POST POSTACI
Kamira
Kamira
Pomyj rechotał sobie wesoło. Trudno było stwierdzić czy ktoś sprawiał mu przyjemność, czy może sama obecność tutaj i zastana sytuacja była przyjemnością samą w sobie, ale nikt nie powiedział, że nie mogły to być obie sprawy.
Kamira wyraźnie się skwasiła gdy na jaw, tak już zupełnie - wyszły słowa, które z jej ust padły. Ot - synowa. Mimo że wyraziła się już jasno na temat tego co mogła myśleć na ten temat, oraz tego co rzeczywiście się stało... To po wypowiedzeniu tych słów czuła się dziwnie, dziwnie nieswojo, bo nie była w tej chwili pewna, co rzeczywiście czuje. Nie kochała barda, to było jasne, ale czy rzeczywiście była tak skora wpaść w sidła Venli, jaki nauczycielki? Najbardziej dobiło ją odczucie, że tak naprawdę nikt nie był tu jej przyjacielem i nigdy nie będzie. Myślała, jak powinna ich traktować, ale nie mogła się przemóc do pogodzenia się z traktowaniem ich przedmiotowo - przeciez nie o to chodziło.
Dobrze, że Qlaira jakoś się uspokoiła, niezależnie jednak od tego Kamira zaczynała rozumieć, co pomyj miał na myśli z wszystkimi, którzy na nią czyhali, widziała, że robi sobie tylko wrogów - niezależnie co i jak zrobi. Możliwe, że Bastion nie był miejscem dla niej. Na pewno nie był, oni byli zdolni do mordu z zimną krwią, a nawet i ona ze złości nie zrobiłaby tego z premedytacją.
Oczywiście, że dała się poprowadzić starszej czarodziejce, przez kilka chwil, możliwe, że usunięcie sprzed oczu Qlairy widoku Kamiry było w tej chwili najlepszym rozwiązaniem. Nie wiedziała jaki wyraz twarzy przyjąć, ale wszystko to - wydawało się jej po prostu niewłaściwe. – Wszyscy myślą, że mogą mówić i robić wszystko. Gdy tylko ja chcę zrobić coś po swojemu dzieje się to! — Powiedziała w kierunku Venli, patrząc na nią nieco spod byka, choć wcale nie było to spojrzenie skierowane bezpośrednio do czarodziejki... A może było? – Ostatnie dni myślałam, że przyjdzie okropna zła czarodziejka, przejąc bastion. Wcześniej mówi się, że jestem morderczynią gdy nie jestem, a potem mówi się, że czyhają na moją głowę! Dlaczego na mnie? Co robię nie tak!? — Też musiała się wyładować. Nakręcała się już sama. Była zdenerwowana, całą tą sytuacją, bastionem, niewiedzą i w ogóle wszystkim w koło. – I tak jest zawsze! Wszyscy tylko na mnie czyhają, by okraść i oszukać! Bo potrafię czarować! Nikt nie potrafi tego zrozumieć! — Tylko co tutaj było do rozumienia? Tak naprawdę to nic poza tym, że czarodziej jest czarodziejem, chce być wyjątkowy spośród swojej kasty, no i co najważniejsze - nie umiała nic innego. – Wszyscy traktują mnie jak jakąś zabawkę, na którą można zrzucić winę za wszystko! I za zaćmienie i za padających gości! Nie jestem zabawką! — Przez ostatnie kilka godzin niczego nie wysadziła. Chciała to zmienić, by dać upust swojej frustracji. Czy to było nagłe? Było, jak najbardziej, ale nie mogła trzymać tego w sobie dłużej. Tez chciało się jej płakać, ale jeszcze się powstrzymywała. Nie chciała już brać udziału w uczcie, wolała iść do swojego pokoju i właściwie to zrobiła, tam zaczęła się kierować, choć nie zapomniała o zrobieniu jednego, pamiętnego wybuchu w tej chwili. Bardziej przypadkowego niżeli skierowanego w kogokolwiek. Ot. Skierowała wzrok w jeden z pobliskich kafelków oddalonych o kilka metrów. – Eksplozja! — Powiedziała głośno. Niech wszyscy słyszą, że powinni się z nią liczyć, z nią i jej magią, że wcale nie jest taka uległa i że też ma własne zdanie, niech się jej boją. Po stworzeniu wybuchu zaciągnęła kapelusz, najmocniej jak mogła na głowę, byle cokolwiek jednak widzieć i pognała czym prędzej do swojego pokoju... A tam? Szukała swojej zniszczonej księgi, bo właśnie w niej kryła się tajemnica chyba jedynej istoty, która ją rozumiała - przynajmniej w okolicy.
1. Szybki wybuszek w jakąś płytkę, gdzieś tam - nic groźnego.
Spoiler: