie uwolniła i nie mogła wykonywać gestów, knebel natomiast był zabezpieczeniem przed jej sztandarowym zaklęciem. Mogła go wypluć - ale czy to nie sprowokuje strażnika ani kogoś innego do ukarania jej? Po prostu się bała i przez kilka chwil nie mogła ukryć tego, że się wręcz trzęsła, nie z zimna a ze strachu. Była czarodziejką i ktoś, kto ją tutaj zamknął - wiedział z kim ma do czynienia i co zrobić by taki ktoś jak ona, nie zaczął po prostu szaleć. Chciala znów zasnąć, ale hałas zmęczenie i strach zupełnie jej to uniemożliwił. Czy tego oczekiwała przez chęć poznania drugiej strony? Nie - zupełnie nie tego, dlatego nie mogła powstrzymać łez, które same spływały jej po policzkach, a przez to wszystko też zbyt lekko nie oddychała. - powinna była zostać w złotej klatce. Była głupia.

Spoiler:

Bastion Khudamarkh

107
POST BARDA
Mimo uciszania, goblin wciąż rzucał inwektywami w stronę Kamirin. Języki mieszały się, jednak nawet te słowa, które rzucał w urk-huńskim, dawały Kamirze jawne spojrzenie na to, co o niej myślał, podkreślał również kilkukrotnie, co stanie się, gdy ją dorwie i na zwykłej obietnicy śmierci się nie skończyło.

W końcu i strażnik dostrzegł, że Kamirin się poruszyła.

- Azel! Obudziła się! Leć po Kharkuna!

Tym jednym wyrażeniem ork-strażnik jasno dał jej do zrozumienia, kto stał za dziwnym porwaniem i uwzięzieniem. Zaraz też również i on zniknął, zostawiając Kamirin z goblinem, który nieprzerwanie sączył jad z parszywej gęby.

Czarodziejka została sama z podszeptami parszywca, który obecnie, gdy nie musiał przekrzywiać strażnika i dźwięku obijania o kraty, sączył jad całkiem cicho, Kamira dosłyszała ciężki oddech z celi obok, od której jednak odgrodzona była litą ścianą. Prócz sapania, z oddali dochodziły dźwięki wielu stóp oraz daleki, ledwie niesłyszalny szum ulicy. Najwyraźniej Kamira wciąż była w Bastionie lub jakimś innym mieście.

Jej przepełnione płaczem oczekiwanie nie kończyło się zbyt szybko. Chwile mijały, goblin znudził się obrażaniem czarodziejki, nawet ciężki oddech obok jakby zelżał, co mogło znaczyć, że nieszczęśnik dochodzi do siebie - lub wręcz przeciwnie.

Kamirin zaczęła ponownie odpływać w sen, gdy kroki znów się pojawiły, z każdą chwilą głośniejsze, a w końcu zatrzymały się tuż przed jej celą.

- Wstawaj, Kamirin, Kharkun chce cię widzieć. - Zdradził mężczyzna o typowej elfiej urodzie. Gładkie lico przyjemnie kontrastowało z czernią jego włosów i oczu. Niecodzienna fryzura dopełniała obrazu rzezimieszka, tak jak ciemne ubranie, które z łatwością pozwoliłoby mu ukryć się w mroku.
Spoiler:
- Chyba nie zapomniałaś, jak używać nóg, co? Podnoś się, nikt nie będzie cię niósł. I na łaskę Sulona, przestań się mazać. Tak chcesz stanąć przed władcą? Wielka mi czarodziejka, Pogromczyni goblinów, ogień bastionu, ta, która zabrała światło, pierwsza i przyszła Arcymagini Urk-hun. - Prychnął prześmiewczo elf, krzyżując ręce na piersi. Tuż za nim stało dwóch orczych strażników.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

108
POST POSTACI
Kamira
To musiało nastąpić. W końcu i strażnik spostrzegł, że nie spała. Słowa wskazujące na Kharkuna jako winowajcę tego wszystkiego wcale jej nie pocieszały. Oznaczało to tylko tyle, że dotarła do celu, w ten, czy w inny sposób. Teraz jednak nie była pewna jednego - czego faktycznie od niej chciano? Nie była gościem. Chyba że czarodziejów po prostu więziło się w inny sposób.

Została sama - prawie, bo pozostał ten zły i szepczący goblin, którego, w pewnym momencie już ciche życzenia śmierci rzucane przez goblina dla ognika, stały się tłem i szumem pośród innych niepokojących dźwięków, pośród których był również odgłos ulicy w bastionie. Odgłosy dochodzące z innych cel mogły ją jedynie bardziej przygnębić.

Miało być cicho, miało być spokojnie. - trudno było o zachowanie jakiegokolwiek spokoju, zwłaszcza wiedząc, że czeka, na wezwanie, którego nie będzie mogła uniknąć. To prawda, że się mazała. Nie było w tym niczego złego. Nie widziała w tym nic strasznego, że dawała upust swojemu strachowi. Gdy tylko dostrzegła elfa - nie wiedziała, co powinna zrobić. Przez moment go obserwowała, nie spoglądając na jego twarz, dopiero gdy się odezwał, zdecydowała się podnieść. Nie imponował jej swoim stylem bycia ani słowami, które wypełzały z jego ust. Postarała się podnieść i powoli przenieść się do pozycji leżącej, by zaraz potem wstać. Nieszczęsne skrępowanie wcale tego nie ułatwiało, głównie za sprawą tajemniczo usztywnionej ręki. Dalsze gesty i słowa - prześmiewcze, wręcz obrażające czarodziejkę bardzo ją zabolały, a nawet i w takiej sytuacji nie mogła mu pozostać dłużna. – Mhmhmhmhm — Chciała coś powiedzieć, to był instynkt, natychmiastowy odruch. Wypluła szmatę z ust. Słów swoich nie kontynuowała już w sposób zrozumiały, bo przecież wiedziała doskonale, że nie zniósł by gdyby powiedziała mu prawdę o prawdziwym przeznaczeniu jego rasy - sama jednak w tą prawdę nie wierzyła, wszak wiele elfów było niewolnikami, nie tylko orków, ale i ludzi - mieszkali w cyrkach, tak mówili o nich podróżnicy.

Czasem ich żałowała, ale zazwyczaj starała się o nich nie myśleć, dziś... Była po prostu zła, rozgoryczona i rozsierdzona, bo obrażono nie tylko jej tytuły i zdolności, ale również marzenia i cele. Żaden ognik nie mógł tego przepuścić. Spojrzała na uzbrojenie orczych strażników oraz te, które należało do niego - postarała się wypatrzeć coś przy jego pasie, bądź inny, trzymany gdziekolwiek blisko ciała sztylet, bądź inny kawał metalu. Tak naprawdę nie potrzebowała ich, by zrobić to - co zamierzała zrobić. Nie miała pojęcia jak działały więzy, ani co rzeczywiście robiły... Lecz w tej chwili zupełnie o tym nie myślała. Gdy tylko się podniosła na równe nogi zamierzała obrać kilka - potencjalnie bolesnych, lecz nie śmiertelnych punktów na ciele Elfa - jeśli nie miał broni. Może i płakała, ale to nie oznaczało, że nie potrafiła czarować - zawsze mogła próbować, a tak się składało, że jej sztandarowe zaklęcie nie potrzebowało wiele. – Eksplozja! — Zamierzała powiedzieć, niezbyt głośno, raczej zwyczajnym tonem. Chciała przy pomocy swojej magii wytworzyć wybuch, właśnie na rękojeści broni któregoś z nich, bądź innym - mało śmiertelnym, lecz potencjalnie uciążliwym miejscu - na tyle na ile się znała a znała się kiepsko, co oznaczało, że inaczej miejsce to było zupełnie losowe - poza głową, bo wiedziała, że wybuch na głowie może zabić. Nie mogli z niej drwić, nie w tak bezczelny sposób. Tak jak przedtem - musiała, nawet tutaj, pokazać, że należy się z nią liczyć.

Spoiler:

Bastion Khudamarkh

109
POST BARDA
Bezczelny elf rozciągnął usta w uśmiechu widząc, jak Kamira próbuje mówić, a następnie siłuje się ze szmatą, którą ktoś tak bezceremonialnie wepchnął jej w usta. Kiedy udało jej się wypluć materiał na ziemię, dostrzegła, że był to zwitek podobny kolorem jej sukni. Z pewnością ktoś stworzył knebel z oderwanej części jej odzienia, tak misternie stworzonego przez Buliona. Czarodziejka nie miała jeszcze okazji, by zapoznać się ze stratami w ubiorze, wydawało się jednak, że były to ostatnie chwile tej szaty.

- Nie zrób sobie krzywdy, słoneczko. - Ostrzegł elf, nieprzejęty tym, że dziewczyna odzyskała zdolność mowy, a co za tym idzie, również rzucania zaklęć.

Choć Kamira wypatrzyła cel - rękojeść długiego miecza, który jeden ze strażników miał przy pasie - jej zaklęcie nie podziałało tak, jak powinno. Choć do eksplozji doszło, nie tak dużej, jak planowała, ale wciąż okazałej, nagły wybuch nigdy nie opuścił jej dłoni.

- A nie mówiłem? - Elf uniósł brew, wyciągając zza pasa pęk kluczy i otwierając kratę, która blokowała wyjście z celi. Goblin znów zawył, ucieszony tym, co działo się z Płomykiem. Lina na jej nadgarstkach zadziałała jak inhibitor.

Okazało się, że nawet pustynne ogniki nie są odporne na ogień. Choć eksplozja szczęśliwie nie oderwała żadnego z Kamirinowych paluszków, temperatura była dość wysoka, by poparzyć je dotkliwie. W pierwszym momencie dziewczę nie wiedziało, co się dzieje, w kolejnym poczuła niesamowity ból, gdy czerwona, uszkodzona skóra trzymała się kości chyba tylko na słowo honoru. Nikt raczej nie przyszpuszczał, że czarodziejka będzie chciała czarować nawet w takiej sytuacji, a tym bardziej, że wybierze tak śmiercionośne zaklęcie i przez to zrobi sobie krzywdę.

Krew z uszkodzonych rąk zaczęła kapać na posadzkę. Elf złapał Kamirę za ramię, choć nie tak szorstko, jak mógłby.

- A Venla miała o tobie takie dobre zdanie... Chodź, kwiatuszku, ogarniemy to zanim zrobisz coś jeszcze głupszego. Żadnych sztuczek, bo skończy się jeszcze gorzej.

Elf pociągnął Kamirę w stronę schodów prowadzących ku górze. I choć dziewczyna mogła skupić się wyłącznie na swoich rękach, kątem oka dostrzegła leżącą na boku postać w celi obok. Sylwetka była ogromna, z pewnością należała do orka.

Goblin wył i walił w kraty, ucieszony.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

110
POST POSTACI
Kamira
Gdy poznała kolor swojego knebla, nie było to jej największym zmartwieniem, zamartwiła się jednak na moment o twórczość Buliona, sama wszak nie chciała go więcej urazić w odniesieniu do jego tworów. Szkoda jej było jego pracy... Nie dała jednak tego po sobie poznać, bo większym problemem był ten parszywy długouchy.

Wybuch - nie było innej możliwości. Musiał się wydarzyć, ale dlaczego nie tam, gdzie miał się pojawić? Dlaczego akurat wybuchł w jej dłoniach? W tej chwili, gdy rozległ się dźwięk towarzyszący wybuchowi Kamira przez chwilę była w totalnym szoku. Stało się coś, do czego nie powinno było dojść.

Mówi się, że adrenalina pozwala zapomnieć o bólu, ten zastrzyk adrenaliny, jaki w tej chwili otrzymała mała czarodziejka, powinien być wystarczający, powinien ją oszukać i omamić, ukryć ból. Tak się jednak nie stało. Wir różnych myśli natychmiastowo wwiercał się w jej czaszkę, to nie były uporządkowane, ani nawet chaotyczne myśli. Po prostu były to myśli i każda z nich była jedna i taka sama - Ból, który momentalnie objął ją całą. Czuła, że wybuchło jej to w dłoniach.

Nigdy przedtem nie miała okazji doświadczyć takiego bólu. Była przestraszona, zszokowana i ogarnięta całkowicie tym uczuciem. Nic nie miało znaczenia, tylko ona i ból. Ból wsiąkał w nią wraz z każdą kropelką krwi, która ściekała z jej dłoni. Gdy po momencie szoku zdała sobie sprawę z tego co się stało - zawyła rozpaczliwie i żałośnie. Ból skupiał całą jej uwagę, wyła i ryczała, znacznie głośniej i poważniej niż do tej pory, wszak - było poważnie i okrutnie. W żadnym wypadku nie ukrywała żadnego szlocha - nie była w stanie. Trzasła się już nie tylko ze strachu, ale bardziej z mieszanki bólu i przerażenia zadaną sobie, przypadkiem, raną.

Nie opierała się elfowi, nie miała na to nie tylko siły, ale nie wystarczyło jej uwagi, by skupić się na czymkolwiek innym niż na tej ogromnej tragedii, do jakiej w tej chwili tutaj doszło - i winny temu był Kharkun, pan tego domostwa. Całe jej skupienie pozostało na sączących krew okaleczonych dłoniach.

Miała kłopoty.

Spoiler:

Bastion Khudamarkh

111
POST BARDA
Elf przewrócił oczyma, gdy Kamira zaczęła wyć. Nikt nie mógł jej się dziwić - jej dłonie były w bardzo złym stanie. Mała czarodziejka dostała nauczkę.

- Ostrzegałem. - Powiedział długouchy, wciąż z siebie zadowolony, ale jednak z pewnym wahaniem, które wyjaśniło się, gdy tylko zdołał wyprowadzić ją z podziemi.

Po przejściu długim korytarzem, zostawiając za sobą ścieżkę plam krwi, Kamira została w końcu wyprowadzona do nieco bardziej wystawnej salki. Miejsce, w którym się znalazła, nie miało wiele wspólnego piękną salą basenową Moxiclava - przy dającym poczucie prywatności mroku pozasłanianych okien, Kharkun stworzył sobie istną salę narad. Niewielkie pomieszczenie mieściło stół i parę krzeseł, do tego niewiele więcej.
Spoiler:
- Na bogów! - Znajomy głos Venli rozbrzmiał w salce, każąc Kamirze podnieść spojrzenie na znajomą czarodziejkę. - Azelielu! Coś ty narobił?! Miałeś ją osrzec!

- Ostrzegałem. - Elf wzruszył ramionami. - Teraz przynajmniej wie, żeby nie próbować tego drugi raz.

Ten, którego nazywali Azelielem lub też w skócie Azelem, nie przejął się zbytnio tym, co działo się z Kamirą. Nie dało się ukryć, że była ich więźniem.

- Zostawiam ją z tobą. Idę pomęczyć tego dużego. - W śmiechu elfa było coś, co brzmiało bardzo źle, niemal niebezpiecznie. Nonszalanckim krokiem Azel wycofał się, z powrotem do lochów.

- Tak bardzo cię przepraszam. - Venla wyglądała na wyraźnie skruszoną, gdy sadzała Kamirin na jednym z krzeseł. Momentalnie przyłożyła swoje dłonie do jej, choć nie ściągnęła liny. - Kharkun nalegał, by cię spętać, starałam się go przekonać, ale... ale jeszcze ci nie ufa. Wybacz mi, Kamirin.

Przyjemny chłód dłoni Venli leczył uszkodzone dłonie.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

112
POST POSTACI
Kamira
Jedyne co czuła w tej chwili to ból, z jakim jeszcze nigdy przedtem nie miała do czynienia. Poznała tego, co fundowała innym przy pomocy swoich wybuchowych czarów i nie była z tego zadowolona. Wiedziała od zawsze, że jej magia jest destrukcyjna, nigdy, lecz nie przypuszczałaby, że stanie się jej ofiarą.

Nie miała wystarczającej uwagi, by skupić się na miejscu, do jakiego została zaciągnięta - nie miało to dla niej większego znaczenia w tej chwili, ani kto tam siedział. Była zbyt zapłakana, zbyt rozkojarzona. Po usłyszeniu głosu Venli wydawałoby się, że powinna się uspokoić - nie uspokoiła. Czuła się zdradzona, skoro ona tutaj była, na to wszystko pozwoliła, to właśnie tak dla niej to wyglądało. Nie mogła tutaj nikomu zaufać.

Nie odezwała się słowem, ani do Venli, ani do elfa, nie przerywając swojej chwilowej rutyny podczas wymiany ich zdań. Miał ostrzec - ale nie ostrzegł. Była więźniem i tak właśnie to będzie wyglądało. W tej chwili widziała tylko wszystko, co najgorsze. Dopiero gdy usłyszała pewnego siebie elfa deklarującego męczenie jakiegoś orka - od razu pomyślała o Bulionie, który najpewniej wpadł w kłopoty i dla niej i przez nią. – N-nie krzywdź B-buli-iona! T-to moja w-wina, nie-nie rób mu nic! — Wydukała głośno przez łzy, na moment oderwała wzrok od swoich rąk i od Venli, by zerknąć na elfa. Gdy usiadła z Venlą spuściła głowę w dół, nie powstrzymując szlochania. Nie odezwała się do niej, nie miała w tej chwili jej nic do powiedzenia. Może i to jej interwencja sprawiła, że nie skończyła w zimnej brudnej celi, a przynajmniej miała w swojej łóżko i poduszkę - Kamira jednak nie potrafiła być za to wdzięczna.

Prócz bólu, płaczu - w jej głowie obecnie rozbrzmiewała pustka z ogromnym poczuciem winy, bo przez swoją głupotę skończyła tutaj, w lochu a dodatkowo - pociągnęła za sobą wyjątkowego orka, który również posiadał marzenia.

Jeśli ból w końcu ulżył - postarała się uciszyć na tyle na ile potrafiła - wciąż jednak odezwanie się do Venli było dla niej zbyt dużym wyzwaniem.

Spoiler:

Bastion Khudamarkh

113
POST BARDA


- Bulion! - Parsknął rozbawiony długouchy, rozbawiony przydomkiem przyjaciela Kamiry. Pokręciwszy głową w niedowierzaniu, że kogoś można nazywać w tak niedorzeczny sposób, Azel wycofał się do lochów.

Dzięki staraniom Venli, Kamira powoli przestawała odczuwać rozrywający ból, bo ten zelżał do ledwie przeszywającego nie do wytrzymania. Zielonawy blask spod dłoni starczej czarodziejki szybko zaleczał najgłębsze rany.

- Nie uda mi się wyleczyć wszystkiego. - Ostrzegła. - Częściowo będą same musiały dojść do siebie. Najlepiej będzie, jeśli nie będziesz używać żadnych czarów, dobrze, Kamirin? - Venla uniosła wzrok na Płomyka.

- Nie martw się o Buliona. Ghoraka. - Ciągnęła dalej. - Póki Kharkun nie zezwoli, nie może mu zrobić nic, co zagrozi jego życiu. - Zrobiwszy, co w jej mocy, Venla uniosła dłonie do twarzy Kamirin, by otrzeć jej łzy. - Nie płacz. Z pewnością już mniej boli.

Wiedźma miała rację. Widząc swoje dłonie, Kamira dostrzegła głównie zaczerwienienia i drobne bąble. Każda próba zgięcia palców kończyła się większym bólem.

- Cieszę się, że nie straciłaś palców. Twoja magia bywa... przewrotna. - Venla starała się ująć to delikatnie. - Pamiętasz, jak tu się znalazłaś, Kamirin? Dlaczego tu jesteś?
Obrazek

Bastion Khudamarkh

114
POST POSTACI
Kamira
Elf posłuchał czarodziejki. Nie zamierzał jednak sobie z tego cokolwiek robić - nie miała tutaj żadnej, nawet najmniejszej władzy. Była tutaj więźniem.

Ból powoli zelżał - z nieznośnego, rozrywającego, niepozwalającego na nawet jedną spokojną myśl - do nieznośnego, przeszywającego, który wręcz utrzymywał się cały czas ku zasłudze bąbelków, które przykryły dłonie Kamiry. Wciąż nie było to miłe uczucie, które jej towarzyszyło, lepsze jednak to niż utrata dłoni, która najpewniej by ją w innych warunkach niezaprzeczalnie czekała. Ból - mimo że wciąż okropny, pozwalał o sobie zapomnieć, choć nie można go było zignorować, bo w przypadku nieostrożnego ruchu, niemalże każdego, nieubłaganie wracał. To nie będzie szybkie ozdrowienie i Venla ją o tym poinformowała, na co ognik kiwnęła porozumiewawczo głową, wciąż przy tym szlochając, ale już wyraźnie ciszej, bardziej pociągając nosem - bo do uczucia bólu musiała przez te kilkanaście dłuższych chwil - przywyknąć, a i tak był mniejszy! Wyglądało na to, że w tej chwili to była czerwona kartka dla jej asortymentu magicznego. Prócz niego nie miała w zasadzie... Nic.

W całym tym chaosie najzabawniejszym faktem odnoszącym się do magi był ten, że Kamira nie należała do tych czarodziejek, które wykorzystywały magię do wszystkiego, a i tak - kończy obecnie w taki sposób.

– A-ale może mu zrobić krzywdę, któ-która go nie zabije... Nie chcę by Buliona ktoś krzywdził. — Powiedziała przez łzy, pociągając jeszcze w trakcie nosem. Wyraziła swoją dezaprobatę wobec wszelkich tortur dla orka. Dziewczyna w tej chwili starała się nie ruszać dłońmi, nie myślała nawet jakim wyzwaniem będzie funkcjonowanie z tak poparzonymi rękami. Pomyślała jednak o jednym, choć pewnie nie koniecznie mądrym – Ale jak będę dotykała, to będzie bolało. M-możemy to jakoś o-opatrzyć? G-grubo — Nie znała się na medycznych rzeczach niemal wcale, ale kojarzyła, że jak rana jest obwiązana lub usztywniona to nie tyle mniej boli, ile właśnie rana się często nie paprze.

Na kolejne pytanie starszej magiczki pokręciła głową w lewo i w prawo - wciąż się trzęsąc, dalej ją bolało, dalej się bała, otarte łzy to tylko krople w ich morzu - choć już nie morzu głośnym i obfitym jak takie obdarowane sztormem. – P-pamiętam, że szliśmy, potem Esom, a po-potem coś mnie trafiło — Podzieliła się swoimi ostatnimi wspomnieniami, choć bardzo oszczędnie i bez szczegółów, bo najprawdopodobniej i tak i tak nie miały żadnego znaczenia. Venla wszystko dobrze wiedziała, najpewniej ona to uknuła. - Ale czy taka była prawda? Kamira wiedziała tylko, że sytuacja ta nie skończy się dobrze. – dlaczego m-mam usztywnioną rękę? — Zapytała, bo była to dla niej zagadka, czymś dostała, ale czy doprowadziłoby to ją do tak złego stanu, w jakim była? Możliwe, że wydarzyło się coś jeszcze.
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

115
POST BARDA
Venla westchnęła cicho, głaszcząc rany Kamirin swoimi kojącymi dłońmi. Nie była w stanie pomóc jej tak, jak młoda czarodziejka tego wymagała, co więcej, zapewne czuła się winna obrotowi sytuacji.

- Mam maść, która może pomóc. Poczekasz tu na mnie chwilę?

Nie czekając na odpowiedź, Venla wstała, by oddalić się w sobie znanym kierunku i zostawić Kamirę samą, jednocześnie omijając zarówno temat Buliona, jak również tego, czemu ręka Kamiry została usztywniona.
Płomyk została w ciszy. Kiedy wytężała słuch, powstrzymując swój własny szloch, wydawało jej się, że słyszy krzyki, dalekie i nikłe w korytarzach pałacu. To, co uznała za błagania Buliona, mogło być równie dobrze żartem wiatru przemykającego między murami piaskowca lub nawet wyobraźnią dziewczęcia.

Kilka chwil później wróciła Venla, a wraz z nią - Q'beu.

- Ale cię urządzili! - Burknął Pomyj. - Dobrze, powiadam. Kharkun jest, gdzie jest, bo nie ufa nowym. Żeś spoufaliła się z tamtym pomiotem, teraz chcesz przejść do silniejszego, co? A potem do goblinów? - Kpił.

- Q'beu. - Upomniała go Venla, otwierając niewielkie pudełeczko i delikatnymi ruchami nakładając maść na dłonie dziewczyny.

- Jesteś zbyt ufna! - Ofukał partnerkę mężczyzna. - Dobrze, że Azeliel dorwał ją bez bezpośredniej konfrontacji. Myślisz, że co? Że tobie nie rozwaliłaby głowy?! Albo jemu?!

Pomyj fuczał, jakby Kamirin nie była w ogóle obecna w pomieszczeniu. Podniósł wzrok i zamilkł w jednej chwili.

W drzwiach stał ork. Dojrzały wiekiem, lecz jeszcze nie stary, z delikatniejszymi jak na orka rysami, sugerującymi, że w jego przodkach mógł znaleźć się człowiek. Ubrany w lekkie szaty, z posiwiałą brodą i sznurem korali na szyi - to musiał być Kharkun.
Spoiler:
Obrazek

Bastion Khudamarkh

116
POST POSTACI
Kamira
Kamira chciała więcej - nie było w tym nic dziwnego, zwłaszcza że pierwszy raz miała do czynienia z takim bólem - dodatkowo znajdując się w takiej sytuacji. Nie miała większego wyjścia jak poczekać na Venlę, choć i ona zbytnio nie dawała jej wyboru jak tylko czekać. Grzecznie siedziała na krześle i czekała, pogrążając się na chwilę w myślach i starając się uspokoić - choć średnio jej się to udawało, zwłaszcza że nie otrzymała odpowiedzi na żadne ze swoich pytań - ba, nie było gwarancji, że jakakolwiek odpowiedź by ją rzeczywiście uspokoiła.

Chwila względnej ciszy pozwoliła jej - mimowolnie usłyszeć inne rzeczy, dramaty innych, którzy siedzieli w tych celach - nie potrafiła odróżnić, ani zdecydować czy rzeczywiście to, co słyszy to czyjeś jęki, czy może w swoim stanie już sobie to wyobraża. Majaki były możliwe, ale nie posądzałbym Kamiry o tak dogłębną analizę sytuacji - Co śłyszała i niepokoiło ją to niezmiernie. Teraz zaczęła się zastanawiać czy i Quetapin nie posiadał miejsca takiego jak to... Ale czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Wyglądało na to, że żadnego.

Pojawił się ktoś - kogo również powinna się spodziewać. W obecnym stanie i grobowym nastroju, który nijak do niej nie pasował - spojrzała odruchowo na to kto wydał z siebie ten zrzędzący odgłos - oczywiście był to Q'beu. Kamira jednak nie odważyła się na żaden błyskotliwy komentarz, spuściła tylko głowę niżej gdy mówił. Chciała się teraz schować, ukryć zarówno przed ich słowami, jak i myślami, nie chciała tego słuchać.

W jednym jednak ten pomyj miał racje. Teraz - gdyby mogła, pewnie wysadziłaby łby każdemu w tym pomieszczeniu. Była zła i gdzieś tam w sercu kłębiła się chęć zemsty - sami jednak o to doskonale zadbali, by nie mogli jej zaufać - w obecnej chwili sama nie wiedziała, czy wystarczająco sobie ufa, by nie zrobić czegoś głupiego - sama się przekonała, że potrafi zrobić straszliwą głupotę - nawet w sytuacji tak niebezpiecznej jak ta. Mimo to - nie widziała siebie jako czarodziejki złej, która "przewrotnie" zrobi komuś krzywdę, dla własnej rozrywki. Myślała o innych źle, ale pewnie byłaby dużo delikatniejsza niż oni wszyscy w swoich decyzjach.

Kamira mogłaby nie być tutaj obecna - bo wyraźnie starała się wtopić zarówno w to krzesło jak i stół - zupełnie jakby jej tutaj nie było. Chciała się nawet przez moment schować pomiędzy rękami, jeśli była oparta o stół, ale to by wymagało ich wyciagnięcia - na tyle na ile mogła, była w stanie to zrobić, zrobiłaby to, by nie musieć już ani nikogo, ani niczego oglądać, ot - wlepić gały w stół. Gdy Pomyj uchichł - zamierzała podnieść ukradkiem wzrok i rozejrzeć się - szukając powodu jego zamilknięcia.

Był to jakiś ork - nie wiedziała jaki, ale na pewno duży, a sznur korali mówił, że na pewno nie kojarzył go ze zwyczajnym szeregowcem. To musiał być ktoś ważniejszy. Nikt jej jednak nigdy przedtem Kharkuna nie przedstawił, to i nie skojarzyła go z tym imieniem. Ot - cisza wydała się jej na tyle dziwna, że właśnie to podsunęło jej pomysł, że może to jest Kharkun. Mimo wszystko - nie odzywała się. Z miejsca też się nie ruszyła. Coś w samej pozie tego orka ją przerażało - czy to doświadczenie? Czy może to jak źle mówił o nim Bulion? Na pewno był to jakiś dziki miks wyobrażeń, historii i wizerunku osoby władającej tym miejscem, która to zdecydowała się powziąć wobec niej takie, a nie inne środku przymusu. Liczyła się z tym, że kolejne tygodnie może przesiedzieć w celi - bo jak zyskać czyjeś zaufanie, jeśli samemu się sobie w tej chwili nie ufa? Poza tym - nigdy nie zamierzała Kharkhunowi służyć, a przynajmniej nigdy dłużej niż przez chwilę i tego postanowienia, tym bardziej nie miała zamiaru zmieniać.

Spoiler:

Bastion Khudamarkh

117
POST BARDA
Nikt nie odezwał się ani słowem. Kharkun wszedł do pomieszczenia, a zaraz za nim dwóch kolejnych orków, ciężko uzbrojonych. Strażnicy zajęli strategiczne miejsce przy drzwiach i skrzyżowali długie piki, które znajdowały się w ich rękach - z pomieszczenia nie było ucieczki.

Przywdóca podszedł do Kamiry i szorstko złapał jej szczękę w wielką łapę. Przekręcając jej zapłakaną twarz w każdą stronę, oglądał ją, jakby konia, którego zamierza kupić. Z każdą mijającą sekundą usta orka wykrzywiały się w większym niezadowoleniu.

- Okłamałaś mnie, Venlo. - Szorstki, ochrypły głos orka przerwał ciszę, nieprzyjemnie mrowiąc włoski na karku. - Mówiłaś o obiecującej adeptce, ja widzę zapłakane dziecko. Azel od razu ją przejrzał.

Puściwszy twarz Kamirin, Kharkun klepnął ją w policzek. To, co dla orka mogło być niewinną zaczepką, czy też wyrazem sympaii, dla drobnego Płomyka było bolesne i pozostawiało uczucie pieczenia.

Venla tymczasem kończyła smarować dłonie Kamiry maścią, której pobudzający zapach nie pozwolił Kamirze odpłynąć, a przyjemny chłód koił ból. Zwitki czystego badndaża miały wkrótce stać się opatrunkiem na dłoniach czarodziejki.

- Kamirin jest obiecująca, panie. - Odezwała się Venla, z ledwie wyczuwalnym wahaniem w głosie. - Jest młoda i lekkomyślna. - Broniła młodszej koleżanki.

- Musiała być lekkomyślna, skoro chciała wybuchnąć Azeliela! Zobacz, panie, prawie straciła dłonie. Dobrze by jej tak było, ech! - Pomyj wtrącił swoje trzy grosze.

Kharkun parsknął, rozbawiony komentarzem starego maga.

- Zanim rozważymy jej przydatność, musi zapłacić za swój dotychczasowy pobyt w Bastionie. Chyba nie sądziłaś, dziewczyno, że twoja umowa z tamtym psem ma jakąkolwiek wartość?

Ostatnie pytanie skierowane było bezpośrednio do Kamiry. Pies, o którym wspominał, to z pewnością Quetiapin, a może Moxiclav.

- Jesteś mi winna dużą sumę pieniędzy.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

118
POST POSTACI
Kamira
Z początku nie trącała się. Gdy tylko bezpardonowo chwycił ją za twarz, ta wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia i jęknęła po tym "niewinnym" policzku. Nie ukrywała, że to ją po prostu bolało. Nie płakała jednak. Nie było to jednak nic nadto poważnego. Nie chciała się odzywać, pokazała swoją dezaprobatę wziętym, głębszym oddechem gdy tylko skończył. Brzmiał potężnie, ale mało wiedział, mylił się co do niej. Miała potencjał i skoro dostrzegła tego nawet istota nie z tego świata - z którą była wciąż związana, to musiało coś w tym być. Równie dobrze jednak mógł to być tylko zbieg przypadków.

Wszystko zbierało się przeciwko niej. Nawet nie mogła dojść do siebie - wszystko było przeszkodą.

Przynajmniej ból stawał się coraz bardziej znośny. Nie było najlepiej, ale już - znacznie lepiej niż wcześniej, gdy sączyła się krew i gdy wszystko piekło. Ustający ból i bandaż zdawał się dawać jej nadzieję na choćby odrobinę samodzielności. Kolejnych słów Venli nie komentowała. Wiedziała, że ma racje, że jest lekkomyślna i potrafi wplątać się w kłopoty na każdym kroku - o czym zresztą świadczyła sytuacja, w jakiej się znalazła, długi, jakie posiadała oraz chcąc nie chcąc - pakt. Wydawałoby się, że te kłopoty przyniosły jej również wiele dobrego, zbliża się jednak czas gdy te złe rzeczy zaczynają przeważać.

Wzięła głębszy oddech a zaraz za nim kilka mniejszych przez zaciśnięte zęby, gotowało się w niej po słowach pomyja. Była wściekła, chciała krzyknąć, dopiero gdy Khakrhun parsknął, coś w niej pękło. Musiała dodać swój czwarty grosz do tej rozmowy o niej - bez niej. – Niech cię... D... — Uniosła się, ale przekręciła głowę w bok, jakby gryząc się w język. Nie skończyła, miała ogromną ochotę wrzucić i orkowi i pomyjowi o skutkach jej magii. Pewnie nie płakali by mniej niż ona gdyby to ogień trawił ich dłonie. Zresztą - ogniki były odporne na ogień, (w jej mniemaniu) dlatego efekty były, jakie były, w przypadku kogoś innego fruwałyby kawałki mięsa.

– Każdy myśli, że jestem mu coś winna. Ustaw się w kolejce za Karlgardzką akademią, za Karlgardem, za Quetapinem, za istotami z innego świata. — Lista jej długów była już chyba dłuższa niż lista jej tytułów i marzeń razem wzięta - taka to była sytuacja. – To... — Ruszyła się delikatnie na krześle, to w lewo, to w prawo, trzęsąc nim lekko, by pokazać, że ma na myśli siebie i wszystko, co było widać, czyli niezbyt wiele nic więcej. – Nic więcej nie mam, ża-żadnego złota, ani urk-huńskich zębów — I wcale nie robiła tego wszystkiego pewnie. W każdym jej słowie było czuć wahanie i zwyczajny strach, który został przełamany jedynie na tyle, by wydusić z siebie każdą kolejną bzdurę - najpewniej tak określiłby to Kharkun.

Każdemu była już coś winna, ale miała pewność co do jednego - Bulion odzyska swoje imię i do listy jej tytułów dołączy "Pogromczyni Kharkhuna" O ile ta wizyta jeszcze nie przypieczętowała jej stronnictwa z Quetapinem, na pewno wiedziała, że nie chce mieć niczego wspólnego z Kharkhunem... Tylko co mogła zrobić?

Spoiler:

Bastion Khudamarkh

119
POST BARDA
Kharkun być może nie zauważył mamrania Kamiry pod nosem, a być może nie uznał jej zaczepek za na tyle ważne, by zwracać na nie uwagę. Cóż złorzeczenia jednego pustynnego ognika mogły zagrozić komuś takiemu, jak Kharkun?

- I do tego co rusz pakuje się w kłopoty! - Podsumował jej słowa Pomyj. - Pozbądźmy się jej, panie.

Słowa staruszka zostały uciszone ledwie podniesieniem ręki przez orka, gdy Venla zgrabnie zabandażowała jej dłonie, palec po palcu. Choć bawełniane rękawiczki utrudniały ruchy, przynajmniej żadne przypadkowe zgięcie palców nie powodowało kolejnego bólu.

- Nie, póki nie zapłaci, co do mnie należy. - Rzekł przywódca. - Jeśli nie okażesz się przydatna, zapłacisz sobą. Swoim ciałem, jakkolwiek chcesz to ująć. Kto da więcej. - Krzywy uśmiech świadczył o tym, że ork nie widział innej opcji, jak tylko sprzedać dziewczynę, czy to na niewolnika, czy nekromantom, o ile ci wyraziliby zainteresowanie natchniętym magią truchłem. - Mówisz o istotach z innego świata. Co to? Możesz mi pokazać?

- Panie. - Najwyraźniej tylko Venla zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie mogło płynąć z obcowania z obcymi siłami.

- Cisza. Jeśli jest w stanie przywołać duchy, może tak ją wykorzystamy. A ty jej pomożesz. - Kharkun nie pozostawiał miejsca do dyskusji. - Znasz się na demonach i reszcie, zresztą, ten twój demoni pomiot mówi sam za siebie. - Ciągnął ork. - Zresztą. Dziewczyno. - Zwróciłsię bezpośrednio do Kamirin. - Przyrzeknij mi służbę, skoroś już opuściła Quetiapina.

- Sprawdźmy ją, panie, na ile będzie posłuszna. - Rozmowę przerwał cichy, acz rozbawiony głos, należący do nikogo innego, jak Azaliela. Elf bawił się niewielkim, zdawałoby się kuchennym nożem, obracając go w dłoniach. Ostrze jeszcze nie nosiło śladów krwi. - Niech zabije Ghoraka.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

120
POST POSTACI
Kamira
Kharkhun miał swój plan - zamierzał go zrealizować a przy okazji niczego na tym nie stracić. Prawdę mówiąc, żadna z tych opcji nie była na tyle opłacalna na ile przydatny jest żywy czarodziej - jakikolwiek by nie był i chyba z tego zdawał sobie sprawę każdy w tym pomieszczeniu. Zresztą - Kamira jako natchnione magią truchło była warta jeszcze mniej - co najwyżej do zbadania i wyrzucenia na śmietnik. Nie nadawała się na nieumarłego sługę - była zbyt krucha, zbyt delikatna, podobnie zresztą miała się kwestia w jej byciu niewolnikiem - nikt nie chciałby kupić takiej słabej kruszyny. Co najwyżej jakiś biedny przegryw.

– Nie pamiętam ile setek księżyców temu. W jaskini na środku pustyni urzędowali czarodzieje napadający na karawany. Przeprowadzili duży rytuał, który zawalił jaskinie i wyssał ich dusze. Tylko ja się ostałam. On mnie uratował, jest ze mną związany. — Mówiła zupełnie pozbawionymi wyrazu słowami i tonem. Jakby sama nie była do końca pewna tego - co jest rzeczywistą prawdą. – Nie potrafię czytać ani pisać. Myślisz, że dlaczego moja magia jest taka silna? Jestem w końcu ognikiem, a potem "On mnie uczył." — Podkreśliła wyrażenie on, jakoby nie odnosiło się do żadnej konkretnej osoby znanej z imienia. Zmierzyła wtedy wzrokiem poważnie Venlę potem Pomyja. Odwróciła w końcu całkiem od nich wzrok. – zawieszając się w odmęcie własnych myśli. Zamknęła nawet na moment oczy - jakby w tęsknocie za opieką swojego znacznie bardziej uzdolnionego towarzysza, z którym to od dawien dawna nie miała okazji konwersować, to była jedna z rzeczy, która ściągała jej sen z powiek - ale obiecała, że dokończy rytuał.

Kiedyś....

– Nie przyrzekłam służby Quetapinowi. Ch-chciałam tylko zobaczyć pracownię pani Venli — Powiedziała prawdę, jak naiwna, mała czarodziejka, którą była. Zmiana strony, gdy po żadnej się faktycznie nie stało, nie była możliwa. Trudno było ukryć, że Venla miała konszachty z kimś więcej niż pomyjem i Kharkhunem. Kimś, albo czymś...

Całą tę rozmowę przerwał Azelil, albo jak go od tej pory będzie nazywany "parszywy elf" Sprawdzenie posłuszeństwa było dobrym testem, to trzeba mu było przyznać - ork dobrze dobierał sobie towarzystwo. Uległe, posłuszne. To więc była różnica pomiędzy nim i innymi watażkami. Quetapin z kolei wybierał potężne jednostki - ale wadliwe, skłonne do wahań... Ten tutaj wybierał za to, wyglądało na to - bardziej lojalne. Sprawdzenie czyjejś lojalności nie mogło jednak przekroczyć granicy, na którą ten parszywy elf nadepnął. – Parszywy PÓŁ-ELF! Ojciec spłodził cię z niewolnicą! — Wydarła się w jego kierunku, dokładnie w tej chwili, w której wspomniał o Bulionie. Nie mogłaby go skrzywdzić, nie mogłaby skrzywdzić nikogo tak niewinnego jak ten czuły ork, którego poznała. Gdyby mówić komu przyrzekła tutaj służbę, to chyba właśnie jemu, ale nie w rodzaju sługa i pan, a bardziej partnerskiej relacji gdzie obiecała spełnić jego marzenie o zabiciu Kharkhuna i odzyskaniu honoru jego imienia. To się nie zmieniło.
Spoiler:

Wróć do „Wschodnia baronia”