Bastion Khudamarkh

151
POST BARDA
Dywersja zadziałała. Nim strażnicy przebili się przez więźniów, Kamira była już w ramionach Qlairy, wspieranej przez kilka innych dziewcząt, które pamiętała z basenu Moxiclava. Ból przyćmiewał jej wzrok, ale widziała, że Bulion, choć zagrzewany do walki jej krzykiem, całkowicie opadł z sił i pozostał na posadzce tak, jak go zostawiła, pobity i przegrany.

***

Nawet gdyby chciała zapamiętać drogę, jaką prowadziły ją dziewczęta, nie byłaby w stanie - zakręty, zawracanie, przemykanie wąskimi ścieżynkami między budynkami, wychodzenie na główną arterię miasta... grupa uciekinierek krążyła, chcąc zgubić ewentualny pościg. Stopy umęczonej Kamirin dawały za wygraną i gdyby nie wsparcie Qlairy, możliwe, że upadłaby nie raz, nie dwa.

- Jeszcze kawałek, dasz radę.

Brocząc krwią z uszkodzonych dłoni, ledwie łapiąc oddech, gdy płuca paliły żywym ogniem, Kamirin w końcu mogła odetchnąć, gdy grupa zatrzymała się przed niewyróżniającym się spośród innych domem.

- Tylko nie rób nic głupiego, Kamirin. Nie walcz. - Ostrzegła Qlaira, nim przekroczyły próg.

Przy blasku pojedynczej świeczki, w głównym pomieszczeniu domu, które stanowiło po prostu przestronny salon z siedziskiem poduszek na środku, rozmawiali dwaj mężczyźni. Kamirin nie miała wątpliwości, że jednym z nich był Quetiapin, natomiast drugim nikt inny, jak Azeliel.

- Jest i nasza zguba! - Ucieszył się bard, ciężko wstając od niskiego stolika. - Stęskniłem się za tobą, Płomyku.

Quetiapin rozłożył ramiona, najwyraźniej chcąc przytulić Kamirę na powitanie. Azel wykrzywił usta w cwanym uśmiechu.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

152
POST POSTACI
Kamira
Spodziewała się wołu i powozu. Wszystko było zupełnie nie tak. Począwszy od Buliona który znów stracił siły i padł przegrany, na którym czarodziejka była niczym piąte, albo i szóste koło u tego niewidzialnego wozu. Pokonana, słaba i niepotrzebna. Nie miała wiele siły. To, co wciąż utrzymywało ją na nogach to jedynie adrenalina, uczucie, które nie pozwalało jej stracić przytomności i paść nieprzytomną na ziemię, nie pozwalało, bo gdy największa dawka adrenaliny zdawała się kończyć, zaraz docierała do niej następna, związana z kolejnym wydarzeniem, każde kolejne... Wydawałoby się tylko gorsze od poprzedniego.

Nie znała drogi, nie mogła jej zapamiętać, ale to nie miało znaczenia, przecież była prowadzona do posiadłości Quetapina, prawda? Prawda!? Oczywiście, że nie, bo los lubił płatać jej figle i ucieczka zaprowadziła ją w miejsce zupełnie inne, całkowicie jej nieznane, niewielkie domostwo na rogu jednej z ulic. Została ostrzeżona, na co jedynie lekko ruszyła głową. Czuła się zmęczona i chora. Było jej zimno, mimo ognia wciąż palącego się w jej sercu, który nie pozwalał jej spocząć.

Nie rozumiała ostrzeżenia, które dostała. Spodziewała się, że Qlaira mogła myśleć, że była zła na Quetapina, że dopiero teraz, że nie udało się wydostać Buliona... Lecz prawda była inna, sto razy gorsza. Kamira nie myślała, poza jedną pojedynczą myślą, która przeszła przez jej głowę - miała dość.

Po kilku krokach, które wykonała, usłyszała głos - znała go, należał do Quetiego, ucieszyłaby się gdyby zaraz potem nie dostrzegła kogoś, kto zupełnie zmył wszelkie oznaki radości, jakie była jeszcze w stanie okazać. Quetapin wstał. Oczy Kamiry rozświetliły się w nagłym przypływie "życia" gdy spostrzegła swojego niedawnego oprawcę. W tej chwili zaczęła się trząść, nie chciała się zbliżać do Quetapina, do nikogo, nie mogła podejść do nikogo, nie mogła zaufać nikomu. – Nie... — wymamrotała, wykonując krok w tył, widząc cwany uśmiech parszywego elfa. – Nie... — powiedziała znowu, kręcąc głową na boki, znów wykonała krok w tył. – Nie... — Patrzyła na niego, tylko na niego i na nikogo innego, podczas gdy powoli cofała się do drzwi, a jeśli mogła to i za nie. Quetapin nie miał znaczenia. Był tutaj Azelil... – Chce z powrotem do celi, do Buliona... — wymamrotała równie cicho co poprzednie zaprzeczenia tej sytuacji, w której znów się znalazła. Wszyscy byli zdrajcami! WSZYSCY! WSZYSCY! WSZYSCY!

Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

153
POST BARDA
Zarówno kobiety, jak i sam bard, wydawali się być zdziwieni reakcją Kamirin na elfa, który wciąż rozciągał usta w uśmiechu i nawet nie raczył ruszyć się ze swojego miejsca.

- Kamirin! - Zawołała Qlaira, jakby chcąc ją przywołać do przytomności, gdy strach odebrał jej rozum. Wyciągając dłoń, zagrodziła jej wyjście na zewnątrz. Nie po to tak krążyły po mieście, by Płomyk teraz uciekła!

Quetiapin był na posterunku. Szybko podszedł do Kamirin i biorąc ją w ramiona, przygarnął ją do piersi. Kamirin mogła poczuć ciepło jego ciała, delikatny zapach cytrusów... a po chwili również jego policzek, oparty o czubek jej głowy.

- Spokojnie, Kamirin. Jesteś tu bezpieczna. Nikt już nie zrobi ci krzywdy. Więcej nas nie zostawisz, prawda? - Mówił delikatnie, lecz czarodziejka wiedziała, że za jego słowami kryje się również niewypowiedziana groźba. - Azeliel pomaga nam w naszej misji, Płomyku. Nie musisz się go bać.

Dłoń, która spoczęła na plecach Kamiry, wkrótce przeniosła się wyżej, w stronę jej karku.

- Usiądź z nami. Wiem, co wydarzyło się w pałacu. Musisz wrócić do pełni sił, a wtedy pomożesz nam w przejęciu władzy.

To wszystko było takie proste - Quetiapin chciał tylko jednego. Kharkun musiał zostać wyeliminowany, a przypadkowe ofiary, takie jak Bulion albo biedne rączki Płomyka, były tylko niedogodnością w osiągnięciu celu.

- Pomyśl, Kamirin. Będziesz miała wszystko, czego tylko zapragniesz. - Szeptał jej bard do ucha, nie puszczając z objęć.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

154
POST POSTACI
Kamira

Czuła się zdradzona. Zupełnie zdradzona i oszukana, przez każdą z osób, z którymi miała do tej pory do czynienia w bastionie. Zagrodzili jej ostatnią drogę ucieczki, choć niewiele by z tej ucieczki było i tak nie wierzyła, że zrobi więcej niż kilka kroków za budynkiem. Może i Quetapin próbował wykazywać, na swój przekonujący sposób, że nic jej już nie grozi i że wszystko będzie dobrze, ale nawet i ona nie była na tyle naiwna, by mu w to uwierzyć.

Nie odezwała się słowem, trzęsła się gdy bard zwrócił się do niej z zapytaniem, a raczej — skrzętnie ukrytą groźbą. Kiwnęła jedynie delikatnie głową, dając do zrozumienia, że niewiele w tej sytuacji może. Bo cóż mogła uczynić prócz przytakiwania, albo dalszego krzyku? Mogła jedynie wyć, cicho w swoim serduszku. Oczywiście, że Azelil im pomaga. Kamirin nie wierzyła w ani jedno jego słowo, ale w tej chwili nie myślała już o ucieczce ani dalszej walce — nie mogła, nie była w stanie. Każdy jego dotyk wcale nie poprawiał jej nastroju, a wręcz dodawał kolejny, niewielki aspekt kontroli, jaką nad nią ma do swojej i tak sporej już groźby.

Pociągnęła nosem, kiwając posłusznie głową, gdyby jeszcze miała siłę, to pewnie dalej by płakała, ale teraz... Była zmęczona, pusta a adrenalina nie mogła trzymać jej w nieskończoność, zwłaszcza że zalążek "bezpieczeństwa" przed nią się pojawił. Zalążek, w który bardzo nie chciała uwierzyć. Nie miało to znaczenia czy usiedli, czy nie i tak nie czułaby się tutaj w żadnym wypadku komfortowo. Nie mogła się sprzeczać, nie mogła się nie zgadzać. Jedyne co mogła przytakiwać, bo wiedziała, że nawet jeśli plan zostanie zrealizowany, to też zostanie wyeliminowana. Jedyne co mogła zrobić, to poddać się całkowicie, by o ile jeszcze to było możliwe, odzyskać wizerunek zupełnie bezradnej osóbki, nawet jeśli został tylko trochę nadwyrężony. Musiała grać w ich grę... Do pewnego momentu.

– D-dobrze... Chcę do domu... — Jedyne słowa, na których wypowiedzenie zdobyła się w tej sytuacji, zgadzając się z bardem, który w tej chwili zdawał się mieć nad nią zupełną kontrolę. W końcu zrozumiała, że póki nie będzie w stanie odpowiednio zadbać o samą siebie i swoje bezpieczeństwo i autorytet, bądź nieprzewidywalność większą niż obecna, to nie jest w stanie nikomu pomóc, nawet Bulionowi. Chciała poczuć się bezpiecznie w swojej komnacie, choćby przez chwilę.

Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

155
POST BARDA
Wszystko, co dotąd zrobiła Kamirin, poprowadziło ją do miejsca, w którym obecnie się znajdowała. Ale czy na pewno jej wyborem było zostanie z Quetiapinem, następnie powędrowanie za Venlą, a teraz, po ucieczce z więzienia Kharkuna - ponowne bratanie się z bardem i jego wątpliwym przyjacielem, Azelielem? Wydawało się, że każdy traktuje Kamirę nie jak czarodziejkę, ale jak zasób, który można zdobywać i sobie odbierać niczym przedmiot.

W końcu na włosach dziewczyny spoczął pocałunek miękkich ust Quetiapina.

- Odpocznij. Będziesz miała swoją zemstę. - Obiecał, choć ciężko było zrozumieć, o czym dokładnie mówi. Bulion został w lochu, jej dłonie wciąż były spalone, straciła wsparcie Venli... nic nie układało się tak, jak powinno.

Nie męczono jej dłużej. Poprowadzona przez Qlairę do odrębnego pokoiku, przy blasku świecy mogła odsapnąć. Dziewczęta z haremu pomogły jej obmyć się w misce wody, ścierając zmęczenie i kurz więzienia, a następnie przywdziewając na nią białą, lnianą koszulę, tak podobną do tej, którą przy wejściu do Bastionu sprzedał jej kamrat Sefu. Dopiero wtedy do pokoju wszedł Azeliel. Oparwszy się o ścianę, skrzyżował ręce na piersi.

- Płomyk, co? Tak mówi na ciebie Quetiapin. - Sarknął, nie wiedzieć czemu zaczynając rozmowę od takich słów. - Nieźle nas tam wystraszyłaś, w pracowni Venli. Wiesz, że cała wieża spłonęła? - Uśmiechnął się samym kącikiem ust, jakby chciał powstrzymać wesołość, którą sprawiała mu sama myśl o piaskowcowych ścianach trawionym ogniem i pękających od żaru. - Wszystko, co Venla zgromadziła przez te lata, poszło z dymem. Na twoim miejscu nie pokazywałbym się jej na oczy. - Odgarnął wolny kosmyk za ucho. - Mógłbym szepnąć jej dobre słówko, jeśli będziesz dość miła, by mi za to odpłacić.

Zwinne palce elfa odpięły pierwsze zapięcia jego lekkiego pancerza. Wszystko wskazywało na to, że Azeliel miał zamiar się obnażyć przed czarodziejką.

- Zostawcie nas. - Zwrócił się do kobiet.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

156
POST POSTACI
Kamira
Wszystko, co zrobiła do tej pory, czyli popełniony błąd, jeden za drugim. Zemsta... Nie była pewna czy właśnie tego teraz potrzebowała, czy właśnie tego chciała. Jej duch na pewno nie oczekiwał, że ktoś zaatakuje orka i jego fortecę, albo to, że się rzeczywiście zemści, bo czym byłaby zemsta, która nie smakuje słodko... Bo wiem gorycz zabierająca jej cały smak, znajduje się tutaj, tuż obok w postaci Azelila.

Może i po wstępnym oporządzeniu się wyglądała lepiej, może i nieznaczenie lepiej się czuła, ale nie na tyle by jakkolwiek zmieniło to wyraz jej twarzy. Nie miała okazji dobrze spać, tak samo jak nie miała jeszcze okazji wyzdrowieć po trawiącym jej ręce ogniu. Sen, jakiego dostarczyła jej trutka, przed trafieniem do lochu wcale nie był snem dobrym... Wciąż nie wydawało się, jakby w ogóle mogła odetchnąć i zaznać faktycznego odpoczynku, który nie byłby tylko snem, ale faktycznym odpoczynkiem.

Gdy tylko elf postawił swój but w pokoju, spojrzała w jego stronę, ale poznała go od razu. Nie potrzebowała spoglądać wyżej w kierunku jego twarzy, by wiedzieć, że to on. Nie podniosła głowy, dalej zajmując miejsce gdzieś z boku, na ziemi. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat od takich słów zaczął rozmowę. Nie myślała i nie zastanawiała się — nie obchodziło to jej. Nie miało znaczenia, jak cała jego parszywa, elfia zdradziecka egzystencja. Zastanawiała się tylko jak długo nim zdradzi samego Quetapina.

Na wspomnienie o spalonej wierzy, wzięła głębszy wdech. Zupełnie nie tego chciała. Chciała spalić orka i jego parszywego podnóżka elfa. Ork teraz zapewne siedział na swoim krześle i jadł kolacje a elf? Elf stał tutaj i opowiadał z zadowoleniem swoją wersję wydarzeń. Kamira doskonale rozumiała ile zgromadzone zapiski i artefakty przeszłości musiały dla Venli znaczyć. Nie była zadowolona z takiego przebiegu wydarzeń, ale co mogła zrobić prócz spuszczenia głowy jeszcze bardziej i otulenia się tą nieszczęsną koszuliną? Przez chwilę była cicho, wszystko usłyszała, każdy ruch i każde odpięcie rzemyka. – Nie ważne ile dobrych słówek szepniesz, będą nic nie warte względem tego co spłonęło — Powiedziała dopiero gdy kobiety zaczęły opuszczać pomieszczenie. Nie patrzyła w stronę długouchego, bo jedyne słowo, które cisnęło się jej na usta, to był wybuch... Z drugiej jednak strony bała się, że jeżeli go wysadzi, to nie dotrwa kolejnego dnia. – Dlaczego tutaj jesteś? — Powiedziała monotonnym i pustym tonem, cicho, znów nie zwracając się bezpośrednio w jego kierunku.
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

157
POST BARDA
Dziewczęta, które wcześniej dotrzymywały Kamirin towarzystwa, rzuciły jej tylko wystraszone spojrzenie, a następnie... odeszły, zostawiając ją samą z Azelielem. Zręczne palce elfa działały przy zapięciu jego pancerza; wkrótce skórzany kubrak został zrzucony na ziemię. Koszula, którą miał pod spodem, nie stawiała takiego oporu, jak sprzączki podtrzymujące zbroję. Łapiąc za dół ubioru, elf ściągnął ją przez głowę, ukazując blade i szczupłe, ale przystojne, atletyczne ciało.

Azeliel nic nie zrobił sobie z opinii, jaką niosła za nim zdrada Kharkuna. Najpewniej elf działał tylko na własną korzyść, pomagając raz jednemu, raz drugiemu. Szara eminencja Bastionu działała wszędzie tam, gdzie była szansa uzyskania czegoś cennego. Z drugiej strony, nie było wykluczonym, że Azeliel po prostu lubił patrzeć, jak cały świat płonie.

Kroki uważnie stawianych stóp były ledwie słyszalne w cichej izdebce. Nieuchronnie elf zbliżał się ku posłaniu Kamirin, by w końcu siąść przy niej. Nagi tors elfa był na wyciągnięcie poparzonej ręki.

- Być może moje dobre słowa sprawią, że Venla z chęci zabicia cię w najbrutalniejszy możliwy sposób, wybierze nieco szybszą, mniej bolesną śmierć. - Chłodna dłoń elfa znalazła drogę do twarzy Kamirin, by ująć ją za podródek i spróbować skierować jej twarz ku sobie. - Zwróciłaś moją uwagę, Kamirin. Chcę ci to wynagrodzić.

Jego palce prześliznęły się do policzka dziewczyny. Próbując nakierować jej oczy na siebie, kciukiem dotknął jej dolnej wargi.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

158
POST POSTACI
Kamira
Kamira wiedziała, że wszystko, co stanie się dzisiaj, będzie kolejnym testem jej woli i tego ile rebelianckiego ducha w niej pozostało. Słyszała wszystko, co robił Azelil, każdy, najmniejszy odgłos przynosił jej tylko więcej niepokoju.

Czy tak właśnie miał trwać i skończyć się dzisiejszy wieczór? Na spełnieniu każdej zachcianki morderczego nie-ludzia? Szalonego zdrajcy, którego mogłaby pozbawić życia w tej chwili, w tej sekundzie gdy był taki bezbronny? Dobrze wiedziała, że nie mogła tego zrobić. Miała możliwości, ale jednocześnie bardzo się tego bała... Pozostawało pytanie, czego bardziej się bała? Krzywdy, jaką na pewno zamierzał jej zrobić czy konsekwencji jego śmierci, tu i teraz? Prawda była taka, że chciała żyć, podświadomie instynkt przeżycia był tym, co teraz nią kierowało.

Zabawne jak potęga może zostać szybko stłamszona, gdy pokaże się jej, że tak naprawdę nie znaczy nic, nie ma nic... – Nie chcę umierać — Wyszeptała gdy jej twarzy dotknęła elfia dłoń. Nie chciała tego dotyku, był niczym zimny lodowaty łańcuch. To był dotyk oprawcy, pozbawiony uczucia i miłości. Nie opierała się gdy wymusił ruch, dzięki któremu musiała na niego spojrzeć. Spoglądając na niego, nie wiedziała co powiedzieć, nie znała słów, jakie mogłaby w tej chwili z siebie wydrzeć. Towarzyszyło jej jedno uczucie — strach i nie potrafiła go ukrywać. W końcu zebrała się na odwagę, by coś powiedzieć, lecz to właśnie wtedy jego kciuk spoczął na jej dolnej wardze. Uznała, że nie powinna mówić nic, to był wyraźny gest, że w tej chwili nie liczą się słowa a czyny... Nie zamierzała jednak czynić nic. To była jego rozgrywka i to on musiał ją poprowadzić od początku do końca.

Nagroda... To słowo było jej dzisiaj obce, dziś znała tylko krzywdę, elf jednak nie miał w rękach broni, był wystawiony na atak, który mógł nadejść w każdej chwili. To, co zamierzał zrobić, na pewno nie skończy się śmiercią ani okropnym bólem, gdyby zależało mu na tym, już by ją ciął na plasterki. Chciał czegoś innego i jako kobieta mogła mu to dać, ale czy było warto? Zdecydowała, że nie będzie się opierać, póki co. Wiedziała, że nie powinna zmieniać decyzji, cokolwiek by się stało, ale nie potrafiła się nie zastanawiać nad tym co dalej, w każdej chwili tego co nadchodziło. Może zmieni zdanie?
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

159
POST BARDA
Kamirka nie chciała umierać i Azeliel to wykorzystywał. Nie widząc sprzeciwu ze strony czarodziejki, nie tylko dalej pozwalał sobie dotykać jej twarz, ale również wdrapał się na łóżko, by popchnąć ją z powrotem na posłanie. Oparwszy kolana po obu stronach dziewczęcia, złapał ją za gardło i ścisnął, nie na tyle mocno, by sprawić ból i dusić, lecz wystarczająco, by sprawić znaczny dyskomfort.

- Jesteś moja. - Syknął, nachylając się i składając delikatny, lecz fałszywy pocałunek na jej policzku.

Wydawałoby się, że los Kamiry jest przesądzony i dzisiejszy wieczór, rozpoczęty rozpaczą u boku Buliona, zakończy się cierpieniem pod elfem, który wziął sobie za cel złamanie jej w najbrutalniejszy ze sposobów.

Ledwie Azeliel sięgnął do koszuli Kamiry, by złapać za materiał, gdy nagle rozległ się zupełnie niespodziewany głos.

- Panienko! - Sefu krzyczał z korytarza. - Panienko, jesteś?! Chciałem się tylko przywitać! Śpisz?

Brzydka twarz Sefu wychynęła zza framugi drzwi... A następnie nastała cisza.

Azeliel obejrzał się przez ramię i zaklął bezdźwięcznie. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na gardle Płomyka.

- Przeszkadzam. - Stwierdził w końcu Sefu, bardziej rozczarowany i smutny niż zawstydzony. Nie wydawało się, by spieszyło mu się do odejścia. - Zobaczymy się rano?
Obrazek

Bastion Khudamarkh

160
POST POSTACI
Kamira
Jednej rzeczy była pewna. Nie miała siły ani na ucieczkę, ani przekonania, by dalej walczyć. Każdy scenariusz, jaki sobie wyobrażała, kończył się po prostu źle, patrzyła na każdy plan dużo bardziej krytycznie niż przedtem, nie mogła dać ponieść się fali i złej emocji. Chciała, bardzo tego chciała, ale musiała się powstrzymać przed wyrządzeniem krzywdy tej elfiej bestii.

Rozumiała jedno na pewno — Bez sprawnych rąk długo nie pociągnie, nawet jeśli znajdzie stos jedzenia i wody a obecnie do wielu rzeczy się nie nadawały, mimo że powoli przywykała do bólu, jaki jej przynosiły, to wciąż nie potrafiła o nim zapomnieć, bo o nim nie dało się ot, tak, zapomnieć. Samotność na pustyni, czy zadbanie o siebie nie mając zupełnie nic, mogły zgotować jej jeszcze gorszy los niż ten, w który obecnie wpadła...

Jeśli można było o Azelilu powiedzieć jedno... Na pewno był parszywym elfem, ale lepszy parszywy elf w garści niż ork, czy stado goblinów, pod tym względem mogło być dużo gorzej, o czym nawet nie zamierzała myśleć. Chciała mieć to już za sobą, czuła, że rozchodzi się tutaj tylko i wyłącznie o jego przyjemność.

Niespodziewanie coś przerwało początek "elfiej przyjemności", był to głos, który ich dosięgnął, głos należący do człowieka, którego znajomego głowa zaczęła powoli wyłaniać się zza framugi drzwi. Kamira nie musiała na niego spoglądać, poznała go po głosie, nie chciała patrzeć dłużej na Azelila, ale również nie chciała patrzeć na Sefu. Wszystko to było tylko upokarzające. Ten duży głupol nie mógł wybrać gorszej chwili, by się pojawić. Kamira już wykorzystywała sytuacje ostatniej szansy jak ta, by zmienić swoje postępowanie, by zrobić coś dla siebie, po swojemu i co jej to przyniosło? Doprowadziło ją tutaj. Dokładnie do tej chwili, w której ponownie mogła popełnić błąd i pokazać swoją buntowniczą naturę, zbuntować się dziś, by ponieść gorsze konsekwencje jutro, albo nawet i za chwilę. Nie chciała tego.

Nie wiedziała co sądzić o ruchach elfa i o jego dłoniach zaciskających się na jej szyi. To była groźba, a nie faktyczna próba zakończenia jej żywota, kolejny test mający sprawdzić jej dzisiejszą uległość, czy nauczyła się po ostatnich bolesnych lekcjach, że pokora i uległość nie jest taka zła... Czarodzejka zamknęła oczy gdy elf zaczął zaciskać swoje dłonie mocniej na jej szyi. Przez chwilę nie mówiła nic, licząc, że elf jakoś rozwiąże tę sprawę. Bała się jednak, że jeżeli sama nie zareaguje, to coś się stanie. Musiała go przegonić. – T-tak — Zaczęła, na tyle by Sefu ją usłyszał. Potwierdzając jego słowa, że przeszkadza – Jak Quetapin pozwoli. Zamknij za sobą drzwi. — Chciała zabrzmieć poważnie, tak jak wcześniej wtedy w posiadłości, gdy czuła się ważna. Ostatnie zdanie wypowiedziała, spoglądając kątem oka w kierunku elfa, początkowo skupiając się bardziej na kierunku, z którego docierał głos Sefu, by finalnie zawiesić spojrzenie na elfie.

Azelil nie chciał, by im przeszkadzano a ona sama również, nie chciała odczuć na własnej skórze jego złości, najlepiej nie dziś, ani nie jutro. Kamira wyznawała tutejszych bogów i tym razem nie szukała pomocy Dwirmira ani Xanda. Znajdowała się zupełnie poza ich domeną, bo dzisiejszej nocy wkraczała do domeny pani Krinn, która również była wyznawana w tutejszym panteonie, również przez czarodziejkę. Ten wieczór mógł być uczynną modlitwą złożoną Krinn i jeśli myśleć o tym w ten sposób, wszystko stawało się znacznie bardziej znośne. Bo czymże była dla elfa jak nie egzotyczną zdobyczą? – Uczyń ten wieczór godnym pani Krinn. — Wszystko zależało od nastawienia, w tej chwili jedynym co mogła zrobić, to spróbować wyciągnąć z tego każdą, najmniejszą kroplę czegoś, co można nazwać szczęściem, zapominając o strachu — bo przecież... Już miała być bezpieczniejsza, prawda? Tutaj, to Azelil mógł ją obronić gdyby pojawił się wróg i jeśli wykluczyć jego samego, to nie miała się czego bać... Dzisiaj, w tej chwili. Nie czuła się dobrze, ale próbowała czuć się lepiej. – Nie obejmę cię. Moje ręce... — Nie kończyła, nie musiała. Chyba oboje rozumieli, w jakim jest stanie. Możliwe, że tym, co go w niej pociągało, był poprzedni opór, dziś mogła dać mu go tylko namiastkę, utrudniając, jak tylko mogła ściągnięcie koszuli, przez chwilę, bo wiedziała, że do tego i tak dojdzie. I tak już wygrał, ale mógł się jeszcze troszeczkę wysilić. – Wysil się, jeśli tego chcesz — Obrona nie była nie do sforsowania. Ot, złączyła łokcie, blisko siebie, by nie było tak prosto.

Zawsze wierzyła, że bogowie w jakiś sposób ich słuchają, musiała być gotowa do poświęceń, bo by coś zyskać, należało też coś stracić... Może właśnie to, strach przed stratą zawsze ciągnął ją w dół a teraz... Niżej już upaść nie mogła, mogła jedynie zyskiwać.

Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

161
POST BARDA
Azeliel zamarł, czekając na ruch Kamiry. Sploty jego mięśni wyraźnie rozluźniły się, gdy czarodziejka postanowiła przystać na jego wersję i odmówiła pomocy ze strony Sefu.

- Zjeżdżaj! - Warknął w stronę brzydala.

Sefu wahał się dłuższą chwilę. Wydawało się, że chce coś jeszcze dodać, jednak bez zbędnego słowa sprzeciwu zniknął, pozostawiwszy Kamirę na pastwę elfa.

Azeliel był uważnym kochankiem. Choć samolubny, nie używał siły, bo kiedy zrozumiał, że czarodziejka poddała się jego woli, korzystał z niej jak z trudnodostepnego dobra, ciesząc się każdą chwilą, jaką przyszło mu spędzić w jej łożu. Gdyby nie sytuacja, ktoś mógłby pomyśleć, że naprawdę dba o kobietę, aniżeli sprowadza się do aktu przemocy, nawet jeśli w imię Krinn. Zerwawszy kwiat, nie został z nią, a jedynie rzucił kilka słów pożegnania i podzięki, po czym zostawił ją ciemności nocy.

Kamira nie widziała Azeliela przez kolejne dni. Choć słyszała jego imię przewijające się w rozmowach kobiet, które towarzyszyły jej niemal przez cały czas, nie była w stanie dołączyć do zachwytów nad osobą elfa. Również nowodostarczona maść, która dawała ukojenie jej poparzonym dłoniom, została przygotowana, czy też tylko dostarczona przez Azeliela, jak się później okazało. Kamira nie wiedziała, ile w było w tym uczucia i dobrych chęci, a ile rozkazów Quetiapina, nie dało się jednak ukryć, że ręce wyglądały dużo lepiej, nawet jeśli skóra wciąż była czerwona i popękana. Wydawało się, że wraz z odpowiednim natłuszczeniem może się wygładzić, choć kolor nie chciał zniknąć, znacząc miejsca, gdzie jeszcze niedawno były pęcherze i otwarte rany.

Szóstego wieczoru, licząc od dnia wyswobodzenia z lochu, Quetiapin wezwał Kamirę. Pozostawiwszy ją w budynku na uboczu najwyraźniej ukrywał ją przed światem. Tym razem w jej małym pokoiku zebrała się cała śmietanka bastionu - brakowało tylko Kharkuha.

Quetiapin, goblin zwany Esomem, który skłonił się Kamirze tak nisko, że niemal dotknął długim nochalem podłogi, Azeliel, nieznany ork oraz dwóch ludzkich mężczyzn, którzy wygladali na kogoś ważnych. Na kilku metrach zebrało się zbyt wielu mężczyzn, a Kamira była wśród nich jedyną kobietą.

- Drogi Płomyku. To Esom, nowy przywódca miejscowych goblinów. Tej części, która nie podążyła za jego bratem. - Przedstawił goblina, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego, że czarodziejka już go poznała.

- Zagłado. - Esomowi zatrzęsły się kolana, gdy znów się kłaniał. - To zaszczyt znów cię spotkać.

- Azeliela już znasz. - Ciągnął Quetiapin, a elf uśmiechnął się szeroko i skinął jej głową. - Zaszczycił nas również wielebny Traxat oraz moi serdeczni przyjaciele, Dominic Delal i jego zaprzysiężony brat, Mavr Obradin.

Trzej ostatni mężczyźni wygladali na zdziwionych małym, biednym pomieszczeniem oraz obecnością czarodziejki w białej koszulinie. Usadzona na łóżku, w lichym stroju, wyglądała jak żebraczka pośród królów.

- Zebraliśmy się tu, aby przedyskutować jutrzejszą inwazję na pałac. Nie musimy kłopotać naszej małej przyjaciółki sprawami wojowników. - Uniósł lekko dłoń, by powstrzymać komentarze, które jednak nie nadeszły. Wszyscy wpatrzeni byli w Kamirę. - Rzecz jasna, potrzebujemy Kamiry w naszym przedsięwzięciu. Z racji obecności Q'beua i Venli, poprosimy cię, Kamiro, abyś ich spacyfikowała w jaki tylko sposób uznasz za słuszny. Wierzę, że twoje dłonie, mój Płomyku, są już w stanie używalności.

Czyż tego nie chciała? Zemsty za poparzenia, za obrażenia zadane Bulionowi? Dawali jej okazję do odwdzięczenia się za ból, który jej sprawili.

- Mamy też dla ciebie prezent. - Wtrącił się Azeliel, cwany uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Sięgając za drzwi, gdzie najwyraźniej ktoś już czekał z przygotowanym podarkiem, odebrał go i wyciągnął w stronę Ognika... jej własny kapelusz.

Materiał wyczyszczono i naprawiono, całość odpowiednio zabieczono przed dalszymi uszkodzeniami, ktoś nawet dodał srebrną broszę, przypięta tuż nad rondem. Metal wyginał się i plątał w artystycznym przedstawieniu ognia.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

162
POST POSTACI
Kamira
Azelil zniknął tak samo szybko jak się pojawił, gdy już dostał to czego chciał. Wydawało się, że przynajmniej jeden problem, chociaż na chwilę zniknął jej z głowy.

Nie chciała wracać do tego wieczora, najlepiej nie chciałaby wracać do czasu, jaki spędziła w bastionie. Gdyby mogła, wolałaby zapomnieć każdy dzień, który musiała tutaj przetrwać, nieważne czy dobry, czy zły, każdy niósł za sobą garść złych wspomnień, a nawet jeśli nie, to w odmętach myśli, właśnie w pobliżu dobrych chwil, czaiły się te złe. To, że nikt jej następnego nie nie przeszkadzał, sprawiło, że czuła się dziwnie, była niespokojna, bo cały czas oczekiwała, aż coś się stanie, nawet jeśli spędzała czas z innymi kobietami, cały czas czekała, wiedząc, że czeka na coś, co prędzej czy później nadejdzie, nie wiedząc, nawet czym to coś do końca było. Czy był to Quetapin, Qlaira czy może znów Azelil? Nie miała oczekiwań.

Może i dostarczył jej maść, ale nie widziała w tym uczucia, ot najpewniej był to zwyczajny rozkaz Quetapina, któremu zależało na wykorzystaniu magii Kamiry. Zresztą, nawet gdyby jakieś było — nie zostałoby w żaden faktyczny sposób odwzajemnione przynajmniej nie szczerze. Maść zdawała się przynosić efekty, co czarodziejce w żaden sposób nie umknęło. Zaczęła nawet przypuszczać, że nie jest to zwyczajna maść a coś, co miało poprawić jej nastrój, albo lepiej — przekonać ją o dobrych intencjach tutejszych, w co przestała zupełnie wierzyć. Bliżej jej było do stwierdzenia, że maść jeszcze obróci się przeciwko niej, wystarczyło się sprzeciwić, a kto wie, czy zza rogu nie wyskoczy czarodziej manipulujący tą substancją, która się już wchłonęła... Nigdy nie przewidzisz magów, kto wie, może ta maść była jedną wielką iluzją.

Nie miała pojęcia, dlaczego nie spotykają się w posiadłości Quetapina. Może dlatego, że było to tajemne spotkanie i odbywającym się tam, wieść doszłaby do Kharkhuna. Możliwe, że z tego powodu Kamirze nie pozwolono jeszcze tam wrócić, albo — nie chciano ryzykować i zwyczajnie dalej ją upadlać, by koniec końców pozbyć się jej zaraz po Kharkhunie.

Gdzieś z tyłu głowy, widok tych wszystkich ludzi przyprawiał ją o złość. Nie powinna tak wyglądać, nie na takiej naradzie. Nie powinna prezentować się jak podrzędna służka albo ladacznica. Powinna prezentować się dumnie i wprawiać innych w zachwyt, dokładnie tak jak wcześniej wraz ze wszystkimi swoimi magicznymi atrybutami, których jej dziś brakowało. Była zła. Wystarczyło dokonać przywołania, szybko... Ale jakże mądrze zrobili, nie dając jej niczego, co mogłoby uczynić to możliwym. Dzisiaj poprzysięgła sobie, że zrobi wszystko, by jej wybuchu były nie tylko słyszalne i mocno odczuwalne, ale żeby pociągały za sobą jak najwięcej.

Esom... Pamiętała to imię, jak i również kojarzyła tego drugiego, jego brata, który został uwolniony tego samego dnia co ona. Nie odezwała się do barda, ani do nikogo innego niż do goblina. Pustym tonem zmieniła temat, nic sobie nie robiąc z jego uniżania się. – Gdzie twój brat Esomie? — Uciekł, ale czy udało mu się zniknąć na dobre, czy może Kharkhun go dorwał? Średnio ją to interesowało, ale liczyła na jakiekolwiek wieści, bo tutaj... Tutaj było jak w więzieniu, choć... Trochę lepiej.

Spojrzała na wskazanych mężczyzn, by się im przyjrzeć, ale nic ponadto. Słuchała słów barda, ale tak naprawdę tylko trochę. To oni tworzyli plan, to oni czynili kroki, ona i tak będzie musiała tylko je wykonać, jeden po drugim a obecnie... Nie miała pojęcia czy w ogóle zamierza cokolwiek zrobić.

Chciała coś powiedzieć, wystawić swoje zapotrzebowanie w celu realizacji tego, o co ją poproszono. Czy zdecyduje się wystąpić przeciwko tamtej dwójce magów? Nie wiedziała, jak postąpi, ale jeżeli musi wziąć udział w ataku, to musiała mieć swoje atrybuty. Kostur, albo chociaż drogocenny kryształ zdolny do skupiania energii, taki jak ten którego użyła poprzednim razem, magiczny proszek, którego potrzebowała do zaklęć, również mógł się bardzo przydać. Wtedy jednak w jej ręce złożono kapelusz, ten, który przedtem należał do niej.

Jakie to uczucie otrzymać w prezencie swoją własność, którą sprzed twojego nosa ci ukradziono? W dodatku otrzymać ją od tego, który skradł ją jako pierwszy. Kolejna rzecz, którą musiała "dopisać" do listy upodlenia. Ofiarowanie jej w prezencie jej własności, jakby odzyskiwała do niej prawa, niczym jakiś niewolnik. Krew się w niej w tej chwili gotowała, lecz w ciągu kilku ostatnich dni, ciągle żyjąc pod naporem chmury strachu, trochę nauczyła się trzymać emocje na wodzy i powstrzymała się przed zrobieniem czegokolwiek gwałtownego. Trudno było jednak nie zauważyć, że nawet się nie uśmiechnęła, nie była zadowolona, ale również nie wybuchła. Przez chwilę wpatrywała się w Azelila, który wyciągnął kapelusz w jej kierunku. Sięgnęła po niego, kładąc go na kolanach i wpatrując przez krótką chwilę w poprawki i zmiany, jakie w owym kapeluszu zaszły. Wyglądał jak nowy. Jak nie jej kapelusz. Szybkim ruchem odłożyła go na bok, nie przejmując się nim. Jak dziecko, które wyrzucało starą zabawkę, którą już nie miało zamiaru się bawić, na śmietnik.

To zabawne, ale miała wrażenie, że kapelusz już nigdy nie opuści tego domostwa. Przez moment poruszyła ręką, skupiając na nim swój wzrok. Chciała go wysadzić, oj tak bardzo chciała to zrobić, by dać upust swojej złości. Poruszyła głową na boki, jakby nie zgadzając się sama ze sobą i finalnie — nie zrobiła nic a kapelusz... Cóż, został na miejscu, o ile nikt nie zdecydował się go ruszyć.

– Potrzebuję kamienia skupiającego magiczną energię. Potrzebuję torby z komponentami magicznymi, albo magicznym proszkiem jeśli mam mieć z nimi jakiekolwiek szanse. — Mówiła oschle. Nawet nie wspomniała o innych, bardziej przyziemnych rzeczach. Obecnie nie miały dla niej znaczenia... Musiała coś zrobić, choć nie była jeszcze pewna do końca co i co jej to wszystko przyniesie. – Co się stało z moją księgą? — Zawiesiła wzrok na parszywym elfie, nie dając w tym spojrzeniu ani uczucia, ani złości.

Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

163
POST BARDA
Esom, gdyby miał dość miejsca, z pewnością zacząłby składać ukłony Zagładzie. Wydawało się jednak, że gdyby padł na podłogę, zahaczyłby nosem o kolana czarodziejki, dlatego ograniczył się do zgięcia wpół i wpatrywania w deski pod swoimi stopami.

- Wrócił do domu. - Mruknął Esom. - Dzięki tobie, Zagłado! - Kolejne pogłębienie skłonu miało służyć za podziękowanie. - Uratowałaś nas wszystkich, również mojego brata!

Quetiapin nie wydawał się wyprowadzony z równowagi ani miejscem, w jakim się spotkali, ani tym, jak przedstawiała się Kamira, ani nawet wycofaniem, które sobą prezentowała. Co więcej, rozsiadł się na łóżku obok czarodziejki, a gdy ta odłożyła na bok kapelusz, podniósł go i założył jej na głowę.

- Czy tak nie jest lepiej? - Zamruczał jak kot, zadowolony z sytuacji, w jakiej się znalazł. Siedząc blisko Kamirin, objął ją lekko ramieniem, tak, jakby zrobił to przyjaciel. - Nie martw się, drogi Płomyku. Wróciłaś do zdrowia, przynajmniej po części. Zmienimy koszule nocne na szaty, oddamy ci twój kostur. Znów będziesz potężna i dumna.

- Co do kostura. - Azeliel wtrącił się w słowo. - I księgi. Postaram się je odzyskać tak szybko, jak to możliwe. Będziesz je mieć przed atakiem.

Rozmowy przerwało parsknięcie tego, którego nazwano Obradinem.

- Quetiapin. Obiecałeś nam czarodziejkę, widzę przestraszone dziecko. Co ty potrafisz zrobić, dziewczyno?

W paru krótkich krokach zbliżył się do Kamiry i złapał ją szorstko za podbródek. Kolejny, który w ten sposób chciał pokazać swoją wyższość.

- Kamira Płonące Dłonie. Pośmiewisko, rzekłbym.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

164
POST POSTACI
Kamira
Słowa Esoma przyprawiły ją o delikatny uśmiech, chwilowy i szybko odrzucony, nie było to miejsce radości a smutku i niepewności. Ruch i czynności Quetapina przyprawiły ją mimowolny uśmiech, który zaraz zamienił się w grymas na twarzy. Była trochę zdegustowana, ale jednocześnie też i zawiedziona jego próbami podniesienia jej na duchu. Już mu nie ufała tak jak nikomu w tym pomieszczeniu.

Wróciła do zdrowia — można było tak powiedzieć. Choć dalej nie czuła się jak ta sama czarodziejka, którą była przed wejściem do bastionu. Wystarczyło kilka dni, by gdzieś tamta czarodziejka zniknęła, zostawiając po sobie tą... Nieco inną. Słowom Azelila przytaknęła. Wciąż zastanawiając się co zrobić, jeżeli rzeczywiście zdecydują się na atak posiadłości Kharkhuna. Nie wiedziała jakie ścieżki zostaną przed nią w chwili ataku otwarte ani czy w ogóle jakiekolwiek będą pozostawiały wybór. Wybór inny niż sianie śmierci na lewo i prawo.

Parsknięcie Obradina wyrwało ją z letargu, choć nie było ono czymś, czego zupełnie się nie spodziewała. Może właśnie "taki ruch" czekała? Coś musiało się wydarzyć i prawdopodobnie jej drobne zaniepokojenie wynikało z tego, że przeczuwała kolejnych malkontentów i niedowiarków. Nie kwestionowała słów mężczyzny, nie podniosła nawet głowy, gdy do niej mówił. Gdy złapał ją za podbródek, powoli podniosła się, stając na równe nogi. Równocześnie ręką ruszyła tak, jakby "kazała" Quetapinowi nie robić niczego. Nie miała żadnej szczególnej miny ani groźnej, ani stawiającej opór. Prawą ręką sięgnęła do swojego kapelusza, lekko unosząc go w górę, wciąż wpatrując się w Obradina. Drugą ręką złapała za metalową broszkę, która została do niego przypięta. Powoli, aczkolwiek sugestywnie powoli ją odpinała/wyciągała z materiału kapelusza. W trakcie tego ruchu napełniała broszkę swoją magiczną energią, by po chwili wręczyć ją Obradinowi z uniżoną głową. – Wyjdź z nią na zewnątrz, a doznasz objawienia jak wygrać bitwę — Usiadła, a sam kapelusz odłożyła z powrotem na bok.

Kamira tylko czekała aż on wyjdzie. Tylko czekała, aby zdetonować broszkę w jego dłoni, albo obydwu. W tej chwili nie bała się tego zrobić. Każdy potrzebował prezentacji, tego, co potrafiła i tak się składało, że ochotnik sam się pojawił. Dziewczyna nie chciała krzywdzić innych, ale w ostatnim czasie czuła się po prostu zagubiona, nie tylko w swoich własnych myślach i postanowieniach, ale również i decyzjach.

Jeśli doszło do detonacji, natychmiast się podniosła, krzywo spoglądając na każdego, który mógł jeszcze wątpić. Miała zamiar powiedzieć im kilka słów, ale może nie będzie nawet musiała, albo mogła...
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

165
POST BARDA
- Tracimy czas. - Drugi z mężczyzn położył dłoń na ramieniu swojego, jak to ujął Quetiapin, zaprzysiężonego brata, by zwrócić jego uwagę i powstrzymać rozlew krwi. - Jeśli mamy wygrać bitwę, z pewnością nie będziemy potrzebować pomocy tego dziecka.

Obradin puści twarz Kamiry i wziął broszkę, posłusznie i nawinie.

- Zobaczymy. - Prychnął, spojrzał na Quetiapina i kiwając mu lekko głową, skierował się do wyjścia. Delal również podążył za kolegą.

Nie musieli długo czekać. Quetiapin zdążył westchnąć, jakby szukając słów otuchy dla Płomyka, gdy ścianami wstrząsnął odgłos eksplozji.

Wszyscy obecni w pokoiku Kamiry mężczyźni zamarli, jednie Esom padł na ziemię, czy też raczej do stóp czarodziejki, wspierając się dłońmi na jej kolanach. Dopiero po kilku sekundach zareagował Azeliel. Wybuchnął śmiechem tak strasznym, że aż zakrztusił się i zakaszlał, oczyszczając gardło.

- Ty suko...! - Przedarł się słaby głos z zewnątrz, należący do Delala. Obradin z pewnością niczego nigdy już nie powie.

Bez słowa ostrzeżenia Azeliel wyszedł, najpewniej po to, by raz na zawsze uciszyc również drugiego z mężczyzn.

- Straciliśmy poparcie ludzi. - Po raz pierwszy odezwał się Traxat. Wysoki ork w bogatych szatach wyglądał na ważnego, prezentował niczym kapłan czy też uzdrowiciel.

- Pozostaw to ze mną, ekscelencjo. - Quetiapin spuścił nieco z wesołego tonu. - Przynajmniej nie mamy już wątpliwości, że Kamirin wróciła do pełni sił.

Esom zaskomlał u nóg Płomyka.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”